— To zwykłe szkło. Sama bym je wieczorem wyciągnęła — burknęła, marszcząc nos. Za nią siedziała Pchełkowa Łapa. Łeb uczennicy był zwieszony, a duże oczy wpatrywały się ukradkiem w prace medyczki. Ruchy Ćmiego Księżyca były powolne, leniwe i ostrożne. Widocznie irytowało to pełną wigory i energii kotkę.
— Wciskałaś je głębiej — szepnęła srebrna, a ucho Jastrzębiego Zewu poruszyło się nagle. Wojowniczka nienawidziła, kiedy ktoś nie mówił do niej wyraźnie, głośno i bezpośrednio. Mamrotanie doprowadzało ją do szału. To była jedna z cech, którą dzieliła ze swoją największą przeciwniczką - Pikującą Jaskółką. — Nie ruszaj... — Ten rozkaz był mocniejszy, ale tylko jeszcze bardziej ją wkurzył.
— Całkiem zdrowy kot mógłby oszczędzać poranioną poduszeczkę, ale nie oszukujmy się Jastrzębi Zewie... Przez twoją tylną nogę nie mogłaś tak samo odciążać przedniej, w której było szkło — powiedziała rzeczowo Zaćmienie. Starsza kotka prychnęła i odwróciła wzrok.
— Gotowe — rzuciła asystentka, owijając odkażoną ranę pajęczyną. Wojowniczka momentalnie była na nogach i popędzała swoją córkę do wyjścia. Straciły już wystarczająco dużo czasu. Skinęła jedynie na pożegnanie, czego kotka ta, którą ją opatrywała, i tak nie mogła dojrzeć.
— Pójdę po zioła... — mruknęła słabo szylkretka.
— Jesteś zmęczona — sprzeciwiła się lekko Ćma. Nie musiała widzieć przekrwionych ślepi, opuszczonego ogona, nerwowych wąsów, aby to wiedzieć. Zbyt dobrze znała siostrę. Wystarczyło, że wsłucha się w jej słowa, w jej krok.
— Podobnie, co ty — rzuciła. Chciała, aby zabrzmiało lekko, żartobliwie, ale... Skurcz serca przeleciał przez ciało srebrnej. Wiedziała, że drugiej jest ciężko; to ona powinna skupiać się na leczeniu - ona była główną medyczką... A i tak całymi dniami chodzi po terenach, zbiera zioła.
— Ktoś pomoże, pójdzie — walczyła dalej Ćmi Księżyc.
— Mają na głowie inne rzeczy. Nie ma co przeszkadzać wujowi, a tym bardziej babce. Dopóki chodzę, jest w porządku, Ciemko, nie zamartwiaj się. — Poczuła, jak szorstki język dotyka jej policzka. Kroki siostry ucichły, a jej zapach pozostawił jedynie smugę.
Wieczorne ptaki zaczynały swoją pieśń, gwar w obozie stawał się głośniejszy; nadchodziła noc. Wszyscy byli zajęci sobą; asystentka chciała to wykorzystać.
Od kiedy Delikatna Bryza chciała zakończyć swój żywot, a Klan Gwiazdy odezwał się do niej po raz pierwszy, od dłuższego czasu, miała dziwne przeczucie, że znów znalazła się bliżej niego. Musiała to wykorzystać. Musiała załatwić kilka spraw, w których nikt nie mógł jej pomóc. No prawie nikt...
— Co za nieprzyjemna kotka... — odezwał się nagle Piórolotek, którego chłodna, przenikająca aura czochrała jej futro na grzbiecie. Medyczka podniosła łeb, aby napotkać jego jasne oblicze. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Zdecydowanie... — zgodziła się, wstając i kierując się nagle w stronę składziku, gdzie od jakiegoś czasu chowała swoje własne nasiona maku. Zakopane płytko w ziemi, przykryte mchem; nie chciała, aby siostra zauważyła, że ich zapasy się uszczuplają, a więc przy każdej sposobności próbowała odnaleźć chociaż jeden, dwa kwiaty. Czuła oczywiście wyrzuty; Wieczne Zaćmienie też kiepsko sypiała, a do tego była wiecznie zmęczona i obolała od długich wędrówek, a mimo to nie uciekała się do tego, co jej siostra.
Ćmi Księżyc próbowała to usprawiedliwiać swoją potrzebą śnienia z Przodkami, ale w głębi serca wiedziała, że, tak czy siak, jest to nieodpowiednie i powinna zostać za to ukarana. Odsunęła mech. Czuła czujne spojrzenie turkusowych, lśniących gwiazdami ślepiów martwego kocura, który jednak nic nie powiedział. Nie była pewna czy wiedział, że to wszystko robi tylko i wyłącznie dla niego. Wiedziała, że jeśli Klan Gwiazdy potrzebował jej coś przekazać, coś, co dotyczy Klanu Klifu, zrobiłby to tak, jak ostatnio, ale... Sprawa zagubionej duszy była... inna.
Czuła na poduszeczce ciężar trzech maleńkich kuleczek. Zlizała je szybkim ruchem. Bez pośpiechu zakopała resztę, zakryła i wygładziła, a następnie ułożyła się w rogu na swoim legowisku. Z łbem na przednich łapach spojrzała jeszcze na Piórolotka.
— Dzisiaj się dowiem... obiecuję. — I zasnęła.
Słyszała szum rzeki. Wartki nurt, równy i usypiający. Nie była tam, gdzie zwykle widywała Morskie Oko. Nie czuła Morskiego Oka. Świat nie był tak... realny, wyraźny, jak zwykle, ale była pewna, że znajduję się tam, gdzie chciał ją zabrać Klan Gwiazdy... Nie ważne co to był za kot.
No właśnie... Kot.
Drobna postać zamigotała w oddali. Wpatrzona w płynący strumień, odwrócona tyłem, czekająca, aż to ona zrobi pierwszy krok. Więc zrobiła to.
Mimo że to dusza martwego musiała sama chcieć się z nią spotkać, i tak zjeżyła się, kiedy usiadła obok. Gwiezdny blask rozświetlał ciemną, rozwichrzoną sierść, a równie brązowe ślepia spojrzały na Ćme jedynie raz, ukradkiem.
— Nie znam cię... — mruknęła żywa.
— Nie znasz... — odpowiedział kot Klanu Gwiazdy. — Znasz mojego przyjaciela.
— Co mam z nim zrobić..? Żal mi go — wyznała szczerze. Sama nie wiedziała, jak by sobie poradziła, gdyby znalazła się na jego miejscu. Nie po to była wierna Przodkom, aby nie trafić na Srebrną Skórkę.
— Ciało... Znajdźcie ciało — mruknął, wciąż wpatrzony w sunącą taflę. — Nie czas dla niego, aby dołączył do Gwiazd.
— Dlaczego? — zapytała, ale postać nie odezwała się już. Może nie znała odpowiedzi? Może nie chciała jej wyjawić? Ćmi Księżyc nie naciskała. Siedziała u boku kocura, czekając, aż spotkanie przeminie. Spodziewała się, że nastąpi to prędko, że zaraz obudzi się, a Wieczne Zaćmienie nawet nie zdąży powrócić z wyprawy. Tak się jednak nie stało.
Topikowa Głębina (chociaż Klifiaczka nie znała jego imienia) pozwolił jej na odpoczynek, chociaż nie otworzyli do siebie już ani razu pyska. W końcu szum zaczął cichnąć, a kocur zniknął.
Otworzyła leniwie ślepia; był ranek. Dawno nie przespała pełnej nocy. Na tylnych łapach czuła chłód i delikatny ciężar. Podniosła się. Dusza Piórolotka leżała przerzucona przez jej uda, zamrożona w "śnie". O ile można tak to nazwać. Druga medyczka już była na nogach; ukryta w składziku. Srebrna wygramoliła się z łatwością spod niefizycznego ciała, a jasne ślepko kocura otworzyło się momentalnie. Kotka zbliżyła się, aby szepnąć mu co coś do ucha; wiedziała, że wszyscy myślą, że jest szalona, nie chciała ryzykować, nie z Zaćmieniem w pobliżu.
— Spotkałam kogoś... Znał cię — zaczęła niekonkretnie. Nie była pewna czy to, co teraz powie, jakkolwiek im pomoże. Wolała, żeby Klan Gwiazdy go zwyczajnie zabrał do siebie. Tego chciał przecież każdy kot, ale nie... — Ciało... Potrzebujesz nowe ciało... — szepnęła ze smutkiem, ze szczerym poczuciem, że go zawiodła.
— Mają na głowie inne rzeczy. Nie ma co przeszkadzać wujowi, a tym bardziej babce. Dopóki chodzę, jest w porządku, Ciemko, nie zamartwiaj się. — Poczuła, jak szorstki język dotyka jej policzka. Kroki siostry ucichły, a jej zapach pozostawił jedynie smugę.
Wieczorne ptaki zaczynały swoją pieśń, gwar w obozie stawał się głośniejszy; nadchodziła noc. Wszyscy byli zajęci sobą; asystentka chciała to wykorzystać.
Od kiedy Delikatna Bryza chciała zakończyć swój żywot, a Klan Gwiazdy odezwał się do niej po raz pierwszy, od dłuższego czasu, miała dziwne przeczucie, że znów znalazła się bliżej niego. Musiała to wykorzystać. Musiała załatwić kilka spraw, w których nikt nie mógł jej pomóc. No prawie nikt...
— Co za nieprzyjemna kotka... — odezwał się nagle Piórolotek, którego chłodna, przenikająca aura czochrała jej futro na grzbiecie. Medyczka podniosła łeb, aby napotkać jego jasne oblicze. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Zdecydowanie... — zgodziła się, wstając i kierując się nagle w stronę składziku, gdzie od jakiegoś czasu chowała swoje własne nasiona maku. Zakopane płytko w ziemi, przykryte mchem; nie chciała, aby siostra zauważyła, że ich zapasy się uszczuplają, a więc przy każdej sposobności próbowała odnaleźć chociaż jeden, dwa kwiaty. Czuła oczywiście wyrzuty; Wieczne Zaćmienie też kiepsko sypiała, a do tego była wiecznie zmęczona i obolała od długich wędrówek, a mimo to nie uciekała się do tego, co jej siostra.
Ćmi Księżyc próbowała to usprawiedliwiać swoją potrzebą śnienia z Przodkami, ale w głębi serca wiedziała, że, tak czy siak, jest to nieodpowiednie i powinna zostać za to ukarana. Odsunęła mech. Czuła czujne spojrzenie turkusowych, lśniących gwiazdami ślepiów martwego kocura, który jednak nic nie powiedział. Nie była pewna czy wiedział, że to wszystko robi tylko i wyłącznie dla niego. Wiedziała, że jeśli Klan Gwiazdy potrzebował jej coś przekazać, coś, co dotyczy Klanu Klifu, zrobiłby to tak, jak ostatnio, ale... Sprawa zagubionej duszy była... inna.
Czuła na poduszeczce ciężar trzech maleńkich kuleczek. Zlizała je szybkim ruchem. Bez pośpiechu zakopała resztę, zakryła i wygładziła, a następnie ułożyła się w rogu na swoim legowisku. Z łbem na przednich łapach spojrzała jeszcze na Piórolotka.
— Dzisiaj się dowiem... obiecuję. — I zasnęła.
Słyszała szum rzeki. Wartki nurt, równy i usypiający. Nie była tam, gdzie zwykle widywała Morskie Oko. Nie czuła Morskiego Oka. Świat nie był tak... realny, wyraźny, jak zwykle, ale była pewna, że znajduję się tam, gdzie chciał ją zabrać Klan Gwiazdy... Nie ważne co to był za kot.
No właśnie... Kot.
Drobna postać zamigotała w oddali. Wpatrzona w płynący strumień, odwrócona tyłem, czekająca, aż to ona zrobi pierwszy krok. Więc zrobiła to.
Mimo że to dusza martwego musiała sama chcieć się z nią spotkać, i tak zjeżyła się, kiedy usiadła obok. Gwiezdny blask rozświetlał ciemną, rozwichrzoną sierść, a równie brązowe ślepia spojrzały na Ćme jedynie raz, ukradkiem.
— Nie znam cię... — mruknęła żywa.
— Nie znasz... — odpowiedział kot Klanu Gwiazdy. — Znasz mojego przyjaciela.
— Co mam z nim zrobić..? Żal mi go — wyznała szczerze. Sama nie wiedziała, jak by sobie poradziła, gdyby znalazła się na jego miejscu. Nie po to była wierna Przodkom, aby nie trafić na Srebrną Skórkę.
— Ciało... Znajdźcie ciało — mruknął, wciąż wpatrzony w sunącą taflę. — Nie czas dla niego, aby dołączył do Gwiazd.
— Dlaczego? — zapytała, ale postać nie odezwała się już. Może nie znała odpowiedzi? Może nie chciała jej wyjawić? Ćmi Księżyc nie naciskała. Siedziała u boku kocura, czekając, aż spotkanie przeminie. Spodziewała się, że nastąpi to prędko, że zaraz obudzi się, a Wieczne Zaćmienie nawet nie zdąży powrócić z wyprawy. Tak się jednak nie stało.
Topikowa Głębina (chociaż Klifiaczka nie znała jego imienia) pozwolił jej na odpoczynek, chociaż nie otworzyli do siebie już ani razu pyska. W końcu szum zaczął cichnąć, a kocur zniknął.
Otworzyła leniwie ślepia; był ranek. Dawno nie przespała pełnej nocy. Na tylnych łapach czuła chłód i delikatny ciężar. Podniosła się. Dusza Piórolotka leżała przerzucona przez jej uda, zamrożona w "śnie". O ile można tak to nazwać. Druga medyczka już była na nogach; ukryta w składziku. Srebrna wygramoliła się z łatwością spod niefizycznego ciała, a jasne ślepko kocura otworzyło się momentalnie. Kotka zbliżyła się, aby szepnąć mu co coś do ucha; wiedziała, że wszyscy myślą, że jest szalona, nie chciała ryzykować, nie z Zaćmieniem w pobliżu.
— Spotkałam kogoś... Znał cię — zaczęła niekonkretnie. Nie była pewna czy to, co teraz powie, jakkolwiek im pomoże. Wolała, żeby Klan Gwiazdy go zwyczajnie zabrał do siebie. Tego chciał przecież każdy kot, ale nie... — Ciało... Potrzebujesz nowe ciało... — szepnęła ze smutkiem, ze szczerym poczuciem, że go zawiodła.
Wyleczeni: Jastrzębi Zew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz