BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kosaćcowa Grzywa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kosaćcowa Grzywa. Pokaż wszystkie posty

27 sierpnia 2025

Od Kosaćcowej Grzywy CD. Zalotnej Krasopani

Kiedyś

Przeraził się, cofając się o kilka kroków, chowając uszy do tyłu. Nie chciał zrobić jej krzywdy... czemu to zrobił!? Teraz mógł tylko stać z piekącą pod futrem skórą, coraz gorętszymi policzkami i bólem w brzuchu, jak i w gardle. Nie dowierzał własnym słowom. Nie powinien jej tego mówić, nie powinien! "Jaki głupi jestem!" – pomyślał, gorączkowo przesuwając wzrok z nosa kotki na jej oczy. Zabije mnie! Zabije mnie i Jarzębinę!
Przepaść między nimi była zbyt duża, aby dało się cokolwiek z nią zrobić. Trzęsły mu się łapy, jakby zadbane ciało, które niegdyś niósł z dumą, stało się mokre, ciężkie i brudne, przepełnione zepsutą energią.
— Co ty jeszcze przede mną ukrywasz... matko? — powiedział cichutko, wpatrując się w jej ranę. — Czego ja jeszcze o tobie nie wiem? — dodał ściszonym głosem. Spojrzał jej w oczy. — Jak masz mnie znać, jeśli ja nie poznaję własnej matki!? Jaką brudną prawdę przede mną jeszcze zatajasz!? — podniósł głos, wysuwając głowę do góry. — I nie, nie spiskuję z Klanem Gwiazdy! — chciał się wybronić. Miał nadzieję, że owi gwiezdni przodkowie byli świadomi, że to było kłamstwo. I oby Zalotna Krasopani mu uwierzyła. — Ale czy Mroczna Puszcza jest lepsza, matko?
Jego końcówka ogona nerwowo drgnęła.
— I nawet nie waż się mówić tak o Jarzębinie! — warknął głośno. Echo odbiło się w części lasu, w której właśnie przebywali. Zbyt daleko od domu, ale nie na tyle, aby do niego nie wrócić. Dodał szybko:
— Ona o niczym nie wie! — próbował wytłumaczyć. — Ona... ona ci się udała — dodał ciszej, spuszczając głowę i wpatrując się na swoje łapy. Nagle spojrzał na nią wyzywająco. — Ale nie sądzę, aby chciała rozmawiać z takim kotem, jak ty! — powiedział, cofając się, aż jego zad uderzył o pień wysokiej sosny. — Została medyczką, bo tylko tam się nadawała! Gdyby została wojownikiem, ona... ona by nie przeżyła! — mówił szybko, nie myśląc nad konsekwencjami. I tak ich nie słyszała; przecież ją wkopał swoimi czynami i nie mogła funkcjonować akurat jako medyczka. — A ty jeszcze śmiesz wątpić we własną córkę! Własną, którą wychowałaś jako wierną Mrocznej Puszczy! — zasyczał.
— O co ci chodzi? Nie obrażam Jarzębinowej Łapy... ani nawet ciebie! — syknęła. — Jest mi po prostu wstyd za waszą naiwność! Nie tak was wychowałam! — Gdy wypowiadała te słowa, kręciła głową.
Kosaciec przechylił łeb, a z jego gardła wydobył się nerwowy rechot. Wyszczerzył kły w uśmiechu, przybliżając się.
— A może ty byś chciała, aby zdechła w tym lesie, co? O jeden problem z głowy, co? — wbił pazury w podłoże, przesuwając biały puch.
— Jaki jestem, matko? Jaki? — wyszeptał drżącym głosem, wbijając w nią swoje zimne spojrzenie. Niby te same oczęta, a tyle je różni... pomimo braku blasku, jedna brązowa para ślepi ma jeszcze czas, aby one powróciły. Choć zapewne tego nie zrobi. — Jaki ja jestem, co!? — powtórzył donośnie, marszcząc nos.
Zalotna Krasopani wyprostowała się, mierząc go chłodnym wzrokiem. Gdy jego pysk w końcu się zamknął, szylkretka przełknęła ślinę. Drżały jej łapy.
— Głupi, Kosaćcu. Nad wyraz głupi — mruknęła powoli. — Myślałam, że jeszcze jestem w stanie zobaczyć w tobie swojego własnego synka, który tak chętnie słuchał o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd — zaczęła, a jej oczy się zaszkliły. — Ale ty się zmieniłeś! I śmiesz zarzucać mi jakieś głupoty... Jak potwornym trzeba być, aby zarzucać własnej matce nienawiść do potomstwa? Jak mogłabym nienawidzić Jarzębinę, moją córeczkę? Życie bym za nią oddała! To, że w Klanie Wilka panują takie tradycje, a nie inne, to już nie moja wina! — warknęła. — Jesteś chory. Po prostu chory. Wiesz, jaki żal czuję, gdy na ciebie patrzę? Bo wciąż cię kocham, jak syna... Kosaćcu. Ale ty robisz wszystko, aby postawić mnie w złym świetle, aby zmieszać mnie z błotem, aby to ze mnie zrobić potwora! To wszystko jest takie skomplikowane, a ty nie ułatwiasz sprawy, zarzucając mi jakieś głupstwa... Gdybyś chociaż raz zastanowił się nad swoimi słowami, to może nie bylibyśmy teraz w takiej sytuacji, ale ty nigdy nie używałeś mózgu. Zawsze ważniejsze były dla ciebie pazury i siła fizyczna! — miauknęła, czując, jak krew sączy się z jej rany na nosie.
— Nie obrażasz? — warknął. — Przecież przed chwilą nazwałaś ją spiskowcem przeciwko Mrocznej Puszczy! — dodał. — Że rozmawia z gwiezdnymi kotami! Obrażasz ją, własną córkę! — próbował bronić Jarzębinę. — Ty... Ty próbujesz mną manipulować! Tak jak Jarzębinką! — odrzekł nerwowo. — Gdyby dowiedziała się o tym wszystkim, na pewno by ci nie wybaczyła! A poza tym, ona i tak ma cię w nosie! Ciesz się, że jeszcze nie nazwała twojej osoby szurniętą, bo właśnie taką jesteś! I krzywdzisz nas! — warknął, marszcząc nos.
Następnie wybałuszył oczy na Zalotną Krasopani, z której wylało się tysiąc krzywdzących słów niczym wodospad.
Chory?
On, chory?
Zaśmiał się. Głośno, nerwowo.
Nie poznawał jej. Nawet nie starał się jej słuchać.
— Bo na to zasługujesz, Zalotna Krasopani! — powiedział gładko. Chciało mu się śmiać, ta cała sytuacja zaczynała go rozbawiać.
Nie widział w tym już żadnego sensu. 
— A zgadnij po kim to mam — rzekł. Jego oczy nie wyrażały szczęścia ani smutku; bardziej znudzenie. Znudzenie kotem o nazwie Zalotna Krasopani. A może to nie ona? Niby takie same jak dwie krople, a jednak coś mu nie pasowało. Może nadal pamiętał ją za kocięcych czasów, gdy jeszcze była miła.
— Mózgu ty też nie umiesz obsługiwać, moja droga — wycedził, patrząc na nią z odrazą. — Potwory i zarazem kultyści przecież nie używają mózgu, pamiętasz? Chyba już wiesz, po kim mam te wartości. Sama mnie tego nauczyłaś, że liczy się siła. Dzięki temu wciąż żyję — rzekł, nadzwyczaj spokojnie, i spojrzał w las. Wpatrywał się w gniazdo z trzema małymi ptaszkami. Największy z nich nagle wyrzucił najmniejszego, który spadł i wbił się w ostrą gałąź. Kosaciec od razu uciekł od tego dramatycznego wydarzenia i powrócił wzrokiem ku Zalotce. — Dziękuję Ci... za to. I to jedyne, za co ci dzisiaj podziękuję.
Wysunął pazury, ale nawet nie drgnął. Uśmiechnął się, gdy ujrzał krew lejącą się z jej nosa.
— Ładne, co nie?

.·:⋆¨༺꒷♡꒷༻¨⋆:·.

Życie Kosaćcowej Grzywy nie było jednym z najlepszych. Dotknięty klątwą przez sam Klan Gwiazdy, który go wybrał, który tak pokładał w nim nadzieję na lepszą przyszłość Klanu Wilka. Najwidoczniej nie było mu dane w pełni zaufać tej śmierdzącej wierze, która całkiem zniszczyła jego życie.
Czemu był taki naiwny? Czemu nie posłuchał matki?
Rozmawiał z ojcem; wiedział, że niedawno pokłócił się z Zalotną Krasopani. Jednak Prążkowana Kita nie był zły na partnerkę, a przynajmniej dobrze to ukrywał. Zaproponował Kosaćcowi coś, co wcześniej uznawałby za niemożliwe. Rozmowa z matką.
Być może nie jest parszywą kultystką? Może... Może wszystko, co im wpajano od dziecka, nie było takie złe, ale czy jest sens? Po tym, co jej wyrządził? Czego się dopuścił?
Mimo tego Zalotna Krasopani nikomu nie powiedziała o tym, że jej syn wie o kulcie. Nie nagadała Nikłej Gwieździe. Być może miał jeszcze szansę na naprawienie tego wszystkiego?
"Nie jesteś jej synem" — usłyszał z tyłu głowy syk. Wzdrygnął się, odwracając ciało i głowę w stronę dźwięku. Nie ujrzał... nic. Nagle poczuł, jakby coś go uderzało w klatkę piersiową. Ponownie usłyszał bolesne dla uszu słowa.
"Skrzywdziłeś ją. Nie należy ci się. Nie należy ci się nic!".
Nerwowo zmarszczył nos. Zamknął oczy. Nie znalazł tam spokoju; zamiast tego czuł się brudny, jakby był chwilę po starciu z Sosnową Gwiazdą.
"Nie należy...".
— Zamknij pysk! — krzyknął, jeżąc sierść. Wysunął pazury i zmarszczył brwi. — Zamknij…
Kosaćcowa Grzywa, zanim zdążył dokończyć swoje zdanie, poczuł na sobie zdziwione spojrzenia Wilczaków. Momentalnie jego skóra pod grubym futrem zaczęła płonąć, a oczy zaczęły piec. Kosaćcowa Grzywa spojrzał na wszystkich, otrząsnął się i fuknął, zwieszając głowę. Wymamrotał brzydkie słowa pod nosem, schował pazury i wymaszerował z obozu, a raczej z niego uciekł.
"Skrzywdziłeś ją".
"Zniszczyłeś wszystko".
Chciał uciec jak najdalej.
Czemu jego to spotkało? Czemu? Nic nie zrobił wbrew kodeksowi! Kochał Postrzępiony Mróz! To była miłość, nie zbrodnia przeciwko tym śmierdzących świętoszkom! Czemu... czemu spotkało to jego dzieci? Nie chciał! On nie chciał!
Nagle wpadł w drzewo. Skołowany i słaby, przewrócił się.
Na czole można było dojrzeć czerwoną plamkę, która zaczęła się rozprzestrzeniać po głowie, tworząc szkarłatny labirynt.
Kosaciec nie wstał i nie próbował.
Patrzył w górę, na śnieżnobiałe chmury. Był mokry, brudny, a jego futro było posklejane i zmatowiałe. Oczy nie miały tego młodego blasku, co u innych.
— Czy... czy to ma być mój żałosny koniec? — wyszeptał drżącym głosem, leżąc na plecach. Bolało go całe ciało. — Już... wolałbym dostać owocem w łeb, byle szybko... — westchnął, zamykając oczy.
Żałosny Kosaćcowa Grzywa, żałosny morderca, syn, brat, partner i ojciec trójki dzieci, które zostały przeklęte tylko i wyłącznie przez niego. Co jeszcze żałosnego mógł zrobić w tym jakże żałosnym życiu?
Zatrzepotał rzęsami, obracając głowę w bok. Zauważył ciemną sylwetkę, która zbliżała się do niego. Momentalnie otworzył szerzej oczy; poznawał te charakterystyczne rogi na głowie. Z jego gardła wydobyło się ciche i słabe: "Nie…", po czym pozwolił sobie tak bezwładnie leżeć. Nie miał sił, aby się podnieść.
Może ona już to wszystko zakończy.

<Mamo kochana najpiękniejsza najwspanialsza? Przepraszam cię, ok?>

10 sierpnia 2025

Od Kosaćcowej Grzywy CD. Poziomkowej Łapy (Poziomkowej Polany)

Przed mianowaniem Poziomkowej Łapy (Polany)

Poziomkowa Łapa szedł tuż przy nim, wyglądając jak mała mysz chowająca się w łapach wielkiego, groźnego i masywnego wilka. Mentor prowadził ucznia przez gąszcz, aż nagle natrafili na jakże im znaną jabłoń. Większy zatrzymał się, a w jego oczach można było dojrzeć smutek.
Kosaćcowa Grzywa wciąż nie umiał pogodzić się z losem przyjaciela. Wolałby, aby został zabity przez bardziej drastyczną śmierć, ale z honorem, a nie… przez jabłko. Przez byle jakie jabłko. Kosaćcowa Grzywa fuknął, marszcząc brwi i wbijając wzrok w czerwoniutki owoc, który nie śmiał jeszcze zgnić pod śnieżnym puchem.
Chociaż, mógłby przetestować młodziaka dzięki jabłoni. Nie widział jeszcze, aby ten się wspinał na drzewa, a to bardzo ważne w ich środowisku; otaczały ich same sosny, świerki, a czasem zdarzały się drzewa liściaste. Ciekawe jak tam u Baziowego Kotka…
— Mentorze? — Głos wyrwał go z myśli.
Kosaciec spojrzał w jego kierunku, niewinnie się uśmiechnął i zmiażdżył jabłko pod swoją masywną, wielką łapą. Czemu nie nazwali go Kosaćcowym Lwem?
— No, no, co tam, Poziomeczku-ziomeczku? — zapytał łaciaty wojownik, strzepując resztki owocu i podchodząc do młodziaka.
Poziomkowa Łapa przełknął ślinę.
— Z tego drzewa spadł… spadł… — Niepewnie spojrzał na większego, ostrożnie dobierając słowa. Czyżby myślał, że jedno złe słowo i zostanie przerobiony na wronią karmę przez własnego mentora?
— Zabłąkany Omen? — powiedział za niego starszy. Młodszy skinął słabo głową.
— No, tak! — odpowiedział nieco entuzjastycznie. Mimo wszystko nie umiał wziąć śmierci Obłąkańca na poważnie. Odchrząknął i uśmiechnął się. — A ty się wespniesz na tę jabłonkę, aby sprawdzić swoje umiejętności wspinaczki.
— Ale…
— Żadnego ale! Wielki Kosaciec wspinał się na większe i straszniejsze drzewa od tego!
— A co, jak spadnę tak jak twój przyjaciel?
Kosaciec nie umiał z siebie wydusić słów.
Najwyraźniej słowo „przyjaciel” uderzyło go mocniej, niż kiedykolwiek powinno.
Otrząsnął się i zmrużył oczy, marszcząc brwi.
— Nie spadniesz, bo cię uczę, ty dur…! — warknął, na co Poziomek się wzdrygnął; Kosaciec strasznie rzadko się unosił na treningach. Uczeń skulił się.
Kosaćcowa Grzywa nie wypowiedział do końca swoich słów. Czy naprawdę chciał nazwać Poziomka durnym uczniem? Nie. Nigdy nie chciał.
To wszystko przez to durne jabłko.
Starszy otrząsnął się, a jego wyraz pyska złagodniał. Mentor zaczął czuć pewne wyrzuty sumienia.
— Dobra, dobra… — powiedział zmieszany, siadając przy uczniu. — Możesz wspiąć się na wierzbę niedaleko nas.
Mięśnie Poziomkowej Łapy się zrelaksowały i kocurek niepewnie odpowiedział skinieniem głowy.
— To wstawaj. Za niedługo się mianujesz, prawda? Wojownik musi umieć się wspinać.
Poziomek przytaknął i podniósł się.
Doszli do potężnej wierzby. Na górze jej niegdyś zielonej korony był śnieżnobiały puch. Kosaciec obrócił się w stronę ucznia.
— A teraz się wspinaj. Nie obawiaj się, wielki Kosaciec jest tuż obok.
Sądził, że te słowa dodały otuchy młodszemu. Uczeń skinął głową, ruszył w stronę drzewa i wysunął pazury. Zaczął się wspinać, choć nieumiejętnie. Mimo tego Kosaciec obserwował, nie dając wskazówek ani nic. Sam się nauczy, pomyślał. Miodowa Kora też mu nie dawał dużo wskazówek. To jest naturalne dla kotów, myślał za młodu. Z początku też mu nie szło, ale teraz jest już mistrzem! A przynajmniej tak myślał…
Kątem oka dojrzał, jak Poziomkowa Łapa był blisko korony wierzby.
— No, a teraz zejdź.
— Dobrze…
Ale uczeń nawet się nie poruszył. Kosaćcowa Grzywa zmrużył oczy.
— Schodzisz?
Odpowiedziała mu cisza.
— Nie bój się. Trzymaj się… trzymaj się tylko przednimi łapami i schodź… tylnymi?
Kosaciec był naprawdę kiepski w tłumaczeniu.
— No schodź, żesz!
Może ta wierzba nie była dobrym początkiem.
Nagle Poziomek się poruszył. Uczeń próbował zejść z wierzby. Mentor był dumny z niego; w końcu odstawał od reszty swoją delikatnością. Jeśli chciał przeżyć w Klanie Wilka, musiał być odważny.
Poziomek zszedł z wierzby, cały i zdrowy. Kosaciec odetchnął z ulgą.
— To co, wygrzewamy się dziś w śniegu?
Poziomkowa Łapa zachichotał.
— Wiesz co, ja chyba wolę spać.
— Ja w sumie też.

⸻↣✿↢⸻

Wstrzymywał łzy. Nie smutku, a szczęścia; jego uczeń został wojownikiem! Mimo wszystkich trudności wojownik cenił Poziomka.
Teraz był już Poziomkową Polaną; szkoda, że nie Poziomkową Grzywą. Ładnie by brzmiało, racja?
Po całej ceremonii podszedł do młodszego i uśmiechnął się.
— Miło mi cię powitać w legowisku wojowników, dzielny i wielki Poziomeczku-ziomeczku-polaneczku.

<Poziomeczku-ziomeczku-polaneczku?>
[662 słów]
[Wspinaczka po drzewach]

[przyznano 7% + 5%]

02 lipca 2025

Od Kosaćcowej Grzywy CD. Poziomkowej Łapy

— T-to co dziś będziemy robić?
Ach, jak on nienawidził, gdy jego uczeń zadawał pytania. Kosaćcowa Grzywa odparł, że to, co zawsze robi mentor z uczniem.
Skończyło się na tym, że ,,zapolowali”, a po tym wygrzewali się w słońcu, jak dwa leniwe pieszczochy.
***
Znowu obudził go przed rankiem.
— Chodź, idziemy potrenować…
— Czemu tak wcześnie? — zapytał zmęczony Poziomkowa Łapa, mozolnie idąc za mentorem.
— Bo jest piękny dzionek, Po-ziomku! — odpowiedział radośnie. Spojrzał na niego i przechylił głowę. — A co, z lisem się biłeś we śnie, że taki zmęczony? — Obejrzał go wzrokiem od łap do uszu. — Spoko, ja też jako uczeń o nich śniłem. Tylko nie śnij za często, bo naprawdę możesz się kiedyś nie wybudzić…
Poziomkową Łapę zmroziło.
Kosaćcowa Grzywa przestał się uśmiechać.
— No co ty, żartu nie umiesz załapać?
Nagle do nich podbiegła Makowy Nów. Wojownik spoważniał, a Poziomek nieco się skulił przy nim.
Zastępczyni poinformowała go, że ma się spotkać z Nikłą Gwiazdą w jego legowisku. Wiadomość ścisnęła jego serce. Zaczął się bać, że przywódca odkrył to, że jego matka to rozpowiedziała. Mimo tego przyszedł, przestraszony jak małe kocię.
***
Kosaćcowa Grzywa był zaskoczony, jaką drużynę Nikła Gwiazda wysłał wraz z Głupią Łapą.
Przecież ja się z tą kultystką zabiję, myślał, gdy szli i od czasu do czasu spoglądał na szylkretową rodzicielkę z obawą. Może Miodowa Kora jakoś to załagodzi, pomyślał. Spojrzał na sam przód, na Głupią Łapę; milczącą, niepewną, ostrożną. Dostrzegł, że Wilczaki były nie były zbyt miłe wobec niej; świadczyło o tym zaniedbane futro i widoczne żebra. Westchnął ciężko i przejechał ogonem po ziemi, niepewnie spoglądając w bok na wilczy las.
Nie czuł, aby to była ta sama Głupia Łapa; nie był też pewny, że na pewno pójdą po ten wrotycz. Miał nadzieję, że ziółka tam nie będzie, bo z przykrością i bólem serca ktoś je poda Nikłej Gwieździe.
A Kosaciec na to nie pozwoli.
Zalotna Krasopani spoglądała na niego podejrzliwym wzrokiem co jakiś czas
Trochę zagapił się później na starszą, okaleczoną i zabliźnioną kotkę, próbując zdecydować czy zacząć jakąś rozmowę czy nie. Zebrał jednak w sobie odwagę i zaczął:
— Więc, Głupia Łapo... gdzie będzie to miejsce z tymi ziółkami? — rzekł głośno. Po tym lekko się uśmiechnął — Dobrze, że Dynia z nami nie poszła, bo zjadłaby nam cały wrotycz, tak jak fermentowane jagódki na zgromadzeniu! — zaśmiał się i spojrzał na dawnego mentora, oczekując śmiechu. Od matki jedynie wymagał tego, aby w ogóle się nie odzywała.
Miodowa Kora słuchał jednym uchem swego byłego ucznia i się zaśmiał, gdy usłyszał żart o dyni.
— Tak pamiętam to, zrobiła taką siarę Klanowi Wilka, że Blade Lico, który ją ogarnął podczas zgromadzenia, prawie wyszedł z siebie!
Kosaćcowa Grzywa poczuł ulgę, gdy Miodowa Kora się zaśmiał. Z nim zawsze można było żartować, pomyślał z łagodnym uśmiechem.
— Pamiętajcie, że mimo wszystko musimy pozostawać czujni. Nigdy nie wiemy, jakie naprawdę intencje ma ta więźniarka — odchrząknęła Zalotna Krasopani.
Wszystko zostało zrujnowane przez tą kultystkę. Uśmiech Kosaćca zrzedł, jego ciało zesztywniało, a głowę wypełniły ciemne myśli. Tak bardzo żałował, że wtedy jej nie rozszarpał, gdy miał okazję. Ale przynajmniej nikomu nie wyjawiła tego, więc było dobrze. Na razie.
— Nie martw się, jestem na tyle blisko Głupiej Łapy, że mam ją na oku — odrzekł jej Miodowa Kora, któremu uśmiech zrzedł, gdy Zalotka się odezwała.
Kosaciec zniesmaczony tylko przekręcił oczyma.
— Co ty, już pośmiać się nie można? Serio, ty chyba jesteś wilkiem z krwi i kości. Jeszcze tylko brakuje szalonego wzroku, chociaż bardzo blisko ci do tego sta... — Kosaciec nie myślał, gdy układał ostatnie, piękne zdanie.
Zaśmiała się na słowa swojego... syna.
— Uważaj na słowa, szczeniaku — wycedziła przez zęby. — Chyba już ci się zapomniało, jaką wiedzę na twój temat posiadam — dodała, po czym zamilkła, z kamienną twarzą wsłuchując się w słowa Kosaćcowej Grzywy, który wybałuszył na nią oczy przez moment, gdy ona się wtryniła. Nie, nie mogła tego powiedzieć! Nie sądził, że tak skończy jego matka, wypinając się na niego jakby był kotem z innego klanu. W odpowiedzi coś burknął ledwo słyszalnego, zapewne niezłą obelgę. Spróbował jednak się rozluźnić i zapomnieć o tym wszystkim; może jak nie wrócą do tego tematu to nie powie Nikłej Gwieździe.
Lub będzie już za późno, bo zostanie jej tylko chory trup, tylko jeden z wielu kotów na posyłki Mrocznej Puszczy.
Puścił żartobliwie oczko Miodowej Korze, po czym zwrócił się do matki.
— Nie gniewaj się, ale trzeba jakoś rozchmurzyć tą całą sytuację, czyż nie, matko? Jeśli więźnia... Głupia Łapa nas zaprowadzi tam, gdzie obiecała, to uratujemy resztę. Powinniśmy się cieszyć... racja? — rzekł.
Ciekawe czy wskoczy mu do gardła, czy może Mroczna Puszcza przyjdzie jej z pomocą i rozetnie mu brzuch, tak jak on Sosnowej Gwieździe pod gwiezdną mocą oraz osłoną.
— Ach tak? — zaczęła. — Po tobie akurat najmniej bym się spodziewała tego, że się ucieszysz — burknęła, zadzierając brodę do góry. Potem znowu na chwilę ucichła.
Po długiej ciszy zmrużył oczy i popatrzył w stronę Głupiej Łapy.
— Rozumiem, że macie jakieś spięcie, ale raczej powinniśmy skupić się na celu naszej podróży po wrotycz dla klanu — powiedział dość poważnym tonem, mierząc tylko koty wzrokiem, a najbardziej Kosaćcową Grzywę. — Gdyby szykowała na nas podstęp to Nikła Gwiazda by to zauważył i nie wysłałby nas niepotrzebnie po zioła oraz nie marnowałby wojowników na jakieś bzdury i gierki. Nikła Gwiazda nie jest głupi na coś takiego — dodał, choć matka i syn go nie słuchali.
— Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby był to jakiś podstęp... W końcu źle ją traktowaliśmy. Może się na nas zemścić — stwierdził młody wojownik.
Miodowa Kora szedł przed siebie z głową skierowaną w stronę Głupiej Łapy, by nie stracić kursu. kiedy koty nie widziały jego twarzy, uśmiechnął się do Głupiej łapy i przybliżył się do niej, lecz nie na tyle, aby byli obok siebie; kocur nadal był z tyłu jej. Szepnął, by nikt nie usłyszał oprócz Głupiej Łapy, która była z przodu, ciche słówka, niestety Kosaciec nie zdążył ich wyłapać. Siostra odpowiedziała liliowemu, choć nieprzekonana jego słowami. Szli, jak gdyby nic.
— Czyli ty już możesz mieć wątpliwości, co do jej zachowania? Ja tylko zasugerowałam, abyście pozostali czujni, a ty? Tak... nieładnie oskarżasz ją o spiskowanie? — zaśmiała się pod nosem Zalotna Krasopani.
Kosaciec nie wysłuchał jej do końca; od razu, gdy ponownie otworzyła pysk, ten czmychnął, aby zająć miejsce tuż przy boku Miodowej Kory. Zalotna Krasopani przewróciła oczami, ignorując zachowanie Kosaćcowej Grzywy.
Myślał, że może zakopali mysz wojenną (topór), ale nie.
Przewrócił tylko oczami.
Nie potrzebował jej.
— Mówi, że mamy być czujni, bo: ,,Nie wiemy, jakie naprawdę intencje ma tą więźniarka" — szepnął piskliwym głosem na ucho Miodowej Korze, udając głos Zalotki — Ale gdy ja powiedziałem, że: ,,Może się na nas zemścić, bo źle ją traktowaliśmy", to nagle wybuchła, że nieładnie ją oskarżam o spiskowanie! — dodał oburzony i spojrzał niepewnie w stronę Głupiej Łapy. Miał nadzieję, że jego oczy powiedziały jej, że kocur mniej więcej przeprasza za słowa. W końcu się lubili... chyba. Wrócił wzrokiem do Miodowej Kory — Stary, weź mi powiedz, czy każda kotka jest taka sama? Nieważne, skąd jest, jak się nazywa i jak wygląda, każda z nich ma podobny charakter!
Oprócz Strzępki.
Miodowa Kora zdziwił się lekko, gdy Kossaćcowa Grzywa szedł razem z nim; był dość pozytywnie zaskoczony, że jego były uczeń do niego podszedł. Słuchał go uważnie.
— Cóż nie zawsze bliscy mówią nam miłe rzeczy lub to co chcemy usłyszeć, jednak im szybciej wykonamy nasze zadanie tym lepiej.
Kosaćcowa Grzywa milczał, przytakując na jego słowa.
— Oby Głupia Łapa nas zaprowadziła na miejsce i będzie z głowy — powiedział beztrosko. Gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że Zalotna Krasopani pewnie będzie go częściej nawiedzać. Będzie musiał zamienić się z kimś miejscami legowisk.
Liliowy kocur na chwilę popatrzył na horyzont za Głupią łapą. Wrócił jednak do dyskusji z byłym uczniem.
— Wiesz, nie wszystkie kotki są takie same, jako że miałem trzy siostry, mówię ci to z doświadczenia. — Zerkał na niego przez chwilę i się zastanawiał nad czymś.
Zaskoczyły go ostatnie słowa dawnego mentora. 
— Masz aż trójkę sióstr!? — powiedział głośno. Kosaciec nie dowierzał, że Miodowa Kora ma jakiekolwiek rodzeństwo, bo niezbyt się chwalił swoją rodziną.
Do uszu Zalotnej Krasopani dotarł donośny głos Kosaćcowej Grzywy.
Kocur odchrząknął i ciszej zapytał: 
— Ach, no to kim one są? Jak się nazywają? Nic mi nie gadałeś o nich. Jak ty jeszcze żyjesz? Ja ledwo, co umiem wytrzymać z jedną i z Zalotną Krasopanią!
Gdy kultystka zobaczyła, że syn znowu pochyla się nad Miodową Korą, przyspieszyła kroku, aby usłyszeć ich rozmowę.
— Tak, oczywiście. Moimi siostrami są Lamentująca Toń, Rysi Trop i Głupia Łapa. Całkiem nas sporo.
— Głupia Łapa i Rysia Trop? Stary, ale ty musisz mieć ciekawą rodzinkę... jeszcze mi powiedz, że twoim dziadkiem jest sam Mroczna Gwiazda, a matką sama Mroczna Puszcza! — zaśmiał się były uczeń.
Kocur trochę się zamyślił po tym, ale szybko odpowiedział:
— Cóż, czasami to niełatwa sztuka, bo moje siostry różnią się charakterem, ale przystosowałem się do tego i przyzwyczaiłem się.
— Oj, Kosaćcowa Grzywo. Nie każdy jest na tyle... wkurzający, że żadna kotka nie potrafi z nim wytrzymać! — Nagle wtrąciła się Zalotna Krasopani, która już od dłuższej chwili ich podsłuchiwała. — Może Miodowa Kora jest po prostu miły dla swoich sióstr i nie próbuje ich wkopać na każdym kroku? — mruknęła łagodnie, zerkając na liliowego kocura.
Miodowa Kora zrobił zaskoczoną minę. Wyglądał w tej chwili, jakby już chciał uciec, jednak wysilił się na uprzejmy uśmiech, gdy kotka na niego zerknęła.
Uśmiech Kosaćca zrzedł, gdy usłyszał ten jakże znajomy głos. Jego głowa obróciła się błyskawicznie w stronę Zalotnej Krasopani, która stała blisko niego. Na jej komentarz przewrócił tylko oczami, jednak łagodnie się uśmiechnął; Zalotna Krasopani zachichotała! Może jest szansa, by to naprawić. I choć nieco go zirytowała, on tylko wyszczerzył ząbki i odpowiedział:
— Ja nie wkopuję siostry, sama siebie wkopała przecież! — odpowiedział jej — Kto zdrowy wkopałby swoją mentorkę i to w dodatku medyczkę, która w ogóle nie jest z... — Prawie wymsknęłoby mu się ,,z kultu", ale w porę się powstrzymał — powiązana z tą przykrą sprawą! — poprawił się. — Poza tym, chyba już nie ma kary — zauważył, spoglądając w błękitne niebo. Wciągnął beztrosko powietrze, zamykając przy tym oczy. Gdy je otworzył, spojrzał w stronę Głupiej Łapy.
— To jak, jesteśmy już blisko może?
— T-tak, już prawie — zająknęła się zaskoczona, po chwili ruchem kikuta wskazując w stronę paru kamieni, przez które jeszcze kilka księżyców temu sama przechodziła, by wrócić na tereny Klanu Wilka. — Musimy po nich przejść, tylko ostrożnie, s-są śliskie. Potem Droga Grzmotu, spacer przez las i prosto…
— Ekstremalne kamienie? Już idę! — wtrącił się radośnie Kosaćcowa Grzywa, który od razu skoczył na pierwszy kamień. Nie uważał, przez co prawie spadł z wielkiego głazu. Złapał go przestraszony czterema łapami, a dawny mentor niepewnie na niego spojrzał; obawiał się, że uczeń wleci do rzeki. Chwilę później, uspokojony już Kosaciec ruszył za Miodową Korą, który odetchnął z ulgą, teraz ostrożnie stąpając po kamieniach. Patrzył na Głupią Łapę, którą kiedyś odprowadzał stąd. Zastanawiał się, jak sobie radzi z równowagą, skoro jej ogon jest taki krótki! Musiała pewnie trenować albo to po prostu szczęście. Gdy wskoczył na ostatni kamień, spojrzał w tył, aby upewnić się, że Zalotna Krasopani idzie za nimi, po czym skoczył na trawiaste podłoże z ulgą. Strzępka musi go kiedyś nauczyć pływać, jeśli umie.
— Teraz sobie poczekamy na Zalotną Krasopanią. — Miodowa Kora patrzył na kotkę, która jeszcze do nich nie dołączyła. Kocur sobie o czymś przypomniał. — Miejmy nadzieję, że przejście Drogi Grzmotu będzie tak samo proste, jak przejście przez kamienie — mówił trochę nerwowo.
Kosaćcowa Grzywa odetchnął z ulgą, a następnie przybliżył się do Głupiej Łapy. Zerknął na Zalotną Krasopanią, a na jego pysku wymalował się złośliwy uśmiech.
— No, i jak tam te śliskie kamienie? Boisz się ich? Ale jak już się masz czepiać własnego synka to rwiesz się do tego pierwsza, jak dziki lis! — warknął, a potem się zaśmiał. Szturchnął barkiem Głupią Łapę z psotnymi iskierkami. Następnie przybrał poważną minę i przybliżył się do jej ucha, nadal patrząc na Zalotną Krasopani.
— Jak ci minęło kilka księżyców? Opowiadaj mi! — szepnął — No i wybacz, że cię nie odwiedzałem... byłyby jakieś podejrzenia czy coś, wiesz chyba...
— To... Zrozumiałe — odpowiedziała szeptem, uważając, by nikt ich nie słyszał — Były znośne, choć zdecydowanie brakowało mi możliwości rozciągnięcia kości i najedzenia się do pełna.
Kosaćcowa Grzywa przytaknął na słowa Głupiej Łapy. Chciał coś powiedzieć, ale jego matka w końcu raczyła się ruszyć. Kocica zwinnie skakała przez kamienie. 
— Opowiesz mi innym razem — wyszeptał, patrząc, jak Głupia Łapa wyruszyła na przód, a w tym samym czasie Zalotka doskoczyła tuż obok niego. 
— Skoro już wszyscy jesteśmy to powinniśmy teraz iść przez Drogę Grzmotu! Na pewno Głupia łapa nam pokaże, jak się przez nią przechodzi, co nie? — Miodowa Kora popatrzył na Głupią Łapę, robiąc minę w stylu "Błagam, zabierz mnie stąd!". Siostra wojownika skinęła głową, ruszając do przodu. Chwilę później Kosaciec ruszył za nią, przyglądając się tutejszym roślinom.
Było tu trochę inaczej niż na zwykłym terytorium Klanu Wilka. Zamiast drzew iglastych, rosły dumnie wysokie, brązowe słupy z zielonymi, grubymi i owalnymi liśćmi. Ciekawe, czy u Strzępki też tak jest, pomyślał przekręcając łeb. Natychmiast się otrząsnął, przypominając sobie, że mają przejść przez Drogę Grzmotu. Spojrzał ukradkiem na Miodową Korę, który był przygnębiony.
— Czemu tak daleko, w sumie? — zapytał marszcząc brwi. Zaczął wiercić spojrzeniem w koleżance, doszukując się czegoś. — No nie gadaj, że jeszcze będziemy się bić z tymi łysymi, brzydkimi szczurami na dwóch łapach o kilka żółtych kwiatków!
Liliowy kocur chciał ruszyć w drogę, jednak jego uczeń zadał pytania.
— Niestety, te zioła są daleko czy chcemy tego, czy nie, dlatego Nikła Gwiazda wysłał nas po ten skowycz, czy jak się to tam nazywało. Nawet jeśli ceną tego będzie bicie się z łysymi szczurami, czy nie wiadomo czym, to zrobimy to w imię klanu — powiedział stanowczo, idąc już szybkim krokiem za siostrą i doganiając ją.
Zalotna Krasopani podążała za grupą, uważnie słuchając ich rozmów.
— Obawiam się, że Głupia Łapa nie mogła podjąć decyzji o tym, gdzie akurat wyrośnie wrotycz — mruknęła spokojnje w odpowiedzi na słowa Kosaćcowej Grzywy, jakby właśnie była matką, która próbuje na spokojnie wytłumaczyć jedną z najprostszych rzeczy swojemu synowi. Kotka przytaknęła na słowa Miodowej Kory — Tak. Zawsze jest szansa, że dotrzemy tam bezpiecznie, weźmiemy wrotycz i wrócimy. Cali i zdrowi. A nawet jeśli faktycznie spotkalibyśmy szczury lub inne zagrożenie, nie poddamy się tak łatwo. Nie po to tyle tu szliśmy, żeby się wycofać. No chyba, że się boisz, Kosaćcowa Grzywo.
Zirytowany strzępnął ogonem. Na przodków, jak Syczkowy Szept sobie z nią radził? Teraz już wie, jak to jest być kimś takim jak on dla własnej matki. Może powinien z nim o tym porozmawiać czy coś, pewnie ma w tym wprawę. 
— Mówisz tak, jakbyś jej kompletnie ufała — rzekł i przybliżył się do Głupiej Łapy, idąc z nią krok w krok. — A niedawno gadałaś, że mamy się mieć na baczności, bo przecież nie wiemy, jakie ma ona intencje! Nie pamiętasz już własnych słów? Czy jesteś po prostu naiwna? — dodał dramatycznie, nie obracając swojego pyska w stronę Zalotnej Krasopani. Tak naprawdę powstrzymywał śmiech, ponieważ to nie on w owym przedstawieniu był tym złym. To strasznie dziwne uczucie dla Kosaćca, które jednak dzierżył z dumą. Gdy szylkretowa istota znowu postanowiła podjąć próbę głosu, Kosaćcowa Grzywa mrugnął z uśmiechem w stronę Głupiej Łapy, a następnie nagle spoważniał, choć nadal nie spoglądał na rodzicielkę. 
— Oskarżasz mnie o wszystko, byleby mnie zabolało, co? — wymamrotał, spuszczając głowę. Chwila ciszy musiała minąć, nim zabrał ponownie głos. Uśmiechnął się nagle — Niestety, ale Kosaćca teraz to nie zaboli. Kosaciec przeszedł przez gorsze rzeczy i usłyszał o wiele bardziej dotkliwe obelgi. Przykro mi, rodzicielko, ale nie jest już tym kociakiem, którego jedno słowo mogło sprowokować do walki i było ślepe na rzeczy, które były złe — mówił donośnym tonem; tak, jakby miał już krzyczeć, ale nie posunął się do tego. Szkoda było Miodowej Kory i Głupiej Łapy. Spojrzał na matkę z beztroskim uśmiechem. — Ale to chyba nie miejsce na rodzinne sprzeczki, co? Już dość mój mentor i Głupia Łapa wycierpieli, słuchając, jak to mi co każdą swoją sentencję grozisz! — powiedział. Zwrócił się do Głupiej Łapy — Pokażesz nam, jak przejść przez tę Drogę Grzmotu? — próbował zmienić temat. Dziwił się, że było go stać na takie mądre słowa. Chyba znowu ten duch z Klanu Gwiazdy opętał jego ciało.
Zalotna Krasopani nie wsłuchiwała się zbyt dobrze w słowa kocura.
— Przestań już kłapać tym dziobem. Jak jeszcze chociaż raz wspomnisz moje imię do końca wędrówki, to osobiście wyrwę ci język.
Prychnął tylko na jej słowa i szedł dalej u boku Głupiej Łapy w ciszy, czasami głupio komentując wszystko, co jest wokół nich.
Zirytowany sprzeczką rodziny Miodowa Kora podszedł do siostry. 
— Wiesz co, Głupia Łapo, myślałem kiedyś, że jak byłaś przez chwilę samotnikiem to czułaś się samotnie, ale wiesz, naszła mnie refleksja, że chyba to był dla ciebie najlepszy czas. Ja też już dostaję nerwicy jak ich słucham i mam ochotę wyrwać sobie uszy! — Zaśmiał się nerwowo. — Myślę po prostu nad urlopem od klanu jak ich słucham, ale szybciej mnie rozszarpią niż taki wezmę — powiedział pół-żartem pół-serio.
— N-nie powiedziałabym, że siedzenie w zamknięciu i ciemności było przyjemne — wymruczała.
Do jego uszu doszła też konwersacja rodzeństwa. Rozumiał Miodową Korę po części, ale z drugiej strony chciałby, aby on został. To była trudna decyzja, a sam podsłuchiwacz się nie odezwał. Próbował odgonić się od słów dawnego mentora. Gdyby tej kultystki tu nie było, cała ich trójka pewnie bawiłaby się całkiem nieźle!
Nagle do jego nosa dotarł zapach, od którego aż się zakrztusił.
Uszy Głupiej Łapy ponownie przyklapły 
— Uważajcie! Musimy t-teraz szybko przejść, zanim nadejdą potwory — dodała, rozglądając się przy Drodze Grzmotu.
— Aha, czyli to jest ta droga grzmotu, o której mówiłaś... — wycharczał i spojrzał na to miejsce. — Pachnie gorzej od stada Owocniaków! — dodał, po czym zerknął przez ramię na Głupią Łapę. 
Chwila ciszy niepewności ich otoczyła, patrząc na śmiercionośną drogę. Nagle coś niebieskiego przebiegło przed nimi tak szybko, że Kosaciec nie miał czasu zareagować. Silny podmuch wiatru zmierzwił jego grzywę i czuprynę. Kocur zamknął oczy i cofnął się. Gdy było już po wszystkim, oszołomiony Kosaciec zamrugał kilka razy z szeroko otworzonymi oczami. Ocknął się po chwili i rozejrzał po zgromadzonych, po czym odchrząknął i zwrócił się do Głupiej Łapy.
— Więc... jak mamy zamiar przejść? Chyba nie mamy zbyt dobrego doświadczenia z Drogą Grzmotu, nie? — rzekł, otrzepując się przy tym.
Kotka zamachała ogonem, wciągając z niesmakiem powietrze w nozdrza. Przymknęła oczy, zgięła nieznacznie łapy i znieruchomiała. Po chwili otwarła jedno ze ślepi, mówiąc: 
— Możemy ruszać. Ziemia nie drży, więc żaden potwór nie nadbiega. Tylko musicie być szybcy - oni nie poczekają aż spokojnie przejdziemy.
Miodowa Kora przełknął ślinę widząc Drogę Grzmotu.
— Skoro tak, to idę pierwszy w imię grupy. Módlcie się za mnie.
Wyskoczył i ruszył jak huragan na oślep, serce mu waliło, gdy czuł, że depta po drodze, na której są potwory, tak szybko jednak przebiegł, że skoczył na trawę, jakby nie miał z nią styczności od księżyców.
— Prędko, zanim jeszcze niczego nie ma na drodze! — krzyknął do kotów, które jeszcze były po drugiej stronie.
Głupia Łapa przebiegła przez ulicę, prowadząc za sobą pozostałą dwójkę kotów. Z oddali dobiegały do nich leniwe, zbliżające się ryki potworów.
— To chyba został las, a potem nasz cel! — Kocur mówił to z radością.
Liliowa kotka przeszła parę kroków, wysuwając się na prowadzenie. Stanęła w miejscu, gdy pierwsze promienie słońca bezpośrednio padły na jej oczy. Jej dotąd kołyszący się kikut ogona znieruchomiał, w sposób zupełnie niepodobny do tej pozornie słabej, zabiedzonej więźniarki - ruch ten wypełniało skupienie i zaskakująca, jak na kogoś w jej stanie, precyzja. Mimo paru pytań padłych z pysków jej towarzyszy, nie obróciła się w ich stronę, nie ruszyła nawet wąsem. Zmrużyła nieco brązowe oczy, jej oddech zwolnił, co dało się zauważyć po ledwie unoszącej się klatce piersiowej, a jedynym, wciąż ruchomym elementem jej postaci pozostały uszy, choć i w nich dało się dostrzec pewną nietypowość. Obracały się w subtelny, momentami przypominający nerwowe tiki sposób, jakby próbując wyłapać jakiś cichy dźwięk, równie cichy co odgłos wydobywający się spod delikatnych skrzydeł motyla.
— Coś się stało Głupia Łapo? — spytał zmartwiony Miodowa Kora, ale nie dostał odpowiedzi.
Kosaćcowa Grzywa przyglądał się Głupiej Łapie, doszukując się czegoś. Może usłyszała zagrożenie czyhające na nich, ale... kotka uspokoiła się, co wybiło z tropu kocura. Niechętnie poszedł za nią w niezręcznej ciszy, choć jego język już chciał dopaść uczennicę i wypytać ją o wszystko, co się stało przed chwilą. Zastanawiał się, czemu reszta tak nie zrobiła, ale może im też coś nie pozwalało tak jak jemu. Zapyta o to później, pomyślał. Może w drodze powrotnej... jeśli wyjdą z tego żywi. Ledwo co przeszli przez Drogę Grzmotu!
Kocica szła przed siebie ponownie niepewnym, wolnym krokiem, pozwalając towarzyszom ją dogonić. Całkiem szybko udało im się opuścić las, znacznie mniejszy od tego, w jakim żyli członkowie Klanu Wilka.
— W-widzicie to gniazdo dwunożnych? — spytała, skupiając wzrok wojowników na ceglastym, starym budynku, po którego ścianach biegły długie pnącza bluszczu, a płot okryła cienka warstwa mchu — To tutaj. Musimy być o-ostrożni. Dwunożni, którzy tu mieszkają są jus starzy, rzadko wychodzą z legowiska, jednak... Jest p-pewien problem.
— A czym jest ten pewien problem? — spytał Miodek.
— Jaki? Czy chodzi o... — mruknęła Zalotna Krasopani. W oczach kocicy mógł się odbić przykry obraz. — Psa? — wymamrotała, przystając obok Głupiej Łapy.
Liliowa spojrzała w stronę Zalotnej Krasopani z niepewną miną.
— Pies... — przytaknęła.
Po chwili ciszy kotka niespodziewanie podskoczyła o koci krok nad ziemią, jak gdyby wdepnęła w zgniliznę, odzywając się donośnie:
— Nie j-jest duży ani szczególnie sz-szybki! Myślę, że damy radę m-mu uciec w razie problemu... — spróbowała pocieszyć grupę.
Wojowniczka pokręciła głową.
— No nic, jakoś sobie poradzimy — mruknęła.
Kosaciec wzruszył ramionami, niezbyt pocieszony, ale też nie był zrozpaczony tą wiadomością. Chyba ją po prostu zaakceptował.
— Gorsze rzeczy przeżyliśmy niż jakiś mały kurdupel, który szczeka jak opętany — stwierdził.
Zalotna Krasopani, podążając za Głupią Łapą, wskoczyła na płotek.
— Jest tu gdzieś? — zapytała, rozglądając się po przestrzeni zamkniętej pomiędzy płotami. Wzięła głęboki oddech, a do jej nosa napłynął nieprzyjemny zapach psiska. — Myślicie, że śpi? Musimy go zlokalizować i jakoś to wszystko zaplanować, żeby nie było... żadnych ofiar.
— Ja bym się upewnił, że rzeczywiście śpi, żeby nie było niespodzianki — Miód też wskoczył na płotek, rozglądając się za psem. — Im dokładniej to zaplanujemy tym lepiej. Mogę się zgłosić na przynętę dla psa, gdyby się obudził, a wy moglibyście zebrać zioła, choć nie wiem czy jego szczekanie nie przyprowadziłoby za sobą jego dwunożnych.
Przysłuchiwał się im młodszy, następnie spojrzał na Miodową Korę. Odchrząknął i zerknął mu w oczy.
— Damy sobie radę, co nie?
— Oczywiście, że damy radę! Gwarantuję ci to na mój krótki ogon, że wyjdziemy z tego zwycięsko i z honorem — powiedział do Kosaćcowej Grzywy.
— Musimy wybrać kierunek, który obierzemy — poinstruowała Głupia Łapa, przyglądając się żółtym kwiatom. — Możemy pójść dołem, pod krzewami jeżyn, o tam — Wskazała. — Ta droga jednak zajmie nam dłużej, gdyż trzeba będzie iść dookoła. Istnieje też ryzyko, że któreś z n-nas się zaplącze... — urwała na chwilę — Jest jeszcze ścieżka obok mięty, ale niedaleko niej znajduje się legowisko, w którym śpi pies. Droga jest krótsza, a nasz zapach częściowo maskują zioła, ale jeden zły ruch i…
— Skoro tak to udam się drogą krzewową, jest dłuższa i mniej komfortowa, ale przynajmniej będę miał pewność że nie wytrącę psa z równowagi — Miodowa Kora popatrzył na krzewy, po czym na nich spojrzał. — To udanej drogi, jakąkolwiek trasę wybierzecie, to miejmy nadzieję się spotkać po drugiej stronie — Kocur szybko kiwnął głową, po czym szybko zniknął pod drogą z krzewów jeżyn.
Gdy Zalotna Krasopani dostrzegła, że Miodowa Kora kieruje się w tamtą stronę, ruszyła za nim.
— Ja też idę jeżynową. Wolę zdobyć wrotycz z pełnym kompletem kończyn — wymamrotała pod nosem.
Kosaćcowa Grzywa podjął decyzję, gdy dwójka kotów się oddalała w stronę krzewów jeżyn.
— Pójdę przez miętę — stwierdził cicho. Zaczął iść, ale się zatrzymał i spojrzał na Głupią Łapę — Idziemy razem?
Głupia Łapa skinęła głową na pytanie Kosaćca. Oboje weszli w miętę, idąc szybko, Kosaciec aż pędził. Musiał być tam pierwszy; musiał powstrzymać Nikłą Gwiazdę.
Myślami powędrował do dawnego starcia z Sosnową Gwiazdą. Głupia Łapa miała zostać złożona w ofierze dla Mrocznej Puszczy; na szczęście trójka uczniów powstrzymała złowieszczy plan kotek.
Kątem oka spojrzał na koleżankę, która była skupiona na przeżyciu. Uniósł jedną brew w zaciekawieniu. Podczołgał się do niej i szepnął:
— Mam pytanie — zaczął, ostrożnie spoglądając raz na nią, a raz w górę, próbując usłyszeć czyhające na nich niebezpieczeństwo. Ich spojrzenia się zetknęły — Skąd wiedziałaś, że był tu wrotycz? — zapytał powoli. — Mieszkałaś tu?
— Ja... — zaczęła niepewnie kotka — Uch, pamiętasz, jak jeszcze w trakcie podróży tak dziwnie przystawałam?
Kosaćcowa Grzywa pochylił głowę.
— Nie, nie pamiętam... — przyjrzał jej się od czubka uszu do najdłuższego włosa na brodzie. Uniósł jedną brew. — A co...
Nie zdążył dokończyć. Pod jedną z jego łap usłyszał trzask. Zmroziło go. Spojrzał się na Głupią Łapę, która skuliła się w mięcie.
Zaczęło się skomlenie. Kosaćcowa Grzywa wyłonił głowę z zioła, próbując namierzyć bestię. Szybko wrócił do kotki.
— Ruszaj się, no, dalej! — ponaglił ją i popchnął ją nosem do przodu. — Nie zginiemy tutaj — obiecał — Nie na mojej warcie!
Głupia Łapa nie mogła teraz umrzeć. Uratowali ją wcześniej, więc teraz też mu się uda. Dam radę, pomyślał, patrząc zdesperowany na kotkę.
Wysunął pazury, gdy szczeknięcia się nasiliły i obrócił się błyskawicznie w kierunku dźwięku.
— Idź zerwij te chwasty i w nogi! — warknął do starszej, nerwowo wyczekując psiego gościa.
Kosaćcowa Grzywa przymrużył oczy, skupiając się na zagrożeniu.
Zobaczył, że coś białorudego biegnie w jego stronę, jakby było opętane. To pewnie ten pies, pomyślał. Przykucnął i przygotował się na długi skok, podczas gdy bestia się tylko przybliżała w zastraszającym tempie.
— Trzy, dwa... — odliczał cicho, naprężając mięśnie. Czuł, jak jego serce próbuje uciec z klatki piersiowej; łomotało tak mocno, że Kosaćca aż zabolała głowa. Nie miał nigdy doświadczenia z psem; bał się, że go zmrozi, że sobie nie da razy, że... polegnie.
Przełknął ślinę i spojrzał mu w oczy.
Zrobię to, pomyślał. Zrobię to dla Głupiej Łapy.
Chciał obejrzeć się szybko na kotkę, sprawdzić czy już poszła, ale nie udało mu się. Pies zbliżył się już na tyle, że mógł go ciachnąć; tej okazji nie mógł przepuścić!
— Jeden!
Skoczył wprost na psa z ostrymi pazurami, trafiając w niego. Cios okazał się być skuteczny, aż zanadto; zwierzę będzie miało nauczkę do końca życia.
Miał nadzieję, że tyle wystarczy.
Kosaćcowa Grzywa odskoczył po zadaniu poważnych obrażeń na prawym barku stworzenia, które się cofnęło i zaskomlało z bólu. Ostrzegawczo syknął, wyginając kręgosłup w łuk.
Zdezorientowany pies chciał się obronić, próbując dosięgnąć szczękami Kosaćca. Kocur próbował uniknąć ciosu zwierzęcia, ale coś przykuło jego uwagę.
Stojąca z boku Zalotna Krasopani, która nie podjęła żadnego działania. Patrzyła się na nich jak zaczarowana, jakby tylko obserwowała, a nie mogła interweniować i uratować własnego syna.
Kosaciec czuł, jakby czas zwolnił, gdy patrzył na nią; zmarszczył brwi, czując się zdradzonym, choć nie tak bardzo, jak wcześniej.
Wilcza kultystka, pomyślał z nienawiścią. Zawarczał, ale dźwięk został stłumiony przez nagły upadek na czarny piach. Oszołomiony kot wrócił do psa, który już szykował szczęki na dziabnięcie. Ciężka łapa bestii leżała na piersi młodego wojownika, który wił się agresywnie. Kosaciec nerwowo spoglądał na niego, oddychając szybko i płytko. Instynktownie zatopił pazury w łapsku psa, który warknął i odsunął się, kulejąc. Nie tylko on został skaleczony - Kosaciec również ucierpiał, choć znacznie mniej; długie i gęste włosy na klatce piersiowej znacznie złagodziły obrażenia grubych, jasnych pazurów psa. Leniwe zaczęła lecieć krew.
Oboje odsunęli się od siebie.
Kosaćcowa Grzywa oddychał szybko, próbując złapać oddech. Nie sądził, że się z tego wywinie. Rany na klatce piersiowej nie były zbytnio głębokie.
Pomimo tego nagle sobie uświadomił, że brakuje mu pazura u piątego palca na lewej łapie; może właśnie dlatego czuł ciepło spływające na dół. Dopiero teraz zaczęło go boleć i syknął z bólu. Spojrzał ponownie ukradkiem na Zalotkę z płonącymi oczami, ale potem skupił się na zagrożeniu.
Wilcza kultystka.
Gdy Kosaćcowa Grzywa złapał oddech, postawił jedną łapę do przodu. Pies zawarczał, marszcząc nos. Kocur nie syknął, obserwując go uważnie w ciszy.
Czy było warto, zastanawiał się, świdrując psa swoim intensywnym spojrzeniem. Czy jest w ogóle sens tego, co robię? Może... Może powinienem się wycofać? Może wskazać mu Zalotną Krasopanią na kolację i uciec do Strzępki?
Nagle rozwścieczona bestia ruszyła na niego, próbując go kłapnąć swoimi zębami. Kosaciec jednak gładko go ominął, przybierając zniesmaczoną minę, gdy poczuł na sierści ślinę zwierzęcia. Z nowym przypływem gniewu, kocur znowu spróbował go trafić; ponownie zwinnie odskoczył od psa, aby szybko i niepostrzeżenie zadać mu obrażenia na prawym boku. Pies zawył i obrócił się natychmiast, ale Kosaćcowej Grzywy już tu nie było; on tylko rozkoszował się bólem stworzenia, które nie powinno istnieć. Nie teraz, gdy przeszkadzał mu, Kosaćcowi.
Pies znowu ruszył do ataku, ale kocur go ponownie ominął. Rozwścieczona bestia zaczęła szczekać i unikać ciosu, gdy Kosaciec próbował go drapnąć. Psu nie udało się, zwłaszcza przez swoją kulejącą łapę, która utrudniała mu chodzenie.
Młody wojownik wykorzystał nieuwagę stworzenia i zanurkował pod jego brzuchem, podgryzając jego tylną łapę, uciekając. Zwierzę czuło cierpienie.
Powinien dawno wiedzieć, że z ,,Wielkim Kosaćcem" się nie zadziera.
Kosaćcowa Grzywa ponownie ruszył do ataku, tym razem spróbował metody gryzienia. Może będzie ona bardziej efektywniejsza niż pazury.
Jak się okazało, pies był teraz powolny, bardzo nieogarnięty. Nie wiedział, co robił; zdesperowany próbował uderzyć Kosaćca na oślep, myśląc, że się uda.
Jak głupim trzeba być, aby w to uwierzyć?
Kocur był skupiony na psie. W końcu zaskoczył go od tyłu i ugryzł jego ogon. Mocno zacisnął szczęki, nie puszczając ofiary. Pies się szarpał, wierzgał jak koń. Kosaciec nie ustępował; chwyt się rozluźnił dopiero, gdy zaczęły go boleć szczęki. Od razu uciekł na bezpieczną odległość, zanim pies znowu spróbował go dorwać.
Kosaćcowa Grzywa był pewny, że da sobie radę samemu. W końcu ten pies to pewnie tylko leżał w tym gnieździe i jadł wronią karmę! Nie mógł go mocno uszkodzić. Naprężył mięśnie, aby skoczyć na psa i go poharatać. Już miał to zrobić, aż nagle wydarzyło się coś niespodziewanego. Pies go zaskoczył; nagle wytrącił kocura z równowagi, a następnie powalił na plecy. Wstrząsnęło to kotem; nie mógł się nawet ruszyć. Strach go sparaliżował, gdy poczuł na brzuchu ciepło. Jego źrenice się rozszerzyły, szukając pomocy kopnął mocno tylnymi łapami. Niewiele to dało, jednak udało mu się wyślizgnąć spod niego. Kosaciec ciężko dyszał, czując, jak krew zasycha na brzuchu. Czuł się dziwnie, niekomfortowo, słabo. Zmrużył oczy i strzygnął uchem. Nie pozwoli mu. Wykorzystał nieuwagę psa, aby znowu zatopić zęby w jego ciele. Pies szybko go strącił, ale zamiast ugryźć Kosaćca, stanął dęba. Dał mu czas, aby uciec na bezpieczną odległość. Pies czegoś nasłuchiwał. Zaciekawiony Kosaciec spojrzał na niego, a następnie na miejsce, w którym znajdował się... Miodowa Kora! Sparaliżowany wojownik nawet się nie ruszył, pewnie zbyt przestraszony, aby cokolwiek zrobić. Biedak. Pies już do niego leciał. Dawny uczeń odprowadzał psa wzrokiem. Czy powinienem coś zrobić, zastanawiał się. Czy może dojść, gdy Miodek sobie nie poradzi?
Kosaćcowa Grzywa obserwował zwierzę, które na początku szczekało na krzew jeżyn. Z początku myślał, że go nie dorwie, ale bardzo się mylił; bestia staranowała tą roślinę tak łatwo, jak mysz! Pies szybko ugryzł Miodową Korę, po czym go podniósł jak zabawkę. Miodowa Kora na szczęście drapnął go w pysk, a pies natychmiast rozluźnił chwyt. Kosaćcowa Grzywa odetchnął z ulgą.
Postanowił, że znowu ruszy do walki. W końcu to przez niego każdy był w kłopotach… oprócz jego rodzicielki, która - jak widać - bardzo ładnie bawiła się w zbieraczkę wrotyczu, wybawicielka chorych.
Chorych na mózg.
Kosaćcowa Grzywa wciąż czuł się słabiej niż wcześniej, ale musiał uratować dawnego mentora.
Zastanawiał się, czemu tego małego gnojka nie można tak łatwo zabić.
— Hej! Tu, ty pieprzony kurduplu! — zawołał głośno, dumny ze swoich słów. Obłąkaniec go ich nauczył; dobrze brzmią, czemu by ich nie używać?
— Co robisz Kosaćcu?! — powiedział zaskoczony Miodowa Kora.
Pies od razu obrócił się w kierunku dźwięku, ale za późno zareagował, bo Kosaciec już go dziabnął w tylną nogę. Miodowa Kora drapnął bestię w przednią łapę. Pies zaskomlał, gdy ostre pazury kocura przejechały po jego kończynie. Stworzenie cofnęło się zdezorientowane, podczas gdy dawny uczeń pomagał Miodowej Korze wydostać się spod krzewu.
— Wstawaj! — ponaglił go. — Może spróbujemy go odgonić? Albo zawołamy te bezwłose szczury na dwóch łapach? Może go zabiorą i problem z głowy — zaoferował cicho, nerwowo patrząc co jakiś czas na psa, który namierzał kocich intruzów.
Miodowa Kora, słuchając sugestii Kosaćca, odparł:
— Lepiej by było go odgonić niż wabić jeszcze kolejny problem w postaci dwunożnych. Jeszcze kilka uderzeń i się zmęczy, w końcu nie jest niezniszczalny! — powiedział.
Bestia odwróciła się, spanikowanym wzrokiem lustrując otoczenie, strosząc sierść i unosząc fafle do góry, by zabłysnąć żółcią swych zębów. Krótki, zbity ogon zawinął się w stronę jego podbrzusza, a samo zwierzę odbiegło kulejąc, ku zamkniętym wrotom legowiska dwunożnych.
Miodowa Kora triumfował gdy pies się poddał. 
— Mówiłem Ci Kosaćcu, nie trzeba było wabić dwunożnych, żeby zmiękł — powiedział do dawnego ucznia dumnie.
— Prędko, pomóżcie nam! — zawołała Głupia Łapa, widząc, jak pies zaczyna skrobać zdrową łapą drzwi, w celu zwrócenia uwagi dwunożnych — Zanim ich zwabi!
— Szybko! Zwijamy się! — Miodowa Kora pobiegł w stronę kotek, które już znalazły zioła dla klanu i wziął tyle łodyg w pysk, ile tylko umiał.
Kosaćcowa Grzywa chciał jeszcze dokończyć drania, świerzbiły go łapy. Wrócę tu, pomyślał i mściwy uśmieszek wkradł mu się na pysk. Zemszczę się na tobie. Usłyszał jednak wołania Głupiej Łapy i Miodowej Kory. Niezbyt usatysfakcjonowany ruszył za dawnym mentorem. Patrzył, jak każdy wpakowywał sobie wszystkie żółte kwiatki do pyska.
Idioci, pomyślał z odrazą.
Milczał, nie myśląc nawet pomóc. Nie będzie wyglądał jak wiewiórka przez całą drogę! Aż tak się ośmieszać nie chciał.
Szylkretka zauważyła to, zmarszczyła brwi i ostrożnie odłożyła kwiatki pod swoje łapy.
— Coś nie tak? Dlaczego nie bierzesz wrotyczu? — spytała, uśmiechając się delikatnie.
Kosaćcowa Grzywa wzdrygnął się na delikatny ton głosu kotki. Spojrzał na nią zaskoczony, ale odwzajemnił zmęczony uśmiech.
— Ach, nic... może tyle wystarczy? Mamy pewnie tylko kilka kotów do wyleczenia, a wy jak na wojnę z innym klanem! — zażartował i spojrzał w oczy Zalotnej Krasopani.
— Kosaćcowa Grzywo... — szepnęła z zawodem Głupia Łapa.
— Tak? Ale wiesz... — zaczęła Zalotna Krasopani. — Na pewno mojej córce przydadzą się zioła na przyszłość. Weźmy jak najwięcej, żeby w przyszłości nikt inny nie musiał się tak narażać, prawda?
Kosaćcowa Grzywa poczuł się zaatakowany przez obie kotki. Zalotna Krasopani pewnie wiedziała, co miał na myśli; kult. Eliminacja poprzez brak ziół. Kosaciec stłumił w sobie ciężkie westchnięcie.
— No, może i mojej siostrze by się przydało — chciał podkreślić słowa ,,mojej” oraz ,,siostrze", jak najbardziej się dało. — Miejmy nadzieję, że się przydadzą... kiedyś — odrzekł z bólem w sercu.
Spojrzał na Głupią Łapę. Spiorunował ją nagle wzrokiem, po czym uśmiechnął się do niej i podszedł.
— A ty masz mi coś do powiedzenia, racja? — szturchnął ją przyjacielsko barkiem, choć sam był dosyć zdenerwowany. — Nie skończyliśmy tej rozmowy — dodał, próbując zmienić temat.
Spojrzała brązowymi oczami na kocura, a jej wzrok mówił jasno, że nie jest to coś, o czym powinni teraz dyskutować.
Kosaciec wzruszył niewinnie ramionami, czując się zaatakowanym jej oczami, więc wyszeptał jej na ucho:
— To powiesz mi, jak wrócisz żywa do obozu... i jak Nikła Gwiazda w końcu nie będzie kazał ci ponownie siedzieć w tej dziurze.
Kosaćcowa Grzywa wyczekiwał odpowiedzi Głupiej Łapy z niecierpliwością. Poczuł na sobie spojrzenie dwóch innych kotów, ale je zignorował, nadal będąc pochylonym w stronę kotki. Futro liliowej zmierzwiło się, a po chwili zrobiła krok w tył. Kocur zmarszczył jedną brew w zaciekawieniu. Już otwierał pysk, ale Głupia Łapa w końcu coś powiedziała. Coś, czego nawet sam Klan Gwiazdy by się nie spodziewał.
Wzięła głęboki oddech.
— K-Kosaćowa Grzywo! — zawołała zszokowana, łamiącym się głosem — Już ci mówiłam - nie mogę zostać twoją partnerką! P-proszę, odpuść swoje zaloty...
— Co!? — wykrztusił z siebie, urażony słowami kotki. — Ja się do ciebie nie przylepiam, o nie, nie, nie, nie! Nie jesteś w moim typie! — bronił się. — Poza tym... — wstydliwie spojrzał  w bok na płot, ściszając ton głosu — Mam już kogoś... na oku?
Nagle zdał sobie sprawę, że nie o to chodziło Głupiej Łapie; ona chciało go uświadomić, że ma przestać się zachowywać podejrzanie przed tą dwójką potencjalnych kultystów! Poczuł falę gorąca pod futrem, któremu nie mógł zapobiec. Aha... więc o to ci chodziło, pomyślał, w końcu spoglądając na kotkę. Serio, mogłaś użyć czegoś lepszego... i to jeszcze przed moją matką! Zalotna Krasopani jednak tylko się zaśmiała. On odetchnął i spojrzał jeszcze raz z wzrokiem pełnym nienawiści na Głupią Łapę.
— Możemy raczej już ruszać — stwierdził. — Słyszycie w sumie tego psa? Może sobie odpuścił i wrócił do swojej nory…
— Bierz wrotycz.
Kosaćcowa Grzywa przewrócił oczami na słowa Zalotnej Krasopani i niechętnie wziął jeden kwiatek.
— Możemy ruszać — odpowiedział.
— Wrotycz.
— Przecież wziąłem, o co ci chodzi!?
— Wziąłeś za mało.
Głupia Łapa szepnęła coś na ucho do brata.
Miodowa Kora przewrócił oczami, gdy matka z synem znowu się kłócili.
— Kosaciec, weź te zioła dla świętego spokoju. Przypominam, że ten pies nadal robi hałas przed gniazdem dwunożnych. Im dłużej tu stoimy, tym jest większa szansa, że przyjdą z nas zrobić kruczą karmę! — Spojrzał na ich oboje i odwrócił się. — No cóż, to cały on — dodał.
Kosaćcowa Grzywa coś odburknął, ale wziął z cztery kwiatki i spojrzał na nich, jakby został urażony.
— I jak? Teraz dobrze? — powiedział przez zaciśnięte zęby.
— M-możemy już wracać — miauknęła Głupia Łapa, obracając się przez ramię w stronę psa. Zza drzwi dobiegały zbliżające się kroki.
Przytaknął na słowa kotki. Gdy usłyszał kroki, natychmiast się poderwał.
— Wiejemy! — krzyknął, po czym już wskoczył na płot. — No dalej! — ponaglił ich.
Miodowa Kora usłyszał kroki i szybkim susem dołączył do Kosaćca na płocie.
— Im szybciej stąd odejdziemy tym lepiej — mówił z wrotyczem w pysku.
Wrócili do obozu, cali i zdrowi.
Poziomkowa Łapa był pierwszym kotem, który do niego podbiegł; drugim okazał się być jego ojciec, zaś siostra podeszła dopiero pod koniec.
— Z kim się biłeś!? — zapytał zmartwiony uczeń.
Kosaćcowa Grzywa dumnie się wypiął.
— Walczyłem na śmierć i życie z wielkim, strasznym psem! O mało, co by nas nie zabił… ale dzięki mnie żyjemy! — powiedział. Może trochę podkoloryzował, ale trudno. Poziomek, jak widać, łyknął to.
Po tym zdarzeniu uczeń zaczął go słuchać częściej i był o wiele bardziej skupiony na treningach niż przedtem.
Może i dobrze zrobiłem, pomyślał, gdy trenowali w obozie. Roztargniony Koperek kazał mu tu siedzieć, dopóki nie wyzdrowieje. Był zdziwiony, że ten kot się o niego troszczył. Postanowił jednak to znowu przemilczeć.
Było mu smutno, że nie będzie mógł się zobaczyć ze Strzępką.
— Mentorze! Mentorze! — zawołał Poziomkowa Łapa, który wyrwał Kosaćca z myśli.
— Co się stało? — zapytał, rozciągając się i ziewając.
— Musisz to zobaczyć! Poznałem nowy ruch…
<No to mi go pokaż, Po-ziomku!>
[6453 słów]

[przyznano 65%]

30 czerwca 2025

Od Kosaćcowej Grzywy

Tamten dzień był niezwykle duszny i gorący. Jedyny cień znajdował się w lesie iglastym, choć pod drzewami nie było lepiej. Najgorzej dla długowłosych kotów… takich jak Kosaćcowa Grzywa. Upał mu najbardziej doskwierał, tak samo jak marudzenie innych kotów; gdziekolwiek nie był, tam już latały sobie beztrosko jego długie, śnieżnobiałe kłaki. Nawet pewien jeden kocur mu rzekł, że: ,,Nie powinien spać w legowisku wojowników, bo zaraz każdy się udusi jego sierścią!”. Był to niejaki Topielcowy Lament, a bardziej Lament Marudy, jak określa go Kosaciec. Niszczyciel dobrej zabawy i pogromca uśmiechów kociaków. Nie dowierzał, że Miodowa Kora mógł mieć Topielca za ojca! Pewnie Cisówka go zdradzała, pomyślał, gdy spoglądał na niego. Brzydki i marudny; zrozumiałbym ją. Tego dnia Kosaciec chował się w cieniu, patrząc, jak Po-ziomek pokazuje mu techniki łowieckie w lesie. Zamiast mu pokazać, mówił mu, co nie tak; uczeń go nie zrozumiał, więc zaplątał się i runął na ziemię bezradny. Kosaciec tylko prychnął z zirytowaną miną, podszedł do niego z niechęcią i ustawił go poprawnie. 
Dziwił się, że Poziomkowi tak źle szło; w końcu Kosaciec naprawdę się starał! A może to upał go tak wykańczał? Być może, choć Kosaćcowa Grzywa był strasznie wymagającym mentorem. Pozwalał tylko na krótkie przerwy, po czym albo spędzali czas na pogadankach lub udoskonaleniu technik łowieckich, albo na walce i polowaniu. Mentor zaczął się zastanawiać od pewnego czasu, czemu futro Po-ziomka ma dwa kolory, zamiast jednego, skoro jest kocurem. Pytanie to jednak zostawi na później, gdy dojrzeje. Może mu się jeszcze zmieni…
Gdy skończyli, pozwolił uczniowi się zdrzemnąć, podczas gdy sam mentor ruszył do legowiska wojowników. Drogę zagrodził mu… Topielcowy Lament. Zaczął kaszleć, więc biały wojownik od razu odskoczył, zdziwiony.
- Co ty, już łzawy kaszel dostałeś? - zapytał ostrożnie, doszukując się jakichś innych symptomów. Pewnie od Zalotnej Krasopani, pomyślał.
- Nie, ty głupi… - zakaszlał w połowie zdania - Bachorze!
Kosaćcowa Grzywa jednak nie był na tyle głupi; siostra mu coś gadała lub podsłuchiwał od czasu do czasu. Przekrzywił głowę w zamyśleniu, wpatrując się swoimi ciemnymi, brązowymi oczami na złote, zirytowane tęczówki Topielca.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- No dobra, w takim razie chodźmy do medyczki, aby cię obejrzała… musimy być pewni, abyś nie zaraził innych! - rzekł Kosaćcowa Grzywa.
Topielec burknął coś w odpowiedzi, ale Kosaciec nie słuchał. Starzy tylko marudzą, jak on jeszcze jest na posadzie mistrza!?
Zjawili się tuż przy legowisku medyka. Kosaciec zaczerpnął powietrze i je wstrzymał, wchodząc do ich pieczary. Zdziwił się bardzo, gdyż było u nich zimno! Kocur obejrzał się, aby mieć pewność, że ten idzie za nim.
- No chodź, nóg ci chyba jeszcze nie oderwa…
- Zamknij się!
A więc się zamknął, choć trzepnął go ogonem w pysk. Zaczął po tym szukać wzrokiem wrotyczu, przyglądając się detalom ziółek. Dziwił się, że Dyniowa Łapa się do nich nie dobrała.
Nagle coś go trzepło w policzek. Kosaćcowa Grzywa mozolnie szedł wzrokiem po dobrze mu znanym kocie, wiercąc w nim dziurę. Patrzył na niego tak przez kilkanaście uderzeń serca, w głębokiej ciszy. Nie złej, ale też niezbyt dobrej. Właśnie go uderzył! Chciał mu oddać, ale coś mu nie pozwalało. Przyglądał mu się swoimi brązowymi oczyma, podczas gdy Roztargniony Koperek patrzył na niego z tlącym się ogniem w oczach. Nagle one złagodniały. Kosaciec zamrugał kilka razy zdziwiony, ale nie odezwał się. Cisza między nimi trwała dosyć długo, dopóki nie odchrząknął Topielcowy Lament.
- No, więc? - powiedział ochrypłym głosem z tyłu dwójki, którzy od razu na niego spojrzeli. - Gdzie te zioła? - burknął.
Kosaciec ostrożnie zrobił boczne, krótkie spojrzenie na asystenta medyczki.
Koper odwzajemnił to spojrzenie, choć bardziej z gniewem na białego wojownika.
Medyk rzucił mu w pysk wrotycz, po czym odszedł. Dał mu krótkie, tajemnicze spojrzenie. Kosaciec tylko zmarszczył brwi w zdziwieniu, ale nic nie rzekł. Odwrócił się po prostu do Topielcowego Lamentu, który niecierpliwie czekał.
- No to co, mamy ziółko… - rzekł cichutko Kosaciec z uśmieszkiem.
- Mam nadzieję, że wiesz, jak się tego czegoś używa - powiedział Topielec.
Kosaćcowa Grzywa zaśmiał się nerwowo.
- Ależ oczywiście, że wiem! - odrzekł mu z entuzjazmem i machnął przy tym łapą. - Mam siostrę medyczkę! Czemu miałbym nie wiedzieć? Tylko… trzeba to pozbierać z ziemi.
Zażenowany starszy patrzył, jak mozolnie szła praca Kosaćcowi. Przewrócił tylko oczami.
Kocur zebrał w kupkę płatki, które odpadły, po czym je wziął na łapę… i wsadził głęboko w paszczę nieświadomego mistrza. Ten zakrztusił się. Kosaciec zdziwiony przekrzywił głowę.
- Ty… ty chcesz mnie zabić, idioto!? - zapytał zdenerwowany starszy.
- Nie, nie, coś ty!
- No, ja myślę… szczeniaku!
Kosaciec przewrócił oczami, po czym bardziej ostrożniej wsadzał mu do pyska zioło, kawałek po kawałku, aż w końcu zjadł cały. Trochę mu to zajęło, gdyż Topielec był bardzo marudny. Podczas podawania leku o mało, co się nie pobili w legowisku medyka… ale jakoś się udało. Tylko parę wyzwisk poleciało, więc nic takiego.
Kosaciec zniósł gorsze konwersacje.
Gdy Topielec kasłał, ten odskakiwał jak poparzony. Nie chciał się zarazić przecież!
Kosaćcowa Grzywa po tym dniu uznał, że mistrzowie nie są zabawni. I że on powinien tam zasiąść, aby było zabawniej! W końcu te wilki nie znają pojęcia ,,zabawa”.

Wyleczony: Topielcowy Lament

20 maja 2025

Od Kosaćcowej Łapy (Kosaćcowej Grzywy)

Kosaćcowa Łapa wyrósł na pięknego młodzieńca. Zadbanego, mądrego i silnego… ale nieszczęśliwego. Mimo wszystkich dobrych chwil najlepiej zapamiętał te nieliczne, ale straszne, niesprawiedliwe i podłe momenty swojego życia. Miał wrażenie, jakby cały świat obrócił się do niego zadem za nic. Pokonałem Sosnową Gwiazdę, myślał każdej nocy. Czy mam teraz rozszarpać cały Klan Wilka, aby znów poczuć na języku szczęście? Ekscytację? Czuć, że żyję?Jedną z chwil, gdy czuł się dobrze, była porządna walka z przyjaciółmi lub bycie komplementowanym przez Dyniową Łapę, która uważała go za swojego"idola". Chwilowo, ale przynajmniej Kosaćcowa Łapa miał, komu się przechwalać.
A najlepszą, ale rzadką chwilą była ta, gdy mógł wtulać się w puchatą szyję Strzępki.
Po ważnym – zmieniającym jego calusieńki świat – wydarzeniu, życie stało się dla niego rutyną; wstawał, polował, chwilkę pogadał z Obłąkańcem, Głupią bądź Brukselką, jeszcze raz polował, walczył z przyjaciółmi, trenował z Miodową Korą, a potem zasypiał lub przed tym spotykał się ze Strzępką albo z nowo poznaną kotką z Klanu Burzy, która oczarowała jego siostrę.
Rytm został zaburzony przez Zalotną Krasopani. Szurnięta kotka, która wydała na świat szurnięte potomstwo, które się od niej odwróciło, bo przejrzało na oczy. No, a przynajmniej jedno z nich, które odkryło druzgocącą prawdę; drugie było zbyt zajęte pracą, aby w ogóle matka miała szansę podejść do niego. I zbyt obarczone karą, by teraz rodzicielka myślała nad tym, aby chociaż szepnąć po kryjomu jedno słówko w stronę ukaranego dziecka.
Ale w tym dniu nie musiał z nią rozmawiać; na szczęście zaprzestała swoich działań i dała Kosaćcowi czas. Czas, który – miał nadzieję – będzie wieczny i niezaburzony jej działaniami.
Ten dzień wydawał się być jego szczęśliwym; miał okazję rywalizować z Brukselkową Łapą w walce. Wiedział, że tego dnia na pewno zostanie wojownikiem! Swędziały go łapy, ale miał świadomość, że nie może tym razem zbyt mocno poturbować przeciwnika; to nie Sosnowa Gwiazda, aby rozpruć komuś brzuch i wsadzić futro Głupiej Łapy pod pazury oraz w buzię.
Dwójka uczniów ustawiła się naprzeciwko siebie, gotów na walkę. Kątem oka Kosaciec zauważył Nikłą Gwiazdę z Obłąkańcem – zachichotał, rozbawiony tym. Jak ten Nikły przegra to będzie siara!
Brukselka jednak była skupiona podczas walki, więc nawet nie mrugnęła, obserwując go i czekając, aby zadać cios.

* * *

Kosaćcowa Łapa wyszedł z tego prawie cało, choć troszkę poobijany. Brukselka wygrała to; Kosaciec jednak nie czuł się zły. Nawet się uśmiechnął do zwyciężczyni, podszedł i pogratulował i powiedział, że mogliby to jeszcze powtórzyć. Następnie przybliżył się do niej i szepnął na uszko:
— Dziwne, że wtedy stara, ledwo stojąca na łapach, Jadowita Żmija prawie cię zabiła, co nie? — A potem kilkoma susami uciekł od niej na bezpieczną odległość, aby go nie rozszarpała.
Kosaciec jednak miał ochotę, aby w tym samym dniu zostać mianowany. Na jego następną przeciwniczkę wybrano Dyniową Łapę.
Kocur był świadomy, że Dynia to napakowana kocica, jednak miała więcej mięśni niż techniki czy rozumu. Kosaciec sam posiadał masywną, umięśnioną budowę.
Ustawili się, tym razem to kocur pierwszy zaczął, zaraz po gotowości Dyni. Ta zaskoczona poturlała się po ziemi, gdy on skoczył w jej stronę. Kosaciec położył się na niej, niemal całą ją przykrywając. Dynia szarpała się i wiła. Kosaciec w końcu postanowił zakończyć zabawę; rzucił się na jej szyję, od razu zaczynając od duszenia. Dzięki temu Dyniowa Łapa mogła kopnąć, ale co mogło jej to dać, gdy był za wysoki? Próbowała złapać oddech i uciec, ale ucisk był silny i zaraz po tym zaprzestała. Wciąż przytomna, klepnęła szybko łapą kilka razy śnieżne podłoże. Kosaćcowa Łapa od razu odskoczył od niej. Uśmiechnął się do zmęczonej i wyczerpanej kotki; łatwo z nią, pomyślał. Zaśmiał się i usiadł obok, patrząc, jak ruda kotka łapczywie nabierała powietrza, a zaraz po tym je wypuszczała.
Zwycięzcą był on. Nie wysilał się za bardzo podczas walki; nie chciał skrzywdzić młodszej fanki przecież! Mimo tego trochę było mu szkoda, że nie pokazał w tej walce technik, których nauczył się od Miodowej Kory. Ale wyszło, jak wyszło. Przynajmniej wygrał, tak?
Co dziwne, kocur nawet nie myślał nad przyszłością; nawet w dzieciństwie nie zastanawiał się, jak to jest być uczniem, wojownikiem, przywódcą lub medykiem… nie wyglądał zaciekawiony i zaintrygowany tymi ścieżkami, jakimi może iść lub biec. Szedł nieświadomie, nie rozmyślając nad konsekwencjami czynów w bliskiej lub dalekiej przyszłości. Obierał drogi tak, jak chciał – nie tak, jak mu zazwyczaj kazano. Może przez to dostał tak nieszczęśliwe i burzliwe życie.
Niektóre oczęta obserwowały, jak wielki, śnieżny kot z niebieskim ogonem i uszami maszerował dumnie z uniesioną głową w stronę ważnego miejsca w Klanie Wilka – pień, na którym stał sam Nikła Gwiazda, w całej swojej chwale. Kosaciec dotarł w ciszy, pusząc swoją grzywę o niebywałej wielkości. Jego ciężkie spojrzenie spoczęło na przywódcy. On je odwzajemnił, choć nie obciążało ucznia. Miał wrażenie, jakby Nikła Gwiazda się wahał; może to wynikało z tego, że pierwszy raz miał okazję mianować ucznia na wojownika? Czy może był to inny powód, związany z bliską rodziną Kosaćca? Pomimo tego przełknął ślinę i zaczął:
— Ja, Nikła Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby…
Kosaćcowa Łapa kątem oka dojrzał swojego mentora, a obok niego Iskrzącą Nadzieję. Ucieszył się widokiem mentora i jego partnerki, ale gdy zdjął z nich wzrok, coś strasznego się mu objawiło po ich prawej stronie; stała tam Zalotna Krasopani. Bez życia, bez najmniejszego blasku w oczach, a pod nimi widniało zmęczenie, jakby nie spała od kilku dni. I przybyła jej nowa, piękna blizna na nosku; zupełnie nie od jej własnego syna pewnego śnieżnego południa. Kosaćcowa Łapa przyglądał jej się, jakby zaklęty i zmartwiony, a gdy ona raczyła na niego spojrzeć, ten błyskawicznie odwrócił wzrok i próbował wyglądać na skupionego, patrząc na Nikłą Gwiazdę.
— Kosaćcowa Łapo — mówił przywódca. — Czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę — przełknął ślinę. — I chronić swój klan nawet za cenę życia?
Nie zastanawiał się.
— Przysięgam.
Ale powinien.
— Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. — Wypiął dumnie pierś i uśmiechnął się lekko. — Kosaćcowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako… Kosaćcowa Grzywa. Klan ceni twoją… upartość i pracowitość oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
— Kosaćcowa Grzywa!
— Kosaćcowa Grzywa!
Słyszał, a serce biło mu jak szalone. Najgłośniejsze okrzyki należały do Miodowej Kory, Prążkowanej Kity, Makowego Nowiu, Dyniowej Łapy, a nawet dało się usłyszeć gdzieś z boku piski kociąt w żłobku. Odwrócił się do reszty, uśmiechając się tak szeroko, jak nigdy dotąd. Poczuł gdzieś ukłucie, ale nie wiedział, gdzie. Może przez to, że jego matka milczała. Albo to on jej nie słyszał. Ale nie zamartwiał się tym długo; miał teraz tylko w głowie to, aby opowiedzieć o tym wszystkim Strzępce, jak najszybciej. Dojrzał kątem oka, że nawet Jarzębina odpuściła sobie ciężkie zadanie i znalazła się w niskim tłumie kotów. Widział jej śmieszny pyszczek, trochę smutny, ale też coś mówiła.

* * *

— Co ty robisz? — zapytał Krucza Łapa, obserwując poczynania Kosaćcowej Grzywy.
— Przesuwam swoje legowisko, aby spać już u wojowników — wyjaśnił i mrugnął w jego stronę z uśmiechem. Delikatnie złapał posłanie i zaczął ciągnąć. Było ono większe od pozostałych. I zajmowało najwięcej miejsca, wraz z właścicielem. — Będziesz miał teraz więcej miejsca. Moje jedno posłanie to chyba dwa takich zwykłych uczniów, a co dopiero kociaków! — zaśmiał się.
Krucza Łapa uniósł brew.
— Tobie się chyba po prostu nie chce — mruknął ktoś z tyłu. Był to Koper, jego kumpel. Ostatnim razem wleciał przez niego do wody i dostał przeziębienia, ale to nic. Wkopanie go podczas przesłuchań już było jakąś zemstą, choć nie nakablował na niego.
Przemilczał jego słowa, dalej ciągnąc przez obóz swoje wielkie posłanie.
— No nie sądzę, abyś był pracowity, Kosaćcowa Grzywo — prychnął ktoś z boku. Był to Obłąkaniec; Kosaciec w odpowiedzi zatrzymał się, strzygnął uszami, ale nic nie rzekł i kontynuował jakże ciężką pracę.
W końcu dotarł. Jego oczom ukazała się wielka sterta posłań, prawie na siebie nałożone. Zupełnie inaczej niż w legowisku uczniów; wszystkie posłania były po prawej stronie legowiska, zaś największe – Kosaćcowej Grzywy – leżało gdzieś w lewym kącie, najbliżej wyjścia.
Wojownik kopnął jakieś inne posłania na bok, robiąc miejsce dla swojego. Ułożył się w pozycji chlebka i patrzył na wyjście z legowiska.
Nowy etap życia.
Nowy on.
Nowe przeszkody i problemy.
Zalotna Krasopani.

* * *

Nie spał tej nocy. Otworzył jedno oko, aby dostrzec Lodowy Omen, wyłaniającą się z legowiska. Chyba zgadł, o co mogło chodzić. Znowu zabierają dzieciaki na śmierć do lasu. Przewrócił się na drugi bok, próbując zasnąć. Mam nadzieję, że tych kultystów kiedyś coś zeżre.
Ciekawe czy te dzieciaki przeżyją, pomyślał. Nigdy dotąd nie słyszał w swoim życiu, aby komukolwiek się nie udało.
O tym wszystkim miał się przekonać jutro, gdyż zasnął, a jego łapy wędrowały już nie po materialnym świecie, a we śnie. Jakimś cudem dobrym śnie. Czyżby Klan Gwiazdy wysłuchał jego niedorzecznych, dziecinnych modłów w myślach?

04 maja 2025

Od Kosaćcowej Łapy CD. Brukselkowej Łapy

Nie wiedział, czemu akurat wujek wybrał go na trening z Brukselką. Kosaćcowa Łapa był świadomy, że jego droga przyjaciółka mogłaby go rozszarpać w każdej chwili, gdy złoty zwracał większą uwagę na las niż na dwóch morderców. Ach, no tak. On nie wie, że zabiłem Sosnową Gwiazdę, pomyślał biały uczeń i wykrzywił się, idąc za nim. A jego uczennica zamordowała Jadowitą Żmiję. Nie współczuł mu; skoro Zalotna Krasopani należała do tego obrzydliwego kultu, to on pewnie też. Spojrzał ukradkiem na wujka, chcąc coś dostrzec w jego oczach; przywitała go tylko zimna, beznamiętna i ciemna przestrzeń, w której odbijały się drzewa. Westchnął i zaraz po tym usłyszał dyskusję między uczennicą a jej mentorem. Gdy tak przysłuchiwał się, zdał sobie sprawę, że tak czasami jest z nim i Miodową Korą.
"Ale na pewno nie daje sobą tak pomiatać" — Stwierdził. Liliowy był dla niego jak starszy przyjaciel i nauczyciel; idealne połączenie dla Kosaćca. Czasami się z nim witał i rozmawiał jak ze starym, dobrym znajomym, ale jednocześnie słuchał go jak świetnego mentora, który mógł mu przekazać dużo wiedzy. Brukselka była od niego o wiele bardziej pyskata, ale to już wiedział, odkąd oślinił jej futro. Nie rozumiał, czemu aż dotąd trzymała tę urazę w sobie. Prawie każdy Wilczak tak miał, co go już nudziło.
Nagle stanęli. Syczkowy Szept odwrócił się w ich stronę I zmierzył oczami.
— Jesteśmy na miejscu. Tutaj odbędziecie ze sobą walkę. Pamiętajcie, tylko żeby nie używać przy tym pazurów i aby nie zrobić sobie przy tym krzywdy. To tylko trening — miauknął ściszonym głosem, a następnie wycofał się w tył, siadając przy jednym z pobliskich krzewów. Dwójka uczniów skrzyżowała ze sobą wzrok. Nie mieli innego wyboru, musieli zawalczyć, ale Kosaćcowi nawet się to podobało. Mógł znowu walczyć! Brukselka chyba tez podzielała jego zdanie, choć zapewne inaczej — W takim razie… Zaczynajcie — polecił.
Kosaciec cofnął się i spojrzał spod ciemnych oczu na Brukselkową Łapę.
Uczennica rozstawiła nogi, napinając mięśnie i marszcząc brwi. Jej wzrok spoczywał na Kosaćcu, który stał przed nią. Był całkiem sporych rozmiarów, nie można go było też nazwać chuderlawym.
Kosaćcowa Łapa zawahał się. A raczej to jego ciało odmawiało posłuszeństwa przez tę chwilę, umysł chciał go zmotywować. Ale potem I on poddał się, pozwalając bezczynnie stać Kosaćcowi, który nad czymś intensywnie myślał.
Brukselkowa Łapa nawet nie czekała na to, aż Kosaciec przyszykuje się do walki. Ruszyła pierwsza, bez słowa, jakby cały świat dookoła przestał istnieć. Wybiła się od ziemi i w kilku szybkich, pewnych susach znalazła się tuż obok niego. Skoczyła w jego stronę z wyciągniętymi łapami, celując prosto w szyję. Uderzenie było mocne, kocur zachwiał się, zaskoczony jej gwałtownym atakiem. Spojrzał w jej stronę błyskawicznie, otwierając lekko buzię w zdziwieniu. Dopiero teraz mógł się ruszyć, jakby Brukselka odmroziła jego ciało. Odruchowo zamachnął się, próbując trafić uczennice, ale ta sprawnie uskoczyła w bok. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, stali pyskiem w pysk, zaledwie kilka długości wąsa dzieliło ich twarze. Mogła poczuć jego oddech, szybki i nierówny.
"Czemu zmęczyłem się jednym uderzeniem!?" — Zapytał samego siebie, marszcząc brwi. Poczuł w sobie gniew.
Bez zwlekania wskoczyła mu na grzbiet. Kosaciec zareagował natychmiast, szarpnął się, próbując zrzucić ją z siebie. Wiercił się i w końcu udało mu się zrzucić z siebie przeciwniczkę. Kotka spadła z jego pleców i przetoczyła się po ziemi, zostawiając za sobą kurz i pył wzbity w powietrze. Zanim zdążyła się podnieść, kątem oka zobaczyła, jak wielka, biała łapa nadciąga w jej stronę z góry. Kosaciec próbował przycisnąć ją do ziemi. W ostatniej chwili przetoczyła się pod jego brzuchem i z całej siły kopnęła go tylnymi łapami. Nie udało jej się go odrzucić lub powalić z łap, ale z pewnością ten cios trochę go zabolał, bo wykrzywił się. Wydostała się spod niego i już miała się podnieść, gdy nagle coś z impetem uderzyło ją w pysk. Cios był mocny, a poza tym dokonany z zaskoczenia. Zachwiała się i na chwilę wszystko zawirowało – ziemia, drzewa, niebo, zaczęły rozmazywać jej się przed oczami. Kosaćcowa Łapa uśmiechnął się, zadowolony z dokonania tego czynu. Zacisnęła zęby i rzuciła się na oślep w jego stronę, czując, jak łapa zahacza o futro przeciwnika. Usłyszała cichy, niezadowolony pomruk i zauważyła, że na jej łapie spoczęła kępka sierści Kosaćcowej Łapy. Kosaciec nie myśląc o konsekwencjach, błyskawicznie wysunął ostre pazurki i zamachnął się wprost na jej klatce piersiowej, zbliżając się niebezpiecznie do szyi. Gdy ten chciał się na niej porządnie zemścić, usłyszeli:
— Dobrze, możecie już skończyć. — Przerwał im głos Syczkowego Szeptu. Brukselkowa Łapa cofnęła się o krok, ciężko oddychając. Kosaciec tak szybko schował pazury, jak je wcześniej wysunął, byleby Syczkowy Szept tego nie zobaczył. Czy Brukselka to widziała? Spojrzała krótko na niego, ale nie powiedziała ani słowa.
"Na pewno teraz poszło jej lepiej, niż gdy miała pokonać Jadowitą Żmiję" — Pomyślał. — "Wtedy całe jej szczęście jakby ją opuściło już na samym początku, a ja kilkoma ruchami zabiłem tą psychiczną, opętaną kotkę. I musiałem jej jeszcze pomóc, bo ta zdechłaby zaraz!"
Sam jednak nie wiedział, czemu tak kiepsko mu poszło teraz. Przecież wcześniej był tak silny, tak pełny energii... A tutaj, jakby to wszystko się ulotniło. Czyżby Sosnowa Gwiazda go osłabiła? A może Klan Gwiazdy chciał go ukarać za coś głupiego?
Musiał jeszcze zabrać kilka szybkich, płytkich oddechów, a następnie usiadł, próbując zwolnić bicie swojego serca. Zaraz po uspokojeniu się wstał i dwoma susami znalazł się obok Brukselki. Uśmiechnął się w jej stronę, obejrzał się przez ramię na Syczka, posłał mu promienny pyszczek i zaraz wrócił do niej.
— Myślisz, że twój mentor i również mój... Wujek tez jest w kulcie? — wyszeptał cichutko w jej stronę. — Skoro moja matka też tam jest to chyba jej brat też... Jak myślisz? — zapytał, unosząc jedną brew w zaciekawieniu. — A może Miodowa Kora też... — Ściszył głos, jakby mówił do siebie. Przypomniała mu się ostatnia interakcja z rodzicielką; emocje wtedy go tak przytłoczyły, że musiał schować się w jej futrze i zapłakać. Cieszył się, że przynajmniej nie powiedział jej tego, co wiedział o niej. Może ona nie była tam z własnej woli? A może jest nadal dobra? Chociaż... Zalotna Krasopani była zapatrzona w Mroczną Puszczę, jak wnioskował po tym, co im opowiadała w żłobku. Nie chciał zabijać swojej rodzicielki; nie chciał zabijać kotki, która go wychowała. Przecież go kochała... Czemu miałaby mu to zrobić?

<Brukselko?>
[1030 słów + udział w pojedynkach uczniów]

[przyznano 21% + 5%]

02 maja 2025

Od Kosaćcowej Łapy CD. Zalotnej Krasopani

Milczeli przez dłuższą chwilę. Kilka uderzeń serca później z jej ust zaczęły wylewać się słowa bolesne dla Kosaćca. Odwrócił wzrok, ale wtedy jeszcze bardziej go zabolało. Patrzył na zieloną trawę, słuchając Zalotnej Krasopani. Jednak słowa zaczęły się zlewać, a chwilę później ucichło dla niego wszystko, choć ukradkiem widział, że matka wciąż otwierała i zamykała pysk. Bolała go głowa. Próbował spojrzeć na nią, ale wtedy jego oczy stwarzały straszne iluzje. Czy to jego głowa chciała? Czy tego umysł pragnął? A może to Klan Gwiazdy lub Mroczna Puszcza go zwodzą?Matczyne spojrzenie tylko bardziej utrudniało. A może mordercze? W końcu jest "kultystką". Była na warcie w tym samym dniu, gdy jego koleżanka miała zostać zamordowana. Wiedziała o tym. O tym wszystkim! Spłaszczył uszy i cofnął się tak szybko i daleko od niej, jak to możliwe. Nie patrzył jej w oczy, a w dół. Znowu widział swoje łapy we krwi. Cudzej czy swojej?
A mimo tego nadal ją kochał. Kochał i nienawidził. To było skomplikowane uczucie, którego uczeń pojąć nie mógł. Chciał powiedzieć jej o tym wszystkim, rzucić obelgami w jej twarz, ale też chciał jej ciepła, jej matczynego wzroku, który utulał go do snu i opiekował się nim przez tyle księżyców. Czy naprawdę chciał zaprzepaścić wszystko, co go z nią łączyło? Czy naprawdę mógł ją teraz kochać pomimo tego, ile przed nim ukrywała?
Uczucia przejęły jego ciało, a następnie sięgnęły po umysł.
Zalał się łzami. Jego spojrzenie powędrowało ku rodzicielce. Nie widział jej wyrazu pyska. Nie musiał; przecież wiedział, że czuje się źle. Zawiódł ją.
Podbiegł do niej bez zastanowienia. Wtulił się głową w jej miękkie futro pod brodą. Na śnieżnobiałe futro kotki spadały raz po raz słone krople wody. Były to łzy jej synka.
Szlochał. Głośno, a jednocześnie — bezdźwięcznie. Pomiędzy płaczem Kosaciec wydusił z siebie:
— Mamo... — wyszeptał drżącym głosem. — Mamo...!
Następna fala płaczu była krótsza od wcześniej, tym razem Zalotna Krasopani mogła usłyszeć kolejne słowa syna:
— Ja... Ja się... — Jeszcze głębiej wcisnął swoją głowę w jej futro na szyi — Mamo, ja się boję. Tak strasznie się boję... — Głos łamał się, drżał. Kosaciec zdawał się znów być kociakiem, który miał zły sen, a Zalotna Krasopani jeszcze siedziała w żłobku, tuż przy nim i czule lizała go po łebku.
Więcej chciał powiedzieć, ale jego słowa zagłuszone zostały przez kolejną falę płaczu i drżącym oddechem, który starał się załagodzić wciąganiem zapachu Zalotnej Krasopani. Woń była zmieszana z kwiatami; jednym z nich był kosaciec.

[399 słów.]

[przyznano 8%]

01 maja 2025

Od Kosaćcowej Łapy CD. Zabłąkanej Łapy

— To, że tyle gadasz to chyba rodzinne, tak? Jarzębinowa Łapa też mi nie dawała spokoju z pytaniami. Odpowiadając na twoje pytanie; nie, nie uciekłem z Klanu Nocy. Urodziłem się między samotnikami, żyłem tam, aż patrol Klanu Wilka nie znalazł mnie i Sowiej Łapy — wytłumaczył, starając się zachować spokój.
Zębatki zdawały się przestawiać w głowie Kosaćcowej Łapy, a myśli powoli formować, aż go nagle nie olśniło.
— To Sowia Łapa też był samotnikiem?! — powiedział zszokowany tą informacją.
— No co ty, serio? Długo ci to zajęło — odpowiedział sarkastycznie Omen.
— No a jak miałem wiedzieć, co? Każdy z was wygląda, jakby wychował się w Klanie Wilka! — zauważył Kosaćcowa Łapa. — Może I futrem pasujesz do Nocniaków w połowie, ale charakter taki jak u Wilczaków! Ponury, powaga, opanowanie, a jeszcze bardziej nudni! — rzekł dramatycznie. Westchnąwszy, spojrzał w górę na niebo.
— Ciekawe czy w innych klanach też tak jest. Każdy chciałby cię zagryźć, bo się cieszysz z życia? — Zmrużył oczy, gdy poraziły go oślepiające promienie światła. Potrząsnął głową i zwrócił swój wzrok na Zabłąkaną Łapę, próbując dojrzeć, choć nutę jakichkolwiek emocji oprócz powagi. — Nawet moja siostra, Jarzębina, powoli wpada w tę dziurę zwaną "staniem się Wilczakiem". Serio! Tylko siedzi w tym zapyziałym legowisku, w którym aż od groma kolorowych i dziwnych chwastów. Niby zioła, a może szykują się na zaciukanie kogoś z nas? — Skrzywił się — Nie wiadomo, co przyjdzie Cisowemu Tchnieniu do głowy, co nie?
Zabłąkana Łapa obrzucił go spojrzeniem, które kwestionowało słowa Kosaćca. Zanim mógłby wypowiedzieć się na ten temat, on dalej ćwierkał:
— Miodowa Kora nie jest taki sztywny jak oni, ale niezdecydowany i trudno, aby się z nim pośmiać. Prawie zawsze to ja muszę inicjować rozmowę, a on raz po raz przytakuje! Tylko czasami zabiera głos, a mówi tylko kilka słów, również niepewnie. Ale... — pomyślał, zdejmując swój wzrok znad ucznia na legowisko wojowników — To też mój mentor, a dużo mnie nauczył, bardzo dużo! — Na jego pysku malował się łagodny uśmiech, który zaraz przerodził się w złośliwy.
— A Ryś cię czegoś przydatnego nauczyła prócz narzekania na swoją egzystencję, Omenie? — żartobliwie powiedział i szturchnął go barkiem, zatrzymując wzrok na trochę mniejszym kocie. Niby starszy, a Kosaciec już go przewyższał! Może Ryś go zagładzała? Albo jako malec wybrzydzał i reszta nie miała siły, aby go nakłonić do jedzenia? Ale jego ciało raczej nie zdawało się być chore, może raczej tylko chudsze z niewidocznymi mięśniami. Natomiast Kosaciec był masywny oraz wielki, a śliczna i śnieżnobiała grzywa urosła i smyrała grzbiet Zabłąkanej Łapy. Jego łapy były o wiele większe, niż kiedy był kocięciem, a niebiesko szary, pręgowany ogon wydłużył się, a może tylko puszyste włosy na nim sprawiały takie wrażenie? Ale Kosaciec najbardziej pragnął pozbyć się koloru swoich oczu. Ciekawe czy kiedyś miał inne... Mama mu coś mówiła, że jak był mały, to miał niebieskie. A teraz zrobiły się takie jak u niej.

<Omenie?>
[462 słów.]

[przyznano 9%]

27 kwietnia 2025

Od Kosaćcowej Łapy

Nadeszła pora Kosaćcowej Łapy. Ruchem ogona Nikły Brzask przywołał go do siebie, wyczekując pierwszej wypowiedzi
— Dzień dobry, Nikły Brzasku! — przywitał się przyjaźnie, tak jak zawsze przy innych. Uśmiechnął się, usiadł i spojrzał z błyszczącymi oczętami. Nagle mina stała się współczującą drugiemu.
— Och, bardzo Ci współczuję, Nikły Brzasku... — wymruczał, doszukując się jakiejś słabości u niego — Zapewne byłeś związany ze Sosnową Gwiazdą, prawda? Ja też ją lubiłem, wiesz?
Zabiłem ją. Było mu niedobrze, ale stłumił to, zanim wyszła z niego wcześniej zjedzona nornica. Kontynuował:
— Wiesz... Lubiłem to, jak jest surowa — wyznał. Była to po części prawda — Ja też podzielam zdanie, że powinno się karać leniwe koty, które nie są nam użyteczne! — zakończył, ale Nikłemu Brzaskowi nie udało się nawet wydać szeptu, a ten już zaczął:
— A, zapomniałem. Mam opisać, jak mi poszedł ten mój przewspaniały dzionek? Już się robi! — uśmiechnął się. Sprawdzi cierpliwość starszego.
— Obudziłem się późno, niestety, a mentor mnie zganił. Potem poszliśmy gdzieś w głąb naszego terytorium, aby zobaczyć, jak mi idzie ze wspinaczką. Wiesz, jakie to było ekscytujące? Pewnie sobie nie wyobrażasz lub tak, bo przecież jesteś ode mnie starszy! Prawie bym spadł z gałęzi, ale wskoczyłem na inną, grubszą i tak o to przeżyłem! A byłem na dość sporej wysokości. Potem Miodowy, znaczy, Miodowa Kora, kazał mi coś upolować. Więc upolowałem coś, co było najłatwiej u nas znaleźć. Szare myszki, ale niestety są teraz strasznie młode, więc i małe. Złapałem jedną. Miałem jeszcze drugą, ale mi zwiała, pewnie przez moje nieskazitelne, piękne i oszałamiająco śnieżne futerko. Zdziwiłbym się, gdyby nie uciekła; pewnie bałaby się, że jej wzrok zastygnie na mojej grzywie na wieki, ha, ha! O, a jeszcze wcześniej rozmawiałem z Miodową Korą o pewnej sprawie, ale nie mogę mówić, bo to sekret! A sekretów się nie mówi, dobrze o tym wiesz, co nie, Nikły Brzasku? Po tym wróciłem do naszego obozu, odpocząłem, sam chyba widziałeś, że podczas popołudnia leżałem i wylegiwałem się. Było tak gorąco... nie mogłem przegapić tej okazji! Chociaż później było tak gorąco, że myślałem, że zaraz się spalę, więc poszedłem do legowiska uczniów. Mam największe posłanie z nich wszystkich, wiedziałeś? Jestem największy z uczniów obecnie! Ciekawe czy urosnę jeszcze... Chciałbym być taki jak nasi lwi przodkowie! O, a gdy wróciłem do swojego posłania, zrobiłem z kilkanaście kółeczek, bo było tak niewygodnie i coś mnie uwierało. Potem zdałem sobie sprawę, że ktoś wsadził mi kolec do posłania! Wiedziałem, kto mógł być sprawcą. Nikt inny niż Obłąkaniec, Zabłąkana Łapa! — udawał gniew na kocura, co mu dobrze wychodziło — Więc odwdzięczyłem mu się tym samym; wsadziłem jeszcze więcej cierni w jego posłanie, ale tak, aby nie dojrzał! A w sumie to jak by miał zobaczyć? Przecież jest ślepy!
Nie był ślepy, ale to tylko na potrzeby przedstawienia, co nie? Zawsze trzeba było coś dodać magicznego, aby było ciekawiej!
— Więc tak mi minął dzienny dzionek. Potem zostało mi tylko czekać, aż wróci. Och, już tak bardzo się niecierpliwiłem! Ale na szczęście przyszedł bardzo szybko. Kiedy się ułożył... nawet nie cmoknął z bólu. Zdałem sobie sprawę, że dałem nie do tego posłania! Zamiast niego, to Szczawik zwijał się z bólu. Na szczęście nie poznał sprawcy tego wypadku, więc nie musiałem go przepraszać. Mały będzie musiał potem zawitać pewnie do medyczki, bo zada to raczej nie ma wytrzymałego. Ale sądzę, że się wykaraska z tego, w końcu to Szczawik, mój najlepszy kolega z legowiska! — Potem zaczerpnął powietrza, a następnie dodał z silnymi emocjami, dramatycznie wręcz — Potem zapadła noc. Dosyć cicha, bo spałem jak kamień... gdyby nie Obłąkaniec, który zaczął majaczyć we śnie pewnie. Zadrapał mi lewą, przednią łapę wewnątrz! No tylko spójrz... — i pokazał smutny zranioną łapkę. Kontynuował — Obudziłem się i prawie bym go rozszarpał, gdyby nie to, że zanim otworzyłem oczy, on już biegł do kogoś tam. Siedziałem w legowisku, naburmuszony, czekając na jego przyjście. Ale potem zmorzył mnie ponowny sen, więc nie dowiedziałem się wtedy, czemu to zrobił. Choć w końcu jest ślepy, więc mógł to zrobić przypadkiem. Takie koty są nieprzewidywalne! A dzisiaj rankiem obudziłem się, złapałem Zabłąkanego i spytałem, co robił w nocy. I odparł, że robił siusiu, przy okazji waląc wielkiego kloca, a potem...
— Już, już mi wystarczy... — sapnął ze zmęczeniem, próbując pozbierać myśli — Jaka znowu tajemnica Miodowej Kory?
— Ale ja nie mogę powiedzieć, Nikły Brzasku! — powiedział Kosaciec — Wtedy mój mentor byłby strasznie zły. No chyba, że dotrzymasz tajemnicy, to mogę szepnąć na ucho... Ale musisz obiecać, Nikły Brzasku!
— Mów — polecił mu surowym, zirytowanym głosem.
— Ale nie obiecałeś! — Widząc jednak spojrzenie Nikłego Brzasku, zrozumiał, że nie może z nim grać w te gierki. — No dobrze, już gadam... — odpowiedział niechętnie. Wstał, podszedł bliżej do kocura, pochylił się nad jego prawym uchem i wyszeptał zdania:
— Miodowa Kora nie powiedział mi tego. Sam wywnioskowałem... że coś iskrzy między nim a Iskrzącą Nadzieją. Na treningu też dziwniej się zachowywał, więc stwierdziłem, że to pewnie przez to taki jest. Ale nie sądzę, aby ona to odwzajemniła... ugania się bardziej za moim słabym wujkiem, chociaż u niego to nie ma szans! — po czym odsunął się i dodał błagalnie, patrząc mu w oczy — Tylko proszę, zachowajmy to między nami!
Tak naprawdę zmyślił to. Ale widział, że cała ta trójka jest mocno powiązana, więc czemu miałby z tego nie skorzystać? Może jego mentor naprawdę darzył mocnymi uczuciami Iskrzącą Nadzieję... zaraz, a czy ona się tak nazywała? Nawet i jeśli nie, to trudno. Nie będzie każdego znać z klanu, bo to by była strata czasu. I tak pewnie w całym życiu zagada tylko do kilkunastu z nich. Ona pewnie sobie z jego istnienia też nic nie robi; i słusznie.
— Uch, dobrze, idź już, nie mam całego dnia — zbył go starszy.
Uśmiechnął się, skinął głową i pożegnał się z nim. Gdy już Nikły Brzask stracił go z oczu, wesoła mina mu znikła. Jednak czuł się rewelacyjnie, bo starszy pewnie nawet go nie podejrzewał. Dobrze to zagrałem, pomyślał. Ciekawe, co Brukselka i Obłąkaniec powiedzą.
[969 słów]

[przyznano 19%]