Odwróciła wzrok, ignorując zupełnie obecność Szczawiowego Liścia, nie miała ani trochę ochoty oglądać pyska liliowego. Zabronił jej iść do mamy a to wystarczyło, by znielubić wojownika. Ten mówił coś do niej, jednakże Lisiczka nie słuchała. Schowała mordkę w swoim puchatym ogonie, błagając, by ten poszedł sobie. Był taki, jak jej ojciec. Był straszny, jeszcze na domiar złego uważał Lisią Gwiazdę za dobrego lidera! Calico mimowolnie zadrżała, próbując nie zwymiotować. Chude ciałko drżało pod wpływem silniejszego wiatru, który wkradał się do kociarni. W końcu Szczawiowy Liść chyba odpuścił próbę nawiązania kontaktu z młodą, bo gdy Lisiczka się odwróciła, jego już nie było.
Niebo było już ciemne, zaś gwiazdy świeciły swoim dziwnym blaskiem. Cały żłobek pogrążony był we śnie, podobnie jak cały klan. Dało się słyszeć jedynie szepty między kotami, które udawały się na patrol. Lisiczka przywarła do ziemi, gdy ciszę zakłóciło bolesne syknięcie. Później wszystko działo się potwornie szybko. Słodki Język wpadająca do kociarni i zabierająca maluchy tłumacząc im w pośpiechu, że tutaj nie są bezpieczni i muszą uciekać do niejakiej "cioci pstrąg". Minęli nieprzytomnego Miodową Chmurę, obok którego leżał kamień.
Słodki Język pospieszała ich nerwowo, powtarzając, że im szybciej będą na miejscu, tym lepiej. Lisiczka wraz z Wronką dreptała obok matki, zaś Kwaśny był niesiony w pysku.
— M-mamo... — szepnęła przerażona, gdy obcy zapach się nasilał.
— Już, już, zaraz będziemy w domu — szepnęła stawiając Kwaśnego na ziemi, po czym popchnęła go lekko łapą. Kocurek kichnął, robiąc kilka kroków do przodu. Czarno-biała kocica odetchnęła jakby... z ulgą? Nadal jednak niespokojnie poruszała końcówką ogona, pospieszając młode — Szybciej, Lisiczko — syknęła przerażona, gdy usłyszała w oddali trzask łamanej gałązki. Popchnęła całą trójkę mocno do przodu, samemu przekraczając granicę. Na jej pyszczku gościł uśmiech, jednak nie ten, którego znała z czasów, gdy razem z mamą siedziały w żłobku. Ten miał w sobie coś, co młoda opisałaby jako strach, aczkolwiek nie była pewna, czy byłoby to adekwatne.
— Oddaj kocięta Słodki Języku! — teraz zrozumiała dlaczego płaskopyska tak bardzo ich ponaglała! Widok Szczawiowego Liścia wraz z jej ojcem, którzy wyłonili się z mroku ani trochę jej nie uspokoił ani nie ucieszył. Przełknęła ślinę, która gromadziła się w jej mordce.
— Nie! Prędzej zginę! Jesteśmy już nocniakami! Nie klifiakami! Wychowam je w klanie nocy! Nauczę jakimi potworami są klifiaki!
— Zdrajczyni!
— Po moim trupie!
— Słodki Języku, nie pogarszaj swojej sytuacji!
— Zostaw nas! Dosyć krzywdy już im zrobiłeś! Jesteś potworem!
— Jak nie chcesz po dobroci... to zaraz zobaczysz CO TO ZNACZY KRZYWDA!
— Nie! Proszę nie! NIE!
Obserwowała całe zdarzenie ze łzami w oczach. Próbowała wyrwać się, chcąc desperacko pomóc matce, gdy ojciec łapał kotkę za gardło i szarpał nią niczym szmacianą lalką, jednakże Szczaw oraz jeszcze inny kot siłą odciągnęli kocięta od krwawego zajścia. Smród śmierci, krwi oraz czegoś, czego nie potrafiła zidentyfikować wkradł się do jej głowy skutecznie otumaniając szylkretkę. Z szeroko otwartymi żółtymi ślepiami wpatrywała się w walczącą o życie Słodki Język. Była medyczka gryzła i drapała, próbując się wyrwać z uścisku szczęk partnera. Desperacko zerkała na swoje dzieci, łzy spływały po jej pysku spadając na ziemię.
Lis z satysfakcją wlepiając wściekłe, niemalże czarne ślepia, w Lisiczkę potrząsnął gwałtownie łbem, wypuszczając przeciwniczkę z pyska.
Ciało Słodkiej upadło na ziemię bez życia.
Skręcił jej kark.
— Mamo! — wyrwała się spomiędzy łap kocura, pędząc w stronę ciała ze łzami w oczach. W ostatniej jednak chwili została złapana za skórę na karku przez ojca — P-puść! Z-zostaw! M-mama tam została! — piszczała przerażona.
— Idziemy. Nie jesteśmy na naszym terenie — mruknął rudzielec, odwracając się i jakby nigdy nic ruszył na tereny klanu klifu, zostawiając zwłoki na widoku.
Tak, jakby nigdy nic się nie zdarzyło...
* * *
Kolejnego dnia Lisia Gwiazda wezwał klan, z dumą oznajmiając, iż nastał dzień, by jego potomstwo zostało mianowane. Nie wiedziała jaki stosunek do tego miało jej rodzeństwo, lecz calico ani trochę się nie cieszyła. Wyobrażała sobie ten dzień jako coś... coś cudownego. Z mamą u boku, która żarliwie gratulowałaby całej trójce. Z ojcem mówiącym jaki jest z nich dumny... Spuściła główkę, wpatrując się we własne łapy. Czuła obrzydzenie do siebie. Do tego jak wygląda, jak bardzo podobna jest do ojca, jakie imię nosi.
Miała ochotę się schować, uciec stamtąd, wrócić do czasów, gdy była szczęśliwa razem z mamusią... Wronia Łapa, Kwaśna Łapa a na sam koniec ona... Lisia Łapa. Czuła się tak, jakby wydano na nią wyrok. Miał ją nauczać jej własny ojciec.
Serce Lisiczki zabiło szybciej. Pierwszy raz w życiu poczuła czystą nienawiść.
< Szczawiku? >