Cięty głos Marchewkowego Grzbietu przyprawiał go o dreszcze. Wyjrzał, co się dzieje z rudą wojowniczką i do kogo kieruje swe słowa.
Bicolorka stała twardo nad skuloną z przerażenia Wilczą. Czarna wyglądała jak kupka strachu, która zaraz zemdleje.
Zauważyła go i wlepiła w szare ciało wielkie, pomarańczowe oko. Posłał jej pełne współczucia spojrzenie.
- I co? Niewiniątko zaniemówiło? - warknęła jego partnerka, przybliżając jej twarz do osiwiałego pyska Wilczej Zamieci. - Zrozumiano?
- Zostaw już ją. Dostała karę, a ty nie musisz się pastwić nad półżywym patykiem.
Usłyszał prychnięcie pręgowanej kocicy. Po chwili jednak schowała pazury, machnęła ogonem i odwróciła się w stronę Jałowego, by podejść do niego i liznąć po policzku.
- Masz rację. Niech to ścierwo samo przemyśli, do kogo należy się zbliżać.
Cóż miał powiedzieć. Odszedł, zostawiając czarną kotkę samą.
***
przed mianowaniem dzieci Wilczej
Marchewkowego Grzbietu nie było w obozie. Poszła na patrol wieczorny. Miał chwilę spokoju, mógł odetchnąć. W końcu. Miła perspektywa. Tylko co robić? Warto by było nie przeleżeć pół nocy w jednym miejscu.
Tak właściwie to przecież żłobek pękał w szwach od tych małych, stukających łapek. Nikt się nie obrazi, jeśli zaniesie im i matce coś do skubnięcia.
Podszedł więc do sterty zwierzyny, przepychając się przez grupkę zmęczonych wojowników dzielących się językami. Ze sterty wziął jednego z najtłustszych królików, jakie w takim momencie można było znaleźć, co od razu przykuło uwagę jednego typa.
- A ileż się napolowałeś, że dla siebie takie cacko zabierasz? - warknął Dziki Gon.
- To dla Wilczej Zamieci i jej kociąt.
- A ktoś ci ją kazał dokarmiać? - wtrąciła się Szczypiorek. - Nie marnuj zwierzyny.
Zignorował dogryzki, choć nie mógł się nie zgodzić że były w jakiejś części słuszne. Oprócz tego, że na dużą część posiłków Wilcza reagowała skubnięciem, faktycznie ani kotka ani jej dzieci nie miały najlepszej sławy. A zamieszanie w to Koperkowego Powiewu jeszcze zaostrzyło sprawę. Dobrze, że to wszystko ucichło. Współczuł wojownikowi. Nie wyglądał na takiego, co potrafił skrzywdzić motylka, a co dopiero współklanowicza. Tylko chwycił lepiej zwierzynę i wszedł do ciepłej jaskinii. Zastał tam kilka zainteresowanych par oczu, które od razu do niego dobiły, pytając o imię, wiek, ilość złapanej zwierzyny w ciągu całego życia i średnią prędkość z którą zwykle biega po równinach. Kociaki takie już były. Dziwne.
Za to Wilcza Zamieć była raczej przerażona czyjąś obecnością. Upuścił uszatego ssaka przed nią.
- Przyniosłem coś do was... wszystkich.
<Wilcza Zamiecio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz