BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 lipca 2025

Od Sówki

*tw: krew, śmierć, walka*

Wraz z patrolem przemierzała podmokłe tereny Rozlewiska. Ciemne chmury przemierzały niebo razem z nimi, jakby dotrzymywały im towarzystwa, ale tak naprawdę tylko sprzyjały tworzeniu tej napiętej atmosfery. Sówka odczuwała to już przed wyjściem z obozu. To oczekiwanie na najgorsze, cisza przed burzą. W końcu nikt nie wiedział, co czeka ich na miejscu i jak okrutna będzie walka z przeciwnikiem. Przerażenie chyba każdego ściskało od środka, lecz nie każdy dawał to po sobie poznać. Sówka również starała się zachować spokój, jak zwykle założyła swoją maskę, nawet jak ochydne szpony niepewności ściskały ją za gardło. Nikt nie miał pewności czy na pewno wróci do obozu żywy, a mimo to szli przed siebie. Dobrym przykładem była Skałka, która to szła na samym końcu grupy, cała się trzęsąc. Biło od niej przerażenie, a mimo to błysk determinacj lśnił w jej oczach, co po tym wszystkim było rzadkością. Tuż przy niej stąpała Świergot wraz z Pumą, jacy uparcie postanowili, że wejdą w skład krytycznej delegacji, by móc zapewnić rannym natychmiastową pomoc medyczną. W pyskach trzymali zioła, futra mieli praktycznie całe posklejane od niesionych pajęczyn. Z tłumu wyróżniał się jeszcze Ślimak, który mimo swojego zasłużonego zwolnienia ze służby, tego dnia nie zamierzał wygrzewać się w bezpiecznym legowisku. W jego zaciśniętej szczęce można było dotrzeć żarliwe pragnienie zemsty, a być może i również… chęć odejścia z tego świata w honorowy sposób? Sam zresztą wszystkim tłumaczył, że czasu i tak zostało mu niewiele. Tłumaczenia te nie sprawiły jednak, że Sówka była pewna co do zabrania go wraz z patrolem. Nie chciała narażać i tak starszego już kota. Nie chciała narażać nikogo, jednak nie miała zamiaru też sprzeciwiać się Ślimakowi. Ale jedno było pewne - jego zachowanie było naprawdę szlachetne i wzbudził on podziw nie jednego kota. Teraz razem z nimi jechał na tym jednym wózku, który nie wiadomo czy zaraz nie straci kół.
— Ciekawe co to będzie! Na pewno raz dwa sobie z nim poradzimy. Wszechmatka nad nami czuwa mentorko! Czuje to w kościach! Pewnie to ja ubije to stworzenie pierwszy! Ha! — Mróz zadarł dumnie łeb idąc, rozpoczynając tym samym rozmowę. Idąca obok Mirabelka zrknęła na niego z niepokojem.
— No nie wiem — zaczęła cicho, jakby bojąc się, że mówiąc głośniej, jeszcze wywoła tego demona z lasu. — nigdy nie mieliśmy do czynienia z czymś takim. Nie mamy pojęcia jak zachowuje się w przypadku konfrontacji. Coś nie napawa mnie dobre przeczucie…
— Możee nie z czymś takim, ale ja widziałem w swoim życiu naprawdę ogromne i strasznie krzykliwe mewy – wtrącił się Miodek. – Myślicie, że jest gorszy? Wiem, że w Klanie Klifu straszyli dzieciaki, że jedna może je ukraść... Jesteście pewni, że to nie mewa — rzucił ostatnie pytanie też do reszty.
— Myślę, że nie... Mewa nie wyrządziła by takich szkód. - Przerwała nagle Przepiórka, na chwilę spoglądając powątpiewająco. Sówka nie włączyła się w rozmowę, zamiast tego odrobinę przyspieszyła kroku. Czy na pewno rozumiała powagę sytuacji? Sama musiała przyznać, że nie zawsze. Kilka dni przed akcją starała się nie myśleć o tym za wiele. W końcu musiała utrzymać swój uśmiech, a ostatnio i tak była chodzącym kłębkiem nerwów. Starała się dla Kaczki, dla dzieci, dla Owocowego Lasu... Ale teraz? Teraz była poważna do szpiku, starając się zapanować nad wszystkim emocjami, które walczyły w jej ciele i umyśle. Wizja ogromnego, drapieżnego ptaka była coraz wyraźniejsza, a strach przed utratą bliskich, którzy wyruszyli wraz z nią, był tylko bardziej realny i bliski jej sercu. Czy aby na pewno dobrze postąpiła? Czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję? W głowie znów pojawiła jej się myśl, że tą jedną decyzją pogrąży Owocowy Las.
Wbiła wzrok w swoje łapy, starając się wyrzucić negatywne myśli z głowy. Nie mogła tyle myśleć. Musiała się skupić, jeśli chciała, by cała akcja poszła zgodnie z planem. Potrząsnęła lekko głową i kątem oka spojrzała na idące za nią koty. Widziała na niektórych pyskach przerażenie, słyszała ciche szepty. "Oby to się udało" – pomyślała, obawiając się tego, że właśnie skazała wszystkich zebranych na śmierć.
Teren pod łapami kotów stopniowo stawał się bardziej nierówny. Gdzie niegdzie wszyscy mogli dostrzec wielkie odłamy skalne. Otoczenie sprawiało wrażenie ciemniejszego, jednak nikt nie był w stanie z całkowitą pewnością określić czy to z powodu większego zalesienie tych terenów, porę dnia czy jeszcze inną przyczynę. Powietrze zaczynał wypełniać specyficzny zapach. Woń czegoś w rodzaju stęchlizny. Jego źródło jednak pozostawało nieznane. I to wtedy czekoladowa poczuła na sobie czyiś wzrok. Jakby była obserwowana. Czyżby tylko jej się zdawało, czy może ktoś naprawdę czyhał na nich za rogiem?
