Jabłkowa Bryza śnił o łące pełnej kwiatów.
Delikatny zapach stokrotek unosił się w powietrzu. Ich miękkie płatki ocierały się o jego łapy, gdy ostrożnie stąpał przed siebie. Nie był jednak sam. Kwiaty wplątywały się w szylkretowe futro, tworząc coś na kształt skrzydeł rozciągających się po trawie. Orzechowy Zmierzch leżała na ziemi, cichym pomrukiem zapraszając go do położenia się obok. Point wtulił głowę w futro partnerki. Czuł spokój.
Jednak było coś jeszcze.
Krew.
Lepka, ciemna, sącząca się z martwego ciała Miodowej Chmury. Metaliczny posmak rozlał się na języku Jabłkowej Bryzy. Był tam, na polanie, stał nad zwłokami klifiaka. Nie powinien był do tego dopuścić. Poczucie winy ścisnęło go w piersi. To wszystko była jego wina, powinien powstrzymać Orzechowy Zmierzch, powinien nie dopuścić do katastrofy. Szylkretowa kotka zaśmiała się słodko, przetaczając się po zroszonych ciemną mazią stokrotkach. Nie były już delikatne i niewinne. Chociaż… czy kiedykolwiek takie były? Czy Jabłkowa Bryza świadomie odmawiał poznania prawdy i o nich, i o Orzeszce?
Czasami kłamstwo było przyjemniejsze niż prawda.
Jednak prawda nie chciała ukrywać się pod ziemią. Wypuszczała pędy, które dźgały i kuły. Zmuszały do otworzenia oczu, zmuszały do przyznania ich istnienia. Jabłkowa Bryza mógłby zrobić wszystko, byleby do tego nie dopuścić.
Podniósłszy powieki, uświadomił sobie, że kwiecista polana została zastąpiona przez Żłobek Klanu Nocy. Zmarszczył brwi, spoglądając na promienie słońca wpadające do jamy. Musiał spać dłużej, niż zamierzał. Tryb życia narzucony przez karę Jesionowej Gwiazdy męczył go - podczas dnia zajmował się kociętami, a wieczorami wykonywał swoje obowiązki wojownika. Czasami zdarzało mu się przysypiać w momencie, gdy powinien pilnować dzieci. Ziewnął cicho, rozglądając się po Żłobku. Rudzik i Rzeczka zajmowali się sobą, siedząc w pewnej odległości od niego. Ku jego zdziwieniu, Echo powolnym, niezdarnym krokiem zmierzała ku wyjściu.
- G-gdzie idziesz?- Jego głos zadrżał delikatnie. Szylkretowa odwróciła się niepewnie, a on ponownie ziewnął.
- P-pomóc mamie z-z wałami…- wyszeptała cicho wyraźnie speszona. Jabłkowa Bryza zamrugał ze zdziwieniem, czując, jak coś ściska go w piersi.
Dzieci nie powinny musieć pomagać swoim rodzicom w pracy. Dzieci nie powinny być obwiniane za błędy swoich krewnych. To nie było sprawiedliwe.
- Słonko, mama sobie poradzi - zapewnił z uśmiechem. Nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowany.
- A-ale czemu nie mogę jej pomóc? - zaprotestowała kotka, a point mimowolnie zagryzł zęby. Echo zasługiwała na dobre dzieciństwo. Czemu nie potrafił jej go dać?!
- Jestem pewien, że mama bardzo martwiłaby się, gdybyś przebywała poza bezpiecznym obozem. Może zamiast tego poczekamy na nią razem i przyniesiemy jej coś do jedzenia, kiedy wróci? - zaproponował. Echo przez chwilę patrzyła na niego z uwagą, lecz kiwnęła głową niechętnie.
Jabłkowa Bryza westchnął cicho. Tak bardzo chciał zapewnić swoim kociętom dobre życie, jednak nie potrafił.
Czemu dopuścił do tego morderstwa?!
***
Pełen bólu wrzask wydobył się z gardła Puszystego Futra. Jej rozszerzone z przerażenia źrenice wodziły po członkach Klanu Nocy, błagając bezgłośnie o litość. Pierś Jabłkowej Bryzy ścisnął strach. Wiedział, że kara była adekwatna do winy, wiedział, że zbrodnia powinna mieć konsekwencje, jednak… Orzechowy Zmierzch również zamordowała. Czy zasługiwała na to samo? Z miejsca, gdzie niegdyś znajdowało się ucho kotki, tryskała ciemnoczerwona krew.
Krew spływającej po futrze Rudzikowej Łapy.
Point pragnął to zatrzymać. Rudzikowa Łapa nie zasługiwał na poczucie winy, które miało dręczyć go księżycami. Nie powinien być zmuszany do krzywdzenia innych. Był tylko dzieckiem, które miało być szczęśliwe. Czemu ojciec nie potrafił zapewnić mu dobrego życia?!
Jabłkowa Bryza tak bardzo chciał, by wszyscy byli szczęśliwi, ale nie potrafił do tego doprowadzić. Spędził całe życie poświęcając się dla dobra innych. Nie miał już siły dłużej się starać. Nie miał już siły udawać, że cierpienie jego bliskich nie było dla niego ciężarem.
Był takim egoistą. Powinien pomóc swojemu synowi, powinien chronić córkę przed dręczycielami.
Zamiast tego odwrócił wzrok.
***
po śmierci Śnieżnej Chmury
Nie mógł się ruszyć. Czuł drżenia przebiegające przez ciało. Gorzki zawód ścisnął mu gardło, gdy z żalem wpatrywał się w skuloną ze strachu córkę. Czy naprawdę zamordowała Śnieżną Chmurę? Jego oddech był zbyt krótki, zbyt płytki i zbyt paniczny.
- Z-zabiłaś go. - Wspomnienie sprzed księżyców stało się nagle bardzo wyraźne. Stał przed partnerką. Ciało wojownika Klanu Klifu leżało nieruchomo. Nie zasługiwał na to. Zrobił źle, zabijając Wrzosową Polanę, ale takie było jego zadanie. To wszystko było winą tej durnej wojny Jesionowej Gwiazdy.
- Nikt nie może się dowiedzieć. - Cichy szept partnerki rozbrzmiał w jego głowie.
Uderzyło go podobieństwo Echa do Orzechowego Zmierzchu. Obie miały miękkie szylkretowe futra. Obie zdradziły go, zepsuły ten idealny świat, który starał się dla nich stworzyć. Ciepłe łzy spłynęły mu po policzkach. Był dla nich tylko ciężarem. Był niepotrzebny. Po co on się w ogóle starał?!
Przecież i tak wszystko zawsze kończyło się w ten sam sposób. Odchodzili, zostawiali go samego ze złamanym sercem i oczekiwali, że będzie sprzątał ich bałagan. Nie chciał tego robić po raz kolejny. Nie chciał po raz kolejny zawodzić siebie i wszystkich wokół.
Nie pomógł Echo, która niesprawiedliwie cierpiała. Po prostu stał, pozwalając losowi rzucać nim niczym wzburzona rzeka bawiąca się bezwładnym topielcem. Dusił go ciężar odpowiedzialności, którą starał się odrzucić. Dławił się wiecznie żywymi wspomnieniami przeszłości, które nie pozwalały mu decydować o teraźniejszości. Nie miał kontroli - nawet nad samym sobą.
***
Zmarnował swój czas.
Stracił tyle księżyców, zamartwiając się nad swoją przeszłością. Zepsuł tyle relacji, odsuwając się od kotów, na których mu zależało. Zranił tyle osób, myśląc, że robił dobrze.
To musiało się zakończyć.
- Czy jestem złą osobą? - zapytał cicho. Szorstki język Orzechowego Zmierzchu przestał czyścić jego futro. Kotka uniosła głowę, wpatrując się w niego ze zdziwieniem.
- Skąd ci się to nagle wzięło? - zapytała. Jabłkowa Bryza wzdrygnął się, czując oschłość w jej głosie. Zmieniła się. Oddaliła się od niego. Ich związek niegdyś był pełen emocji, intymności i zaufania. Co takiego to zepsuło?
- Zapomnij - westchnął i z czułością polizał ją między uszami. - Muszę iść - mruknął cicho i wstał, rzucając w kierunku partnerki krótki uśmiech. Nie został on odwzajemniony.
Obóz Klanu Nocy tętnił życiem. Kilka kotów zgromadziło się wokół kupki zwierzyny, a z legowiska medyków wyszli Tojadek i Tulipanowa Łapa. Jabłkowa Bryza pamiętał, że kilka księżyców temu tamto miejsce z jakiegoś powodu było wręcz wypełnione kotami, a Kacze Pióro i Muchomorzy Jad mieli łapy pełne roboty. Ostatnimi dniami fala chorych osłabiła się - lecznicę odwiedzili tylko Jagodowy Krok, Kwitnąca Stokrotka, Węgorzy Pysk, Zbożowe Pole i Orzeszka.
Jednak point nie wyszedł z legowiska wojowników tylko po to, by rozmyślać nad ilością pracy medyków.
Szybkim krokiem skierował się w kierunku ogrodzenia. Wiedział, że Kurkowa Pieśń od czasu do czasu lubił wybierać się na samotne polowania. Zawsze chodził w to samo miejsce - tam, gdzie umarła Żabi Plusk. Jabłkowa Bryza wątpił, że ciągłe przypominanie sobie o traumie było dobrym sposobem na radzenie sobie z nią, jednak musiał wspierać przyjaciela. To był jego obowiązek.
Dlatego właśnie przedzierał się przez gęste krzaki. Z każdym krokiem czuł, jak zapach przyjaciela staje się mocniejszy. Wziął głęboki oddech, uspokajając oddech, który z jakiegoś powodu zdawał się szybszy i bardziej płytki niż zazwyczaj. Był tu, żeby pomóc. To, co robił, było dobre i dobrze o tym wiedział. Czemu gdzieś w głębi duszy czuł, że powinien odpuścić?
Jednak zanim zdążył się ujawnić, gdzieś blisko niego rozległ się głos.
- Kimkolwiek jesteś, wyłaź - warknął rudy kocur, jeżąc futro. Point wyczołgał się zza krzaka, a Kurka spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Nie powinieneś siedzieć z Orzechowym Zmierzchem? Albo Zbożem? Czy nie potrzebują trzymania za łapę po wizycie u medyka? - parsknął, wyraźnie zirytowany.
- Nie potrzebują mnie. Poza tym nie jestem ich opiekunem - stwierdził drugi kocur, a przyjaciel popatrzył na niego z powątpiewaniem. Jabłko był prawie pewny, że usłyszał cichy sarkastyczny komentarz rzucony przez wojownika. - Mogę się do ciebie przyłączyć? - zapytał nieśmiało, wskazując nosem na leżącą na ziemi martwą mysz. Kurkowa Pieśń parsknął cicho, odwracając głowę.
- Nie rozumiem, czemu wciąż za mną łazisz - burknął, a Jabłkowa Bryza zbliżył się do niego, mrucząc cicho.
- Może po prostu cię lubię? - otarł się o kocura. Tamten parsknął cicho, odwracając głowę.
- Sarenka i Żabka mnie lubiły. Teraz nikogo nie obchodzę, bo one…
- Nie żyją, tak, wiem o tym - dokończył Jabłko, a Kurka wydał z siebie pomruk niezadowolenia. Point zwiesił łeb, wpatrując się w ziemię. Nie chciał dłużej żyć przeszłością. Musiał myśleć o tym, co jest teraz. Nie potrafił być szczęśliwy, cały czas rozpamiętując całe zło, które go spotkało. - Rozumiem, że mi nie wierzysz i wiem, że Sarenka i Żabka były dla ciebie ważne. Ale to, że one odeszły, nie oznacza, że nikt inny cię nie poko… że nikomu innemu na tobie nie zależy. - Nieśmiało spojrzał na rudzielca, oczekując jego reakcji. Widział, jak mięśnie wojownika spinają się, a pysk wykrzywia w złości.
- Nic nie rozumiesz - warknął, wbijając pazury w ziemię. - No ale czemu miałbyś rozumieć?! Przez całe swoje idealne życie szlajasz się z tą swoją idealną Orzeszką. Wiesz co?! Nie wszyscy żyjemy w perfekcyjnym świecie bez problemów. Próbujesz udawać, że wszystko jest w porządku, że nic złego się nie stało, ale tak nie jest. Przejrzyj na oczy! - syknął, wpatrując się w niego z płomienną wściekłością.
Jabłkowej Bryzie wydawało się, że jego serce przestało bić. Czas przyśpieszył, pozostawiając go samego ze zgiełkiem myśli w głowie.
- J-ja… P-przepraszam. - Nawet nie wiedział, kiedy słowa same wypłynęły z jego pyska. - Przepraszam.
Kurkowa Pieśń wyglądał, jakby ponownie miał na niego wybuchnąć. Zamiast tego zwiesił głowę, a jego pysk wykrzywił się w bólu.
- To ja przepraszam. Jestem okropny. Wszystko psuję - wymamrotał, cofając się. Jabłkowa Bryza stał w bezruchu, wpatrując się w ziemię. Chciał tylko pomóc. Chciał tylko poczuć się normalnie. Słyszał oddalający się odgłos kroków przyjaciela. To była jego wina. To przez niego Kurka tak zareagował. Po co się w ogólnie się odzywał?! Poczuł, jak oczy wypełniają mu się łzami.
W tym samym momencie w jego głowie rozległ się cichy głosik.
***
Nie mógł oddychać. Nie, nie, nie, to nie mogło się dziać. Całe jego ciało drżało w niekontrolowanych konwulsjach. Ciepłe łzy spływały mu po policzkach. Nie chciał tego znowu przeżywać. To była jego wina. Powinien ochronić Echo, powinien przy niej być. Gdyby zauważył, że była chora, gdyby nie przeoczył objawów, może byłaby bezpieczna.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam - wydusił z siebie, chwiejąc się na łapach. Nie chciał wchodzić do legowiska medyka. Nie chciał usłyszeć, że jego kochana córeczka była nieuleczalnie chora. Powinien spędzać z nią czas, gdy jeszcze go miał.
Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, od kiedy ktoś przybiegł do niego z wiadomością, że Echo leży nieprzytomna w legowisku medyka. Być może tak właśnie było - być może stał tu od księżyców, a wszyscy, których kochał, już dawno odeszli. Nie był już pewien niczego, w co niegdyś wierzył. To wszystko były kłamstwa, durne kłamstwa, kłamstwa, które on opowiadał…
- Jabłuszko?
Point znieruchomiał, słysząc znajomy głos. Bał się odwrócić, bał się spojrzeć w oczy wojownikowi.
- J-ja… Słyszałem, że Zanikające Echo jest poważnie chora - mruknął Kurkowa Pieśń, a Jabłkowa Bryza mógł niemal przysiąc, że ze wstydem wpatruje się w ziemię. - Mam nadzieję, że wyzdrowieje czy coś - stwierdził, przestępując z łapy na łapę. Point z trudem zmusił się do spojrzenia na przyjaciela. Przez chwilę stali w ciszy, przerywanej tylko przez nierówny oddech niebieskookiego. - I… Możemy iść na to głupie polowanie, jeśli ci tak zależy - burknął jakby od niechcenia rudzielec. Liliowy skinął głową delikatnie. - Słuchaj, jeśli twoja córka jest chociaż w połowie tak uparta jak ty, to przeżyje - parsknął cicho, a Jabłkowa Bryza zaśmiał się krótko.
- Dziękuję - wymamrotał. Słowa Kurkowej Pieśni dodały mu otuchy. Ta krótka chwila sprawiła, że jego pierś wypełniła się ciepłem, a serce nadzieją. Niegdyś to uczucie towarzyszyło mu często podczas rozmów z Orzeszką, jednak ostatnio to się zmieniło. Szylkretowa kotka zmieniła się, stała się odległa i bardziej oschła. Jednak być może to nie była tylko i wyłącznie jej wina.
Być może uczucia Jabłkowej Bryzy również się zmieniły.
Point wszedł do legowiska medyka, czując rosnący niepokój. Deszczowy Taniec, opatrywana przez Kacze Pióro, rzuciła mu pytające spojrzenie. Wojownik jednak nie zwrócił uwagi - jedyną osobą, która go interesowała, była leżąca w kącie Zanikające Echo. Ledwo udało mu się zanotować, jak Muchomorzy Jad zapewnia go, że szylkretowa powinna przeżyć, jednak miała spędzić dłuższy czas w legowisku medyków.
- Tak bardzo przepraszam, że mnie z tobą nie było… - wydusił z siebie wreszcie, wtulając pysk w futro córki. - Już nigdy więcej cię nie opuszczę.
< Echo? >
Wyleczeni: Zbożowe Pole, Orzechowy Zmierzch, Deszczowy Taniec, Jagodowy Krok, Kwitnąca Stokrotka, Węgorzy Pysk, Tojadek, Tulipanowa Łapa, Zanikające Echo