Poranek po mianowaniu Kukiełki
Nie mógłby powiedzieć, że się tego spodziewał. Być może była to najbardziej zaskakująca rzecz, jaka spotkała go od kiedy dołączył do szeregów Klanu Klifu. Momentami dalej zdawało mu się, że nie jest do końca mile widziany, na pewno nie przez wszystkich. Oczywiście, byli tacy, którzy uśmiechali się do niego, kiedy napotkał ich wzrok, byli tacy, którzy cieszyli się, kiedy byli dobierani do wspólnego patrolu lub kiedy proponował im wspólne łowy. Wiedział, że mimo odmiennego światopoglądu ma kolegę we Wróbelku, wiedział, że Postrzępiony Mróz chętnie spędza z nim czas, nawet jeśli grzbiet boli ją od zadzierania głowy. Większość jednak zwracała na niego zbytniej uwagi. Zgadzali się, aby jadł przy nich, ale raczej starali się nie dzielić językiem. Nie kręcili nosem, kiedy byli z nim w jednej grupie na patrol, ale rozmowy podczas niego były suche i kręciły się wokół spraw żmudnych i codziennych, a cisza dźwięczała w uszach. Z samą liderką nie rozmawiał... Prawie nigdy. Czasami miał wrażenie, że mogłaby zapomnieć, że pozwoliła mu pozostać w Klanie Klifu. Za to zastępca... Złota Droga również z nim rzadko rozmawiał - zwykle, kiedy wybierał ich na zwiady, ale poza tym... Nigdy. Był kotem dziwnym, wycofanym, sztywnym, ale o zachowaniach tak niespodziewanych, że dla młodszego wojownika był istną zagadką. Wiedział, że jest synem Liściastej Gwiazdy, wiedział, że jest rodziną jego dawnego mentora, ale to było tyle. Nie czuł też zbyt dużej potrzeby, aby to zmieniać. Jeśli mógł, nie pchał mu się ani pod łapy, ani pod pysk.
Dlaczego więc... Dlaczego więc to on miał zająć się tą małą kotką, którą znaleziono na terenach. Czy chodziło o to, że dzielili podobny los? Czy Liściasta Gwiazda pomyślała, że wspólne doświadczenia zbliżą w jakiś sposób tę dwójkę? Że pozwolą one na zaciśnięcie mocniej tej więzi, która rodzi się między mentorem i jego drogim uczniem?
Z drugiej strony... Czy to nie jakiś kot zrodzony z tej ziemi, wychowany w zacienionym żłobku, lulany do snu przez szum wodospadu od pierwszych dni, powinien przekazać to wszystko Zmierzchnicowej Łapie, która przecież nie wie o tym jeszcze nic? Czy sam poznał życie w klanie na tyle dobrze, aby przekazać prawdziwe informacje nowej podopiecznej? Czy nie wpoi jej nieprawdziwych lub niepełnych informacji? Wątpliwości mnożyły mu się w głowie niczym czerwie na rozkładającej się padlinie. Czuł skręt w żołądku. Wiedział, że był już czas, aby wstać, aby obudzić szylkretkę i wybrać się na pierwszy trening. Ten miał być jednocześnie najłatwiejszy, ale i najcięższy. Od niego zależało czy zrozumie ona podstawowe zasady, reguły egzystencji między nimi. Bengal podniósł się z miękkiego mchu. Ostrożnie ominął śpiące jeszcze koty - nie było ich wiele. Wiedział, że oni zapewne nie mają uczniów. Dlaczego więc to dźwiga to brzemię? Zatrzymał wzrok na białym kocurze. Przez myśl przeszedł mu pomysł, aby zbudzić Rozświetloną Skórę i poprosić go, aby dał mu jakieś wskazówki, albo, skoro już i tak by nie spał, a na poranny patrol wybrany nie został, to towarzyszył im tego dnia. Już miał to zrobić, kiedy nagle rozbrzmiał głos; prosto za nim.
— Hm... Złota Drogo? — Odwrócił się i zobaczył czekoladową mordkę Pietruszkowej Błyskawicy. Kotka stała w połowie drogi na środek obozu.— Tak, słucham? — odpowiedział pośpiesznie, posyłając jej delikatny uśmiech.
— Ta twoja uczennica... Zmierzchnicowa Łapa? Czeka na ciebie już na dole — oznajmiła, machając ogonem, jakby lekko zdezorientowana. — Pośpiesz się, wygląda dziwnie... Siedzi i patrzy i niemal nie mruga...
— O-oh! Już IDE, już idę! — Pośpieszył się i ominął resztę kotów. Raz niemal nie wsadził łapy w rozwarty pysk Dzwonkowego Szmeru, który zapewne odgryzłby mu ją bez zawahania, bez otwierania do końca oczu. Zwrócił się do Pietruszki: — Czy wiesz, czy długo już czuwa?
— Wstałam jakiś czas temu, obudził mnie wychodzący patrol, a ona już tam była... Dopiero świtało — mruknęła cicho, nie chcąc siać zamieszania w spokojnym obozie.
— Na wszystkie nieszczęścia... Mam nadzieję, że nie boi się tak przepotwornie, że ślepiów nie zmrużyła... Byle by nie była zbyt zmęczona... Co jeśli zasłabnie? — Wlepił zmartwione ślepia w pomarańczowe oczy wojowniczki. Ta zaśmiała się lekko.
— Nie myśl tyle o tym. Pierwszy uczeń jest... Stresujący, ale dasz sobie radę. W tych młodych wąsach jest tyle werwy, że nie zdołasz sobie tego wyobrazić, dopóki tego nie ujrzysz. To normalne, jeśli się zestresowała, a nie musisz jej brać od razu na obchód całych terenów. Spędźcie razem czas, porozmawiajcie, opowiedz jej o kodeksie i życiu.
— A-ale co dokładnie, jeśli mogę spytać Panienkę? — zapytał niepewnie. Przystanęli na moment. Widział kątem oka postać Zmierzchnicy. Faktycznie... Siedziała w miejscu, jak zaczarowana, z oczyma wlepionym w przestrzeń. Może śpi na siedząco?
— Chciałabym powiedzieć, że wszystko, ale... Pomyśl o wszystkim, co chciałeś usłyszeć, kiedy zaczynałeś swój trening. Po prostu. A jak o czymś zapomnisz, przecież macie przed sobą całe księżyce wspólnego szkolenia — uspokajała go Pietruszka.
— Racja... Dziękuje ci pięknie Panienko Pietruszko — powiedział i skinął delikatnie łbem. Wojowniczka kłusem podbiegła do Astrowej Łapy, która też czekała przy legowisku uczniów. Ona jednak była zaspana, a oczka kleiły się jej niczym przy użyciu żywicy. Jakże inaczej wyglądała niż rozbudzona, wytrzeszczona, w pełni czujna Zmierzchnicowa Łapa.
Bengal odetchnął ostatni raz. Spokojnym, fałszywie pewnym krokiem podszedł do koteczki. Ta nagle spojrzała prosto na niego. Jej spojrzenie było ciężkie, przenikliwe; tak niepasujące do kogoś tak młodego. Czuł, jak drąży w nim dziury, jak odkrywa każdy zakamarek, każdy grzech i występek, smutek i żal, radość i wspomnienie. Przełknął ślinę. Uśmiechnął się mimo wszystko.
— Dzień dobry Moja Droga Zmierzchnicowa Łapo! Czy Mała Panienka się wyspała? Czy wczesny początek dnia rozbudził ją odpowiednio, owiał rześką bryzą poranka? — zapytał raźnie, patrząc z góry na podopieczną. Tak kiwnęła nieznacznie głową. Chwilę czekał. Czekał na jakąkolwiek faktyczną, bardziej werbalną odpowiedź, na jakąś reakcje... Nie doczekał się. Kącik mu drgnął, ale nie zrażał się. — Brak narzekania odbieram u Panienki, jako stan pełnej gotowości! Dzisiejszy trening będzie daleki od strasznego czy męczącego, więc nie zaprzątaj sobie swojej malowanej główki. Opowiem ci nieco o Klanie Klifu, o naszym kodeksie, o życiu, które tętni w obozie, o kotach, które w nim mieszkają, i z którymi od teraz będziesz dzielić nie tylko momenty radości, ale i być może smutku. Czy jest coś, o co chciałabyś zapytać w pierwszej kolejności, coś, co nie może czekać na ani jeden moment zwłoki? — Jednocześnie dał ogonem znak do wymarszu i para ruszyła, kierując się spokojnie na otwarte teren.
<Zmierzchnico?>
[1030 słów; trening Zmierzchnicowej Łapy]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz