Przeszłość
Siedziała w rozwidleniu starego drzewa, wpatrzona w szaro fioletowe niebo rozciągające się nad jej głową. Poranek był ciężki, duszny i pełen napięcia. Każdy podmuch wiatru poruszał liśćmi, które szeleściły cicho, jakby szeptały o tym, co miało nadejść. Ten dzień nie był dla niej powodem do radości. Wręcz przeciwnie – czuła, że zbliża się coś, na co wcale nie była gotowa. Mimo tylu księżyców nauki nie czuła się pewnie w swojej roli. Świergot jednak uparła się, by Kruszynka już teraz podeszła do próby i w końcu została pełnoprawną medyczką. Młodej kotce nie pozostało nic innego, jak tylko pogodzić się z tym losem. Westchnęła ciężko, wzięła głęboki wdech i przymknęła oczy, przypominając sobie rozmowę z Czerwcem. Jego słowa zawsze były dla niej jak promień światła – koiły, podnosiły na duchu i dawały poczucie, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
— Kruszynko. — Rozległ się za jej plecami stary, zmęczony głos.
Drgnęła i odwróciła głowę. Z wahaniem ruszyła w stronę mentorki. Świergot siedziała przy rozłożonych na ziemi ziołach; kilka z nich trzymała jeszcze przy łapach, jakby dopiero co je sortowała. Jej spojrzenie, mimo zmęczenia i wieku, pełne było ciepła, a także dumy z własnej uczennicy. Szylkretka usiadła obok, owijając łapki krótkim ogonem. Czuła, jak serce bije jej szybciej, a w gardle z każdą chwilą narasta twarda kula niepokoju.
— Myślę, że nie ma co zwlekać — zaczęła spokojnie Świergot. — Jeśli odpowiesz dobrze na moje pytania i wykonasz zadania, to gdy tylko nastanie Wielkie Słońce, zostaniesz mianowana. — Poprawiła przy tym łapą parę roślin, jakby sam dotyk zieleni dodawał jej sił.
— A… a moje imię duszy? — zapytała cicho Kruszynka, spuszczając wzrok. Nie wiedziała, czy w ogóle na nie zasługuje. A jednak… tak bardzo, z całego serca, pragnęła je otrzymać.
— Chciałabyś je? — wymruczała starsza kotka, a w jej głosie zabrzmiała nuta czegoś niemal magicznego. — Jeśli tak, wieczorem przejdziesz przez ceremonię.
Kruszynka poczuła, jak futro na karku lekko się uniosło. Serce zabiło szybciej, a łapy same zaczęły niecierpliwie kreślić linie po ziemi.
— Mhm… chciałabym. Bardzo — wyszeptała, nie podnosząc wzroku. Nie dodała jednak tego, co czuła naprawdę – że to imię byłoby dla niej czymś więcej niż symbolem. Byłoby pamiątką po Świergot, której siły z każdym dniem słabły coraz bardziej.
— Zacznijmy więc test. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy! — wymruczała liliowa z zapałem, który zdawał się chwilowo rozświetlać jej zmęczony pysk. Delikatnie dotknęła łapą zawiniątka, w którym kryły się malutkie, czarne kuleczki.
— Co to jest? I na co pomaga?
— Mak. A dokładniej – nasiona maku. Pomagają w zasypianiu, łagodzą szok, smutek i ból. Nie wolno jednak podawać ich karmicielkom — odpowiedziała Kruszynka niemal mechanicznie, zmęczonym, ale pewnym głosem.
— Dobrze. A to? — Wskazała mentorka na kilka zielonych liści.
— Em… — zawahała się Kruszynka, ale po chwili oczy jej rozbłysły. — Liście wierzby. Pomagają głównie przy wymiotach, ale także przy bólu.
Świergot skinęła głową z aprobatą i przesunęła łapę na kolejne zioło – jasnoniebieskie, okrągłe jagody.
— Jagody jałowca — odpowiedziała od razu szylkretka, bez wahania. — Wspomagają oddychanie, trawienie i łagodzą ból. Mogą też wzmocnić kota… ale trzeba uważać z ilością, bo w nadmiarze szkodzą.
— Bardzo dobrze. Widzisz? Będziesz świetną medyczką — wymruczała Świergot i położyła swoją łapę na łapie uczennicy.
Po raz pierwszy tego dnia Kruszynka poczuła w sobie coś nowego – iskierkę dumy. Ostrożny, niepewny uśmiech przemknął po jej pyszczku.
— Dobrze, ostatnie. — Wskazała starsza na czerwone jagody ukryte pośród kolczastych liści.
Kruszynka zmarszczyła nos. Sam widok budził w niej odrazę i lęk.
— Ostrokrzew… — zaczęła drżącym głosem. — To trucizna. Powoduje wymioty, biegunkę, odwodnienie. Kocięta i młodzi uczniowie go nie przeżyją. Nawet dorosłemu kotu trudno pomóc, bo zioła na wymioty mogą nie wystarczyć…
Zamilkła, a futro na jej karku zjeżyło się mimowolnie. Sama myśl, że mogłaby kiedyś sięgnąć po tak zabójczą roślinę, była dla niej odpychająca. Czy przyjdzie dzień, w którym będzie zmuszona jej użyć? Nie chciała. Nigdy. Nawet w samoobronie.
— Dobrze — powiedziała spokojnie Świergot. — A teraz pora na test z chorób. Bezsenność. Czym leczymy?
— Nasionami maku… — zaczęła Kruszynka, a głos jej stawał się pewniejszy, jakby w miarę odpowiedzi odzyskiwała wiarę w siebie.
— Kot ma kłopoty z oddychaniem. Co robisz? — zapytała spokojnie Świergot, przyglądając się uważnie uczennicy.
— Podaję jagody jałowca — odpowiedziała szylkretka bez chwili zawahania.
— A jeśli to poparzenie? — Mentorka przesunęła łapę po korzeniach, jakby nawiązując do pytania.
— Delikatnie przemywam ranę wodą, a potem nakładam papkę z korzenia żywokostu albo wrotyczu — wyrecytowała młoda, starając się, by głos jej nie drżał.
— Kot mdleje. Jak się zachowasz?
— Najpierw sprawdzę, czy nie uderzył się o coś niebezpiecznego. Ułożę go tak, by żadna łapa czy kręgosłup nie były wykręcone w złą stronę. Zabezpieczę głowę. Będę podawać wodę i zioła… na przykład jagody jałowca albo liście stokrotki — wymieniła, czując, jak serce bije jej coraz mocniej.
— Zielony kaszel. Bardzo częsty — rzuciła Świergot, jakby chciała sprawdzić, czy Kruszynka zna najważniejsze przypadłości.
— Podaję kocimiętkę albo wrotycz. Izoluję chorego od reszty, bo to zakaźne — odpowiedziała szybko, choć w głębi duszy poczuła ukłucie niepokoju na samą myśl o tej chorobie.
— A czarny kaszel? — Głos starszej kotki stał się cięższy, jakby sama wypowiedź nazwy choroby sprawiała jej trudność.
— Najlepiej zostawić chorego z jagodami śmierci i kazać reszcie kotów opuścić obóz na wiele księżyców. Jest… zabójczy. Przenosi się jak pchły. Nie ma nadziei — wyszeptała Kruszynka, spuszczając uszy.
Świergot zamilkła. Jej spojrzenie utkwiło w uczennicy tak intensywnie, że młoda szylkretka aż drgnęła. Odwróciła wzrok, czując, jak policzki zaczynają jej płonąć pod futrem. Nie potrafiła znieść bezpośredniego kontaktu wzrokowego, zwłaszcza wtedy, gdy nie była pewna, czy odpowiedziała dobrze. Po długiej chwili ciszy mentorka uśmiechnęła się lekko.