— Dalej, żwawo! Hop, hop, hop! Musimy go upolować nim zajdzie słońce! — rzucił nagle Mróz do swoich towarzyszy, wybiegając bardziej na przód. Chyba tylko on był tak pozytywnie nastawiony do całej sytuacji. Mirabelka szybko popędziła za nim, już kierując w jego stronę słowa cichej reprymendy. Koty z tyłu dalej rozmawiały, chcąc chyba rozładować atmosferę, lecz na liderkę to nie działało. Chodzący kłębek nerwów jak był taki pozostał, choć sama kotka momentami chciała włączyć się w rozmowy, jednak jakoś ani razu nie było okazji. W dodatku była przywódczynią i musiała zachować czujność oraz tym razem się nie rozpraszać, jak to miała w zwyczaju. Dlatego szła dalej w ciszy i dopiero gdy zauważyła, że reszta kotów troszeczkę zwolniła, odwróciła się do rozmawiającej grupki. Jej wzrok skrzyżował się z tym Przepiórki, który skutecznie spowodował, że liderka znów spojrzała przed siebie. Speszona położyła uszy na głowie. Było widać po liliowej, że z powodu tylu spojrzeń, zrobiło jej się niezręcznie, albo głupio, a wzrok Sówki dodał tam swoje dwa grosze. Czekoladowa ze świstem wypuściła powietrze. Nie chciała sprawić, by wojowniczka poczuła się niekomfortowo! Ale cóż mogła już poradzić? Ruszyła nieco do przodu. Słuchała jednym uchem rozmów towarzyszy, jednak nie zwracała już na nie większej uwagi, by przypadkiem nie wyszło jak przed chwilą. Dodatkowo sama starała się skupić, a nie jak zwykle się rozpraszać. Jednak myśl dotycząca rozmowy z kimkolwiek, by wyładować nieco napięcie, kłębiące się w jej ciele i w ciałach towarzyszy, było coraz bardziej kuszącą myślą, choć na początku specjalnie się odsuwała. Dlatego więc gdy usłyszała głos swojego dawnego ucznia, skierowany do Wiciokrzewa postanowiła się lekko dołączyć. Chyba nie będą mieli nic przeciwko, prawda?
– Czernidłak ma rację. Choć wszyscy jesteśmy nieco poddenerwowani, damy radę. Jesteśmy silną grupą – powiedziała, uśmiechając się do dwójki pobratymców, jak to miała w zwyczaju. Jednak mimo uśmiechu, bardziej spostrzegawcze oko mogło dostrzec też inne emocje, skryte przez tak długi czas, takie jak strach, stres czy smutek, wszystkie wywołane ostatnimi wydarzeniami. Chwilę po jej słowach, do jej nosa doszła okropna woń, a dookoła powoli było widać tylko więcej much i innych latających owadów. Zwróciło to nieco uwagę przywódczyni, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, czy na cokolwiek zwrócić swoją uwagę, zobaczyła Mroza, nagle wysuwającego się bardziej do przodu. Usłyszała dość dziwny dźwięk i po chwili wzrok skierowała na łapy kocura. Łapy zanurzone w rozkładającej się padlinie, na której znajdowała się cała masa robaków. Oczy lekko jej się rozszerzyły, a sierść na karku się podniosła, jakby była gotowa na niespodziewany atak wroga.
— H-hej spokojnie, nic się nie dzie- — zaczął Miodek, ale w końcu miał widok na źródło zgniłej woni. Wybałuszył oczy i stanął otępiały. — Na Klan Gwiazdy... Obrzydlistwo, okropne obrzydlistwo... Myślicie, że zrobił to ten ptaszor? Wszystko, co na niebie... Przecież skoro rozdziobał, rozszarpał tego lisa... To, co on może zrobić z nami? — wyjąkał, wzrokiem zaczynając błądzić wśród zgromadzonych. Po chwili Sówka również rozejrzała się po towarzyszach. Przez chwilę jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Miodka. Wzrokiem już jakby błagalnym, jednak ona nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa. Gdy tylko Miodek oderwał wzrok, ona rozglądała się dalej, widząc na pyskach towarzyszy tylko strach... I coś obślizgłego, co znajdowało się na pysku Mirabelki po wskoczeniu jej ucznia w padlinę. Spojrzała na Listka, a po chwili na Jeżynę. "Oby nic takiego się nie stało" – pomyślała, nie mogąc nawet sobie wyobrazić co by było, gdyby któreś z jej dzieci tak skończyło. I dzieci i którykolwiek inny członek tego patrolu. To było... Przerażające.
— Ohyda - skwitowała krótko Figa. - Myślicie, że lis walczył? Jeśli tak to mógł pokaleczyć swojego wroga i teraz on jest ranny, a co za tym idzie, słabszy.
– M-Musimy zachować spokój, choć to trudne... Nie wiemy co się stało z tym stworzeniem nie licząc tego, że już dawno nie żyje – mruknęła cicho liderka, gdy tylko mogła się znów odezwać. Chwilę oswajali się jeszcze z odrażającym widokiem, a gdy wszyscy byli gotowi, ruszyli dalej, czując tylko coraz większy ścisk w żołądku. Dookoła było cicho, w oddali rozbrzmiewała tylko złowroga pieśń puszczyka, która jakby miała za zadanie przygotowanie ich do tego, co za chwilę nastąpi. W końcu doszli na nieznaną im polanę. Zaczęli się rozglądać niepewnie dookoła. Nieprzyjemne uczucie zagrożenia tylko mocniej dawało o sobie znać, zwłaszcza gdy oczom Sówki ukazała się szczelina pośrodku skały, która znajdowała się naprzeciwko. Najprawdopodobniej było to wejście do jaskini. Czekoladowa zaczęła stawiać pierwsze kroki na polanie, kierując się w stronę tajemniczej jaskini, jednak zanim zdążyła naradzić się z resztą nad dalszymi krokami ich planu, do jej uszu dotarł szelest. Wstrzymała oddech, gdy szelest ten przerodził się w donośne świsty przecinanego powietrza. Nim zdążyła zorientować się, co się dzieje, ogromne stworzenie runęło niczym grom z jasnego nieba, na cel przyjmując jednego z członków patrolu - Mroza. Jej uśmiech znikł na dobre, gdy krwiożerczy sęp złapał w szpony ciało kocura. Szkarłatna barwa pokryła szpony napastnika, które beztrosko zaciskały się na ciele poszkodowanego. Wszyscy bezradnie obserwowali jak stworzenie zrobiło piruet w powietrzu by następnie... Wypuścić swoją ofiarę z uścisku. Mięśnie czekoladowej całe się spięły, gdy jej oczy wyłapały spadającego Mroza, a huk, z jakim młody uderzył o ziemię, zaczął odbijać się echem po jej czaszce. Poczuła nieprzyjemny dreszcz i szpony przerażena, ściskające jej brzuch i gardło, niepozwalając wypowiedzieć nawet słowa. Przeszły ją dreszcze, na widok zakrwawionego ciała jej pobratymca. Z bólem oglądała jak przerażona Świergot zajmuje się własnym synem, jednym, który został w klanie. Sęp za to, jakby niewzruszony wylądował na jedynym pieńku, znajdującym się na polanie. Wydał z siebie przeraźliwy wrzask, który wwiercił się w umysły zgromadzonych, tak, by na zawsze przypominał im o zaistniałej sytuacji. Chwilę po tym Sówka usłyszała ryk Mirabelki, która rzuciła się na zwierzę, wgryzając się w jego bok. Wszystko wyglądało dobrze dopóki... Jej wzrok wbity był w nieruchome ciało Maślak, której to gardło przed chwilą zostało ściśnięte przez szczęki bestii. Gdy się nieco uspokoiła, szybko przejechała wzrokiem po towarzyszach, widząc na ich twarzach przerażenie. Wzięła głębszy oddech i odsunęła się nieco od sępa.
– Odsuńcie się trochę, atakuje tych z przodu – rozkazała, starając się utrzymać głos, by się nie łamał – Nie możemy stać w zbitej kupie, rozstawcie się bardziej dookoła niego, łatwiej będzie nam atakować jeśli będziemy z różnych stron – oznajmiła stanowczo i wraz z innymi szybko ustawiła się na dobrej pozycji, tym razem bardziej z boku bestii. Nastroszyła sierść i wyciągnęła pazury. Czy wiedziała co robi, albo czy jej rozkazy przyniosą jakikolwiek skutek? Nie, jednak wiedziała, że nie ma wystarczająco czasu by się dłużej zastanawiać. Wszyscy się spięli, przerażenie na twarzach niektórych było tylko wyraźniejsze, u niektórych zamieniło się ono w determinację. Wszystko działo się bardzo szybko, czasem czekoladowa nie rejestrowała każdego ataku. Przez pierwsze chwile przyglądała się całemu starciu, nie mogąc się czasem nawet odezwać. Czuła jak przerażenie ściska ją za gardło, zwłaszcza widząc je również na twarzach swoich towarzyszy, jednak nie zamierzała się poddać. Musiała walczyć, by wreszcie na terenach Owocowego Lasu było spokojnie. By na terenach jej społeczności wreszcie zapanował spokój. W końcu wbiła swoje spojrzenie w sępa, czując jak strach przemienia się powoli w adrenalinę. Momentalnie wysunęła pazury i skoczyła na swojego przeciwnika, trafiając go w klatkę piersiową. Jej sierść od razu się zjeżyła, widząc wielkie stworzenie tak blisko siebie. Sęp zaatakował. Czuła jak gardło tylko jej się zdziera, wydobywając z siebie niekontrolowany krzyk. Krew spływała powoli po jej ciele, sklejając ze sobą futro i brudząc wszystko dookoła. Ból przejmował nad nią dużą kontrolę, a drżące łapy ledwo dawały radę dalej utrzymywać ciężar jej ciała. Rana wykonana przez sępa na jej ciele była naprawdę ogromna. Odsunęła się na chwilę na bok, łapiąc oddech. Po chwili podniosła głowę i zobaczyła Ślimaka. Żołądek jej się ścisnął na widok martwego starszego. Automatycznie przypomniała sobie jego słowa, ale też swoje własne rozmyślania na temat jego udziału w patrolu. Reszta działa się już szybko. Jej spojrzenie skakało z kota na kota, starając się nadążyć nad dziejącym się na jej oczach koszmarem. Widziała rannego Miodka, który wcześniej tyle razy posyłał w jej stronę wystraszone spojrzenia. Przepiórkę i Jeżynę, które zdobyły kolejne rany, które w przyszłości najprawdopodobniej zostaną bliznami. Figę, aż w końcu... Krzyki dalej odbijały się w jej głowie, jednak wtedy wszystko ucichło. Źrenice same jej się rozszerzyły, a drżące łapy tylko bardziej zaczęły się uginać. Czuła jak robi jej się słabo na widok rannego Wiciokrzewa. Tego samego, którego jeszcze chwilę wcześniej pocieszała wraz z Czernidłakiem. Zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Łzy zebrały jej się w kącikach oczu. Nie wiedziała już co robić. Czy to wszystko było w ogóle dobrym pomysłem? W jej głowie pojawiły się kolejne wątpliwości, powoli zabraniające jej trzeźwo myśleć. Nie powinna była ich zabierać. Może dało się wymyślić inny sposób? Widok sępa atakującego Czernidłaka ją w jakimś stopniu obudził. Potrząsnęła lekko głową, starając się wyrzucić myśli. I tak było już za późno, by się wycofać i cofnąć każdy wybór. Wzięła głębszy oddech i mimo wszystko skoczyła na sępa, trafiając go w bok. Przerażenie zawładnęło jej ciałem, gdy poczuła szczęki sępa na swojej szyi. Kolejna fala bólu ją zalała, a ona sama ledwo powstrzymywała się przed wydaniem z siebie jakiegokolwiek dźwięku. W końcu zwierzę puściło, a Sówka zaczęła łapać oddech, dziękując, że rana na jej szyi nie jest na tyle głęboka i wielka, by odebrać jej życie, jak to skończyło się już z dwoma innymi pobratymcami. Jednak ta liczba w zastraszającym tempie się zmieniła. Gdy tylko czekoladowa usunęła się na bok, zobaczyła oko Leszczyny. Żołądek poraz kolejny jej się ścisnął, wywołując lekkie mdłości. Przez chwilę ją to rozproszyło, a jej myśli skupiły się na tym, co właśnie zobaczyła. Dopiero upadek Skałki znów przywrócił ją do rzeczywistości. Potrząsnęła głową, już poraz kolejny, czując jak z każdym atakiem napastnika nie może się skupić. Za dużo działo się dookoła niej. Wszystko za bardzo rozpraszało, każda myśl, przerażenie w oczach pozostałych i to odczuwalne wśród niej. Wiedziała, że ten obraz będzie prześladował ją jeszcze długo.
Kątem oka zauważyła Czernidłaka, jednak nie zarejestrowała w pełni jego obrażeń. Zamiast tego sama skoczyła na sępa, zbierając w sobie całą siłę, jaka jej jeszcze pozostała. Odbiła się i z sukcesem trafiła w głowę potwora, nie chcąc już myśleć co dostanie w zamian. Jej przeciwnik jednak tym razem zaatakował dużo słabiej, pozwalając jej tym samym na chwilę odpoczynku, mimo to cały czas czuła ból i tą lepką ciecz sklejającą jej futro. To wszystko było już bliskie końca, to wrażenie jej nie opuszczało, ale nie miała pewności, kto tę walkę zwycięży. Wtedy zobaczyła nadzieję w ataku sępa na Figę, która z łatwością uniknęła jego ciosu. Wiedziała, że to się jeszcze nie zdarzyło, w końcu zwierzę walczyło jakby nie traciło w ogóle sił. A teraz? Nie miała pewności, ale nie miała też czasu by analizować dziejące się przed jej oczami przedstawienie. Powoli ruszyła w stronę sępa. Czuła jak wali jej serce, oddech łapała z małym trudem. W końcu skoczyła na bestię, kalecząc jego bok, już czekając na kontratak. Kontratak, który jednak nie doszedł do skutku. Wielkie stworzenie nie zdołało zaatakować, albowiem runęło na ziemię, wywołując na pyskach wszystkich żywych wyraz ulgi. Umarł. Udało im się go pokonać. To oznaczało koniec tej walki, która dla Sówki ciągnęła się jakby w nieskończoność. Czekoladowa odwróciła się w stronę reszty, już chcąc się odezwać, lecz wtedy usłyszała ten bezradny pisk. Nie zdążyła nawet rozejrzeć się po zebranych, ponieważ znów obróciła głowę w stronę martwego już przeciwnika i podbiegła, by zobaczyć swojego syna, przygniecionego przez ciało sępa.
– Listku! – samo jej się wyrwało i ze strachem podbiegła bliżej niego, już starając się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie mogła przecież dopuścić, by coś się stało jej synowi! I to z jej winy. W końcu postanowiła spróbować jakoś przepchać ciało, by uwolnić Listka. Gdy zaczęła próbować, wzrok posłała w stronę stojących obok wojowników i zwiadowców, licząc o pomoc od tych mniej poranionych i miejących jeszcze siłę. Oczy Listka się zaszkliły.
— M-mamo… — zaczął z wysiłkiem — to… chyba… nie ma… s-sensu. — Zacisnął powieki, usilnie próbując pozbyć się łez. — Wbiło… mi się… w tors.
Nie zwracała uwagi na nic innego, co działo się dookoła. Nawet słowa Jeżyny, czy pomoc Przrpiórki. Teraz najważniejszy dla niej był tylko jej ranny syn, przygnieciony przez ciało sępa. Starała się zepchnąć ciężar całą swoją siłą, nie zwracając już uwagi na ból czy zmęczenie. Koty powoli podchodziły pomóc i choć zazwyczaj nie była za pomocą, tym razem w duszy strasznie im dziękowała.
– Zamknij się, ma sens – odparła przez zaciśnięte zęby, wyłapując wypowiedź syna. Kątem oka spojrzała na niego, pod łapami czując tą kałużę krwi. Łzy same zaczęły zbierać się jej w kącikach oczu. Nie mogła go stracić. Nie mogła dopuści do jego śmierci. Przecież miał całe życie przed sobą! Nie mógł zginąć.
W końcu ciało sępa się poruszyło, tym samym wypuszczając przygniecionego Listka. Sówka od razu stanęła przy wojowniku, czując jak łzy spływają jej po policzkach. Rana umiejscowiona na klatce piersiowej Listka obficie krwawiła, a sam wojownik jakby nie kontaktował za dobrze. Czekoladowa zauważyła jak powoli zamykały mu się oczy. Zamarła, przez chwilę nie mogąc sie nawet ruszyć.
– Listku! Listku nie zamykaj oczu! Proszę! – odezwała się w końcu, co jakiś czas szturchając czekoladowego – Świergot chodź tu wreszcie! – syknęła w stronę szamanki, która już biegła wraz z ziołami do rannego. Sama liderka przykucnęła przy synu, dalej powtarzając te same słowa. Świergot naraz przyspieszyła, upuszczając pajęczyny i zioła obok rany Listka.
— Sówko, ja… — mimo to zawahała się, z przejęciem przyglądając się niereagującemu kocurowi. Przełykając ślinę, nadstawiła policzek nad jego nozdrza. Po odczekaniuc chwili, wyraz jej twarzy wyraźnie spochmurniał. — Odszsdł. Nie oddycha — oznajmiła, nie będąc w stanie spojrzeć w oczy liderce. Słowa Świergot brzmiały w jej uszach, nie chcąc dać jej spokoju. Przerażony wzrok wbity był w nieruchome ciało syna, a drżące łapy mimo ogłoszenia szamanki, dalej starały się jakoś obudzić Listka, lekko szturchając wojownika. Nic jednak nie pomagało, a do Sówki powoli dochodziła ta przerażająca rzeczywistość. Jej syn umarł. I był kolejną bliską osobą, której nie udało się jej uratować. Kolejną, która umarła na jej oczach, a ona nie potrafiła nic z tym zrobić. Zacisnęła mocniej powieki i głowę oparła o bok syna, nie mogąc się uspokoić. Żadne inne słowa już do niej nie dochodziły. Nie wiedziała co się dzieje i choć z tyłu głowy miała tą świadomość, że teraz, jako liderka, powinna być obecna i dokonywać jakichkolwiek rozkazów, co dalej, nie potrafiła się do tego zebrać. Czuła jak cała drży, a w głowie to myśli przejęły nad nią jakkolwiek kontrolę.
– Listku proszę... Przepraszam... – mówiła co jakiś czas cicho, w przerwach od płaczu. Dopiero dotyk jakiegoś innego kota ją obudził. Spojrzała za siebie, gdzie stała Gruszka, której ogon znajdował się na jej barku.
– Sówko, nie mamy czasu opłakiwać Listka – oznajmiła z nieodgadnionym dla Sówki wyrazem twarzy. – Musimy zdecydować, czy wejść do jaskini. To twoja decyzja – powiedziała. Przywódczyni kiwnęła głową. Gdy otarła nieco łzy, rozejrzała się, zauważając jaskinie. Gruszka szybko wyjaśniła jej jeszcze kilka spraw i choć Sówka nie mogła przestać myśleć o synu, postarała się jak najbardziej skupić się na wypowiedzi swojej zastępczyni, by choć na chwilę odciągnąć myśli od koszmaru, który nawiedzał ją na jawie.
– Możemy tam w-wejść – powiedziała Sówka, gdy wysłuchała wszystkiego, dalej lekko się jąkając od płaczu. – Miodku, możesz n-nas prowadzić – zwróciła się do wojownika. – Tylko zachowajcie ostrożność...
Na jej rozkaz Miodek zaprowadził patrol w stronę jaskini. Ona sama szła jednak nieco z boku, nie mogąc się tak łatwo pozbierać. W końcu umarł jej kochany syn. Przez nią. Przez jej decyzję. Przez to, że się zgodziła na jego udział w patrolu. Jak ona spojrzy w oczy Kaczki? Jak ona spojrzy w oczy kogokolwiek z rodziny poszkodowanych? Jak ona spojrzy ze swojego stanowiska na cały Owocowy Las? Odpowiedź była prosta - nie spojrzy. Kotka wiedziała, że nie będzie w stanie. Już teraz nie mogła spojrzeć w oczy kogokolwiek, lub spojrzeć na leżących rannych. Nawet jeśli niezasłużone to jednak wyrzuty sumienia waliły się tylko na nią, utrudniając jej każdy krok. W jej głowie to ona miała dzieloną odpowiedzialność za obrażenia grupy. W końcu to ona posłała ich wszystkich na tą misję.
Starała się iść do przodu, uważnie stąpać po tej niepewnej powierzchni. W końcu to ona musiała przewodzić tą misją, musiała się pozbierać, być silna. Kątem oka spojrzała na swoją córkę, idącą nieco z tyłu. Dlaczego nie potrafiła uchronić również jej drugiego dziecka? Syknęła coś cicho, czując jak łzy poraz kolejny spływają jej po policzkach. Jednym uchem wyłapała wypowiedź Mirabelki, Miodka i Figi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę ze znacznia tych słów.
– Cokolwiek to j-jest macie zachować ostrożność – zaznaczyła, sama głowę kierując w stronę nieznanego obiektu.
— Banda tchórzy — wtedy prychnął głośno Rokitnik, wychodząc przed szereg. Po chwili dołączył do niego jego partner. Ruszyli zsynchronizowanym krokiem, czujnie rozglądając się na boki. Kiedy już znaleźli się w odległości lisiego skoku od tajemniczego obiektu, wszystko stało się jasne.
— To kości — stwierdził Żagnica, wskazując na białe, teraz widocznie porozrzucane elementy.
— Gratulacje, przestraszyliście się kości — parsknął bury do wszystkich, przenosząc swoje spojrzenie na brązowy przedmiot obok. Swój pysk wykrzywił w jeszcze większym grymasie. — Kości i jakiegoś nędznego kawałka kory, niesamowite.
Już mieli iść dalej, kiedy to uwagę całej grupy przykuła Mirabelka, wskazując miejsce nieopodal znalezionych kości. Widniał tam podłóżny i walcowaty kształt, który to zakończony był ostrymi, sinoniebieskimi szczękami dzioba. Dokładnie takiego jak u ich martwego przeciwnika. Przed nimi znajdował się kolejny sęp. Chyba nawet jeszcze większy od poprzedniego. Nastała cisza, wwiercająca się w głowę Sówki. Czekoladowa przyglądała się kolejnemu stworzeniu z wielką gulą w gardle. Samo wyobrażenie kolejnej walki wywoływało u niej mdłości.
– Wygląda na martwe – nagle odezwał się Rokitnik, zwracając uwagę na zamknięte oczy stworzenia oraz jego nieruchome ciało. — Tak, zdecydowanie — zawtórował mu Żagnica, prychając przy tym głośno. Ptaszysko nawet nie drgnęło. — Jaki ptak zresztą kiedykolwiek naturalnie przyjmuje taką pozycję? Nawet podczas snu stoją albo siedzą, a nie tak plaskaczem na brzuchu.
Mirabelka postanowiła wtrącić swoje trzy wibrysy.
— Definitywnie coś musiało się stać — zgodziła się, oddychając z ulgą. — Nigdy nie widziałam czegoś takiego.
— Może został otruty? - odezwała się Figa, podchodząc do leżącego sępa. - Mógł zjeść coś, czego nie powinien i proszę, umarło mu się. – powiedziała już prawie nachylając się nad jego ciałem. Sówka oglądała kroki kotki, nie rozumiejąc za bardzo, jaki mają one cel i wtedy z gardła niby martwego zwierzęcia wydobył się przeraźliwy wrzask. Wielkie skrzydła samicy zaczęły uderzać o ściany jaskini, podczas gdy ostry dziób głośno kłapnął praktycznie przy karku Figi. Mimo próby ataku, sęp jednak nie mógł dosięgnąć zwiadowczyni, a sama jego pozycja się nie zmieniła, dokładnie tak jakby coś blokowało mu ruch. Sówka nastroszyła sierść. Dalej nie była w stanie się uspokoić. Bała się. Jednak nieco z przymusu wzięła głębszy oddech, starając się powstrzymać kolejną falę łez, która już napływała jej do oczu.
– Nie podejmujcie tak lekkomyślnych decyzji – zaznaczyła. Tak lekkomyślnych decyzji, powiedziała kotka znana z lekkomyślnych decyzji od kociaka, jednak Sówka już o tym nie wspomniała. – Musimy być bardzo ostrożni – mruknęła cicho, patrząc niepewnie na sępa. Sama chciała się ruszyć, jednak łapy chwilowo odmówiły jej posłuszeństwa.
— Zdecydowanie, nigdy więcej nie chcę wiedzieć czegoś takiego — skomentowała ostrym tonem Gruszka, zgadzając się z Sówką. — Powinnaś się poważnie zastanowić, Figo, czy tytuł zwiadowcy aby na pewno jest dla ciebie. To bardzo istotna rola, w której rozwaga powinna być na pierwszym miejscu. A takie szczenięce rzucanie się za błyskotkami jest wręcz hańbiące dla całości reprezentacji naszej rangi. Dlatego nie każdy się do niej nadaje — dodała, surowo spoglądając na młodą kotkę.
Gniewnie trzepnęła ogonem, przerzucając swoją uwagę na uwięzionego sępa.
— Musimy się zdecydować co z nią zrobić.
— Jej partner musiał ją dokarmiać, stąd te kości i woda. — odezwała się Świergot — Wiem jak to dla niektórych z was może zabrzmieć, ale spróbujcie na to spojrzeć na to z punktu widzenia tego, co jest właściwe — poprosiła łagodnym głosem. — Na ten moment wiadome są trzy rzeczy: jeśli ją tutaj zostawimy, umrze z głodu; wygląda na to, że przy pomocy kilku kotów dałoby się ją uwolnić; ona sama nie wyrządziła nam krzywdy.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — dopytała Mirabelka, w skupieniu nieznacznie mrużąc oczy.
— Uważam, że powinniśmy dać jej szansę i podać pomocną łapę. Widać wyraźnie, iż sporo przeżyła — Szamanka skinięciem głowy wskazała na samiczkę sępa, aktualnie spoglądającą na zgromadzonych smutnymi, wzbudzającymi litość ślepiami. Zmęczenie wydawało się ponownie zmusić ją do bezwładnego leżenia na zimnej, kamiennej posadce. Nie sprawiała wrażenia, jakby była w dobrej kondycji fizycznej. — Wszechmatka głosi szanowanie każdego istnienia, niezależnie od tego, czy ono się nam podoba, czy nie. Powinniśmy możliwie zapobiegać cierpieniu innych, bierność na krzywdę i umywanie łap od odpowiedzialności nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem — stwierdziła zdecydowanie. — Dlatego moim zdaniem, mimo wszystko, powinniśmy podjąć ryzyko i ją oswobidzić. Jednakże ostateczna decyzja oczywiście należy do was.
— Ja myślę, że nie powinniśmy ingerować — odezwał się Chrząszcz, nerwowo drgając ogonem. — Nie rozumiem, czemu jej śmierć miałaby być naszą winą. Zastaliśmy ją taką, więc to nie nasze zmartwienie, jeżeli już w pierwszej kolejności nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Brak zaangażowania daje nam zarówno gwarancję bezpieczeństwa, jak i czyste sumienie.
Po jaskini poniosły się szepty.
— No tak, zawsze najłatwiej jest nic nie robić — prychnęła pogardliwie Leszczyna, niespodziewanie włączając się dyskusji. — Rozumiem Świergot, co próbujesz nam przekazać, lecz to wciąż zbyt niebezpieczne rozwiązanie. Jak dla mnie najodpowiedniejszym wyjściem z tej sytuacji byłoby… sprawne zakończenie jej żywota. W ten sposób mamy całkowitą pewność, że nie ma szans już więcej nam zagrozić, jednocześnie oszczędzając jej długiej i bolesnej śmierci z głodu.
— J-ja zgadzam się z Leszczyną... To moze być niebezpieczne. Jeden klaps tym dziobem i nawet chcąc jej pomóc możemy stracić kolejnego kota... – przedstawił swoją opinię Miodek.
— Myślę... Myślę, że uwolnienie jej przyniosło by nam więcej problemów, niż... No — Jeżyna wtrąciła się do rozmowy, podnosząc wzrok. — Co, jeżeli cała sytuacja powtórzyła się? Trzymanie... Ogromnego ptaka, drapieżnego, na naszym terytorium równa się kolejnej katastrofie.
— Zostawmy ją tu, niech zdechnie sama. - Oznajmiła Figa, trzymając w pysku piórko, które jednak udało jej się zdobyć po ryzykownym podejściu do jednak nie martwego sępa. - Nie mamy sił ani zasobów żeby z nią walczyć albo próbować uwalniać.
— Zgadzam się z Figą… – powiedział Czernidłak – Nie mam zamiaru ryzykować życia dla tego przerośniętego ptaszyska. Niech ginie, wolę to, niż śmierć w jego dziobie — rzucił ze zdenerwowaniem. Liderka przeniosła na niego swój wzrok. Przez całą dyskusję obserwowała przemawiających, uważnie słuchając ich wypowiedzi. No, przynajmniej się starając. Sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Z jednej strony bała się, że jeśli uwolnią sępa, cała sytuacja się powtórzy, ale z drugiej zwierzę wyglądało na ranne i niegroźne na dłuższą metę. Jeśli coś jej się stało i tak po jakimś czasie by umarła, może nie mogąc samodzielnie polować, lub z wyczerpania. W każdym razie nie byłaby zagrożeniem.
– Nie możemy jej wypuścić – mruknęła, spoglądając to na zwierzę, to na pobratymców. – Nie chcemy by ta sytuacja się powtórzyła, nie możemy tak bardzo ryzykować poraz drugi – oznajmiła, przełykając głośniej ślinę, na myśl o kolejnej takiej masakrze i kolejnych problemach. – Jeśli chcemy teraz oszczędzić jej cierpienia, to kilka kotów musi spróbować, tak by nie miała jednego jasnego celu. Inaczej skończymy w jej szczękach, co sytuacja Figi zobrazowała. Dlatego uważam, że mimo to powinniśmy iść dalej. Nie chcemy kolejnych rannych, już i tak mamy z tym duży problem...
— Czyli postanowione. Ruszajmy dalej zatem — skiwtowała zastępczyni, spoglądając wymownie na Miodka. Nim jednak wojownik zdążył jakkolwiek zareagować, kolejny wrzask zdążył dobiec do uszu zgromadzonych. Tym razem natomiast znacznie wyższej itonacji i brzmiący bardziej żałośnie, niż realnie groźnie. — No świetnie. Jeszcze tylko powtórki z rozrywki nam brakowało. Miejmy to już za sobą. — Łapą machnęła na Miodka, wydając się być już zbyt zmęczoną, by martwić się dalszym przebiegiem wydarzeń. Ruszyli dalej. Miodek niepewnie prowadził ich wgłąb jaskini, starając tym samym nie zwracać zbyt dużej uwagi na znajdujące się tam obiekty, które przyprawiały wszystkich o dreszcze oraz mdłości. Zapach stęchlizny tylko bardziej trafiał do nozdrzy każdego członka patrolu, a tęsknota za świeżym powietrzem pewnie już pojawiła się w głowie każdego z nich. Sówka również zaczęła już myśleć o powrocie do domu, do tego ciepłego legowiska. Chciałaby się położyć i po prostu zasnąć, chcąc obudzić się następnego dnia i dowiedzieć się, że cała ta sytuacja to był tylko sen. Nieprzyjemny koszmar, który jednak minął wraz ze wschodem słońca i już nigdy nie powróci. Lecz to nigdy nie będzie możliwe, a cały ten patrol już na wieki zostawi ślad na jej psychice, jeśli już nie zostawił wystarczająco dużego. A jednak jej łapy nie zawracały. Dalej brnęły przed siebie, napędzane ciekawością, która gdzieś tam kłębiła się w ciele czekoladowej, centralnie obok strachu.
Zagłębiali się dalej wgłąb, a z każdym ich krokiem skrzeki samicy były tylko głośniejsze, jakby starała się ich odciągnąć od czegoś dla niej ważnego. Nim jednak oni zdążyli do tego dojść, znaleźli się przed czymś, co wyglądało jak dużo mniejsza, bardziej szkaradna i chyba pokojowo nastawiona wersja sępa. Były małe i łyse, a ich piski roznosiły się echem po jaskini, jakby chciały odpowiedzieć matce.
— Ponawiam mój postulat — odezwała się Świergot, tym razem jeszcze pewniejszym głosem, twardo stawiając łapę na ziemi. — Umrze bez naszej pomocy, mimo że nie jest niczemu winne. To nie powinno tak wyglądać. A w przeciwieństwie do swojej mamy już zdecydowanie nie jest nam w stanie zagrozić, więc dlaczego mielibyśmy się wahać?
Charakterystyczne, głośne prychnięcie dobiegło z tyłu, zwiastując pozbawioną szacunku odpowiedź.
— Żartujesz sobie? — Rokitnik spojrzał z pogardą na szamankę, na co ta mimowolnie napuszyła swoje futro. Coraz mocniej sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała znaleźć się na granicy. — Taką świetną okazję mielibyśmy zaprzepaścić w imię tych twoich kretyńskich morałów-dyrdymałów? Nie ośmieszaj się już więcej — zażądał, podczas gdy w jego oku pojawił się niemal psychotyczny błysk. — Zjedzmy to.
— Nie wiem jak wy, ale ja akurat jestem bardzo głodny — dołączył do niego Żagnica, nieskrępowanie oblizując pysk. — Od której kończyny chcemy zacząć? — zachichotał nisko, niebezpiecznie zbliżając się do swojej wymarzonej ofiary.
— H-heJ! Może... Może jeszcze to przemyślimy? – zasugerował niepewnie Miodek, zwracając się do dwójki kocurów – Znaczy, wiecie... — zaplątał się w słowach. Podszedł bliżej, uważając aby nie zahaczyć o kogoś ogonem. — Ono jest takie... Małe... Całkiem słodkie, takie biedne... Nie możemy go zjeść! — Ostatnie słowo powiedział mocniej, patrząc w oczy Rokitnika, który przewrócił oczami. — W sumie to... Jest takie łyse... Wygląda trochę jak Cierń...
— Miodek ma trochę racji — uznała Jeżyna, patrząc na łysą głowę zwierzęcia. — Poza tym... Jedzenie... Tego czegoś wydaje się być trochę dziwne. To tak jakby... Zjedlibyście młodego lisa? Chyba nie. A one też nas atakują.
Podeszła o krok bliżej. — Nie możemy tego też tu zostawić? Albo... Coś. Nie wiem, chyba żadne z nas nie wie, jak zaopiekować się... Ptakiem.
— Świergot, wybacz, ale gdzie Twój zdrowy rozsądek? - wtrąciła się Figa, kierując swoją wypowiedź w stronę szamanki. Jej oczy dziwnie błyszczały w mroku. - Nie widziałaś ile krwi przelaliśmy? Ojciec tego czegoś wyrżnął połowę z nas, a TY chcesz to ratować?!
Prychnęła pod nosem, gniewnie mając ogonem. — Albo je zjedzcie jak chcecie albo je zostawmy. Niech zdychają! To i tak nie zwróci nam martwych pobratymców! – Kontynuowała, a w jej głosie tańczył żal, zmęczenie, rozdrażnienie. — Mirabelko, Miodku – zwróciła się do jedynych, którzy byli przeciwni zabijaniu lub zostawieniu tutaj ich wrogów. - Jak chcecie, to próbujcie go ratować. Matka na pewno wam na to pozwoli. Dokończy to co zaczął jej partner, zabije was choćby sama miała zginąć. To bardzo wysoka cena. Opłaca się, prawda? W końcu mało kotów jeszcze straciliśmy!
Wydarła się na nich, cała najeżona.
— Nie wiem jak wy, ale ja bym tego nie jadł... — wymamrotał cicho Czernidłak, zwracając tym samym uwagę zgromadzonych. — Zakładam, że są zatrute czy coś... Ale jeśli Żagnica i Rokitnik koniecznie chcą spróbować to proszę bardzo, w razie czego nic się nie stanie, jeśli się otrują... W każdym razie ja wziąłbym te dziwactwa ze sobą. Czy w przyszłości będą stanowić dla nas zagrożenie? Może i tak. Ale hej, kto nie chce się pochwalić sępem na zgromadzeniu? Moglibyśmy zobaczyć, jak sobie rosną... Wziąć kilka ładnych piór... To ryzykowne, ale gdyby jakoś do nas przywykły... Może nie zjadłby nas? Ewentualnie nie wiem, zostawmy je albo zabijmy dla spokoju ducha, jeśli nie podoba wam się pomysł oswojenia zabójczych ptaków. W każdym razie ja nie mam zamiaru ich jeść. Jak myślicie, w jakim wieku byłyby w stanie zjeść kota?
Czekoladowa słuchała, dalej oczy mając wbite w małe stworzenia. Wyglądały tak bezbronnie, ale jednocześnie ta świadomość, że to maszyny do zabijania... Cała ich bezbronność wyparowała w jednej chwili, mimo to to też były żywe stworzenia, po tym odkryciu wszystko w głowie Sówki zaczęło nabierać więcej sensu. Wbiła pazury w ziemię, odwracając wzrok od młodych drapieżników.
– Nie będziemy ich jeść – zwróciła się do Żagnicy i Rokitnika. – Nie możemy im nic zrobić. To jest ich matka, a jak coś stanie się jej dzieciom, to najpewniej nie zostanie z nas nic – mruknęła. – Ona chce ich bronić. Tak samo jak ten poprzedni sęp. Ewidentnie nie mogli dalej iść i musieli się osiedlić... Akurat tu, a że znaleźli... – zatrzymała się na chwilę i przełknęła ślinę. – ...c-coś czym mogli się posilić. To tu zostali. W każdym razie jeśli zostawimy matkę, dzieci też umrą. Są za małe by przetrwać samodzielnie. A zrobienie doświadczenia i sprawdzenie, kiedy mogą zjeść kota, nie jest najlepszym wyjściem – zwróciła się do Czernidłaka, który już zaczął wymyślać im przyszłość w klanie. – Zabranie ich ze sobą jest ryzykowne. I przy okazji pewnie szybko zginą, patrząc na to, że jesteśmy kotami, a nie wielkimi sępami. Nie mamy pojęcia o zajmowaniu się ptakami – nastała chwila ciszy. Sówka odwróciła się w stronę Świergot i posłała jej swoje spojrzenie. – Przepraszam Świergot, ale nie mamy jak im pomóc. Jeśli je chociażby dotkniemy, ich matka może uznać to za atak. A wiesz, co w takiej sytuacji może zrobić każdy rodzic. Wybacz mi, ale ja nie widzę w tym wyjścia, zwłaszcza bez strat w naszych szeregach. Jeśli masz jakiś pomysł to chętnie wysłucham. I tyczy się to każdego z was – odwróciła się w stronę pozostałych. – Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, proszę mówić, jednak zastanówcie się przy tym dwa razy. Straciliśmy już za dużo kotów – syknęła cicho i wbiła wzrok w ziemię.
— Zawsze wybieracie te najnudniejsze opcje po prostu. Żadnej satysfakcji z wygranej nawet nie można poczuć, bo wielce przestraszeni odrzucacie wszystko, co w niej dobre — żąchnął się Żagnica, otrzymując pomruk zgody od swojego partnera.
— Próba uratowania niewinnego życia, nawet jeśli się nie powiedzie, nigdy nie jest stratą czasu. Mama pisklęcia natomiast jest wyraźnie uwięziona, gdyby mogła się uwolnić – już dawno by to zrobiła — stwierdziła stanowczo Świergot, coraz bardziej podirytowana, że nawet tak oczywiste rzeczy musiała tłumaczyć innym. Jakby sami nie mieli wystarczająco połączeń w umyśle, żeby pod tym względem przydać się na cokolwiek. — Ale szanuję wasz punkt widzenia — dodała, chociaż w tym momencie wcale nie sprawiała wrażenia, jakby rzeczywiście to robiła.
— Proszę po prostu chodźmy stąd — powiedziała cicho Mirabelka. — Jak już ustalimy co z tym pisklęciem, wyjdźmy z tej jaskini. Niczego sensownego już tu nie znajdziemy, jedynie jeszcze więcej trupów. — Wzdrygnęła się.
— Mirabelka ma rację. Możemy nawet porozmawiać o pisklaku poza jaskinią? Jest tutaj tak... Duszno, no i śmierdzi. Zaczyna kręcić mi się w głowie, niedobrze mi... — mruknął słabo Miodek. — Świeże powietrze wszystkim dobrze zrobi. Może... Może te sępy też oszalały przez ten smród i zaduch.
Reszta również zaczęła się zgadzać z pomysłem opuszczenia jaskini. Czernidłak nie czekając na odpowiedź liderki, znalazł się przy wyjściu z jaskini. Miodek i Mirabelka ruszyli za nim i stanęli obok. Reszta powoli robiła to samo, jednak Sówka dalej stała w miejscu. Odwróciła głowę w stronę dalszej części nieznanego im miejsca. Chciała już wyjść, zapomnieć o tym wszystkim i zaszyć się w bezpiecznym obozie, choć wiedziała, że nie będzie w stanie wymazać tych obrazów z pamięci i sumienia przez wiele księżyców. Lecz ta ciekawość, ściskająca ją za gardło, powoli prowadząca łapy w przeciwnym kierunku niż pobratymcy... Ta ciekawość, której nigdy nie umiała się oprzeć, która ścigała ją już od małego.
– Sówko? – usłyszała głos Gruszki i odwróciła się w stronę swojej zastępczyni.
– Chciałabym sprawdzić co jest dalej – wyznała czekoladowa.
– Przecież przed chwilą wspominałaś o stratach w naszym składzie.
– Ja wiem! Ale mimo to ciekawi mnie co jest dalej – powiedziała, dodając w myślach słynne "nie mam już nic do stracenia". – Jeśli chcemy jednak wracać, możemy to zrobić, ale nie zostawię tego tak po prostu. Teraz może macie rację – mruknęła, odsuwając od siebie ciekawość, a dopuszczając w jej miejsce krwawą rzeczywistość.
Świszczący wiatr wpadł do wnętrza jaskini, w momencie, w którym mieli wychodzić. Futra zgromadzonych jakby naturalnie lekko się podniosły, podczas gdy otwór pieczary na moment rozświetlił się ostrym blaskiem. Zaledwie po dwóch uderzeniach serca rozległ się głośny huk grzmotu.
— Zostańmy tutaj może — odezwał się jako pierwszy Chrząszcz, rozglądając się nerwowo. — Mamy przynajmniej dach nad głową.
Świergot pokręciła głową.
— To nie jest bezpieczne miejsce. — Dotknęła ściany jaskini, wskutek czego jej część się skruszyła. — Nie jest stablina. Już wcześniej jej fragment przygniótł matkę pisklęcia. Możemy być następni.
— Bez przesady, pewnie zaraz się rozejdzie. Przecież… — zaczął swoje prychanie Żagnica, jednak nie zdołał go dokończyć.
W jednej chwili rozległ się kolejny głośny huk, pozbawiając każdego ochoty do kontynuowania dyskusji. Cała grota się zatrzęsła, jakby pod wpływem zrzuconego na nią ciężaru. Kilka kamieni oderwało się od konstrukcji wraz ze spoczywającym na stropie skały pyłem, spadając centralnie na patrol.
— Odwrót! — zakrzyknęła całym tchem Gruszka, nie czekając aprobatę Sówki. Na jej słowa liderka od razu ruszyła z resztą do wyjścia. Cała ciekawość momentalnie wyparowała z jej ciała, ustępując miejsca innym emocjom, które to targały uciekającą w stronę wyjścia kotką. Zatrzymała się na zewnątrz, nosem próbując wciągnąć jak najwięcej świeżego powietrza, którego w jaskini tak brakowało. Na chwilę wszystko zwolniło. Krople deszczu spadały na jej futro, przyjemnie przypominając o świecie poza jaskinią. Dopiero po chwili odwróciła się do reszty, chcąc sprawdzić stan patrolu, jednak do tego nie doszło. Zamknęła się gdy tylko usłyszała ten przerażający krzyk, wydobywający się z gardła Rokitnika. Zanim zdążyła zareagować, Jeżyna ruszyła w stronę rannego, starając się mu pomóc. Sama Sówka nie wiedziała już co robić. Patrzyła na wpół zmiażdżone ciało jej pobratymca, przez pierwszą chwilę nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Kątem oka zauważyła szybko mijającego ją Żagnicę, który popędził do swojego partnera, za nim dopiero po chwili ruszyła szamanka, chcąc określić stan poszkodowanego. Dopiero wtedy Sówka się otrząsnęła. Sama również podeszła do Rokitnika, starając się z góry nie zakładać najgorszego. Na szczęście, albo i nie przez ból, który musiał w tamtej chwili czuć kocur, wojownik żył. Przez ten fakt byli zmuszeni do wyciągnięcia Rokitnika spod głazu, który go przygniótł. Tylko jak? Sówka nie miała zielonego pojęcia. Przecież jak złapią go za łapy i będą próbować wyciągnąć na siłę, jego obrażenia będą jeszcze większe, a głaz to nie sęp, którego można było spróbować tak o przesunąć. Na tę myśl czekoladowa zadrżała, wstrzymując na chwilę oddech. Jej głowę znów wypełniły te same myśli, nie pozwalające skupić jej się na obecnym problemie. Gdy podeszła Gruszka, liderka posłała jej swoje marne spojrzenie. Czy w ogóle uda im się wyciągnąć Rokitnika bez zadawania mu większego bólu? W tym przypadku Sówka życzyła kocurowi tylko utraty przytomności, by choć przez chwilę mógł odpocząć od tego piekła.
 
***
 
Od powrotu siedziała w swoim legowisku. Zignorowała ból z jeszcze nie opatrzonych ran, zignorowała pytania Kaczki, nie była w stanie spojrzeć w jej zapłakane oczy. Nie była w stanie spojrzeć nikomu w oczy. Jedyne co zrobiła po powrocie to prośba skierowana do Świergot i Pumy, by opatrzyli pozostałych rannych, ona sama za to zniknęła w głębi swojego ciemnego legowiska. Wzrok miała wbity w ścianę. Łzy już nie spływały po jej policzkach. Mimo wielkiej chęci do płaczu, nie była w stanie, jakby straciła tą umiejętność po tym wszystkim co spotkało ich patrol. Spuściła głowę i spojrzała na swoje dalej zakrwawione łapy.
– Mężu... – głos Kaczki przebił się przez jej myśli, jednak nie sprawił, że czekoladowa się odwróciła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz