BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Promieniste Słońce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Promieniste Słońce. Pokaż wszystkie posty

31 sierpnia 2025

Od Promienistego Słońca CD. Psotki

Dzisiejszy dzień mijał mi jak zwykle. Pełen rozmyślań, sprawiających, że czułem się zmęczony. Nic niezwykłego, lecz też nic prostego. Jednak poza tym było dosyć spokojnie, można było nawet uznać, że się nudziłem. Więc po prostu postanowiłem odwiedzić żłobek. Idąc do żłobka, nie spodziewałem się, jednak znaleźć małego uciekiniera. Stanąłem więc w miejscu, gdy maluch mnie zobaczył. Spojrzałem na nią z góry, gdy zauważyłem, że podniosła główkę. Jej ślepia bardzo przypomniały mi te Mysiego Postrachu. Jednak jako odpowiedzialny dorosłym musiałem coś powiedzieć prawda?
— A gdzież to idziemy, młoda wojowniczko? — powiedziałem stanowczo, jednak nie ostro.
Psotka, bo tak chyba było jej na imię, wyprostowała się.
— Jak to gdzie? Na przygodę! Przepuść mnie! — miauknęła w moją stronę, tupiąc delikatnie łapką.
Westchnąłem tylko na to zachowanie, nachyliłem się i złapałem ją za kark. Mimo jej protestów zabrałem ją z powrotem do żłobka. Usadziłem na posłaniu, które pachniało mi jej ojcem i usiadłem obok.
— Nie wolno ci wychodzić ze żłobka. Szczególnie na tamtą ścieżkę — mruknąłem do czarno-białej.
— Dlaczego? Ty tam byłeś!
Gdy ponownie usłyszałem głos koteczki, jedynie uśmiechnąłem się w duchu, kiedyś też byłem takim małym psotnikiem. Jej zachowanie delikatnie przypominało mi moje wyczyny. Spojrzałem więc się w jej niebieskie oczka i rzekłem:
— Poczekaj maluchu, podrośniesz i sobie tam będziesz mogła chodzić — powiedziałem delikatnie. Nie chciałem brzmieć ostro, miałem wrażenie, że żadne dziecko tego nie lubi.
— Ale czemu nie teraz? — Dalej protestowała Psotka, ewidentnie trzeba było spróbować jej wytłumaczyć.
— Bo to niebezpieczne — mruknąłem.
— Ale będę uważać! — Dalej piszczała koteczka.
— Aż tak bardzo chcesz wyjść poza żłobek? — zapytałem kociaka i po chwili myślenia dodałem: — Teoretycznie można, by opowiedzieć ci o naszych terenach, bo jesteś jeszcze nieco za młoda na pełnoprawną wycieczkę… Albo bym cię, chociaż po obozie oprowadził. Co ty na to?

<Psotka? Jesteś proszona do odpowiedzi>

12 sierpnia 2025

Od Promienistego Słońca

Tydzień po bitwie z Klanem Wilka

Dzień z tego, co mi się zdawało, musiał zacząć się już dłuży czas temu. Przynajmniej tak stwierdziłem przez dźwięki dochodzące do moich uszu. Nie dbałem o to teraz, ja miałem odpoczywać. Moje oczy były więc zamknięte. Miałem wrażenie, że ten odpoczynek mi się przyda, ostatnie wydarzenia były ciężkie. Sama myśl o nich sprawiała, że robiło mi się niedobrze, a złość na to wszystko narastała we mnie. Chciałem krzyczeć, jednak jednocześnie miałem wrażenie, że ściskało mnie w gardle. To było nieprzyjemne, tak bardzo… Jednocześnie, czy miałem powód, aby być zły? Tak. W końcu kto nie byłby zły na moim miejscu? Musiałem walczyć w bitwie, której nie wywołałem. Klany, zamiast rozwiązać to pokojowo, pobiły się… Zupełnie jak małe kocięta. Kto na tym ucierpiał? Koty, które nawet nie miały nic do powiedzenia w tym temacie. Złota Droga, Miedziany Kieł i Jerzykowa Werwa, oni wszyscy zapłacili najwyższą cenę z powodu tej bitwy. Prawie aż najeżyłem się na samą myśl, że mogłem umrzeć. Szukając szczęścia w nieszczęściu, straciłem tylko ogon oraz zyskałem parę blizn. Nadal jednak nie uśmiechało mi się to. Powodowało to, że byłem zły na tych wariatów z Klanu Wilka. Miałem nadzieję, że ta kotka, która mnie zaatakowała udławi się własną śliną. Dzięki niej byłem pewien, Klan Wilka jest pełen świrów… Nie, poprawka wszystkie Klany są pełne świrów. Zamiast rozwiązywać to pokojowo, bijemy się o byle co, nie dbamy o to, by inni przetrwali. Nie dbamy wystarczająco o swoich. Ile kotów już przez to ucierpiało? Potrójna Łapa i Jeżynek, których nie dopilnowaliśmy wystarczająco dobrze. Sami członkowie klanu krzywdzą innych członków tego samego klanu. W końcu zagubiony Obuwik i Melodyjny Trel zostały zabite przez ich pobratymca… Sama myśl o ich morderczyni sprawiała, że czułem łzy napływające mi do oczu. Moja matka… Zielone Wzgórze, moja ukochana matka. Kotka, która mnie wychowała, była morderczynią. Sama myśl o tym sprawiała, że czułem się tragicznie. Jak taka kochana osoba jak Zielone Wzgórze mogła to zrobić? Nie rozumiałem tego, sam fakt, że miałem z nią tyle szczęśliwych wspomnień… Bolał. To tak strasznie bolało, tak mocno. Tak bardzo. Gorzej niż stracenie kontaktu z Nieustraszonym Chomikiem… Prawie że syknąłem na samo wspomnienie o tym. To nadal mnie bolało. Miałem wrażenie, że to wszystko powoli mnie przerastało, nienawidziłem tego. Czemu to się działo? Czułem się jak półżywa zwierzyna w pazurach kota bawiącego się nią. Miałem wrażenie, że gdzieś indziej mogło by być lepiej, gdzieś poza terenami Klanu Klifu… Jednak wiedziałem, że nie mogłem uciec, nie mogłem zwiać. Coś trzymało mnie tu, a te coś było moją rodziną. Nie mogłem ich, opuścić. Czułem się, na chociaż myśl o tym, winny? Chyba temu uczuciu było najbliżej do tego. Te myśli sprawiły, że byłem jeszcze bardziej zmęczony niż zwykle… Chyba powinienem spróbować iść spać… Po krótkim rozmyśleniu czy warto, postanowiłem spróbować to zrobić. Po krótszym czasie, wymęczony myślami, usnąłem.

30 lipca 2025

Od Promienistego Słońca

Tej samej doby, której Promieniste Słońce spotkał Nieustraszonego Chomika

Byłem w obozie, wpatrzony w moje łapy. Księżyc już dawno był na niebie, a wszyscy spali. Jednak nie obchodziło mnie to, nie mogłem usunąć. Po prostu nie mogłem dziś tego zrobić. Czułem swego rodzaju ból, nie był on jednak z powodu ran czy choroby. A z uczucia. Uczucia, które i tak nie miało szansy rozkwitnąć. Żałowałem, że jej o tym nie powiedziałem. Gdybym mógł cofnąć czas, powiedziałby jej w chwili, gdy się żegnaliśmy, nawet jeśli nie czuła tego samego, chciałbym, by wiedziała. Miałem wrażenie, że nawet jeśli, to i tak zbytnio dbała o swój Klan...
Czy te rozmowy były czymś nielojalnym wobec Klanu Klifu? Tak, poniekąd były. Czy mnie to obchodzi i obchodziło? Nie, nawet jeśli powinno. Od czasu spotkania jej byłem zły. Lecz nie na nią, szanowałem jej decyzję. W końcu jak się kogoś kocha, to się go szanuje, prawda? Szanuje i chroni… Jednak jej nie mogłem ochronić, nie przez granice naszych klanów. Dlatego zostało mi tylko szanowanie jej. Przez te głupie granice. Szczerze zastanawiałem się od tego momentu, czy jestem tu szczęśliwy, czy nie marnuje życia? Te kodeksy… Tak ranią innych. Wreszcie zrozumiałem Niedźwiedzi Miód. To, co zrobił dla miłości. Muszę go przeprosić, jeśli jeszcze kiedykolwiek go spotkam. Tak od serca. W każdym razie czy kodeks ma sens? Tak i nie. Czemu nie moglibyśmy być jednym wielkim Klanem? Albo pozwolić na miłość? Te wszystko mnie bolało. Zastanawiało mnie, skoro Klan Gwiazdy to akceptuje, to czy dbają o koty? Pozwalają na krzywdę kotów, pozwalają na to, co się działo w Klanie Klifu. Czemu musimy cierpieć i umierać za decyzje, które nie należały do nas? Za pomysły, które nie były nasze… Czy Klan Gwiazdy tego chciał? A może po prostu nie miał władzy? Na samą myśl o tym ścisnęło mnie w gardle. Miałem wrażenie, że nie powinienem o tym myśleć. Zwłaszcza gdy aż dwie moje siostry były medyczkami, ale… byłem po prostu wściekły na Klan Gwiazdy, wściekły na przywódców, zastępców i medyków. Nawet poniekąd na moje siostry, mimo że te nic nie zrobiły. Byłem wściekły na samo to, że pozwalają na ten kodeks, na to wszystko. Gdyby nie te wszystkie ich wymyślone problemy, mógłbym nadal gadać z Nieustraszonym Chomikiem! Teraz nie mogłem zrobić nic. Ale to nic. Nie mam jak być od tego wolny. Chyba że… Uciekłbym. Zwiałbym z tego miejsca gdzieś daleko, gdzie nie ma tych zasad. Ta myśl wydała mi się czymś, co chciałbym zrobić. Jednak wtedy przyszła kolejna. Moja rodzina i Pietruszkowa Błyskawica… Oni nie uciekliby. Oni chcieliby tu zostać. Nawet mimo wszystkiego tego. Mieli tu życia, tak samo jak ja. Nawet jeśli miałem tego dość, musiałem to wytrzymać. Chyba powinienem się przespać. Prawda? Położyłem więc głowę na łapach i zamknąłem oko. Miałem nadzieję na szybki sen. Miałem nadzieję, że te myśli są jedynie owocem mojej złości i miną po jakimś czasie.

29 lipca 2025

Od Promienistego Słońca CD. Nieustraszonego Chomika

Słońce było jeszcze wysoko, chociaż schodziło już coraz niżej, ustępując miejsca księżycowi. Szedłem więc oświetlany ostatnimi jego promykami. Stawiałem moje łapy niemalże obok granicy z Klanem Burzy. Choć wmówiłem innym, że idę po mech, miałem nadzieję znów spotkać Nieustraszonego Chomika. Żałowałem, że warunki nie były bardziej romantyczne, nie byliśmy razem, ale szczerze? Miałem nadzieję, że ona też coś do mnie czuje. Także zimny wiatr przeszkadzał mi szczególnie mocniej niż zwykle, nic dziwnego skoro rozwiewał specjalnie wymyte na tę okazję futro. Jednak gdy ów wiatr przysłał do mojego nosa pewien zapach, ucieszyłem się dosyć, to był zapach Nieustraszonego Chomika! Widziałem jak szła w okolicach granicy. Uschnąłem się na dźwięk mojego imienia;
— Witaj Promieniste Słońce. — Jej głos wydawał mi się niezwykle przyjemny, zupełnie jak śpiew ptaków.
Chciałem coś powiedzieć, gdy nagły podmuch wiatru zaskoczył szylkretkę, przez co prawie się przewróciła, na szczęście załapała równowagę. Rzekłem jednak;
— Nic ci się nie stało? — Zapytałem, dodając po chwili — A i witam moją drogą przyjaciółkę, dbają o ciebie w tym Klanie Burzy dobrze? Jesteś tam bezpieczna?—
— Jestem całkowicie bezpieczna, nie musisz się martwić też co do traktowania. Jedyną złą rzeczą była śmierć jednego z naszych wojowników, Kruczego Tańca. — Dodała ona po chwili — A jak tam u ciebie? Jak się czujesz po śmierci tego ucznia, co zginął przez tego samotnika?
— Wolałbym o tym nie gadać, myśli o tym co stało się biedakowi, sprawiają, że czuje się źle...— Mruknąłem cicho, po czym dodałem — Dobrze, że jesteś bezpieczna, moja droga przyjaciółko, przyznam, że nie chcę, by coś ci się stało. Czas spędzony z tobą jest dla mnie bardzo cenny, szkoda, żeby się skończył... Prawda? —
— Wybacz, zapomniałam o tym, miejmy nadzieję, że jest szczęśliwy w Klanie Gwiazdy.  A ktoś już o tym wie?—
— O czym? — Zapytałem, nie rozumiejąc, o czym mówiła kotka. O co jej konkretnie chodziło? Nie chciałem się jednak domyślać, dlatego wolałem się dopytać.


<Nieustraszony Chomiku? Zapraszam do odpowiedzi>

17 lipca 2025

Od Promienistego Słońca CD. Chomiczej Łapy (Nieustraszonej Chromik)

Po zaginięciu Potrójnej Łapy i mianowaniu Nieustraszonej Chomik

Dzień był spokojny, wiatr nie wiał, a niebo było czyste. Słońce grzało mi grzbiet, gdy stałem w miejscu. Technicznie rzecz biorąc w tej chwili byłem na polowaniu. Jednak obecnie? Stałem przy granicy wpatrzony w tereny Klanu Burzy. Wiedziałem, że powinienem wracać, polować. Musiałem coś złapać. Nie chciałem znów denerwować moich pobratymców. Nie znowu. Jednakże miałem nadzieje spotkać kogoś… Chomiczy Zgryz, nie widziałem jej od jakiegoś czasu. Nie spotkałem jej ani razu od czasu naszej rozmowy. Wiedziałem, że ta nadzieja była niezwykle głupia, że nie powinienem jej mieć. Jednak w ostatnich dniach zastanawiałem się, czy jeszcze ją spotkam. Stałem więc tam nieruchomo, jak martwa mucha w pajęczej sieci. Nagle usłyszałem dźwięk szeleszczącej trawy, odwróciłem więc łeb. Moje oczy powiększyły się nagle ze zdziwienia, nie spodziewałem się jej zobaczyć… Chomiczy Zgryz? Musiałem wyglądać trochę, jakbym zobaczył coś strasznego, było jednak przeciwnie. Przed mymi oczami ukazała się piękna istota. Jej szylkretowe futro lśniło pięknie, odbijając promienie słońca. Zauważyłem, że spotkanie kotki sprawiło, że serce zabiło mi nieco szybciej… Dziwne. Kotka szybko podbiegła do mnie i rzekła swoim pięknym głosem;
— Witaj, Promieniste Słońce! Jak tam mija ci dzień? Może chociaż tobie mija pozytywnie — powiedziała.
— A, dzień dobry, cóż cię znów tu sprowadza! Mam nadzieje, że traktują cię w twoim klanie dobrze. A u mnie jest okej, chyba nawet możliwe, że mój brat sobie kogoś znalazł! Kto wie, nawet jest szansa, że zostanę wujkiem — powiedziałem, chwaląc się i mając cichą nadzieję, że plotki o moim bracie oraz Mroźnym Wichrze są prawdziwe. Uśmiechnąłem się też do Chomiczego Zgryzu przy okazji.

<Chomik?>


15 lipca 2025

Od Promienistego Słońca

UWAGA; wzmianka o krwi

Było już późno, księżyc był zasłonięty przez chmury, a grad spadał z nieba, rozbijając się o ziemie. Nawet gdybym nie miał wzroku, wiedziałbym o tym. Lodowe kule wydawały nieprzyjemny dźwięk, uderzając w różnorakie rzeczy. Co jakiś czas było słychać jeszcze pioruny. Gdyby te warunki nie były wystarczająco nieprzyjemne, było coś jeszcze… Wspomnienia dzisiejszego zgromadzenia, tego czegoś i głowy Potrójnej Łapy… Żałowałem, że nie udało mi się, zanim umarła skrzywdzić jej jeszcze bardziej. Miałem nadzieje, że jej zwłoki staną się pożywieniem dla ptaków. Podła istota przydałaby się na coś… W każdym razie brzydziło mnie to, że nadal miałem reszty jej krwi na futrze. Myłem się więc, gdyż chciałem pozbyć się jej krwi jak najszybciej. Ta niestety przez drogę do obozu zdążyła zaschnąć. Moje łapy i okolice pyska były pełne czerwonych plam. Myłem więc je, próbując nie krzywić się na smak krwi na języku. Szczerze? Brzydziłem się nią, była obrzydliwa. Miałem nadzieje, że więcej gnid nie ma, nie chciałem, aby ktoś groził młodzieży… Nie chciałem, aby to się powtórzyło. Nie chciałem sobie wyobrażać cierpienia, jakie musiał przeżywać Potrójna Łapa. Miałem tylko nadzieje, że jego śmierć była szybka i bezbolesna. Miałem nadzieje, że to stało się już po jego śmierci… To wszystko było takie trudne. Miałem tego dość, byłem zmęczony, chciałem spać. Na szczęście krew została już zlizana z mojego futra. Mogłem zapaść w sen. Położyłem się więc na mchu. Zamknąłem swoje oczy, mając nadzieje, że ukojenie przyjdzie szybko. Tak się nie stało. Choć sen przyszedł, zajęło mi to długą chwilę.

08 lipca 2025

Od Promienistego Słońca

Dzień trwał już od jakiegoś czasu i choć poza jaskinią było dosyć ciepło, a słońce łagodnie oświetlało tereny mojego klanu, nie miałem siły cieszyć się tym, co było poza obozem. Wróciłem z patrolu granicznego jakiś czas temu, nic wielkiego. Jednak ten był… dosyć nudny. Siedząc w jaskini zbyt zmęczony, aby coś robić, ale jednocześnie dosyć znudzony, chciałem odpocząć, jednak póki co nudna dobijała mnie coraz bardziej! Myśląc, co mógłbym zrobić, wpadłem na pewien wspaniały pomysł. Co, gdyby z kimś porozmawiać? Rozejrzałem się więc po obozie; widząc białe futro mojego brata postanowiłem, że dobrze byłoby z nim zacząć rozmowę. Nie rozmawiałem z nim od czasu, gdy zapytałem go o niego i Mroźnego Wichra! Choć chciałem o to wypytywać, teraz chciałem po prostu z nim pogadać; męczyć go pytaniami będę potem. W każdym razie kocur siedział spokojnie, niedaleko stosu zwierzyny. Podchodząc do niego, powiedziałem głośno;
– Cześć! Ładny dzisiaj dzień, co nie? – Słysząc te słowa, kocur odwrócił w moją stronę głowę.
– Czego znowu, na Klan Gwiazdy chcesz, Promieniste Słońce? – zapytał Rozświetlona Skóra.
– Chcesz porozmawiać? Nudzę się… – rzekłem, mówiąc wolniej ostatnią część zdania.
– Dobra, mów – powiedział cicho, bez większego zastanowienia.
Uśmiechnąłem się w duchu na jego słowa. Usiadłem więc obok i po chwili zastanowienia powiedziałem pierwszą myśl, która wpadła do mojej głowy:
– Myślisz, że morderca Srokoszowej Gwiazdy nadal jest, chociażby w okolicy naszego klanu? – Skierowałem pytanie do Rozświetlonej Skóry, nie zastanawiając się nad tym pytaniem zbytnio.
– Myślę, że tak – odpowiedział krótko. – Jeśli zabił Srokosza to albo dla przyjemności z zabijania, albo dla polepszenia sytuacji w Klanie Klifu. Jak myślisz, które jest bardziej prawdopodobne? Ile kotów byłoby wystarczająco zdesperowanych? Ile kotów nie mogło dłużej patrzyć na cierpienie swoich bliskich? Dla mnie odpowiedź jest oczywista. – Zastrzygł uszami.
– Mam nadzieje, że tak nie jest… – mruknąłem cicho, dodając potem – A tak ogólnie, jak się czujesz, braciszku?
– Nawet dobrze – rzekł krótko.

***

– Wiesz co? Ja już idę, pozbierałbym mech! – powiedziałem w końcu do brata.
– Idziesz na spacer? – spytał.
– Nie, tym razem na serio pójdę zbierać mech – mruknąłem, udając oburzenie tym pytaniem. Tak, rzeczywiście chciałem pójść na spacer, ale krótki, no i chciałem przynieść też trochę mchu.
Rozświetlona Skóra nie odpowiedział mi, popatrzył tylko na mnie i przewrócił oczami.
– W każdym razie, ja idę! – rzekłem, po czym dodałem, wstając i oddalając się od niego:
– Do widzenia.
– Do widzenia – mruknął ponownie.
Odszedłem więc powolnym krokiem, mając nadzieje na spokojny spacer niedaleko obozu.

07 lipca 2025

Od Promienistego Słońca

Słońce było coraz bliżej środka nieba, za to ja byłem na patrolu łowieckim. Szedłem dosyć szybko z myszą w pysku. Nie chciałem się znów zająć przez przypadek czymś innym, nie miałem ochoty zdenerwować pobratymców, którzy byli ze mną na patrolu. Nie chciałem by Rozświetlona Skóra albo Mroźny Wicher się denerwował. Zresztą i tak miałem do nich ważną sprawę. A to niestety wymagało by już zawracania im głowy. Musiałem z nimi od serca porozmawiać. W każdym razie nawet jeśli oni by się nie denerwowali nie chciałem by moja matka, Zielone Wzgórze musiała na mnie długo czekać. Co do Pokrzywowego Ziela też go chyba lepiej nie denerwować, w końcu na pewno skoro rozpada mu się związek, musi być naprawdę zestresowany! Biedny Pokrzywowe Ziele… W każdym razie dotarcie do ustalonego miejsca i ujrzenie pewnego białego kocura, dokładnie mojego brata wyrwało mnie z myśli. Stał tam sam z myszą przy nogach. Siedział, rozglądając się co jakiś czas gdy ktoś przypadkiem nie idzie. W końcu spojrzał na mnie i rzekł;
- Idziesz tam, ślimaczku? - Powiedział żartobliwie.
Szybkim krokiem podszedłem do niego. Zostawiając mysz przy tej której on upolował. Miałem się odezwać ale zanim to zrobiłem postanowiłem że skorzystam teraz z okazji że jesteśmy sami. Rozejrzałem się czy ktoś nie idzie i rzekłem;
- Ja już jestem, chcesz mi może coś powiedzieć? Wiesz, no chyba powinieneś - Rzekłem chcąc się dowiedzieć coś więcej o krążącej po klanie plotce.
- W sensie? Mam ci pogratulować zwierzyny? - Zapytał Rozświetlona Skóra.
- Nie o to mi chodzi - Powiedziałem, zastanawiając się czy tylko udaje, że nie wie o co mi chodzi. Dodałem więc po chwili - Wiesz co na wszelki wypadek coś ci powiem. Jeśli zdecydujecie się na kocięta dacie mi jedno nazwać? Prosz- 
- Co…- Biały kocur zdawał się być zdziwiony moją wypowiedzią. Niezważając na to, że mi przerwał, kontynuowałem.
- Proszeee, dajcie mi nazwać jedno jeśli będziecie mieć dzieci. Albo nazwijcie je po mnie! Kolejny Promyk w rodzinie lub Słońce był by czymś super! Albo jak nie chcecie to może Płomyk? Bardzo podobnie brzmi do Promyk. Meszek też jest dobrym imieniem! Albo Kaczka, alb… - Nie dokończyłem, gdyż zostałem z jakiegoś powodu przerwany.
- O co ci na Klan Gwiazdy chodzi… - W jego oczach pojawił się szok na moje słowa.
- No jesteście razem? A może nie i potrzebujesz pomocy? Zabierz go nad morze lub kacze bajorko! Nie ma nic lepszego niż wylegiwanie się nad wodą w ciepły dzień! Najlepiej na te drugie, młoda kaczka na pewno będzie czymś dobrym w takiej sytuacji.-
- O kogo ci chodzi? - Powiedział, już mniej miło. Mimo to postanowiłem nie przestawać.
- A i a pamiętaj! Jak by cię jakoś zranił… Powiedz mi, a nawet moja przyjaźń z jego siostrą go nie uratuje-
- O kogo ci chodzi?! - Syknął zdenerwowany.
- No o Mroźnego Wichra - powiedziałem w końcu.
- Promieniste Słońce… Czy ty jesteś jakiś głupi? Ty bobku głupi, co ty robisz? To tylko głupia plotka! - Prychnął zirytowany, odwracając głowę i dodał - Głupoty, głupoty… straszne głupoty…
W tej chwili postanowiłem wreszcie zostawić go w spokoju. Potem znów go pomęczę tymi pytaniami. Reszta czekania na resztę była bez rozmów. Wkrótce powróciła reszta i skierowaliśmy się ku obozowi.

04 lipca 2025

Od Promienistego Słońca Do Kosaćcowej Grzywy

Słońce było już wysoko na niebie; było tam już od jakiegoś czasu. Jednak ja byłem poza obozem. Wymknąłem się pod pretekstem pozbierania mchu. Faktycznie chciałem go zebrać. Jednak miałem nadzieje spotkać pewną kotkę ponownie. Wydawała mi się dosyć uprzejma i byłem ciekawy czy znajdę ją na granicy ponownie. Chomiczy Zgryz była naprawdę miła, a rozmowa z nią naprawdę przyjemna, chociaż krótka. Miałem nadzieje, że uda mi się z nią jeszcze porozmawiać, kiedy ją spotkam. Nie chciało mi się też zbytnio czekać do zgromadzenia i tam próbować ją odszukać. Do zgromadzenia jeszcze trochę… W każdym razie od jakiegoś czasu zmierzałem w kierunku granicy, z jednej strony mając drzewa, a z drugiej trawę. Modliłem się w duchu do Klanu Gwiazdy, by znaleźć Chomiczy Zgryz albo chociaż nie natknąć się na kogoś, kto nią nie był. Nie miałem ochoty na pytania, czemu jestem sam przy granicy. Powoli szedłem dalej, byłem coraz bliżej obcych terenów. W końcu do moich nozdrzy doszedł zapach; tu była granica. Dokładnie miejsce, gdzie tereny trzech klanów - Klanu Klifu, Klanu Burzy i Klanu Wilka - stykały się, tworząc specyficzną mieszaninę zapachów. Niezbyt przyjemna woń dla mojego nosa. Stałem przez dłuższą chwilę. Jednak gdy miałem już iść usłyszałem szelest, dźwięk łamanej gałęzi. Wkrótce moim oczom ukazał się nieznajomy. Niemalże cały biały poza pręgowanym ogonem i uszami, które zdobiła szara, srebrzysta sierść. Był wysoki, a jego sierść była długa tworząca puchatą grzywę wokoło jego szyi. Patrząc na to, że przyszedł od strony Klanu Wilka, był Wilczakiem… Czy wypadało się przywitać? Nawet jeśli nie rzekłem;
— Dzień dobry, jestem Promieniste Słońce — Rzekłem szybko, patrząc w brązowe oczy nieznajomego kocura.

<Kosaćcowa Grzywo? Proszę odpowiedzieć>

Od Promienistego Słońca CD. Chomiczej Łapy

— Jestem Promieniste Słońce, a i uważam, że imię Chomiczy Zgryz jest bardzo urocze. Przywódca, który ci je nadał, miał dobry gust do ich nadawania! Wiesz, brzmi dobrze, aż sam zazdroszczę ci takiego imienia. — Zaczynała mi się nawet podobać ta rozmowa! Postanowiłem więc prędko dodać — Miło, że pytasz, to uprzejme z twojej strony. Lubie, gdy widać, że mój rozmówca mnie szanuje.
— E tam każde jak inne, przy okazji nie musisz mi zazdrościć, twoje imię pokazuje twój promienny charakter — powiedziała, wypowiadając kolejny komplement — Jako kot z Klanu Burzy szanuję każdego sąsiada, w końcu sąsiadujemy z każdym klanem. To wspaniale w końcu tyle ich mieć, zwłaszcza tych, z którymi mamy sojusz.
— Mi za to niezbyt się podoba, że mamy tyle w okolicy klanów, ale szanuje je wszystkie. W końcu Klan Klifu czy tam Klan Burzy chyba nie może zajmować takich dużych terenów, nikt nie miał, by siły tego patrolować, co nie? — powiedziałem bez większego zastanowienia.
— E tam — powiedziała piękna kotka. — My tam słyniemy z szybkości, więc nawet duże tereny nie byłyby nam straszne do patrolowania. Choć się zgodzę, że utrzymanie takich terenów to wyzwanie dla każdego kota.
— Tak to byłby duży problem, chociaż przyznam, że nieco większe tereny byłyby czymś miłym, fakt nie mamy problemu z wyżywieniem się, ale jeden skrawek lasu zawsze dobra rzecz i mniejsza szansa, że trop będzie wychodził poza granice czy coś takiego... Ale no cóż, bywa i tak, mam nadzieje, że zwierzę, które tropiłem, chociaż wam się przyda, a nie zwieje na tereny na przykład Owocowego Lasu — mówiłem dalej.
— Też mam nadzieję. Patrol łowiecki niedawno wyruszył, więc może ją złapią żywą — powiedziała, jak się domyślałem żartobliwie, kotka.
— A no obyście złapali — powiedział kocur, dopiero teraz przypominając sobie, że nie powinien zostawać zbyt długo na granicy, dodał więc po chwili — Przepraszam Chomiczy Zgryzie, ale chyba już sobie pójdę, miło spędzało się z tobą czas, ale muszę wracać do pracy. W każdym razie życzę ci, by Klan Gwiazdy miał cię w opiece i mam nadzieje, że do ponownego zobaczenia.
Po tych słowach poszedłem, chcąc znaleźć coś do złapania, nie chciałem wrócić z pustymi łapami.

03 lipca 2025

Od Promienistego Słońca CD. Ćmiego Księżyca

Jako kociak po wypadku Księżyc już jakiś czas temu zastąpił na niebie słońce. Choć nie widziałem go, wiedziałem, że tak było po większym niż zwykle mroku w obozie. Próbowałem więc spać; miałem zamknięte oczy. Mimo niedawnych wydarzeń w obozie wszyscy już odpłynęli. Nawet mamusia Bożodrzewny Kaprys. Ta czuwała nad mną cały czas, nieprzerwanie, słyszałem nawet, że jest teraz ze mną; słyszałem jej oddech. Nawet jak nasza medyczka opatrywała mi moje oko… Moje biedne oko. Nic zbytnio na nie nie widziałem. Jedyne co mi pozostało to żywić nadzieje, że wzrok do mnie wróci. Oby Przodkowie na to pozwolili, wolałbym go nie tracić. A jak już to w walce! Chciałbym móc powiedzieć, że przydałem się i odebrano mi wzrok w honorowy sposób… W moim duchu była tylko nadzieja, że go nie stracę. Nawet teraz, jeśli na nie nie widzę, to może powróci? Nie powiedzieli mi przecież, że nie będę na nie widzieć na pewno! Może Klan Gwiazdy mnie posłucha? Trzeba być dobrej myśli! Może Przodkom spodoba się moje myślenie i w nagrodę pozwolą mi zatrzymać umiejętność widzenia? Oby! Te myśli dodawały mi nadziei, której tak wtedy potrzebowałem. Nadzieja jest taka przyjemna! Chyba dobrze mieć nadzieje, gdy jest się smutnym jak ja teraz. Fakt, nie miałem zbytnio siły myśleć, chciało mi się spać, ale musiałem teraz pozostać o dobrej myśli… Po chwili jednak uznałem, że powinienem jednak spróbować usunąć. Może jutro będzie mniej bolec? Choć zajęło mi to dosyć długo, w końcu zapadłem w głęboki sen.

* * *

Obudziłem się nagle wystraszony. Oddychałem ciężko, wystraszony moim snem. Śnił mi się mój wypadek, śniło mi się, że nikt mi nie pomógł… To był straszny sen, myślałem o nim przez chwile i dopiero po kilku uderzeniach serca coś przerwało te specyficzne myśli. Odwróciłem głowę, by kątem oka przyjrzeć się, co dotyka mojego barku. Spodziewałem się wielu rzeczy, nawet tego, że jest tam duży żuk, ale nie długowłosej, niebiesko-białej srebrzystej koteczki… Moja siostra. Księżyc! Moja biedna siostra. Musiałem ją wystraszyć, tak bardzo wystraszyć tym wszystkim… Powinienem być mądrzejszy i nawet nie dotykać tego patyka... Po chwili dopiero zdałem sobie sprawę z czegoś. Ona przyszła mimo to mnie odwiedzić? Jak miło! Ja na jej miejscu bym chyba tego nie zrobił, tylko się obraził… W każdym razie nie spała; patrzyła na mnie swoimi ślepiami. W ciemności przypomniały mi dwa żółte księżyce w pełni… Ciekawe czy moje oko na stronie niezawiniętej w pajęczyny i liście pyska, wyglądało podobnie do księżyca… W każdym razie odetchnąłem głęboko, dopiero po dłuższej chwili wydychając je. Powiedziałem do niej cicho, najłagodniejszym głosem, jaki potrafiłem wydać;
— Co ty tu robisz? Jest ciemno, powinnaś spać — Miałem wrażenie, że mogła być zmęczona, skoro ja też byłem.
— Bracisz... — Mówiła cicho, jak to miała w zwyczaju, jednak ja jej przerwałem.
— Idź, idź albo się obrażę — odezwałem się. Nie chciałem, aby miała problemy! Dodałem więc po chwili — Nic już do ciebie nie mówię do kolejnego poranka, dziękuje bardzo, masz iść do mamusi Zielone Wzgórze-
Kotka w reakcji na to szepnęła coś pod nosem, nieco jakby posmutniała. Fakt nie chciałem, aby była smutna, jednak nie chciałem też, by miała, problemy. Dlatego siedziałem cicho. Za mój cel ustawiłem sobie nieodzywanie się. Po paru biciach serca moja siostra wstała i zaczęła wychodzić z legowiska medyka. Obserwując tak ją, zdałem sobie ponownie sprawę, jaki ja wyczerpany wtedy byłem. Zamknąłem więc swoje oczy i położyłem głowę na legowisku. Po dłużej chwili przestałem słyszeć jej kroki, myśli były coraz bardziej leniwe. W końcu zasnąłem, a mój sen był głęboki i przyjemny, choć niewiele z niego potem pamiętałem.

* * *
Obecnie

Dzień powoli już się kończył. Wróciłem właśnie z polowania; nie przyniosłem ze sobą do obozu nic. Nie licząc ciernia, który wbił mi się w łapę niedaleko wodospadu. No cóż, czasem bywa i tak. Pocieszałem się, że będę mógł przynajmniej mieć dobry pretekst, by pogadać z siostrami. W takich momentach jak ten cieszyłem się, że obie są medyczkami i mogłem znaleźć je bardzo łatwo. No, chyba że akurat szukały ziół czy czegoś takiego. W każdym razie miałem nadzieje, że zastane je tam gdzie zwykle. Albo, że chociaż jedna z nich będzie w legowisku medyka. Podziękowałem reszcie kotów, z którymi polowałem, po czym oddaliłem się, od nich. Powoli szedłem przez obóz, co jakiś czas witając się z kotami przechodzącymi obok i jednocześnie uważając na to, by nie stawać zbytnio na łapie, w której miałem cierń. To by tylko mogło pogorszyć sprawę, no i bardziej bolało. W końcu minąłem stos zwierzyny i wszedłem do legowiska medyka. Powitał mnie intensywny zapach różnorodnych ziół. Oraz co najważniejsze srebrzysto-biała kotka zajęta akurat ich sortowaniem. Jej głowa była pochylona nad roślinami, wąchając je co jakiś czas oraz przesuwając je łapą w tę czy inną stronę. Nie zauważyła mnie, a raczej nie zwróciła uwagi na moje kroki i zapach. Podszedłem do niej i powiedziałem nieco zbyt głośno;
— Ładnie dziś wyglądasz siostrzyczko — powiedziałem, dodając kolejne zdanie, zanim kotka się odezwała — Gdyby ktoś pomógłby ci się umyć i gdybyś nie była medyczką, jestem przekonany, że kocury z całej okolicy szalałyby za tobą.
Kotka nieco się zjeżyła na nagły dźwięk, jednak szybko opadło jej futro. Odwróciła łeb, w moją stronę pytając:
— Promieniste Słońce? O ci tym razem chodzi? — spytała.
— Chcesz pogadać i mi pomóc? Proszę to tylko drobniutka pomoc, taka wiesz, co ci parę bić serca zajmie. No wiesz tylko chwileczkę. Taką króciutką jeszcze. Nic wielkiego Ćmi Księżycu — Powiedziałem żartobliwym tonem.
— Jaką pomoc? — zapytała ponownie Ćmi Księżyc.
— A taką malutką, naprawdę malusieńką wiesz to nawet problem dla ciebie moja siostro, nie będzie — mówiłem, postanawiając się nieco przy tym powygłupiać.
— O co ci chodzi — pytała nadal swoim cichym jak zwykle głosem.
— Wiesz, byłem na polowaniu, i nic nie złapałem, ale w każdym razie to szedłem sobie i się zamyśliłem no i ten no, trochę mam problem teraz w każdym razie chcesz wiedzieć, co się stało? — mówiłem dalej. Chyba nie powinienem tego tak długo przeciągać, jeszcze się zirytuje.
— Mów — rzekła.
— Mam ciernia w łapie, widzisz? Nie jest duży, wyjęcie jego zajmie ci, no wiesz, tę chwilkę taką króciutką, nawet mniej niż bicie serca — powiedziałem, wysuwając jedną z przednich łap w jej stronę. Dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że chyba nie powinienem używać słowa "widzisz", ale chyba się nie obrazi, prawda? To było w końcu przypadkiem.

<Ćmi Księżyc? Do odpowiedzi zapraszam>

24 czerwca 2025

Od Promienistego Słońca CD. Mandarynkowego Pióra

Promieniste Słońce właśnie szedł przez las. Kremowy przyszedł tu w jednym celu, na spacer. Fakt, nikomu wprost nie powiedział, że idzie na spacer i wmówił bratu, że idzie zbierać mech. Ale to też przy okazji mógłby zrobić, prawda? W końcu kto będzie go pilnował, żeby cały czas poświęcił na to? Zresztą chyba nie będą się martwić, że doświadczony wojownik nie był przez dłuższy czas w obozie i wrócił z mchem? No właśnie! Z takimi myślami w swojej głowie szedł dalej, podziwiając przy tym piękno pory nowych liści. Zachwycał się ptakami na niebie, kwiatami w trawie, a nawet robakami latającymi dokoła. Z każdym krokiem jednak był coraz bliżej granicy z Klanem Nocy. Szedł więc dalej, póki zapach stał się tyle wyraźny, że pochłonięta widokami głowa nie mogła już go ignorować. Kocur gdy zdał sobie sprawę jak, daleko zaszedł mruknął cicho pod nosem, że terytorium jego klanu jest za małe i rozejrzał się dokoła. Zdał sobie przy tym natychmiast sprawę, że jest przy granicy. O mały włos jej nie przekroczył! Uznał więc to za znak, że musi wracać… ale czekaj! On nie ma mchu! Rozejrzał się więc prędko. A gdy ujrzał porośnięty mchem kamień, odetchnął w duchu. Szybko do niego podszedł i zaczął zeskrobywać z niego mech. Ta czynność szybko go pochłonęła. Powoli skrobiąc ze skały zielone roślinki nie ruszył go nowy zapach i kroki, to też granica Klanu Nocy prawda? Nie będzie ich zaczepiał chyba, że sami to zrobią! Jednak prędko też usłyszał chrząknięcie, uniósł więc na nie głowę.
‐ Dzień Dobry, jestem Promieniste Słońce, wojownik Klanu Klifu. - Przedstawił się, gdy zobaczył srebrzystą kotkę.
- Dzień Dobry, nazywam się Mandarynkowe Pióro. Jestem księżniczką i zastępczynią Klanu Nocy, siostrzenicą Spienionej Gwiazdy, jak i wnuczką Sroczej Gwiazdy. - Odrzekła kocica
- Oj! Chyba źle się przedstawiłem! Proszę pani, księżno, zastępczyni, krewniaczko dwóch gwiazd, ja jestem Promieniste Słońce! Wojownik Klanu Klifu, syn być może i pierworodny, nie pamiętam… Wracając do rzeczy! Bożodrzewnego kaprysu, która jest siostrą Judaszowcowego Pocałunku i córką Liściastej Gwiazdy. - Powiedział, uśmiechając się głupkowato. Szczerze? Nie rozumiał, po co w tym klanie nocy są te wszystkie księżniczki czy inne takie.
Kotka przez chwile patrzyła się specyficznym wzrokiem na Promieniste Słońce, jakby nie rozumiała, o co mu teraz chodzi. Nastało parę bić serca niezręcznej ciszy. Kocur nie czekał więc na odpowiedź zastępczyni, wpadło mu do głowy coś, co mogłoby pokazać w jego zdaniu to, że w jego klanie jest znakomicie. Rzekł więc:
- Wyglądasz, jakbyś była głodna! Upolował bym dla pani kraba, bo wie pani, mamy ich bardzo dużo i brak jednego nam by nie zaszkodził, ale mam wrażenie, że nie do końca mogę - rzekł bez zastanowienia.


<mandarynkowe pióro? Proszę masz odpowiedź>

11 czerwca 2025

Od Promienistego Słońca

Słońce już prawie w pełni weszło na sam czubek nieba. Wiedziałem dzięki temu, gdzie jest jedną rzecz, mnie i reszcie patrolu trochę się zeszło na polowaniu. Nie przeszkadzało to mi, zwłaszcza, że to nie był czas zmarnowany, gdyż udało mi się złapać podstarzałego ptaka. Fakt był nieco wychudzony, ale i tak byłem w miarę z tego zadowolony. Fakt mogło być coś lepszego, ale bywa i tak. Zresztą przekonany, że kolejnym razem znajdę i upoluje coś lepszego. Na pewno mi się uda! Z takim nastawieniem podążałem za Delikatną Bryzą, Rozświetloną Skórą i Mroźny Wichrem. Nie odzywaliśmy się do siebie, gdyż większość z nas miała upolowaną zwierzynę w pysku. Tak dokładnie nie złapał nic tylko Rozświetlona Skóra, miałem wrażenie, że to na pewno pogorszyło mu humor. Także stwierdziłem, że nie warto dziś z nim rozmawiać, choć poniekąd miałem na to ochotę. Najpewniej znów miał te swoje chimery. Tak kochałem brata, w końcu wychowaliśmy się razem i jesteśmy rodziną, ale nie przepadałem za tym, jaki zmienny potrafił być. Dużo bardziej wolałbym, gdyby nie zachowywał się tak, ale rodziny się nie wybiera. Fakt wkurza mnie to ale nie muszę się z nim codziennie zadawać, mogę to robić tylko, jak ma dobry humor, co nie? Z takim nastawieniem wszedłem z innymi do obozu. W tym momencie do głowy weszła mi pewna myśl, nareszcie mogłem nacieszyć się odrobinką wypoczynku! Fakt nie byłem szczególnie zmęczony, ale nie lubiłem się przepracowywać. Szybkim krokiem wyprzedziłem resztę i delikatnie włożyłem moją zwierzynę na mały stos na środku obozu. Mruknąłem cicho pod nosem, że dziękuję innym za współpracę na patrolu i udałem się do mojego legowiska. Nie po to, by zasnąć oczywiście a po to, by nie siedzieć na zimnym kamieniu. To by się jeszcze skończyło katarem lub jakimś kaszlem czy co tam istnieje. Szczerze? Nie znam się na chorobach, to nie moja robota. Moją robotą są patrole, a żeby na nie chodzić, potrzebuje być zdrowym. Wszedłem więc wśród legowiska. Odnalazłem prędko swoje. Wszedłem na nie i spojrzałem na swoje łapy. O Klanie Gwiazdy! Były one brudne, zabłocone, brązowe wręcz. Zacząłem więc je myć. Siedziałem więc, obserwując to, co się dzieje w obozie, przy okazji myjąc łapy. Dzięki Klanowi Gwiazdy, że zrobiłem je dosyć wysoko, mam teraz dobry widok na obóz. Widziałem więc dokładnie, co robiły inne koty. Kto rozmawiał, kto jadł i tak dalej. Jednak miałem specyficzne wrażenie, że nie do końca powinienem się interesować sprawami innych, z resztą czy obserwowanie co aktualnie robią inne koty w obozie się pod to zalicza? Nie podsłuchiwałem ich i tak dalej… W każdym razie, choć nieco mnie to ciekawiło, odwróciłem wzrok. Nie powinienem, niech Klan Gwiazdy wybije mi te głupie pomysły z głowy. Faktycznie nie byłem już taki młody jak kiedyś, a nawet czułem się czasem staro z jakiegoś powodu, ale to chyba nie pora zostawać starszym, który zbytnio interesuje się sprawami innych. No może kiedyś, jeszcze nie dziś. Na razie nie czas i nie porą. Może dopiero po śmierci znajdzie się czas na obserwacje i plotkowanie na temat klanowiczy? Wizja plotkowania na temat poczynań jakiś moich potomków wydawała mi się niezwykle śmieszna. Pewnie koty z Klanu Gwiazdy nie mają takich pomysłów, ale kto wie? Fakt są mądrzy, ale wątpiłem, że od razu wszystko wiedzą… czy koty z Klanu Gwiazdy plotkują? Jak tak w ogóle rozchodzą się wiadomości? A może wszystko wiedzą od razu? Czy jeśli tak to dzielą się swoimi spostrzeżeniami nadane sprawy? Miałem tym razem wrażenie, że chyba za bardzo oddalałem się w swoje fantazje, o tym myśląc… lubiłem wymyślać różne rzeczy, często tak miałem, że zapomniałem o całym świecie, myśląc o rzeczach wymyślonych. Nagle do głowy wpadła mi myśl, czy powinienem chyba regularnie chodzić do żłobka i opowiadać coś kociętom? Może gdybym tam popowiadał kociętom, to może nie miałbym potrzeby tak oddalać się w myślach i wymyślać głupie pytania? Kto wie, muszę kiedyś spróbować. Zresztą sama myśl o moich opowieściach budziła we mnie dobre wspomnienia. Do dziś jeszcze pamiętam opowieści, które snułem, na pewno by się kociętom spodobały. Takie rybikotki… pamiętam do dziś, jak mówiłem siostrze o nich. Fakt trochę słaba opowieść, ale gdyby ją zmodyfikować… o Klanie Gwiazdy mam pomysł! Wyszłaby dobrą przestrogą dla kociąt, by uważać na koty Klanu Nocy. Szczerze? Nie miałem nic do nich szczególnego, po prostu uważam, że młodym kotom mogłoby się nieco poprzewracać w głowie od przyjaciół z innego Klanu. Jeszcze za bardzo by się przywiązali i potem byłoby smutno im gdyby stała się im krzywda albo doszło do bitwy. A tak mieliby z tyłu głowy, że trzeba na nie uważać. Zresztą może wymyślę przestrogi na inne grupy kotów i dwunożnych? To byłaby świetna sprawa opowiadać kociętom takie opowieści z przesłaniem! Mogłyby wysławiać Klan Klifu oraz przestrzegać przed kotami spoza niego. Muszę zaczepić za jakiś czas zaczepić Półślepy Świstak! I zapytać, czy to dobry pomysł! Chociaż co się będę pytał? Kto by mi zabronił pomagać? Raczej nikt! Ale najpierw muszę mieć kogoś, kto oceniłby te historie jak wymyśle. Może Pietruszkowa Błyskawica? Lubiłem ją, ale może nie musi być ktoś surowszy. Może niech Rozświetloną Skórą? Chyba wolałbym powiedzieć to do kocura, o ile nie będzie mieć złego humoru. Fakt z surowości on nie słynął, ale w końcu to mój brat. W sumie to po co czerpać po kogokolwiek opinie? Raczej zrobię to dobrze! Byłem taki szczęśliwy z tego genialnego pomysłu, że nie mogłem czekać! Zacząłem więc myśleć. Zamyślony tak nie zauważyłem, że umyłem już swoje łapy. Dopiero w tamtej chwili zdałem sobie sprawę. No cóż, porą podwinąć je pod siebie co chętnie zrobiłem. Po czym znów byłem gotowy pogrążyć się w myślach, w końcu to był taki dobry pomysł!

***

Słońce dopiero co wychyliło się zza horyzontu, było bardzo nisko. Świadczyło to o dopiero zaczynającym się dniu. Jednak ja już wstałem jakiś czas temu. Jakoś tak się dzisiaj złożyło, że obudziłem się wcześniej. Dużo wcześniej niż zwykle. Nie mogłem ponownie usnąć, choć próbowałem i nie wiedziałem do końca, co ze sobą zrobić. Uznałem więc po dłużej chwili, że to idealna okazja na myślenie. Siedziałem więc wśród śpiących pobratymców. Próbując wymyślić coś, na co wpadłem wcześniej, czyli opowiadania dla kociąt z przekazem. Wczoraj nic konkretnego nie mogłem wymyślić, więc postanowiłem, że zrobię to dziś. Dokładnie coś z przesłaniem ostrzegającym przed kotami z innych Klanów, dokładnie na Klan Nocy. Może opowieść o tym, że karmią niegrzecznymi kociętami ryby? To był dobry pomysł! A może po prostu coś bardziej na wszystkie inne grupy? Można by powiedzieć, że oddają je borsukom na pożarcie! Tylko jak by to skleić? Może opowieść o zagubionych kociętach z naszego Klanu, które nie powróciły? Świetny plan! Nieco brutalne, ale przynajmniej nie będą chciały wyjść z obozu! Chciałem to jak najszybciej powiedzieć na głos, by lepiej zapamiętać. Postanowiłem więc wyszeptać sobie to pod nosem. Zacząłem więc:

- No więc pewnego razu były sobie kocięta, które nie słuchały się swojej mamusi i… nie, nie, nie nie każdy miał mamusię i ojca trzeba wymyślić coś bardziej ogólnikowego by młode koty, mogły lepiej to zrozumieć czy coś takiego - wymruczałem pod nosem, po czym po chwili namysłu powiedziałem: - Nie słuchały się swoich rodziców bądź rodzica to było dawno temu i nieco się zatarła ta wiedza. Były one niegrzeczne i to jak. Między innymi wyzywały starszych, gryzły ogony wojowników bez ich pozwolenia i niszczyły legowiska. A to była tylko namiastka tego, co robiły. Pewnego dnia, gdy wszyscy spali, wymknęły się z obozu. Szły tak wiele, ale to wiele długości ogona i doszły do granicy. Tam jednak… znalazł ich pewien dorosłych kot. Pachniał dziwnie. Nie znały go, ale wydawał się miły. Poszły więc z nim… po tej nocy wszyscy ich szukali, bali się o nie! Gdy znaleźli ich zapach na granicy, postanowili je odzyskać. Ruszyli więc na obcy Klan lub coś innego, bo to też z czasem się niestety zatarło. I w końcu mieli je odzyskać… okazało się, że obce koty rzuciły je borsukom na pożarcie. Od tego czasu wiele się zmieniło, ale kto wie? Może nadal to robią…
Na Szczęście mówiłem cicho, nikt się nie chyba nie obudził i tym bardziej, aby nikt nie usłyszał. Byłem szczęśliwy, że jeszcze wplotłem tam wiadomość, by nie ufać nieznajomym. W końcu co jeśli zaufałby samotnikowi? To mogłoby skończyć się nieco źle. Fakt nie mam do kotów spoza Klanu Klifu urazy, ale kocięta są przecież bezbronne! Ani to szczególnie doświadczone, ani silne! A nie wiadomo co obcym siedzi w głowie.
- No i dobra robota Promieniste Słońce - wymruczałem pod nosem do samego siebie. Byłem nawet dumny z moich pomysłów.
- Promieniste Słońce? Czemu sobie gratulujesz? - powiedziała, nagle podnoszą, że swojego legowiska głowę Delikatna Bryza.
- Cześć tak ogólnie, nic, a ile słyszałaś? - zapytałem. O Klanie Gwiazdy powinienem robić to poza obozem. Teraz czułem się taki zażenowany samym sobą.
- Nic zbytnio, szeptałeś - powiedziała.
- I Klanowi Gwiazdy dzięki - odpowiedziałem, po czym zapytałem - Możemy nie kontynuować tej konwersacji, proszę?
- Okej - mruknęła i zaczęła jakby nigdy nic się myć.
- Bardzo dziękuje - odpowiedziałem i zająłem się własnymi sprawami.
Mogłem odetchnąć więc w duchu. Trochę się wstydziłem, chyba powinienem to troszkę, dopracować skoro tak było. Skoro się wstydzę, to chyba znaczy, że podświadomie wiem, że to jest słabe. A nie opowiem byle czego kociętom przecież! Powinno być to lepiej zrobione, bo jeszcze by nie zadziałało. Nie posłuchałyby się. Albo nie chciałyby tego słuchać. Trzeba jeszcze nad tym popracować. No cóż, mogę zrobić to teraz. Po chwili znów byłem więc pogrążony w myślach.

Od Promienistego Słońca

Była noc, choć stosunkowo zimna jednak bywało gorzej, dużo gorzej. Ta Pora Nagich Drzew była stosunkowo łagodna, choć nie była tak łagodna, jak by sobie można życzyć, nie była też tak okropna jak zwykle w tę porę. Jednak zimny lodowaty wręcz wiatr wiał nadal, nieprzerwanie od wielu bić serca, przy okazji niosąc za sobą zapewne kolejne chmury. Najpewniej napełnione po brzegi płatkami śniegu. Jednak teraz? Nie było na niebie ani jednej chmurki. Czyste niebo pełne gwiazd czy jak wierzyły w większości tutejsze koty czuwających nad klanem, a raczej klanami przodków można było zobaczyć bez problemu. Widać wyraźnie było też piękny, srebrzysty i niemalże biały księżyc, przybierający obecnie kształt bardzo podobny do wysuniętego, wielkiego pazura. Widok spowitego mrokiem świata był cudowny. Zabierał on najprościej jak to ująć dech w piersiach. Choć może było to wszechobecne zimno? Kto wie, może i sami przodkowie o tym nie wiedzą. Co było i możliwe w końcu, po co mieliby się interesować, akurat tym skoro na świecie jest tyle innych rzeczy? W każdym razie świat o tej porze był po prostu nie zbyt podobny do tego, co jest za dnia. Jednak nie w negatywny sposób, miało to dużo uroku. Jednak pomimo tego uroku z tyłu głowy zawsze trzeba było pamiętać, by być jak najbardziej czujnym. O tej porze każdy kształt mógłby się okazać potencjalnym zagrożeniem, a niezauważenie niebezpieczeństwa nigdy nie kończy się dobrze. Od pojedynczej krwawiącej rany po… wiele zakończeniu niewinnych żyć. Nic dziwnego, że koty z Klanu Klifu pilnowały swojego obozu oraz że zawsze znajdzie się ktoś, kto to zrobi. Nawet jeśli nie byłoby chętnych, ktoś przypilnuje, by tak było. Tej nocy robił to pewien wysoki i ciut chudawy kocur. Jego jasne, znaczne licznymi pręgami kremowe futro, choć spowite mrokiem było dosyć widoczne. Promieniste Słońce, bo tak było owemu wojowników na imię, często zgłaszał się do różnorakich obowiązków, nawet jeśli nie musiał ich robić. Od drobnych pomocy starszym na właśnie pilnowania obozu kończąc. Mimo swojego roztargnienia lubił pomagać innym, a czasem nawet brać na siebie przydzielone im zadania. Tej doby właśnie to zrobił, wziął na siebie obowiązek innego kocura. Konkretnie jego brata, Rozjaśnionej Skóry. Fakt nie za bardzo chciało mu się tu być, wolałby teraz spać. Ale gdy tylko myślał o jego krótkowłosym bracie wystawiony na zimno… Szybka i łatwa droga, by złapać katar, a nawet zielony kaszel. Fakt nie było to gwarantowane, że coś złapie, ale jeśli chodzi o jego odporność, można mieć sporo do życzenia. Postanowił więc zrobić miły uczynek, może nie byli jakoś szczególnie blisko, ale czemu by nie? W końcu jego brat się na pewno ucieszy. Fakt, że Promieniste Słońce chciał być w ciepłym legowisku i spać, ale wiedział, że on nie mógł nagle wbiec do obozu oznajmiając, że chce mu się spać. Także trwał na mrozie, podziwiając piękno nocy. Był zatopiony w myślach, choć fakt, że co jakiś czas przypominał sobie, że przecież ma pilnować obozu. Jednak mimo skarcenia się w myślach myśli znów po jakimś czasie go pochłaniały. Myślał o swojej rodzinie, a raczej o tym, że czy przypadkiem nie był samotny. Nie w klasycznym tego słowa znaczeniu, nie był sam. Miał przyjaciół, rodzinę. Miał towarzystwo, miał cały Klan kotów, z którymi mógł sobie porozmawiać. W końcu nikt mu by nie robił raczej wyrzutów, gdyby chciał wymienić parę zdań. Ale z jakiegoś nie do końca zrozumiałego mu powodu zastanawiał się jak by mu się żyło, gdyby miał partnerkę. Uważał te myśli za nieco głupie, fakt nie był już taki młody, jak można by sobie życzyć, ale nadal chyba go było uznać za w miarę młodego. Także raczej miał jeszcze czas, a co by się stało, gdyby nie znalazł? To cóż przeżyję, w końcu szczęśliwy jest i sam. Co prawda od czasu do czasu myślał co, by się stało gdyby miał kocięta i nawet podobała mu się wizja małych kuleczek futra męczących go całymi dniami. Ale raczej miał nadzieję na zostanie wujkiem. Kto wie może Rozświetlona Skóra kogoś sobie znajdzie i założy rodzinę? Fajnie by było, gdyby tak się stało, mógłby pomóc mu nazwać dzieci! Tylko kto by Rozświetloną Skórę zechciał? Chciał już myśleć, czy są w Klanie kotki, które mogłyby, by się dogadać z jego bratem, gdy usłyszał chrupanie śniegu za plecami. Z powodu owego odgłosu otworzył szeroko swoje ślepia, nawet te, na które był ślepy. Najeżył się, a pazury same wysunęły się z łap. Szybkim ruchem odwrócił głowę, tylko by dojrzeć wysokiego, liliowego kocur wpatrującego się w niego swoimi lodowaty niebieskimi oczami.- Hej, myślisz, że… - I zanim kocur skończył, zostało mu przerwane.
- Cicho - syknął drugi, po czym dodał. - Zajmij się własnymi sprawami-
- Wiesz co, ty byś się chyba z Rozświetloną Skórą dogadał! On też czasem bywa taki specyficzny! Serio pogadaj z nim dłużej, kiedyś to się przekonasz - odpowiedział mu Promieniste Słońce, dodając prędko: - Wiesz co? To głupie, ale sądzę, że powinieneś to zrobić! Na pewno się dogadacie-
- Proszę, zamknij pysk albo pomogę ci zupełnie oślepnąć, żegnam - liliowy syknął znowu, po czym wstał i udał się do obozu.
Kremowy nawet nie zdążył, wydobyć ze swojego gardła pożegnania, a drugiego z kocurów już nie było w pobliżu. Promieniste Słońce został sam w ciemności i na mrozie. Także zwrócił swoją głowę do przodu, wpatrując niebezpieczeństw. Czuł się trochę źle, że przez jego ciekawość spłoszył kocura jednocześnie, postanowił zignorować jego propozycje oślepienia go. Nie znał zbyt dobrze Mroźnego Wichru, ale bardzo wątpił, że kocur chce mu zrobić krzywdę, po co miał, by to robić? Jeszcze Liściasta Gwiazda wygnała a nikt do tego, raczej nie dąży!

***

Słońce powoli wschodziło na niebo odbijające się w kałuży i pozostałościach zmieszanego z błotem śniegu. Choć dla wielu kotów z Klanu Klifu oznaczało to pobudkę nie dla Promienistego Słońca. Kocur był po całonocnym pilnowaniu obozu. Nic dziwnego, że pragnął wręcz zamknąć swoje oczy i pogrążyć się we śnie. Nie sądził też, że z tego będzie go ktoś rozliczał, w końcu całą noc pilnował obozu. Więc gdy szedł przez jaskinię służącą klanowi za obóz, zabrał za kierunek legowisko wojowników. Ucieszył się w myślach na samą myśl spania w swoim legowisku chociaż przez parę bić serca. Powolnym krokiem szedł wśród budzących się oraz śpiących jeszcze wojowników. A gdy dotarł do swojego legowiska, bez wahania zwinął się w nim w kulkę i zamknął oczy. Sen przyszedł szybko, choć przez chwilę słyszał jeszcze różnorakie dźwięki. Kremowy kocur prędko po prostu pogrążył się we śnie.

12 grudnia 2024

Od Promiennej Łapy (Promienistego Słońca) CD. Pietruszkowej Łapy

Krok za krokiem. Śnieg specyficznie chrupał pod moimi łapami, niczym kostki zwierzyny. Szczerze? Wolałbym, żeby to faktycznie były kostki czegoś martwego. Niedawno zmarłej zwierzyny z mojego powodu, z powodu moich zębów bądź pazurów. Minął już dłuży czas, a ja niczego nie znalazłem… Powinienem już wracać? Nie chciałem wracać z pustymi łapami. Pietruszkowa Łapa pewnie już na mnie czekała! Postanowiłem, że będzie lepiej wrócić i nie zmuszać jej do tak długiego marznięcia. Wolałem spędzić więcej czasu w jej towarzystwie. Zresztą, na pewno ona coś upolowała. Wydawało mi się, że ostatnio, gdy byliśmy nad kaczym bajorkiem, ona sobie lepiej poradziła. W końcu doszedłem do miejsca, w którym ostatnim razem ją widziałem. Stała tam. Widziałem dokładnie jej pomarańczowe oczy. Tak przypominające w pełni rozkwitnięte kwiaty. Jednak coś szybko odwróciło moją uwagę. W pysku miała dwie małe stworzonka martwe, zwisające bezwładnie w jej pysku niczym liście przed porą nagich drzew. Podchodząc do niej, powiedziałem, gdy byłem już bliżej:
— Przepraszam Pietruszkowa Łapo... Ale dzisiaj nie miałem szczęścia — mruknąłem zakłopotany. Czułem wstyd, że nic nie przyniosłem.
Nagle czekoladowa podeszła do mnie i liznęła mnie po policzku. Poczułem dosyć dziwne uczucie. Nie zastanowiłem się jednak zbytnio nad nim, po prostu skupiłem się na jej słowach:
— Nic się nie stało. Jestem pewna, że się starałeś i to już jest sukces! — oznajmiła — Idziemy teraz do złotych kłosów?
— Jasne! — Rozpromieniłem się po jej słowach, gdy ta zakopała zwierzynę, zacząłem pędzić w stronę złotych kłosów. Krzyknąłem, żeby zachęcić ją do pobiegnięcia za mną — Choć! Kto pierwszy ten lepszy!
Czekoladowa od razu rzuciła się do biegu. Nie wyprzedziła mnie, biegła niemalże równo ze mną. Zdziwiło mnie to dosyć mocno. Czy ona nie była ode mnie przypadkiem szybsza? Dlatego postanowiłem zawołać.
— A co tak wolno? Zazwyczaj jesteś szybsza.
— Zawsze mogę przyśpieszyć! Ale chce biec koło ciebie — wyjaśniła, po czym przyśpieszyła i mnie wyprzedziła. Zrobiło mi się z tego powodu dosyć miło, jednak po co ma na mnie czekać? To byłoby głupie! W końcu nikt nie lubi czekać na kogoś, więc czemu miałaby na mnie?
— Miło mi, ale wiesz, lepiej nie czekaj na mnie! — mruknąłem więc. Mówiąc te słowa, zdałam sobie sprawę, że prawie jesteśmy już u celu.
— Skoro tak mówisz — miauknęła przez ramię. Niedługo potem była już u naszego celu. Zatrzymała się z poślizgiem, obserwują coś, co pewnie było śpiącymi potworami. Nie byłem tego pewny, nigdy wcześniej ich nie widziałem! Złote kłosy były ścięte, a na polu powstawała dziwna konstrukcja.
— Co to jest? — zapytała, spoglądając na mnie
— Na Klan Gwiazdy, nie zbliżaj się do tego paskudztwa, bo może ci coś jeszcze zrobić, to nie wygląda za dobrze... — powiedziałem, patrząc raz na proste coś, otoczone przez potwory, a to na same potwory. Co jakiś czas spoglądałem też na Pietruszkową Łapę. Chciałem się upewnić, że nie będzie próbować do nich podchodzić.
— Spokojnie, one śpią; nie ma tu dwunożnych, nic nam nie będzie! — miauknęła i ku mojemu przerażeniu ruszyła do tych stworzeń.
— Wracaj! Proszę, nie chcę by stała ci się krzywda... W końcu jesteś fajnym kotem i moim klanowiczem — miauknąłem z troską, bałem się tego, co może się teraz stać, jednakże ruszyłem za kotką.
Spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi oczami i powiedziała:
— Nie stanie! Patrz — miauknęła i wskoczyła na jeden ze schodków, które prowadziły do wnętrza potwora. — Widzisz? One nie żyją — odparła po chwili, wchodząc wyżej. Serce ze stresu zaczęło bić mi szybciej.
— Jak coś ci się stanie... Proszę, wracaj — powiedziałem, dalej podążając za nią. Nie chciałem tu być, ale nie mogłem jej zostawić.
— Jasne, ale chce zobaczyć czy da się wejść do środka — oznajmiła i wskoczyła na płaską, wysuniętą część potwora. Powąchała ją i spojrzała na przezroczystą część stworzenia — Wygląda, jakby nic tu nie było, a nie można przejść — wyjaśniła, napierając na szybę.
— A jak nagle ożyje? A jeśli dwunożni cię porwą? Myślałaś, że może ci się coś stać? Jesteś świetnym kotem i nie warto, by klan tracił kogoś takiego, bo chciał coś sprawdzić — powiedziałem. Fakt, skoczyłem za nią, jednak czułem, że to głupi pomysł.
— Dwunożni siedzą w środku i wtedy one ożywają. Teraz nikogo tutaj nie ma. Wyczujemy dwunożnych, zanim ci zobaczą nas — wyjaśniła, spoglądając z troską na mnie. Następnie zeskoczyła z potwora, gładko lądując na ziemi. Podeszła do dziwnej konstrukcji. — To wygląda dziwnie, po co to tu jest? — zapytała, jakby samą siebie, okrążając dziwną rzecz.

<Pietruszkooo?>

26 listopada 2024

Od Promiennej Łapy (Promienistego Słońca)

Było coraz zimniej. Coraz bardziej i bardziej. Jeszcze parę dni i można by powiedzieć, że już jest Pora Nagich Liści. Nie cieszyło mnie to, a wręcz martwiło. Jedzenia będzie coraz mniej. Głód nie jest fajny. Fakt, nie zostałem przez niego jakoś dotknięty, ale wole mieć brzuch pełny i nie musieć się martwić, czy będzie co upolować. W każdym razie słońce już zachodziło, a ja odpoczywałem sobie przed moim legowiskiem. Siedziałem na zimnej ziemi; zastanawiałem się, kiedy zostanę wojownikiem. Powoli zaczynałem się już niecierpliwić. Kiedy zyskam wreszcie moje wojownicze imię? Na Klan Gwiazdy! Byłem już nieco zirytowany tym. Miałem tylko nadzieje, że szybko zyskam nową rangę. Z owych zastanowień wyrwała mnie krótkowłosa czarno-biała kotka. Szła w moim kierunku, cieszyłem się na widok matki. Zielone Wzgórze patrzyła na mnie swymi zielonymi ślepiami, podchodząc do mnie.— Cześć Mamo! — powiedziałem, podchodząc do kocicy.
— Dzień dobry Promyczku — wymruczała kocica.
— Coś się stało mamusiu? — zapytałem szybko.
— A co, nie mogę syna odwiedzić? — powiedziała kocica żartobliwym tonem.
— W każdym razie… — rzekłem, przerywając, gdy usłyszałem głośny dźwięk.
— Niech wszystkie koty na tyle dorosłe, by samodzielnie polować, zbiorą się pod Mównicą na zebranie Klanu — Srokoszowa Gwiazda krzyknął, stojąc na mównicy.
— No to idziemy? — powiedziała kocica.
— Tak, mamo — mruknąłem. Ciekawe co chcę kocur ogłosić!
Poszliśmy razem do grupy innych kotów, która natychmiast zebrała się pod skałą.
— Promienna Łapo, wystąp! — powiedział szaro-biały kocur.
Nieco zdezorientowany zrobiłem to. Dopiero po chwili domyślając się, że może chodzić o to, że chcę uczynić mnie wojownikiem.
— Ja, Srokoszowa Gwiazda przywódca Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Promienna Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia? — powiedział, pytając mnie.
— Ja przysięgam! — powiedziałem podekscytowany tym, co ma nastąpić. Zacząłem mimowolnie przebierać łapkami w miejscu.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Promienna Łapo, od tej pory będziesz znany jako Promieniste Słońce. Klan Gwiazdy ceni twoje pozytywne myślenie i Samodzielność oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu! — rzekł dostojnym tonem.
Byłem szczęśliwy. Chciało mi się krzyczeć z radości. Wreszcie zostałem wojownikiem! Kto by się spodziewał, że wreszcie mi się udało! Klan zaczął krzyczeć moje nowe imię. Życie było cudowne.
— Klanie Klifu! Koniec zebrania! — krzykną Srokoszowa Gwiazda i zeszedł z mównicy.
Koty powoli zaczęły się oddalać. A ja? Byłem po prostu szczęśliwy i gotowy odbyć nocną czuwanie.

16 listopada 2024

Od Promiennej Łapy CD. Pietruszkowej Łapy

Jesienne liście otaczały nas. Walcząca jeszcze o życie z zimnem roślinność. Nie było za jasno. Słońce było jakby przygaszone. Patrzyłem nieco zmartwiony na kotkę. Martwiłem się uderzeniem przez kaczora. Ale wyglądało na to, że tylko ją poboli głowa. Chciałem już na wszelki wypadek proponować pójście do medyka, ale przemyślałem to szybko. Nie chciałem jej do siebie zniechęcić. Wydawała mi się miła. I mądra. Czekając na odpowiedź patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami. Porównać je można chyba tylko do w pełni rozkwitniętych kwiatów. Kwitnących w środku ciepłych pór roku. Ich intensywne barwy były takie eleganckie. Nigdy takich u nikogo nie widziałem, wydawało mi się, że takich nigdy u nikogo innego nie spotkam. Nawet Mroźna Łapa, brat kotki, miał je inne. Owe piękne ślepia otaczało morze czekoladowego, półdługie futra. Nie chciałem by się niecierpliwiła. Dlatego też postanowiłem jak najprędzej odpowiedzieć:
— Hmmm, nie wiem tak szczerze! Co powiesz na... — i tu przerwałem na chwile, by się zastanowić, nie chciałem palnąć czegoś głupiego — Na pogorzelisko sobie pójść to nie jest dobry pomysł, więc co powiesz na to, by sobie pójść na plaże? Tak wiesz, moglibyśmy pootwierać kraby!
— Tak jestem za! To dobry pomysł! — miauknęła krótko, po czym ruszyła kłusem w stronę plaży.
— Dobrze! — Po tym zdaniu zacząłem za nią iść szybszym krokiem.
Powoli szliśmy wokoło traw. Zimno delikatnie dokuczało nam obojgu. Czekoladowa szła równym tempem. Nie oglądała się, nie rozmawialiśmy. Nie przeszkadzało mi to. Fakt, byłem gadułą. Taka moja natura. Ale lubiłem podziwiać krajobraz. Także oglądałem się na boki, a to w lewo, a to prawo. Szkoda mi było, że nie zobaczę wszystkiego. Chciałbym zobaczyć każdy skrawek trawy, każdy liść przywiany przez chłodny wiatr. Ale brak oka i to, że nie mam paru łbów, nie pomagało. Oddychałem spokojnie oraz głęboko. Zimne powietrze było jak zioła na ranny. Lubiłem je, przyjemnie było być poza obozem w taką pogodę. Przynajmniej do czasu, gdy nie zaczyna robić ci się zimno. Niedługo mogliśmy zobaczyć plaże. Spowijała ją delikatna mgiełka. Sprawiała, że widok był nieco bielszy, niż powinien być. Szum fal był znakomicie słyszalny. Cieszyłem się, że znów trafiłem na plaże. Czekoladowa dotarła na plażę jako pierwsza. Szybko wbiegła w piasek i zaczęła się w nim tarzać. Śmiała się pod nosem. Było to dosyć miłe tak widzieć, że ktoś lubi tarzać się w piachu. Ewidentnie skoro tak to lubiła, musiałem tego spróbować. Piasek przecież tak fajnie łaskocze poduszki łap. Gdy dogoniła mnie, wstała i otrzepała się, piasek chyba wylądował trochę na mnie. Cóż, potem się tym zmartwię, jak będę się mył. Kotka w końcu rzekła, przyznając mi się do czegoś:
— To czas na polowanie! Powiem ci, że nie przepadam za krabami. Nigdy nie próbowałam, ale sam ich wygląd mnie odstrasza. — powiedziała kotka. Zdziwiło mnie to nieco, w końcu one wyglądają jak jakieś bardzo nieudane pająki!
— Ej, a przypadkiem w Porze Opadających Liści nie ma krabów? — przypominałem sobie nagle. Poczułem wstyd, okropny. To było dosyć żałosne, że się tak pomyliłem. Jako uczeń, niedługo wojownik, powinienem wiedzieć to wszystko. Nie zapominać o tym.
— Wiesz, nie jestem pewna. Moja mentorka nic o tym nie wspominała. — rzekła. Byłem zszokowany, jak jej mentorka nie powiedziała jej nic o krabach? Chociaż mówiła, że nie polowała na nie. Więc może po prostu nie było jeszcze okazji?
— Na Klan Gwiazdy, przepraszam! — powiedziałem i zacząłem się zastanawiać, może zabiorę ją gdzieś indziej? — To umm.. gdzie idziemy?
— Spokojnie, to nie twoja wina! Uważam, że możemy pójść do lasu. Jest tutaj wyżej. Zapolujemy na myszy lub coś. Albo... możemy... się pobawić! — miauknęła, po czym wskoczyła do wody. Zamoczyła łapy i zaczęła w niej skakać, rozchlapywać na boki. Byłem zdziwiony, że nie bolą jej z zimna łapy.
— Pietruszkowa Łapo? A ty się nie przeziębisz jak będziesz w wodzie skakać? Pewnie jest zimna — Zmartwiłem się. Czy ona nie była niedawno chora?
— Może i jest zimna! Ale w towarzystwie aż chce się bawić! A lubię wodę, jest ciekawa! — oznajmiłam mi kotka. Wyskoczyła na plaże i otrzepała futro. — A ty kiedyś wchodziłeś do wody? — zapytała
— Tak, moczenie łap jest nawet fajne, ale... Dobra ,wchodzę! — chciałem już ją prosić, by wyszła, ale nie chciałem być niemiły. Dlatego postanowiłem wejść. Rozpędziłem się i skoczyłem do wody. Nie jakoś głęboko, ale rozchlapało się na kotkę
Czekoladowa wróciła do wody. Miałem nadzieję, że się nie przeziębi. Było mi szkoda widzieć jak takie ładne futro staje się mokre pod wpływem cieczy. Śmiejąc się zaczęła rozchlapywać wodę na mnie. Zatrząsłem się na kontakt z zimnem.
— Ja ci jeszcze pokaże! — stwierdziłem wojowniczym tonem, po czym zacząłem łapą rozchlapywać wodę na koleżankę.
— Zobaczymy! — miauknęła wyzywająco i skoczyła na mnie. Przewróciliśmy się do wody. 
Na szczęście nie naleciała mi do pyska, ale miałem jej trochę w uszach. Od razu podniosła się i śmiała w głos. Wydawało mi się, że jest teraz bardzo dobrym humorze. Miło mi było z tego powodu.
— Hej! Co ty robisz? — powiedziałem wstając i chichocząc. Woda na szczęście szybko wyleciała mi z uszu. Otrzepałem się prędko i wróciłem do ochlapywania kotki.
— Myślę, że staram się utopić mojego kolegę! — zaśmiała się podskakując w wodzie. Przypominała mi wyrzuconą na brzeg rybę. Tylko nie duszącą się, a śmiejącą!
— Aha? To ja utopię ciebie! I zamiast Pietruszkowej Łapy będzie Zatopiona Pietruszka! — odpowiedziałem ze śmiechem. Śmiech był trochę jak zaraźliwa choroba. Na szczęście z tego powodu nie dało się umrzeć lub źle poczuć! Wręcz przeciwnie, czułem się świetnie.
— Nie dasz rady! — miauknęła.
— Że ja nie dam rady? Chyba ty! — Powiedziałem rozchlapując wodę łapami.
Podniosła przednie łapy i uderzyła nimi o taflę wody. Powstała aż mała fala, jednak ona sama wywróciła się. I zmoczyła całe futro. Od razu wyskoczyła na piach i otrzepała się z wody. Po chwili miauknęła:
— Myślę, że można uznać moją wygraną! Możemy iść zapolować. — duma w jej głosie była dobrze słyszalna. Aż nie chciało się jej przygaszać! Miałem wrażenie, że to ja powinienem uznać to za moją wygraną, ale chyba powinienem zostawić to tylko dla siebie.
— No myślę, że też tak można uznać! A teraz to może wracajmy, bo jesteś cała mokra, weź się wyliż czy coś, bo jeszcze mi tu zamarzniesz!— powiedziałem, przypominając sobie o zimnie. O mój Klanie Gwiazdy, byłem mokry jak ryba!
Przewróciła oczami 
 — No dobrze! — powiedziała i wycofała się na trawę. Zaczęła dosyć energicznie się wylizywać. — Ale to męczące! — burknęła nagle i zaczęła się otrzepywać energicznie.
— Pomóc ci? — powiedziałem chichocząc i wychodząc na brzeg. Podszedłem do niej, na trawę i zacząłem się myć.
— Nie! Dam sobie radę i tak to futro nigdy się nie wygładzi, więc może zostać takie szpiczaste. — zaczęła mi wyjaśniać z rozbawieniem w głosie, po czym wróciła do mycia
— No, dobrze, że sobie radzisz. Może już wracajmy do obozu? Bo jest mi trochę zimno... — zaproponowałem między liźnięciami. Byłem nieco zmartwiony temperaturą.
— Jasne! Słońce już pomału zachodzi, a obawiam się, że Melodyjny Trel będzie chciała mnie jeszcze zabrać na nocny trening.... — miauknęła z przerażeniem, po czym skierowała się ku obozowi.
— Raczej w nocy cię nie zabierze, ale w każdym razie, wracajmy! — powiedziałem i zacząłem iść.
Szliśmy krok w krok, bez słowa. Szliśmy dosyć szybkim krokiem z powodu zimna. Nie chciałem zamarznąć. Nie zwracałem już uwagi na otoczenie. Wkrótce dotarliśmy do obozu. Gdy weszliśmy do jaskini, brązowa spojrzała na mnie:
— No to chyba się rozdzielamy, chce odwiedzić tatę i odpocząć. — wyjaśniła mi kotka..
— Dobrze, do widzenia. Miłego dnia i tak dalej! — powiedziałem, chcąc życzyć jej jak najlepiej, po czym oddaliłem się ku legowisku uczniów, mając nadzieję na więcej rozmów z Pietruszkową Łapą.
<Pietruszkowa Łapo?>

Od Promiennej Łapy CD. Judaszowcowego Pocałunku

Siedziałem w miejscu, patrzyłem na twardą skorupę kraba. Był dziwny. Niczym przerośnięty pająk! Taki rozpłaszczony. Miałem wrażenie, że to ostatni krab w tych dniach. Smutne, prawda? Mają dosyć dobre mięso. Środek krabów był dobry, ale miałem problem z normalnym otworzeniem ich. Gdyby tylko był tu jakiś klif… Usłyszałem głos. Popatrzyłem i ku mojemu zirytowaniu, ujrzałem go. Brązowy kocur z łysymi plackami. Nie lubiłem go odkąd chciał mnie udusić! Bałem się go poniekąd. Nie chciałem z nim rozmawiać, ale bałem się mu postawić. Fakt, byłem większy, ale co to znaczyło? On był bardziej doświadczony. Pokonałby mnie jedną łapą!
— Mówiłeś coś do mnie? — zapytałem. Starałem się ukryć mój strach. Wpatrywałem się w niego moim okiem.
Otworzył groźnie wyglądające, brązowe oczyska. Nie zwróciłem na to jednak zbytnio uwagi, wracając nerwowo do otwierania kraba. Może nie usłyszał?
— A ty? Co uważasz na temat Srokoszowej Gwiazdy? — mruknął, jego wzrok był niczym przyszpilenie do ziemi. Nie chciałem go wkurzyć. Bardzo nie chciałem! W moich oczach nie wydawał mi się normalny. Ba! Był chyba trochę szalony.
— Nie rozumiem wujku — Powiedziałem cicho i zapytałem, specjalnie zacząłem się przymilać, by się potencjalnie nie wkurzył. — A co twoim zadaniem powinienem myśleć? Wiem, że jestem mądry, więc wiesz, co powinienem?
Odwróciłem wzrok, spojrzałem na ziemie. Słyszałem, że psy są agresywne, zwłaszcza jeśli patrzy im się w oczy. Co prawda Judaszowcowy Pocałunek był kotem, ale był dziwny, a nie chciałem go wnerwić.
<Judaszu?>

10 listopada 2024

Od Promiennej Łapy CD. Nocnego Kochanka

Patrzyłem na czekoladowego moim okiem. Słowa wydobywające się z jego gardła były dla mnie skomplikowane. Nie zrozumiałe, jak poczynania przodków. Niczym głośne i niebezpieczne burze dla nas wszystkich. Jednak mój mentor i te zjawisko nie mieli wiele wspólnego w tej chwili. Był spokojny. I chyba nawet mądrze mówił! W końcu czemu byśmy mieli nie okazywać swoich uczuć i być nieszczęśliwi?
— Nie rozumiem tego… Ale może kiedyś to też zrozumiem. — Powiedziałem bez większych emocji I dodałem. — No to ten, idziemy? —
— Chyba już pora. — Rzekł, tym razem krócej.
Bez większego słowa zacząłem iść. Trawa pod moimi łapami delikatnie łaskotała mnie w poduszki. Kierowałem się w stronę obozu. Chciałem już tam wrócić, troszkę odpocząć. W końcu jutro i tak pójdę na trening więc nie ma co tu siedzieć nie wiadomo ile!

***

W trakcie pory zielonych liści

Słońce było już wysoko. Szedłem właśnie tuż obok mojego mentora. Nie równo, byłem trochę z tyłu. Podążałem za nim, krok w krok. Jak to uczeń za mentorem. Cieszyłem się, że namówiłem go na pójście nad plaże! Tak bardzo chciałem już otwierać kraby! Patrzyłem spokojnie spokojnie na kocura, przyglądając się mu. Nocny Kochanek był szczupłym, smukłym kocurem. Chude, dosyć długie nogi. Zupełnie jak u czapli. Futro znajdujące się na kocurze było zadbane i czekoladowe. A oczy były niczym dwa słońca. Żółte i jasne, choć nie świeciły, to skojarzenie nasuwało się wręcz same! Gdybym miał mieć inne futro, niż kremowe to chciałbym mieć brązowe. Najlepiej ten sam odcień! W końcu chciał bym wyglądać tak elegancko! Z resztą troszkę zazdrościłem wszystkim kotom o tej barwie futra. Wszystkim, które widziałem na oczy! Nawet tych z innych klanów. Po prostu wszystkim. W końcu mojemu oku ukazał się znajomy, lecz wciąż zachwycający widok. Plaża. Piaszczyste wybrzeże zachwycało, a szum był niczym najpiękniejsze ptasie świergoty. Nie mogłem się już doczekać, aż wejdę na piasek i poczuje te trudne do opisania uczucie, chodzenia po nim. Morze spokojnie odsuwało się i przysuwało się do brzegu. Niczym w pięknym, nieskończonym tańcu. Aż chciało się je porównać do wyczynu ptaków w powietrzu, tylko takich powtarzających się i trwających od… Właśnie od kiedy? Od początku? Czy może kiedyś się zaczęło i już tak trwa? I może będzie trwać w nieskończoność? No cóż, w każdym razie nie powinienem się tym przejmować. W końcu to nie wpływa na moje życie, ani moich krewnych, więc wszystko jest w porządku. Zachwycając się tak krajobrazem zostałem nieco w tyle.
— Promienna Łapo, co ty tak w tyle stoisz? Chodź, przecież mieliśmy otwierać te całe kraby! — Rzekł w końcu Nocny Kochanek
— Już idę! — Powiedziałem ciut za głośno i przyśpieszyłem kroku. Po chwili już byliśmy na miękkim, jasnożółtym piasku. Bardzo lubiłem to uczucie chodzenia po piasku. Zapytałem się po chwili ciszy. — Już możemy szukać krabów?
— Tak, musimy ich poszukać. — Rzekł spokojnie czekoladowy, po czym dodał: — Ale chyba sobie z tym poradzisz? Kraby przecież nie są jakieś najtrudniejsze do zauważenia! I zobaczę przy okazji jak radzi sobie mój uczeń, poczekam tu na ciebie.
— Dobrze, proszę pana! Już idę! Zaraz wracam! — Powiedziałem głośno i zacząłem iść. Obejrzałem się tylko za siebie raz, by ujrzeć siedzącego nieco w tyle długowłosego kocura. Nic ciekawego, po prostu odwróciłem głowę do przodu.
Szedłem przez plaże. Nie poszedłem wcale jakoś specjalnie daleko od mentora, ale już to zauważyłem. Jeden specyficzny stwór. Miał nogi, pancerzyk i szczypce! Wyglądał jak przerośnięty pająk, taki rozpłaszczony w bok! No może nie do końca, ale tak było go najłatwiej do czegokolwiek porównać! Szybko podbiegłem do jeszcze nie zauważającego mnie stworzenia i przycisnąłem je od tyłu łapą, tak by nie mógł mi zrobić krzywdy szczypcami. W końcu nikomu raczej nie podoba się wizja bycia zranionym przez kraba, zwłaszcza, przez jego większą łapę. O ile można to tak określić.
— Proszę pana! Już mam! — Krzyknąłem jeszcze mocniej przyciskając zwierzę.
— Dobrze! — Krzykną z oddali mentor, powoli przemieszczając się po plaży. Wydawał się aż dziwnie daleko chodzić od morza. Może dlatego, że było zimno? W końcu nikt nie lubi moczyć łap w zimniejsze dni, no, chyba, że Klan Nocy. Ale to oni są akurat specyficzni. Fakt, mój mentor aż za bardzo przepadał za ich przywódczynią. A przynajmniej kiedyś, miałem nadzieje, że to już nieaktualne. Nie pytałem go o to, bo wtrącać w jego życie byłoby nie ładnie, ale miałem dużą nadzieję, że takie odczucia będzie mieć tylko do kotów z Klanu Klifu. Słabo by było, gdyby został Nocno-wilczo-burzo-owocowym kochankiem! Nie, żebym wtrącał się w jego prywatne sprawy, po prostu nie chciałem odczuwać tego wstydu.
— Promienna Łapo, powiem, jak otworzyć kraba, jednakże bez kraba, żebyś mógł sam to zrobić. — Postanowił mentor.
— Dobrze! — Mruknąłem krótko i zacząłem się przyglądać uważnie kocurowi.
— Bierzesz w pysk, od tyłu i rzucasz w klif. Dobrze?— Powiedział z krótka kocur.
— Dobrze! — Odpowiedziałem.
Wziąłem kraba w pysk i zacząłem podchodzić do klifu. W końcu rzuciłem małą istotą. Ta uderzyła z impetem o klif i chyba skorupa się uszkodziła. Szybko podszedłem do istoty. Była nieco uszkodzona… I martwa.
— Udało się, proszę pana! — Krzyknąłem do czekoladowego.

***

Było już popołudnie, mgła była wszędzie. Gdy tylko patrzyło się na wyjście za obóz widziało się mgłę. Białą niczym mleko, niczym chmury. A może to były chmury, które spadły na ziemię? Któż wie. Ostatnio uświadomiłem sobie, jak bardzo brakuje mi otwierania krabów. To było nawet fajne, szukać tych małych istotek, niszczyć ich skorupy, a potem jeść! Niestety było już na to za późno. Krabów już nie można było spotkać tak łatwo. Gdzie się podziały? Nie mam pojęcia. W każdym razie w obozie zaczynało mi się już nudzić. Może pogadałbym z moim mentorem? To był świetny pomysł. W końcu może uda mi się znowu wyrwać na trening? Chciałbym już zostać wojownikiem! To byłoby świetnie. Może nazywałbym się Promienista Bitwa? To byłoby cudowne imię. Albo Promienista Ptaszyna? Brzmi trochę jak imię jakiejś kotki, ale mi się podoba! W końcu kto powiedział, że ptaszyna w imieniu jest zarezerwowana dla kotek? W końcu ważne, że mi się podoba. Albo Mniszkowy Promień, to też świetnie brzmi! W każdym razie Srokoszowa Gwiazda na pewno da mi dobre imię! Może ze względu na dalsze pokrewieństwo, da mi szczególnie fajne? Chociaż kto wie, co mu tam siedzi w głowie. W każdym razie z tego zamyślenia wyrwało mnie to, że zauważyłem mojego mentora, spożywającego coś ze stosu zwierzyny. Czekoladowy jadł sobie spokojnie chudą mysz. Szybkim krokiem podszedłem do kocura i powiedziałem głośno:
— Dzień dobry, proszę pana! — W moim głosie było słychać podekscytowanie potencjalnym treningiem.

[1046 słów, otwieranie krabów]

<Nocny Kochanku?>

[przyznano 21%]

21 października 2024

Od Promiennej Łapy

Szedłem właśnie do legowisk wojowników. Słońce było już wysoko i teoretycznie powinienem robić cokolwiek innego. Ale, no właśnie, ale było coś ważnego. Jakiś czas temu w końcu zmarł mój dziadek. Ale ja dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że mam jeszcze trochę podstarzałych członków rodziny. I może byłoby miło, gdyby mieli jakieś relacje ze mną? Nie jestem wykwintnie mądry, więc może by takie interakcje sprawiły, że bym zmądrzał? Chciałem mieć dobre relacje z rodziną… No, może nie są jak Judaszowcowy Pocałunek. Może są fajni? I mili! Będę musiał wypytać rodzinę o innych krewnych i potem z nimi porozmawiać. Ciekawe, ile kotów z mojej rodziny obecnie żyje! W końcu, gdy minąłem gniazdo ze zwierzyną i poszedłem do legowisk wojowników, ujrzałem… Zielone Wzgórze. Nie było wśród nich ani Białej Zamieci, ani Liściastego Wiru! Czarno-biała kotka odpoczywała sobie. Byłem też nieco zdziwiony. Mama była dosyć pracowitym kotem, no cóż, najwyraźniej przyszła sobie chwilkę odpocząć, czy coś w tym rodzaju. Siedziała sobie spokojnie na legowisku. Widziałem wyraźnie, moim prawym okiem, jej czarne futro, zdobione paroma większymi białymi łatami, znajdującymi się na łapach, końcówce ogona i brzuchu. Ładne zielone oczy były skierowane na mnie. W końcu rzekła pogodnym tonem
— Co tu robisz Promyczku? Promienna Łapo jak się w ogóle czujesz? Mam nadzieje, że dobrze — wymruczała do mnie
— Dobrze mamusiu! Wspaniale! A wiesz, gdzie jest twoja mama? No wiesz Biała zamieć, albo gdzie mama mojej drugiej mamy wiesz Liściasta Zam... Znaczy Liściasty Wir?
— Nie teraz, pewnie polują czy coś takiego synku — powiedziała po chwili. Wyglądała na ciut zdziwioną, dodała też prędko — A po co pytasz?
— No bo… Umm… wiesz, chciałbym mieć kontakty z krewnymi — powiedziałem delikatnie. Nie chciałem przypadkowo wspomnieć o Czarnym Ogniu. Nie chciałem jej przypominać o dziadku.
— Chcesz poznać lepiej krewnych Promyczku? Wiesz synku, nie tylko Liściasty Wir i Biała Zamieć są twoimi krewnymi. Wiesz, chyba że mam jeszcze brata! Możesz też porozmawiać z Szarym klifem!— powiedziała Zielone Wzgórze.
— Mhm! Ale ja już idę mamo! Obowiązki, więc no! Do widzenia mamusiu! Kocham cię — powiedziałem energicznie i niemalże pobiegłem do legowiska uczniów, słysząc, jak matka krzyknęła mi coś na pożegnanie. Moim kolejnym celem było popracować trochę i znaleźć Szary Klif, może powie mi coś ciekawego?

* * *

Słońce było już dosyć nisko; chyliło się ku zachodowi. Na szczęście mogłem już robić to, co chciałem! Szedłem już przez obóz, mając na celu szukać Szarego Klifu. Nie miałem pojęcia gdzie go szukać. Kocur mógł być wszędzie! Od obozu po granice. No może nie aż tak. W końcu, z tego co się orientowałem, trudno jest chodzić bez jednej z nóg. Nie, żebym wątpił w jego zdolności, to byłaby hipokryzja! W końcu sam nie mam jednego oka, a nadal lubię używać tego, którego mam. Zresztą prawie nic nie wiedziałem o moim wujku. Szaro-biały kocur był dosyć tajemniczym osobnikiem. O ile z Judaszowcowym Pocałunkiem miałem jakieś interakcje. A z Szarym Klifem? Nie przypominam sobie zbytnio! W końcu idąc tak sobie po obozie, zauważyłem go jedzącego mysz przy gnieździe ze zwierzyną. Nie był chudy ani gruby, wyróżniał się przykrótkim, grubym ogonem i chyba nieco się trząsł. Nie miał jednej nogi, a przednie łapy były białe. Nie były one jakoś specjalnie długie, a wręcz ciut krótkie. Ciało też miał niewielkie. Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami, były bardzo podobne do oczu mamusi Zielone Wzgórze. Miał okrągły pysk i trójkątne, nieco położone, uszy. Szybko podbiegłem do szarego kocura. Wyglądał mi na ciut zmęczonego.
— Cześć! Szary Klifie! — mruknąłem przyjaźnie do krótkowłosego.
— Dzień dobry, Promienna Łapo? — powiedział kocur.
— Jak ci dzień mija? Chcesz pogadać? Proszeee! Nooo proszę! — nalegałem, chyba ciut za głośno, przeciągając niektóre słowa. Łapki przebierały mi w miejscu. Co niesamowitego powie mi Szary Klif? Może opowie mi coś ciekawego?
— Coś się stało? — zapytał powoli.
— Nie! Ale wiesz! Fajnie by było pogadać! — powiedziałem.
— Przepraszam Promyczku… Ale jestem ciut zmęczony. Ale mogę porozmawiać z tobą trochę później.
Byłem nieco zdziwiony. Nie spodziewałem się tego, że kocur jest faktycznie zmęczony. No ale co poradzę, jak nic nie poradzę? No cóż… Może poszukam sobie kogoś innego do rozmowy. Ale w każdym razie, jeszcze na pewno porozmawiam sobie z Szarym Klifem! Na pewno będę mógł to jeszcze zrobić! Nie pogadałem z nim długo, ale w każdym razie, brzmiał jak porządny, miły kot!
— To jeszcze później pogadamy, okej? No dobra to pa! — powiedziałem, po czym zacząłem iść
— Do widzenia — mruknął pogodnie kocur.
Poszedłem więc w stronę legowiska uczniów. Zamierzałem pogadać z kotami, jeśli któreś tam będą, i jutro z rana podbić jeszcze do kogoś z rodziny! Musiałem tylko się wyspać, bo chciałem wstać rano. Tylko po to, by na pewno złapać się z kimś z moich bliskich! W końcu, czemu by nie?

* * *

Był ranek, bardzo wczesny. Choć na zewnątrz było już jasno, nadal byłem trochę zaspany. Było mi nawet ciut niedobrze, troszkę chciało mi się wymiotować. Oko niemalże samo mi się zamykało. I prawie spałem na stojąco! Także czekając, aż któraś z babć wstanie, stałem przy półce wojowników. Chętnie powtórzyłbym to, co kiedyś z moim mentorem, po prostu bym poszedł je obudzić. Ale wiedziałem, że nie mogłem tego zrobić. Ze względu na to, że nie wypada. I ze względu na to, że są to starsze kotki! Dodatkowo moje krewne! Co prawda z jedną nie łączą mnie więzi krwi, ale mamusia Zielone Wzgórze mnie wychowała, to myślę, że mam prawo nazywać Białą Zamieć moją rodziną. No więc, krewni mamusi Zielonej Wzgórze, to są moi krewni. Zastanawiając się tak i przyglądając śpiącym, jak gdyby nigdy nic, kotom zauważyłem coś. Nie było tam Białej Zamieci! Niemalże cała biała kotka nie była obecna wśród śpiących! Postanowiłem więc poczekać, zastanawiając się, czemu jej tam nie ma. Może się zraniła cierniem w poduszkę łapy i poszła do medyka? A może nie mogła dalej spać i poszła rozruszać łapy… Musiałaby wstać bardzo wcześnie! Chociaż w tę opcję wątpiłem, bo w końcu kotka była już podstarzała. Może i mogłaby pójść gdzieś, w końcu jeszcze nie siedzi w legowisku starszych! Co prawda wątpiłem, że miała tyle siły co ja, ale na pewno trochę jej jeszcze miała! Myśląc tak sobie, dopadło mnie pewne uczucie. Nuda, okropna nuda. Nie lubiłem tego uczucia. Liściasty wir spała sobie w najlepsze, a Białej Zamieci nigdzie nie było! Chyba powinienem już sobie pójść. Żałowałem, że tak wcześnie wstałem, skoro nic mi to nie dało. Zacząłem powoli iść w stronę mojego legowiska. Może odpocznę jeszcze parę minut. Gdy mijałem stos zwierzyny, usłyszałem ciche kroki. Błyskawicznie obróciłem wzrok. Mojemu oku ukazała się dosyć stara kocica. Miała krótkie białe futro. Czarne uszy i ogon. Dodatkowo ogon miał na sobie pręgi, dosyć delikatnie widoczne. Szerokie bary i kwadratowa klatka piersiowa były znakomicie widoczne z tej odległości. Łapy były dosyć duże. A oczy przypominały mi te, które miała moja kochana matka, Zielone Wzgórze. Szary klif też musiał odziedziczyć po niej tę barwę. Były one po prostu niesamowite; zielone, ciemniejsze niż u jej dzieci, ale nadal piękne. Biała Zamieć powoli szła w kierunku swojego legowiska. Gdy mnie zobaczyła, krzyknęła tylko.
— Dzień dobry Słoneczna Łapo! — zawołała, jakby nigdy nic, myląc moje imię.
— Cześć Biała Zamiecio — odpowiedziałem i zacząłem za nią iść. Dodałem też po chwili — Nazywam się Promienna Łapa! Nie Słoneczna Łapa.
— O jejku… Przepraszam. Promienna Łapo, wybacz — mruknęła, zatrzymując się.
— Przepraszam, ale czemu wyszłaś z obozu? — zapytałem, doganiając starszą wojowniczkę. Pomyślałem, że będzie to dobry sposób na rozpoczęcie rozmowy
— Promienna łapo, musiałam załatwić swoje potrzeby — szepnęła ciszej kocica.
— Mhm, a tak ogólnie, to ładna pogoda! I fajnie jest na dworze, tak ciepło ostatnio. Nie jest zimno, jak nie wiadomo co! Nie lubię, jak pada śnieg, bo wiesz, jest zimno. Chociaż, ty masz tyle dobrego, że masz dużo białej sierści! Tylko ogon i uszy Ci nie pasują — mruknąłem szybko.
— No, nie pasują — miauknęła kocica
— A... I ogólnie, to muszę cię o coś zapytać! Jak się dziś czujesz? — zapytałem energicznie. Coraz szybciej chciałem zapytać o innych krewnych. W końcu czemu by nie? Ale słabo byłoby zapytać się o to od razu. W końcu Biała Zamieć mogłaby pomyśleć, że nie obchodzi mnie ona.
— Niewyspana, Promienna Łapo — odpowiedziała spokojnie.
— Oh… Nie obraź się, Biała Zamiecio, bardzo miło mi się rozmawia i szkoda, że jesteś zmęczona. Już sobie pójdę, tylko zapytam Cię o coś — rzekłem średnio zadowolony. Szkoda, że była niewyspana! Porozmawiałbym z nią dłużej, ale skoro jest zmęczona… Nie będę natarczywy; po prostu zapytam ją o to, co chciałem.
— Tak? — zapytała biało-czarna kocica.
— Wiesz, wiem, że jedyne nasze pokrewieństwo jest przez to, że mamusia Zielone Wzgórze mnie wychowała, i twoi krewni są moimi, ale przybranymi. No z resztą, przejdę do sedna. Możesz mi powiedzieć o tym, czy mam jakichś krewnych, wiesz, takich co mogę jeszcze spotkać! — powiedziałem w końcu. Chyba nawet ciut za głośno.
— Krewnych? No mało ich obecnie, na pewno Srokoszowa Gwiazda… — rzekła powoli, jednak przerwałem jej, zanim dopowiedziała resztę.
— Serio? Nie no, ja nie wierzę! — Niemalże krzyknąłem, po czym dodałem ciszej, nie dając jej dokończyć — To ten, ja już idę. Prześpię się jeszcze nieco, i ten, do widzenia!
Szybkim krokiem poszedłem w stronę legowiska uczniów. Byłem coraz dalej od kotki, nie zważając na to, co mogła powiedzieć. Byłem zbyt zdziwiony, poniekąd dumny i szokowany, z powodu mojego pokrewieństwa z kocurem. Co prawda nie było jakieś specjalnie bliskie, a mamusia Zielone Wzgórze nie była moją biologiczną mamą. Ale nadal się liczy! No przynajmniej tak sądziłem.


[1521 słów]

[przyznano 30%]

npc: Zielone Wzgórze, Szary Klif, Biała Zamieć