— Świetnie ci poszło. Zostały jeszcze dwa ostatnie zadania. Pokaż mi na mojej łapie, jak wiążesz opatrunki. Możesz użyć, czego chcesz – potem razem nazbieramy świeżych ziół.
Kruszynka skinęła głową. Serce waliło jej w piersi, a ogon lekko drżał. Ruszyła do magazynku, gdzie zebrała pajęczynę i mech. Wróciła ostrożnie, kładąc mech na łapie Świergot, a następnie owinęła całość lepką pajęczyną. Związała mocno, ale nie za ciasno – tak, by opatrunek trzymał się pewnie, a jednocześnie nie krępował ruchu.
— Bardzo dobrze, Kruszynko. Jesteś gotowa — wymruczała Świergot i liznęła uczennicę po głowie. Jej głos brzmiał miękko, a spojrzenie było pełne dumy. — Pójdę poinformować Sówkę.
Starsza kotka wstała ciężko, jej łapy drżały od zmęczenia, ale w oczach wciąż tliła się iskierka życia. Powoli ruszyła w stronę wyjścia z dziupli, a jej ogon ledwie muskał ziemię. Kruszynka patrzyła za nią jeszcze przez chwilę, aż sylwetka mentorki zniknęła w cieniu. Wtedy opuściła głowę i przymknęła oczy. W piersi narastał ciężar, którego nie potrafiła z siebie zrzucić. Dla uczniów błędy były wybaczalne, lecz pełnoprawny medyk nie mógł sobie na nie pozwolić. Wiedziała o tym aż za dobrze. Chciałaby być odważniejsza, mieć w sobie siłę i pewność działania. Pragnęła czegoś więcej – marzyła, by zostać szamanką, móc rozmawiać z Wszechmatką, by ta obdarzyła ją mądrością i mocą. Ale to marzenie wydawało się zbyt odległe, prawie nierealne. Było jak gwiazda na nocnym niebie – piękna, lecz nieosiągalna.
***
Gdy tylko słońce wspięło się wysoko, w stronę południa, Kruszynka wyszła z dziupli. Powietrze było ciepłe, a zapach świeżej trawy unosił się w całym obozie. Niepewnie zerknęła w stronę starej topoli. Na jej gałęzi siedziała już Sówka – przywódczyni Owocowego Lasu. Jej bursztynowe oczy spokojnie sunęły po obozie, a głos, choć miękki, rozległ się wyraźnie, wzywając wszystkie koty do zebrania się. Świergot zatrzymała się obok swojej uczennicy. Położyła drżący, lecz wciąż ciepły ogon na barkach szylkretki.
— Nie martw się. Nadajesz się, wiem to — wymruczała i, powoli stawiając trzęsące się łapy, ruszyła w stronę topoli.
Kruszynka patrzyła, jak koty zbierają się pod drzewem. Wśród nich dostrzegła swoich rodziców i rodzeństwo. Dawno z nimi nie rozmawiała. Od wielu księżyców prawie w ogóle nie opuszczała legowiska medyków – tam czuła się najbezpieczniej. Wzięła głęboki wdech i powolny wydech, a potem ruszyła za tłumem. Gdy tylko Sówka ją dostrzegła, poprawiła pozycję na najniższej gałęzi topoli. Jej głos zabrzmiał uroczyście:
— Zebrałam was dzisiaj na ceremonię dojrzałości jednej z naszych towarzyszek. — Jej spojrzenie spoczęło na szylkretce. — Kruszynko, wystąp.
Wszystkie oczy odwróciły się ku uczennicy. Kruszynka skuliła się lekko pod ciężarem tylu spojrzeń. Koty rozstąpiły się, tworząc przejście, a ona, po kilku szybszych uderzeniach serca, ostrożnie ruszyła naprzód. Gdy stanęła bliżej, uniosła głowę ku przywódczyni, choć uszy cofnęła w niepewności.
— Najwyższy czas, abyś objęła rolę medyczki — kontynuowała Sówka. — Rolę, której nikt nie sprawował od dawna. Odciążysz Świergot i pomożesz naszej społeczności w walce z chorobami. Wykazałaś się cierpliwością i zapałem do nauki. Czy przysięgasz pozostać lojalna wobec naszej wspólnoty i dbać o zdrowie wszystkich kotów Owocowego Lasu?
— Tak… przysięgam — odpowiedziała cicho.
Sówka uniosła brew, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Szylkretka szybko skinęła głową, mocniej, bardziej zdecydowanie.
— A zatem — powiedziała donośniej przywódczyni. — Witamy cię jako nową medyczkę Owocowego Lasu!
Obóz ożył. Liderka pierwsza podeszła do Kruszynki, a za nią kolejni towarzysze. Koty skandowały jej imię, jedno po drugim dotykając jej barku nosem. Ich głosy niosły się po całej polanie, mieszając się z szumem liści topoli. Na końcu podeszła Świergot. Jej oczy błyszczały dumnie. Nachyliła się i oparła pysk na głowie uczennicy.
— Dziękuję… — wyszeptała Kruszynka, wpatrując się w brązowe oczy mentorki.
Starsza kotka tylko się roześmiała cicho i cofnęła, zostawiając Kruszynkę wśród wiwatujących owocniaków, którzy nie przestawali skandować jej imienia. Po raz pierwszy od dawna szylkretka poczuła, że naprawdę do nich należy.
***
Słońce znikało już za horyzontem, barwiąc niebo odcieniami pomarańczu i różu. Na jego miejscu powoli pojawiał się księżyc, wspinając się po granatowym sklepieniu, jakby spieszył się, by objąć pieczę nad nocą. A jednak ten dzień nie miał się jeszcze skończyć. Kruszynkę czekała jeszcze jedna ceremonia – ta najważniejsza. Na nią czekała od dawna. To ona miała największe znaczenie. Siedziała teraz naprzeciw Świergot, poza obozowiskiem Owocowego Lasu. Wokół nich szeleściły wysokie trawy, a krzewy rzucały długie, tańczące cienie. W powietrzu unosił się zapach ziół i wilgotnej ziemi. Poza monotonnym graniem cykad i odległym pohukiwaniem sowy panowała cisza – spokojna, lecz pełna napięcia. Nad ich głowami ostatnie jaskółki łapały owady w locie; za chwilę i one miały wrócić do gniazd.
— Piękny zmierzch, prawda? — odezwała się w końcu Świergot, kierując spojrzenie ku ptakom szybującym nad ich głowami.
— Przodkowie nas obserwują. Te ptaki powinny już odpoczywać, a jednak wciąż krążą i siadają na gałęziach. Są tutaj dla ciebie — dodała ciszej, zerkając na Kruszynkę.
Młoda szylkretka wbiła wzrok w niebo, czując dziwne ciepło w piersi.
— O Wszechmatce dowiedziałaś się ode mnie, prawda? — padło kolejne pytanie, poważniejsze.
— Tak. Wcześniej o niej słyszałam, ale nigdy nie miałam czasu, by dowiedzieć się więcej… — mruknęła nieśmiało. — Bardzo w nią wierzę i chciałabym zgłębiać nauki o niej.
Ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem, pełnym nadziei. Marzyła, by usłyszeć, że zostanie szamanką. Ale odpowiedź nie padła. Cisza trwała. Czy zaszczyt miał spaść na Purchawkę? A może na Wiciokrzewa? Położyła po sobie uszy i spuściła głowę, czując, jak ciężar znów kładzie się na jej barkach. Nie było w niej złości ani zazdrości – tylko żal i poczucie, że być może nigdy nie zasłuży.
— W klanach — zaczęła nagle Świergot, a uszy Kruszynki drgnęły z zaciekawienia. — Narzucona wiara jest bardzo ważna. Koty, które nie wierzą, nie są mile widziane. U nas jest inaczej. Każdy może wierzyć w to, co zechce. Nie ma przymusu wiary w Wszechmatkę. A jednak ci, którzy się na nią decydują, mogą śnić o dobrym życiu po śmierci. — Jej łapa przesunęła się po ziemi, kreśląc niewidzialne wzory.
— Zawsze bałaś się ptaków — dopytała po chwili. — Czemu więc teraz ich się nie obawiasz?
— Bo jaskółki i jerzyki to nasi bliscy. Nie muszę się ich bać — odpowiedziała Kruszynka spokojnie. — One są tak blisko gwiazd, blisko Wszechmatki. Latają wokół jej drzew, wiją gniazda z jej gałązek i traw. Żywią się robakami, które ona stworzyła. Te ptaki… dają mi radość.
W tym momencie z nieba powoli opadło ciemne pióro. Zawirowało w powietrzu i lekko, niemal z czułością, osiadło tuż obok Kruszynki. Kotka drgnęła i wbiła w nie spojrzenie.
— Podnieś je i trzymaj przy sobie — rzekła mentorka. — Nosisz skrzydło motyla i ważki, czemu więc miałabyś odrzucić to, co przodkowie ci dają?
— Nie czuję, żebym zasługiwała, by brać coś, co do nich należy — szepnęła Kruszynka.
— Musisz uwierzyć w siebie — odparła starsza kotka. Delikatnie podniosła piórko z ziemi i wpięła je za ucho medyczki. — Masz w co wierzyć. Nie musisz się bać. Teraz w twoich łapach spoczywa cały Owocowy Las. Koty ci ufają i chętnie do ciebie przychodzą.
Kruszynka pokiwała głową, choć wciąż niepewnie. A jednak w jej oczach zapalił się drobny płomyk determinacji. Spojrzała na piórko i uśmiechnęła się do swojej mentorki.
— Odkąd tu przyszłyśmy, wiedziałam, jakie będzie twoje imię duszy — zaczęła Świergot. — Masz je wręcz wypisane na pyszczku.
Szylkretka uniosła spojrzenie, wypełnione oczekiwaniem i nadzieją. Tak długo czekała na tę chwilę. Nieważne, jakie imię miała otrzymać – każde byłoby dla niej powodem do dumy.
— Imię, które ci nadaję, to… Jaskółka Pragnąca Dotknąć Gwiazd.
Kruszynka aż drgnęła. Jej oczy rozszerzyły się, a serce zabiło mocniej. Spojrzała na swoją łapę, jakby chciała upewnić się, że to nie sen. Imię po tak świętych stworzeniach… Ale co dokładnie oznaczało? Czy naprawdę spełni swoje pragnienia? Czy może będzie jedynie krążyć wokół gwiazd, muskając je skrzydłami, lecz nigdy ich nie dosięgnie? Nie. Nie! Na pewno jej się uda. Dotknie gwiazd. Udowodni wszystkim – prędzej czy później – że potrafi być odważna, że potrafi mieć wpływ na Owocowy Las. Rzuciła spojrzenie na Świergot i mocno ją przytuliła. To dzięki niej w ogóle otworzyła się na świat. Dzięki niej nauczyła się być bardziej asertywna, gotowa stawić czoła trudnym zadaniom. Może i jej łapy wciąż nie stąpały pewnie, ale serce było gotowe na wszystko. Gdyby nie ta starsza kotka, Kruszynka wiedziała, że byłaby tylko przerażonym cieniem, z którego wszyscy by szydzili. A teraz? Teraz to ona mogła unieść głowę wysoko. Teraz mogła pokazać, że śmianie się z niej było błędem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz