BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Złota Droga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Złota Droga. Pokaż wszystkie posty

06 lipca 2025

Od Złotej Drogi CD. Postrzępionego Mrozu

Jeszcze za czasów uczniowskich

Pokiwał dziarsko łbem. 
— Tak, wracajmy już. Lepiej nie zostawać specjalnie w tyle, za oddziałem. To niebezpieczne — zgodził się. Dwójka uczniów popędziła przed siebie; Złota Łapa starał się nie wykonywać zbyt zamaszystych susów, aby Strzępka nie została w tyle. 
— Zwolnij wielkokocie! Zaraz mi się łapy poplączą — zawołała, a kocur niemal momentalnie zadarł przednimi łapami w ziemi. 
— Moje najszczersze przeprosiny! Nie chciałem, naprawdę! Starałem się nie pędzić — mamrotał. Na pysku miał niewymuszony wyraz zatroskania i wstydu. Gdyby mógł, byłby czerwony. 
— Tobie to łatwo mówić — zaśmiała się. Kotka nie była zdenerwowana, nie miała mu nic za złe, a jeśli faktycznie poczuła się gorzej, nie pokazała tego. — Ale nie martw się. Może po prostu, zamiast ich doganiać, pójdziemy w kierunku obozu? I tak już pewnie ich nie dogonimy, a Rozświetlona Skóra kazał nam wrócić tam. 
— Jeśli tego sobie Panienka życzy, to ruszajmy do obozu! — zawołał już w lepszym humorze. Ruszyli, już spokojnym tempem, bez pośpiechu, licząc, że uda im się dotrzeć w tej samej porze, co patrolowi. 

* * *
Teraźniejszość

Dzień był piękny. Słońce grzało, bryza nadchodziła leniwie znad morza, odświeżając pyski, nawilżając nosy. Jedynym problemem był widoczny brak chmur, który nie pozwalał kotom na organizowanie typowych treningów - było to zwyczajnie niebezpieczne i nierozważne. Promienie piekły w grzbiet, w czaszkę, a bóle głowy doskwierały każdemu, kto zapomniał się i postanowił wybrać się przed wieczorem na polowanie w miejsce inne niż cień klifów lub lasek przy Klanie Wilka. Dla dobra Zmierzchnicowej Łapy, jak i po części swojego, nie zorganizował szkolenia z samego poranka. Obiecał milczącej uczennicy, że wyjdą pod koniec dnia, a on wtedy pokaże jej, że jest to świetna pora na łowy, bo wszystko budzi się po dusznym dniu i bierze głęboki haust zimnego, nocnego powietrza. Wielu wojowników zrobiło to samo. Wybierali się na polowania, ale nie zabierali uczniów, gdyż nie chcieli mieć na sumieniu ich zdrowia. Podrostki biegały, śmiały się i wygłupiały, nie dając spokoju innym, którzy szukali chłodu w jaskini. Starsi terminatorzy rozmawiali, obserwowali i dzielili się językami. Widział, jak Astrowa Łapa pomaga w legowisku medyczek, a Królicza Łapa i Zajęcza Łapa wymieniają wysuszony mech z kociarni, która na ten moment, o dziwo, była niemal pusta. Jedynym mieszkańcem była Półślepy Świstak, teraz siedząca przy wodospadzie, aby odetchnąć świeżym powietrzem. 
Wielu wojowników postanowiło jednak nie narażać i siebie. Chociaż ci o jasnym futrze, z solidarności dla innych, poszli, aby zajmować sie swoimi obowiązkami, tak ci ciemniejsi, dla których słońce było wyjątkowo uporczywe, siedzieli teraz w przyjemnym chłodzie. Eter przepytywał z czegoś Potrójną Łapę, Judaszowiec kręcił się w kółko, wydając rozkazy, rozdzielając zadania dla tych, którzy zdawali się być zbyt zrelaksowani, a także wyganiał te koty, które były mniej zagrożone udarem. Złota Droga został już dzisiaj pogoniony, ale ukrył się faktem, że jego Mała Panienka ma sierść ciemną jak sadza, a więc będzie przeprowadzać jej test w obozie; oczywiście do owego sprawdzianu jeszcze nie doszło. Mysi Postrach rozmawiał na boku z Wiecznym Zaćmieniem; oboje wyglądali na niezwykle zajętych i przejętych. 
Nagle bengal po raz kolejny skrzyżował wzrok z zastępcą. Ten momentalnie skierował się w jego stronę, na co aż sierść stanęła Złotej Drodze na grzbiecie. Chciał się cofnąć, uciec, ale wpadł na Zielone Wzgórze, która akurat szła w stronę Melodyjnego Trelu z dwiema piszczkami. Wojowniczka wydawała się niekoniecznie w pełni obecna. 
— Och! Szanowna Pani proszę o wybaczenie — powiedział grzecznie, a czarna jedynie kiwnęła chaotycznie łbem, niemal nie wywracając się o swoje własne łapy. Rozejrzał się ponownie, aby dostrzec, gdzie podział się Judaszowcowy Pocałunek. Ten jednak zniknął; całe szczęście. 
— Hej! Złota Drogo, co się tak wyciągasz? Zgubiłeś coś? — Rozbrzmiał nagle głos Postrzępionego Mrozu. Szylkretka wyłoniła się zza niego z lekko zmęczonym uśmiechem. 
— Pozdrowienia! Haha! Można tak powiedzieć, ale to raczej dobra nowina — przyznał, siadając obok. 
— Chyba wiem, o co ci chodzi. Od rana widzę, jak koty uciekają przed zastępcą — mruknęła po cichu, jakby czekoladowy miał zaraz pojawić się obok nich. — Ale co się dziwić. Skwar jest okropny, a to, że ktoś ma jasne futro, nic nie zmienia. 
— Ja czuję fale gorąca nawet tutaj... — przyznał Złota Droga — A ty? Czy wybierasz się gdzieś? Widziałem, że twoja mała podopieczna spędza czas z medyczkami. 
— Mi i Astrowej Łapie się akurat udało. Wstałam wcześnie, więc przypadła nam właśnie taka miła odskocznia, jaką jest towarzyszenie Ćmiemu Skrzydłu w porządkach. No ale pomoc to dużo powiedziane. Mnie wygonili, bo zajmowałam zbyt dużo miejsca, a mój zapach to było już zbyt wiele... Pilnuję więc tylko, aby Aster zbyt nie przeszkadzała. Chociaż z tym również świetnie sobie radzą beze mnie. 
— A zatem jesteś wolną ptaszyną? — Uśmiechnął się szeroko.
— Można tak powiedzieć. Chciałam zjeść z mamą posiłek, ale widzę, że Zielone Wzgórze mnie ubiegła. Może innym razem. — Wzruszyła łapkami. 
— Posiłków jeszcze wiele przed nami — zapewnił. — Czy zatem zjesz ze mną? Być może wtedy Judaszowcowy Pocałunek przestanie być niczym cień, ciągnący się za moim ogonem. Jeśli nie, nabawię się zapewne paranoi... Wystarczająco już mamy negatywnej energii w Klanie Klifu... — spochmurniał, ale prędko otrząsnął się. Nie chciał, aby przeszło to na przyjaciółkę. — Ale to nie czas na smutki. Widzę sążną sójeczkę, której piórka na pewno ci się spodobają!

<Postrzępko?>

Od Złotej Drogi Do Zmierzchnicowej Łapy

Poranek po mianowaniu Kukiełki

Miał ucznia. A w zasadzie to uczennice...
Nie mógłby powiedzieć, że się tego spodziewał. Być może była to najbardziej zaskakująca rzecz, jaka spotkała go od kiedy dołączył do szeregów Klanu Klifu. Momentami dalej zdawało mu się, że nie jest do końca mile widziany, na pewno nie przez wszystkich. Oczywiście, byli tacy, którzy uśmiechali się do niego, kiedy napotkał ich wzrok, byli tacy, którzy cieszyli się, kiedy byli dobierani do wspólnego patrolu lub kiedy proponował im wspólne łowy. Wiedział, że mimo odmiennego światopoglądu ma kolegę we Wróbelku, wiedział, że Postrzępiony Mróz chętnie spędza z nim czas, nawet jeśli grzbiet boli ją od zadzierania głowy. Większość jednak zwracała na niego zbytniej uwagi. Zgadzali się, aby jadł przy nich, ale raczej starali się nie dzielić językiem. Nie kręcili nosem, kiedy byli z nim w jednej grupie na patrol, ale rozmowy podczas niego były suche i kręciły się wokół spraw żmudnych i codziennych, a cisza dźwięczała w uszach. Z samą liderką nie rozmawiał... Prawie nigdy. Czasami miał wrażenie, że mogłaby zapomnieć, że pozwoliła mu pozostać w Klanie Klifu. Za to zastępca... Złota Droga również z nim rzadko rozmawiał - zwykle, kiedy wybierał ich na zwiady, ale poza tym... Nigdy. Był kotem dziwnym, wycofanym, sztywnym, ale o zachowaniach tak niespodziewanych, że dla młodszego wojownika był istną zagadką. Wiedział, że jest synem Liściastej Gwiazdy, wiedział, że jest rodziną jego dawnego mentora, ale to było tyle. Nie czuł też zbyt dużej potrzeby, aby to zmieniać. Jeśli mógł, nie pchał mu się ani pod łapy, ani pod pysk.
Dlaczego więc... Dlaczego więc to on miał zająć się tą małą kotką, którą znaleziono na terenach. Czy chodziło o to, że dzielili podobny los? Czy Liściasta Gwiazda pomyślała, że wspólne doświadczenia zbliżą w jakiś sposób tę dwójkę? Że pozwolą one na zaciśnięcie mocniej tej więzi, która rodzi się między mentorem i jego drogim uczniem?
Z drugiej strony... Czy to nie jakiś kot zrodzony z tej ziemi, wychowany w zacienionym żłobku, lulany do snu przez szum wodospadu od pierwszych dni, powinien przekazać to wszystko Zmierzchnicowej Łapie, która przecież nie wie o tym jeszcze nic? Czy sam poznał życie w klanie na tyle dobrze, aby przekazać prawdziwe informacje nowej podopiecznej? Czy nie wpoi jej nieprawdziwych lub niepełnych informacji? Wątpliwości mnożyły mu się w głowie niczym czerwie na rozkładającej się padlinie. Czuł skręt w żołądku. Wiedział, że był już czas, aby wstać, aby obudzić szylkretkę i wybrać się na pierwszy trening. Ten miał być jednocześnie najłatwiejszy, ale i najcięższy. Od niego zależało czy zrozumie ona podstawowe zasady, reguły egzystencji między nimi. Bengal podniósł się z miękkiego mchu. Ostrożnie ominął śpiące jeszcze koty - nie było ich wiele. Wiedział, że oni zapewne nie mają uczniów. Dlaczego więc to dźwiga to brzemię? Zatrzymał wzrok na białym kocurze. Przez myśl przeszedł mu pomysł, aby zbudzić Rozświetloną Skórę i poprosić go, aby dał mu jakieś wskazówki, albo, skoro już i tak by nie spał, a na poranny patrol wybrany nie został, to towarzyszył im tego dnia. Już miał to zrobić, kiedy nagle rozbrzmiał głos; prosto za nim.
— Hm... Złota Drogo? — Odwrócił się i zobaczył czekoladową mordkę Pietruszkowej Błyskawicy. Kotka stała w połowie drogi na środek obozu.— Tak, słucham? — odpowiedział pośpiesznie, posyłając jej delikatny uśmiech.
— Ta twoja uczennica... Zmierzchnicowa Łapa? Czeka na ciebie już na dole — oznajmiła, machając ogonem, jakby lekko zdezorientowana. — Pośpiesz się, wygląda dziwnie... Siedzi i patrzy i niemal nie mruga...
— O-oh! Już IDE, już idę! — Pośpieszył się i ominął resztę kotów. Raz niemal nie wsadził łapy w rozwarty pysk Dzwonkowego Szmeru, który zapewne odgryzłby mu ją bez zawahania, bez otwierania do końca oczu. Zwrócił się do Pietruszki: — Czy wiesz, czy długo już czuwa?
— Wstałam jakiś czas temu, obudził mnie wychodzący patrol, a ona już tam była... Dopiero świtało — mruknęła cicho, nie chcąc siać zamieszania w spokojnym obozie.
— Na wszystkie nieszczęścia... Mam nadzieję, że nie boi się tak przepotwornie, że ślepiów nie zmrużyła... Byle by nie była zbyt zmęczona... Co jeśli zasłabnie? — Wlepił zmartwione ślepia w pomarańczowe oczy wojowniczki. Ta zaśmiała się lekko.
— Nie myśl tyle o tym. Pierwszy uczeń jest... Stresujący, ale dasz sobie radę. W tych młodych wąsach jest tyle werwy, że nie zdołasz sobie tego wyobrazić, dopóki tego nie ujrzysz. To normalne, jeśli się zestresowała, a nie musisz jej brać od razu na obchód całych terenów. Spędźcie razem czas, porozmawiajcie, opowiedz jej o kodeksie i życiu.
— A-ale co dokładnie, jeśli mogę spytać Panienkę? — zapytał niepewnie. Przystanęli na moment. Widział kątem oka postać Zmierzchnicy. Faktycznie... Siedziała w miejscu, jak zaczarowana, z oczyma wlepionym w przestrzeń. Może śpi na siedząco?
— Chciałabym powiedzieć, że wszystko, ale... Pomyśl o wszystkim, co chciałeś usłyszeć, kiedy zaczynałeś swój trening. Po prostu. A jak o czymś zapomnisz, przecież macie przed sobą całe księżyce wspólnego szkolenia — uspokajała go Pietruszka.
— Racja... Dziękuje ci pięknie Panienko Pietruszko — powiedział i skinął delikatnie łbem. Wojowniczka kłusem podbiegła do Astrowej Łapy, która też czekała przy legowisku uczniów. Ona jednak była zaspana, a oczka kleiły się jej niczym przy użyciu żywicy. Jakże inaczej wyglądała niż rozbudzona, wytrzeszczona, w pełni czujna Zmierzchnicowa Łapa.
Bengal odetchnął ostatni raz. Spokojnym, fałszywie pewnym krokiem podszedł do koteczki. Ta nagle spojrzała prosto na niego. Jej spojrzenie było ciężkie, przenikliwe; tak niepasujące do kogoś tak młodego. Czuł, jak drąży w nim dziury, jak odkrywa każdy zakamarek, każdy grzech i występek, smutek i żal, radość i wspomnienie. Przełknął ślinę. Uśmiechnął się mimo wszystko.
— Dzień dobry Moja Droga Zmierzchnicowa Łapo! Czy Mała Panienka się wyspała? Czy wczesny początek dnia rozbudził ją odpowiednio, owiał rześką bryzą poranka? — zapytał raźnie, patrząc z góry na podopieczną. Tak kiwnęła nieznacznie głową. Chwilę czekał. Czekał na jakąkolwiek faktyczną, bardziej werbalną odpowiedź, na jakąś reakcje... Nie doczekał się. Kącik mu drgnął, ale nie zrażał się. — Brak narzekania odbieram u Panienki, jako stan pełnej gotowości! Dzisiejszy trening będzie daleki od strasznego czy męczącego, więc nie zaprzątaj sobie swojej malowanej główki. Opowiem ci nieco o Klanie Klifu, o naszym kodeksie, o życiu, które tętni w obozie, o kotach, które w nim mieszkają, i z którymi od teraz będziesz dzielić nie tylko momenty radości, ale i być może smutku. Czy jest coś, o co chciałabyś zapytać w pierwszej kolejności, coś, co nie może czekać na ani jeden moment zwłoki? — Jednocześnie dał ogonem znak do wymarszu i para ruszyła, kierując się spokojnie na otwarte teren.

<Zmierzchnico?>
[1030 słów; trening Zmierzchnicowej Łapy]

[przyznano 10%]

02 lipca 2025

Od Złotej Łapy (Złotej Drogi) CD. Pomocnego Wróbelka

Za czasów uczniowskich

Słowa Pomocnego Wróbelka były... Oczywiście mądre, ale nie do końca przekonały młodego kocura. Siła jest dobra, o ile pozostaje w łapach dobrych kotów. Czy uważał się za takiego? Musiał przyznać, że tak. Nawet jeśli na jego honorze pozostała skaza, to on sam miał przecież lwie serce - tak mówił jego ojciec, a on był najmądrzejszą postacią, jaką kiedykolwiek poznał. Chociaż... Jak tak o tym myślał... Coś z tyłu głowy mówiło mu, że Narrator podzielałby pewne elementy zdania protektora. Kto w takim razie miał racje? 
— No tak... Oczywiście, to bardzo ważne... Znaczy, to wszystko, co Szanowny Wróbelek robi. Bardzo mi się to podoba w Klanie Klifu. Spędziłem trochę czasu z samotnikami i wszyscy wyglądali... Tak ponuro i wiotko... To dobrze, że tutaj są ci, którzy dbają o bezpieczeństwo, o zdrowie i samopoczucie. Zmartwienia wysysają z nas chęci i radość — odpowiedział. Po części zgodnie z prawdą, ale po części chciał, aby kocur poczuł się lepiej. Jego delikatny uśmiech rozbłysł w niebieskich oczach Złotej Łapy.
— Ciesze się, że to doceniasz. Życie w klanie jest o wiele prostsze. Ja sam nigdy nie byłem zmuszony do samotności, nie w tym sensie, ale moja matka nie była zrodzona tutaj. Opowiadała nam trochę... — rzekł protektor. 
— Czy jest więcej takich podlotków, którzy dołączyli do waszych szeregów? — zapytał zaciekawiony uczeń. 
— Nie aż tylu, ale nie jest to całkowita rzadkość. Czasami znajdujemy porzucone kocięta, czasami ktoś sam do nas zajdzie, tak jak było w twoim przypadku. W każdym klanie są takie przypadki, ale nie w każdym będą dla ciebie tak samo przyjaźnie nastawieni. Nie wiem dokładnie, jak wygląda to, powiedzmy, w Klanie Nocy czy Klanie Wilka, chociaż w tym drugim, mogę założyć, że nie są zbytni chętni... — Zamyślił się ciemny kocur i spojrzał w wodę.
— Och! A dlaczego? Czyżby samotnicy byli dla nich zagrożeniem, że pielęgnują w sobie wrogość w stosunku do nich? — Postawił uszy na sztorc. 
— Nic o tym nie wiem, ale oni tacy po prostu są... Tacy się wydają... Lepiej podczas patroli zachowywać dodatkową ostrożność, kiedy chodzi się wzdłuż leśnej granicy. No ale to powie ci jeszcze na pewno Rozświetlona Skóra. 
— Zapewne... Ale w takim razie niezwykle się ciesze, że trafiłem do was, Szanowny Panie — powiedział elegancko i grzecznie, kłaniając łeb przed protektorem. Ten zawstydził się nieznacznie i zaśmiał. 
— Ja również Złota Łapo, na pewno będziesz świetnym wojownikiem — odparł i powoli wstał. — Ale może darujmy sobie polowanie na rzeczne bestie. Dzisiaj już wystarczy, wracajmy.
— Niech będzie, jak mówisz Panie! — zawołał ochoczo i popędził przodem, w kierunku, który wcale nie był właściwym. 

* * *
Krótko po mianowaniu na wojownika 

W końcu został rycerzem! Miał piękny rycerski przydomek, miał swoje wojownicze imię, które nosił na piersi, jakby było widoczną, połyskującą zbroją. Przez pierwsze wschody słońca powtarzał je po cichu - lubił jak brzmi, lubił, w jaki sposób układa mu się język, jak wibruje w jego pysku. 
Jego radość jednak szybko zniknęła. Wszyscy w Klanie Klifu od kilku księżyców byli albo nadąsani, albo spięci. Wiedział niewiele. Mało kto zwierzał mu się, mało kto plotkował w jego towarzystwie. Sam Złotek nie miał zbyt wielu przyjaciół. Oczywiście, nie miał żadnych prawdziwych wrogów, ale nie mógł wyprzeć się swojej samotniczej krwi, która zdawała się znów stać większym problemem. Kiedy był jeszcze w legowisku uczniów, większość była od niego znacznie młodsza. Wojownicy za to mieli tyle obowiązków, że nie mógł zbytnio złapać ich w wolnej chwili, aby nawiązać konkretną relację. Rozświetlona Skóra nie chciał z nim rozmawiać poza treningami, nie przedstawił go też nikomu, nawet swojemu bratu, który wydawał się dość sympatyczny, a przynajmniej na tyle energiczny, że w pewności byłby w stanie, chociaż na moment poświęcić chęci na rozmowę z bengalem. Protektorzy również wydawali się mieć więcej pracy niż wcześniej, a więc spontaniczna rozmowa z Pomocnym Wróbelkiem nie była rzeczą tak pewną, a tym bardziej nie zależała ona od woli młodszego. Mimo wszystko czuł, że coś go omija, że coś powinno zaprzątać mu umysł, a jedyne co dotarło do jego uszu to obecność jakiś nieznajomych kotek na skraju ich terenów; niedaleko miejsca, gdzie Panienka Postrzępiony Mróz odnalazła go ze swoim szanownym mentorem. 
Chociaż uważał się za kota o sercu hardym, o umyśle jasnym i niemąconym, postanowił udać się do tych, którzy nosili na barkach samopoczucie Klanu Klifu. W legowisku było przyjemnie i chłodno. Już od wejścia wiedział, że na pewno spotka z nim jakiegoś innego kota. Teraz niemal zawsze jest w nim ktoś, kto potrzebował zamienić z kocurami słowo, ktoś, kto chciał ukojenia nerwów i rady. 
Obok szarego kocura siedziała matka jego przyjaciółki - były takie podobne, że nigdy nie musiał nawet o to pytać. Wojowniczka zdawała się być nastroszona i zdenerwowana. Mówiła cicho, ale bardzo gwałtownie. Bury, większy protektor był sam, na szczęście. Jasny ogon Złotej Drogi falował z każdym krokiem, aż w końcu starszy zauważył go i posłał mu niemrawy uśmiech. Pomocny Wróbelek od jakiegoś czasu wyglądał... Niezbyt atrakcyjnie z perspektywy innych kotów. Futro miał matowe, oklapnięte, a oczy smutne, pozbawione blasku. To on potrzebował wsparcia...
— Dzień Dobry Mój Szanowny Panie! — pozdrowił radośnie, chcąc zarazić go dobrą energią. Bury skinął głową, ale położył delikatnie uszy, aby pokazać w ten sposób, aby ściszył głos. — Oh! Przeprosiny. — To powiedział już ciszej i kontynuował — Czy byłbyś tak miły i potowarzyszył mi przy posiłku, chciałbym porozmawiać, a niegrzecznym byłoby przeszkadzać tej damie. — Wskazał łbem na Melodyjny Trel. 

<Wróblu?>

24 maja 2025

Od Złotej Łapy (Złotej Drogi)

 Łapy mu drżały. Cały dygotał. 
Rozświetlona Skóra zrobił to specjalnie. 
Wiedział, że dzisiaj odbędzie się sprawdzian umiejętności Złotej Łapy, aby orzec, czy jest już gotów na zdobycie miana wojownika. Powinien być dobrze wypoczęty. Wyspany, rozciągnięty, a najlepiej jeszcze najedzony i zrelaksowany. A mimo to jego mentor od wczoraj, od samiusieńkiego ranka, targał go po wszystkich możliwych patrolach, których nie brakowało w Klanie Klifu, głównie z powodu rzekomych intruzów, panoszących się po terenach w okolicach Złotych Kłosów. Tłumaczył to właśnie wzmożoną potrzebą bezpieczeństwa, a w dodatku musieli też coś jeść, więc polowania były nieprzerwane. A kiedy wrócił już, dawno po całkowitym zmroku, jedyne co mógł zrobić, to rzucić się na mech, nawet nie jedząc kolacji, nie układając futra. 
Był to jego kolejny błąd, gdyż z momentem samego świtania Rozświetlona Skóra wyszarpał go niemal za ogon i bez żadnych słów sprzeciwu, kazał mu wychodzić za nim z obozu. Bez śniadania, bez chwili na poprawienie futra czy nawet przetarcie ślepiów. 

Głodny, niewyspany i w ogólnie kiepskim humorze, Złota Łapa dostał trzy polecenia. Trzy zadani, które mają być wyznacznikiem tego, że jest gotowy przyjąć wojownicze imię i wojownicze obowiązki. 
Pierwsze zadanie udało mu się wykonać bez problemu. Pod korzeniami pojedynczego drzewa, niedaleko obozu oraz tam, gdzie mentor zapoznał go z zasadami jego testu, starszy kocur wykopał dołek. Leto miał polować tak długo, aż dołek nie będzie pełny. Na szczęście los się nad nim zlitował i zesłał mu pod łapy aż dwie nornice pod rząd, a później jeszcze kulawego zająca, który sam w sobie był wielkości dziury. Zadowolony mógł przejść do następnej części. 
Nie podobała mu się ona zdecydowanie najbardziej. Brązowooki oznajmił, że w tunelach, jeszcze przed wzejściem słońca, schował gałązkę leszczyny, do której przymocował wonny wrzos, pożyczony od sióstr. Wiedział, że Złota Łapa zna ten zapach, a więc odnalezienie go w korytarzach nie powinno być trudniejsze niż zwyczajne wytropienie myszy między korzonkami. 
Kierując się w stronę wejścia do tuneli, złapał jeszcze jedną sikorkę, która zostawił, wiedząc, że mentor i tak siedzi mu na ogonie i zapewne się nią zajmie. Kiedy stanął przed mrocznymi wrotami, dreszcz go przeszedł. Bardzo nie lubił przebywać tam na dole. Niesamowicie bardzo. 
Musiał jednak przyznać, że nawet stąd umiał wyczuć kwiecisty aromat, który skrywał się tam, gdzieś głęboko w cienistej otchłani. Postąpił naprzód. Zamknął ślepia i przez większą część trzymał je w ten sposób zaciśnięte, aby zmysł powonienia wyostrzył się jeszcze bardziej. Z barkiem przyczepionym do jednej ze ścian, szedł dalej, aż w końcu zapach stał się wręcz otumaniający. W końcu nastąpił na gałązkę. Wziął ją do pyska, a następnie migusiem, skupiając się na drodze powrotnej, przemknął wśród cieni, aż do wyjścia.

Ostatnie zadanie było męczące. O ile polowanie na ziemi było dla niego dość proste, tak bardzo nie lubił ścigać za zwierzyną w koronach drzew. Wolałby bić się z Rozświetloną Skóra, ba! Wolałby bić się nawet z takimi olbrzymami jak Pokrzywowe Zarośla lub Dzwonkowy Szmer! Tylko że jego mentor dobrze o tym wiedział, a  zasady wolał uprzykrzyć mu dzień jeszcze bardziej. 
Trzymał się łapami konaru. Kora skrzypiała pod pazurami, a drgania łap, zdawałoby się, wprawiały w ruch wszystkie gałęzie. Miał złapać ptaka. No i miał to zrobić w koronach; nie było sensu oszukiwać, zwłaszcza że w pewnym momencie wydawało mu się, że widział smugę, która bardzo przypominała biały ogon. Czuł stres; zwłaszcza że teraz obecność nauczyciela była wręcz wyczuwalna, namacalna.
Na szczęście i tutaj mu się poszczęściło. Udało mu się schwytać kosa, który był zbyt zajęty czyszczeniem piórek. W momencie, kiedy zeskoczył na trawę, pojawił się Rozświetlona Skóra. Skinął łbem i machnął ogonem. Wrócili po resztę upolowanej zdobyczy i wraz z pokaźnymi łupami powrócili do obozu. Mentor zniknął w legowisku swojej babki. 

* * * 

— Klanie Klifu, zbierz się! — Zmęczony głos Liściastej Gwiazdy dudnił między kamieniami. Powoli, bez zbędnego pośpiechu, koty wyłaniały się ze swoich legowisk. Był późny wieczór i jedynie nocny patrol był nieobecny w obozie. — Na początku chciałabym z ogromną wdzięcznością podziękować Srebrnej Szadzi za jej długą i cenną posługę w gronie wojowników naszego klanu. — Ślepia przeniosły się na wiekowy pysk szylkretki, która siedziała w pierwszym rzędzie. Stoicka postać skinęła łbem. Jej wzrok był pełen mądrości, ale i pokazywał wszystkie przeciwności, które musiała pokonać w swoim życiu - strata ukochanego, strata córki, księżyce noszenia na barkach ogromnej odpowiedzialności... — Srebrna Szadzio, byłaś wspaniałą, doświadczoną wojowniczką. Przyjmij więc zaproszenie do dołączenia do szanownego grona starszych, abyś spędziła resztę swoich dni w cieple, spokoju i ciszy, karmiąc młodsze umysły wiedzą. 
Dawna wojowniczka znów skinęła głową, nie uśmiechając się jednak ani razu. Do jej boku przylgnął syn, który odprowadził ją pod nowe legowisko, liżąc czule jej policzek. 
— Nasze grono wojowników jednak nie ucierpi liczbowo — kontynuowała bura. — Złota Łapo, wystąp! — zawołała, a bengal podekscytowany, chociaż wciąż bardzo zmęczony, zrobił kilka obszernych kroków, aż znalazł się zaraz pod jej oczami. — Zdałeś pozytywnie swój test, a więc jesteś gotów do wejścia w grono wojowników. — Odkaszlnęła i kontynuowała już oficjalnie: — Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam moich wielkich Przodków, aby spojrzeli z góry na tego młodego kota. Uczył się on pilnie sztuki polowania, walki i naszych obyczajów oraz zasad, które nam zesłaliście. Teraz polecam wam go, jako nowego wojownika. Złota Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika, bronić swojego klanu i jego członków nawet za cenę własnego życia? 
— Przysięgam, oczywiście przysięgam! — odpowiedział donośnie kocur. 
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci więc imię wojownika. Od dziś będziesz nazywany Złotą Drogą. Wielcy Przodkowie cenią twoje męstwo i honor, którym się kierujesz. Wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu. — Kończąc, posłała mu delikatny uśmiech. 
— Złota Droga! Złota Droga! — słyszał skandowanie. Umiał rozróżnić najgłośniejsze głosy, w tym ten należący do Strzępki czy Wróbelka. 

15 maja 2025

Od Złotej Łapy Do Zabłąkanej Łapy

 Wczesny etap treningu na wojownika

Złota Łapa uważał, że mimo niedawno zaczętego treningu, jest już w stanie samemu poradzić sobie z polowaniem. Chociaż łapy miał dziurawe, a refleks zbyt wolny, wmawiał sobie, że o ile uda mu się skupić wystarczająco mocno, coś złapać będzie musiał. Od rana wypraszał mentora, aby ten pozwolił mu się wykazać i działać w pojedynkę, bez nadzoru i ciągłych uwag. Ostatecznie biały kocur zgodził się, chcąc też pobyć chwile bez swojego podopiecznego, który zaczynał zachodzić mu pod pazur. Wyruszyli wcześnie, aby zwiększyć szansę terminatora na zdobycie jakiejkolwiek zwierzyny, zanim ta zostanie przepłoszona przez innych łowców. Poranek był przejrzysty i rześki; idealny na przedpołudniową drzemkę i długą, dokładną pielęgnację futra. Gdyby był dalej w swoim domostwie, zapewne wylegiwałby się na ławce w ogrodzie, który już zacząłby zakwitać.
Bengal, po tym jak rozdzielili się przy Sowim Strażniku, szedł blisko rzeki. Jej szum był kojący; sprawiał, że krew w jego żyłach sunęła w rytm nurtu. Spoglądał w jej tafle, starając się nie zwracać uwagi na swoje odbicie, a wyglądać za potencjalną ofiarą. Kilkukrotnie próbował złapać rybę, jednak z brzegu było to trudne, a nie chciał całkowicie się moczyć. Próbując kolejny i kolejny raz, sądził, że przecież w końcu musi mu się udać. W końcu musi trafić na jakąś nieuważną, rozkojarzoną sztukę. Nie zważał na otoczenie, więc nawet nie zdał sobie sprawy, że jego nieudane próby doprowadziły go pod granice. Dopiero gryzący zapach innych kotów, najpewniej wcześniejszego patrolu, wyrwał go z zadumy i skupienia. Nie mógł iść dalej, więc postawił wszystko na jedną łapę. Kucając przy rzece, chociaż pływakiem był kiepskim, naprężył się i czekał. Czekał tak długo, że szelest, który wydobył się zza granicy, spłoszył mu piękną rybę, na którą czyhał. Poddenerwowany uczeń powstał z kucka i odwrócił się z kwaśną miną.
— Niebywałe! Prawie ją miałem... — rzucił, nie zważając specjalnie na ucznia, który dopiero co ukazał się jego oczom. — Wisisz mi rybę... Taką zacną i obfitą... 
— Rybę? Myślałem, że to koty z Klanu Nocy są rybojadami — mruknął nieznajomy, wypuszczając mysz z pyska na ziemię. Teraz kiedy żaden gryzoń nie zasłaniał mu mordki, mógł mu się przyjrzeć. Był to zdecydowanie kot młody - raczej na pewno uczeń, ale jeszcze młodszy od samej Złotej Łapy. Jego futro kontrastowały ze złotym runem dawnego pieszczocha; było mroczne, szarawo-czarne. Za to oczy mieli podobne, niebieskie i blade; chociaż te należące do Wilczaka miały w sobie coś... Niewidomego; niczym ślepia Pani Ćmy. Nie wyglądał zbyt niebezpiecznie.
Strzepnął kropelkę wody z ucha. Zmarszczył delikatnie brwi, ale szybko doszedł do wniosku, że nie ma co się tak przejmować. Ryby i tak przypłyną z powrotem.
— Nie wiem, o czym do końca mówisz, ale... — Tutaj zawiesił się i chwile pomyślał. To prawda, coś mu mówił Rozświetlona Skóra, ale szczerze, sam mentor nie za bardzo był zainteresowany czymkolwiek, co nie dotyczyło Klanu Klifu. — Ale to nie moja wina, że ich smak jest taki rozkoszny. Szkoda tylko, że są takie prędkie. Mam za duże łapy; są zbyt ciężki i rozchlapują wodę, kiedy ryby już tam nie ma. Zostałeś nauczony... Druchu, jak je łapać? — zapytał przyjacielsko, nie zwracając uwagi na znudzony wyraz pyska ucznia z Klanu Wilka. Jego pierwszą odpowiedzią było westchnięcie, ale potem dodał faktyczne słowa:
— Nie, nigdy nie czułem potrzeby, aby polować na ryby. Na terenach Klanu Wilka nie płynie wiele rzek, więc nie opłaca nam się uczyć tej umiejętności. Preferujemy skupić się na polowaniu wysoko nad ziemią, tam, gdzie nas nie dostrzegą. Jesteśmy w tym całkiem dobrzy — odrzekł Zabłąkana Łapa, podnosząc głowę do góry, skanując Klifiaka wzrokiem. — Co do smaku ryb, to nie mogę się z tobą zgodzić. Smakują one wodą i mułem, moim zdaniem. Jest to również zbyt wiele pracy i moczenia sobie łap, aby taką złapać. Mało przyjemne zadanie — zrobił krótką przerwę na wzięcie wdechu — dlaczego więc polujesz na ryby, jak istnieje wiele innych zwierzyn, które mógłbyś upolować? Mniej brudu i pracy, a smak ich doskonały.
Na moment coś ścisnęło go w sercu. Był przyzwyczajony już do tego, że rozmawianie o swoich przygodach jest świetnym tematem na rozpuszczenie pierwszego lodu w relacjach. Ukradkiem spojrzał w niebo, jakby dodając dramaturgi swojemu wyznaniu. Nad nimi kołowała ptaki. Nie krępował się.
— Smakują moim utraconym, pozostawionym w oddali domostwem... Chociaż, szczerze nie udało mi się jeszcze złapać ryby, od kiedy przyszedłem tutaj; nie smakowałem ich. Ale mam nadzieje, że nie różnią się aromatem, niż te które mi podawano — powiedział z nadzieją. — A co do reszty... Myszy mają brudne... Piach i żwir, w którym się tarzają, wchodzi mi między zęby i skrzypi... Aż mnie przechodzą ciarki i dreszcze. A krew pryska na wszystkie strony, niczym szkarłatny deszcz; trudno się potem jej pobyć. Rozumiesz mnie chyba, sam jesteś jasny, może nie tak jak ja, ale wciąż... — Miał wrażenie, że dostrzegł cień kpiącego uśmieszku na mordce nieznajomego ucznia. 
— A więc jesteś pieszczochem? — zapytał. — Wiesz, że tacy jak ty, długo w lesie nie przeżyją? Jeśli odrobina piachu przeszkadza ci w jedzeniu, to jak ty chcesz przeżyć? — prychnął. — Klan Wilka by cię wyśmiał za taką słabość. Odrobina krwi i piachu jeszcze nikomu życia nie odebrała, jednak pieszczochy jak ty bywają często... Rozpieszczone. Brakuje im wygody, a po kilku księżycach wracają do swoich dwunogich istot z podkulonym ogonem, niczym kopnięty kociak. Czy i z tobą tak będzie, towarzyszu? — rzucił, nie żałując sobie słów i komentarzy.
Przekręcił łeb. Uśmiechnął się pod nosem; przeżył gorsze rzeczy niż te, których doświadcza teraz w Klanie Klifu, ale kocur tego nie wie, nie ma co się więc na niego denerwować. Oczywiście, nie umniejszał tym wszystkim rzeczom, które napotykają klany każdego dnia, ale bycie samotnikiem jest gorsze, trudniejsze, a na pewno bardziej samotne.
— Nie mam w intencji wracać do swojego dawnego pałacyku... Niestety, dopuściłem się czynów, a raczej, nie dopilnowałem nadanych mi obowiązków, przez co mam na honorze niemożliwą do zagojenia szramę. Przez jakiś czas mieszkałem sam, więc zapewniam cię, że miałem w pysku gorsze mięso niż brudne stworzona. Ale dziękuje ci, że zapewniasz mnie, że nie skręcą mi się od nich kiszki. To niebywale godne pochwały. — Skinął łbem. Na chwile zapanowała cisza, ale szybko ją przerwał — Tak naprawdę, to myślę, że to wy jesteście tymi, którzy nie powinni się tak unosić. Nigdy nie posmakowaliście prawdziwych pyszności. Wiesz, czym jest tuńczyk? A najlepiej taki wyciągnięty ze srebrnego skarbczyka? — wyświergotał radośnie, robiąc jeden krok do przodu. 
— Gardło mi się ściska, na samą myśl o włożeniu tego do pyska. Wszystkie "dobra" dwunogów są niczym wronia karma. Coś, co można porównać do zgniłej zwierzyny, która nadaję się jedynie do zjedzenia przez te ptaszyska. Nie wstyd ci, brać coś, co podkładają ci pod pysk? Nie rani to twojej dumy? — zadał kolejne pytanie. Zabłąkana Łapa nie potrafił zrozumieć, jak kogoś wstyd nie może wyżerać od środka, gdy wszystko dostaje pod nosek. Jego własna duma, by na to nie pozwoliła. Od małego pracował sam na siebie, walcząc o przetrwanie między innymi samotnikami, a ten bez wstydu w jego głosie, marzył sobie o "tuńczyku". — Chociaż ton był złośliwy, a momentami nawet i wrogi, to nie uraziło go to. 
— Nie widzę w tym powodu do wstydu... Cóż miałem zrobić, skoro od dziecka podawano mi jedzenie pod nos? Wymknąć się do ogródka, aby polować na dżdżownice? — zaśmiał się szczerze. — To przykre, żeś taki zamknięty na doświadczenia. Myślisz, że dlaczego Bezwłosi są tacy wielcy? To przez ich strawę. Ja często podjadałem spod ich nosów, często z wielkich, drewnianych, wysokich powierzchni, na których mieli zwyczaj spożywać posiłki, dlatego tak, żem wyrósł. Mój ojciec nie robił 
tego i był ode mnie niższy! — Wypiął pierś; był niezwykle dumny ze swej postury.
— Rozumiem to, naprawdę. Gdy od kocięcia nie znałeś innych smaków, nie byłeś w stanie stwierdzić, że to, co dzikie, może być lepsze, jednak teraz lepiej nie marzyć o tej sztucznej karmie, którą zapychają was dwunożni — odparł ślepiec, prostując się. — Tutaj również muszę tobie przyznać rację, że polowanie na dżdżownice nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Głodu twojego by nie zaspokoiły, a jeszcze by ci zaszkodziły. Chociaż szanuję to, że mimo tej wygody odważyłeś się opuścić swoje bezpieczne cztery kąty, aby zasmakować wolności — powiedział z delikatnym skinięciem głowy. — Zwą mnie Zabłąkana Łapa, a jak twoje imię brzmi? — zapytał nagle. Bengala uszczęśliwiła ta zmiana nastawienia srebrnego kocura; nie zniósłby dąsania się i przewracania oczami.
— Od niedawna nosze miano Złotej Łapy, a wcześniejsze nei ma znaczenia... I tak je zbrukałem. Ale czyż to nie zabawny zbieg okoliczności? Twoje i moja miano? — zapytał i przekręcił łebek. Zanim Wilczak mógł coś powiedzieć, sam doprecyzował — Tyś zrodzony na tych ziemiach, niby złoto tutaj zagrzebane, wydane w dziki lesie, a ja się zabłąkałem, przypadkiem tu dotarłem... Znasz pochodzenie swojej godności, powód, dla którego nadano ci je przy urodzeniu? To bardzo interesujące. Moja matula mi mówiła, że nasze imiona nie tylko nas opisują, ale i wyznaczają naszą ścieżkę, kreślą nasz los

<Zabłąkana Łapo?>
[1436 słów?]

[przyznano 29%]

14 maja 2025

Od Złotej Łapy

— Nic nie widzę dobry Panie — oznajmił bezmyślnie Złota Łapa, a ciche prychnięcie Rozświetlonej Skóry odbiło się echem o gołe ściany. — Być może moje słowa będą przesadne... Ale faktycznie przed oczami mam wyłącznie ciemny aksamit. Nie jestem pewny, ale szepcze mi sumienie, że nie zdołam znaleźć drogi.
— A w takim razie, powiedz mi, dlaczego myślisz, że ważną częścią treningu ucznia w Klanie Klifu, jest opanowanie nawigacji w tunelach? — zapytał z przekąsem mentor kocura. — Jak myślisz, czy mnie matka na świat wydała tutaj, że wiem, gdzie mam iść, że wiem, co robić, żeby nie zgubić się w korytarzach? 
— Mam nadzieję, że nie... To byłoby bardzo nieprzyjemne dzieciństwo... — powiedział pod nosem, nie siląc się, żeby Pełnia to usłyszał; ale usłyszał. 
— No właśnie — rzucił, nie przerywając marszu w głąb. — Widzisz, umiesz wyciągać poprawne wnioski. Szkoda tylko, że trzeba cię prowadzić za łapę, niczym jakiegoś małego kociaka, który ledwo co zmył mleko spod nosa. Mógłbyś spróbować myśleć samodzielnie. Wiele by ci to dało, nie tylko podczas szkolenia. Podczas patroli i polowań, ba! Podczas walki też będziesz czekać, aż przeciwnik powie Ci, co ma zamiar zrobić, a czym ty, w takim razie, powinieneś się obronić? — kontynuował niczym podniosłą przemowę. 
— N-nie... — mruknął bengal pod nosem. — Lecz czy nie po to macie swego przywódcze, aby... Przewodził? — zapytał, próbując zrozumieć.
— Gdyby moja babka miała myśleć za każdego wojownika, ucznia, za każdą naszą medyczkę czy karmicielkę... Uwierz mi, Klan Klifu nie wytrwałby zbyt wielu księżyców. — Biały ogon zamigotał przez jasnymi oczami, oznajmując, że skręcają w lewo. Złota Łapa przyśpieszył kroku, gdyż po raz kolejny niemal nie poszedł w złym kierunku. — Skoro masz takie podejście, może powinieneś zostać jej pod dupkiem albo osobistym wyciągaczem kleszczy; do tego nie potrzeba własnego mózgu. 
— Wolałbym nie... Ale! Oczywiście jeśli ktoś inny by chciał, nie uważam, żeby było to zajęcie całkowicie pozbawione swojego uroku — rzekł dość uroczyście. — Żadna praca, zwłaszcza taka u boku samej władczyni, nie jest uwłaczająca. 
— Przekaże. Jeśli potrzebowałaby wyskubania grzbietu z siwych włosów, wiem, że będziesz gotów jej pomóc. To iście szlachetne z twojej strony — powiedział z udawaną serdecznością. 
— Miło z twojej strony. — Nagle wojownik przed nim stanął. Srebrny wpadł prosto w jego tylne nogi, na co Rozświetlona Skóra stęknął wrogo. 
— Uważaj pod łapy — prychnął, ale od razu się uspokoił. — No dobrze... A więc teraz dopiero zaczyna się twój faktyczny trening. Mam nadzieje, że nie muszę pytać, czy starałeś się zapamiętać drogę, którą przeszliśmy, aby dojść do... No dojść tutaj. — Stali pysk w pysk; młodszy czuł na nosie oddech mentora, a ciemność powolutku rozjaśniała się w jego oczach. Nie zmieniało to jednak faktu, że... Miał kłopot. Oczywiście, że nie zapamiętywał drogi, którą pokonali we dwójkę. Przecież on się niemal zagubił, kiedy biała kita migała mu przed mordką, a co dopiero to wszystko... — Nie słyszę słów sprzeciwu; bardzo mnie to cieszy, muszę przyznać. Gdybyś mi powiedział, że nie, nie winiłbym cię, bo cię o tym nie powiadomiłem, ale jak miło, że mam takiego przygotowanego na wszystko podopiecznego. 
— A-a co dokładnie będę musiał robić? — zapytał niepewnie jasnooki. 
— Nic trudnego. To bardzo proste zadanie, więc nie musisz się obawiać. — Kocurek z ulgą wypuścił powietrze. Może i Rozświetlona Skóra nie jest najmilszym kotem w Klanie Klifu, ale przecież nie zostawiłby go tutaj samego, prawda? Nie jest taki okrutny... Prawda? — Masz wrócić. Po prostu. Nie ważne jak, nieważne kiedy; musisz wrócić do wejścia. No a jeśli nie zdążysz przed zachodem, masz wrócić do obozu, bo ja nie będę marnować mojego snu, przez to, że ty nie uważałeś i mamlałeś językiem, zamiast się skupić na treningach — rzucił, a następnie przepchnął się obok Złotej Łapy. Na odchodne powiedział jeszcze tylko: — Powodzenia. To ostatnia rzecz, do której jestem jeszcze w stanie się przyczepić, ale wiedz... Dopóki nie będziesz łazić po tych korytarzach niczym te pająki na ścianach, to będę cię tutaj zostawiał i codziennie. Odczekaj dziesięć uderzeń serca, a następnie możesz zaczynać; jeśli mnie dogonisz, zaatakuję cię i przy okazji poćwiczymy walkę w ciemnościach, więc zastanów się, czy masz ochotę oszukiwać. — No i zniknął, a wraz z nim jakiekolwiek dźwięki. 

Tunele były zimne i wilgotne. Z pędzelków na uszach kapała mu woda, a futro na piersi było całe spuszone. Łapy zaczynały go boleć od chodzenia po nierównej powierzchni, usianej masą mniejszych, większych, okrągłych, jak i ostro zakończonych kamieni. Był głodny; nie jadł nic przed treningiem, a odgłosy brzucha zdawały się być jedynymi dźwiękami, które odbijały się od ścian. Chociaż nie otaczała go już ta sama, całkowita i nieprzenikniona ciemność; jego oczy zdążyły się już całkowicie do niej przystosować, dalej czuł się zagubiony i zdezorientowany. Między zapachami rześkiego, mokrego kamienia, a ziemi, czuł delikatną, szybko ulatniającą się woń mentora. Musiał się śpieszyć, aby wyjść z tych lochów, zanim całkowicie ona zaniknie. To była jego jedyna nadzieja. Oczywiście, na początku próbował zrobić to tak, jak nakazał Rozświetlona Skóra - z pamięci. Chciał przywołać, stworzyć mapę wszystkich zakrętów, które zrobili, ale od tego wszystkie rozbolała go głowa, która i tak już uciskała go z głodu. Stracił rachubę czasu; bez słońca wszystko wydawało się takie smutne i mroczne... W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że to właśnie jest jego koniec... Że zginie tutaj, pozostawiony przez kocura, który miał być jego przewodnikiem. A potem po raz pierwszy wydobył jego zapach z powietrza. 
Rozświetlona Skóra DALEJ BYŁ jego przewodnikiem, ale teraz to po prostu tylko jego woń prowadziła go za łapkę. Złota Łapa nie mógł tego zaprzepaścić, musiał stąd wyjść, zanim wilgoć zamaskuję jego ostatnią, jedyną szansę. Przyśpieszył kroku, nie zważając na spękane, marznące poduszki łap, ani na dreszcze przebiegające mu po grzbiecie i ogonie. Chciał w końcu znów poczuć na nim promienie słońca.

Kremowa głowa wyjrzała z dziury między kamieniami. Biały wojownik siedział odwrócony do niego tyłem, jakby pokazując swoją obojętność na to, czy jego terminator faktycznie upora się z zadaniem. Leniwie przejeżdżał językiem po przedniej łapie, którą potem przeczesywał sierść między uszami. 
— Przeżyłem! — zawołał, wygrzebując się na krótką, żółtą już trawę, która obrastała wejście. 
— Brawo... Myślałem, że zajmie ci to więcej czasu, mogę powiedzieć, że jestem całkiem zadowolony — rzucił ciemnooki, nawet się nie odwrócił. — Upoluj jeszcze jakąś zwierzynę i wracamy. 
Złota Łapa jęknął przeciągle, ale potulnie stanął na równe łapy i skierował kroki w rozrośnięty, pożółkły gąszcz, w którym na pewno skrywała się jakaś potencjalna zdobycz. Nie był jednak pewien, czy nie wpałaszuję jej na miejscu... Wtedy będzie musiał złapać jeszcze z pięć... Za karę...

[1042 słowa + Nawigacja w Tunelach (pianka dawaj procenty za kraba)]

[przyznano 21% + 5% (nigdy)]

08 maja 2025

Od Złotej Łapy CD. Pomocnego Wróbelka

 Nie odpowiedział na szept Wróbla. Stał nad strumieniem i przyglądał się leniwym ryby, których srebrzyste ciała dryfowały sennie pod taflą. Wydawały się takie... Odłączone od jego świata. Pod powierzchnią mogło przecież skrywać się wszystko. Wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej niż tutaj, gdzie teraz stał wraz z protektorem. No właśnie... Jednak pytanie, które wymruczał pod nosem bury, mogło mieć jakiś sens. Chociaż te ryby, które widział przed łapami, które były wręcz na ich wyciągnięcie, były zwyczajne, a nawet mniejsze, niż te, które widywał na białych, płaskich miseczkach swoich właścicieli, to gdzieś między nimi, gdzieś za kamieniami, może  w głębszej części rzeki, mogły się skrywać prawdziwe potworzyska. Oh! Jakby udało mu się takiego złapać!
— Złapałbym nawet wielką rybę wielkości skały! — rzucił, szukając aprobaty w oczach starszego kota. 
— Och, nie nie wykluczam, że może i byś ją złapał, ale prawdziwą sztuką byłoby nie dać jej wyślizgnąć się z twoich łap. No albo, niech Klan Gwiazdy nad nami czuwa, wręcz przeciwnie, żeby pazur nie zaczepił ci się o łuskę, a ryba nie czmychnęła głęboko aż do dna, gdzie usnąłbyś w odmętach — pouczył go, ale nie szczędząc sobie sympatycznego, żartobliwe tonu. Początkowo Złota Łapa skrzywił się, ale doszedł do wniosku, że nie byłby to najgorszy sposób na odejście. 
— Wolałbym, żeby ta wodna poczwara wciągnęła mnie w mrok rzecznych głębin, niż żebym musiał wrócić do obozu z pyskiem pełnym paskudnej goryczy porażki!
— To godne podziwu, ale myślę, że Klan Klifu miałby z ciebie o wiele więcej pożytku, gdybyś jednak zdecydował się zostać przy swoim wartościowym życiu Złota Łapo. Wiele jeszcze możesz zrobić, a na pewno dałbyś radę złapać coś po drodze spod jeziorka; nie wróciłbyś z pustym pyskiem. Łowca wielkich jak skały ryb na pewno poradziłby sobie z nornicą — powiedział protektor, widząc niezadowolenie kocurka, westchnął. 
— Lecz moja postawa mogłaby być pożyteczna! Ktoś mógłby pójść mnie pomścić i nawet jeśli ja bym skonał i minął się z przeznaczonym mi rycerskim, podniosłym losem, to ktoś inny mógłby na mojej bohaterskiej klęsce zbudować swoją nieśmiertelną sławę! — upierał się bengal. Widać, że pod tym względem nie koniecznie się dogadywali. Może to przez wiek i doświadczenia, może to przez zwyczajną różnicę w charakterach i podejściu do życia. — To mógłbyś nawet być ty... — mruknął, żeby lekko podlizać się starszemu. 
— Ah... Raczej to nie byłbym ja. — Wykrzywił pysk w lekko zawstydzonym uśmiechu.
— Nie poszedłbyś mnie pomścić — zdziwił się. Kocur nie spodziewał się tak szczerej i bezpośredniej, a co najważniejsze, negatywnej odpowiedzi. — A czemuż to? Czy sprawiłem ci przykrość, aż tak wielką?
— Nie, nie! Nic z tych rzeczy — uspokoił go Pomocny Wróbelek. — Słaby ze mnie poskramiacz bestii, więc jeśli ty byś nie dał sobie rady, ja raczej tym bardziej — zaśmiał się, a Złota łapa rozluźnił się nieznacznie. 
— Aha... A ty- — Zatrzymał się na kilka chwil, a protektor wpatrywał się w niego zaciekawiony. — Umiesz walczyć? Polujesz na zdobycz? Wybacz mi za wścibskość, lecz dalej nie do końca pojmuję twą rolę w Klanie Klifu... Zwłaszcza że ty, Paniczu Wróblu, wydajesz się być w pełni zdrowy i dziarski. Czy to nie strata dla wa-... Dla nas, że taki kot nie jest wojownikiem?
— Byłem — rzucił. 
— Byłeś Paniczu? — Zdziwiony zapytał bengal. Bury pokiwał łebkiem. — A cóż się stało, że już nie piastujesz tego stanowiska? Ach! Czyżbyś miał potworny wypadek? Czyżbyś utracił kogoś bliskiego, przez co wir bitew i nawet mysia krew na łapach jest dla ciebie zbyt drastycznym widokiem?

<Wróblasty?>
[550 słów]

[przyznano 11%]

02 maja 2025

Od Złotej Łapy CD. Postrzępionej Łapy

 Musiał przyznać, że patrole lubił najbardziej. Była to najciekawsza cześć tego zadziwiająco monotonnego i spokojnego życia dzikich kotów. Dalej nie mógł uwierzyć w to, że chodzi spać z pełnym brzuchem, wstaje skoro świt i bierze udział w rozbudzających rozmowach z przemiłymi, niezwykle ciekawymi kotami przez tak długi czas, dopóki z legowiska wojowników nie wygrzebie się Rozświetlona Skóra. Chociaż był bardzo ułożonym kotem, a swoje obowiązki wykonywał z wielką skrupulatnością, lubił przekręcić się na drugi bok i pochrapać jeszcze chwilkę. Czasami dostrzegał inną postać, bardzo do niego podobną, ba! Niemal identyczną, która wali go w głowę łapą, właśnie w takie poranki, kiedy w obozie niemal już nikogo nie ma, a Złota Łapa zaczyna się nudzić, bo wszyscy jego kompani już dawno zabrali się za to, co mieli dzisiaj przypisane. Wtedy kocur schodził na dół i posyła mu karcące spojrzenie; jakby była to jego wina, że ten ominął tak dużą część dnia. No i był zirytowany do końca treningu, ale do tego Leto zdążył się już całkowicie przyzwyczaić. 
Na szczęście, to nie był jeden z tych dni. Głównie przez to, że nie zaczynali go od zwykłego szkolenia we dwójkę, tylko od porannego patrolu, w którym udział brali też Pokrzywowe Zarośla, Stokrotkowa Pieśń i jego uczennica, jego koleżanka - Postrzępiona Łapa. Było nawet całkowicie odwrotnie, gdyż kiedy dwójka młodych kotów wychodziła ze swojego legowiska, wojownicy już ich wyczekiwali. 

Patrol był spokojny. Nie napotkali niczego, co mogłoby być dla nich zagrożeniem, kiedy maszerowali wzdłuż płaskiej granicy z Klanem Burzy, więc kocur spodziewał się, że tak samo minie im droga przy Klanie Wilka. Z jednej strony miło jest żyć w poczuciu, że nic ci nie grozi, a twoja społeczność jest bezpieczna, a z drugiej... Nie po to tutaj przyszedł. Gdyby chciał właśnie tego: sielanki, arkadyjskiego istnienia wśród śpiewu morza i mewiego puchu... Wróciłby do domostwa, gdzie poduchy wypełnione były piórami, a woda ze srebrzystego patyka również wydawała dźwięki szumiącej fali. Chciał się wykazać, chciał zmyć hańbę i zbudować swój honor na nowych fundamentach. Z zadumy wyrwało go szturchnięcie Postrzępionej Łapy. 
— Hej, zobacz! Chyba wypadło z gniazda. Myślisz, że uda nam się je znaleźć i odłożyć na miejsce to jajko? — Faktycznie... Pod ich łapami leżało samotne, zagubione, pozostawione na pastwę okrutnego losu jajeczko. Chociaż gąszcz zdawał się być jakąś formą skrytki, którą natura podarowała bezbronnemu, kruchemu przedmiotowi, Złota Łapa nie był pewny, czy długo by tutaj przetrwało; na pewno nie w jednym kawałeczku.
— Oh! Nie ważne co, musimy spróbować — powiedział przejęty. Chociaż jeszcze ostatnio polował na takie jajka na klifach, teraz nie było mowy, aby je zjadać. Jest takie... Jest niczym jego malutka siostrzyczka. Ona była pewnie teraz taka krucha, jak to jajko. Zagubiona gdzieś w gęstwinie... — Tylko prędko! Bo drapieżne szczęki skradną je nam sprzed nosa.
— Tak, tak! Masz rację. — Mniejsza pokiwała łebkiem i odgarniając trawę, wpatrywała się w nie. Przy Klanie Wilka było wiele drzew, więc znalezienie tego jednego będzie wielkim wyzwaniem. Nawet dla dwójki kotów. 
— A wy co tam robicie? — Do uczniów dotarł krzyk Rozświetlonej Skóry; był nieco zirytowany. 
— Panie, znaleźliśmy jajo! — odpowiedział donośnie jego uczeń, a Stokrotkowa Pieśń zaśmiał się pod nosem, słysząc nadany młodszemu wojownikowi tytuł. 
— I co z tego? Pełno jaj leży na ziemi; odejdźcie, zanim borsuk, które będzie chciał je zjeść, podgryzie i was — polecił, ale uczeń tylko spojrzał na szylkretkę. Pokręcił głową. 
— To okrutne, Rozświetlona Skóro! — Pałeczkę przejęła Strzępka, której mordka ukazywała troskę i zdenerwowanie. — Czy Klan klifu nie zawdzięcza ptakom swojego bytu? Musimy o nie dbać, aby nie głodować.
— Powiedz jej coś Stokrotkowa Pieśnio, to twoja podopieczna. — Biały odwrócił się do liliowego kocura, który stał na samym przodzie patrolu. 
— No... Myślę, że ma ona rację — zgodził się pomarańczowooki. 
— Jest okres lęgowy, więc co za różnica czy jeden zdechnie pod drzewem — prychnął w odpowiedzi syn Bożodrzew. 
— Ah! Panie mentorze, lecz powiedziałeś słowo o borsukach. Ja żadnego nie wyczuwam, więc może właśnie lepiej, abyśmy odnieśli tego niewyklutego lotnika do jego matuli. Jeśli tu zostanie, narazimy Klan Klifu na atak tych okrutnych stworzeń — rzekł bengal, a nauczyciel tylko przewrócił oczami. Wszyscy widzieli, że był on coraz bardziej podobny do wuja. To nie były słowa pochwały. W obozie wystarczał im zdecydowanie tylko jeden Judaszowiec. 
— O! No właśnie! — zawtórowała mu przyjaciółka, kiwając łbem.
— Coś w tym jest, nie wiem jak wy, ale ja zgadzam się ze Złotą Łapą — odezwał się nagle Pokrzywowe Zarośla, który wcześniej zajmował się łapaniem kilka kroków dalej pojedynczej nornicy. — Ja niekoniecznie chciałbym przeganiać borsuka.
— Jeszcze Klan Wilka by nas oskarżył o nasyłanie dzikich bestii do ich lasów — zażartował Stokrotek, a niebieskooki odpowiedział cichym rechotem. 
— Jak jesteście tacy mądrzy, a wasze serduszka tak szlachetne, no to zostańcie z nimi i szukajcie głupiego gniazda. Ja mam patrol do dokończenia — prychnął ciemnooki, wymijając dwóch starszych wojowników. 
— Po co te kwaśne miny Rozświetlona Skóro? Myślę, że ta dwójka świetnie sobie poradzi. Nie są małymi kociakami czy nawet nie zaczęli przecież treningu wczoraj. Ostatnio chwaliłeś się, że w końcu udało ci się nauczyć Złotą Łapę wspinaczki na drzewa. Mają wszystko, czego potrzebują, aby samemu odnieść jajeczko — powiedział Stokrotkowa Pieśń, a po chwili dodał: — No a Postrzępiona Łapa w niczym nie jest gorsza od nas. Jej łapa nie przekroczy granicy i wierze, że popilnuje naszego małego przybłędę, aby też tego nie zrobił. 
— Popilnuję, jak najbardziej! — zapewniła kotka. 
— A ja niczym wiewiórczy wojak wejdę nawet na najwyższą gałąź! 
— Żebyśmy nie musieli się wracać i szukać ich połamanych albo, co gorsza, odbijać ich z obozu tych szemranych Wilczaków — rzucił do dwójki liliowych Pełnia. Posłał terminatorom krzywe spojrzenie. — Macie czas do szczytowania słońca, jak nie dacie rady wcześniej, to obiecuje wam, że przez następne kilka księżyców będziecie wnosić na czubki drzew każde głupie jajko, jakie uda mi się znaleźć. Przed Pogorzeliskiem wracamy do obozu, więc wy też idźcie prosto tam. No i upolujcie coś — burknął na odchodne wnuk liderki. Za to Stokrotek puścił dwójce oczko; on im akurat kibicował. 
W końcu wojownicy zniknęli za krzakami, a dwójka młodziaków została sama przy granicy z jajkiem pod opieką. Byli jak nowo upieczeni rodzice; tylko ze dziecko zdecydowanie przyniósł bocian lub wyrosło z kapusty. 
— No to... Co robimy? — mruknęła Postrzępiona Łapa. — Mamy zamiar wchodzić na każde drzewo po kolei? Wiesz... Akurat w tym nie jestem najlepsza; mam za krótkie łapy. 
— To byłoby paskudną mordęgą... Pod jajem jest mech, więc nie przeturlało się tutaj z innego miejsca. Musi to być więc właśnie ten dąb. — Spojrzał w górę. Pień był ogromny, gruby... Miał chropowatą korę, co trochę uspokoiło ucznia. Nie zmieniało to faktu, że on też nie był wyjątkowo uzdolnionym drzewołazem. — Muszę ci niestety tez wyznać, że wiewiórka ze mnie niezbyt uzdolniona... Skłamałem tym szanownym panom w żywe oczy...

<Postrzępiona Łapo?>
[1086 słów]

[przyznano 22%]

08 kwietnia 2025

Od Złotej Łapy CD. Pomocnego Wróbelka

 Komentarz na temat stanu sierści pieszczoszków połechtał nieco jego ego. Była to prawda. Musiał przyznać; jego futerko zawsze wyglądało bardzo zjawiskowo, zwłaszcza gdy mieszkała jeszcze z nimi Peonia. Chociaż przy pięknej, idealnie ułożonej szacie Wisterii, jego przypominała bardziej tą, która okrywa Wróbelka. Uśmiechnął się do protektora. Nie był przygotowany, szczerz powiedziawszy, że koty z klanu będą tak zainteresowane sposobem, w jaki żył wcześniej. Było to naprawdę niespodziewane. Coś mu szeptało, kiedy jeszcze dreptał za Stokrotkową Pieśnią i Postrzępioną Łapą, że będzie odtrącony, że będą na niego krzywo patrzeć, ale wcale tak nie było. Co prawda czuł coś w powietrzu, coś, co zagęszczało atmosferę. Wiele kotów była spięta, niektórzy mogliby być dla niego milsi, ale nie miał nawet pewności czy ich zachowanie jest spowodowane jego obcym pochodzeniem, czy ich złym samopoczuciem, czy czymś kompletnie innym. Czymś, o czym zwyczajnie nikt mu nie powiedział. No... Ale gdyby miał o czymś wiedzieć, to by się dowiedział. W innym wypadku to nie jego sprawa. Ciekawość zabiła już wiele kotów. A on miał winy do odkupienia. 
— Muszę się zgodzić z twoimi domysłami — powiedział, podnosząc łapkę pod brodę. Musiał się skupić. Miał wrażenie, że od kiedy opuścił dom, minęło tyle czasu... Powoli zapominał, jak smakuje tuńczyk ze srebrzystej skrzyneczki... Nigdy by nie pomyślał, że takie myśli przejdą mu przez myśl... — Może rozwinę po kolei twoje domniemania. Czy śpieszy ci się? Nie masz innych obowiązków? Nie chciałbym ci też odbierać cennego czasu. — Widział, że większość kotów była w trakcie wykonywania jakichś zadań. Krzątali się i krzątali, a pracy nigdy nie brakowało. 
— Moim obowiązkiem jest teraz sprawić, abyś poczuł się dobrze u nas w Klanie Klifu! — miauknął raźnie burasek. Złota Łapa skinął łepetyną. 
— Znakomicie! A więc... Jeśli chodzi o jedzenie, to oczywiście całkowita prawda. Jadałem przeróżne, przepyszne smakołyki. Nie będę też ukrywać, że brakuje mi ich aromatu w pyszczku... Mm... — Rozmarzył się. Ślinka napłynęła mu do pyska. — Ah... Rybki ukryte w srebrnym kuferku, mięciutkie mięsko w sosiku, które aż samo się żuję, które rozpływa się w pysku... A najlepiej, jak udało się coś złapać spod stołu, gdy dwunożni jadali swój posiłek. Oni to umieli docenić to, co dobrze... Szkoda tylko, że tak rzadko się dzielili. Trzeba było walczyć! To prawie jak polowanie! — zawołał, a protektor się zaśmiał. Wyglądał na faktycznie zainteresowanego, a w dodatku nie miał w oczach tej iskierki, którą czasami widział w brązowych ślepiach Rozświetlonej Skóry. Iskierki, która mrugała za każdym razem, gdy oceniała jego piecuchowe pochodzenie, jego wygodne dzieciństwo i bezstresowe, bezpieczne dorastanie. 
— A to ciekawe! Faktycznie brzmi... Ekscentrycznie. Jak coś, czego nie znajdziesz u nas; ani w lesie, ani przy plaży. — Zamyślił się. Szukał w swojej pamięci czegoś, co pasowałoby do tych określeń, które podał uczeń. — Nie, nie... Jestem pewien, że nie próbowałem żadnej z tych rzeczy... 
— Nie zadziwia mnie to! Ani razu nie udało mi się upolować czegoś, co wyglądało, pachniało... A tym bardziej smakowało, jak to, z czym się wychowałem... — Zaśmiał się, ale w jego chichocie było można dosłyszeć tęsknotę. 
— Tak ci tego brakuje? Nie smakuję ci świeże mięso? — zdziwił się Pomocny Wróbelek. 
— Jest... Czymś całkowicie innym, niż to, do czego jestem przyzwyczajony. — Próbował ubrać to ładnie w słowa, aby nie urazić gustu jego nowych towarzyszy. 
— Rozumiem, to może być ciężkie, zwłaszcza że jesteś tutaj jeszcze dosyć krótko. Na pewno się przyzwyczaisz — zapewnił. Oczy nagle mu zajaśniały. — No a właśnie ryby i kraby? Mówisz, że niezwykle ci smakowały. Albo ptasie jaja! Podobno nawet te mewie są dość smaczne. 
— Być może... Nie próbowałem krabów, a o ryby dość ciężko... Nie widziałem, aby wiele kotów wchodziło między spiętrzone fale. 
— Oh nie, nie. To niebezpieczne! — zawołał, aż futro mu stanęło za uszami. 
— No właśnie... Chyba będę zmuszony zwyczajnie przywyknąć, dopasować swoje gusta... Ale muszę się z tym liczyć. 
— To dobrze, że jesteś taki otwarty, Złota Łapo — pochwalił go kocur. 
— Dziękuje, miły panie! — Uśmiechnął się, a bury znów lekko się zmieszał. — Wiecie... Przechodząc do tej drugiej sprawy... Mój ojciec mówił, że mamy takie ładne, zdrowe futra, gdyż jemy dużo ryb... Szkoda więc, że tak rzadko na nie polujemy... Zwłaszcza że mamy tutaj przecież dostęp do rzeki! Marnuję się cały jej potencjał! A może, ja sam powinien rozbudzić w was chęć do polowań na wodne potworzyska! Hej przygodo! — Skoczył na równe łapy, a serce mu się rozradowało. Spoglądał na kocura, tak, jakby potrzebował jego pozwolenia, jego aprobaty, aby móc dalej działać. Ba! Najlepiej, jakby od razu odwzajemnił jego entuzjazm i ruszył z nim tworzyć na kartach kociej historii morskie opowieści. Czuł się jak kociak, jakby znów po raz pierwszy rodzice wzięli go do ogrodu.

<Wróbelku?>
[747 słów]

[przyznano 15%]

Od Złotej Łapy

 Szum morza był niczym najpiękniejsza, bajkowa melodyjka. Jednostajny, a jednak za każdym razem zadziwiał wielobarwnością dźwięków. To pieśń wzburzonych fal podnosiła, a to znów malała. Co jakiś czas do orkiestry dołączał się krzyk mew, a także świst ich skrzydeł. Złota Łapa przymknął ślepia. Pozwolił, aby wieczorny, silny wiatr czochrał jego puchate policzki. 
— Idą burzowe chmury. Pośpieszmy się i zróbmy co mamy zrobić, zanim fale się kompletnie rozjuszą — powiedział Rozświetlona Skóra. Biały wojownik był brudny od wilgotnego piasku; uczeń cieszył się właśnie w takich momentach, że urodził się, jaki się urodził. Chociaż... On nigdy nie narzekał na swój wygląd. — Rusz zad... Poszukaj krabów, powinno być ich teraz sporo; czekają na przypływ, żeby morze zabrało je ze sobą z plaży. — Kiedy kocur podał instrukcje, sam zaczął się rozglądać, a następnie patrzeć dokładnie pod łapy. 
— To smutne... — mruknął dawny pieszczoszek. Nie odwrócił się w stronę mentora, a mentor nie uraczył podopiecznego nawet ukradkowym spojrzeniem.
— Hm? Co tam mówisz pod nosem? — rzucił beznamiętnie, nie przerywając poszukiwań.
— To smutne, że chcemy je schwytać, kiedy tak wyczekują, aż woda obmyje ich twarde korpusiki i zabierze do domu, do głębin... — Nie odrywał oczu od tafli, która robiła się coraz bardziej wzburzona. — Okrutny świat, okrutni my... 
— Nie mądruj ani nie myśl o tym za dużo. Tak już jest. Wiewiórka, której włosy z ogona masz dalej między zębami, też miała swoje życie, swoje małe, wiewiórcze obowiązki, a może nawet potomstwo. — Przysiadł z pierwszym skorupiakiem. Złota Łapa przyglądał się poczynaniom kota. Stworek walczył. Próbował szczypać białe paluszki, ale Rozświetlona Skóra był zbyt szybki i z łatwością unikał ataków. W końcu wsadził pazur pod jego pancerz i oderwał go. Pulsujące, jasne mięso błyszczało, a młodszego zemdliło. Wrócił do patrzenia w ocean. Nagle poczuł uderzenie w tył głowy. Jęknął i odwrócił się. Mentor rzucił w niego muszlą. 
— Weźmiesz się do roboty? — warknął i wrócił do szukania. Dodał jeszcze, nie patrząc czy terminator go słucha. — Nie robię tego dla siebie, ja umiem polować na kraby. To ty tu jesteś mysim móżdżkiem.
— Nie mam dziś ochoty na masowe mordy bezbronnych istot... — wyjęczał. 
— Wielka mi szkoda. Niestety, mój drogi "słodziaku", ale nikogo to nie interesuje. Zwłaszcza teraz, gdy ten poszarpanieć, szaleniec bez zahamowań i umiejętności odczuwania zmęczenie i myślenia, przyprowadził swoją panienkę z jakiegoś bagna — syknął, podchodząc bliżej do jasnego pyska. 
— Masz na myśli Panicza Pochmura? — dopytał; nie wiedział, co się dzieje. Czemu rozmawiają teraz o tym?
— Nie, nie mam na myśli żadnego "panicza". Mam na myśli kota, która nie umie radzić sobie z niczym. Najpierw ucieka, co wiem od moich matek, potem wraca, a następnie przyprowadza jakąś brudną kotkę nie wiadomo skąd. — Bengalowi wydawało się, że wojownik bardzo długo trzymał to w sercu, ale nie miał sposobności z nikim o tym porozmawiać. No a jak nadarzyła się okazja, no to pękł.
— Myślę, że odrobinę dramatyzujesz... — powiedział z cieniem uśmiechu. — Przecież kocięta to taka miła rzecz. No a ja też przybyłem z daleka...
— Widać... — burknął i odszedł. — Jazda do roboty. Jak nie chcesz łapać krabów, to przynajmniej mam nadzieję, że masz dobrą pamięć i po tym, co ja zrobiłem, będziesz wiedzieć, jak się zachować, gdy Panicza najdzie ochota na "masowy mord bezbronnych istot" — Nabijał się z niego, ale Złota Łapa był szczęśliwy, że nie musi mazać łap we krwi. Przynajmniej nie dzisiaj. 
"No ale coś muszę złapać..." — pomyślał. 
Zaczął się rozglądać. Zobaczył klify, które całe pokryte były białymi, suchymi odchodami przeróżnych morskich ptaków. Gdzie biała kupa, tam ptaki, a gdzie ptaki tam gniazda, no a w gniazdach jajeczka. Zapadając się nieznacznie w wilgotnym piachu, skierował się po kamienną ścianę. Półki zaczynały się nisko, więc bez większych problemów wskoczył na pierwszą, a następnie na kolejne. Wraz z wysokością, urwisko robiło się bardziej stromę; ciężko było postawić gdzieś pewną łapę. Postanowił pozostać tutaj. Zwłaszcza że widział, jak uplecione gniazdko, wypełnione ślicznymi, błyszczącymi jajeczkami, spoczywa spokojnie po jego prawej. Pojedyncze piórka, niektóre zaczepione między suchą trawę, a inne przyklejone do skorupek, powiewały na wietrze, który wzmagał się z każdym uderzeniem serca. Naciągnął się, aby ując je w zęby, a następnie ostrożnie przysunął do siebie. Poprawił chwyt i tyłem zaczął się wycofywać. Kiedy był niżej, spuścił zdobycz na piach, który pod samym klifem był dość suchy, sypki i miękki. Wiedział, że gdyby wypadły zostałyby w całości. Powiewy zaczęły być mokre i nagle lunął deszcz. Pod ścianą, zaraz obok rzuconego gniazda, stał Rozświetlona Skóra z jeszcze trzema krabami. 
— Bierze je i wracamy, bo zaraz nas podmyję — zarządził i ruszył przodem. Złota Łapa włożył z powrotem jedno jajko, które próbowało uciec, a następnie pognał za białym wojownikiem, ciągle uważając, aby nic nie stało się z jego zdobyczą.

[756 słów + polowanie na kraby]

[przyznano 15% (nie ma zadnego polowania na kraby!!!)]

07 kwietnia 2025

Od Złotej Łapy

 Dzień był piękny, ciepły, ale powietrze nie dusiło skwarem. Wczesne słońce padało na leśne runo, rozbijane na mnie wstęgi przez wysokie, chude niczym witki, drzewa. Trochę dalej, gdzie konary zaczynały być grubsze, a gałęzie stabilniejsze, Złota Łapa po raz kolejny próbował sprostać wspinaczce. Bengal i jego mentor, aby uniknąć potrzeby przeprowadzenia szkolenia w porze górowania, wyszli bardzo wcześnie. Las był milczący, jedyne co śpiewało, to wiatr między koronami. Nawet ptaki wydawały się jeszcze spać. 
— Obiecać ci gruszki na sosnie jeśli tam wejdziesz czy mam ci wbić kolec w ten jasny zad? — powiedział Rozświetlona Skóra, obdzierając po kolei każde słowo z emocji. Wojownik siedział na wysuszonym, pozbawionym trawy, skrawku ziemi, prowadził poranną toaletę, na którą czasu nie było po pobudce. Uczeń nie dostał pozwolenia na doprowadzenie siebie do porządku; pewnie i tak spadnie przynajmniej kilka razu. Teraz więc potrząsnął głową z pewnym siebie uśmieszkiem. Futro na piersi miał rozczochrane, a policzki odciśnięte w jedną stronę; wszyscy wiedzieli, na której stronie dzisiaj akurat drzemał. 
— Nie ma takiej potrzeby, Drogi Panie! — rzucił i od razu przeszedł do przykucu. Wybił się do góry i zaczepił pazurami. To był najgorszy moment; nigdy nie wiedział, co ma zrobić, aby ciało zachowywało się tak, jak tego chciał. 
— W tej pozycji widziałem cię już tysiące razy... Zlituj się Złota Łapo i pokaż mi coś innego, albo przynajmniej nie oszukuj, że tym razem będzie inaczej... — prychnął, skupiając całą uwagę na brudzie pod pazurem. 
— O-oczywiście! — Chociaż czuł gorycz na języku, zmusił się do przyzwoitej odpowiedzi. Jego dobre maniery nie robiły żadnego wrażenia na białym wojowniku. Czasami wolałby, żeby jego terminator był bardziej wyszczekany; miałby co opowiadać Promienistemu Słońcu i swoim matkom. Z dawnego pieszczocha można było śmiać się jedynie, gdy używał cudacznych słów, co w teorii zdarzało się częściej niż rzadziej, jednak ciężko tworzyć dowcipy, gdy nie rozumie się z czego. — Pa-patrz na to! — krzyknął, aby zwrócić na siebie uwagę czekoladowych ślepiów. Faktycznie zaczął piąć się w górę; no i to nawet całkiem sprawnie i elegancko. Rozświetlona Skóra ukrył swoje zdziwienie bez najmniejszego problemu. Jedyne co wskazywało, że jest zaskoczony, to podniesiona brew i drgający wąsik. Czy ktoś mu ucznia podmienił? Bo jego uczeń zjeżdżał z drzewa po odsunięciu jednej łapy. Obił sobie tyłek tyle razy podczas jednego szkolenia ze wspinaczki, że szczerze zastanawiał się, czy jest sens prowadzić go do swoich sióstr, bo pewien był, że z jasnego zadka została tylko papka. 
No a teraz parł w górę niczym wiewiórka. Problematycznym okazało się jedynie postawienie łapy na gałęzie; w pewnym momencie Pełnia myślał nawet, że ten mimo wszystko spadnie, ale nie. Udało mu się wejść na grubą, pokrytą ptasimi odchodami gałąź. 
— Dokonałem tego! — zawołał rozradowany. Starszy kocur przewrócił oczami.
— To nie wyczyn, to minimum... — Ostudził jego zapał, ale nie mógł zedrzeć uśmieszku triumfu z jego kremowego pyska. — Ale bardzo dobrze, w końcu możemy uznać, że opanowałeś wspinaczkę. Chociaż nie... Najpierw wejdziesz jeszcze dwa razy; musimy być pewni, że to nie łut szczęścia. — Niewielki, chytry uśmieszek przyozdobił białą mordkę. Złota Łapa nie sprzeciwiał się; był gotów! Musiał być gotów na każde zadanie! 
— Mądrze prawisz! — przyznał, ale coś innego przykuło jego uwagę. U początku gałęzi, w grubym konarze była dziura. Nie za duża, nie za mała; idealnej wielkości, aby dał radę włożyć w nią głowę. Co też zrobił. 
— Nie myśl sobie, że jak cię coś ugryzie w nos i spuchniesz jak ropucha, to ci odpuszczam! — powiedział bez emocji wojownik. 
W dziupli znajdowało się gniazdko, śliczne, uwite przez ptaszki gniazdko. A w gniazdku leżały jajeczka. Złota Łapa przypomniał sobie, jak zajadał się pysznym pomarańczowym żółtkiem, które Bezwłosi mieszali mu z resztą strawy w miseczce. Zaburczało mu w brzuchu, nie jadł przecież śniadania. Delikatnie złapał całe słomiane cacuszko do pyska, uważając, żeby nic nie wypadło. Zanim zaczął schodzić, postawił je na gałęzi, asekurując łapą. 
— Mam jaja!
— To znakomicie, przynajmniej tego nie zabrali ci dwunożni... — wymamrotał Rozświetlona Skóra beznamiętnym głosem. 

[638 słów]

[przyznano 13%]

01 kwietnia 2025

Od Złotej Łapy CD. Mniszkowego Nektaru

 Wieczór dnia, którego dołączył do Klanu Klifu

Po rozmowie z Postrzępioną Łapą, po posiłku, który spożył u jej boku, zabawiając ją opowieściami o swoim samotniczym życiu i przygodach, które ubarwiły mu samotną dolę (lub uprzykrzyły życie; zależy kogo zapytacie o opinie), postanowił przejść się po obozie. 
Jaskinia, która służyła za "pałac" Klanu Klifu, za siedzibę jego władczy, a raczej, co ciężko przechodziło kocurkowi przez gardło, władczyni, oraz za, z tego co zrozumiał, jedyne miejsce, gdzie jego członkowie się osiedlili na stałe, była ogromna. Miała wysokie, kamienne sklepienie, które stanowiło znakomitą ochronę przed chłodem i śniegiem, wiatrem lub deszczem, a nawet piekącym skwarem górującego słońca. Było to idealne miejsce, żeby móc odpocząć po ciężkim, intensywnym dniu. Było sucho, cicho, a wodospad, który roznosił delikatną mgiełkę, wygrywał szumem rytmiczną melodie, która usypiała w mgnieniu oka. 
"Sen tutaj musi być niczym sielskie marzenie... Bez strachu i własny ogon, o to czy włożysz coś do pyska wraz z następnym wschodem. A do tego ten cel... To zadanie, aby jak najlepiej dbać o słabszych, o całą społeczność! Aby nie być balastem, aby zapracować na swoją własną część dobra, które wszyscy razem współtworzą!"
Rozglądając się po krzątających się kotach, co jakiś czas łapał z pojedynczymi jednostkami krótki kontakt wzrokowy. Uśmiechał się, do kotek potulnie, acz szarmancko, a do kocurów mężnie wypinając pierś, co jednak zostało odebrane jako przechwałka. Od kiedy odeszła od niego Postrzępiona Łapa, nikt sam nie zainicjował interakcji. 
"Wszyscy są zajęci, cóż za idealna grupa! Każdy odpowiedzialny za każdego! A jednocześnie nikt się nie obija, aby ktoś inny wykonał jego część... Dawanie z siebie wszystkiego przy wykonywaniu codziennych obowiązków... Tak wiele samotników, tak wiele pieszczochów mogłoby się tyle nauczyć od tych rzekomych "niebezpiecznych, niewyrachowanych dzikusów", jak ich nazywali!" 
Nie było co czekać na gwiazdkę z nieba; zwłaszcza, że granat skryty był za szarym sufitem. Złota Łapa, chociaż jego nowe imie wciąż brzmiało dla niego nieco dziwacznie, wstał i podreptał do najbliższego, skrytego w cieniu legowiska. 
— Tak słucham? — Od razu dopadła go jakaś kotka. Pysk miała delikatnie oprószony siwizną, a to, co uczeń zauważył niemal od razu, to jej oczy. Wypełniała je mądrość i doświadczenie. Prawdziwa czarodziejka, niczym wyjęta z ojcowskich bajek i baśni... — Halo? Jesteś naszym nowym nabytkiem, prawda? Zrobiłeś sobie coś po drodze? Słyszałam, że Stokrotkowa Pieśń i jego mała uczennica znaleźli się całego mokrego — zaśmiała się dźwięcznie i od razu podreptała głębiej; bengal szedł za nią, niczym baranek.
— Ah! Proszę o wybaczenie! Moje zachowanie... Iście karygodne! Tak, tak. Jestem Złota Łapa, a-a Pani? — zapytał grzecznie, chociaż w środku ganił się za to, że nie odezwał się jako pierwszy. Ten czas spędzony samotnie w ciężkich warunkach, obdarł go z dobrych nawyków. 
— Jestem Liściaste Futro, jestem medyczką. Zajmuję się pomaganiem i doglądaniem zdrowia wszystkich kotów, więc jeśli coś się dzieje, możesz śmiało się do mnie zwracać. — Kocica nawet nie odwróciła się, aby zwrócić się bezpośrednio do niego. 
"Niekulturalne..." — pomyślał. 
— No, do mnie, lub do moich dwóch asystentek! — dodała i zaczęła rozglądać się po ciemnych kątach, w poszukiwaniu wspomnianych kotek. — Ah! No tak, gapa ze mnie. Wieczne Zaćmienie jest akurat na zbieraniu ziół, więc raczej jej dzisiaj nie uraczysz; wyszła ze swoimi wojowniczymi znajomymi, więc wróci po zmroku. No, a druga to akurat wiem, gdzie się podziewa, chodź za mną. — Ogonem machnęła w stronę mniejszego pomieszczenia, z którego wydobywała się intensywna woń ziół i kwiatów. — Jak tam zapasy, kochana? Przyprowadziłam naszego nowego adepta. Liściasta Gwiazda mianowała go tego popołudnia; Stokrotkowa Pieśń i Postrzępiona Łapa znaleźli go przy rzece przy Złotych Kłosach. — Gdyby mogła, opowiadałaby dalej, ale przerwał jej sam wspominany. 
— Dobry wieczór, Jaśnie Panienko! Na imie mam Złota Łapa — przedstawił się, podchodząc bliżej o jeden krok. Zdziwił się, gdy ta nawet nie drgnęła. — A-a Tobie, jakie imię nadano, abyś nosiła je niczym paw swe najpiękniejsze piórka?
— Ćmi Księżyc... — powiedziała cicho, wciąż przekładając zioła z jednej, do drugiej wnęki. Nic więcej nie powiedziała. Uczeń zmieszany spojrzał na starszą. 
— Ahaha... Musisz się przyzwyczaić... Ciemka nie mówi za wiele, ale wiedzy jej nie brakuję, a do tego jest naszą najjaśniejszą gwiazdeczką! — Poklepała go ogonem po barku. Oczy jej zajaśniały, gdy dostrzegła na jednej półce skalnej roślinę z bordowymi kwiatami. Skoczyła tam i wzięła je do pyska. — Skoro nic poważnego ci nie jest, zjedz przynajmniej to. — Położyła zioło pod kremowymi łapami. — To krwiściąg, doda ci sił, a będą ci potrzebne. Coś czuję, że od jutra Rozświetlona Skóra da ci popalić. 
— O-oh... Dziękuje Szanownej Pani bardzo, Pani medyczko Liściaste Futro. — Ukłonił się, na co kotka roześmiała się lekko niezręcznie. Skinął głową jeszcze na pożegnanie i wziął do pyska podarunek. Od razu poczuł gorzki sok; skrzywiony odszedł. Nagle zobaczył niespodziewanie znajomy pysk. Toż to... Mniszek! Kot, który pomagał mu szukać matki, kiedy jej zaginięcie było niczym świeża, parująca jeszcze rana. Wracał w towarzystwie innych Klifiaków. W pyskach nieśli zwierzynę, którą po kolei układali na centralnym stosie. Powoli żując krwiściąg, skierował się w jego stronę, aby go powitać. Kiedy ich oczy się spotkały, liliowy się odezwał, a bengal musiał przełknąć resztkę wzmacniającego jadła. 
— Jakże by mogło być inaczej! Chociaż... Kiedyśmy się widzieli, pierwszy i ostatni raz, byłem tylko małym podrostkiem, który ledwo wystawał ponad śnieżne zaspy... Teraz jestem prawdziwym, mężnym kocurem! — Wypiął pierś, a wojownik zaśmiał się pod nosem, wciąż pokazując jednak swoje niedowierzanie owym zbiegiem okoliczności. 
— No tak... To musiało być... Nawet nie jestem w stanie spróbować zgadnąć, ile księżyców temu. Bardzo się zmieniłeś, chociaż twoje futro poznam wszędzie. — Mniszek usiadł, ogonem zapraszając znajomego, aby również zajął wygodnie miejsce. — I co..? Jak ci się potem wiodło? Udało się znaleźć matkę, wróciła do waszych dwunożnych? 
— Oh... Nie, nigdy już jej nie widziałem... — mruknął, na co zielonooki nieco się zmieszał; to było niezręczne. — Ale na pewno jest w dobrym domu. Była niezwykle piękna, więc ktoś musiał się nią dobrze zaopiekować. 
— Hm... Może masz rację; bezwłosi uwielbiają piękne rzeczy; to wiem nawet ja — zaśmiał się cicho. — No ale co tutaj robisz? Nigdy bym nie pomyślał, że nasze ścieżki mogą się skrzyżować, no i to po takim czasie, i to w Klanie Klifu. — Oczy wyrażały ciekawość, ale i zmartwienie. To nie było normalne, że pieszczoch, który tak bardzo kochał swoją rodzinę, naglę dołącza do kolektywu dzikich kotów w środku niczego. 
— Zachowując szczerość moich zeznań... No to szukałem matki, nieprzerwanie... Tym razem towarzyszyła mi również moja siostra, jednak i ją utraciłem... — Odczuwał, że za każdym razem, gdy opowiada ową historię, przychodzi mu to z większą łatwością. — Wędrowałem, poznawałem wielu... Ciekawych jegomościów, ale żaden nie wydawał się zainteresowany, a na pewno nie w pozytywny sposób, moją osobą, a więc w końcu trafiłem tutaj. Pewien tułacz miejski coś mi wspomniał o dzikich kotach, które miały zamieszkiwać te tereny. No i tak się też stało, że zamieszkują. I najwyraźniej ja też teraz zaliczam się do grona tych dzikich kotów. — Uśmiechnął się pod nosem. Nawet on sam nigdy by nie pomyślał, że czeka go aż taka przygoda. Mimo że marzył o rycerskich czynach, to nie spodziewał się, że faktycznie będzie miał możliwość się nimi wykazać. No a gdzie, jak nie tutaj, jako wojownik? —  A ty? Dlaczego jesteś w tych szeregach?

<Mniszku?>
[1165 słów]

[przyznano 23%]

30 marca 2025

Od Złotej Łapy CD. Postrzępionej Łapy

 Zamyślił się. Od kiedy miał zacząć swoją opowieść? Nie mógł też przecież powiedzieć wszystkiego; nie każda rzecz, która mu się przytrafiła, była odpowiednia dla uszu młodej panienki, a co dopiero takiej, którą ledwo zna. 
— No cóż... Takie życie nie jest proste, a tym bardziej litościwe. Zwłaszcza jeśli próbujesz się przez nie przedzierać samemu. Nikt nie wyciąga do ciebie pomocnej łapy, chyba że może mieć z tego korzyść, teraz lub później. Mi wyłącznie raz udało się natrafić na kota, w którym honor był większy niż głód, zawiść i chęć wyrządzania krzywdy. Jest to trudniejsze niż w waszych progach; tutaj jesteście niczym gościnny rój — powiedział i oplótł ogonem łapy. W kilku kęsach wpałaszował do końca posiłek, który przyniosła mu Postrzępiona Łapa. 
— A co się stało, że tak wcześnie musiałeś liczyć na pomoc obcych? — zapytała, a w jej intensywnie niebieskich oczach iskrzyła ciekawość. — Albo nie! Daj mi odgadnąć! — zamilkła na moment, aby się zastanowić nad możliwymi scenariuszami. Złota Łapa potulnie czekał i nie wtrącał żadnych wskazówek. — Czyżbyś został otoczony przez zgraję miastowych samotników i nagle pokazał się ich lider, który miał serce bardziej honorowe niż jego pachołkowie? O! O! Albo wielka bestia przyszpiliła się co ziemi, a nagle zza roku wypadł ogromny kocur, który powalił ją jednym zamachem łapy, oswobadzając cię spod jej cielska? Czy zgadłam? 
— Prawieś zdołała odgadnąć! Byłaś, panienko, całkiem blisko z drugą historyjką, ale nie dokładnie. Uciekałem przed psimi szczękami, za mną roznosił się wściekły skowyt, a pchała mnie do przodu jedynie myśl, że kryję tyły mojej ukochanej siostrze, która pędzi przede mną. Nagle jednak, kiedy ona preciskała się przez przerwę między szczeblami w płocie, runęła na mnie sterta okropnie pachnących śmieci. Utknąłem pod nią, najpewniej zginąłbym z powodu ssącego głodu i palącego pragnienia. Wtedy jednak przybył tajemnicy gość, który wyciągnął mnie i pokierował dalej; to on po raz pierwszy wspomniał o was. O kotach z leśnej dziczy, o kotach żyjących na skraju wielkiej wody, o kotach pływających w rzekach niczym sumy, o kotach, które pędzą szybciej od samego wiatru. 
— Wo ~ — zachwyciła się uczennica. Na pysku jednak miała wymalowane miliony innych pytań. — Czy to było dawno? Ile byłeś całkowicie sam?
— Nie jestem niestety w stanie udzielić konkretnej odpowiedzi... Od pewnego momentu większość dni zlewa mi się w jeden, wypełniony nieustającym głodem, przenikliwym chłodem i uprzykrzającym, rozrywającym od środka, poczuciem klęski i zguby moralnej — wyznał szczerze. 
— Oh... To musiało być, w takim razie, niezwykle ciężkie... Sama nie wiem, czy poradziłabym sobie pozostawiona tak bez nikogo, w miejscu, którego kompletnie nie znam... 
— Zapewne nie — rzucił bez większego namysłu, co bardzo zdziwiło Postrzępioną Łapę. Zwróciła lekko zmarszczony pysk w górę, aby skrzyżować z kocurem wzrok.
— Przepraszam? Skąd taka pewność? Umiem polować, jestem nie najgorsza w walce, a nawet wspinaczka z czasem zacznie iść mi coraz, coraz lepiej — powiedziała, a w barwie jej głosu było słychać zalążki irytacji. 
— Być może... Ale to nie jest miejsce dla kotek, nie takich jak ty. Widziałem garstkę takich, które przez życie w brudzie i swądzie utraciły swój powab i piękno duszy. To nie jest wartę przetrwania. Myślę, że dla każdej panienki, która z jakiegoś powodu znalazłaby się w takiej sytuacji, lepszym wyjściem byłoby oddać się w ręce pierwszych napotkanych Bezwłosych, którzy w oczach mają skierkę łagodności, aby nie zatracić tego, co powinno być dla nich zdecydowanie najważniejsze. 

<Postrzępiona Łapo?>
[539 słów]

[przyznano 11%]

23 marca 2025

Od Złotej Łapy CD. Pomocnego Wróbelka

— Postaraj się trochę bardziej — rzucił sucho Rozświetlona Skóra. Biały kocur leżał na grubej gałęzi i z ogromnym znudzeniem wpatrywał się w ucznia, który próbował podciągnąć swoje ciało wyżej na konarze. Jego przykurzony ogon powoli kiwał się w jedną, to w drugą stronę, a czekoladowe ślepia zdawały się coraz bardziej przymykać. 
— Przysięgam, że ze wszystkich sił... Próbuje... — Zasapany bengal po raz ostatni zebrał wszystkie siły, które jeszcze pozostawały w  jego mięśniach. Mentor widział, jak jego grzbiet napiął się, a nogi drżały z wysiłku. Spodziewał się, że mimo tych wszystkich starań jego podopieczny zjedzie po pniu i obiję sobie cały zadek, ale, o dziwo, Złota Łapa wyskoczył do góry, wydając z siebie niemal bitewny okrzyk. Brwi wojownika powędrowały do góry, szybko jednak opadły, gdy młodszy nie złapał się z powrotem kory i jedynie drasnął drzewo pazurem. Potem, jak kamień, opadł na ziemie. Na szczęście spadając na cztery łapy. 
— Czarci syk! — przeklął dawny pieszczoch, podnosząc się z zabłoconej ziemi. Splunął na ziemie, próbując pozbyć się gorzkiego smaku porażki. Trawa po jego prawej zaszeleściła, kiedy Rozświetlona Skóra zgrabnie zeskoczył z gałęzi. 
— Nie łam się tak. Nawet nieźle mnie zaskoczyłeś na samym końcu, muszę to przyznać — pochwalił go starszy, nie wysilając się jednak szczególnie, aby okazać jakieś widoczne pozytywne emocje. Niebieskooki wziął jeden głęboki wdech i uspokoił nerwy. Skinął łbem w podzięce za te słowa i otrzepał się z wilgoci, która osiadła na leśnym runie. — Nie ma co już dzisiaj się męczyć. Wracajmy lepiej, bo jeszcze raz zjedziesz z drzewa, stracisz pazury albo cały ogon i zęby. 
Po tych słowach ruszyli z powrotem w stronę obozu. Złota Łapa nie był w zbyt dobrym nastroju. Był niezadowolony od pierwszych treningów, które przeprowadzał z nim mentor. Czuł, że wszystko, co robi, robi źle. Powinien być dumnym synem swojego ojca, nawet jeśli tego nie ma przy nim. Mimo swoich najlepszych chęci, nawet mimo ambicji, jedyne co robi, to bruka jego honor, a przy okazji i swój.

* * *

— Chciałem sprawdzić, jak się odnajdujesz w klanie? Masz może jakieś problemy, z którymi mógłbym ci pomóc? — Kocur, który zaskoczył go swoją nagłą obecnością, wyglądał bardzo sympatycznie i porządnie. Dobrze mu z oczu patrzyło, a pysk miał szczery. Chociaż, musiał przyznać, że ta cała klanowa społeczność troszkę go... Krępowała. Działały tutaj zasady, których nie potrafił zrozumieć. Już nawet nie chciał myśleć o tych wszystkich pięknych, chociaż widocznie zmęczonych i niedokładnie zaopiekowanych przez swoich współbratymców płci męskiej, kotkach na stanowiskach wojowniczych. Nie dawało mu to spokoju. Mimo zmęczenia wciąż miał siły i ochotę, aby porozmawiać sobie z jakimś kocurem o prawych rysach pyska. Skinął Wróbelkowi, a ten od razu zbliżył się i przysiadł obok. 
— Pozdrowienia, szanowny Wróblu! Miło, że twoje skrzydełka przyniosły cię do mnie, skromnego ucznia! — powiedział, kłaniając łebek. Protektor widocznie się speszył. No właśnie... To też działało mu na nerwy. Nie rozumiał tej całej ich hierarchii. Wszyscy dziwnie reagowali, gdy okazywał im należyty szacunek. Kotki chichotały, gdy kłaniał się im, gdy te przechodziły, a niektóre nawet speszone zawracały... Wojownicy zwracali się do niego bez żadnych skrupułów, a wielu z nich wydawało się... Czuć, że są na równi... Przecież jest dopiero tylko uczniem. Tylko właśnie, gdzie w tym wszystkim znajdują się protektorzy, bo z tego co mówił bury, jest ich kilku. Innych nie poznał. |
— Hah..! To mój obowiązek. Nie chciałbym, żebyś miał jakieś gryzące cię pytania i zagwozdki. Taka nagła zmiana w sposobie życia musi być bardzo trudna. Mam nadzieje, że jakoś sobie radzisz.
— No cóż... Muszę się z tobą, szanowny przyjacielu, zgodzić. Co prawda, było o wiele ciężej, kiedy przez jakiś czas byłem zdany tylko na siebie. To dopiero uporczywe i nieprzystępne życie. Tutaj macie niesamowicie urokliwie... A wodospad tak pięknie przepuszcza promienie słońca, aż nastraja to do snucia barwnych marzeń — powiedział, wywijając dramatycznie przednią łapą. Starszy zaśmiał się. 
— Tak, to prawda, życie w klanie musi być o wiele, wiele prostsze, jeśli masz porównanie do życia samotnika. Może to lepiej, że masz za sobą taki epizod, bo raczej, gdybyś przybył do nas prosto z domostwa dwunożnych, trudniej byłoby to docenić — Pomocny Wróbelek podsunął to stwierdzenie i polizał się po piersi.
— Myślę, że masz rację, miły Panie. A jeśli mogę zapytać, jeśli mogę być tak... Nietaktowny i ciekawski, chociaż niekoniecznie mi przystoi, czy mógłbym usłyszeć, jak dokładnie myślisz, że wyglądało moje życie w wygodnych, ciepłych domach? — zapytał, ignorując chęć ugryzienia się w język. Nie powinien przecież w taki sposób odzywać się do starszych, wyżej postawionych kotów, tym bardziej tych, których nie zna. Zwłaszcza że wciąż znajdował się na ich łasce, wciąż jeszcze jadł to, co mu złapano, nie umiejąc się odwdzięczyć w akceptowalny sposób.

<Wróbel?>
[750 słów + wspinaczka na drzewa]

[przyznano 15% + 5%]

18 marca 2025

Od Leto (Złotej Łapy) CD. Postrzępionej Łapy

 Strzepnął nieistniejący farfocel z ucha. Czy dobrze usłyszał? Nie... Pewnie mu się zdało. Przecież taką zgraną, dobrze zorganizowaną, a co najważniejsze, bitną i dziką społecznością nie mogłaby zarządzać kotka. To byłoby dla niej nie tylko niesamowicie trudne, ale i zwyczajnie niekorzystne, zwłaszcza dla jej wizerunku. Panience, nieważne w jakim wieku, nie wypada przecież zajmować się polityką... To takie grząskie i nieprzyjazne bagno. Pełno w nim cuchnących spraw i zawirowań, w których płeć piękna po prostu nie powinna uczestniczyć, w których nie powinna zanurzać swoich pachnących, łagodnych łapek. To duma kocura, aby tak zajmować się tymi nieprzyjemnymi sprawami, że nie czują one potrzeby, żeby wpychać w nie swoje rumiane, krasne licka. 
Leto pokręcił głową. Przecież to było oczywiste, byle kociak o tym wiedział i to rozumiał. Ciche mruknięcie ze strony uczennicy wyrwało go z zamyśleń. 
— Ah! Najmocniej przepraszam! Uciekłem daleko w odmęty mojej świadomości — wytłumaczył się i zawstydził delikatnie. To bardzo niemiłe z jego strony, ze tak zignorował swoją młodszą rozmówczynię. — Czy powtórzyłabyś... Proszę o wybaczenie. W moim brzuchu musi rozgrywać się dzika bitwa, gdyż musiałem niedosłyszeć...
— Pytałam o to, czemu chcesz widzieć się tak bardzo z Liściastą Gwiazdą. Brzmiałeś, jakbyś nie miał ani chwili do stracenia. — Leto stawiał krótkie kroki, przez co jego ruch był dość nienaturalny i niewygodny. Kocur męczył się, ale nie mógł pozwolić, aby kotka, z którą rozmawia, została z tyłu. Chociaż starszy kot, który kroczył na przodzie, nie należał do niskich, też poruszał się spokojnie, bez pośpiechu, to wydawał się już do tego przyzwyczajony. Bengal posłał szylkretce łagodny uśmiech. 
— To chyba rzecz oczywista, że muszę porozmawiać z waszym przywódcą. Chciałbym odnaleźć dla siebie nowe miejsce. Miejsce, w którym odnajdę siebie na nowo, swój nowy cel. Coś, co mógłbym chronić i czemu byłbym w stanie się całkowicie poświęcić — rzekł trochę pompatycznie. Słowa, jak się kocurowi zdawało, rozbawiły uczennice, która zachichotała pod nosem. — Czyżbym powiedział coś, co można uznać za figlarny dowcip? — Uniósł brew, ale na pysku nie było widać ani kapki złości. Był szczerze zaintrygowany, a rozmowa z Postrzępioną Łapą była przyjemna; rzadko miewał możliwość obcowania z panienkami, które nie były Wisterią czy Amfitrytą. 
— Nie, nie... Po prostu. Czy to nie intrygujące Stokrotkowa Pieśnio? Zawsze mi się wydawało, że samotnicy są tacy nieprzyjemni i szaleni, a tu proszę! 
— W rzeczy samej... — mruknął znacznie spokojniej mentor kotki. — Skoro nie udało nam się tym razem przeprowadzić pełnego treningu, możemy uznać, że lekcją na dzisiaj jest, że czasem nie warto wrzucać wszystkich do jednej nory. Czasem i głośna wrona może ostrzec przed drapieżnikami. 
— Piękne słowa! — zgodził się Leto. — Ma Pan w sobie żyłkę prawdziwego poety, trochę jak mój tato! 
— O-oh... Dziękuje — zaśmiał się zawstydzony tak niespodziewaną i specyficzną pochwałą. 
— A ja? A ja? Jaką mam w sobie żyłkę? — Wyrwała się do przodu Postrzępiona Łapa, zachodząc drogę bengalowi. W niebieskich oczach iskrzyła jej nagląca ciekawość. Na ten entuzjazm samotnik zaśmiał się. 
— A ty... Hm... Daj mi pomyśleć. — Stanął i podniósł łapę, dotykając jednym pazurem brody. Spojrzał w niebo, które tego dnia było niemal bezchmurne. — A ty, moja Panienko, masz w sobie coś z porannego ptaszka. Sikoreczki, o którą owy poeta... — Tutaj wskazał na Stokrotkową Pieśń, który przyglądał im się z rozbawieniem. — przygotowuje do samodzielnego lotu. Dogląda, aby później była w stanie samodzielnie zaśpiewać swoją melodyjkę, która będzie towarzyszyć wschodzącemu słonku. — Skończył, a pyszczek niziutkiej uczennicy przyozdobiony był zdziwionym uśmiechem. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerwał wojownik. 
— No dobrze... Porozmawiacie sobie dalej potem, a teraz, Leto pójdziesz ze mną do Liściastej Gwiazdy. Postrzępiona Łapo, znajdź kogoś, kto pomoże ci wymienić legowiska w kociarni. — Szczęście terminatorki wyparowało niemal momentalnie, ale nie powiedziała ani jednego słowa sprzeciwu. Spuściła ogon i mozolnie ruszyła w stronę grupki młodych kotów. Nawet się nie pożegnała. — No dobrze... Miejmy za sobą te wszystkie ceregiele. Chodź za mną, tam w stronę tej jamy. 

* * *

No cóż... Nie przesłyszał się... 
Liściasta Gwiazda faktycznie była kotką i to do tego w dość podeszłym wieku. Dlaczego taka szanowna Pani, która powinna spędzać swoje dni na odpoczynku w słońcu, rozmowach z innymi wiekowymi damami i wychowaniu młodszych panienek, sprawuję tak męczącą i niebezpieczną rolę? Leto był... Niesamowicie zbity z tropu. Nie miał jednak odwagi pisnąć ani słówka na ten temat. Najpierw pozwolił mówić Stokrotkowej Pieśni, który zwięźle i z niemałym taktem przedstawił wszystko burej kocicy, a potem zajął się odpowiadaniem na jej pytania. Starał się ukryć swoje zdziwienie, mimo że cała sytuacja była niczym kolec, który wbijał mu się prosto w poduszkę łapy. Uśmiechał się serdecznie, mówił gładko i elegancko, nie unikał wzroku zmęczonych oczu, co widocznie bardzo zaimponowało starszej. Mógł bez zastanowienia stwierdzić, że zrobił wspaniałe pierwsze wrażenie, zwłaszcza że przywódczyni Klanu Klifu nie czekała ani chwili na podjęcie decyzji, co z nim pocznie. Kiedy tylko usłyszała, że Leto chciałby znaleźć swoje miejsce tutaj, rozweselona, zaproponowała mu, żeby natychmiastowo przyjął rangę ucznia. Nie czekała nawet na przedyskutowanie tego ze swoim zastępcą, którego bengal miał przyjemność (lub nie) poznać dopiero wieczorem, już jako uczeń, gdy judaszowiec wrócił z treningu. A co do samej ceremonii; była ona szybka i dość chaotyczna. Większość klanu nie była obecna w obozie; był środek dnia, a wojownicy albo uczestniczyli w polowaniach, albo szkolili swoich terminatorów, albo zajmowali się patrolowaniem granic. Wrócili więc na wieść, że dołączył do nich jakiś losowy przybłęda, mówiący bez przerwy o odzyskiwaniu honoru i zmazywaniu występków ze swego miana. Jego mentorem został, nie dużo starszy od niego samego, wnuk Liściastej Gwiazdy i siostrzeniec zastępcy, Rozświetlona Skóra. Był to kocur sporych gabarytów, krępy i widocznie bardzo silny fizycznie. Pasowali do siebie pod względem aparycji, ale charakterami zdecydowanie odbiegali. Leto, a raczej Złota Łapa, gdyż takim imieniem miał od teraz się posługiwać, nie przejmował się tym jednak zbytnio; nie miał zamiaru przecież ćwierkać z nim jak jakaś panienka, chciał się uczyć, walczyć, wykazać... 
Po to tutaj przybył...
Sam wojownik również nie wydawał się szczególnie zainteresowany uczniem, a na pewno nie od samego początku. Zapowiedział jedynie pierwszy trening, który miał mieć miejsce już następnego ranka. Potem odszedł. 
Koty posyłały mu dziwne spojrzenia, często bardzo nieufne czy nawet wrogie. Jedynymi mordkami, w których widział faktyczną serdeczność, była dwójka, która go tutaj przyprowadziła. Zaraz po mianowaniu na ucznia przybiegła do niego Postrzępiona Łapa. Koteczka miała pełno mchu w futrze, ale Złotą Łapę zainteresowało raczej to, co miała w pysku. 
— Gratuluje ci! Złota Łapa to takie ładne imię, pasuję do ciebie jak ulał! — powiedziała, a wcześniej wypuściła na ziemie polną mysz. — Stokrotkowa Pieśń powiedział, że powinnam wybrać jakąś piszczkę, bo przecież musisz być bardzo głodny. No więc... Smacznego!
— Oh! Dziękuje ci niezmiernie, ale nie mogę napełnić brzucha, o ile ty, Panienko, tego nie zrobisz. Tak mi nie wypada, to niezgodne z moim rycerskim etosem. — Położył łapę na piersi i przymrużył ślepia. Jego słowa, chociaż było można w nich usłyszeć kapkę bólu, bo faktycznie skręcało mu żołądek, były zdecydowane. Bengal musiał się teraz bardzo pilnować; jego honor i tak był już w strzępkach; jeden niewłaściwy występek, a rozpadnie się całkowicie. 

<Postrzępko?>
[1137 słów]

[przyznano 23%]

05 marca 2025

Od Leto Do Postrzępionej Łapy

Nie wiedział, co ma począć. Zima nadeszła sroga w swym pięknie. Śnieżna pokrywa zasypywała spokojne sąsiedztwa, które on, niestrudzony, przemierzał, zaglądając w każdy kąt, podnosząc każdy karton, przyciskając nos do każdej lodowatej szyby. Pytał koty, o mniej lub bardziej sympatycznym wyglądzie, próbował rozmawiać z ludźmi, gołębiami, a nawet spokojnymi psami, które jedynie patrzyły na niego zblazowane. Nikt nie był w stanie jednak odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie, które nie opuszczało kocura od wielu wschodów i zachodów, które siedziało mu w głowie, dudniło niczym walące podczas burzy, niedomknięte drzwi... Nikt nie ukoił jego zszarganych nerwów, nie wygładził zmierzwionej, nastroszonej przez stres i obawę, sierści na karku. Nikt nie wiedział, gdzie może podziewać się Wisteria... Jego kochana, najdroższa, delikatna niczym polny chaber, siostrzyczka, którą miał się opiekować. Jednak zawiódł... Zawiódł i było to jasne niczym świecący nad nim księżyc. Nosił teraz na swoim grzbiecie ciężkie, niewyobrażalnie ciężkie brzemię, którego nie było sposób się pozbyć. No i nie mógł pokazać się z nim w swoim domostwie. Nie umiałby znieść widoku rozczarowania na pysku Narratora, smutku i tęsknoty za siostrą na mordce Apollo... Na samą myśl pierś ściskała go boleśnie, aż kurczył się sztywno.
Żebranie o kawałek mięsa, szperanie w śmierdzących koszach, marne próby polowania, z których jeszcze ani razu nie wyszedł zwycięsko... To teraz było jego życie. Marne, niosące za sobą odór występku i ambarasu, mokre i oblepiające wyrzutami sumienia, niczym śniegiem.
Kiedy pił, zamykał oczy; nie mógł patrzeć na swój zdradziecki i nieudolny pysk. Widział w nim błazna, a nie rycerza, za którego tak nieprzerwanie się uważał. Jak mógł pozwolić odejść swojej ślicznej panience, swojemu motylkowi o pudrowanych skrzydełkach, swoim szafirowym oczętom? Był głupcem w głowie i łotrem w sercu... Dlatego też musiał zamienić pluszowe poduchy, ciepły kąt przy kominku i pachnące, rybne rarytasy na niewygodę, przeszywający mróz i głód, obracający jego żołądkiem każdej nocy. To była kara za jego marną służbę i haniebną porażkę.

~ * ~ 

Świat nie wrócił do normy. Wisterii dalej nie był, ale on dalej szukał. Z każdym dniem jednak wstawał coraz później, chodził coraz wolniej, wybierał coraz to łatwiejsze i krótsze trasy. Odpoczywał częściej, z melancholią wpatrując się w łyse gałęzie drzew, powiewające mozolnie i rytmicznie na wietrze, oglądał sunące szaro-białe chmurki, zastanawiając się, czy może siostra chodzi jeszcze pod nimi, czy jest szczęśliwa, gdziekolwiek poniosły ją łapki. Na jego sercu powstała rysa, wielka szrama, której już nikt nie zasklepi, z którą nie może nic zrobić. 
Również i dzisiaj wyruszył w swoją zwyczajową podróż. Miał jednak dość tego, że mijał wciąż te same domostwa, liczył te same szczeble w płotach, wąchał te same kwiaty w grządkach, słuchał żartów tych samych kotów... Mieszkające tam pieszczochy były... Złośliwe. Oczywiście nie wszystkie, ale pech (chociaż na początku uważał, że to raczej szczęście) chciał, iż Leto zagrzał miejsca w dość... Schludnym i bogatym osiedlu, gdzie piecuchy nosiły piękne obróżki, miały wyszczotkowane ogony i umyte zęby. Niestety w momencie, w którym pokazał się tam pierwszy raz, jego futerko już nie wyglądało zbyt dobrze... Niektórzy patrzyli na niego z troską i żałością, inni z pogardą; nikt jednak nie okazał się pomocny, nawet w najmniejszym stopniu. Stare, wypachniałe persy wykrzywiały swoje paskudne, płaskie pyski w sztucznych uśmiechach, a egzotyczne orientale nie chciały mieć nawet z nim do czynienia, jakby przenosił jakąś tajemniczą zarazę. Przecież był tak naprawdę jednym z nich... Tylko trochę bardziej brudnym i pechowym. 
Siedział tutaj tak długo, bo liczył na uśmiech szczęścia. Może ktoś akurat rozpoznałby w nim Narratora, może ktoś zapamiętałby Wisterie. Nic takiego jednak nie miało miejsca i jeszcze nigdzie nie spotkał się z tak nietowarzyskim towarzystwem. Musiał je opuścić, zanim jakiś puchaty jegomość nie napuści na niego swojego małego, białego psiego towarzysza. 
Przypomniał sobie wczorajszego wieczoru, że jego wybawiciel spod lawiny śmieciowej wspominał o leśnych kotach. Miał wrażenie, że być może ojciec też mówił o dziwnych, wręcz mgłą legendy spowitymi postaciami. To rozbudziło w nim z powrotem jakiś płomyk chęci do życia i smakowania przygód. 
"Czy mam cokolwiek do stracenia?" To zdanie rozbrzmiewało w głowie Leto niemal bezprzerwy. Słowa wybijały rytm jego marszu. Powtarzał i powtarzał, aż nie stracił rachuby i nie zaczął rozmyślać o tym, jakie są owe dzikie kocie bestie. Czy mają pazury jak niedźwiedzie? Czy w pyskach ich skrzą się wilcze kły? Czy z grzbietów wyrastają im orle skrzydła, dzięki którym szybują po wysokich niebiosach i rozpraszają skłębione chmury? A może wręcz przeciwnie... Może przez styl życia w niebezpiecznej dziczy byli zmuszeni do odejścia od wyższych potrzeb? Może wcale nie potrafią mówić? Może są głupimi potworami, które bezmyślnie rozdzierają swoje ofiary na jak najmniejsze strzępy, aby nakarmić nimi swoje kocięta? Dreszcz strachu przeszedł kocurowi po grzbiecie, jednak szybko zaczęło towarzyszyć mu też coś innego. Coś, czego nie czuł od utracenia siostrzyczki. Adrenalina... On chciał spotkać te istoty. Chciał je poznać. Chciał, w razie czego, je zwyciężyć. 
Mijał coraz mniej domów, mniej kocich sylwetek w wielkich oknach, mniej idealnie przystrzyżonych żywopłotów. Zszedł z odśnieżonej, żwirowej ścieżki i poczuł pod łapami pokrzepiający chłód świeżego, sypkiego śniegu. Poczuł zastrzyk energii i bez zastanowienia wstrzelił z miejsca; od kilku dni nie miał ochoty ani siły faktycznie pędzić wraz lub na przekór wiatru. Teraz czuł, jak rześki podmuch pcha go do przodu, a zapachy czystych futerek zostają za nim. Skakał nad białymi zaspami, ślizgając się na oblodzonych kamieniach. Jednak kiedy myślał, że nieprzyjemne chwile pozostały za nim, poczuł drżenie pod łapami, a okropny smród dotarł do mokrego nosa. Nie przerwał biegu, aż jego oczom nie pokazała się szara, płaska powierzchnia, pokryta obrzydliwą, wodnistą breją. Leto schował się ze ususzonym krzakiem; bardziej przez instynkt niż ze strachu przed blaszakami. Nie obawiał się ich; nawet podróżował nimi. Oczywiście nie były to zazwyczaj eskapady kończące się w przyjemnej atmosferze, ale wiedział, że one same w sobie nie są groźne. Straszliwy był pałac białego rycerza, do którego umiały cię zabrać. Jeden z pojazdów zbliżał się z wielką prędkością, a gdy przejechał obok kocura, wystrzelił w jego stronę chlust brudnej mazi. Młodziak skulił się, ale i tak oberwał "śniegiem" po pysku. Nie czekając na kolejnego blaszaka, przebiegł po mokrej drodze, uważając, aby się nie poślizgnąć. Nie odwrócił się już, tylko znów pognał, jak najdalej od hałasu. Szum samochodów powoli ustawał, a przed oczami wyłoniła się przykryta lodem tafla rzeki. Leto pamiętał, że ojciec ostrzegał go przed wchodzeniem na skutą wodę, ale nie miał żadnych innych możliwości. Zwłaszcza że wydawało mu się, że czuje coraz więcej zapachów. Również tych kocich. Odszukał miejsce, gdzie drugi brzeg nie był zbytnio oddalony i kilkoma susami mógł się na nim znaleźć. Nie myśląc zbyt dużo nad bezpieczeństwem swojego planu, postanowił rozpędzić się i w skoczny sposób pokonać rzekę. W ostatnim momencie wykonał potężny sus, wzlatując wysoko, zwłaszcza jak na siebie. Z hukiem uderzył w lód pośrodku drogi. Łapiąc równowagę na śliskiej powierzchni, wybił się znowu. Poczuł jednak, że skorupa łamie się. Udało mu się uniknąć całkowitego upadku i zamoczył sobie wyłącznie tylne łapy. Nie czekając na uspokojenie łomoczącego serca, czmychnął, już spokojnie i ostrożnie, na bezpieczny ląd. Dopiero tam przysiadł i wziął kilka głębszych oddechów. Kiedy uciszył bicie serca i szum w uszach, dotarł do niego inny, bardziej piskliwy dźwięk. 
— Stokrotkowa Pieśnio, on chyba nie czuje się zbyt dobrze... Cały taki brudny i posklejany — Głos dochodził z jego prawej i zdecydowanie należał do młodej panienki. 
— Na to wygląda. — odpowiedział inny, głębszy. — Samotnik i to dość spory. 
— Przegonisz go? Mogę pomóc? — zapytała ponownie koteczka. 
— Najpierw powiem mu, że nie może tutaj być. Być może po prostu zabłądził. Każdemu może się zdążyć. — Spokojny ton narastał, aż w końcu Leto faktycznie ujrzał ową parę. Zanim cokolwiek powiedział, znów odezwał się starszy kocur. — Halo! Znajdujesz się na terenach Klanu Klifu i jako samotnik nie masz do tego prawa. Wracaj za rzekę. 
— Ah! A więc to wy jesteście tymi dzikimi kotami? Znalazłem was... Znaczy się, gdzie moje maniery! — Mówił tak szybko, że niemal gryzł się po języku. Odchrząknął i wstał. Zgiął jedną z przednich łap, a drugą wysunął do przodu, kłaniając się głęboko i elegancko — Na imię mam Leto, przybyłem zza rzeki, zza miasta. Za sobą mam wiele przygód, głównie nieprzyjemnych, które pozostawiły moje serce pokryte bliznami, a oczy naznaczone łzami. Pragnąłem was odnaleźć, abyście pomogli mi odnaleźć utracony cel... Chciałbym znaleźć kogoś, kogo mógłbym chronić, służyć mu, aby odkupić swe winy, aby zmazać z kart historii swoje niegodne czyny i porażki. Jako rycerz pragnę, abyś Ty, szanowny Paniczu o ognistych oczach, oraz Ty, zacna Panienko o kędzierzawych uszkach, pozwolili mi zabiegać o audiencje z waszym szanownym przywódcą, królem i przewodnikiem. 

<Postrzępiona Łapo?>