Po powodzi
Może dlatego, że wcześniej sam był w tłumie kotów opłakujących zmarłych. Sam szlochał. Sam nie widział sensu w dalszej egzystencji, sam doprowadzać się do stanu używalności. Teraz jednak ten marazm, co chwila słyszalny płacz... Nie ukrywał, że go to drażniło. I stresowało. Nie umiał pomóc. Pod tym względem był zupełnie jak małe kocię we mgle — zagubiony, błądzący po omacku, nierozumiejący sfery, po jakiej się porusza. Wolał więc nie wchodzić w drogę... tak naprawdę nikomu. Każdy kogoś stracił; przyjaciela, rodzica, dziecko, rodzeństwo, a jeśli nie kogoś, to... coś. Zdrowie, spokój, dzieciństwo. Wszyscy... wszyscy byli poszkodowani.
Tylko nie on. Czy miał w ogóle takie prawo? Rosiczkowa Łapa w końcu się odnalazła. Żywa, niemalże cała i zdrowa. Nikogo innego nie stracił. Żmijowiec i Tojad byli dokładnie tak samo irytujący i nieznośni, co wcześniej, a z Wężynką udało mu się nawet ocieplić stosunki. Dlaczego więc czuł się... tak? Czemu wzdrygał się na widok wody niczym wściekły kundel? Czemu nie mógł spać? Czemu wciąż nawiedzał go widok Rosiczki odpływającej gdzieś w dal? Czemu dalej budził się w środku nocy (o ile udało mu się zasnąć...) oddychając ciężko, niemal panicznie, jakby bał się, że zabraknie mu tlenu? Nie miał pojęcia.
Prowizoryczną lecznicę odwiedzał wyłącznie, aby zanieść do niej zebrane zioła. Nie potrafił znieść wzroku Zimorodkowego Życzenia na swojej skórze. Wolał też nie widzieć się z Różaną Wonią. Od dnia, w którym fala zmiotła ich obóz, medyczka stała się... jeszcze bardziej nieprzyjemna, niż zwykle. Obawiał się, że z jego winy. Zwłaszcza że ciągle znajdował teraz...
Perły. I z niewiadomych przyczyn je zachowywał. Były małe, w różnych kształtach, nie tak ładne, jak ta należąca do księżniczki, ale... cały czas w jakiś sposób na nie wpadał. Przerażało go to. W normalnych okolicznościach byłby uradowany, zachwycony takim znaleziskiem. Ale nie potrafił pozbyć się przeczucia, że to właśnie sytuacja z perłą zapoczątkowała... to wszystko. Tę straszną, przytłaczającą tragizmem serię niefortunnych wypadków. Morderstwo, powódź, złamana łapa siostry, wszystkie wypadki, które przydarzyły mu się przez ostatnie kilka wschodów słońca... To ponure przeświadczenie zagnieździło się w jego ciele jak dziki lokator, jak pospolity pasożyt. Wpełzło do jego umysłu, zalęgło się w mózgu, oplotło go. Czuł to pod skórą, czuł, gdy zamykał oczy! Cóż za okropny chichot losu, dlaczego musiał mu podsumować akurat te klejnoty tuż pod łapy?!
Starał się o tym nie myśleć, skupiać się na czymkolwiek innym. Ostatnio głównie na poszukiwaniu maku, którego potrzebował, aby jakkolwiek funkcjonować i nie wyglądać każdego dnia jak chodzące zwłoki. Zresztą, nie sam. Żmijowcowa Łapa również wiercił mu dziurę w brzuchu o to cudowne panaceum. Było to podejrzane, ale Lulek nie zadawał pytań. I tak nie uzyskałby od brata żadnej sensownej odpowiedzi.
Westchnął cicho, przekręcając się na drugi bok. Był zmęczony, bardzo. Mimo to, nie potrafił zasnąć. Szczególnie nie w miejscu, w którym było tak wiele innych kotów... Tęsknił za wyspą, gdzie był tylko on i Pierzasta Kołysanka. Obecnie jego mentorka leczyła rany po powodzi i przebywała w legowisku medyka. On natomiast... cóż.
Wygramolił się z tymczasowego legowiska, przeciągając się delikatnie i ziewając. Usłyszał głos liderki, nawołującej wszystkich do zebrania się w centrum obozu. Powoli potuptał w tamtą stronę, wraz z innymi członkami klanu. Słyszał różne szepty i pogawędki między wojownikami — Kolcolistne Kwiecie narzekał na przymusowe przeniesienie do starszyzny, zaklinając, że wolałby skonać podczas powodzi, niż udać się na emeryturę. Trzcinka i Zmierzch ciekawskimi głosami zastanawiali się, czy nadeszła ich pora na zostanie uczniami. Świteziankowa Łapa stała gdzieś sama, oddalona od reszty tłumu. Wpatrywała się w niebo, była jakby nieobecna, chociaż Lulek czuł, że to były wyłącznie pozory. Zamrugał kilka razy i przekierował zmęczony wzrok na Spienioną Gwiazdę. Kocica wyglądała mizernie, jakby przez te zaledwie kilka wschodów słońca postarzała się o wiele, wiele księżyców.
Westchnął cicho, przekręcając się na drugi bok. Był zmęczony, bardzo. Mimo to, nie potrafił zasnąć. Szczególnie nie w miejscu, w którym było tak wiele innych kotów... Tęsknił za wyspą, gdzie był tylko on i Pierzasta Kołysanka. Obecnie jego mentorka leczyła rany po powodzi i przebywała w legowisku medyka. On natomiast... cóż.
Wygramolił się z tymczasowego legowiska, przeciągając się delikatnie i ziewając. Usłyszał głos liderki, nawołującej wszystkich do zebrania się w centrum obozu. Powoli potuptał w tamtą stronę, wraz z innymi członkami klanu. Słyszał różne szepty i pogawędki między wojownikami — Kolcolistne Kwiecie narzekał na przymusowe przeniesienie do starszyzny, zaklinając, że wolałby skonać podczas powodzi, niż udać się na emeryturę. Trzcinka i Zmierzch ciekawskimi głosami zastanawiali się, czy nadeszła ich pora na zostanie uczniami. Świteziankowa Łapa stała gdzieś sama, oddalona od reszty tłumu. Wpatrywała się w niebo, była jakby nieobecna, chociaż Lulek czuł, że to były wyłącznie pozory. Zamrugał kilka razy i przekierował zmęczony wzrok na Spienioną Gwiazdę. Kocica wyglądała mizernie, jakby przez te zaledwie kilka wschodów słońca postarzała się o wiele, wiele księżyców.
— Klanie Nocy, zbierz się! Świteziankowa Łapo, Wężynowa Łapo, Żmijowcowa Łapo, Lulkowa Łapo, Rosiczkowa Łapo, Śnieżna Łapo, Borówkowa Łapo, wystąpcie!
Biało-czarny zastrzygł uszami. A więc o tym plotkowała Śnieżna Łapa? Jak zwykle, on dowiadywał się o wszystkim jako ostatni... Zauważył, że wśród terminatorów zapanowało pewne poruszenie, ale był zbyt zajęty pracą ponad własne siły (Pierzasta Kołysanka była bowiem niedysponowana, a obie medyczki zbyt zajęte leczeniem innych, aby marnować czas na zbieranie ziół), aby głębiej to zbadać. Chyba tylko on był tym zaskoczony...
Mianowanie pierwszej trójki przebiegło szybko. Świteziankowe Jezioro, Wężynowy Kieł, Żmijowcowa Wić... Wszystkie te imiona brzmiały dumnie. Honorowały ich ciężką pracę. Odwagę. Siłę. Wszystkie ich zalety.
Zastanawiał się, jakie miano otrzyma on?
Wystąpił z tłumu zaraz po swoim bracie. Nie wyglądał zbyt dystyngowanie, jak zwykle. Błoto brudziło jego łapki, a z kryzy wystawało kilka niesfornych listków. No cóż.
Wystąpił z tłumu zaraz po swoim bracie. Nie wyglądał zbyt dystyngowanie, jak zwykle. Błoto brudziło jego łapki, a z kryzy wystawało kilka niesfornych listków. No cóż.
— Lulkowa Łapo! Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, by spojrzeli na tego oto ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam ją wam jako pełnoprawnego ogrodnika. Lulkowa Łapo, czy przyrzekasz przestrzegać kodeksu i dbać swój klan za cenę życia?
Jej słowa odbiły się w jego głowie. Życia. Spojrzał na nią dużymi, żółtymi ślepiami.
— Przyrzekam.
Jej słowa odbiły się w jego głowie. Życia. Spojrzał na nią dużymi, żółtymi ślepiami.
— Przyrzekam.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci pełnoprawne miano. Lulkowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Lulkowe Ziele. Klan Gwiazdy ceni twoją chęć zdobywania wiedzy i dokładność oraz wita cię jako nowego ogrodnika Klanu Nocy.
Lulkowe Ziele. Od dzisiaj tak miał się nazywać. Brzmiało... ładnie. Melodyjnie. Dobrze się to wymawiało. Słyszał, jak inni wykrzykiwali jego nowe miano. Położył po sobie uszy, starając się chociaż trochę ograniczyć hałas i odszedł, zostawiając miejsce dla następnych w kolejności.
— Rosiczkowa Łapo, wystąp — kocica zwróciła się do drobnej uczennicy donośnym tonem — Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, by spojrzeli na tę oto uczennicę. Trenowała pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Rosiczkowa Łapo, czy przyrzekasz przestrzegać kodeksu i dbać swój klan za cenę życia?
Jego siostra pokiwała prędko głową, wypowiadając ciche ''przyrzekam.''
— Polecam cię więc Przodkom jako pełnoprawną wojowniczkę. Od dzisiaj będziesz nosić imię Rosiczkowa Kropla. Klan Gwiazdy docenia twoje oddanie i pracowitość.
Szylkretka uśmiechnęła się szeroko. Zrobiła miejsce swojej przyjaciółce, Śnieżnej Łapie, a sama podeszła do brata, stykając się z nim nosami. Lulek odwzajemnił ten gest, także obdarowując ją nieśmiałym uśmiechem. Nie przysłuchiwał się więc szczególnie ceremonii drugiej kotki. Nigdy za sobą specjalnie nie przepadali...
— Śnieżna Łapo, wystąp. Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, by spojrzeli na tę oto uczennicę. Trenowała pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Czy przysięgasz przestrzegać kodeksu i dbać swój klan za cenę życia?
— Przysięgam! — odpowiedziała srebrna uczennica, eksponując białe kiełki w dumnym, radosnym uśmiechu.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci pełnoprawne miano. Śnieżna Łapo, od tej pory będziesz znana jako Śnieżna Mordka. Klan Gwiazdy ceni twoje umiejętności bitewne i siłę oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Nocy.
Puchata kotka pisnęła z dumy, z iskierkami w oczach obserwując wiwatujące na jej cześć koty. Lulkowe Ziele zafrapowany był jednak czymś innym. Zauważył stojącą na uboczu, szczupłą sylwetkę. Pierzasta Kołysanka. Podbiegł do niej, podekscytowany, stykając się z nią nosami. Na chwilę zapomniał o swoim zmęczeniu, o bolących kościach, o smutku i pustce.
— Gratuluję, Lulkowe Ziele — powiedziała cicho, a on poczuł ciepło rozlewające się we wnętrzu jego klatki piersiowej, rozgrzewające, krzepiące jego serce.
— Gratuluję, Lulkowe Ziele — powiedziała cicho, a on poczuł ciepło rozlewające się we wnętrzu jego klatki piersiowej, rozgrzewające, krzepiące jego serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz