BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Betelgeza x Bluszcz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Betelgeza x Bluszcz. Pokaż wszystkie posty

05 maja 2024

Od Betelgezy CD. Bluszczu

 Zwykle nie przepadała za bliskością i jakimkolwiek dotykiem, ale teraz, gdy wiatr wiał szalenie, strząsając do środka pomieszczenia śnieg i mróz, nie zaprotestowała, gdy Bluszcz usiadł koło niej, użyczając jej trochę ciepła swojego ciała. Zioła, które jej dał z pewnością były pomocne, ale nie starczyły na tak srogą pogodę.
— Nienawidzę tego miejsca... — syknął nagle pod nosem brat.
— Wszyscy to wiemy, nie musisz oświadczać tego na głos — upomniała go ostrzegawczym sykiem. Może i byli w pokoju sami, ale nie zmieniało to faktu, że lepiej było zachować wszelkie środki ostrożności. Skoro ona mogła podsłuchać Białozora tam, gdzie myślał, że jest jego prywatna przestrzeń, to i ktoś inny mógłby wychwycić te słowa z ukrycia. Brat był zdecydowanie zbyt wylewny, zbyt delikatny - i musiała odłożyć sentyment na bok. Jeśli chciał tu funkcjonować, musiał nauczyć się, kiedy należy zamilknąć. Po chwili jednak odetchnęła głęboko, a gdy odezwała się ponownie, jej głos był już spokojniejszy:
— Dzięki za zioła, ale nie marnuj na mnie swoich zapasów. Dam sobie... radę — mruknęła, pociągnąwszy nosem. Pora nagich drzew była sroga, ale będzie jeszcze sroższa, jeśli zabraknie im ziół. To one trzymały przecież Bluszcza przy życiu. Był potrzebny Białozorowi. Przynajmniej na ten moment.

* * *
Z każdym dniem było coraz gorzej, coraz ciężej. Choć przyzwyczaiła się do warunków, nie miała wątpliwości, że cały czas balansowała na krawędzi między życiem, a śmiercią. Ostatnia rozmowa z Myszołowem... Wzdrygnęła się. Poligończyk mógł zepsuć wszystkie jej plany i niósł w łapach odpowiednie do tego narzędzia. Nie miała wątpliwości, że przybrany wuj ufał mu bardziej, niż jej, i zaufa każdemu jego słowu, a przynajmniej większości. A co się wtedy stanie? Wolała o tym nie myśleć. Nie chciała jeszcze umierać. Była młoda, miała całe życie przed sobą, miała rodzinę, którą kochała na swój... miejski sposób. Miała Kurz. Miała tyle do odkrycia. Za wcześnie na koniec przygody. Musiała zrobić wszystko, żeby stać się w oczach Białozora bardziej godna zaufania, niż Myszołów. Ale to był kuriozalny wymysł. Czemu miałby jej ufać? Tymczasem Poligończyk wiernie słuchał każdego jego rozkazu, a Białozór wiedział, że nie stanie przeciw niemu. Poligon z tego słynął. Produkował nie koty, nie istoty posiadające wolną wolę i mogące się zbuntować, mogące nie zgadzać się z czymś lub wręcz przeciwnie, a maszyny z krwi i kości, zrodzone do tego, by wykonywać polecenia. Tymczasem ona nie mogła zagwarantować mu lojalności. Nieważne, ile zabiłaby dla niego kotów.
A może Matka się myliła?
Może należało przestać zwlekać i przeprowadzić otwarty atak. Ale nawet, gdyby jakoś udało im się uciec, co samo w sobie było wątpliwe zważając na rany ojca, to co później? Co by było dalej? Musieliby się ukrywać, uciekać tak jak Bastet, a za ich głowy wyznaczono by sowite nagrody. Co im z przychylności Dumy, który mógłby wziąć ich pod swe skrzydła, jeśli Entelodon i jego pozostali synowie cały czas stali po stronie Białozora? Nie chciała tak żyć. Nie chciała żyć w ukryciu. Nigdy nie chciała się ukrywać. Tak jak wtedy, gdy była kocięciem i nie mogła wychodzić z domu. Wtedy nie rozumiała jeszcze, dlaczego. Ale teraz zrozumiała, że rodzice pragnęli tylko chronić swoją reputację. Wcale nie chcieli ich bezpieczeństwa. Czy ją to dziwiło? Nie. Czy była zła? Nie.
Po pewnym czasie przestała wierzyć w to, że mogła poruszyć świat, zmienić miasto, zmienić przyjętą tu mentalność. Dojrzała i zrozumiała, że to wszystko na nic.
Nie chciała wracać do ukrywania się, chciała stawić czoło swoim wrogom. Ale to nie będzie możliwe, jeśli postanowiliby zaatakować teraz. Matka kazała jej być cierpliwa... Ależ ile można? Ile jeszcze czasu będzie zmuszona patrzeć, jak ojciec cierpi, jak Białozór zgarnia kolejne pokłady poparcia? 
— Zamierzasz cały dzień spędzić na podłodze? — rzuciła wreszcie w stronę brata, trochę po to, by przegonić złe myśli i zastąpić je rozmową. Niebieski kocur leżał nieopodal sterty słodko pachnących ziół, ale widać było, że powieki mu ciążyły. Zastanawiała się, ile musiał pracować - ale oni wszyscy nie mieli łatwo. Sama odczuwała na swoim ciele skutki przewlekłego zmęczenia. Aktywność fizyczna i posiłki pomagały, ale to nie wystarczało. No i niedługo po tym, jak przyszła pora zielonych liści, głowa strasznie ją bolała i zdawało jej się, że słyszy jakieś głosy. Z każdym dniem było coraz gorzej, a kotka zaczęła martwić się, że wariuje - ale czy wariactwa mogły być tak realne?
Przykładowo, wczorajszego świtu jakby przez mgłę zobaczyła Matkę skradającą się za oknem. Normalnie uznałaby to za zwykłe przewidzenie, ale teraz była niemal pewna, że tam była. Ale gdy weszła na dach, nikogo tam nie było, zupełnie jakby była to tylko senna mara. A czasem, gdy budziła się w nocy, miała wrażenie, że jej łapy ociekały krwią. Gdy tylko nastawał poranek, wszystko znów wracało do normy, a ona zastanawiała się, kiedy zdążyła rąbnąć się tak mocno w głowę.
Wszystkie te mary wróciły i tym razem, w chwili, gdy najmniej się tego spodziewała. 
Jak mogłaś mnie zabić? Jak mogłaś? Przyjaźniłyśmy się!
— Zamknij się! — zawarczała wściekle i wysunęła pazury, by zaraz zamachnąć się tak, jakby chciała atakować powietrze. Czara frustracji przelała się gwałtownie, bo głosu nie dało się w żaden sposób uciszyć. Bluszcz wzdrygnął się i spojrzał na nią zaskoczony. 
Obraz niewinnej, brutalnie zamordowanej młódki wyostrzył się w jej głowie. Przecież nie chciała. Przecież nie zrobiła nic złego. Nie jej wina, że została zmuszona do czegoś takiego. To Agona, to jej mentorka nosiła za sobą ciężar tej śmierci. Nie ona.
Nie ona.
Mało brakowało, a łzy nie uszłyby jej z oczu, co było zjawiskiem dość niespotykanym w jej przypadku.
Chciałaś być lepsza, a stałaś się zepsuta jak oni wszyscy. Myślałam, że jesteś inna.
Betelgeza wysunęła pazury i przejechała nimi po podłodze, robiąc poszarpane rysy. Gdy była dzieckiem, marzyła o tym, by nie zawieść rodziców, a jednocześnie być dobra dla innych. A teraz? Kim się stała przez te wszystkie księżyce? Wbiła wzrok we własne łapy. Ile krwi już przelała? Pośrednio i bezpośrednio. Greta była pierwsza, a po niej dziesiątki kolejnych ofiar. To chciała osiągnąć Agona. To był od początku jej cel. Nauka medycyny była tylko głupią przykrywką, pretekstem. W rzeczywistości chciała, sprawić, by kogoś polubiła, a potem by sama sobie tego kogoś odebrała. I zadziałało. Ostatecznie to ta śmierć sprawiła, że granica między dobrem i złem się zatarła.
Geza naprawdę chciałaby żałować. 
Ale przerażające było to, że w tym momencie zrobiłaby to po raz drugi, gdyby stanęła przed takimi samymi okolicznościami.
— Siostro? — zaniepokoił się Bluszcz. — Geza? Usiądź, proszę. Przemęczenie i nadmiar pracy źle na ciebie działają.
Opadła bezsilnie na ziemię, na moment jakby nieobecna, próbując wyciszyć w głowie narastający głos. Oby tak było. Oby to było zwykłe przemęczenie, oby to był głos jej podświadomości, a nie pierwszej ofiary.
Podał jej jakieś zioła, które zjadła bez większego namysłu. Miała nadzieję, że zadziałają. Nie chciała być prześwietlana z dawnych zbrodni. Chciała móc zapomnieć o tym, co od dawna ją prześladowało.
— Wybacz — rzuciła oschle. — Ostatnio... ostatnio nad sobą nie panuję.
— Masz halucynacje — powiedział krótko, jakby był tego pewien. — Powinnaś znaleźć czas na odpoczynek.
Prychnęła. Odpoczynek? 
— A kto by mi go tu dał? Do grobu mi się nie spieszy. Zresztą... To nieistotne. Dzięki... Dzięki za zioła. Powinny zadziałać za jakiś czas.
Wstała ciężko i z ulgą stwierdziła, że prześladujące ją głosy znikły. Przynajmniej na razie. Skierowała się w stronę wyłamanych drzwi; zaczęła je obrastać pajęczyna. To miejsce było tak zapomniane, że zdawało się wręcz martwe. Wyprostowani wcale go nie odwiedzali.
Zeszła po starych schodach i zerknąwszy za ramię, zauważyła, że Bluszcz idzie razem z nią.
Wypadałoby się na coś przydać gangowi, a przynajmniej udawać, że tak jest.
Położyła po sobie uszy, gdy niedaleko przechodził Białozór. Tylko na moment zwrócił na nich swoje spojrzenie, ale najwyraźniej uznał ich za wystarczająco nieinteresujących, żeby powrócić do rozmowy z Modrowronką. Tymczasem Betelgeza zwróciła się do brata:
— Rzadko robimy coś razem — mruknęła trochę zbyt niechętnie. Ciężko było przyznać się do tego, że jakieś uczucia jednak łączyły ją z rodzeństwem. Tych uczuć wypierała się przez długi czas, a sytuacja, w której się znalazła, sprawiła, że skupiła się bardziej na celu wydostania ojca, niżeli na relacjach, które zeszły na drugi plan. To samo stało się z Kurz - przestała ją odwiedzać, choć, na osty i ciernie, bardzo pragnęła ją widzieć. Ciężko było powstrzymać się od myśli, że relacje rozpraszają ją od ważnego zadania, przed którym wszyscy stanęli tak nagle. — Może przejdziemy się razem?
Oczy Bluszcza zabłyszczały jak dwie małe iskierki. Nie musiała się nawet dopraszać, czego zresztą nie byłaby w stanie zrobić nawet, gdyby chciała, ze względu na potencjalną ujmę na godności.
— Jasne! Na Potwory i Wyprostowanych, czemu wcześniej nic nie mówiłaś?
Spiorunowała go spojrzeniem.
— Uważaj, bo jeszcze się rozmyślę. Zresztą nie mogę mówić z tobą w takim... miejscu — rozejrzała się po sporym pomieszczeniu. Zbyt dużo było tu kotów. Obróciła się błyskawicznie i skierowała do wyjścia, a brat wraz z nią.

*
Przez większość drogi milczała, jakby nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Wszystko się jednak zmieniło, gdy dotarli do jakiegoś budynku. Nie prowadziła go w żadne konkretne miejsce, chciała po prostu porozmawiać z nim trochę na osobności, a spacer po mieście był najlepszą do tego okazją. Nie chciała jednak mówić nic na ziemi, gdzie przechadzało się mnóstwo ulicznych kotów. Plotki szybko się roznosiły. Wolała dachy, na których spotkanie innego kota nie było wcale takie łatwe. Zresztą to tam, na dachach, czuła się bezpiecznie i swobodnie. To, co Matka przekazała jej w genach, to miłość do powietrza, do wysokości, do zwiadów na najwyższych partiach miasta.
Dostrzegając kontener, bez większych problemów wskoczyła na niego, a następnie na balustradę jakiegoś balkonu. Zerknęła na dół.
— No właź.
Na pysku Bluszcza pojawiła się chwilowa dezorientacja, ale podjął się tego zadania z zaskakującą determinacją zasługującą na podziw. Wspiął się na kontener niemal tak płynnie, jak ona sama, a potem wskoczył na balustradę. Tu poszło mu już bardziej pokracznie, ale gdy już miał się zsunąć i spaść, złapała go za kark i przyciągnęła do siebie. Następnie skierowała wzrok na jedno z wyższych okien i wskoczyła na jego parapet, a z parapetu chwyciła się listewki i podciągnęła, zaciskając mocno zęby z wysiłku. Udało jej się dostać na dach. 
Poczekała niecierpliwie, aż Bluszcz wespnie się za nią, co trochę mu zajęło, ale gdy do niej dołączył, nie wyglądał na szczególnie zmęczonego. To dobrze, bo nie chciałaby, żeby przypadkiem zsunął się z pochyłego dachu i nie miał sił, by wciągnąć się z powrotem. A ten dach, cóż... Był dość stromy, dlatego usiadła na niższej części, mniej stromej, by dodatkowo nie obciążać brata.
— Co chciałaś... — wydyszał. — ...powiedzieć?
Zamyśliła się i zastanowiła, czy powinna mówić mu o swoich planach. Kochała go, oczywiście, ale nie ufała mu w kwestii dotrzymywania sekretów. Była niemal pewna, że Białozór nie musiałby się nawet specjalnie wysilać z groźbami, żeby wyciągnąć z niego informacje. To było niebezpieczne, zbyt niebezpieczne. 
— Chciałam z tobą porozmawiać o tym twoim... obyciu. Musisz nauczyć się milczeć za wszelką cenę. Odrzuć na bok strach, bo to, co powiesz lub czego nie powiesz, może zaważyć na życiach i przyszłości nas wszystkich. Proszę — spojrzała na niego, a jej wzrok spoważniał. — Wszyscy będą tobą manipulować, żebyś powiedział to, co wiesz. Ale to, co wiesz, to twoja największa broń, która kiedyś ci się przyda. Nieważne, co będą ci mówić, nieważne, czy będą ci grozić, masz nie mówić im ani jednego słowa. Nasze bezpieczeństwo od tego zależy. 
Kilka uderzeń serca przemknęło w ciszy, nim brat odpowiedział. Jego głos był cichy, bardzo cichy.
— Zrobię wszystko b-byśmy byli bezpieczni... Ale to będzie trudne. Nie potrafię się nie bać. To tak jak szkło w łapie. Ja nie dam rady go wyciągnąć, ale I-Izyda już tak. I Izyda się nie boi.
Uniosła brew. Interesujące porównanie. Była świadoma tego, że Bluszcz należał do bojaźliwych kotów. Łatwo można było nim manipulować, łatwo było mu wmówić kłamstwo. To było szkodliwe dla niego, ale przede wszystkim dla ich wszystkich. Był bardzo niepewną jednostką, a fakt, że trzymał po ich stronie, był... ryzykowny. Nie potrafiłaby jednak go skrzywdzić. Zbyt dużo dla niej znaczył. Wiedziała, że Matka pewnie by to zrobiła - zabiłaby go, wiedząc, że jego istnienie jest dla nich niebezpieczne.
Ona nie była w stanie. Wreszcie spytała:
— Czy zdążyłeś powiedzieć już coś Białozorowi lub któremuś z jego gangsterów?
Zadała to pytanie, by się upewnić, ale nie spodziewała się twierdzącej odpowiedzi. Bluszcz natychmiast się spiął, otworzył szerzej oczy, a strach i zaniepokojenie czuć było na kilometr. To spowodowało, że neutralna dotąd mina Gezy natychmiast zrzedła, ukazując złość.
— T-Tak... Ale to tylko p-połowa! — powiedział, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. — Zagroził, że was z-zabije... A ja nie chciałem ryzykować! Zmusił mnie! Powiedziałem przepis ojca! — wyznał w końcu. — Ale nie wszystko! Nie powiedziałem o t-tajnym składniku – dodał już ciszej. — Jednooki się nie zorientował. Ale to już i tak nie ma znaczenia. Tata pracuje dla Białozora... Może nie mówi nazw, ale dalej tworzy dla niego te mieszanki!
Uniosła wargi, odsłaniając szereg lśniących kłów.
— Co?! Co to ma znaczyć, że mu powiedziałeś?! — fuknęła, trzepiąc wściekle ogonem. — Bluszcz, ty kretynie, przecież on tego właśnie chciał! Nie zabiłby ani ojca, ani mnie, ani ciebie i Izydy! Gdyby chciał, zrobiłby to już dawno. Jesteśmy mu potrzebni — warknęła. — Po prostu wykorzystał twoją naiwność i tchórzostwo. I, jak widać, nie musiał się nawet starać, bo wypaplałeś mu wszystko od razu — wycedziła z niechęcią.
Wtem zupełnie nieoczekiwanie jakieś cielsko zsunęło się ze stromego, pochyłego dachu, i upadając prawie na pysk, pokracznie zaczęło iść w ich stronę. Wystarczył jeden cichy dźwięk i uszy Betelgezy czujnie stanęły na sztorc, a ona sama błyskawicznie zwróciła głowę w tamtą stronę, piorunując wzrokiem intruza. Ile słyszał?
Jednak przybysz był co najmniej żałosny. Pieszczoch, któremu błękitna obroża pobrzękiwała w rytm stawianych przez niego kroków. Zachwiał się, próbując utrzymać równowagę na dachówce, a potem uśmiechnął się w ich stronę przyjaźnie.
— Widzę, że przerywam chyba jakieś rodzinne spory — powiedział beztrosko.
Betelgeza przyjrzała się mu badawczym spojrzeniem. Wyglądał... interesująco. Przeciętnego wzrostu czarno-biały kocur o łagodnych, błękitnych oczach - choć był obcy, kształt jego pyska zdawał się tak... znajomy. Na uszach miał pędzelki, a spod futra wystawał mu króciutki ogon. Wyglądało na to, że nie był naturalny, a przycięty. Musiał go wcześniej stracić - tylko jakie niebezpieczeństwo mogłoby spotkać takiego zwykłego, szarego pieszczocha, który nie był włączony we wszystkie gangowe wojenki? Wyglądał na kota, który przeszedł już średni wiek. Nie był wyraźnie stary, ale coś w zarysie jego pyska sprawiało, że wyglądał, jakby miał około osiemdziesięciu księżyców.
— Bluszcz i Betelgeza... tak? — powiedział w zamyśleniu, tak cicho, że brzmiał, jakby mówił to bardziej do siebie, niż do stojącej przed nim dwójki. — Czyżbym dobrze pamiętał?
— Kim jesteś? — syknęła. Sam fakt, że znał ich imiona nie budził podejrzeń - całe miasto je znało. W końcu byli dziećmi sławnych Jafara i Bastet. Ale pierwszy lepszy mieszkaniec miasta nie wiedział, jak wyglądają, a nawet jeśli znał ich umaszczenia i cechy szczególne, to nigdy nie widział ich na oczy. Z tego powodu spojrzała na kocura podejrzliwie. Jak ich rozpoznał? Śledził ich? Wyglądał niepozornie, ale może mógł zbierać dla kogoś informacje.
— A czy to ważne? — odparł zdawkowo. — Po co miałbym mówić o sobie, gdy mam przed oczami tak znaną w mieście dwójkę! Powiedzcie, jak wam się teraz żyje? Nie brak wam jedzenia?
Zerknęła kątem oka na Bluszcza, a wyraz jej pyska zdradzał kompletną konsternację. W końcu potrząsnęła niedowierzająco głową i poderwała się z miejsca, zamierzając tego pieszczocha odpędzić, jednak Bluszcz niepewnie chwycił ją za ogon. Zatrzymała się i przewróciła oczami. Powiodła za pieszczochem, gdy ten niezdarnie przeszedł po dachu, by zatrzymać się koło niej.
— Hmmm, bardzo przypominasz swoją matkę — uśmiechnął się, a gdy ta położyła po sobie uszy, szczerząc do niego kły, jedynie wyminął ją i stanął obok Bluszcza, jakby nic sobie z tego nie robił. — A ty... Pachniesz ziołami. Pewnie dobry z ciebie jest uzdrowiciel. Twoja siostra jest bardzo zacięta. Wdała się w swoich rodziców..., Ale po twoim pysku widzę, że sympatyczny jest z ciebie kot — serdeczny uśmiech nie znikał z jego pyska. — Jest ktoś, kto trochę mi o was mówił, a trochę zdążyłem sam zaobserwować. Przykro mi z powodu tego, co was spotkało.
Jakby nie była dość zmieszana, to teraz zaskoczyła się jeszcze bardziej. Faktycznie - zdawało jej się, że kiedyś go już widziała. Może był jednym z tych, którzy przychodzili do Kołowrotu, by popatrzeć na walki, ale zmieszał się jej z tłumem i nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi. Ale co miał na celu? Czy przychodził do opuszczonego domu Białozora tylko po to, żeby więcej się o nich dowiedzieć? To brzmiało strasznie i byłoby równie szalone, co zachowania Myszołowa, który udawał w nocy jej matkę. Co oni wszyscy mieli z głową? 
Spojrzała na Bluszcza takim wzrokiem, jakby to on odpowiadał za przybycie pieszczocha. Jakby to był kolejny durny żart z jego strony, który uważał za śmieszny. Obawiała się jednak, że to bynajmniej nie był żaden żart. 

<Bluszcz?>

wyleczona: Betelgeza

22 kwietnia 2024

Od Bluszczu CD. Betelgezy

*Pora Nagich Drzew, niedługo po ich trafieniu do Białozora, przed przybyciem mentora Bluszczu*

Grzebał w resztkach swoich ziół, starając się znaleźć te najpotrzebniejsze. Sroga Pora Nagich Drzew nie sprzyjała mu w poszukiwaniach leczniczych roślin, a w takich warunkach łatwo można było się przeziębić. Jedno wyjście na mróz mogło skończyć się fatalnie. A Klamerka i Izyda gdzieś wyszli. Bluszcz miał wielką nadzieję, że nie opuścili Kołowrotu.
- Jak tylko wrócą chorzy to... – zaczął strasznie cicho, jednak wtedy przerwała mu jego siostra. Betelgeza siedziała nieopodal, ewidentnie zmarznięta. Mimo że starała się nie zgrzytać zębami, nie szło jej to najlepiej.
— Wolę tu sczeznąć niż ruszyć, chociaż krok na zewnątrz — mruknęła kotka — Odmarzłyby mi kończyny, zanim w ogóle zdążyłabym coś zrobić.
Arlekin pokiwał głową, nie odrywając wzroku z ziół.
- Tak... Mam nadzieję, że Izyda i Klamerka nie wyszli na zewnątrz – podzielił się swoimi obawami – Może im się coś stać, a ja nie mam ziół.
Arlekin rozejrzał się chwilę po pokoju. Może tu były jakieś potrzebne rośliny...
- Przyniesiesz mi tę pajęczynę? – zapytał i wskazał róg pokoju – W taki ziąb każde, nawet najmniejsze zioło się nada.
Betelgeza pokiwała głową i szybko skierowała się w stronę wskazaną przez brata. Ten w tym czasie liczył wszystkie zapasy. Było ich naprawdę niewiele. Westchnął cicho. Nie dość, że trafił tu, to jeszcze nie miał swoich roślin. Tak bardzo chciał wrócić do domu. Ale nie mógł zostawić ojca. Nie wybaczyłby sobie tego. Musieli go jakoś wyciągnąć i był prawie pewny, że mama ich wyciągnie z tego bagna. Albo przynajmniej spróbuje... Ona zawsze dawała radę! Tylko gdzie była teraz? I gdzie był Set? Może też by pomógł?
Czarna kotka położyła przed nim pajęczynę. Podziękował jej skinieniem głowy i znów nastała cisza. W końcu niebieski zrobił listę najpotrzebniejszych roślin, które będzie musiał uzupełnić gdy tylko będzie cieplej. Skończył swoją robotę. Spojrzał na siostrę. Nie wyglądała za dobrze. "Pewnie przez mróz" – pomyślał i zadrżał, gdy poczuł nieprzyjemny podmuch zimnego wiatru. Każdemu z nich było ciężko, więc musieli się nawzajem wspierać. Wziął mały kawałek, jednego z ziół i podszedł do siostry.
- Zjedz to. Może nie pomoże na mróz, ale doda trochę siły – powiedział, kładąc przed Betelgezą niewielki kawałek rośliny. Po chwili usiadł obok niej, tak blisko by ich futra się o siebie ocierały. Skulił się w małą kulkę, starając opanować drżenie, wywołane zimnem. Tak mogli się choć trochę ogrzać.
- Nienawidzę tego miejsca... – syknął jeszcze pod nosem, niepewny, czy siostra go słyszała. Nawet jeśli tak, to był pewien, że ona i reszta rodzeństwa popierają jego zdanie.

<Betelgezo?>
[396 słów, trening medyka]
[przyznano 8%]

24 marca 2024

Od Betelgezy CD. Bluszcza

 — Betelgezo? — ledwo dosłyszała zdziwiony głos brata, który nieco pokracznie wspiął się na parapet. Nie wiedział jednak, że ona w tym czasie już dawno opracowywała plan, jak go doścignąć! Z dumą stwierdziła, że arlekin nie zauważył, jak zakrada się do firanki od drugiej strony, tak, by nie mógł jej zobaczyć. Jak mamusia! Lubiła tak znikać, to młoda szybko podłapała i zaczęła stosować te praktyki w zabawach, co często wychodziło jej co najmniej śmiesznie, ale dziecina niezbyt się tym przejmowała.
Wspięła się po firance, choć w przeciwieństwie do brata, zrobiła to dużo ostrożniej. Udało jej się nie rozerwać firanki jeszcze bardziej, chociaż zrobiła pazurkami kilka wyraźnych zadrapań. Postarała się wdrapywać tak cicho, jak tylko mogła, aż była dużo wyżej od brata. I wtem... Jakieś małe, czarno-białe cielsko zupełnie nieoczekiwanie rzuciło się z góry na siedzącego na parapecie brata. Wylądowała na jego grzbiecie i siła spadania o mały włos nie sprawiłaby, że potoczyliby się i spadli z parapetu, co się jednak nie stało.
— Ty głupku — zachichotała Betelgeza, patając brata po łebku. — Przez to coś się nie da przejść!
Wskazała na okno, a brat zdawał się jeszcze bardziej zaskoczony.
— Gdzie ty się wtedy podziałaś?! — spytał, a Geza wzruszyła ramionami.
— Wdrapałam się od drugiej strony, ale w przeciwieństwie do ciebie, ja to robię cicho i nie rozwalam wszystkiego wokół... No, prawie...
I mówiąc tu, spojrzała na parę małych dziur, które zrobiła w firance. No, ale kto by się tym przejmował? To problem Wyprostowanej!
— Ale...
Brat nie dokończył, bo mu przerwała:
— Nie gadaj tyle, tylko złaźmy stąd.
I zsunęła się z powrotem po firance, starając się zrobić to ostrożnie. Arlekin podążył tuż za nią i gdy ona kociaki były już na ziemi, nieoczekiwanie Betelgeza dotknęła brata w klatkę piersiową.
— Teraz ty mnie złap! Ha!
Zaczęła uciekać, śmiejąc się w niebogłosy. Mogłaby przyrzec, że rozrywka sprawiła, że nie czuła praktycznie zmęczenia, gdy Bluszcz gonił ją po całym pomieszczeniu.

* * *
Od tamtego sielankowego smaku dzieciństwa minęło wiele księżyców. Betelgeza nie skłamałaby, mówiąc, że za nim tęskniła. Być może nie miała tak barwnych kocięcych doświadczeń, jak większość i w głowie kotki od zawsze roiło się od męczących myśli, ale przynajmniej wówczas była niewinna i praktyczne nieświadoma zagrożeń z zewnątrz. Teraz wszystko się zmieniło.
Nawet jedzenie nie smakowało już tak samo, chociaż niektóra żywność, którą przynosili samotnicy była jakości równej jedzenia z rodzinnego domu. Ani trochę nie pomagał fakt, że nadeszła sroga Pora Nagich Drzew. Dawny dom zawsze był ciepły, niezależnie od pory, a w sytuacjach, gdy drżała z zimna, zawsze mogła wziąć gorącą kąpiel, którą niekiedy robiła im Wyprostowana. Teraz nie było nic.
W pokoju, w którym gnili było chorobliwie zimno. Betelgeza złapała się na tym, że zgrzytała zębami i znacznie się pociła ze względu na chłód, który przedostawał się do wnętrza przez wybite szyby okien. Gdy szalały śnieżyce, zdarzało się, że pojedyncze płatki śniegu wpadały do środka pomieszczenia, a to oznaczało, że roztapiały się i tworzyły warunki idealne do zagnieżdżania się pleśni czy do złapania jakiegoś przeziębienia. Nic z tego nie brzmiało miło.
Ani Klamerki, ani Izydy nie było w środku. Być może spędzali czas na dole, albo całkowicie wyszli z Kołowrotu - nie zdziwiłaby się z takiego obrotu spraw, bo sama nienawidziła siedzieć w tej norze. To jednak ostatnio się zmieniło, bo na dworze było tak zimno, że wolała się stąd nie wychylać.
Została więc tylko ona i Bluszcz. Siedzieli razem w chłodnym, ponurym pokoju, ale nie odezwali się dotąd do siebie ani słowem. Kotka postanowiła przerwać tą ciszę.
—  Wolę tu sczeznąć niż ruszyć chociaż krok na zewnątrz — mruknęła. — Odmarzłyby mi kończyny zanim w ogóle zdążyłabym coś zrobić.
Rzucenie takiego tematu na początek wydało jej się najbardziej rozsądnym wyjściem. Nie chciała zaczynać narzekać na Białozora ani na obecną sytuację. To by nic nie zmieniło, a możliwie utrudniłoby jej zadanie. Wolała nie dzielić się swoimi przemyśleniami. Mimo całej sympatii, jaką miała do brata, nie ufała mu w kwestii zamykania pyska na kłódkę, gdy to potrzebne. Nie musiał wiedzieć, co naprawdę sądziła o niebieskim vanie, a sądziła o nim tak źle, że nie starczyłoby jej czasu na rzucenie w niego wszystkimi obelgami, na jakie zasługiwał.

<Braciszku?>

06 stycznia 2024

Od Bluszczu CD. Betelgezy

Bluszcz otworzył wolno oczy, gdy tylko usłyszał głos siostry. Spojrzał na nią i od razu wstał, by pokazać, że wcale nie jest taki leniwy.
- Nie śpię tak długo! – upierał się. Betelgeza spojrzała na niego, a on zaczął ziewać.
- Wiele razy było tak, że mama coś opowiadała, a ty zasypiałeś. – przypomniała Betelgeza. Kocur wykrzywił pysk. Nigdy tak nie było. No może raz. Albo dwa... Ale to były wpadki. Nikt przecież nie zwracał mu z tego powodu uwagi. Nie robił nic złego i nie musiał wstawać tak wcześnie.
- Jest wcześnie Betelgezo... Ty też powinnaś kiedyś spać. Nigdy tego nie robisz! – powiedział Bluszcz i podszedł bliżej kotki. Zawsze widział, jak ta, mimo wczesnego poranka, już biega po domostwie. Na pewno nie spała.
- Śpię Bluszczu. – oznajmiła kotka. Maluch od razu jej uwierzył, nie zadając już więcej pytań. Dla niego wystarczyło tylko słowne zapewnienie, nie żadne dowody, czy dodatkowe informacje. Przecież siostra nie mogła kłamać! To było raczej oczywiste. Zapadła cisza, która szybko zaczęła dręczyć kocurka. Nienawidził ciszy. Szybko jednak wymyślił jakieś rozwiązanie. Dotknął Betelgezy łapą i zaczął uciekać gdzieś daleko, byleby ta go nie złapała. Ona obserwowała jego ruchy, chyba nie wiedząc, co ma zrobić.
- Złap mnie! – krzyknął Bluszcz, widząc, że kotka cały czas stoi w miejscu. W końcu ta ruszyła i zaczęła gonić arlekina. Kociaki biegały po całym pokoju, przewracając wszystko, co znajdowało się w zasięgu ich łapek. Bluszcz uciekł w stronę okna, a gdy zauważył, że Betelgeza jest już blisko, szybko wskoczył i złapał się firanki. Pazurami zrobił w niej dziurę, trochę spadając na dół. Machał tylnymi łapkami, starając się wdrapać wyżej, by tylko dosięgnąć parapetu. Niepewny żadnego sowiego ruchu, przesuwał się trochę wyżej, po chwili znowu spadające na dół. Siostra już dobiegła do firanki i spojrzała na brata, trzymającego się dziurawej własności Wyprostowanej. Arlekin dalej machał łapami, aż w końcu jedną z nich zahaczył o parapet i wdrapał się na niego. Spojrzał na kotkę znajdującą się na dole.
- Już mnie nie złapiesz! – krzyknął i się uśmiechnął. Podszedł do okna i spojrzał na ogród, cały pokrytym śniegiem. Wiedział, że musi się tam dostać, by Betelgeza go nie złapała. Odsunął się i wbiegł w niewidzialną ścianę, odbijając się od niej.
- Ał! Moja głowa... – powiedział cicho i dotknął łapką szyby. Ona zawsze się pojawiała, gdy on chciał wyjść. Nie rozumiał, dlaczego tak było. W końcu nic złego tam na dworze nie zrobi, ale niewidzialna ściana mu zabraniała. Nie dało się jej sprzeciwić i maluch doskonale o tym wiedział, co teraz mu sprawy nie ułatwiało. Musiał się schować przed Betelgezą. Rozejrzał się, ale nigdzie jej nie wiedział. Odetchnął z ulgą, ale wtedy usłyszał gdzieś jej głos. Odwrócił się jeszcze raz, ale nikogo nie zobaczył. Zdziwił się trochę. Gdzie ona była?
- Betelgezo? – zapytał zdziwiony. Przecież jej tu nie było. A może za mocno uderzył się w głowę?

<Betelgezo?>

22 grudnia 2023

Od Betelgezy Do Bluszczu

 Pora opadających liści była chłodna.
Doświadczała tego za każdym razem, gdy jej ciekawskie łapy nieudolnie wspinały się po meblach, by sięgnąć parapetu - a chłód zza uchylonego okna idealnie odstraszał Betelgezę. W wielkim domu, którym rządził przepych i zdecydowanie wysokie standardy panowało ciepło, ciepło, którego kotka zdecydowanie potrzebowała. Matka mówiła, że nie powinna się do niego przyzwyczajać; że gdy podrośnie, powinna być gotowa na wszystkie warunki, a nie na wieczne wygody. Bastet szybko zorientowała się, jak głębokim zainteresowaniem jej córka darzy profesję swojej matki, zatem od najmłodszego wymyśliła sobie przyzwyczajanie jej do służby, którą miała w przyszłości pełnić. 
Oczywiście z początku nastawienie pierworodnej córki Bastet i Jafara bynajmniej nie było pozytywne. W końcu brud, smród i błoto to nie warunki, w których chciałoby się żyć, zwłaszcza, że młoda żyła jeszcze z głową w chmurach jak niemal każde kocię w jej wieku. Jednak im dłużej Matka opowiadała o swoich przeżyciach, doświadczeniach, tym bardziej Geza pluła sobie w brodę, że kiedykolwiek ośmieliła się na to narzekać. Nie dało się ukryć, że Matka pokrywała w niej wielkie nadzieje i kotka nie chciała jej zawieść.
— Gdy przemieszczasz się po dachach, nie jesteś już dłużej kotem. Nie dotyczą cię już te same przyziemne prawa. Czujesz się jak duch, jak zjawa, która niezauważenie obserwuje świat z samych szczytów. Tam nie ma miejsca na zawahanie, Gezo - musisz być pewna tego, co robisz. Musisz być pewna każdego kroku, który stawiasz, każdego wykonanego skoku. Jeden błąd może skończyć się śmiercią — mówiła zazwyczaj, gdy Betelgeza prosiła ją o to, by opowiedziała więcej o tym, co robi. — Musisz być pewna, że to ścieżka dla ciebie. 
— To oczywiste, że to ścieżka dla mnie! — prychnęła. — Jestem pewna, mamusiu. 
— Nie składaj pochopnych obietnic, Betelgezo. Jesteś zbyt młoda, by decydować. To jeszcze nie czas, abyś musiała się tym przejmować.
Była delikatna dla całej ich czwórki, całej gromadki, z której każdy pojedynczy kociak miał swoją własną osobowość. Nie wymagała od nich zbyt wiele na początku, ale Betelgeza - jeśli jej się nie zdawało - miała wrażenie, że Matka z każdym dniem oczekiwała od nich coraz więcej.
— Ale kiedyś będę! Nie lepiej zdecydować od razu, zamiast potem się tym zamęczać?
— Podobają mi się twój zapał i ambicja, ale to jeszcze nie czas. Poznasz jeszcze wiele różnych technik i zajęć, które przydadzą się tobie w przyszłym życiu... Twoje zdanie może się zmienić. Raz możesz zapragnąć niebezpieczeństwa, a drugi raz wybierzesz pomoc ojcu w tworzeniu mieszanek ziołowych. 
— Jeśli teraz nie mogę wybrać, to kiedy będę mogła? — przewróciła oczami nieco zniecierpliwiona. Przecież była już wystarczająco dojrzała!
— Kiedy zacznę was przygotowywać do dorosłego życia. Do diabli, Betelgezo, ile jeszcze tych pytań? 
Betelgeza z trudem powstrzymała uśmiech.
— Po prostu nie mogę się doczekać.
— Korzystaj ze swobody dzieciństwa, póki ją masz. Nie bez powodu nie zadręczam was tymi tematami, jeśli sami nie zwrócicie się do mnie o rozmowę. I licz lepiej, aby twoje rodzeństwo miało podobne ambicje.
— A co, jak nie? — przekrzywiła łeb nieco zbita z tropu, a matka zlustrowała ją nieodgadnionym spojrzeniem.
— Nic wielkiego.
Zwróciła łeb w stronę brata po tym, jak wydał z siebie głośne ziewnięcie, budząc się ze snu. Matka zmarszczyła brwi, ale nie ruszyła się z miejsca. Vanka od razu potruchtała do brata niezdarnym krokiem, potykając się o dziwnie miękki materiał tworzący legowisko ojca. 
Nie rozumiała brata. Był... słaby, albo przynajmniej na takiego wyglądał. Nie chodziło o to, że miała do niego o to jakiś problem. Bardziej... było to dla niej dziwne, jak łatwo było mu sprzedać jakieś kłamstwo. Matka mówiła, że był jeszcze młody, więc musi mieć czas, by się rozwinąć. Ale ona też była! A za każdym razem, gdy Matka próbowała wtłamsić jej do głowy jakąś nieprawdę, Betelgeza od razu ją wychwytywała, za co czasem - choć nieczęsto - zdarzyło jej się zdobyć pochwałę z ust Matki, co nie było raczej częstym zjawiskiem. A on... ciągle płakał. Rozklejał się. Był zbyt wrażliwy! Geza czasem bała się, że tacie się to nie spodoba. Matka mówiła jej, że najważniejsze jest dobro własne, że trzeba być samowystarczalnym, a jeśli już jakaś wartość zasługuje na jej uwagę, to niezawodna część rodziny i jakikolwiek rodzaj siły, która mogłaby określać wartość kota. I oczywiśćie Betelgeza starała się takim tokiem rozumowania kierować w życiu, ale nie dało się ukryć, że z rodzeństwem chcąc nie chcąc miała nieodłączne powiązania. Choć dbała w głównej mierze o własne dobro, nie życzyłaby żadnemu z rodzeństwa braku poparcia ze strony rodzicieli. Zwłaszcza Bluszczowi, który przecież nie był równym jej rywalem. 
— Czasami dziwię się, jak długo potraficie spać — zagaiła do brata z głośnym parsknięciem. — Prześpicie całe życie, śmierć pewnie też.

<Bluszcz?>