Bastet urodziła mu potomstwo. Musiał przyznać, że barwy jakie z nich wyszły, bardzo go zadziwiły. Sądził, że wszystkie będą czarno-białe, a tu proszę. Najwidoczniej geny ich rodzin, w tym dziadków pozwoliły o sobie przypomnieć.
Starsza Wyprostowana nie potrafiła ukryć swej radości, gdy kocica powołała te małe istoty na świat. Chociaż trzymała się z daleka, ponieważ wiedziała, że Bastet nie była domowym kotem, a dzikim i groźnym stworzeniem, to i tak czaiła się, by porwać w swe ręce maluchy i je poniuniać. Sam został wypieszczony za ten dar, który jej sprezentował, chociaż tak naprawdę nie zamierzał jej dawać tych kociąt. Należały bowiem do niego.
Gorsze dni nastały, gdy dzieci otworzyły oczy i zaczęły zwiedzać świat. I tak miały dobrze, bo nie siedziały w rynsztoku, a w cieple i dobrobycie Gniazda Wyprostowanych. Nie czyhały na nich żadne niebezpieczeństwa. Nikt tu na nich nie polował, a starucha szastała dla nich zabawkami na prawo i lewo. Czy były przez to rozpieszczone? Być może, ale póki nie sprawiały mu wstydu, nie przejmował się ich poczynaniami. Wychowanie ich powierzył Bastet. Już mu starczyło to, że gdy Jago dowiedziała się, że będzie ojcem, przez dość długi czas nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Tak, tak... bardzo zabawne, że wpadli. No, zdarzało się nawet najlepszym. Teraz kocica robiła im za ciocie, czy tego chciała czy nie. Takiego zachowania wszak nie puści płazem nawet swojej prawej łapie. Niech cieszy się, że to ona nie była na miejscu Bastet, bo wszak czarno-biała nie była jedyną, z którą spędzał noce.
— Betelgezo... — wyrwało się z jego pyska imię córki, która właśnie próbowała z mizernym skutkiem wspiąć się na parapet po firance. Ta ciekawość młodych go zadziwiała. Ta słysząc jego głos, zamarła na moment, wisząc na fragmencie tkaniny. — Nie prościej byłoby nie niszczyć rzeczy Wyprostowanej, a spróbować wejść po kanapie? — zasugerował, zbliżając się do pociechy. Liczył na to, że starucha nie będzie krzyczeć. Jeszcze brakowało, aby się rozgniewała i zaczęła go torturować obrzydliwą karmą za grzechy kociąt. Na szczęście aktualnie nie było jej w domu. — Matka tak czy siak was zabierze w teren. Jeszcze nazwiedzasz się świata. — Mógłby w zasadzie pokazać jej wyjście do ogrodu, ale na ten moment nie chciał, aby Betelgeza poznała to magiczne wyjście. Nie był gotów, by świat poznał jego dzieci. A wiedział, że jego ogród jak nic był obserwowany przez ciekawskich gapiów z jego gangu, którzy dowiedzieli się o tej nowinie z plotek.
<Córko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz