BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Daglezjowa Igła x Puma. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Daglezjowa Igła x Puma. Pokaż wszystkie posty

28 sierpnia 2024

Od Pumy CD. Daglezjowej Igły

*Po mianowaniu Pumy na ucznia, Pora Nowych Liści*
Był zaskoczony z powodu wizyty takiej osobistości w jego atmosferze. Nie spodziewał się, że ktoś do niego podejdzie (oprócz Padliny) dzisiejszego dnia. Z otwartymi szeroko oczami patrzył na Daglezję, najwyższą panią, która postanowiła zmącić swój spokój i porozmawiać z mało liczącym się uczniem. Do tego uczącym się na stróża pod czujnym okiem kocura, który zamykał się w swojej kocimiętkowej bańce. Stróżowie byli uznawani za niezauważonych? Jeśli to dobre słowo… Inni traktowali ich za niż społeczny, jednak Puma w jakimś sposób był tego świadomy. Usłyszał od kogoś, że będzie mógł przebywać w żłobku, a w jego durnej kocięcej główce powstała myśl: Co gdyby wybrać zostanie stróżem i mieć kontakt z jego ulubionym patykiem? To brzmiało tak wspaniale, że zgodził się na własny pomysł. Po poznaniu dymnego nie był pewny, czy podjął właściwą decyzję. Kociak w głębi niego czuł się rozczarowany z nie spotykania się z patykiem. Nawet przy dobrej okazji, gdy był w żłobku, nie mógł podejść bądź wylatywało mu to z głowy.
— Sama ścieżka jest w porządku — zaczął, patrząc na pysk rudej. — Plątanie gniazd to nawet ciekawe zajęcie… — ukrył nieco prawdę. Dalej miał mówić o tym, że nie przepada za swoim nauczycielem, ale czy to nie znaczyło, by zadać pytanie o zmianie arlekina ze strony pointki? Nie wiedział, co spodziewać się po niej. Z pewnością mogła coś zaradzić, jednak on nie chciał dokładać jej obowiązków. — Padlina jest dobrym mentorem, miło mi się z nim rozmawia.
Kotka uniosła brew do góry, jakby nie wierzyła w jego słowa. Ciało ucznia się zagotowało zwątpieniem. Co, jeśli mu nie uwierzy i zrobi to, o czym myślał? Nie chciał narobić jej problemów! Szybko pokiwał głową, dając jej znać, że to, co powiedział, było najszczerszą prawdą. Kłamstwo było złe, ale czego nie robi się dla Królowej?
— Jeśli tak sądzisz — wzruszyła ramionami, przymykając lekko powieki. Brązowookiego zalała fala ulgi. Był zadowolony, iż nie drążyła tematu. Po tym zawiała cisza. Czekoladowy nie wiedział, co powiedzieć. O czym mówi się z zastępczynią? Tak wysoko postawioną osobliwością? — Ładna dziś pogoda, prawda Pani? — najchętniej pacnąłby się łapą w czoło, jednak nie chciał popełniać takiej gafy przy kocicy. Rozmowa o klimacie? Głupszego błędu nie mógł popełnić!
— Hmm…no faktycznie nie jest najgorsza — oceniła, spoglądając na niebo.
Dziko pręgowany westchnął ciężko, próbując to szybko zatuszować. Nie był pewien tego, co mówił. Wbił pazury w ziemię, chcąc zachować powagę. Czuł skutki po aferze wywołanej przez Witkę, ta sprawa tamowała jego myślenie. Nie mógł się przemóc i zapomnieć o niej. Nieswojo machnął ogonem, myśląc, o czym mogą pomówić.
— Twoje futro… — zaczął niepewnie i sztywno. W jej ciele nagromadziło się tyle emocji, które nie mogły znaleźć ujścia. Zrobiło mu się dziwnie gorąca, czuł jakby milion mrówek, wchodziło w jego sierść. — Jest ułożone jak zawsze schludnie, Wielmożna Daglezjowa Igło.
Wąsy zastępczyni zadrżały, a właściciel tego komentarza przymknął powieki, próbując zachować powagę. Czuł się z tego powodu zawstydzony. Gdyby był przed nim inny kot, niż ona chętnie uciekłby i schował się wśród liści kasztanowca. Nie schodziłby pewnie przez dobre kilka dni. Miał nadzieję, że nagle nie palnie głupoty.
— Pumo! — zawołała znajomy głos za plecami myślącego o swoich błędach kocurka. — O przepraszam, że wchodzę w rozmowę Daglezjowa Igło — zwrócił się, widząc rudą. Szybko przeniósł swoją uwagę na ucznia, który zdążył, odwrócił się w jego kierunku. — Miałem zabrać tego właśnie na szkolenie.
— Spokojnie, nie będę ci przeszkadzać, Padlino — odpowiedziała, kiwając głową. Zagubiony otworzył szeroko oczy, kierując je w ziemię. Nie wiedział, czy wolałby rozmawiać z pointką, czy pójść na trening z mentorem. W końcu podniósł się i poszedł za nauczycielem, który chwiejnie poszedł przed siebie. Zatrzymał się i rzucił pożegnanie pełne szacunku do kotki, by nie wyjść na bezwiernego jej wdziękowi. Dogonił arlekina i razem poszli na szkolenie.

***
Po wybuchu absurdalnej plotki
Po obozie rozniosła się plotka, ujmująca, że Daglezjowa Igła i Lśniąca Tęcza, coś między sobą kręcili. Czekoladowy nie mógł w to uwierzyć. Na myśl nasuwało mu się pytanie: W jaki sposób? Był rozgniewany przez to, bo w końcu było to absurdem! Z naładowanymi emocjami ruszył w kierunku Padliny. Mieli spotkać się przy kasztanowcu uczniów. Podobno jego mentor miał owego dnia przygotowane jakieś specjalne zajęcie. Tak zresztą mu powiedział. Nie miał pojęcia, co to mogło być. Część jego umysłu mówiła, że może to plątanie gniazd, a druga mówiła o tym, iż mieli pomagać w legowiskach. Cóż, mogło to być cokolwiek, co już przerabiali. Nie myślał o nowych rzeczach, ponieważ od większego czasu wykonywali te same metody szkoleniowe. Westchnął, siadając w okolicy drzewa. Nastawił uszy, wsłuchując się w dudnienie łap w obozie. Chciał wychwycić dźwięk należący do dymnego. Spojrzał na zachmurzone niebo, które przyprawiało go o dreszcze. Przeraził się z powodu możliwości zbliżającego się deszczu.
— Jestem! — spuścił ślepia z nieba na arlekina, który był prawdopodobnie w najgorszym stanie, w którym kiedykolwiek widział go jego uczeń. Chodził jeszcze chwiejnie niż zwykle.
— Dasz radę? — zapytał się go, mając oczy szeroko otwarte. W razie czego pomógłby mu wstać.
— Ja? — prychnął i zbył go łapą. — Ja n-nie dam rady? — przekrzywił głowę, prawie przetaczając się na bok. Wystraszony kocurek wstał szybko, by mu pomóc, jednak ostatecznie starszy nie upadł na bok. Ile on zjadł tej kocimiętki? — Chodźmy — rzucił niedbale, przez co dziko pręgowany na początku go nie zrozumiał, jednakże po chwili połączył kropki, gdy żółtooki odwrócił się i ruszył w stronę innej części polanki obozowej.
Poszedł za nim, mając złe przeczucie co do tego wszystkiego. Trening był ważny, to fakt, ale tutaj chodziło o straszliwy wygląd Padliny. Jeszcze ten uśmiech przyprawiający o ciarki. Gdy dotarli, kocur pod wpływem zielska ułożył się wygodnie i przymknął oczy. Brązowooki zbity z tropu uniósł brwi do góry.
,,Czy on zasnął?” – zapytał siebie w myślach. Nie miał odwagi go budzić, więc odsunął się, by dać mu szansę na sen.
— A Pumo… — zaczął, wypuszczając z jamy ustnej głęboki oddech, co zatrzymało ucznia. Odwrócił się i wbił ślepia w półprzytomnego kota. — A ty…słyszałeś o…tej plotce, tak? — mówił ledwo zrozumiałym głosem.
— Tak… — odpowiedział niepewnie po nie długiej chwili. Przyszłemu stróżowi przychodziło z trudem zrozumienie, o czym mówił. Z lekko najeżoną końcówką ogona usiadł, utrzymując pewien dystans od niego.
— To dobrze, mój drogi. Musisz mieć świadomość, co się dzieje — zaśmiał się, co poskutkowało lekkim napadem kaszlu. — Ale to wiesz, no, ja nic nie chcę sugerować, ale w każdej plotce…no ziarenko prawdy jest, o! — wypowiedział się na temat nonsensu, który spacerował po obozowisku Owocowego Lasu. Zaśmiał się ponownie, jednak tym razem nie dopadła go dawka kaszlu. — Może ty tam pójdziesz, no, popytasz i mi najświeższe ploteczki przyniesiesz, co? — zaproponował mu podsłuchiwanie lub udawanie, że wierzył w plotkę, niejakiego związku Daglezji i Tęczy. — To będzie twój trening — dodał jeszcze, odchylając lekko głowę do tyłu.
Wielbiciel ślimaków gniewnie wstał i zaczął machać ogonkiem we wszystkie strony. To było nie do zniesienia! Mieli mieć dzisiaj szkolenie, jednak starszy stróż najadł się jakichś ziół, które doprowadziły go do takiego stanu. Było mu to trochę na łapie. W razie czego mógł się schować przed deszczem. Przespacerował się z groźnym wyrazem pyska, który minął, gdy zobaczył Daglezjową Igłę. Ciśnienie momentalnie się w nim ulotniło. Podbiegł do niej, aby jej powiedzieć, że nie wierzy w to, co mówili inni.
— Witam, Wielka Daglezjowa Igło — przywitał się, by nie wyjść na początku w złym świetle. — Co do tej plotki… — zaczął ostrożnie i niepewnie. — Ja w nią nie wierzę! — oznajmił, patrząc w zielone oczy pointki.

<Daglezjowa Igło?>

20 czerwca 2024

Od Daglezjowej Igły CD. Pumy

Już miała coś odpowiedzieć, lecz kociak widocznie musiał szczególnie upewnić się, że Daglezja mu wybaczy. Spojrzała z niemałym zdziwieniem wymalowanym na jej pysku na Pumę, który padł jej do stóp, mamrocząc kolejne przeprosiny. Nie żeby jej się to nie podobało, ale kociak chyba delikatnie przesadzał. Tak też chyba uważała jego matka, bo posłała mu z tyłu dziwne spojrzenie, ale po Kosodrzewinie nigdy nie było wiadomo, co tak naprawdę jej we łbie siedziało.
— Spokojnie, malcu. Przecież nie odgryzę ci głowy za wywrotkę — zapewniła, śmiejąc się przy tym. Już zapomniała, jakie kocięta potrafią być zabawnie durne. Złapała małego kocurka za kark i odstawiła obok, w normalniejszej pozycji. — Ale następnym razem uważaj trochę, zanim się w kogoś wpakujesz. Spędziłam dzisiaj chwilkę na układaniu tego futerka, wiesz? — mówiąc to sama zerknęła na swój bark, aby podziwiać cudowną, prawie nienaruszoną sierść, która pięknie i zdrowo błyszczała się, podkreślając już i tak cudowną urodę rudej kocicy.
— Tak jest, Wielka Daglezjo — wymruczał jeszcze Puma, powodując u zastępczyni zduszony chichot. Na Klan Gwiazdy, co było nie tak z tym maluszkiem? A bardziej, dlaczego był tak cudowny? Dlaczego każdy dzieciak nie mógł jej tak traktować? Właściwie, nawet nie tylko dzieciak. Rozmarzyła się na moment i wyobraziła piękną scenkę, w której Lśniąca Tęcza musiałby zwracać się do niej w taki sposób. Ach, marzenia... Tak czy inaczej, sama nie wiedziała co mu na to odpowiedzieć.
— A żebyś wiedział — zaśmiała się. Chciała coś dodać, lecz odezwała się w końcu matka czekoladowego, donośnym głosem wołając go:
— Pumo, chodź! Jeszcze się przeziębisz — mruczała, a kociak posłusznie wrócił do niej. — Mówiłam, żebyś tam nie szedł. Ty masz długie futro, do niego śnieg się przyczepia i robi grudki — burczała coś, wylizując swoje dziecko. A Chmurka tak, jak dziwnie się na nią gapiła bez słowa, tak to dalej robiła.  Daglezjowa Igła nie wiedziała, co mogła tu dalej robić. Koniec kontaktu z dzieciarnią na dziś. I być może na jakiś dłuższy czas, choć musiała przyznać, ten cały Puma całkiem jej się już podobał. Będą z niego koty.
— To ja już lepiej sobie pójdę. Do widzenia, Kosodrzewino! Masz dwójkę znakomitych szkrabów! — bąknęła, opuszczając żłobek.
— Do zobaczenia.
— Papa!
— Żegnaj, pani! — powiedział jeszcze Puma, wywołując u zastępczyni rozbawione drżenie wąsów.

***

przed mianowaniem miotu Kosodrzewiny i powrotem Agresta do Owocowego Lasu
— To dowodzi temu, że powinniśmy częściej wypuszczać patrole na naszą wschodnią granicę. — Nareszcie! Daglezjowa Igła czuła się, jakby Lśniąca Tęcza przemawiał o swoim znakomitym pomyśle już wieki. Szczerze, wcale go nie słuchała. Nie pamiętała z jego przemowy nic poza tym, że była ona okropnie nudna.
— To sprawa jeszcze do omówienia — powiedziała, a bardziej powtórzyła, bo ten zbitek słów stał się jedną z najczęściej używanych przez rudą fraz w ostatnim czasie. Zauważyła bowiem, że spotyka się z mniejszym sprzeciwem, niż jakby powiedziała "zmieniając temat" albo "przechodząc do ważniejszych spraw", a i tak mogła sprawnie przekierować rozmowę na wyznaczone przez nią tory. Z resztą, kogo tam obchodziły jakieś lisy i patrole. — Pamiętacie, że zbliża się ceremonia mianowania na uczniów Pumy i Chmurki? Czy już wiadomo, jaką chcą pójść ścieżką?
— O ile się ich nie zapytałaś, to nie. Już ja zajmowałem się Orzeszkiem jakiś czas temu — burknął Lśniąca Tęcza, na co tylko Daglezja przewróciła oczami. Ojoj, wielkie nieba! Królewicz musiał się spytać kociaka, co chce w życiu robić. Niebywałe. Ugh. Czy ten koleś nie potrafił przestać robić wyrzutów wszystkim z wszystkiego co chwilę?
— Tak bardzo cię to boli? — spytała go, wyczuwalnie podirytowana. — Jeśli to TAKI problem, zajmę się tym.
Wtrąciła się Świergot:
— Nie kłóćcie się, to nie czas — mruknęła, uspokajając nieco rudą. — Już to zrobiłam. Proponuję jednak, aby następnym razem być może ustanowić jakąś kolejkę? Albo niech jedno z was po prostu chodzi i rozpytuje. To nie jest nic trudnego — miauknęła. 
— Jeśli Lśniąca Tęcza ma osobistą awersję do kociąt, chętnie to przejmę — mruknęła Daglezja.
— Nie jestem ich największym fanem, ale z pewnością nie mam awersji.
Zdecydowała się nie odzywać, ponieważ już na języku miała "Oj, dobrze, zamknij się już". Zamiast tego zwróciła się w stronę szamanki:
— Więc co te maluchy sobie obrały?
— Z Chmurką prosta sprawa. Chce zostać medyczką — miauknęła z opanowaniem Świergot, poprawiając się na miejscu. — Już od dłuższego czasu można było ją zauważyć przy Witce i Murmur, żadne zaskoczenie.
— Murmur nie skończyła jeszcze swojego treningu — zauważył Tęcza.
— Nie musi. Nawet kiedyś często medyk miał wielu uczniów, spośród których dopiero wybierał swojego następcę. Z resztą, lada chwila zostanie medyczką. Musi się tylko nieco podszkolić.
— W takim razie z górki. A Puma? — zapytała Daglezja. Kwestia medyków ją mało interesowała.
— Puma chce zostać stróżem — oznajmiła jej szamanka. Szczerze, rdzawa zastępczyni poczuła się nieco zawiedziona. Uważała rangę stróża za być może i nawet potrzebną, na pewno dla innych wygodną, ale nieco... ośmieszającą. Nie rozumiała dlaczego tak wiele kotów chciało się szkolić na stróży. Nie chcieli poczuć tego powiewu w sierści, satysfakcji z upolowania zwierzyny po długiej pogoni, przepływu adrenaliny przez całe ciało w walce? Woleli wymienić to na pracę chłopca na posyłki, sprzątacza i opiekunki dla dzieci? Niby o gustach się nie dyskutowało, ale ona dyskutowała. Bycie stróżem było nie dość że okropnie nudne, to jeszcze aż śmieszne. — Czy któreś z was ma jakiś pomysł na jego mentora?
Właściwie, nie widziała zbyt wielu kotów, które by się nadawały na nauczyciela. Jarząb była już zajętą Jarzębinką, Patyczak może i ostatnio trochę spokorniał, ale kto tam wie, co mu tam jeszcze w głowie siedziało. Bławatek był dobrym stróżem, tak samo jak Kamyczek, oni byli najbardziej obiecującymi kandydatami. Z pewnością nie Padlina, mówiła sobie tylko. Ten ćpun nie wzbudzał w niej za wiele zaufania. Szczególnie po tym, jak rzuciła go Sadzawka i nareszcie nie musiała udawać, że choćby minimalnie go lubi. Powierzenie mu dzieciaka było podjęciem całkiem sporego ryzyka. Kocimiętka nie była niczym złym, ba, nigdy by nie pogardziła okazją do zabawy z tym zielem w roli głównej, ale czarny był nią pochłonięty. Nie znał nic innego.
— Biorę pod uwagę Kamyczka, spokojny, pomocny. Co tu potrzeba więcej?
Daglezjowa Igła powstrzymywała się przed prychnięciem. Jak mogła być jednogłośna z Tęczą? Przywykła już do nieustających, codziennych kłótni. To prawda, męczyły ją i innych okropnie, ale jej zmęczenie okazywało się być wszystkiego warte, kiedy słyszała jego wyczerpane, dające za wygraną prychnięcia i kiedy, nareszcie, podporządkowywał się jej woli. Dla tych momentów mogła zrobić wszystko.
— Jesteś tego taki pewien? — zapytała, przechylając łeb. 
— A co? Myślisz, że to kiepski mentor? 
— Cóż... Nie chcę nic mówić złego na temat Kamyczka, ale wszyscy musimy się zgodzić, że to akurat jego uczennica od nas tak po prostu uciekła. Sama słyszałam, jak ponoć mówił, że to była jego wina — zauważając nieprzychylny wzrok Świergotu, natychmiast (w miarę naturalnie) dodała: — ale to nigdy nie wiadomo. Miałabym za to jednak na nim oko i przez jakiś czas nie obdarowywała go uczniem — mówiła Daglezja i widocznie mówiła na tyle przekonująco, że Świergot i Tęcza, po daniu sobie zgodnego spojrzenia, pokiwali wolno głowami w ramach uznania. 
— W takim razie być może Bławatek? — zaproponowała Świergot. Daglezjowa Igła chętnie przystałaby na tą propozycję, jednak pierwszy zabrał głos Lśniąca Tęcza:
— Och, nie, błagam. To znaczy, to dobry kot, dobry dzieciak, ale... no proszę.
— Co masz na myśli? — zapytała Świergot, poprawiając się na miejscu, widocznie zdziwiona jego reakcją. W końcu zastępcy zwykle spierali się między sobą, a nie z nią – szamanka w znaczącej większości przypadków robiła im za mediatora. Przy tym całkiem kiepskiego. Choć, właściwie, przy takiej wybuchowej mieszance nawet najlepszy rozjemca stawał się bezużyteczny.
— Nie ufam kotom, które nie mają w głowie nawet pszczół, tylko zupełną pustkę. Wystarczy na niego spojrzeć. Ten kot wskoczyłby do paszczy borsuka, jakby ten go o to poprosił — wymruczał z brutalną szczerością. — I nie wierzę, że tego nie widzicie.
— Ale ja nic nie mówię... — wtrąciła się Daglezja, urażona, że kocur zwrócił się i do niej, ale została całkiem zignorowana.
— Nie chcę dawać silnemu, rzutującemu na znakomitego i użytecznego członka Owocowego Lasu na mentora, który powinien być jego życiowym nauczycielem, kota, który będzie miał na Pumę kiepski wpływ. Co najwyżej go ogłupi.
— Nie czujesz się źle mówiąc tak o członku swojej społeczności, Lśniąca Tęczo? — Liliowa zakryła łapy ogonem.
— Nie, nie czuję, bo mówię prawdę — odparł krótko, lecz zapytał jeszcze Świergot po chwili: — Wydawało mi się, że panuje tu wolność słowa, choć być może się myliłem.
Szamanka patrzyła się przez chwilę na kocura w ciszy, a po tym głośno westchnęła.
— Widzę w nim pokłady dobra, których nie ma jak spożytkować. Jest nie tak wiele młodszy ode mnie, a w życiu nie trenował żadnego ucznia.
— Najwyraźniej Agrest uważał to samo. — Tęcza wzruszył ramionami.
— W takim razie, jakie masz... macie pomysły? — zapytała więc Świergot, patrząc znacząco raz na czarnego, raz na rudą. Raz na czarnego, raz na rudą, raz na czarnego i raz na kolejnego czarnego... Chwila, mieli nieproszonego gościa!
Daglezjowa Igła, która zamilkła na część rozmowy, teraz prawie krzyknęła, kiedy tylko odwróciła delikatnie głowę, a przy jej boku stał Padlina, pokryty masą liści i gałązek. Niemal przewalił kocicę, kiedy zachwiał się i wylądował na ziemi. Przez chwilę cała trójka wpatrywała się w niego w niemej ciszy i zaskoczeniu. 
— Przepraszam... Przepraszam bardzo — wymamrotał, opierając się o leżący obok głaz, by zdobyć równowagę. Znów zaczął się kiwać, ale tym razem nie zaliczył gleby i usiadł.
— Padlino, prowadzimy teraz ważną rozmowę. Mógłbyś... odejść? — zapytała go grzecznie Świergot, a kocur jedynie zamrugał, jak gdyby zapytała go, czy myszy potrafią latać.
— Wiem o czym rozmawiacie, po to tu jestem — powiedział chwiejnym głosem. Nie było wątpliwości, że stróż w tej chwili nie był trzeźwy (o ile kiedykolwiek był), a właściwie był pod wpływem niejednego zioła. Zastępcy posłali sobie zdziwione spojrzenia wraz z Świergot, ale nic nie powiedzieli. Pozwolili, by kontynuował. — Też bardzo przepraszam za mój wygląd — wyciągnął spomiędzy kępek sierści na barku jeden rzep, jak gdyby to miało zmienić cokolwiek w jego odbiorze — przyszedłem jednak w ważnej sprawie. Bowiem słyszałem, że coś się nie dogadujecie, jeśli chodzi o wybór mentorów, a ja tam co nieco słyszałem... 
Daglezjowa Igła zamrugała parę razy, ale słuchała ze szczerym zainteresowaniem.
— Od dłuższego czasu czekałem na ucznia, lecz się nie doczekałem... Czy moglibyście powierzyć mi to jedno kocię? Naprawdę, to moje marzenie — tłumaczył. — Obiecuję, że postaram się nad jego treningiem jak tylko będę mógł!
Trójka wymieniła znaczące spojrzenia.
— Moglibyśmy się naradzić chwilę i dać ci znać? — spytała Świergot, na co czarny przytaknął jej dziesięciokrotnie.
— Oczywiście. Jak postanowicie, zawołajcie mnie — mruknął, odwrócił się na pięcie i zaczął iść przed siebie, niemal potykając się o własne łapy. Kiedy kocur odszedł na dogodną odległość, szamanka wzięła głęboki oddech, zwracając się do reszty zastępców:
— Jak zamierzamy grzecznie mu odmówić?
— Grzecznie? — uniósł znaczącą jedną brew Tęcza, wpatrując się w Świergot z błagalnym wzrokiem. — Nie wiem jak wy, ja nie chcę wtykać pyska w nieswoje sprawy, ale nie powinniśmy zezwalać na to, by po naszych terenach i obozie szwendał się koleś, który jest wiecznie na haju! To się przecież we łbie nie mieści — warknął pod nosem.
W tej chwili w głowie Daglezjowej Igły pojawił się cudowny pomysł. Gdyby tylko zaproponowałaby klanowego ćpuna na mentora Pumy, Tęcza zwariowałby. I tego jej brakowało. Ta rozmowa do tej pory była zbyt nudna i pokojowa...
— Ma z tym problem, to pewne... — zasmuciła się Świergot, patrząc po raz drugi na oddaloną sylwetkę Padliny. 
— Wydaje mi się, że mówi prawdę — wtrąciła się Daglezja, co momentalnie przykuło zszokowany wzrok zastępcy.
— Jaką prawdę i z której strony?
— O tym, że to jego wielkie marzenie. Skoro nie możemy się zgodzić co do mentora Pumy...
— Naprawdę, Daglezjo, naprawdę? — Kocur wyglądał, jakby właśnie usłyszał taką głupotę, która nawet nie śniła mu się po nocach w najgorszych koszmarach. — Chcesz oddać ucznia w JEGO opiekę?
— Naprawdę, TĘCZO, naprawdę — podkreśliła jego imię. Jeśli on mógł jej umniejszać, ona również. — Prosiłabym jednak, abyś w dyskusji zwracał się do mnie pełnym imieniem, a nie jego skrótem. Mam wrażenie, że należy mi się krzta szacunku. — Kocur przewrócił oczami. — Sam dementujesz resztę kotów, a wpadł nam prosto w łapy chętny. Zdaje mi się, że powinniśmy słuchać woli Owocowego Lasu.
— Mi też nie wygląda to na najlepszy pomysł, wybacz, Daglezjowa Igło — mruknęła Świergot. Ruda tylko machnęła ogonem, maskując to jako przesunięcie go do wygodniejszej pozycji.
— Ja w nim coś widzę. Jakąś chęć do zmiany, może nawet faktycznej pracy nad samym sobą — zaczęła wymyślać na poczekaniu ckliwą historyjkę, która śmieszyła ją bardziej z każdym słowem. — Nie myślicie, że to by mogło skłonić go do rzucenia? Jakby miał ucznia, czułby się za niego odpowiedzialny. To zdecydowanie stanowi motywację – znalazłby osobę, dla której mógłby starać się być jak najlepszą wersją siebie. W końcu każdy kot, jeśli ma ucznia, chce, aby ten wyrósł na klanową chlubę. A nawet, gdyby nie, utworzyłby jakąś rutynę. Wstawania wcześniej, dzielenia się z kimś swoją wiedzą. Mógłby spożytkować produktywnie czas — kiedy skończyła swój wywód, patrzyła po kotach z nadzieją. Czy naprawdę tak uważała? Chyba tylko kociak byłby w stanie ufać takim bzdurom! Padlina nie należał do kotów, jakie mogły się zmienić. Jeśli nie nakłoniła go do tego uparta jak osioł Sadzawka i założenie rodziny, Daglezjowa Igła nie była pewna, czy zmusiłoby stróża do tego cokolwiek.
Lśniąca Tęcza westchnął tak długo, głęboko i donośnie, że Daglezjowa Igła miała wrażenie, jakoby kocur właśnie wypuścił z płuc powietrze gromadzone tam przez parę godzin.
— Wydawało mi się, że jesteśmy w wieku, w którym się już wyrosło z kocięcych opowiastek. Nadal wierzysz w bajki?
— Wierzę w dobre przeczucia.
— Gdybym ja wierzył w złe przeczucia, zgadnij, kto z nas by tu w ogóle nie stał i nie prowadził tej konwersacji — warknął, bijąc jak biczem ogonem o ziemię. — To jakiś absurd. Och, dajcie mi siłę... — wymamrotał pod nosem, kręcąc zrezygnowany głową.
— Jak śmiesz mówić takie... — Daglezja chciała się z nim wykłócać, lecz przerwała jej Świergot:
— Być może... może faktycznie potrzebuje, aby ktoś dał mu szansę. Chyba nigdy Padlina nie miał ucznia, ani szansy na faktyczne wykazanie się — głośno myślała liliowa, przyprawiając Lśniącą Tęczę o upadek szczęki.
— Chyba nie zamierzasz się zgodzić z tymi bredniami?
Ciemne ślepia powędrowały w stronę zbulwersowanego. Zastępczyni była szczerze zaskoczona reakcją cętkowanej, ale nie mówiła nic głośno. Pozwalała, by jej oczy karmiły się widokiem tak komicznie wydętej mordy Tęczy. Jakby tylko mogła uwiecznić ten moment...
— Gdyby stało się cokolwiek złego, co mi się nie wydaje, moglibyśmy zawsze go zamienić. Każdemu należy się przynajmniej spróbować.
— Doprawdy? Ćpunowi należy się spróbować? Tak, a jak coś nie wyjdzie, to taka kolej rzeczy. Trudno, margines błędu, jak się to mówi — mruczał, przedrzeźniając. — Otaczają mnie kretyni... Dobrze, jeśli taka jest wasza wola. Ja się pod tym w życiu nie podpiszę. 
Daglezja uśmiechnęła się o wiele szerzej, niż tego chciała.
— Padlino! — zawołała kocura, by obwieścić mu radosną nowinę.

***

Ta decyzja nie była jedną z najlepszych, czego też się spodziewała. Miejscami nawet współczuła czekoladowemu, że trafił mu się taki los. Daglezjowa Igła zauważała, że ta Padlina ze swoim podopiecznym nie dogadywał się najlepiej. Z resztą, czy mogło być inaczej? Czy Świergot naprawdę w tamtej chwili uwierzyła, że z tego wyjdzie coś dobrego? Nie wiedziała. Mogła być tylko pewna, że warto było  zgotować uczniakowi takiego mentora dla tamtej słodkiej irytacji jej najgorszego wroga. Niczego nie żałowała.
Gdy tak rozmyślała, zauważyła, że wspomniany w jej myślach uczeń siedzi parę zajęczych odległości dalej. Dawno nie otworzyła do nikogo pyska . Dawno oznaczało parę godzin, jednak na nią, były to wieki! Równie dobrze mogła pogadać z całkiem lubianym przez nią dzieciakiem. Sama nie wierzyła, że kiedykolwiek poczuje do kociaka coś innego, niż irytacja i zmęczenie.
— Hej, Pumo — szturchnęła kocura delikatnie w plecy, a gdy ten odwrócił się i zauważył, kto do niego podszedł, zrobił ogromne oczy. Niemal momentalnie schylił głowę na znak oddawanego kocicy szacunku.
— Dz-dzień dobry, najwyższa Daglezjowa Igło! — odparł tonem, jakby właśnie idol zstąpił porozmawiać z jego największym fanem. Drżały jej z rozbawienia wąsy.
— Jak ci mija trening? Podoba ci się droga, którą obrałeś?

<Pumcio?>

29 marca 2024

Od Pumy CD. Daglezjowej Igły

Do żłobka weszła ruda kotka. Puma bardzo się ucieszył. Nie codziennie można było spotkać inne istotki niż on, Chmurka czy Kosodrzewina. Zielonooka zaciekawiła kocurka do tego stopnia, że aż podszedł do niej. Nie obyło się bez małej przewrotki, która przynosiła irytację w jego brązowych ślepiach. Miał nadzieję, że nie będzie to miało znaczenie w podejściu Daglezjowej Igły do niego.
„Zatepcyna?” – pomyślał, siadając naprzeciwko, oczarowany był nowym towarzystwem.
— Ja jestem Puma — przedstawił się, nie zważając na poprzednie słowa Daglezji, która oznajmiła, iż wie, jak ma na imię. — Tez milo pozmac.
Chciał obrzucić ją różnymi pytaniami, ale czy było to dobrym pomysłem? Nie chciał zawracać głowy zastępczyni, która przyszła go poznać, jakimiś głupotami, błahostkami. Czekoladowy jednak nie myślał długo.
— Lubis sneg? — zapytał piskliwie.
Czy było to najlepsze pytanie, które mógł zadać? Chyba niezbyt. Puma jednak był nim zaciekawiony, bo mama nie dawała mu go dotknąć.
— Chodzi ci o śnieg? — Kocurek pokiwał głową wstydliwie, przenosząc swój urokliwy wzrok na kalinową ścianę żłobka. Miał problemy z wymową, nawet najprostszych wyrazów. — Nie, nie lubię. Pora nagich drzew zawsze przynosi ze sobą niedosyt. Nie ma pulchnych zwierzyn, są kościste, chude i praktycznie niejadalne, przez niedożywienie. A ty? — zapytała.
Puma nie zrozumiał połowy tego, co powiedziała. Jego zakres słów był nieliczny, ale nie okazywał tego, nie chciał nikogo do siebie zrazić.
— Ja ne wem. Mama ne daje mi dotnoc — wymruczał i spojrzał na mamusię, która przysłuchiwała się rozmowie. Potem spojrzał na Chmurkę, która chowała się za Kosodrzewiną. — Pokaze. Mama! — Zaczął biec w stronę wyjścia ze żłobka. — Zalaz dotne sneg!
— Puma, mówiłam. Nie wolno! — krzyknęła, ale było za późno, Puma nie tylko dotknął mroźnego puchu. On wpadł do niego. 
Znów się przewrócił! I to przy takiej osobistości! Daglezjowa Igła, która przed chwilą podniosła głowę i spojrzała zielonym spojrzeniem na kocurka, który właśnie odskoczył od puchu, uciekając w stronę mamy. 
— Zino, zino, zino! — zapiszczał, przeszyty mrozem i znowu zaliczył upadek, przewracając się na rudą kotkę.
Ojć… Wpadł na zastępczynię Owocowego Lasu. Czy czeka go jakaś kara? Nie chciał, to był wypadek! Podniósł się szybko, kładąc uszy po sobie. Jego brązowe oczy były ogromne, chociaż brązu nie było. Zastąpiła go czarna otchłań.
— Pszelasam! — zapiszczał znowu.
Spojrzał na Kosodrzewinę, która patrzyła na niego bez żadnego wyrazu. Potem na siostrę, która też otworzyła szeroko oczy i wpatrywała się raz w niego raz w Daglezję. Na końcu spojrzał właśnie na nią. W jej morskich oczach była widoczna złość. Na jej sierści był widoczny ślad po upadku Pumy, śnieg pokrywał bardzo małą cześć jej rudego futra w okolicy łap. Bicolor bał się. Tak bardzo się bał!
Puma, zaniepokojony sytuacją, szybko podbiegł do Daglezji, chcąc wyjaśnić, że to był tylko wypadek. Widząc jej morskie oczy pełne złości, zrozumiał, że może mieć kłopoty. Chociaż przewrócenie się na nią było niezamierzone, czuł się winny i zdeterminowany naprawić sytuację. Patrzył na nią wielkimi, brązowymi oczami, próbując przekazać swoje przepraszam.


<Daglezjo? Czy wybaczysz Pumci?>

28 marca 2024

Od Daglezjowej Igły do Pumy

Ta nowa urodziła. Kto był ojcem? Nie chciała zdradzić. Daglezjowej Igle nie było tego szkoda, ponieważ przynosiło jej to rozrywkę w postaci wsłuchiwania się w teorie znajomych na ten temat. Bo jeśli owocniaki coś potrafiły, to wciskać nos w nieswoje sprawy. Ona z resztą też. 
Gruszka na przykład sądziła, że, najzwyczajniej, Kosodrzewina miała po prostu partnera, który musiał ją zostawić czy umrzeć. Ślimak za to podejrzewał, że ojcem kociaków mógł być Skrzyp – chmurka była liliowa jak i on, a Puma był wykapaną mamą, więc o nim nie było co mówić. Sadzawka natomiast powtarzała już któryś raz, że dziwnie wokół karmicielki kręci się Przebiśnieg (a bardziej po prostu, jako jeden z nielicznych, z nią rozmawia) i zdradza Witkę. Chociaż... Witka była naprawdę ładną, niewiele starszą od nowej medyczką o przyjemnym charakterze. Kosodrzewina za to nawet nie wyrażała pyskiem żadnych emocji, trzymała się na uboczu. Była... w najlepszym przypadku ekscentryczna. Właściwie, pasowaliby do siebie. Daglezjowa Igła nigdy nie była fanem Przebiśniega, jego zachowanie uważała za irytujące i wielokrotnie w myślach rzucała przekleństwa, kiedy po raz kolejny kocur zaczynał coś mówić, udając tajemniczego i zwodniczego. Z marnym skutkiem. Kto byłby lepszy dla dziwaka niż kolejny dziwak?
Postanowiła przejść się do żłobka, ten jeden raz, chociaż nie lubiła dzieci. Ile można było leżeć i obgadywać niesfornych uczniów? Wprawdzie już nikt nie mógł już przyjść i wsadzić ją na patrol za obijanie się (chyba, że Fretka, ale zdawało się rudej, że ta była w środku codziennego ćpania leków), ale nadal czuła potrzebę zrobienia czegoś. Jeszcze nie rozmawiała z Kosodrzewiną od momentu, gdy się tu pojawiła. Może to będzie dobra okazja? Z resztą, dobrze będzie zapoznać ze sobą najmłodszych członków klanu, zanim zrobi to ktoś inny. Tak, ledwo potrafiły mówić, ale co gdyby taki Lśniąca Tęcza zechciał przekabacić je na swoją stronę? Z Leszczyną już mu się udało. A co jeszcze mogło siedzieć mu we łbie...
— Witaj, Kosodrzewino. — Lekkim, pełnym gracji krokiem przeszła przez krzaki, by znaleźć się w kociarni. W zębach zastępczyni trzymała złapaną z grzeczności ze stosu sójkę, nie chcąc wyjść na niekulturalną. Kiedy weszła, Kosodrzewina podniosła głowę, przestając lizać swoją córkę na moment. — Chyba nie masz nic przeciwko wizytom? Chciałam pogadać. Jesteś tu przecież nie od dziś, a chyba nigdy nie miałyśmy czasu, by razem przysiąść. Pozwolisz? — zapytała jeszcze, stojąc w przejściu.
— Tak, oczywiście — wymamrotała kotka, poprawiając się na miejscu i przykrywając łapy ogonem. Dwie pary bardzo ciekawskich oczu zaczęły bacznie przyglądać się rudej, gdy ta podawała ich matce posiłek. Daglezjowa Igła uśmiechnęła się do malców.
— Puma i Chmurka, słyszałam już, ładne imiona — pochwaliła, chociaż nie były dla niej niczym specjalnym. — Piękna, zdrowa parka. Niejedna matka mogłaby pozazdrościć — zaśmiała się. — Grzeczne są?
— Tak. Jeszcze nie nauczyły się broić — miauknęła krótko czekoladowa i patrzyła na to, jak Chmurka chowa się w jej puszystym futrze. 
— Mamo, kto to? — zapytał piskliwym głosem Puma. W przeciwieństwie do swojej siostry pewnie i z zaciekawieniem podchodził do nowego obiektu, który znalazł się w żłobku. Spodobało jej się to.
— Z chęcią ci się przedstawię. — Przykucnęła, zniżając łeb do poziomu kociaka. — Daglezjowa Igła, jedna z dwóch zastępczyń Owocowego Lasu. Bardzo miło mi cię poznać.

<Puma?>