Tymczasowy obóz nie był obfity w wygody. Błoto lepiło im się do łap, woda chlupotała przy każdym kroku i przemoknięte, kruche belki walały się dookoła. Każda noc kończyła się coraz bardziej wyziębniętym ciałem, gdyż cienka warstwa mchu – także wilgotna – w ogóle nie utrzymywała żadnego ciepła. Niektórzy kasłali, a inni borykali się z innymi problemami… Brakiem oka na przykład, dokładnie rzecz biorąc. On sam nie obył się bez uszczerbku. Słona woda straszliwie podrażniła mu ślepia, powodując częściową ślepotę na lewe oko, które lekko zasnuło mu się mgłą. A bezsenność… W snach widział to samo, co kilka dni wcześniej było koszmarem na jawie. Wszelkie wody wystąpiły z brzegów, pochłaniając po drodze obóz i pobratymców, bezpowrotnie połykając część kotów do swoich czeluści – już nigdy więcej nie zobaczy swojego ojca…
Może niedługo ten koszmar się zakończy.
***
Praca szła wre – każda, nawet najmniejsza łapa, oferowała pomoc w trudnych chwilach. Rozpoczynali chwilę przed świtem, kończyli o zmierzchu: wynosili śmieci, znosili potrzebne materiały, chodzili na polowania i usilnie starali się, aby nie tracić nadziei, choćby ulotnej. Tracili siły, ciężko by było, gdyby nie. Pot perlił im się na czołach, gdy walczyli z kolejną falą błota. Jednak… Z czasem powoli odzyskiwali uśmiech na pyskach, gdy jeden pobratymiec szturchnął drugiego w ramach pokrzepienia. Ramię w ramię, mówili. To właśnie się działo – tworzyli nowe wspomnienia, poznawali na nowo koty, z którymi się wychowali. Tworzyli od nowa swój dom. Nieidealny, lecz z nowym fundamentem. Stałym.
***
— Na osty i ciernie!
To, co leżało przed nim… Czym właściwie było? Choć miało uchodzić za legowisko, nie odznaczało się szczególną prezencją. Wyglądało jak kulka z pierwszych lepszych znalezionych rzeczy, którą ktoś gorączkowo ugniatał aż do chwili, w któej wszystkie elementy straciły jakąkolwiek wartość. Prychnął niezadowolony, z impetem rzucając plecionką w kąt legowiska uczniaków. Spojrzenie, które w zamian posłała mu córka, nie było zażenowane, a raczej zainteresowane powodem jego wściekłości.
— Nie idzie ci? — zapytała Ważka, przysuwając mu kolejną stertę trzciny. — Tato, ostatnio w ogóle jesteś podenerwowany. Nie wysypiasz się?
Pokręcił głową, wbijając wzrok w posadzkę.
— Jest w porządku — rzucił zmęczonym tonem. — Po prostu ostatnio pewna sprawa zaprząta mi myśli. Będę próbować pleść dalej. Trudno. Nie przejmuj się.
Jak miał porozmawiać z Pluskiem? Niby był tak blisko, a jednak daleko… Za każdym razem poza zasięgiem łapy. Z każdym słowem coraz bardziej się pogrążał, więc cóż miałaby znaczyć kolejna rozmowa?
***
Kolejny dzień zaplatania legowisk. Z czasem nabierał wprawy, a jego łapy pracowały coraz dokładniej. Zrobił już naprawdę dużo, prawie padał ze zmęczenia – jednak zostawał jeden, niezmienny fakt. Obok niego siedział Pluskający Potok, z którym dotąd nie miał żadnego kontaktu. Może rozmowa pomoże…
— Hej — wykrztusił, przechylając głowę. — E… Mógłbyś mi, proszę, podać trochę łodyg?
Ot co. Łatwe słowa. Rudy odwrócił się po ubłagane rośliny, a on odetchnął w spokoju. Może jednak miał jeszcze jakąś szansę.
Niebieskooki podsunął mu kupkę, mówiąc:
— Proszę. Życzę owocnego dnia.
I odszedł.
Tak po prostu.
Myślał, że jest w stanie znieść wszystko. Nie wiem, krzyki, złość, wybaczenie. Ale nie tę pustkę.
Obojętność.
Jakby był obcy.
– “Plecenie” nowych posłań x2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz