Pora opadających liści była chłodna.
Doświadczała tego za każdym razem, gdy jej ciekawskie łapy nieudolnie wspinały się po meblach, by sięgnąć parapetu - a chłód zza uchylonego okna idealnie odstraszał Betelgezę. W wielkim domu, którym rządził przepych i zdecydowanie wysokie standardy panowało ciepło, ciepło, którego kotka zdecydowanie potrzebowała. Matka mówiła, że nie powinna się do niego przyzwyczajać; że gdy podrośnie, powinna być gotowa na wszystkie warunki, a nie na wieczne wygody. Bastet szybko zorientowała się, jak głębokim zainteresowaniem jej córka darzy profesję swojej matki, zatem od najmłodszego wymyśliła sobie przyzwyczajanie jej do służby, którą miała w przyszłości pełnić.
Oczywiście z początku nastawienie pierworodnej córki Bastet i Jafara bynajmniej nie było pozytywne. W końcu brud, smród i błoto to nie warunki, w których chciałoby się żyć, zwłaszcza, że młoda żyła jeszcze z głową w chmurach jak niemal każde kocię w jej wieku. Jednak im dłużej Matka opowiadała o swoich przeżyciach, doświadczeniach, tym bardziej Geza pluła sobie w brodę, że kiedykolwiek ośmieliła się na to narzekać. Nie dało się ukryć, że Matka pokrywała w niej wielkie nadzieje i kotka nie chciała jej zawieść.
— Gdy przemieszczasz się po dachach, nie jesteś już dłużej kotem. Nie dotyczą cię już te same przyziemne prawa. Czujesz się jak duch, jak zjawa, która niezauważenie obserwuje świat z samych szczytów. Tam nie ma miejsca na zawahanie, Gezo - musisz być pewna tego, co robisz. Musisz być pewna każdego kroku, który stawiasz, każdego wykonanego skoku. Jeden błąd może skończyć się śmiercią — mówiła zazwyczaj, gdy Betelgeza prosiła ją o to, by opowiedziała więcej o tym, co robi. — Musisz być pewna, że to ścieżka dla ciebie.
— To oczywiste, że to ścieżka dla mnie! — prychnęła. — Jestem pewna, mamusiu.
— Nie składaj pochopnych obietnic, Betelgezo. Jesteś zbyt młoda, by decydować. To jeszcze nie czas, abyś musiała się tym przejmować.
Była delikatna dla całej ich czwórki, całej gromadki, z której każdy pojedynczy kociak miał swoją własną osobowość. Nie wymagała od nich zbyt wiele na początku, ale Betelgeza - jeśli jej się nie zdawało - miała wrażenie, że Matka z każdym dniem oczekiwała od nich coraz więcej.
— Ale kiedyś będę! Nie lepiej zdecydować od razu, zamiast potem się tym zamęczać?
— Podobają mi się twój zapał i ambicja, ale to jeszcze nie czas. Poznasz jeszcze wiele różnych technik i zajęć, które przydadzą się tobie w przyszłym życiu... Twoje zdanie może się zmienić. Raz możesz zapragnąć niebezpieczeństwa, a drugi raz wybierzesz pomoc ojcu w tworzeniu mieszanek ziołowych.
— Jeśli teraz nie mogę wybrać, to kiedy będę mogła? — przewróciła oczami nieco zniecierpliwiona. Przecież była już wystarczająco dojrzała!
— Kiedy zacznę was przygotowywać do dorosłego życia. Do diabli, Betelgezo, ile jeszcze tych pytań?
Betelgeza z trudem powstrzymała uśmiech.
— Po prostu nie mogę się doczekać.
— Korzystaj ze swobody dzieciństwa, póki ją masz. Nie bez powodu nie zadręczam was tymi tematami, jeśli sami nie zwrócicie się do mnie o rozmowę. I licz lepiej, aby twoje rodzeństwo miało podobne ambicje.
— A co, jak nie? — przekrzywiła łeb nieco zbita z tropu, a matka zlustrowała ją nieodgadnionym spojrzeniem.
— Nic wielkiego.
Zwróciła łeb w stronę brata po tym, jak wydał z siebie głośne ziewnięcie, budząc się ze snu. Matka zmarszczyła brwi, ale nie ruszyła się z miejsca. Vanka od razu potruchtała do brata niezdarnym krokiem, potykając się o dziwnie miękki materiał tworzący legowisko ojca.
Nie rozumiała brata. Był... słaby, albo przynajmniej na takiego wyglądał. Nie chodziło o to, że miała do niego o to jakiś problem. Bardziej... było to dla niej dziwne, jak łatwo było mu sprzedać jakieś kłamstwo. Matka mówiła, że był jeszcze młody, więc musi mieć czas, by się rozwinąć. Ale ona też była! A za każdym razem, gdy Matka próbowała wtłamsić jej do głowy jakąś nieprawdę, Betelgeza od razu ją wychwytywała, za co czasem - choć nieczęsto - zdarzyło jej się zdobyć pochwałę z ust Matki, co nie było raczej częstym zjawiskiem. A on... ciągle płakał. Rozklejał się. Był zbyt wrażliwy! Geza czasem bała się, że tacie się to nie spodoba. Matka mówiła jej, że najważniejsze jest dobro własne, że trzeba być samowystarczalnym, a jeśli już jakaś wartość zasługuje na jej uwagę, to niezawodna część rodziny i jakikolwiek rodzaj siły, która mogłaby określać wartość kota. I oczywiśćie Betelgeza starała się takim tokiem rozumowania kierować w życiu, ale nie dało się ukryć, że z rodzeństwem chcąc nie chcąc miała nieodłączne powiązania. Choć dbała w głównej mierze o własne dobro, nie życzyłaby żadnemu z rodzeństwa braku poparcia ze strony rodzicieli. Zwłaszcza Bluszczowi, który przecież nie był równym jej rywalem.
— Czasami dziwię się, jak długo potraficie spać — zagaiła do brata z głośnym parsknięciem. — Prześpicie całe życie, śmierć pewnie też.
<Bluszcz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz