Już nawet kocięta nie słuchały jego opowieści.
Życie było szybsze niż kiedykolwiek. Rządy Tygrysiej Gwiazdy, teraz Różanej Przełęczy? Miał wrażenie, że tak szybko, jak ruda kotka stanęła na miejscu przywódcy tak z niego zeszła. Z resztą jego życie skończyło się wraz ze śmiercią Kamiennej Gwiazdy, z dniem, gdy zmienił legowisko wojowników na starszych. Otoczony innymi kotami, których wiek odbierał im siły, z którymi się wychował i widział wszystkie stadia ich życia, wzloty i upadki, narodziny kociąt i śmierci bliskich, czuł się tylko bardziej przygnębiony.
Gdyby tylko mógł powrócić, na choćby jeden dzień, do czasów, kiedy był uczniem. Do beztroskiego wylegiwania się w słońcu, do zdeterminowanych wyścigów z Sasankiem, do polowań na króliki, z których wracał z dumą i chęcią jedynie położenia się w legowisku i zaśnięcia na cały wiek. Teraz jakby tylko miał możliwość, biegłby aż po krańce ich terytorium. Oddałby wszystko (choć zostało mu już niewiele), żeby poczuć w sierści wiatr, w uszach puls krwi, w oczach odważny błysk! Przewrócił się na drugi bok, wywołując pstryknięcia w zleżałych kościach. To mu zostało ze swojej zwinności i gibkości sprzed księżyców. Legowisko starszych stało się dla niego klatką, uświadamiającą to wszystko, co stracił.
Zielone ślepia mierzyły innych, z którymi mimo konfliktów za młodości musiał dzielić obskurne łoże. Szczypiorkowa Łodyga, co starała się nadal trzymać głowę w górze, lecz widocznie księżyce niespuszczania jej ani razu dały po sobie znać. Gliniane Ucho, któremu niegdyś wyszarpałby mu tchawicę za morderstwo córki, teraz jednak śpiący tuż obok niego, świszcząc oddechem. Falująca Tafla, zięć, któremu dawał nawet i teraz do zrozumienia, że nigdy nie zaakceptował ich związku. I oczywiście, kto inny jak Rozżarzony Płomień... gdyby tylko nie wysuszony na wiór język i oczy, które z narastającym od ostatniego sezonu trudem łapały kształt leżącego dokładnie naprzeciwko kocura powiedziałby wiele... Ale przez te wszystkie księżyce nauczył się tolerować obecność tych kotów, jak i innych, którzy zdążyli już się przewinąć przez ten krzew i mszyste legowiska. Jego wzrok utknął na stygnącym, niesprzątniętym kawałku mchu i piór, który jeszcze kilkadziesiąt dni temu należał do Wilczej Zamieci. Jej już nie było. Podobnie jak Tygrysiej Gwiazdy, Splątanego Futra, Czajkowego Zaćmienia... potrafił wyliczyć wszystkie śmierci, które dotknęły Klanu Burzy i momenty, gdy to on jako starszy ich żegnał, przykrywając warstwą ziemi i piasku. Był już jednym z niewielu pozostałych z pokolenia pamiętającego Piaskową Gwiazdę. Klan Burzy jednak zdawał się utrzymywać to samo tempo co niegdyś. Widział diabła w pomiotach Zięby i Pożaru, zwłaszcza w kocięciu nazwanym tak samo jak przywódczyni ich Klanu sprzed sezonów. Wiedział, że z nich nie wyjdzie nic dobrego. Historia jeszcze zatoczy koło, był pewien. Z resztą tylko głupi nie zauważał dyskryminacji, która nigdy nie zniknęła i wiedział, że już nie zniknie. Burzaki były przeznaczone do szukania największego wroga między swoimi.
— Hej, dziadku! — Rozległ się rozmyty lekko głos, który przywołał jego spojrzenie w stronę wyjścia i myśli w kierunku zapomnienia, czy przechowania na później. Nie spodziewał się nikogo innego jak Ostowego Pędu. Jego wnuk był jednym z niewielu, jak nie jedynym, który zdawał się o nim nie zapomnieć. W jego pysku dostrzegł niedużą, lecz tłustą mysz. Wojownik dobrze wiedział, że Jałowy Pył nie miał już apetytu na nic więcej niż to. Skinieniem głowy zaprosił wnuka do siebie, a ten postawił obok niego zdobycz. Nawet nie przeszkadzało już starszemu, że Oset był kremowy – czy to wszystko teraz miało jeszcze jakieś znaczenie? Jego dni upływały mu szybko, za szybko, by przejmować się już czyimś kolorem sierści. W końcu to zrozumiał.
— Sam upolowałem — miauknął radośnie, próbując zacząć rozmowę. Jałowy Pył odpowiedział mu ciszą i wnikliwym wpatrywaniem się w jego oczy, jak gdyby próbował zobaczyć przez nie jego duszę. Miał słodki, niewinny charakter, który jednak Końskie Kopytko zaprowadził w stronę swojej okropnej matki. Rudy już dawno zapomniał o swoim ojcu, któremu ograniczył kontakt z kociakami, gdy były jeszcze młode. Skąd to przywiązanie młodszego wojownika? Nie znajdował odpowiedzi.
— Jesteś dobrym kotem — wycharczał dawno nieużywanym, zaschniętym głosem. Odchrząknął, co niewiele pomogło i kontynuował, nie odrywając wzroku ani na uderzenie serca. — Zastanawiam się czasami, dlaczego tu przychodzisz. Jakim cudem jeszcze o mnie pamiętasz? — Szary uśmiechnął się, mrużąc oczy.
— Jesteś moją rodziną i starszym. Należy się wami opiekować — odparł nieco zdziwiony kocur po kilku dłuższych chwilach. — Nie powinienem?
— Wręcz przeciwnie. To dobry znak. Cieszy mnie, że jednak nie odszedłem całkiem w zapomnienie. — W końcu starszy oderwał wzrok od Ostowego Pędu i zamknął oczy, biorąc głęboki wdech. Właściwie on jeden przypominał mu, że nie jest jeszcze całkiem samotny i opuszczony. Wojownik znieruchomiał, niepewny tego, co powinien na to odpowiedzieć. Doskonale wiedział, co siedzi w tym momencie w jego głowie. Zagubienie i niezrozumienie. — Chcesz radę od tego starego, dziwnego dziadka?
— Tak? — odparł Oset niepewnie, machając ogonem. W stronę rozmawiających nikt nie spoglądał – większość starszych głęboko spała lub była zajęta własnymi myślami. Jałowy Pył powrócił do wpatrywania się głęboko w jego oczy, jedynie delikatnie jaśniejszego odcienia zieleni, ale błyszczące się tak samo jak niegdyś jego samego.
— Nie zmarnuj życia, jak ja — mruknął cicho, lecz miał pewność, że kocur to słyszał. Jego powieki rozchyliły się, a źrenice powiększyły, jak gdyby patrzył na znaleziony przypadkiem skarb. — Byłem niegdyś taki jak ty. Rozbrykany, mało myślący. Wykorzystaj te dni, nawet nie zauważysz, gdy się skończą — mówił, przywołując do siebie wspomnienia i ich szczątki, bo równie tak bardzo jak tego nie chciał, tak te znikały, jak powoli drążony przez płomień pień drzewa. — Życie ci minie szybciej niż myślisz, nawet jeśli to "wiesz". Och nie wiesz, uwierz mi — zaśmiał się krótko, co wywołało napad kaszlu. — Będziesz wspominał dokładnie ten czas, więc nie pozwól, by ktoś ci go odebrał. Bez wahania napluj takim w pysk. — Im więcej mówił, tym bardziej cisnęło go w gardle i głowie. Chciał opowiedzieć kocurowi całą swoją historię, wszystko o niepoznanej przez niego nigdy babci, która pozbawiła go tylu możliwych wspomnień. Ale dała mu jego, dała mu jego kocięta, których nie potrafiłby oddać. Mimo czystej nienawiści... ciśnienie w skroniach rozsadzało mu czaszkę. Syknął z bólu. Nie mógł dłużej myśleć.
— Wszystko w porządku, dziadku? — odezwał się Oset, na co szybko odparł:
— Tak, nic wielkiego — zapewnił, trzymając się łapą za bolące miejsce.
— Nie powinienem zawołać Wiśniowej Iskry?
— A zostaw ty ją — prychnął, bardziej by dać upust bólowi niż z irytacji jego pytaniem. — Co ma marnować zioła na kogoś takiego jak ja. Odstaw komuś innemu tą mysz. Położę się i mi przejdzie.
— Na pewno? — zapytał niepewnie, biorąc już gryzonia w pysk.
— Tak. Blady Zmierzch jak się obudzi na pewno będzie głodna. Postaw jej. Jak się obudzi powiedz, że to ode mnie — miauknął, uśmiechając się słabo. Jedyna przyjaciółka, jaka mu pozostała. Po tym próbował ułożyć się wygodniej na własnym posłaniu, co dało znak wojownikowi, że to koniec ich rozmowy.
— Przyjdę jak wstaniesz i poczujesz się lepiej — powiedział młody, na co niebieski mu nie odpowiedział. Zwinął się w kłębek, a głowa sama opadła mu na łapy. W jednej chwili poczuł się wyczerpany. Przywykł do dziwnych anomalii zdrowotnych. Były jego rutyną. Dlatego też okrył łapy ogonem i zamknął oczy. Zapadł szybko w sen, kojący cały jego ból.
***
Przeciągnął się z ziewnięciem, czując pod sobą miękki mech z posłania. Ziewnął, nie otwierając zaspanych oczu. Czuł się o wiele lepiej. W trakcie jego słodkiego snu musiała przejść burza, pomyślał, wdychając rześkie powietrze. Zdecydowanie zapadał już wieczór, bądź nawet była noc. Ile spał? Nie potrafił określić. Otworzył najpierw pierwsze, później drugie oko, oba kierujące swój wzrok na trawę, która go zaskoczyła. Czy miał takie problemy z pamięcią, że wymyślił sobie tą całą rozmowę z Ostowym Pędem w legowisku starszyzny? Skierował oczy ku górze i ku jego narastającemu szokowi jego wzrok nie napotkał krzewiastych gałęzi i liści, przez które miejscami przebijał się błękit nieba. Patrzył jednak z zapartym tchem gwiazdy, którymi pokryte było niebo od wschodu do zachodu. Lśniły jasno, tak, że księżyc był zbędny, by widzieć wszystko bez najmniejszego problemu. Rozejrzał się po pustkowiu, w którym się znalazł. Bał się dopuścić do siebie myśl, której starał się uniknąć za wszelką cenę. To nie Klan Gwiazdy. Nie umarł...
— Tyle lat! — Został nagle przygnieciony do ziemi, w znajomy sposób. Zbyt znajomy, by tego nie pamiętać. Odwrócił głowę, mając nadzieję tylko na ujrzenie tego pyska, za którym tęsknił sezonami.
Te roześmiane oczy, pewny ścisk, zżółkłe, suszone w uśmiechu zęby. On też wydawał się być jakiś młodszy. Sasankowy Kielich, ta jedna osoba, której śmierci nigdy nie zaakceptował. W jego oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Nareszcie byli znów razem, jak za starych, dobrych czasów.
— Jak dziecko — warknął uszczypliwie rozbawiony szary, jednak po chwili i po jego policzkach zaczęły spływać łzy szczęścia. Kocury wtuliły się w siebie tak, jak gdyby już nigdy nie mieli pozwolić sobie odejść. Jałowy Pył siąkał nosem i szlochał, zupełnie nie zwracając uwagi, że zachowuje się jak małe kocię – nie obchodziło go to. Był tu znów z ukochanym bratem. Wdychał jego zapach, przywodzący mu na myśl wszystkie pory roku, charakterystyczny zapach każdej z nich zmieszany w jedno. W końcu duch poklepał go po plecach i odsunął się, wstając z ziemi. Po chwili Jałowy Pył zrobił to samo, mierząc wzrokiem własne stopy, przez które mógł dojrzeć źdźbła trawy. Mieniły się blaskiem tysiąca gwiazd. Chodził po zroszonej trawie, nie mogąc uwierzyć. Stawiał energiczne kroki, których poczucie dawało mu radość, tak dawno nieodczuwaną. Czuł się młodszy niż kiedykolwiek wcześniej, jak gdyby opuścił więzienie swojego starego, dysfunkcyjnego ciała.
— Zaprowadź mnie do Klanu Gwiazdy — powiedział stanowczo, wycierając wszystkie łzy z twarzy. Sasankowy Kielich zdawał się być zaskoczony pewnością w jego głosie.
— Tak szybko się rozstajesz ze swoim światem?
— Za długo cierpiałem w samotności — odpowiedział krótko, na co tylko były wojownik Klanu Burzy delikatnie się uśmiechnął. Skinął głową w konkretnym kierunku i ruszył, a Jałowy Pył za nim. Odciski ich łap zostawiały gwiezdny świat w ziemi, gdy znikali daleko za horyzontem. To był już koniec.
04.05.2021 - 02.09.2023, 121 księżyców, 68 opowiadań (tak blisko...), pm listopada 2021. Pierwsza postać, z którą przeżyłam pierwsze blogowe doznania, bez której nie poznałabym cudownych przyjaciół ani zdecydowanie nie została administratorem wcne. Dziękuję ci, Jałowy za to wszystko i przepraszam za zaniedbanie – bądź nareszcie szczęśliwy w Klanie Gwiazdy. [*]