Wróciłem do obozu z moim mentorem Rysim Borem. Nie było nas rano i w nocy. Za dnia ćwiczyliśmy poza obozem, a przez powódź byliśmy zmuszeni do siedzenia na drzewach, aż do rana. Wchodząc do obozu, widać było już dużo zniszczeń. W głębi duszy modliłem się do Klanu Gwiazdy, by nikt z mojej rodziny, lub znajomych nie ucierpiał. Pierwszą ujrzałem moją siostrę Wężynowy Splot. Podbiegła do mnie i otarła się o mój policzek. Była cała brudna i w niektórych miejscach zakrwawiona. Chciałem zapytać się skąd ta krew, ale wezwała ją nasza liderka Spieniona Gwiazda. Przyglądałem się dalej szczątkom naszego obozu, straszny widok. Tyle wspomnień zostało zrujnowanych, przez jedną noc. Spieniona Gwiazda wezwała wszystkie koty do siebie i nakazała tymczasową przeprowadzkę klanu w głąb lasu. Po tym, jak wszystkie czworonogi się rozeszły, to ja zacząłem rozglądać się po obozie, czy nikt nie potrzebuje mojej pomocy. Pierwszy kot, który rzucił mi się w oczy, to był mój brat Lulkowa Łapa. Specjalnie zrobił wielki okrąg, po to, by obok mnie nie przechodzić. Skąd wiem? Było to widać. Podszedłem do niego bez namysłu, szturchnąłem go i zażartowałem:
— Ale z ciebie brudas Lulek, hahaha.
— Czy ty upadłeś na głowę, czy po prostu jesteś kompletnym mysim móżdżkiem? Myślisz, że w tym momencie którekolwiek z nas obchodzi brud na futrze? Nie ma obozu. Wiesz, ile kotów umarło? Musieliśmy wyławiać zwłoki, wyciągać je z błota... A ty sobie tu przychodzisz i narzekasz na to, że jestem brudny? — odpowiedział brat. Powieka latała mu nerwowo z widocznego gniewu.
— Nie narzekam, tylko stwierdzam Luluś. To nie moja wina, że akurat w obozie mnie nie było, gdybym był to z pewnością, więcej bym zdziałał niż ty. Chciałbym z tobą dłużej podyskutować, ale tak jak widzisz łapy mamy pełne roboty, pomóc ci? — odpowiedziałem i zapytałem.
Ta noc dla mnie też nie była łatwa, by się nie utopić, to spędziłem z moim mentorem kilka bitych godzin na drzewie. Postanowiłem, że nie będę teraz trzymać się za język. Lulek mnie rzeczywiście teraz zdenerwował.
— Ty masz czelność mówić, że masz łapy pełne roboty?! Ty... lisi bobku, ty wronia strawo! Czy ty wiesz, co my tu przechodziliśmy? Myśleliśmy, że Rosiczka umarła. Że się utopiła. Żmijowiec uważał, że to jego wina. Nie zmrużyłem oczu choćby na uderzenie serca. Nie mamy leków ani piszczek, a mamy rannych i głodnych. Nie masz mi zresztą z czym pomagać — bo tu już nic nie ma! — Lulkowa Łapa syknął wściekle, uderzając ogonem o błotnistą wodę. Następnie odwrócił się i odszedł.
Gdyby Lulkowa Łapa nadal tu był, to powiedziałbym mu: "Wyluzuj, złość piękności szkodzi, a żebyś wiedział, że mam teraz łapy pełne roboty".
Czy coś takiego. Lulek wyglądał na wściekłego, czym tu go winić. Sam, kiedy pomyślę o możliwej śmierci siostry, to nie dobrze mi się robi, ale ona żyje. Mysi móżdżek myśli, że jest taki super, a nie jest. Gdybym mógł, to bym go zmielił, ale nie mogę. Nie czas na takie myśli, pomyślałem. Kątem oka dostrzegłem inne koty, potrzebujące kogoś do przeniesienia rzeczy, dlatego ruszyłem im na pomoc.
Całym klanem ruszyliśmy do nowego miejsca, lecz by tam się dostać to musieliśmy przepłynąć przez rzekę. Jeszcze nie zaliczyłem lekcji pływania z mentorem, więc trochę panikowałem. Nie mogę teraz stchórzyć, co by inni pomyśleli… Uda mi się! Kiedy miałem już wchodzić do wody, to coś mi mówiło, bym spojrzał się na bok. Ujrzałem Lulkową Łapę i Rosiczkową Łapę. Siostra nie poradziłaby sobie w rzece sama, w tym stanie. Brat widocznie stchórzył, dlatego ignorując jego obecność, podszedłem do Rosiczki i jej powiedziałem:
— Ja ci pomogę.
— Co ty na to? — zapytałem.
Siostra skinęła głową i pozwoliła mi udzielić jej pomocy. Chwyciłem Rosiczkową Łapę za kark i wszedłem z nią do wody. Było ciężko, mięśnie tylnych i przednich łap zaczęły mnie okropnie boleć, od wydawanej przeze mnie siły w tym samym momencie. Czułem się, jakby płuca mi wybuchały. Możliwe, że to była najdłuższa chwila w moim życiu. W głowie przeszła mi myśl, która dała mi otuchy, “Nawet jak tego nie pokazywałem, to nie mogłem sobie wyobrazić życia bez któregoś ze swojego rodzeństwa przy życiu, Lulusia też”. Woda jeszcze po ulewie się nie uspokoiła, przez co mocno mną rzucało. W końcu dopłynąłem z Rosiczką do docelowego miejsca. Po tym, jak wszystkie koty zebrały się na drugim brzegu rzeki, to weszliśmy jeszcze trochę głębiej w las. Na ten moment trzymałem się z siostrą. Reszta rodzeństwa albo była przede mną lub za mną. Po tym, jak ustaliliśmy położenie tymczasowego obozu, większość kotów była wycieńczona. Z tego powodu, mieliśmy czas na odpoczynek. Każdy kot usadowił się tam, gdzie było mu wygodniej. Znalazłem sobie wygodny skrawek trawy i po chwilowym czyszczeniu futra, zapadłem w głęboki sen.
Rano
O świcie, słychać było pierwsze śpiewy ptaków. Wstałem, przeciągnąłem się i od razu ruszyłem w stronę mojego mentora. Rysi Bór zabrał mnie, bez większego namysłu na polowanie. Tym razem, zamiast dalej mnie uczyć, to sam też łapał zwierzynę, dla klanu. Próbowałem nosem się pokierować, kiedy krzaki nieopodal mnie lekko się ruszyły. Ustawiłem swoją pozę łowiecką i najpierw poczekałem, aż zwierzyna sama podejdzie bliżej. Gdy była już nieopodal mnie, to ja jak najciszej zrobiłem dwa kroki w jej stronę, napiąłem mięśnie tylnych łap i skoczyłem na nią. W powietrzu wysunąłem pazury i tak oto złapałem mysz. Podbiegłem do mentora, by pokazać mu moje szczęście, a ten mnie pochwalił. Postanowiłem ją zakopać w taki sposób, że jak będziemy wracać, to ją zabiorę. Ruszyliśmy dalej w głąb lasu. Powietrze było przesiąknięte nadal zapachem deszczu, drzewa były powyrywane i wszędzie roiło się od kałuż. Rozmyślałem nad wczorajszym dniem. Nie byłem już wkurzony na Lulkową Łapę. W głębi serca chciałem już się z nim pogodzić, w taki sposób, że mógłbym czasem do niego podchodzić i prowadzić różne rozmowy. Brakowało mi jego obecności. Rozmyślając nad tymi rzeczami, wyczułem nosem nową zwierzynę. Była ona większa niż mysz. Pochyliłem się i cicho ruszyłem w jej stronę. Stawiałem łapę za łapą, gdy ujrzałem ptaka. Takiej dużej zdobyczy, to ja jeszcze nigdy wcześniej nie złapałem. Napiąłem mięśnie, skoczyłem i chwyciłem ją w swoje objęcia.
Kilka chwil później
Ukryłem już martwe zwierzę, kiedy węchem uchwyciłem DRUGIEGO, TAK SAMO DUŻEGO INNEGO PTAKA. "Ja to dzisiaj mam szczęście" pomyślałem, zachodząc przyszły pokarm od tyłu. Wykonałem te same czynności co wcześniej i taki sam był rezultat. Dawno tak dumny z siebie nie byłem, jak teraz. Ciekawe jak idzie mojemu rodzeństwu…
Tak właściwie, to trudno będzie na raz to wszystko później przenieść. Postanowiłem, iż teraz wrócę do obozu i potem znowu wyjdę na polowanie. Rysi Bór zajęty był swoim łapaniem pożywienia dla klanu, a raczej chwilę mi to zajmie. Nic nie mówiąc mentorowi, ruszyłem przed siebie. Idąc tak przez las, nagle na mojej drodze stanęła prawdziwa kuna. Życie w tej chwili przeleciało mi przed oczami. Czy jestem na tyle silny, by pokonać tego potwora teraz? Czy to karma za bycie wrednym dla Lulkowej Łapy? Opuściłem zdobycze na ziemię i wysunąłem pazury. Ucieczka nie wchodzi w grę. Rzuciłem się na kunę, lecz nie za dużo jej zrobiłem, a ta mi okaleczyła pysk! Co ze mną teraz będzie. NA KLAN GWIAZDY…
Chwilę później
Byłem cały poraniony, to chyba jest mój koniec. Czuje się jakby, świat chciałby, żebym zginął. Obiecuję, że jeśli ktoś mnie teraz uratuje, lub ogólnie jakoś to przeżyje, to po powrocie od razu pogodzę się z Lulkiem, wycałuję całe moje rodzeństwo, przytulę swoją matkę i będę lepszym kotem. Wysunąłem pazury i szykowałem się do obrony. Kuna chciała mnie teraz zaatakować, kiedy siostra Wężynowy Splot, przybyła mi na pomoc. Rzuciła się z pazurami na kunę, lecz za pierwszym razem nie trafiła. Potwór, zamiast atakować mnie, to zajął się siostrą. Potrzebowałem kilka chwil, by dojść do siebie, gdy obok kręciła się duża walka. Na zmianę Wężynowy Splot atakowała kunę, jak i odwrotnie. Siostrze lepiej szła walka niż mi. Postawa towarzyszki zdeterminowała mnie do mocnego ataku na kunę, która nie dawała mi spokoju. Skoczyłem na nią z pazurami, tak by, jak najwięcej obrażeń jej zadać. Siostra w tym samym momencie też zaatakowała. Powiódł się nam ten ruch, gdyż dużo obrażeń zadaliśmy przeciwnikowi. Kuna w tej chwili zaatakowała Wężynowy splot i powalił ją na twardą glebę.
— Ugh! — warknęła siostra.
Wojowniczka przeturlała się na bok, gdzie szybko dźwignęła się na łapy. Napięła mięśnie nóg oraz ponowiła atak. Rzuciła się do gardła tego monstrum, jednocześnie przewalając to na ziemię. Zaryła pazurami skórę kuny, tylnymi łapami kopiąc ją w brzuch. Swoje silne szczęki Wężynowy Splot zacisnęła na szyi zwierzyny. Kilka uderzeń serca później kuna leżał już martwa.
— Co ty byś beze mnie zrobił? — wydyszała do mnie, siostra z dumą przyglądając się martwej kunie.
Nie odpowiedziałem, nie wiedziałem co.
— Wiesz co Tojad? Ja pójdę może do medyczki — rzuciła przez ramię, oglądając ząbki martwego potwora.
— Ja też będę się już zbierał i dziękuję za pomoc, bez ciebie to nie wiem, co bym zrobił… — odpowiedziałem.
Nawet jak próbowaliśmy się dostać do podobnego celu, to i tak się rozdzieliliśmy. Nadal żyłem tą chwilą grozy. Gdyby nie ona to bym umarł…
Wróciłem do obozu ze zdobyczami. Odłożyłem je na stertę i odsunąłem się na bok, by wylizać swoje rany. Nie chciałem kłopotać żadnego medyka, gdyż teraz mają pewnie dużo do roboty. Pozwoliłem sobie, na chwilowy odpoczynek po tej sytuacji.
[1500 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz