- Jak się nazywają? – zapytał w końcu.
Biała nie odezwała się. Nastała chwila ciszy, przerywana piskami maluchów.
- Ta będzie nazywać się Betelgeza, to może być... – zaczęła kotka, przerywając ciszę, lecz przerwał jej kocur:
- Izyda – oznajmił i spojrzał na dwójkę kocurów. – Klamerka i... Bluszcz?
- A nie lepiej coś bardziej związanego z miastem?
- Masz lepszy pomysł? – Kocur spojrzał na nią, a ta nie odezwała się. Zostało więc tak. Betelgeza, Izyda, Klamerka i Bluszcz. Cztery kociaki, które miały kiedyś przejąć rodzinny interes.
***
Było jasno. Słońce niepewnie wylatywało przez okno, do domu, w którym znajdowała się kocia rodzina. W końcu promienie słoneczne dotarły do miejsca, w którym przebywał Bluszcz. Na kilka uderzeń serca go oślepiły, ale w końcu mógł coś zobaczyć. No właśnie. On widzi. Minęło już trochę czasu od jego narodzin i wreszcie odkrył nową umiejętność. Jego brązowe oczka rozejrzały się dookoła, uważnie badając teren wokół niego. Nie wiedział, co się dzieje, ale już po chwili rozpoznał znajomy głos, który od samego początku swojego życia słyszał codziennie. A był to głos jego matki, Bastet. Kotka coś mówiła do kociaków. Bluszcz jeszcze nie do końca rozumiał, o co jej chodzi, ale ucieszył się na dźwięk jej głosu. Podniósł się odrobinę i doczołgał do mamy. Jeszcze nie do końca opanował sztukę chodzenia, więc z tego nie korzystał, choć bardzo chciał. Gdy pojawił się obok niej, postanowił wreszcie spróbować się podnieść. Podniósł głowę i starał się, by reszta jego ciała zrobiła to samo, jednak bez efektów. Ugiął lekko łapki i postawił pionowo na ziemi. Znowu próbował, lecz za każdym razem twardo lądował na ziemi. W końcu Bastet złapała swojego syna i przysunęła do siebie.
<Mamo? Pomożesz mi w nauce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz