BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jałowy Pył. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jałowy Pył. Pokaż wszystkie posty

02 września 2023

Od Jałowego Pyłu

Już nawet kocięta nie słuchały jego opowieści. 
Życie było szybsze niż kiedykolwiek. Rządy Tygrysiej Gwiazdy, teraz Różanej Przełęczy? Miał wrażenie, że tak szybko, jak ruda kotka stanęła na miejscu przywódcy tak z niego zeszła. Z resztą jego życie skończyło się wraz ze śmiercią Kamiennej Gwiazdy, z dniem, gdy zmienił legowisko wojowników na starszych. Otoczony innymi kotami, których wiek odbierał im siły, z którymi się wychował i widział wszystkie stadia ich życia, wzloty i upadki, narodziny kociąt i śmierci bliskich, czuł się tylko bardziej przygnębiony.
Gdyby tylko mógł powrócić, na choćby jeden dzień, do czasów, kiedy był uczniem. Do beztroskiego wylegiwania się w słońcu, do zdeterminowanych wyścigów z Sasankiem, do polowań na króliki, z których wracał z dumą i chęcią jedynie położenia się w legowisku i zaśnięcia na cały wiek. Teraz jakby tylko miał możliwość, biegłby aż po krańce ich terytorium. Oddałby wszystko (choć zostało mu już niewiele), żeby poczuć w sierści wiatr, w uszach puls krwi, w oczach odważny błysk! Przewrócił się na drugi bok, wywołując pstryknięcia w zleżałych kościach. To mu zostało ze swojej zwinności i gibkości sprzed księżyców. Legowisko starszych stało się dla niego klatką, uświadamiającą to wszystko, co stracił.
Zielone ślepia mierzyły innych, z którymi mimo konfliktów za młodości musiał dzielić obskurne łoże. Szczypiorkowa Łodyga, co starała się nadal trzymać głowę w górze, lecz widocznie księżyce niespuszczania jej ani razu dały po sobie znać. Gliniane Ucho, któremu niegdyś wyszarpałby mu tchawicę za morderstwo córki, teraz jednak śpiący tuż obok niego, świszcząc oddechem. Falująca Tafla, zięć, któremu dawał nawet i teraz do zrozumienia, że nigdy nie zaakceptował ich związku. I oczywiście, kto inny jak Rozżarzony Płomień... gdyby tylko nie wysuszony na wiór język i oczy, które z narastającym od ostatniego sezonu trudem łapały kształt leżącego dokładnie naprzeciwko kocura powiedziałby wiele... Ale przez te wszystkie księżyce nauczył się tolerować obecność tych kotów, jak i innych, którzy zdążyli już się przewinąć przez ten krzew i mszyste legowiska. Jego wzrok utknął na stygnącym, niesprzątniętym kawałku mchu i piór, który jeszcze kilkadziesiąt dni temu należał do Wilczej Zamieci. Jej już nie było. Podobnie jak Tygrysiej Gwiazdy, Splątanego Futra, Czajkowego Zaćmienia... potrafił wyliczyć wszystkie śmierci, które dotknęły Klanu Burzy i momenty, gdy to on jako starszy ich żegnał, przykrywając warstwą ziemi i piasku. Był już jednym z niewielu pozostałych z pokolenia pamiętającego Piaskową Gwiazdę. Klan Burzy jednak zdawał się utrzymywać to samo tempo co niegdyś. Widział diabła w pomiotach Zięby i Pożaru, zwłaszcza w kocięciu nazwanym tak samo jak przywódczyni ich Klanu sprzed sezonów. Wiedział, że z nich nie wyjdzie nic dobrego. Historia jeszcze zatoczy koło, był pewien. Z resztą tylko głupi nie zauważał dyskryminacji, która nigdy nie zniknęła i wiedział, że już nie zniknie. Burzaki były przeznaczone do szukania największego wroga między swoimi.
— Hej, dziadku! — Rozległ się rozmyty lekko głos, który przywołał jego spojrzenie w stronę wyjścia i myśli w kierunku zapomnienia, czy przechowania na później. Nie spodziewał się nikogo innego jak Ostowego Pędu. Jego wnuk był jednym z niewielu, jak nie jedynym, który zdawał się o nim nie zapomnieć. W jego pysku dostrzegł niedużą, lecz tłustą mysz. Wojownik dobrze wiedział, że Jałowy Pył nie miał już apetytu na nic więcej niż to. Skinieniem głowy zaprosił wnuka do siebie, a ten postawił obok niego zdobycz. Nawet nie przeszkadzało już starszemu, że Oset był kremowy – czy to wszystko teraz miało jeszcze jakieś znaczenie? Jego dni upływały mu szybko, za szybko, by przejmować się już czyimś kolorem sierści. W końcu to zrozumiał.
— Sam upolowałem — miauknął radośnie, próbując zacząć rozmowę. Jałowy Pył odpowiedział mu ciszą i wnikliwym wpatrywaniem się w jego oczy, jak gdyby próbował zobaczyć przez nie jego duszę. Miał słodki, niewinny charakter, który jednak Końskie Kopytko zaprowadził w stronę swojej okropnej matki. Rudy już dawno zapomniał o swoim ojcu, któremu ograniczył kontakt z kociakami, gdy były jeszcze młode. Skąd to przywiązanie młodszego wojownika? Nie znajdował odpowiedzi.
— Jesteś dobrym kotem — wycharczał dawno nieużywanym, zaschniętym głosem. Odchrząknął, co niewiele pomogło i kontynuował, nie odrywając wzroku ani na uderzenie serca. — Zastanawiam się czasami, dlaczego tu przychodzisz. Jakim cudem jeszcze o mnie pamiętasz? — Szary uśmiechnął się, mrużąc oczy.
— Jesteś moją rodziną i starszym. Należy się wami opiekować — odparł nieco zdziwiony kocur po kilku dłuższych chwilach. — Nie powinienem?
— Wręcz przeciwnie. To dobry znak. Cieszy mnie, że jednak nie odszedłem całkiem w zapomnienie. — W końcu starszy oderwał wzrok od Ostowego Pędu i zamknął oczy, biorąc głęboki wdech. Właściwie on jeden przypominał mu, że nie jest jeszcze całkiem samotny i opuszczony. Wojownik znieruchomiał, niepewny tego, co powinien na to odpowiedzieć. Doskonale wiedział, co siedzi w tym momencie w jego głowie. Zagubienie i niezrozumienie. — Chcesz radę od tego starego, dziwnego dziadka?
— Tak? — odparł Oset niepewnie, machając ogonem. W stronę rozmawiających nikt nie spoglądał – większość starszych głęboko spała lub była zajęta własnymi myślami. Jałowy Pył powrócił do wpatrywania się głęboko w jego oczy, jedynie delikatnie jaśniejszego odcienia zieleni, ale błyszczące się tak samo jak niegdyś jego samego. 
— Nie zmarnuj życia, jak ja — mruknął cicho, lecz miał pewność, że kocur to słyszał. Jego powieki rozchyliły się, a źrenice powiększyły, jak gdyby patrzył na znaleziony przypadkiem skarb. — Byłem niegdyś taki jak ty. Rozbrykany, mało myślący. Wykorzystaj te dni, nawet nie zauważysz, gdy się skończą — mówił, przywołując do siebie wspomnienia i ich szczątki, bo równie tak bardzo jak tego nie chciał, tak te znikały, jak powoli drążony przez płomień pień drzewa. — Życie ci minie szybciej niż myślisz, nawet jeśli to "wiesz". Och nie wiesz, uwierz mi — zaśmiał się krótko, co wywołało napad kaszlu. — Będziesz wspominał dokładnie ten czas, więc nie pozwól, by ktoś ci go odebrał. Bez wahania napluj takim w pysk. — Im więcej mówił, tym bardziej cisnęło go w gardle i głowie. Chciał opowiedzieć kocurowi całą swoją historię, wszystko o niepoznanej przez niego nigdy babci, która pozbawiła go tylu możliwych wspomnień. Ale dała mu jego, dała mu jego kocięta, których nie potrafiłby oddać. Mimo czystej nienawiści... ciśnienie w skroniach rozsadzało mu czaszkę. Syknął z bólu. Nie mógł dłużej myśleć.
— Wszystko w porządku, dziadku? — odezwał się Oset, na co szybko odparł:
— Tak, nic wielkiego — zapewnił, trzymając się łapą za bolące miejsce.
— Nie powinienem zawołać Wiśniowej Iskry? 
— A zostaw ty ją — prychnął, bardziej by dać upust bólowi niż z irytacji jego pytaniem. — Co ma marnować zioła na kogoś takiego jak ja. Odstaw komuś innemu tą mysz. Położę się i mi przejdzie.
— Na pewno? — zapytał niepewnie, biorąc już gryzonia w pysk.
— Tak. Blady Zmierzch jak się obudzi na pewno będzie głodna. Postaw jej. Jak się obudzi powiedz, że to ode mnie — miauknął, uśmiechając się słabo. Jedyna przyjaciółka, jaka mu pozostała. Po tym próbował ułożyć się wygodniej na własnym posłaniu, co dało znak wojownikowi, że to koniec ich rozmowy.
— Przyjdę jak wstaniesz i poczujesz się lepiej — powiedział młody, na co niebieski mu nie odpowiedział. Zwinął się w kłębek, a głowa sama opadła mu na łapy. W jednej chwili poczuł się wyczerpany. Przywykł do dziwnych anomalii zdrowotnych. Były jego rutyną. Dlatego też okrył łapy ogonem i zamknął oczy. Zapadł szybko w sen, kojący cały jego ból.

***

Przeciągnął się z ziewnięciem, czując pod sobą miękki mech z posłania. Ziewnął, nie otwierając zaspanych oczu. Czuł się o wiele lepiej. W trakcie jego słodkiego snu musiała przejść burza, pomyślał, wdychając rześkie powietrze. Zdecydowanie zapadał już wieczór, bądź nawet była noc. Ile spał? Nie potrafił określić. Otworzył najpierw pierwsze, później drugie oko, oba kierujące swój wzrok na trawę, która go zaskoczyła. Czy miał takie problemy z pamięcią, że wymyślił sobie tą całą rozmowę z Ostowym Pędem w legowisku starszyzny? Skierował oczy ku górze i ku jego narastającemu szokowi jego wzrok nie napotkał krzewiastych gałęzi i liści, przez które miejscami przebijał się błękit nieba. Patrzył jednak z zapartym tchem gwiazdy, którymi pokryte było niebo od wschodu do zachodu. Lśniły jasno, tak, że księżyc był zbędny, by widzieć wszystko bez najmniejszego problemu. Rozejrzał się po pustkowiu, w którym się znalazł. Bał się dopuścić do siebie myśl, której starał się uniknąć za wszelką cenę. To nie Klan Gwiazdy. Nie umarł...
— Tyle lat! — Został nagle przygnieciony do ziemi, w znajomy sposób. Zbyt znajomy, by tego nie pamiętać. Odwrócił głowę, mając nadzieję tylko na ujrzenie tego pyska, za którym tęsknił sezonami.
Te roześmiane oczy, pewny ścisk, zżółkłe, suszone w uśmiechu zęby. On też wydawał się być jakiś młodszy. Sasankowy Kielich, ta jedna osoba, której śmierci nigdy nie zaakceptował. W jego oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Nareszcie byli znów razem, jak za starych, dobrych czasów.
— Jak dziecko — warknął uszczypliwie rozbawiony szary, jednak po chwili i po jego policzkach zaczęły spływać łzy szczęścia. Kocury wtuliły się w siebie tak, jak gdyby już nigdy nie mieli pozwolić sobie odejść. Jałowy Pył siąkał nosem i szlochał, zupełnie nie zwracając uwagi, że zachowuje się jak małe kocię – nie obchodziło go to. Był tu znów z ukochanym bratem. Wdychał jego zapach, przywodzący mu na myśl wszystkie pory roku, charakterystyczny zapach każdej z nich zmieszany w jedno. W końcu duch poklepał go po plecach i odsunął się, wstając z ziemi. Po chwili Jałowy Pył zrobił to samo, mierząc wzrokiem własne stopy, przez które mógł dojrzeć źdźbła trawy. Mieniły się blaskiem tysiąca gwiazd. Chodził po zroszonej trawie, nie mogąc uwierzyć. Stawiał energiczne kroki, których poczucie dawało mu radość, tak dawno nieodczuwaną. Czuł się młodszy niż kiedykolwiek wcześniej, jak gdyby opuścił więzienie swojego starego, dysfunkcyjnego ciała. 
— Zaprowadź mnie do Klanu Gwiazdy — powiedział stanowczo, wycierając wszystkie łzy z twarzy. Sasankowy Kielich zdawał się być zaskoczony pewnością w jego głosie.
— Tak szybko się rozstajesz ze swoim światem?
— Za długo cierpiałem w samotności — odpowiedział krótko, na co tylko były wojownik Klanu Burzy delikatnie się uśmiechnął. Skinął głową w konkretnym kierunku i ruszył, a Jałowy Pył za nim. Odciski ich łap zostawiały gwiezdny świat w ziemi, gdy znikali daleko za horyzontem. To był już koniec.

04.05.2021 - 02.09.2023, 121 księżyców, 68 opowiadań (tak blisko...), pm listopada 2021. Pierwsza postać, z którą przeżyłam pierwsze blogowe doznania, bez której nie poznałabym cudownych przyjaciół ani zdecydowanie nie została administratorem wcne. Dziękuję ci, Jałowy za to wszystko i przepraszam za zaniedbanie – bądź nareszcie szczęśliwy w Klanie Gwiazdy. [*]

20 maja 2023

Od Jałowego Pyłu

niedługo po wojnie

To, co spotkało Klan Burzy było okrutne. Klan Wilka obdarł ich z godności. Jałowy Pył mógł się poczuć jak za młodu, w starym Klanie Burzy. Jak ten lekkomyślny, odważny młodzieniec, który pragnął buntu i walki, by sprawiedliwości stała się zadość. Ach, ile w nim jeszcze z tego rycerza zostało? Te silne łapy, które niegdyś przebierały z prędkością wiatru po równinach teraz chwiały się, nie potrafiąc dogonić nawet królika. Sierść zmatowiała, a pod nią można z łatwością wyczuć mocno zarysowane żebra. A ten pysk, za który kotki potrafiły się pogryźć okrył się siwizną, bliznami i zmarszczkami. Kocur westchnął, wpatrując się w deszczową kałużę. I kiedy to wszystko zleciało? Przecież był jeszcze piękny i młody parę księżyców temu, przysiągłby! Ledwo co widział upadek Piaskowej Gwiazdy. Tak niedawno Głazik, Obłok i Konik były jeszcze maleństwami, które przeszukiwały każdy zakamarek żłobka. Przecież Kamienna Gwiazda dopiero co została liderką, kilka wschodów słońca temu! A teraz była martwa... jak inni, których kiedykolwiek kochał...
— Mógłbyś opróżniać swój pęcherz nieco szybciej? — Przerwał mu rozmyślania wysoki, irytujący głosik. Milczał. Ugh, nie mam na ciebie siły, stara ropucho! — Usłyszał tylko kroki odchodzącej, czarnej wilczaczki. Poczuł się wolny po raz pierwszy od wielu dni. Po raz pierwszy od dawna był tu sam... Czerń, gwiazdy, polany i on. Cóż za ironia, że musiał być pilnowany przez uczniów obcego Klanu w środku nocy. Być może to dobrze, że Koperkowy Powiew nie mógł tego zobaczyć. Ani rudy, ani on nie potrafiliby znieść tego bólu.
Łzy napłynęły mu do oczu. Nie, przecież jest facetem... nie będzie płakać. 
A jednak pustka i żal, które wypełniły jego serce po tragicznej śmierci kocura były silne jak niedźwiedzie szczęki.
Usłyszał szelest. Wiatru? Nie, to nie brzmiało jak wiatr. Bardziej jak przypadkowy, źle postawiony krok. Gwałtownie odwrócił się, by zobaczyć sunące po tafli trawy jasne, złote futro. Nie przypominało mu jednak wilczaka. Postać wyglądała na nerwową, a gdy wystarczająco się zbliżyła rozpoznał jej pysk. 
— Blady Zmierzch?
— Jałowy Pył?
— Cóż, nie wyglądałaś mi nigdy na kogoś, kto by się wymykał — zaśmiał się ponuro i odwrócił wzrok. Pamiętał o tym, co zaszło w żłobku, gdy jeszcze oboje byli kociętami. Chciałby powiedzieć, że zawsze śmiał się z tego wydarzenia, ale tak na prawdę... długo trzymał urazę, a do wojowniczki prawie nigdy się nie odzywał. Teraz wydawało się to być tak durne.
— Cóż, ty wręcz na odwrót — mruknęła, szturchając szarego łokciem i siadając obok niego. Pamiętała? — Pamiętasz, jak kiedyś wymknąłeś się z obozu?
— Jak mógłbym zapomnieć? — pokręcił głową, uśmiechając się. — Piaskowa Gwiazda była wściekła.
— Prawie tak bardzo jak kiedy mordka Żara skończyła pod twoimi pazurami... Heh. — Skierowała swój wzrok w mokrą ziemię. — Wszystko w porządku?
To pytanie sprawiło, że momentalnie uśmiech zszedł mu z pyska. Nie wahał się jednak nad tym, co ma odpowiedzieć. Długo westchnął, zanim na powrót otworzył pysk.
— Kiepsko, ale stabilnie — mruknął, podnosząc wzrok w kierunku częściowo zachmurzonego, gwiezdnego nieba. Czuł coś bijącego z tamtej strony, co nie pozwalało mu się odwrócić. — Tylu naszych musiało zginąć, żebyśmy i tak trafili pod szpony tych uzwierzęconych kreatur. Walcząc z Klanem Nocy u boku spotkało nas najgorsze. Czy mogliśmy tego uniknąć?
— Możliwe... — miauknęła smętnie. Głos Bladego Zmierzchu był spokojny i czysty, rozchodzący się melodyjnie w ciszy.
— Straciliśmy pobratymców, którzy walecznie oddali życie za to miejsce — kontynuował swój wywód. — A teraz zajęli miejsce na srebrnej skórze. Tyle młodych, dobrych kotów... Dużo już przeżyliśmy, nie uważasz? — Nagle zmienił temat.
— Sporo. Sądzę, że gdy ma się koło setki księżyców na karku to naprawdę przeżyło się wiele.
Setki? Och, na Klan Gwiazdy. — Kotka pokręciła głową, jakby nagle zdała sobie z czegoś sprawę. — To było... szybkie.
Oboje zamilczeli, wpatrując się w ciemny horyzont. Cisza dzwoniła aż w uszach, nieprzerwana przez żaden pisk, szelest, choćby podmuch lekkiego wichru. Jałowy Pył miał wrażenie, jakby sam Klan Gwiazdy go teraz słuchał, a wręcz zachęcał, by coś powiedział.
— Przestaję rozumieć siebie z tamtych lat. A zwłaszcza nie potrafię pojąć, dlaczego trzymałem do ciebie dziecięcą urazę — przyznał z lekkim wstydem, nie odrywając wzroku od czarnego nieba. Blady Zmierzch wyglądała na nieco zaskoczoną.
— Och, doprawdy? Przeszedł ci foch ze żłobka, że zostawiłam cię tam na długie trzy księżyce? — miauknęła z udawanym niedowierzaniem, po czym uśmiechnęła się ciepło w stronę wojownika. — Cóż, na pewno miło mi to słyszeć. Szkoda jedynie, że nie zrozumieliśmy tego wcześniej. — Ogon kremowej owinął się wokół jej łap. Widocznie posmutniała, spinając się. Jałowy Pył w końcu podniósł wzrok z pustej przestrzeni i spojrzał wojowniczce prosto w jej pomarańczowe, ogniste oczy. Oczy Żara... Brr.
— Przepraszam. — Szary skierował swój łeb w stronę szyi Bladego Zmierzchu, która na moment zamarła. Jałowy Pył wtulił się w nią, spokojnie oddychając. — Za to.
Po chwili kremowa polizała go po czole, przysuwając do siebie bliżej.
— Nie wyglądałeś na osobę, która przeprasza. I to za coś niewielkiego, i sprzed lat.
— Nie chcę zostawiać niczego niedokończonego.
Blada odsunęła się od kocura, mrugając w niezrozumieniu.
— Co masz na myśli? — Zmartwienie zawitało na jej pysk. Jałowy tylko westchnął.
— Chciałbym siebie oszukiwać, ale im więcej razy budzę się rano i przeżywam kolejny dzień tym coraz trudniej to wyciszać. Z resztą, chyba nie jestem jedyny. Sama przed chwilą zszokowałaś się, zdając sobie sprawę, że tak długo już żyjemy. Powoli oswajam się z tą myślą, że... umrę — powiedział, czując jak jego głos zaczyna drżeć. — Być może spotkamy się w Klanie Gwiazdy. Być może wygna mnie do Mrocznej Puszczy. A może jednak faktycznie to były tylko kłamstewka i wszyscy znikniemy w tej czarnej otchłani. I z resztą, ile czasu tutaj jeszcze spędzę? Może dzień, może księżyc, może następne trzy sezony. W porównaniu do mojego życia to wszystko wygląda teraz jak chwila. Więc w przypadku, gdy jednak nie dostanę tej przepustki na przebudzenie się o następnym świcie chcę, abyś wiedziała, że byłem durny.
Blady Zmierzch nie wiedziała co odpowiedzieć. A gdy już znalazła odpowiednie słowa Jałowy Pył odszedł. Czuł się czystszy. Ale nadal ciążył nad nim brud tego, za co nigdy nie przeprosi.

08 kwietnia 2023

Od Jałowego Pyłu

Pisk krwi w uszach zagłuszał krzyki, jęki, rozpaczliwe łkanie. Jałowy Pył przymknął powieki, wgryzając się w cudzy bark. Szarpał. Jego zęby zatapiały się w skórze i mięśniach, smakując krwi i mięsa. 
Odepchnęli go. Zdążył zawarczeć nim przygniotła go do ziemi wściekła chmara ciosów. Krew trysnęła na pysk wrogiego, zaskoczonego wojownika, co pozwoliło burzakowi na odepchnięcie go i ucieczkę. Czuł sztywność w swych łapach. Czuł, jak jego serce bije mu jak oszalałe, jakby zaraz miało nagle ustać. Dyszał, unikając wrogich ciosów. Jałowy Pył jednak wiedział, że nie może uciekać w nieskończoność. Nie mógł dłużej udowadniać, że jest młody i sprawny. 
To był zły pomysł. 
Kolejne ugryzienia, kolejne szramy po brudnych pazurach. Jego szara sierść przybrała barwę ziemi, błota i krwi. W oczach wojownika widocznie zalśniło wyczerpanie. Mimo tego stał na nieugiętych nogach, atakował wszystko, co tylko miało zapach rywali. Rzucał syki i przekleństwa. Gniew rozpalał w starym kocurze ducha walki i młodości. Wyrwał z tłumu i powalił na ziemię nieostrożnego, burego klifiaka. Jego zęby próbowały przedrzeć się w głąb ciała szarego, jednak nie pozwolił mu na to. Tego upływ czasu mu nie mógł odebrać – wiedzy.
— Stary ale jary, he? — zaśmiał się mu prosto w pysk, widząc jak narasta w młodziaku gniew. Nie czuł jakiegokolwiek zobowiązania wobec tych żałosnych mysich bobków. Bawiło go patrzenie jak myślą, że mają jakąkolwiek przewagę.
Przeżył Piaskową Gwiazdę, Zajęczą Gwiazdę, Kamienną Gwiazdę i miała mu zagrozić zgraja wilczaków z klifiakami?
Bury wypalił do niego, sprzedając mu siarczyste uderzenie w policzek. Myślał, że go powstrzyma? Zaraz pobiegnie z płaczem do mamusi, pomyślał. Wgryzł się w jego łapę i choć szybko wyrwał się z uścisku jego szczęk po łapach spływały mu czerwone strugi. Skubaniec...
— Spadaj, dziadygo — syknął klifiak, jeżąc sierść. — Nie powinieneś w starszyźnie siedzieć zamiast na wojenki się porywać? — kpił z niego z uśmiechem. Jałowy Pył przybrał ponownie bojową postawę.
— Masz mnie za niedołęgę? Nieładnie tak pogrywać ze starszymi — zawarczał.
— Jedną łapą pakujesz się już do grobu! 
Jałowy Pył jedynie wrzasnął i z ogromną satysfakcją rzucił się na kocura jeszcze raz, by wymierzyć mu sprawiedliwość.

***

Przybył za późno.
Wróg wdarł się do obozu. Jak cień prześlizgnął się przez wszystkie szpary i szczeliny, by osaczyć ich jak wataha wilków bezbronną sarnę. Stał osłupiały, patrząc na pyski rozsierdzonych wojowników, którzy byli o krok przed toczeniem piany z pyska jak zainfekowane zwierzę. Jałowy Pył machał głową na boki, szukając bezpiecznego miejsca, ale każdy wilczak stał w ciasnym kręgu nie pozwalał na jakąkolwiek szansę przedarcia się, ucieczki, znalezienia słabego punktu. Mógł tylko jak kundel na krótkim łańcuchu warczeć w bezradności.
Widział, jak Mroczna Gwiazda szepcze coś do jednej ze swoich wojowniczek. Co mamroczesz, jędzo? — pomyślał, wpatrując się w przywódcę Klanu Wilka nienawistnie. Co planujesz w tym swoim durnowatym łbie?
Wystarczyła jednak chwila, by wojownicy jak spuszczone ze smyczy psy pognali przed siebie. Zamarł. Jego oddech nagle się zatrzymał, gdy dostrzegł wywlekanych siłą z legowisk starszych, który nie mieli siły się opierać. 
A wśród nich jeden konkretny rudy kocur.
Zdawało mu się, że nawet jego serce zastygło w szoku. Chaos myśli rozsadzał jego skronie, a w głowie słyszał głośny, rozpaczliwy pisk. Dwójkę wojowników pochłaniała żądza krwi. Nie zamierzali być delikatni. Czarny zacisnął szczęki na boku szyi starca, wsłuchując się w jego rozpaczliwe jęki. Dołączyła do niego złota wojowniczka. Nikt nie miał litości. Nikt nie przestawał, a wręcz upajali się słysząc płacz i agonalny ból. Szarpana skóra, sierść i mięso jedynie motywowała ich, by dręczyć staruszka dalej. Nie mógł na to patrzeć.
Próbował rzucić się im do gardeł. W jego oczach błyskała jedynie agresja i ślepy szał. Nie skrzywdzą Koperkowego Powiewu jeszcze bardziej. Nie pozwoli. Niech jego rozszarpią, zamiast niego. Chciał naskoczyć na ich plecy i powalić, zmasakrować tak, że ich własna matka by ich nie poznała. Wszystko, by ulżyć sobie i jemu. Porwała go za kark para potężnych szczęk, by odrzucić na ziemię. Uderzył o twardy piach, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Nie mógł się podnieść. Przeraził się, widząc syczące twarze bez krzty wyrzutów sumienia, okrytych krwią. Był zbyt słaby. Zanim dosięgły go następne pazury poczuł odepchnięcie w stronę tłumu współklanowiczów. Jałowy Pył podniósł się, wspierając się na cudzym boku. Ciężko dyszał, pogrążony w poczuciu pustki po gniewie. Podniósł głowę. Był przerażony. Jego oczy zdradzały wszystko, co czuł. Upadł, nie odrywając wzroku. Przez jego ciało przeszedł silny dygot, rany zapiekły mocniej. Krew rozsadzała jego czaszkę. Postrzępione ciało Koperkowego Powiewu leżało na ziemi bezwładne.
Chciał krzyczeć. Chciał biec ile sił w łapach, usłyszeć pożegnalne słowa, poczuć na brodzie jego ostatni oddech. Nie mógł. Mógł tylko z dystansu patrzeć, jak puste zwłoki z każdą chwilą stają się coraz zimniejsze. Gniew uderzył raz jeszcze. Wziął krok w przód. Zatopił połamane pazury w ziemi. Kocica zagrodziła mu jednak drogę.
— Nie rób tego. Opanuj się — mruczała Blady Zmierzch, wyglądając na wściekłą i okropnie zmartwioną. — Nie wygrasz z nimi. Jesteś sam przeciwko im wszystkim. A Koperkowy Powiew jest już... martwy — wyszlochała, a na te słowa Jałowy Pył zaczął drżeć. Nie mieli tak skończyć. Na Klan Gwiazdy, nigdy! Błagał wszechświat, by go obudził. By przerwał ten koszmar. Zaprzestał rozlewu krwi niewinnych i czystych.
Żadna z gwiazd go nie słuchała.
— J-ja — wpatrywał się tępo w ciała pozostawione przez wilczaki, które kroczyły wśród nich z triumfem. Byli oszalali. Byli zepsuci. Nie czuli nic, gdy przegryzali krtanie bezbronnych kalek i niedołężców. Wypinali wysoko piersi. Tak, jakby mieli się czym szczycić. Bawili się ich życiami jak zwierzyną. Słuchał słów Mrocznej Gwiazdy, wpatrując się w krwawe pobojowisko. Prezentowali swoją potęgę i dominację. A teraz oni mieli uklęknąć przed najsilniejszymi. Mieli złożyć pokłon wrogowi, upodlić się pod groźbą śmierci. Jałowy zacisnął powieki. — Nie taki Klan Burzy wyzwoliliśmy — wyszeptał drżącym głosem.

07 kwietnia 2023

Od Jałowego Pyłu CD. Kamiennej Agonii (Kamiennej Gwiazdy)

BARDZO dawno
— Może ogarnij swoją Marchewę, bo przez to, że wreszcie się przed nią tak nie płaszczysz już jej solidnie odwaliło, jakby wcześniej nie była ostro popieprzona umysłowo.
Niebieski zamilkł, patrząc jedynie jak wojowniczka odchodzi gdzieś dalej, a jego spojrzenie spotkało się z tym należącym do Marchewkowego Grzbietu. Jej zielone oczy wbijały się głęboko, jak pazury w skórę. Wzrok oplatał się wokół jego ciała, niczym żądna żmija, a na jej pysku widział nie tylko wściekłość. Zaskoczenie, smutek, pragnienie, a przede wszystkim... pewien promyk nadziei. Wyglądała okropnie ze swoim skołtunionym futrem. Jej oczy błyskały jak świeczki. Jakby wierzyła jeszcze, że coś się odmieni. Otworzyła pysk, utrzymując kontakt wzrokowy, chciała coś powiedzieć. Jałowy Pył jednak wypalił pierwszy.
— Przepraszam — wymamrotał niemal niedosłyszalnie, odwracając się.
— Jałowy- — Marchewkowy Grzbiet chciała podążyć za uciekającym powoli kocurem.
— Zostaw ją — syknęła Kamienna Agonia. — Przejrzyj w końcu na oczy.

***

przed wojną
Patrzył bez mrugania. Nie potrafił z siebie wydusić nic, a jedynie przerażenie w oczach zdradzało jego szok. Jego oczy uwieczniały na zawsze ten obraz w głowie.
Ciało leżało w bezruchu. Zmierzwiona sierść kocicy sklejała się w brudne kołtuny, splamiona zaschniętą krwią. Jałowy Pył nie był pewny, czy spazmy bólu przechodzą przez niego czy wciąż przez nią. Oczy miała zamknięte. Słyszał w głowie jej żałosne wycie z bólu. Wyglądała, jakby nie pozwolono jej na szybką, bezbolesną śmierć, a zamiast tego doznała najgorszej agonii. A przy tym... tak spokojnie. Jak gdyby ziemskie swawole już wcale jej nie dotyczyły, a zamiast tego mogła spoczywać w pokoju.
Och, Kamienna Gwiazdo...
Jego twarz zastygła. Nic nie powiedział, gdy inni w ciszy spychali zwłoki przywódczyni do rzeki. Jej sierść zetknęła się z wodą, pysk całkiem zanurzył, aż w końcu pod brudną taflą szczątki zniknęły w ciemnej toni. Jego oczy to chłonęły; widok dryfującej martwej kocicy wypełniał bezwiedną czerń w jego głowie.
Bezwładne ciało liderki popłynęło z prądem, niesione przez wartki strumień wody. Oddalało się. Znikało jak płomień przygasającej świeczki. Pysk Jałowego Pyłu nie drgnął. Jego zielone oczy nie mrugały. Jedno z nich upuściło trzymaną w sobie łzę, która opadła na wiechlinowe źdźbło z trzaskiem pękających luster, rozrywając w jego uszach grobową ciszę.
Odeszła. Wicher wyrwał mu z łap ostatnich przyjaciół, uciekających mu przez palce. Kolejny z nich pozostawił go bez pożegnania. Nigdy się nie pogodzili. Nigdy nie otworzył ust, by porozmawiać, by powiedzieć "przepraszam".
Żałował.
Plusk i szelest trawy czesanej przez wiatr jako jedyny przerywał milczenie. Śledził wzrokiem porywane przez siły natury ciało. Słyszał w głowie szept, nie był już pewien czy swój czy dusz obłąkańców, którzy w jego umyśle znaleźli schronienie. W pustce powoli pojawił się przebłysk światła, myśli. Kocur zamrugał, gubiąc ślad płynącej Kamiennej Gwiazdy. Potrzebował rozmowy. Teraz to zrozumiał. Potrzebował jeszcze raz usłyszeć jej głos, usłyszeć "wybaczam". Nie potrafił powstrzymać łez. Same płynęły spod zaciśniętych powiek. Nie zauważył, jak brzeg stał się pusty, krople deszczu zlały się z płaczem, a dotąd spokojne lustro wody zamieniło się w bombardowaną narastającą ulewą ziemię. Nie potrafił znaleźć już Kamień. Opuściła go.
— Zniknęłaś... — Spod drżących warg wyrwało się pojedyncze słowo. Próbował przepchać przez gardło kolejne. — Nie wiem gdzie jesteś. Cholera, to zawiłe. Ale nawet, jeśli już nie istniejesz... — oczy wojownika zalśniły — …wybacz mi wszystko, co kiedykolwiek zrobiłem. Proszę.
Spojrzał we własne odbicie w czarnej, rzecznej toni. Z jego ust uciekło tylko głośne westchnięcie. 
Stał się jeszcze bardziej samotny.

07 marca 2023

Od Jałowego Pyłu

Deszcz bębnił kroplami o ziemię, zamieniając ziemię w grząskie, lepkie bagno. Ciemne, zachmurzone niebo jedynie czasem rozświetlała błyskawica. Woda spływała kocurowi po grzbiecie, zlepiając długą sierść na policzkach, jednak nawet jej nie strząsał. Zupełnie ignorował otoczenie, a jego oczy jak niegasnące świeczki wpatrywały się w jeden punkt. 
Grób niedawno zmarłej Szybkiej Łani był nadal świeży, jednak jego uwagę przyciągał mały skrawek niezagospodarowanej ziemi. Westchnął, mrużąc oczy. Gleba powoli pochłaniała coraz to nowsze ciała, zamieniając się w cmentarzysko, odwiedzane przez rodzinę i przyjaciół. Dla niego jednak była ono puste. Pod jego łapami złożeni zostali jedynie obcy. 
Nie był pewien dlaczego i co sprawiło, że tu przyszedł. Pochłonęło go zamyślenie. Czy jego bliscy, którzy byli teraz w zupełnie innym miejscu, nadal obserwowali jego ścieżkę? Czy ich dusze znalazły gdzieś ukojenie, wolne od bólu? Nie był już pewien niczego. Cholera, Klan Gwiazdy i Mroczna Puszcza nie były już tak wyraźnie kłamstwem jak kiedyś. Nie był już tak pewien gdzie mogli trafić jego bliscy i inni, dzięki którym był sobą, Jałowym Pyłem. Teraz nie mógł już z pewnością mówić o niczym. Wszystko, w co niegdyś wierzył stało pod znakiem zapytania. Jałowy Pył miał jednak nadzieję, że niezależnie od tego gdzie oni wszyscy byli... mogli w końcu być szczęśliwi. A w szczególności najbliżsi.
Jego rodzice, polegli w heroicznej walce, na zawsze razem.
Jego mentorzy, Miód i Jałowiec, co nareszcie mogli zaznać spokoju.
Jego biedna córka, która nie zasługiwała, by w tak okropny sposób odejść, zostawiając partnera i osieracając córkę.
Zacisnął zęby.
Wszyscy, których mógł nazwać rodziną byli tak daleko. Stare równiny, które musieli opuścić, były dla niego prawdziwym domem. Były miejscem, w którym czuł się bezpiecznie, w którym wychował się on, w którym wychowały się jego dzieci, w którym się cieszył i cierpiał. Nie potrafił się przywiązać do ich nowego domu. Ten las był sztuczny, obłudny. Nie czuł się jak gdyby był spadkobiercą przodków, którzy przez setki księżyców wydeptywali ścieżki i odkrywali ląd, który nie miał dla nich tajemnic. Tu nie wiedział, co się kryje w cieniach.
Chciał jedynie wrócić do czasów, gdy był młody. A przy tym nieświadomy tego, jak przyszłość z niego zadrwi.

21 grudnia 2022

Od Jałowego Pyłu CD Wyrwanej Łapy (Wyrwanej Duszy)

— Cz-Czy w takim razie.... ni-nie możemy ich przejąć, j-jeśli nikt ich nie chce? Przecież nam się przydadzą, szczególnie... ki-kiedy zwierzyny będzie brakować! Musimy to zrobić! — podekscytowała się Wyrwana Łapa. Jałowy westchnął cicho, mając nadzieję, że tego nie usłyszała.
— Są to tereny wspólne dla wszystkich z nas. Przejęcie takiego miejsca zgromadzeń nie miałoby najmniejszego sensu. A w niektóre miejsca po prostu nikomu by się nie chciało chodzić, bo za daleko od obozu.
— Oh...
— Ano, tak to działa. A teraz może lepiej kontynuujmy nasz spacerek. Zapamiętaj jak najwięcej, skup się na wszystkich szczegółach, czy coś tego typu. To ważne. A jutro już laby nie będzie, więc lepiej się przygotuj już mentalnie na coś bardziej wymagającego. — miauknął, ruszając dalej. Nie tyle co nie czuł sympatii względem Wyrwy, tak po prostu jakoś... Jakoś tożsamość jej ojca go od niej odstraszała. Kamienna Gwiazda dała mu ucznia, i to jeszcze córkę swojego najgorszego wroga? Mogła chyba przewidzieć wyniki. Już od początku coś mu w niej nie pasowało, teraz, na samym starcie. Miała w sobie coś dziwnego, czego nie umiał wytłumaczyć. Albo po prostu ma już obsesję i schizy z tego powodu?
— Czuję inny zapach... — szepnęła niepewnie, węsząc w powietrzu. To oznaczało koniec odpoczynku i niezobowiązujących przemyśleń. Sam zawrócił nosem, próbując zidentyfikować skąd się wzięła taka silna wilczakowa woń.
— Jakiś zarozumiały uczeń oznaczał za daleko granicę — na jego pysku pojawił się grymas, gdy podszedł bliżej źródła zapachu. Smród. — Tfu, cuchnie dojrzewającym młodziakiem.
— Czy to jest okej?
— Takie oznaczanie granic? Jak raz to się zdarzy to raczej nikt nie będzie zadów zawracał. Mamy lepsze rzeczy do roboty. A uwierz mi, że młode kocury to prawdziwa definicja głupoty. Czasami się zastanawiam jakim cudem oni wszyscy nie wąchają jeszcze kwiatów od spodu. — delikatnie się uśmiechnął. Spryskał kępkę trawy, odnawiając zapach Klanu Burzy.
— Idziemy dalej?
— Idziemy.

***

Jego uczennica ukończyła trening już księżyce temu, ze średnim wynikiem. Westchnął, myśląc o tym po raz kolejny. Naprawdę był tak okropny w uczeniu, że Wyrwana Dusza zakończyła szkolenie w wieku 20 księżyców i to z podstawowymi umiejętnościami? Właściwie nie było to dla niego duże zaskoczenie. Faktycznie jego umiejętności może i były ponadprzeciętne, ale zupełnie nie potrafił ich przekazać na młodsze pokolenie. Ani tłumaczyć, ani jasno pokazać. Z resztą był okropnie leniwy... ale przynajmniej Kamienna Gwiazda mogła się już o tym przekonać po raz kolejny. Może nie da mu już nikogo innego.
Letni wiatr delikatnie podwiewał, bawiąc się kosmykami jego sierści. Noc nie goniła nikogo szybko do snu w tak ciepły czas, mimo obowiązku wstania o świcie. Wszyscy woleli podzielić się językami z bliskimi. Minął Końskie Kopytko, wraz ze swoją partnerką i dziećmi. Odszedł jednak, wiedząc, że syn nie przepadał za jego obecnością. Po tym show zafundowanym przez Marchewkowy Grzbiet grube księżyce temu nadal był na niego obrażony. To był jednak temat na zupełnie co innego. Nawet Koperkowy Powiew poleciał z piszczką do rodziny i nie chciał mu w tym przeszkadzać. Zwłaszcza, że jego rodzina obejmowała Szczypiorkową Łodygę. Naprawdę dla zdrowia ich obojga wolał się w to nie mieszać. 
Wyrwana Dusza siedziała sama, obserwując jedynie inne koty. Nic zaskakującego, zdążył się przyzwyczaić do nieśmiałości kotki. Jednocześnie ciekawiło go dlaczego siedzi sama, bez jego partnera, szwagierki i rodzeństwa. Po tej myśli jednak zbrzydł mu wyraz na pysku, przypomniał sobie więcej o rodzie swojej uczennicy, a zwłaszcza o ojcu...
Córka Rozżarzonego Płomienia, teraz właściwie Rozżarzonej Łapy. Czy było tu cokolwiek do wyjaśniania? Historia nienawiści tego dwojga była powszechnie znana, pewnie nawet opowiadana kociętom przez rodziców i dziadków. Wręcz legendarna, po tym jak za młodu na oczach samej liderki-tyranki, niesławnej Piaskowej Gwiazdy, skopał mu dosadnie tyłek. I pomimo kary wspominał to wspaniale. Właściwie, Wyrwa jako jedyna zdawała się być normalna z jego miotu. Niesmak po tak okropnym ojcu pozostał, ale to jego uczennica, przecież raz na jakiś czas warto porozmawiać. Nie chciał, aby ich relacja zanikła tak jak z Kwiecistym Pocałunkiem.
— Można się dosiąść? — spytał z uśmiechem, zabierając ze sterty ze zwierzyną dorodnego królika. Ah, uroki lata! — Ładna pogoda.
— O-oczywiście — mruknęła z małym zaskoczeniem, jednak przesunęła się, by zrobić dla byłego mentora miejsce. Jałowy Pył usadził swój zad przy kremowej, podsuwając pod ich pyski zwierzynę. — Coś się stało?
— Przyszedłem spędzić nieco czasu ze swoją uczennicą — wyjaśnił, oblizując pysk. Doprawdy królik wyglądał tak smakowicie, że trudno było się oprzeć. — Wszyscy poszli dzielić się językami, widzisz? Widziałem, że siedzisz samotnie.
— Dziękuję — bąknęła, przysuwając do siebie królika. 
— Widziałaś gdzieś tu Żara?
— Żara? Niezbyt.
— Oh, szkoda. Niewiele ci opowiadałem podczas treningu. Mogłabyś zobaczyć na żywo dowód na to, jak mu niegdyś przyłożyłem — zaśmiał się ochryple.
— Doprawdy?
— Oczywiście. Byliśmy wtedy młodzi, ledwie kilkanaście księżyców na karkach... wróciłbym do tego czasu. Tak czy owak, możesz pamiętać, że to były czasy Piaskowej Gwiazdy. Rozżarzona Łapa był jej uczniem — zrobił pauzę na wzięcie głośnego oddechu. — Był dla niej oczkiem w głowie, największym skarbem. Szczerze nie pamiętam już tak dokładnie jak, jednak zaczęliśmy rozmawiać. Możesz mi wierzyć lub nie, ale wtedy ten rudzielec był bardziej zadufanym w sobie kocięciem niż myślisz. Co tu wiele mówić. Zadziałał mi na nerwy, w ruch poszły pazury i na oczach samej Piaskowej Gwiazdy uderzyłem prosto w twarz jej pupilka...
Wraz z biegiem opowiadanej historii na pysku kotki pojawiał się coraz szerszy, delikatny uśmiech, a Wyrwana Dusza słuchała z zainteresowaniem. Sam Jałowy Pył uśmiechnął się rozlegle. Być może choć jedna przyjaźń nie odejdzie w zapomnienie.

12 listopada 2022

Od Jałowego Pyłu CD Tygryska (Tygrysiej Smugi)

skip do naszych czasów
Zima zadomowiła się na nowych terenach już na dobre. Śnieg taranował wszystkim ścieżki, również zdezorientowanej zwierzynie. Widocznie nie była jeszcze przyzwyczajona do regularnych polowań przez tubylców. Kocur nie protestował, bo musiał przyznać, że z upływem księżyców nie te same były jego kości, jego mięśnie, jego umiejętności. Młodość minęła, nawet jeśli bardzo nie chciał o tym myśleć. Unikał patrzenia w lustrzaną toń wody, bo idealnie wiedział co tam zobaczy - zmarnowanego starca ze zmarszczkami, bliznami i siwizną. Nigdy się o tym nie zastanawiał, gdy był młody. Gdy miał ten wigor i powolnie dojrzewał. Nie zadał sobie pytania co będzie, gdy stanie się stary. I może i dobrze, bo po co miałby sobie z przeszłości dokładać tylko zmartwień.
I tak tylko przeleżał kilka księżyców w chłodnym legowisku wojowników Klanu Burzy. Ledwo ostatnio zwlekł się z legowiska, gdy Wiśniowa Iskra powiedziała mu, że ma stawy gorsze od Dzikiego Gona. Od tamtej pory leżał ze śmierdzącym szczawiem w legowisku, jak ślepy i głuchy weteran wojenny, który nie potrafi nawet jeść samodzielnie. Słyszał podszepty młodzieniaszków, nazywających go "dziadem". Dziad Jałowy Pył, hę? To stało się szybciej niż przewidywał. Te księżyce tak przeleciały, mógłby przysiąc że jeszcze kilka sezonów temu był uczniem, który w goryczy opłakiwał zmarłą mentorkę. Nadal był przynajmniej młody duchem, prawda? Dłużej mu się tak nie wydawało.
Nie pojmował, o czym rozmawia młodzież. Nie potrafił zrozumieć ich problemów i zmartwień. Wszyscy byli jacyś tacy zamknięci w sobie, ukryci. Do przewidzenia było, że uczniowie nie będą chcieli spędzać czasu z prawie osiemdziesięcioksiężycowym wojownikiem, ale i tak w głębi duszy go to bolało. Przecież on też kiedyś był młody, był taki jak oni! Nie zamykał się na mądre słowo starszych w ich wieku... tak przynajmniej wydawało mu się, że pamięta. Już go pamięć zawodziła miejscami. Oh, na Klan Gwiazdy...
— Jak się czujesz, Jałowku? — miauknął zatroskany Koperkowy Powiew, podchodząc nieśmiale do wojownika. Uniósł łeb. Dla Jałowego Pyłu była to osoba krystaliczna, która wiedziała o nim więcej niż ktokolwiek inny. Miejscami wydawało mu się, że rudy wiedział o nim aż za wiele. Jakby zawsze z nim był i przejrzał go na wylot, widząc co się dzieje i w jego głowie. Miał kogoś, z kim mógł się podzielić problemami, ale bał się z tego skorzystać. Nie potrafił mu nawet po takim czasie zaufać. Ani jemu, ani nikomu innemu. Za każdym razem źle się to kończyło. Fakt, że Koperek znał go tak dobrze nie napawał go bezpieczeństwem a wręcz przeciwnie, niepokojem. Jałowy nie był przecież dobrą osobą, a Koper o tym wiedział. Nie odwrócił się od niego po takim czasie? Podejrzane. Zbyt podejrzane.
— Nie nazywaj mnie Jałowkiem — mruknął szorstko, odwracając wzrok. Miał okropny humor. — Mam więcej księżyców niż dwa.
— Przepraszam — dosiadł się na legowisko obok spłoszony. — Myślałem, że skoro jesteśmy parą, nie będzie ci to...
— Ci, ci, ci! — uciszył go przestraszony Jałowy Pył. 
— Co? Coś się dzieje?
Niebieski nie odpowiedział, a jedynie rozejrzał się po legowisku wojowników, wyglądając na spanikowanego. Niektóre z oczu podniosły się ku im, co sprawiło, że pysk Jałowego zalał się wstydem. Na pewno myślą o tym, że jest pedałem. Nie zapomną o tym. Oh, na osty i ciernie! Nie chciał być tak widziany. Nie chciał być tym dziwnym starcem, co lubi chłopców. Wiedział, jak inni na niego spojrzą. Koperkowy Powiewie, dlaczego ty to zrobiłeś, psiakrew...
— Co zrobiłem? — Koperek odsunął się ze zmartwieniem, a Jałowy Pył jedynie syknął na niego. Szybko panika przerodziła się w wściekłość. Rudy wiedział przecież, że byli ze sobą prywatnie! A teraz Wietrzna Melodia, Cisowy Gąszcz, Mżyste Futro, Głazowy Sus... na Klan Gwiazd, Głaz! Widocznie nie mogła opanować chichotu. Śmiała się z niego, jak i wszyscy inni. Podsyciło to tylko zdenerwowanie Jałowego Pyłu, który nienawistnie tylko wbił wzrok w partnera.
— Nie będę tutaj urządzał sceny. Dobrze wiesz, co zrobiłeś. Ośmieszyłeś nas. Ośmieszyłeś mnie. — kładąc widoczny akcent na ostatnie słowo jak biczem cisnął napuszonym ogonem i wyszedł z legowiska wojowników. Koperkowy Powiew próbował się do niego jednak dobić, prędko doganiając Jałowego.
— Przepraszam, nie chciałem! — stanął przy nim, by uspokajająco głasnąć końcówką ogona jego plecy.
— Wisi mi to i powiewa. — fuknął, strącając jego ogon i odchodząc dalej. Jeśli myśli, że mu wybaczy tak prędko to się ostro myli.

***

Jałowy Pył wciąż był obrażony na swego partnera po nocy. Czuł się zbłaźniony przed wszystkimi. Na bank był teraz głównym bohaterem plotek. Jałowy Pył to gej, Jałowy Pył pokłócił się ze swoim kochankiem, Jałowy Pył to, Jałowy Pył tamto..! Spędził wieczór samotnie i w niemałym mrozie, jako że przywykł do zasypiania przy czyimś boku. Czy to najpierw Marchewkowego Grzbietu, czy następnie Koperkowego Powiewu, zawsze miał kogoś czyje ciało produkowało to przyjemne ciepło. Przespał się z tym co zrobił. Czy powinien tak ostro reagować? W końcu pewnie i tak każdy wiedział. Ale nie mógł być pewny, odpowiedziała druga myśl. Ale, ale-! 
Znów zrobił coś złego.
Czyli jak zwykle. Nie zrobił nic oprócz trucia innym życia. Koper wyszedł z obozu już dawno, pewnie by samemu pobić się z myślami. To nie był pierwszy raz, gdy robili to samo. Gdy Jałowy Pył żołądkował się z kocurem, któremu zawdzięczał tak dużo, a ten uciekał z płaczem. A może wcale go nie kochał? W końcu żadni inni zakochani nigdy nie kłócili się tak często jak oni. Jakby go kochał, zależałoby mu na tym, by czuł się dobrze. Potrafiłby się opanować.
Był fatalnym partnerem. Był potworem! Nie potrafił nawet sprawić, by chociaż przez tydzień nie było pomiędzy nimi żadnej afery. Nigdy nie zasługiwał na kogoś takiego jak Koperkowy Powiew. Już rozumiał dlaczego Marchewkowy Grzbiet traktowała go w ten sposób. Była jedyną do której poziomu dosięgał. Była jedyną z którą mógł być. Była... jego lustrzanym odbiciem. Byli tacy sami. Okropni i raniący. 
Musiał go przeprosić, ale ten mógł być wszędzie. Kto może wiedzieć gdzie się podział? Myśl, myśl, myśl... Patrole, puknął się w łeb, czując zapalającą się żarówkę w głowie. Ale kto może wiedzieć, gdzie są patrole?
Tygrysia Smuga, bingo, staruchu.
— Nie wiesz czy jakiś patrol może niedawno wrócił? — spytał zastępczyni gdy do niej podszedł, pesząc się. — Przed godziną?

<Tygrys?>

Wyleczeni: Jałowy Pył

05 lipca 2022

Od Jałowego Pyłu CD Kamiennej Agonii

dawno
Nie wierzył w to, co się stało. Jego dwójka cudownych wnucząt. Kociąt, które zasługiwały na godne życie. Jałowy Pył musiał się do tego przyznać, był okropnym ojcem. Cicho przyzwalał na każdy raz wymierzony w stronę jego dzieci. Unikał ich jak ognia. Dopiero gdy opuściły rodzinne gniazdo złapał się za łeb, lecz to było za późno. Wiedział, że jego krew zasługuje na coś więcej. Chciał naprawić błędy z przeszłości. Zająć się najmłodszym pokoleniem, rudym pokoleniem. Wychować je tak, by nie dyskryminowały innych. Żeby wykorzenić wszystko, co powstało podczas rządów tyranki. Z trójki ostał się jeden, jedna maleńka kotka. Nie wierzył w legendy. Wiedział, że od wieków każda zła sytuacja była zwalana na Kamienną Agonię, ale coś go złapało za serce. 
To były jego potomkowie. Widział zrozpaczenie Obłocznej Myśli, smutek na pysku Falującej Tafli. Nie liczyło się dla niego to, czy ta ciąża była dobrym pomysłem czy nie. Czy były wpadką, czy zaplanowaną sytuacją. Były bezbronne. A ktoś je pozbawił życia. Zabił bez najmniejszego poczucia winy. 
Nie ufał plotkom. Kamień nie była potworem. Zwłaszcza teraz, gdy nikt nie wiedział co się stało. Słabła z każdym dniem. Była mizerna jak samotnik porą nagich drzew. Nie zrobiłaby mu tego. A jednak...
Stanął w przejściu do legowiska starszych, gdzie ją przeniesiono. Nie odwróciła się w jego stronę. Nie było mu dane ujrzeć tych zielonych oczu, mętniejących z każdym dniem. 
– To prawda? Zabiłaś te kocięta? – spytał mocnym głosem, zmartwionym. Czarna nie ruszyła się nawet o milimetr. Zastanawiał się, czy w ogóle go usłyszała. 
– Zrobiłaś to? 
Podszedł do niej bliżej. Poruszyła się. Obróciła łeb. Jej spojrzenie było szare. Puste. Jak sucha przepaść, na samym środku pustyni. Znów, żadnej odpowiedzi. Położył po sobie uszy, pozwalając na zrobienie jeszcze kilku kroków. Jej wzrok podążał za nim. Czuł niepokój. 
– Zabiłaś je? – jego głos zadrżał, przybierając ciemniejszy odcień. Milczenie wyglądało jak nieme potwierdzenie zarzutów. Zaszczękał zębami. Nie wiedział jak to odebrać. Czy ona naprawdę mogła mu to zrobić? 
– Odpowiesz czy nie? – teraz jego głos przybrał zirytowany ton. Dziwiła go jej obojętność. Ta grobowa cisza, jak makiem zasiał. Nie znał jej od tej strony. Nie chciał jej takiej znać. 
Jednak wciąż, żadne słowo nie padło z jej pyska ni razu. Dzwoniło mu w uszach. W kilku chwilach w sercu pojawiła się mieszanka gorzkiego żalu i gniewu. 
– Jak mogłaś mi to zrobić?!
– Nic nie zrobiłam. – ledwo dosłyszalne, zachrypnięte zdanie padło z jej ust. Wsunął z powrotem pazury, które stukały wcześniej o twardą skałę.
– To co się z nimi stało?
Cisza.
– Rozumiem, że od ciebie się niczego nie dowiem. – warknął, obrócił się na pięcie i wyszedł. Nie zamierzał marnować czasu. Nie teraz. Gdy jego smutek sięgał zenitu.

***

Koszmary dręczyły go od kiedy tylko był uczniem. Ile nocy nie przespał, ile razy nie budził się długo po północy z dreszczem. To było tak dawno, a wciąż nie mógł zapomnieć. O Miodowym Obłoku, znalezionej przez niego martwej mentorce. O Różaneczniku, którą sam pozbawił życia. O Jałowcowym Świcie zakopanym na dnie tunelu. Te trzy sprawy nigdy nie odeszły w niepamięć, nie ważne jak bardzo chciał. Ta noc również się tym cechowała. Okrutną torturą, którą będzie musiał znosić aż do samej śmierci.
Pamiętał to miejsce zbyt dobrze. Lasek obok granicy z wilczakami. Ale coś tu nie pasowało... Może to ta ususzona trawa? Drzewa które znał przemieniły się w wiekowe, wyrośnięte dęby. Mgła okalająca to miejsce przypominała bardziej duszący dym. Było tu znajomo, a jednak tak obco. Wzrastał w nim niepokój.
– To piękny wieczór, nieprawdaż? – usłyszał słaby, starczy głos o ciepłej barwie. Odwrócił się, aby przed nim stanęła liliowa kotka. Jej sierść była w opłakanej kondycji. Jakby zwiędła. Zlepiona kurzem, błotem i Klan Gwiazd wie czym jeszcze. Z jej szyi strumieniem lała się krew. Brudna, zbrązowiała, zgniła. Jej oczy były zastąpione przez czarną ropę, która jak łzy spływała po policzkach kocicy. Pysk był otwarty, uzbrojony w szereg ostrych i ogromnych zębisk, jak u wilka. – Pamiętasz mnie, Jałowy Pyle?
Nie mógł nawet jej odpowiedzieć, bo palec z wystawionym, złamanym pazurem położył się na jego mordce. Spojrzał się głęboko w to, co pozostało z ślepi. Były puste. Jak u trupa. 
Widzę, że nie zapomniałeś, czym jestem. 
Zbudził się, czując, że odzyskuje świadomość. Leże z mchu i piór muskało jego nie do końca czystą sierść. Wolał nie otwierać oczu, bo wiedział, że wtedy już nie zaśnie ponownie. Dziwne szuranie jednak zmusiło go do tego. Uniósł słabo głową, otrząsnął się. Delikatnie przesunął łapę Koperkowego Powiewu. Oni... byli razem. Minęło tyle czasu, a Jałowy Pył wciąż nie mógł zrozumieć, co łączyło go z rudym. Koper się o niego troszczył, samo patrzenie na błękitnego wojownika przysparzało mu szczęście. A Jałowy? Wydawało mu się, że nie czuł tego samego. Że to jakaś dziwna relacja. Wcale nie chciał, by Koperek przysuwał się tak do jego boku z mruczeniem. Pragnął wtedy odsuwać się najchętniej na sam tył legowiska wojowników, ale sprawienie kocurowi przykrości było jeszcze gorsze. Nie lubił dotyku. Nie był dla niego tak przyjemny, jak dla innych. Przypominał mu jedynie o Marchewce. O tym jak się przymilała, kiedy zbliżała się do niego jak najbliżej, jak chciała go zagarnąć tylko dla siebie. Było to gorsze niż pazury. Za każdym razem musiał skrywać to niekomfortowe uczucie w sobie. Oczywiście, chciał by ten był szczęśliwy, chciał być z nim, ale... nie pasował do tego przyjętego schematu miłości. Być może nawet nigdy nie będzie. 
Jego była leżała zaledwie parę kroków dalej. Przeskakiwał wzrokiem raz na jedno, raz na drugie. Oboje spali głęboko, ciesząc się ciepłą nocą. Musiał być szczery, z żadnym z nich nie czuł się tak do końca szczęśliwy. Westchnął głęboko. Za każdym razem musiał mieć jakiś problem.
Ktoś oprócz niego również nie spał. Doskonale czuł to spojrzenie, które przykleiło się do jego tylnej części głowy. Odetchnął, wciąż się nie oglądając.
– Widzę, że nie tylko ja cierpię na bezsenność.

<Kamienna Agonio?>

31 maja 2022

Od Jałowego Pyłu CD Rozżarzonego Płomienia

*przed zgro*
– No, Jałowy Pyle. Co się stało z tą twoją ukochaną, że nie lata za tobą jak dawniej? Zerwaliście? – usłyszał prychnięcie i czym prędzej się odwrócił.
– Nie twój interes, rudzielcu. – syknął niebieski w odpowiedzi. Nie był w humorze na sprzeczki. Zwłaszcza z Rozżarzonym Płomieniem. Z tym żabim móżdżkiem, mysim gnojem. Tyle miał mu do powiedzenia. I nic więcej.
– Ja się tylko o ciebie martwię. – miauknął przesłodzonym głosikiem, od którego aż robiło się niedobrze. – I o twoje piękne dziatki, które zostaną bez mamusi.
Niebieski rzucił tylko rudemu zawiedzione spojrzenie.
– Zmartwiony Żar losem kogokolwiek. Śmieszny żart, kolego.
– Lepszy niż twoje romansiki.
– Patrol łowiecki poprowadzi Wietrzna Melodia. Pójdą na niego Burzowa Noc, Jałowy Pył, Rumiankowy Zachód i Mżysta Łapa.
Dostrzegł tylko zawiadacki uśmieszek rudego, zanim pognał za resztą grupy. Kretyn.

***

Krew spływała mu po lewej brwi, szczypiąc w oko. Jego sierść była posklejana od błota i szkarłatu, zadrapana cudzymi pazurami. Mimo to nie poddawał się. Widział pyski ich wszystkich, których znał. Nie po to poświęcił życie dla rebelii, by teraz odejść, gdy znowu robiło się burzliwie.
Rzucił się z łoskotem na nieznaną mu liliową szylkretkę. Wbił pazury w jej skórę i przewalił ją na bok. Syknęła mu do ucha złowrogo, wydostając się z uścisku. Ponownie zdzielił kotkę. Na pomoc jej wyskoczył czekoladowy wojownik w dość podeszłym wieku, jednak nie do końca wiedział co tu robił. Zamiast jednak się na niego rzucić, zrobił to kto inny. Jelenie Kopytko? Spojrzał na niewielkiego kocura z podziękowaniem, samemu zajmując się nocniaczką. Przejechał pazurami po jej barku, jednak w połowie został odepchnięty przez kogoś innego. Jelonek został powalony na ziemię, co natychmiast zwróciło uwagę syna. Zanim jednak przyszedł mu na pomoc Brokułowa Łodyga, nie marnując chwili dekoncentracji, wgryzła się w bok jego szyi. Zareagował szybko, jednak kotka okazała się być silniejsza. Zacisnęła szczęki na ranie, wzbudzając strumyk krwi. W końcu udało mu się kopnąć kotkę i samemu wbić w jej gardło kły. Oko za oko, ząb za ząb – pomyślał, samemu czując, że jego ugryzienie jest znacznie silniejsze. Wyrwała się z uścisku, a na języku niebieskiego została tylko kępka futra i kawałek skóry, którą wypluł z obrzydzeniem. Chciał dokończyć swego, jednak w bólu liliowa się wycofała. Niemal natychmiast jakiś zapchlony wilczak nie dał jej dojść do siebie. Wyglądała żałośnie.
Kompletnie zapomniał o tym, że obok niego toczy się inna walka i to z jego ojcem w roli głównej. Jeśli to o Brokuł stwierdził, że jej rany nie wyglądają dobrze, to co można było rzec o leżącym na ziemi, cętkowanym wojowniku? Jedną z głębszych ran posiadał w okolicach brzucha, z której było widać dobrze mięśnie. Z innych powoli sączyła się krew.
– Na Klan Gwiazdy! – mruknął słaby Jelonek, gdy młodszy zrzucił przeciwnika z niego. Czekoladowy potknął się o jakiś kamień, a za nim Jałowy Pył. Zbili się w kłąb, nie myśląc o żadnej strategii. Wyrywali sobie wzajemnie sierść, gryźli i drapali ślepo. Czekoladowy wbił się w jego skórę i nie puszczał, powodując długie rany przecinające jego ciało. Kopał bicolora po brzuchu, w końcu wziął za wygraną i rzucił nim o ziemię. Wyglądał na wściekłego i szybko podniósł się z ziemi. Nie marnował ani chwili, by tylko ponownie zaatakować. Jałowy jednak odbiegł w stronę burzaka, którego zostawił rannego. Musiał mieć stuprocentową pewność, że wszystko jest z nim dobrze.
Nic nie było dobrze.
Zielone oczy Jelonka zamknęły się, a on sam opadł bez walki na trawę. Dotknął go. Poklepał. Spanikował, nie wiedząc co robić, rozejrzał się w poszukiwaniu Wiśniowej Iskry. Niestety, nawet na leczenie było już za późno. W podstarzałym, niskim kocurku nie było nawet kawałka duszy.
Adrenalina nie pozwoliła mu płakać. Mógł tylko krzyczeć. Wrzeszczeć w niebogłosy, mając nadzieję na promyk słońca, jaki się ukaże w ojcu. Nic takiego nie nastało. A do końca walki długa droga.

***

Ryczał. Jak pies ujadał wściekle, że nie można było go uspokoić. Bez owijania w bawełnę, jak kocię. Tak właśnie się czuł. Jak osierocony kociak, który ledwo poznał swoich rodziców. Nigdy by nie był na to gotowy. Jelenie Kopytka, ukochany tatuś, który zawsze znosił króliki do żłobka, gdy był jeszcze malcem. Szemrzące Szuwary, cicha kocica której trudno było dogodzić, pokazująca miłość na swój własny sposób. Wnosili też truchło Szumiącego Wzgórza, wujka który nigdy nie tracił humoru, a ploteczki nie były mu obce. Dlaczego oni wszyscy odeszli akurat, gdy najbardziej ich potrzebował?
– J-ja cię rozumiem. Wiem, że ostatnie chwile nie były-
– ZAMKNIJ SIĘ!
Ruda cofnęła łeb w zaskoczeniu. Sam Jałowy również. Nie potrzebował Marchewki, a zwłaszcza w takim momencie. Powrócił do płaczu. Ryku, który na zawsze będzie obgadywany przez co wredniejsze koty, jednak dla Jałowego, któremu świat przed oczami wirował wszystko było bez sensu. Chciał się uszczelnić. Stworzyć bańkę na ten czas, by w spokoju opłakiwać stratę tylu bliskich.
Spojrzał w nienawiści na Rozżarzonego Płomienia, który krzątał się po obozie. On nie musiał się o nic martwić. Ba, nawet nie zjawił się łaskawie w bitwie. Zajął wygodnickie miejsce w obozie Klanu, pewnie przesypiając ten cały czas. Nigdy nie będzie wiedział jaki to ból!

<Rozżarzony Płomieniu?> 

02 kwietnia 2022

Od Jałowego Pyłu CD Kamiennej Agonii

Po słowach kotki czuł niepokój. To nie była ta sama Kamienna Agonia co kiedyś. Ta czarna, w której hulał żywioł, furiatka nie do zatrzymania. Za każdym razem, gdy patrzył w jej mętne oczy, zapyloną sierść i flegmatyczne ruchy wydawało mu się, że widzi tylko zniekształcone odbicie tej, którą znał. Prawdziwej Kamiennej Agonii, co nie boi się żadnego lisa ani Piaskowej Gwiazdy, co jest jak prawdziwy kamień, którego nie złamiesz. A teraz po nawierzchni tej ponoć niezniszczalnej masy widniała masa pęknięć.
- Um, przynieść ci trochę mchu? Jesteś głodna?
Kotka westchnęła i położyła brodę na swoich łapach.
- Jak chcesz.
- A chcę.
Nie wiedział czemu, ale zależało mu na czarnej kocicy. Sam fakt, że wyglądała jak kupka nieszczęścia sprawiał, że aż łapy świerzbiły go do pomocy. Kamienna Agonia była wcześniej dla niego jak starsza siostra, z którą można wychodzić polować, gadać o wszystkim i o niczym, pośmiać się. Teraz przeobrażała się w Sasanka. Bolesne i nie tak stare wspomnienia zagruchotały, aż się głucho zrobiło wokół. Niebieski nie żył. Musiał to zaakceptować. 
Może sam wziął jakieś jagody.
Możliwe, że kogoś poprosił.
Ale czy jego brat chciałby dobrowolnie tracić życie?
Nawet tak dobrze po tym wszystkim go nie znał, by odpowiedzieć na to pytanie. 
Nieważne. Garstkę mchu nasączył w jeszcze niezamarzniętym źródełku. Jednocześnie złapał też jakąś byle-mysz ze stosu. Gdy wszedł do żłobka delikatnie położył obie te rzeczy przed karmicielką. Trąciła mysz nosem, wody upiła ledwie łyka, po czym ponownie zatraciła się w transie, powłoce myśli. Jak duch, nieobecna duszą, dryfująca gdzieś między przestrzeniami. Chciałby wierzyć, że to tylko taki okres przejściowy, krótkotrwała faza. Coś, co szybko się skończy, a w niej obudzi się stary wigor. Już raz się na to nabrał, a nadzieja zanikała jak wypalający się patyk, aż został sam popiół. To bolało. Stracił brata już dawno. Nie chciał przechodzić tego po raz drugi. Tym razem się postara. Nie zawiedzie. Nie tym razem. Teraz jej pomoże. Tak, by się udało z tego bagna wyjść, a nie pójść pod nie. Tylko nie to. 
Słyszał własne bicie serca, Ile minęło już czasu? Zatracił się w tym. Nie chciał odchodzić. Było mu jej szkoda. Tak okrutnie szkoda. 
Jednak obowiązki czekały na niego. Obiecał Koperkowemu Powiewowi, że pójdzie z nim na patrol. Wstał z lodowatej ziemi i rzucił ostatnie, pożegnalne spojrzenie.

***
też zima, trochę wcześniej niż odpis bo pianka nie umie się wyrobić w czasie
Obłoczna Myśl zachowywała się dziwnie. Skąd to wiedział? To oczywiste. Ojciec znał swoje dzieci. Coś się wydarzyło.
A gdy szylkretowa, wcześniej smukła, obecnie napęczniała kotka przeniosła swój tłusty zadek do kociarni, wiedział już wszystko. Będzie pierdolonym dziadkiem. Wziął coś ze sterty w przypływie gniewu. Nie zwrócił nawet na uwagi czy jest zjadliwe, czy trujące. Przekroczył próg żłobka. Rzucił wróblem w stronę odpoczywającej kotki. Piszczka poturlała się aż do jej łap i spojrzała na kocura, stojącego w wejściu.
- Coś ty sobie myślała w ogóle?! - zawarczał, podchodząc bliżej. Dawno nie szalały nim takie nerwy, aż sam siebie przechodził, przeklinając w głowie. - Masz ledwo powyżej dwudziestu księżyców, a już się zaczynasz zabawiać z facetami!
- To moje życie i moja decyzja. - miauknęła chłodno kotka. 
- Nie chcę mi się dawać wiary w to, że oboje chcieliście kociąt.
- Lepiej, jakbyś uwierzył i trochę mnie wsparł w ciąży. - polizała się kilka razy po barku. - Będziesz miał piękne wnuki, to ci zapewniam. 
- Mam większą nadzieję na to, że zamiast ładne będą ułożone. 
- Mógłbyś wezwać Wiśniową Iskrę? Chyba jestem chora. 
Zacisnął zęby i wyszedł ze żłobka. Skierował się w stronę legowiska uzdrowicieli.
To co tam zobaczył było istnym chaosem. 
Z jednej strony Cisowy Gąszcz z wykręconym barkiem. Fu. Gdy tylko odwrócił łeb w inną stronę stał tam Dziki Gon doglądany przez Jeżową Ścieżkę, z ohydnym, zaropiałym okiem. Czekoladowy nakładał mu jakąś dziwną papkę i smarował sokiem z niej zakażone ślepie. Jeszcze bardziej fu.
Musnął go w bok Orlikowy Płatek, wychodząc z tego gmachu. Chyba nawet wiedział, po co tu był. Gdy go słyszał rano miał okropną chrypę. Cóż, może przynajmniej medycy ukoili jego gardło a Jałowego uszy, które pękały od tego irytującego dźwięku. Co chwilę ktoś przechodził w te i we w te. Na Klan Gwiazd, ile ich się tu namnożyło?
W tym dosłownym gąszczu kotów wypatrzył Marchewkowy Grzbiet, która charczała coś do Wiśniowej Iskry. Właśnie, już trochę czasu minęło kiedy z rudą ostatni raz mówił. Może to dobry pomysł powiadomić ją o ciąży Obłocznej Myśli. 
- Nie nadwyrężaj głosu. - głosiła nauki szylkretowa medyczka. - Staraj się nie krzyczeć, przyjdź jutro po drugą dawkę leku.
- Marchewkowy Grzbiecie? - przyciszonym głosem zwrócił uwagę rudej.
- Medyk kazał mi nie nadwyrężać głosu. - parsknęła pod nosem. 
- Nie będziesz musiała. - zapewnił ją - Chciałem cię tylko powiadomić, bo nie wiem czy wiesz..
- Co się stało w końcu?
- Obłoczna Myśl jest w ciąży.
Twarz rudej w moment zmieniła się z obojętnej w płonącą gniewem.
- Co?! Do cholery, niewdzięczne bachorzysko! - zawarczała głośno. Wiśniowa Iskra chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wojowniczka szybciej wyszła. Zniosła to gorzej niż się spodziewał. Myślał, że dzieciaki już jej nie obchodzą. Eh... Niech się dzieje jej wola. 
- Właśnie, Wiśniowa Iskro. - zwrócił się w stronę szylkretowej uzdrowicielki, która nie wtrącała się w ich sprawy rodzinne i szukała jakiegoś zioła dla jednego z pacjentów. Gdy usłyszała swoje imię tylko burknęła coś niezrozumiale na znak tego, że słucha. - Obłoczna Myśl mówiła mi, że jest chora. Sporo kaszle. 
Czarnoruda westchnęła. Po prostu wzięła jakieś zawiniątko z podłogi i ze stoickim spokojem poszła leczyć awanturującą się z matką kotkę. Współczuł jej.
W oddali legowiska zobaczył znajomą mordkę.. Koperkowy Powiew? Co on tu robił?
- A ciebie jaki wirus tu przybłąkał? - szturchnął skupionego kocura i wytrącił go z transu tak, że aż podskoczył z zaskoczenia. - Spokojnie, Koper. To tylko ja.
Rudy uśmiechnął się, odstawiając na ziemię jakieś listki. 
- Żaden wirus. Jak Wiśniowa Iskra dała mi zioła stwierdziłem, że zostanę. I jakoś tak wyszło potem. Pomagam im.
- Ziołomaniak z ciebie. - parsknął żartobliwie i usiadł na ziemi obok niego. - A co u ciebie?
- Spokojnie. A ty?
- Jeśli zajrzysz do żłobka to zobaczysz jaki harmider mi się zrobił. - warknął. - Wiesz, że Obłoczna Myśl jest w ciąży?
- Świtem była tu i Jeżowa Ścieżka to stwierdził. Powiedział mi to, jak przyszedłem.
Zdziwił się. Już wiedział? I mu nie powiedział?
- Właśnie, jak się Jeż trzyma? Widziałem, że wam.. Wiśni jeszcze pomaga. 
- Przy mniej skomplikowanych rzeczach. Ale jest już stary. Niedługo pewnie Wiśniowa Iskra zostanie sama.
- A ty? Nie chciałbyś być medykiem?
Koperek zamrugał kilkakrotnie.
- Nieee, raczej nie. Jestem już chyba trochę za stary na bycie uczniem. - zaśmiał się cicho. - Wolę być wojownikiem. A medyczna wiedza się przyda zawsze.
- Nie chciałbyś rozprostować łap? Wydaje mi się, że już sobie poradzą.
- P-pewnie. - miauknął rudy, rozciągając się.
Wyszli razem z obozu. A to, co robili później, było tylko im znane. Żarty, tarzanie się w śniegu, obrzucanie białym puszkiem, przyjemny spacer. Po co zaglądać im w prywatne sprawy?

***

Obłoczna Myśl urodziła swoje pociechy zaledwie kilka wschodów słońca temu. Ile, dwa, trzy? Tyle czasu spędziła już szylkretka ze swoimi dziećmi. Jednak obóz obudził się tego poranka z wrzaskiem, a tak właściwie okropnym krzykiem właśnie jego córki. Był pierwszym, co dobiegł do żłobka i wpadł tam jak burza. A tam istny chaos. 
- Jak śmiałaś! Gdzie są moje kocięta! - rozpaczała Obłok, patrząc z zawiścią na Kamienną Agonię i wręcz ściskając łapą rudą Narcyz. 
- Co się dzieje? - miauknął zmieszany oglądając całą scenerię. Był pewny, że niebiesko-kremowa urodziła trójkę, nie jednego. Tak! Były takie piękne. Jałowiec, który wyglądał jak Kamień oraz Sarna, wyglądający jak on. Był taki dumny, patrząc na to, że w tych kociętach kryło się jakieś dobro.. Gdy je zobaczył wręcz ucieszył się i odetchnął z ulgą, że były nierude. Tylko gdzie one były?
- Sarna i Jałowiec.. Zniknęli. - spadały na ziemie żeliwne łzy kotki. - Gdy się obudziłam nie było ich. Obudziłam się w porę. Jedynie Narcyz ze mną została.
- Kto to zrobił? - spytał ktoś z tłumu.
Na to już Obłok nie odpowiedziała, tylko wbiła wzrok w mętne oczy Kamiennej Agonii, jakby to ona miała być odpowiedzialna za zniknięcie synów. 
- Kamienna Agonia je zamordowała? - znów pojawił się głos w tłumie.
- Przecież nienawidzi rudych! Zobaczyła, że Klan dostał silne kocięta i nie mogła się z tym pogodzić!
- Oczywiście, że tak! Kto inny mógłby to zrobić i po co?
- Dopiec tylko nam!
I te wszystkie plotki tuż obok nosa czarnej królowej, której poród zbliżał się nieuchronnie. Widział jej zmęczenie. To nie mogła być ona. Po co miała to robić? Mordować jego wnuczęta? Taką piękną dwójkę? 
To nie było możliwe.
Prawda?
<Kamienna Agonio?>


Wyleczeni: Cisowy Gąszcz, Marchewkowy Grzbiet. Koperkowy Powiew, Wrzosowa Rzeka, Dziki Gon, Orlikowy Płatek, 

15 marca 2022

Od Jałowego Pyłu CD Kamiennej Agonii

- A ty może odczep się od żyć innych, Szczypior? - warknął z poirytowaniem.
Miał już dość tej szylkretowej baby.
Kolejne słowa puszczał jej mimo uszu. Po prostu czekał na koniec patrolu. 

***
po śmierci starszych
Krótkie dni pory nagich drzew były męczące. Świt witał chłodnym, leniwym słońcem. Szare chmury kłębiły się na niebie, które prędko robiło się smoliście czarne. Krótka, zimna noc i od nowa. Pora nowych liści niby miała nadciągać i być już w drodze, ale to, co się działo na terenach Klanu Burzy wcale tego nie zdradzało. Wręcz przeciwnie. Mógłby przysiąc, że stos z piszczkami maleje z każdym dniem. Sam nie widział zbyt wiele królików w okolicy. Ptaki odleciały gdzie indziej. Nawet myszy, których wiecznie było pełno pochowały się po norach. Odbiło to się na jego posturze. Znowu, jak gdyby rządy Piaskowej Gwiazdy wróciły przypominał worek kości. Chodził głodny i wiedział że nie tylko on. Patrole łowieckie były wysyłane równie często co graniczne, a i tak stos zwierzyny był wyjątkowo mały.
Trzymał w zębach niewielką wronę. Tylko na tyle było ich wszystkich stać. No może oprócz myszy, którą złapała Głazowy Sus. Reszta patrolu, czyli Falująca Tafla i Obłoczna Myśl szli bez niczego, jednocześnie mając wszystko co im potrzebne między nimi. Powoli akceptował fakt, że jego córka znalazła sobie jakiegoś adoratora. Tylko dlaczego Falkę? Syna Splątanego Futra? Nie mogła kogoś lepszego? Od biedy przyjąłby nawet Rumianka czy któregoś z braci Kamień. Naprawdę. Falka był chyba najgorszym... nie. Najgorszy byłby Żar. Tego by nie przyjął do wiadomości. Ta kupa futra byłaby martwa.
Dotarli do obozu, odłożyli zdobycze na kupkę zwierzyny. Serce Klanu Burzy było wyjątkowo martwe.. A no tak. Wszyscy polują albo przesypiają te czasy. Marchewkowy Grzbiet również gdzieś poszła, choć wiedział, że nie z własnej woli. Kamienna Agonia zawaliła jej ten dzień patrolami. Nie narzekał. Wręcz dziękował.
Spojrzał na Głaz, która ze smakiem pożerała niewielkiego wróbla, szybko jak gdyby ktoś miałby jej go zabrać lada chwila sprzed nosa. Nigdy nie doświadczyła głodu. Urodziła się, gdy rządy Piasek chyliły się ku zachodowi.
Zjadłby coś. Nim jednak spytał córkę czy może do niej dołączyć ta odeszła bez pożegnania. Marchewy nie ma, dzieciaki nie zwracają na niego uwagi, a Koper spał spokojnie w legowisku wojowników. Nie chciał mu przerywać. Ostatnio to właśnie z rudym gadał najwięcej. Był spokojny, przychodził na plotki jak na zawołanie, nigdy nie gardził rozmową. Lubił to.
Może Sasanek? Nie pamiętał kiedy ostatnio z nim gadał. Może z księżyc temu?
Na Klan Gwiazdy, przecież to jego brat. Oszalały, ale wciąż wyszli z jednej matki. Warto będzie go poszukać. Chociaż pewnie i tak jak zawsze siedzi w legowisku starszych, skulając się w jednym kącie.
Z wysoka zaczął powolnie prószyć śnieżek płatkami, osiadając na wszystkim dookoła. Wcześniej pusty obóz jak zawsze w południe robił się mniej martwy. Wszyscy wracali by się zmienić, a powoli obóz odzyskiwał dawny wigor. Nawet robiło się tłoczno. Dlatego też żadne rozmowy nie przykuły większego zainteresowania niebieskiego.
Drogę zaszła mu jednak Kwiecisty Pocałunek, mianowana kilka wschodów słońca temu. Jego uczennica. Fakt faktem, nie poświęcał jej wiele czasu jako mentor. Dużo treningów spędzała z innymi. Doczekała się jednak miana wojowniczki więc mógł być z niej dumny.
- Witaj, Jałowy Pyle. Zmęczony całym dniem?
- Owszem. - odstawił długouszate zwierzę na ziemię i usiadł. Sasankowy Kielich nie zając, nie ucieknie. Przynajmniej nie ma w zwyczaju uciekać. Sama Kwiat nie wyglądała również na wypoczętą. Brązowe oczy jej się zapadały, a błękitna sierść podkręcała na końcach, tworząc kudły. - Ty też nie zdajesz się być pełna energii.
- Bo nie jestem. - ziewnęła. - Dopiero co wróciłam z patrolu granicznego. Mogłabym pożreć dzika z racicami. Albo królika z łbem. - powiedziała, patrząc sugestywnie na truchło zwierzaka, które Jałowy Pył trzymal przy łapach. Oblizała się.
- Przykro mi, może innym razem. - powiedział, biorąc futrzaka z powrotem do pyska. - Chciałem zjeść z Sasankiem.
- Oh, dobrze. - miauknęła Kwiecisty Pocałunek zniżając łeb. - Pójdę coś zjeść z innymi. - mruknęła i szybko uciekła. Wyglądało to.. Dziwnie. Nie zwrócił na to uwagi. Młodsi zawsze byli dziwni. Musiał to zaakceptować.
Wszedł do legowiska starszych, lecz ku swojemu zaskoczeniu nikogo tu nie zastał. Nikogo prócz starych kocurów, który spali. Może już na wieczność. Brata tu nie zastał. A to było już dziwne. Niski kocur wybierał się poza spokojne, zaciszne miejsce tylko, gdy musiał się załatwić, zjeść bądź coś wypić. Siedział na jednym stosie mchu i trawy, przysypiając bądź obserwując wszystkich dookoła. Już się przyzwyczaił do tego "nowego" Sasanka. Tego straumatyzowanego tak bardzo, że nie dało się z nim porozmawiać. Panikującego po każdym krzywym spojrzeniu. Mimo wszystko go kochał. Byli braćmi. Przed tym wszystkim byli nierozłączni. Wspierali się wzajemnie, polowali i głodowali, chodzili na spacery, a jeszcze wcześniej bawili się w zapasy czy wyścigi. Zawsze razem.
Przed tym całym gównem związanym z morderstwami.
Potrząsnął łbem. Chciał popatrzeć na tą przestraszoną mordkę i zapewnić, że wszystko jest w porządku.
Im więcej szukał, tym bardziej był zaskoczony. To do niego nie pasowało. Znikać bez słowa. Do tego poza obóz, gdzie bardzo bał się postawić łapy. Podejrzane. Bardzo. Panika zakradła się do jego serca. 
Znalazł Kwiecistą, Konika oraz Kamień siedzących niedaleko. Odetchnął głęboko, starając się opanować. 
- Ehm. - chrząknął. - Możecie mi pomóc szukać Sasankowego Kielicha? 
Niebieska natychmiast się podniosła i poszła do legowiska starszych, skąd jednak szybko wróciła, lecz węszyła po okolicy. Konik z równie dużym zapałem zaczął również to robić. Kamień natomiast jedynie podniosła się z ziemi leniwie i coś mruknęła na zgodę. 
Zaczął się rozglądać po okolicy, szukając najmniejszych śladów czegoś co nie pasowało. Dlatego też, gdy parę odległości drzewa od obozu zobaczył dwa koty o niewidzianej przez Jałowka aparycji zaniepokoił się jeszcze bardziej. Coś się dzieje. Coś niedobrego. 
Niepewnym, wolnym krokiem wyszedł z obozu i zaczął iść w tamtą stronę. Zawołał resztę, sam idąc na czele. Zamrugał kilka razy i otworzył oczy.. Nikogo tam już nie było. Czy to wzrok mu siada? Nie. Coś się stało. Rzucił się w bieg, zostawiając resztę w tyle, lecz gdy tylko zatrzymał się przy miejscu docelowym pogoni, królik którego wciąż trzymał potoczył się po ośnieżonej ziemi. 
Na Klan Gwiazdy. 
Nie.
Cofnął się mimowolnie, w uszach zapulsowała wrząca krew, a na twarzy pojawiło się czyste przerażenie. Coś czego nie czuł od dawna. I nie chciał czuć. A zwłaszcza nie przy nim. 
Błękitna, brudna sierść była zmierzwiona i to nie od wiatru. Wykrzywione ciało wyglądało, jakby cierpiało w agonii. Piana z pyska niemal docierała do łap Jałowego Pyłu, który je w popłochu cofał. Jednak najgorsze zdawały się być oczy, nienaturalnie otwarte, ze źrenicami małymi jak ziarna piasku. Histerycznie patrzyły się na świat, jak gdyby Sasanek widział samą Piaskową Gwiazdę, co wstała z grobu. Brakowało w oczkach jednak charakterystycznego płomienia. Płomienia duszy. Ślepia bowiem mimo że wzburzone lękiem były puste, niczym bezkresna noc. 
Sasankowy Kielich zmarł. 
Jałowy zapiszczał żałośnie jak kociak odstawiony od matki. 
- Zajęcza Gwiazdo! Kamienna Agonio! Sasanek..!
Kwiecisty Pocałunek wraz z Końskim Kopytkiem również przyszli, na czele z czarną zastępczynią oczywiście.
- Co się sta- na miłość Klanu Gwiazdy. - spokojny głos Kwiatu zadrżał, gdy tylko zobaczyła co się dzieje. Koń natychmiast odwrócił głowę w obrzydzeniu, jak gdyby zaraz miał zwrócić to, co jadł wcześniej. Kamień jednak potrząsnęła tylko głową, patrząc się na starszego.
- Co mu się stało? - miauknęła twardym tonem, jak gdyby miała zaraz go oskarżyć.
- J-ja nie wiem. - wydukał, cofając się jeszcze trochę. - Były tu dwa koty, które uciekły, a potem tylko.. Sasanek. - patrzył zaszklonymi oczami na brata. Upadłego pobratymca.
- Końskie Kopytko, Kwiecisty Pocałunek, zabierzcie go do obozu. Medycy będą wiedzieć, co się z nim stało. - powiedziała jeszcze zastępczyni, idąc w stronę obozowiska. Zarówno uczennica jak i syn z niechęcią chwycili ciało. Włóczył nogami idąc za orszakiem. Niezbyt masywne szczęki zaciskały się z bólu, a sam nie mógł odwrócić wzroku od obrazu brata. Z pyska cętkowanego wciąż kapała piana, a ogon ciągnął się, tworząc wgłębienie pod jego łapami.
Gdy już przyszli Szemrzące Szuwary i Jelenie Kopytko patrzyli na swoje dziecko w osłupieniu. Wszystkie rozmowy, nawet tych najrudszych kotów ucichły w mgnieniu oka. 

- To było otrucie. - miauknął ochrypłym głosem Jeżowa Ścieżka, przyglądając się blademu kotu. - Cisem. Nieczęsto zdarzało mi się widzieć to zioło na naszych terenach. Sasankowy Kielich nie umarł samoistnie. 
Słowa starego medyka uderzyły ponownie, mimo że to wiedział. Przy tylu dowodach to nie mógł być przypadek. 
- Jałowy mówił coś o dwóch kotach. - powiedziała Wiśniowa Iskra, trzymając w pysku paczkę ziół. - Mógł zostać otruty przez jakichś samotników. - dodała cicho.
- Nie wyciągnęliby go z obozu. Sasanek był ostatnim kotem, którego wywabisz z legowiska. - podniósł obolały od zimna i wrzasków głos. 
- Wiemy Jałowy Pyle, że zmarł ci brat, ale musimy zakładać wszystkie scenariusze. - miauknęła Kamienna Agonia. 

Niebieskie truchło kocura leżało na środku obozu. Wszystkie koty zbiły się w kupkę wokół zmarłego. Czuł od niego słaby zapach mięty maskujący smród trutki i śmierci. Ocierał się o niemal identyczną do niego matkę, szlochającą pod nosem.
- Sasankowy Kielich był starszym naszego Klanu. - zaczął przemowę Zajęcza Gwiazda. - Nim jednak się nim stał służył nam jako lojalny wojownik. Niech Klan Gwiazd ma go w swojej opiece. 
Jeleń, Szemrząca i Jałowy podeszli do ciała jako pierwsi, kładąc się przy nim. Chciał się z nim podzielić językami po raz ostatni. Dlatego pociągnął haczykowatym językiem po szyi brata, którego oczy wciąż się nie zamykały. Czuł się obserwowany przez niego. Mimo tego znowu sprzątnął kilka paprochów z sierści Sasanka. 
- Opuściłeś mnie tak nagle. - wyszeptał Jałowy, czując gulę w gardła i łzy napływające mu do oczu, ograniczając widoczność. - Kto ci to zrobił, Sasanku? 
Położył głowę na nim, mając nadzieję na usłyszenie chociaż jednego impulsu serca. Był jednak zimny jak kawałek lodu. 
- Uciekaliśmy razem, pamiętasz? Ganialiśmy się po obozie, nie mogąc się doczekać mianowania. Ukończyłeś trening tak szybko. Razem polowaliśmy, pomagałeś mi kiedy Miodowy Obłok.. zmarła. - przełknął nerwowo ślinę. - Byliśmy razem. A potem nas rozdzielono. Ten rudy morderca. Zrobił ci to. Nigdy nie byłbym w stanie mu wybaczyć. 
Spojrzał ukradkiem na rodziców, którzy wtulali nosy w ciało syna, przeżywając cichą żałobę. Nie wiedział, jaką oni muszą przeżywać rozpacz. Strata dziecka musiała być niewyobrażalnym ciosem. Nie chciał nawet o tym myśleć. 
Przytulił pysk do gęsto zarośniętego futrem nieboszczyka raz jeszcze.
- Chciałbym wiedzieć, kto ci to zrobił. A jeśli się dowiem to przysięgam, że będę ostatnim kotem, którego on zobaczy. Przysięgam, Sasanku.

***

Nie był pewny ile czasu przy nim spędził. 
Jelenie Kopytko już spał, a Szemrzących Szuwarów tu nie było. Pewnie przygotowuje się na kolejne patrole już jutro. Stały się tak częste, że nawet nie mogła czuwać do rana nad ciałem latorośli. 
Podniósł głowę. Było jeszcze ciemno. Wszyscy spali w swoich legowiskach, cicho chrapiąc. Wszyscy oprócz Koperkowego Powiewu, który siedział na warcie. Spojrzał się na rudego, a ten na niego. Czuł niepokój. Nienawidził być obserwowany. 
Diabelnie ponurą ciszę przerwał w końcu rudy, nieśmiało podchodząc do drugiego wojownika. 
- P-powinieneś już iść spać, Jałowy Pyle. O jutrzence zaczynają się obowiązki. 
Popatrzył na przyjaciela zmęczonym wzrokiem.
- Nie chcę go opuszczać.
- Byliście blisko?
Skinął łbem. 
- Nie widziałem cię.. od tej... strony.
- Siebie też nieczęsto. 
Rudy popatrzył znacząco na miejsce przy nim. Przesunął się odrobinę, a Koperkowy Powiew przycupnął tuż obok. 
- To miłe. - mruknął Jałowek. 
- D-dziękuję?
Jałowy Pył zignorował drżący głos współklanowicza i spojrzał w górę, wypatrując gwiazd pośród obłoków, które kłębiły się i nie przepuszczały nic. Przynajmniej oszczędziły już sobie śniegu. 
- Myślisz, że Sasankowy Kielich jest teraz wśród gwiezdnych?
Rudy zrobił to samo co on. 
- Na pewno gdzieś tam lśni, między wszystkimi wojownikami. I patrzy na nas.
Jałowy Pył nie był co do tego przekonany, jednak milczał jak trusia. Spojrzał jednak jeszcze raz na rudego bicolora. W brązowych oczach lśniło współczucie. Położył głowę na barku zaprzyjaźnionego wojownika, który zadrżał, jednak nie cofnął się. 
- Mam przestać?
- Nie nie, leż. - powiedział Koperek. Przez chwilę wyglądał jakby się solidnie wahał, jednak odpuścił.
Był rozgrzany. Przydługa sierść na ciele Koperkowego Powiewu przypominała mu... Sasankowego Kielicha. 
Zamknął oczy.

***

Słońce było już w zenicie, gdy obudził go świeży zapach myszy. Otworzył po kolei oboje oczu, a przed nim stała Marchewkowy Grzbiet. 
- W końcu się obudziłeś. - zamruczała. 
- Nie powinnaś być na jakimś patrolu?
- Poszłam na ten o wschodzie słońca. - uśmiechnęła się. - Spokojnie. Tobie odpuszczono.
- Dzięki. - powiedział i przysunął do siebie zdobycz, którą łapczywie zaczął pożerać. Był okropnie głodny.
- Gdzie ty byłeś całą noc, co?
- Czuwałem.. nad S-sasankiem. 
- Nad tym dziwnym starszym?
Spojrzał się na nią spod wilka. 
- Nie nazywaj go dziwnym.
- A ty nie przesadzaj. Czy kota, który nic nie gada, chyba że do siebie, i boi się wyjść z legowiska nazwiesz normalnym?
Zacisnął zęby.
- Sasankowy Kielich był moim bratem i nie pozwolę, byś go obrażała! - zawarczał, przestając jeść. - Jeśli chcesz wyzywać go to proszę, ale ja nie będę tego tolerował. 
- Jesteś przewrażliwiony.
- Jesteś okropna. 
- Kto to mówi. - mruknęła.
- Ja. Jestem wyczerpany twoim gadaniem.
- Phi! - parsknęła Marchewa, mierząc go wzrokiem. - To po co tu jeszcze jesteś?
- Nie wiem, ale zaraz się dowiem. - syknął i wstał. - Wiesz co? Nie odzywaj się do mnie, chyba że chcesz przeprosić. Zobaczymy, kto i dlaczego tu jeszcze jest.
Wyszedł z legowiska wojowników. Ledwo się obudził, a zawitała go awantura. 
Miał dość.

***

Coś było nie tak.
Gdyby ktoś powiedział mu, że Kamień jest w ciąży nie uwierzyłby. Tak samo jak w stwierdzenie, że jeże umieją latać. A gdyby ktoś po tym dodał, że zastępczynią Klanu Burzy zostanie Splątane Futro, to zarzuciłby mu posiadanie pszczół w mózgu. 
A jednak właśnie to dopadło jego Klan. Trudno było mu w to uwierzyć. Zajęcza Gwiazda wydawał się być mądry i rozsądny. To wszystko się nie kleiło do kupy. Za żadne skarby nikt mu nie wmówi, że wszystko jest tak jak powinno być, Kamień chciała mieć kocięta i poprosiła któregoś z wojowników, a Zając zwyczajnie równouprawnia nierudych i rudych, by mogli przejmować te same stanowiska. To była jakaś cisza przed burzą. Czuł to. 
Głowa go bolała od tego całego mętliku w głowie. Kamień. Z nią nic nie było dobrze. Na pierwszy rzut oka można było spostrzec, że coś się stało. Unosząca zwykle głowę w górze kotka plująca na wszystko co się rusza praktycznie się nie ruszała z miejsca, obejmując każdego burym wzrokiem.
Nie myślał za wiele. Poszedł po prostu do kociarni, zignorował towarzystwo Szybkiej Łani oraz jej kociaka i zatrzymał się wprost przed czarną wojowniczką. Jej sierść straciła dawny blask, oczy posmętniały, a sama kotka nawet nie rzuciła w niego żadną obelgą ani rozkazem wyjścia. 
- Kamienna Agonio?
- Nie obchodzi mnie to.
- Chcę z tobą o czymś porozmawiać.

<Kamienna Agonio?>

03 marca 2022

Od Jałowego Pyłu CD Wilczej Zamieci

- ...taka paskudna, że Jałowy Pył zgodził się jedynie z litości. Ale nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. To dobry kocur. W przeciwieństwie do ciebie. Nie waż się więcej na niego patrzeć. Nie waż się więcej oddychać tym samym powietrzem co on. Zrozumiałaś?
Cięty głos Marchewkowego Grzbietu przyprawiał go o dreszcze. Wyjrzał, co się dzieje z rudą wojowniczką i do kogo kieruje swe słowa.
Bicolorka stała twardo nad skuloną z przerażenia Wilczą. Czarna wyglądała jak kupka strachu, która zaraz zemdleje. 
Zauważyła go i wlepiła w szare ciało wielkie, pomarańczowe oko. Posłał jej pełne współczucia spojrzenie.
- I co? Niewiniątko zaniemówiło? - warknęła jego partnerka, przybliżając jej twarz do osiwiałego pyska Wilczej Zamieci. - Zrozumiano?
- Zostaw już ją. Dostała karę, a ty nie musisz się pastwić nad półżywym patykiem.
Usłyszał prychnięcie pręgowanej kocicy. Po chwili jednak schowała pazury, machnęła ogonem i odwróciła się w stronę Jałowego, by podejść do niego i liznąć po policzku.
- Masz rację. Niech to ścierwo samo przemyśli, do kogo należy się zbliżać.
Cóż miał powiedzieć. Odszedł, zostawiając czarną kotkę samą.

***

przed mianowaniem dzieci Wilczej
Marchewkowego Grzbietu nie było w obozie. Poszła na patrol wieczorny. Miał chwilę spokoju, mógł odetchnąć. W końcu. Miła perspektywa. Tylko co robić? Warto by było nie przeleżeć pół nocy w jednym miejscu.
Tak właściwie to przecież żłobek pękał w szwach od tych małych, stukających łapek. Nikt się nie obrazi, jeśli zaniesie im i matce coś do skubnięcia. 
Podszedł więc do sterty zwierzyny, przepychając się przez grupkę zmęczonych wojowników dzielących się językami. Ze sterty wziął jednego z najtłustszych królików, jakie w takim momencie można było znaleźć, co od razu przykuło uwagę jednego typa.
- A ileż się napolowałeś, że dla siebie takie cacko zabierasz? - warknął Dziki Gon.
- To dla Wilczej Zamieci i jej kociąt.
- A ktoś ci ją kazał dokarmiać? - wtrąciła się Szczypiorek. - Nie marnuj zwierzyny.
Zignorował dogryzki, choć nie mógł się nie zgodzić że były w jakiejś części słuszne. Oprócz tego, że na dużą część posiłków Wilcza reagowała skubnięciem, faktycznie ani kotka ani jej dzieci nie miały najlepszej sławy. A zamieszanie w to Koperkowego Powiewu jeszcze zaostrzyło sprawę. Dobrze, że to wszystko ucichło. Współczuł wojownikowi. Nie wyglądał na takiego, co potrafił skrzywdzić motylka, a co dopiero współklanowicza. Tylko chwycił lepiej zwierzynę i wszedł do ciepłej jaskinii. Zastał tam kilka zainteresowanych par oczu, które od razu do niego dobiły, pytając o imię, wiek, ilość złapanej zwierzyny w ciągu całego życia i średnią prędkość z którą zwykle biega po równinach. Kociaki takie już były. Dziwne. 
Za to Wilcza Zamieć była raczej przerażona czyjąś obecnością. Upuścił uszatego ssaka przed nią.
- Przyniosłem coś do was... wszystkich.
<Wilcza Zamiecio?>

14 lutego 2022

Od Jałowego Pyłu do Splątanego Futra

Obudził się w zaśnieżonym obozie. Gdzie nie spojrzał tam tylko biały puch, okrywający wszystko co się da. Pora Nagich Drzew dotknęła ich niespodziewanie. Połowa Klanu odśnieżała, druga odpoczywała, nieliczni zajmowali się jakimikolwiek dającymi pożytek aktywnościami. Na chwilę patrole były wstrzymane, więc teoretycznie wszyscy powinni być w obozie. Zrobił się tu niemały tłok, jednak nigdzie nie mógł wypatrzeć znajomych mu pysków. Pewnie pracują gdzie indziej.
- Jałowy Pyle! - usłyszał spokojny głos Zajęczej Gwiazdy, który wraz ze swoją zastępczynią ustalał role innych przy ogarnianiu tego całego syfu. - i Splątane Futro! Wyjdźcie z obozu poszukać suchego mchu do legowisk.
- Tak małym patrolem?
- Jak na razie bardziej potrzebni wojownicy są nam tutaj. Jeśli znajdziecie za dużo chętnie wyślemy więcej. - powiedział biały. Na tle śnieżnobiałej zaspy, którą stał się obóz burzaków i srebrnego nieba wyglądał jak część mroźnej krainy. Tylko zielone oczy lśniły, zdradzając bycie kotem, a nie lodem. Spojrzał niechętnie na Splotkę, która była równie nieusatysfakcjonowana dobraniem pary, co on. 
- Miejmy to już za sobą. - warknęła niechętnie wojowniczka. 

***

Mchu było jak na lekarstwo. Znikome porosty nie nadawałyby się by wymościć nimi chociażby legowisko gąsienicy, a co dopiero dorosłego kota!
- Myślę, że jeśli mamy coś znaleźć, to w lesie. - powiedział starając się nie brzmieć sykliwie, choć było to trudne. Zaczynał rozumieć, dlaczego Kamienna Agonia jej tak bardzo nie znosiła. To było zrozumiałe.
Ruszył szybkim krokiem w stronę zarośli, przedzierając się przez pustynię szadzi. Mróz szczypał go w łapy, ale przynajmniej Splotka nie narzekała aż tyle. Wybuchłby, gdyby musiał słuchać jeszcze jednego kobiecego biadolenia.
Drzewa stanowiły skuteczną ochronę przed całym zimnem, które otuliło Klany. Było tu o wiele przyjemniej, niż na otwartej przestrzeni, gdzie szalał wiatr i dziadek mróz. Brr.
Minął pieniek, spod którego nie widać było już nawet kory. Idealne. Wystarczy na co najmniej kilka legowisk. Skinięciem łba zwrócił uwagę szylkretki, która tak samo jak on zaczęła rozrywać i zbierać mech. Był pokryty przymrozkiem, ale Jałowy był pewien, że i tak nic lepszego się nie znajdzie. 
- Miło z twojej strony. - rozległ się śmiech, na dźwięk którego Jałowkowi uszy stanęły na sztorc. Splątane Futro zrobiła to samo.
- Słyszałaś?
- Nie, jestem głucha. - rzuciła przez zęby. Sama ruszyła na przód, szukając kota, który powinien siedzieć w obozie. Niewątpliwie był to inny burzak. Od razu wyczułby ostrą woń samotnika, gdyby to był jakiś nieklanowiec. Zaprzestał roboty i ruszył za wojowniczką, ukrywając zainteresowanie. 
Długo szukać nie było trzeba. Pod wysokim, liściastym (teraz tak właściwie już nie) drzewem siedziała dwójka kotów. Mimo umorusania śniegiem wojownicy wyglądali bardzo znajomo. Zwłaszcza niebieska szylkretka.. Obłoczek?!
Z taką samą odrazą Splotka wpatrywała się w rudego kocurka. Falująca Tafla? Co oni na Klan Gwiazdy tu robili? Chyba nie..?
- Specjalnie dla ciebie szukałem pół nocy tego kwiatka. Przepiękna roślina dla przepięknej kotki. - cętkowany upuścił półżywego chwasta na ziemię, zaraz przed łapami Obłok, która ponownie zachichotała. 
- Nie musisz mi tego wypominać za każdym razem, gdy się spotykamy. - zamrugała kilka razy zalotnie. Chciał odsunąć gałązkę, która zasłaniała mu widok, ale tylko zaszeleściła głośno. Spłoszony cofnął się, czując wzrok calico. 
- Co to było? - córka niebieskiego zmierzyła wzrokiem pobliskie krzaki.
- Pewnie wiewiórka. Nie przejmuj się. - miauknął spokojnie i przysunął się do kotki. - Obłoczna Myślo, chmurko moja, czy zostaniesz mo...
- Dość! - syknęła Splotka, podnosząc się z krzewów i patrząc na niedoszłą parę. 
- Obłok? Ty i Falka..? Naprawdę?
- Nie będziecie mi życia układać! - miauknęła zjeżona kotka.

<Splątane Futro?>