Kiedyś
Przeraził się, cofając się o kilka kroków, chowając uszy do tyłu. Nie chciał zrobić jej krzywdy... czemu to zrobił!? Teraz mógł tylko stać z piekącą pod futrem skórą, coraz gorętszymi policzkami i bólem w brzuchu, jak i w gardle. Nie dowierzał własnym słowom. Nie powinien jej tego mówić, nie powinien! "Jaki głupi jestem!" – pomyślał, gorączkowo przesuwając wzrok z nosa kotki na jej oczy. Zabije mnie! Zabije mnie i Jarzębinę!
Przepaść między nimi była zbyt duża, aby dało się cokolwiek z nią zrobić. Trzęsły mu się łapy, jakby zadbane ciało, które niegdyś niósł z dumą, stało się mokre, ciężkie i brudne, przepełnione zepsutą energią.
— Co ty jeszcze przede mną ukrywasz... matko? — powiedział cichutko, wpatrując się w jej ranę. — Czego ja jeszcze o tobie nie wiem? — dodał ściszonym głosem. Spojrzał jej w oczy. — Jak masz mnie znać, jeśli ja nie poznaję własnej matki!? Jaką brudną prawdę przede mną jeszcze zatajasz!? — podniósł głos, wysuwając głowę do góry. — I nie, nie spiskuję z Klanem Gwiazdy! — chciał się wybronić. Miał nadzieję, że owi gwiezdni przodkowie byli świadomi, że to było kłamstwo. I oby Zalotna Krasopani mu uwierzyła. — Ale czy Mroczna Puszcza jest lepsza, matko?
Jego końcówka ogona nerwowo drgnęła.
— I nawet nie waż się mówić tak o Jarzębinie! — warknął głośno. Echo odbiło się w części lasu, w której właśnie przebywali. Zbyt daleko od domu, ale nie na tyle, aby do niego nie wrócić. Dodał szybko:
— Ona o niczym nie wie! — próbował wytłumaczyć. — Ona... ona ci się udała — dodał ciszej, spuszczając głowę i wpatrując się na swoje łapy. Nagle spojrzał na nią wyzywająco. — Ale nie sądzę, aby chciała rozmawiać z takim kotem, jak ty! — powiedział, cofając się, aż jego zad uderzył o pień wysokiej sosny. — Została medyczką, bo tylko tam się nadawała! Gdyby została wojownikiem, ona... ona by nie przeżyła! — mówił szybko, nie myśląc nad konsekwencjami. I tak ich nie słyszała; przecież ją wkopał swoimi czynami i nie mogła funkcjonować akurat jako medyczka. — A ty jeszcze śmiesz wątpić we własną córkę! Własną, którą wychowałaś jako wierną Mrocznej Puszczy! — zasyczał.
— O co ci chodzi? Nie obrażam Jarzębinowej Łapy... ani nawet ciebie! — syknęła. — Jest mi po prostu wstyd za waszą naiwność! Nie tak was wychowałam! — Gdy wypowiadała te słowa, kręciła głową.
Kosaciec przechylił łeb, a z jego gardła wydobył się nerwowy rechot. Wyszczerzył kły w uśmiechu, przybliżając się.
— A może ty byś chciała, aby zdechła w tym lesie, co? O jeden problem z głowy, co? — wbił pazury w podłoże, przesuwając biały puch.
— Jaki jestem, matko? Jaki? — wyszeptał drżącym głosem, wbijając w nią swoje zimne spojrzenie. Niby te same oczęta, a tyle je różni... pomimo braku blasku, jedna brązowa para ślepi ma jeszcze czas, aby one powróciły. Choć zapewne tego nie zrobi. — Jaki ja jestem, co!? — powtórzył donośnie, marszcząc nos.
Zalotna Krasopani wyprostowała się, mierząc go chłodnym wzrokiem. Gdy jego pysk w końcu się zamknął, szylkretka przełknęła ślinę. Drżały jej łapy.
— Głupi, Kosaćcu. Nad wyraz głupi — mruknęła powoli. — Myślałam, że jeszcze jestem w stanie zobaczyć w tobie swojego własnego synka, który tak chętnie słuchał o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd — zaczęła, a jej oczy się zaszkliły. — Ale ty się zmieniłeś! I śmiesz zarzucać mi jakieś głupoty... Jak potwornym trzeba być, aby zarzucać własnej matce nienawiść do potomstwa? Jak mogłabym nienawidzić Jarzębinę, moją córeczkę? Życie bym za nią oddała! To, że w Klanie Wilka panują takie tradycje, a nie inne, to już nie moja wina! — warknęła. — Jesteś chory. Po prostu chory. Wiesz, jaki żal czuję, gdy na ciebie patrzę? Bo wciąż cię kocham, jak syna... Kosaćcu. Ale ty robisz wszystko, aby postawić mnie w złym świetle, aby zmieszać mnie z błotem, aby to ze mnie zrobić potwora! To wszystko jest takie skomplikowane, a ty nie ułatwiasz sprawy, zarzucając mi jakieś głupstwa... Gdybyś chociaż raz zastanowił się nad swoimi słowami, to może nie bylibyśmy teraz w takiej sytuacji, ale ty nigdy nie używałeś mózgu. Zawsze ważniejsze były dla ciebie pazury i siła fizyczna! — miauknęła, czując, jak krew sączy się z jej rany na nosie.
— Nie obrażasz? — warknął. — Przecież przed chwilą nazwałaś ją spiskowcem przeciwko Mrocznej Puszczy! — dodał. — Że rozmawia z gwiezdnymi kotami! Obrażasz ją, własną córkę! — próbował bronić Jarzębinę. — Ty... Ty próbujesz mną manipulować! Tak jak Jarzębinką! — odrzekł nerwowo. — Gdyby dowiedziała się o tym wszystkim, na pewno by ci nie wybaczyła! A poza tym, ona i tak ma cię w nosie! Ciesz się, że jeszcze nie nazwała twojej osoby szurniętą, bo właśnie taką jesteś! I krzywdzisz nas! — warknął, marszcząc nos.
Następnie wybałuszył oczy na Zalotną Krasopani, z której wylało się tysiąc krzywdzących słów niczym wodospad.
Chory?
On, chory?
Zaśmiał się. Głośno, nerwowo.
Nie poznawał jej. Nawet nie starał się jej słuchać.
— Bo na to zasługujesz, Zalotna Krasopani! — powiedział gładko. Chciało mu się śmiać, ta cała sytuacja zaczynała go rozbawiać.
Nie widział w tym już żadnego sensu.
— A zgadnij po kim to mam — rzekł. Jego oczy nie wyrażały szczęścia ani smutku; bardziej znudzenie. Znudzenie kotem o nazwie Zalotna Krasopani. A może to nie ona? Niby takie same jak dwie krople, a jednak coś mu nie pasowało. Może nadal pamiętał ją za kocięcych czasów, gdy jeszcze była miła.
— Mózgu ty też nie umiesz obsługiwać, moja droga — wycedził, patrząc na nią z odrazą. — Potwory i zarazem kultyści przecież nie używają mózgu, pamiętasz? Chyba już wiesz, po kim mam te wartości. Sama mnie tego nauczyłaś, że liczy się siła. Dzięki temu wciąż żyję — rzekł, nadzwyczaj spokojnie, i spojrzał w las. Wpatrywał się w gniazdo z trzema małymi ptaszkami. Największy z nich nagle wyrzucił najmniejszego, który spadł i wbił się w ostrą gałąź. Kosaciec od razu uciekł od tego dramatycznego wydarzenia i powrócił wzrokiem ku Zalotce. — Dziękuję Ci... za to. I to jedyne, za co ci dzisiaj podziękuję.
Wysunął pazury, ale nawet nie drgnął. Uśmiechnął się, gdy ujrzał krew lejącą się z jej nosa.
— Ładne, co nie?
.·:⋆¨༺꒷♡꒷༻¨⋆:·.
Życie Kosaćcowej Grzywy nie było jednym z najlepszych. Dotknięty klątwą przez sam Klan Gwiazdy, który go wybrał, który tak pokładał w nim nadzieję na lepszą przyszłość Klanu Wilka. Najwidoczniej nie było mu dane w pełni zaufać tej śmierdzącej wierze, która całkiem zniszczyła jego życie.
Czemu był taki naiwny? Czemu nie posłuchał matki?
Rozmawiał z ojcem; wiedział, że niedawno pokłócił się z Zalotną Krasopani. Jednak Prążkowana Kita nie był zły na partnerkę, a przynajmniej dobrze to ukrywał. Zaproponował Kosaćcowi coś, co wcześniej uznawałby za niemożliwe. Rozmowa z matką.
Być może nie jest parszywą kultystką? Może... Może wszystko, co im wpajano od dziecka, nie było takie złe, ale czy jest sens? Po tym, co jej wyrządził? Czego się dopuścił?
Mimo tego Zalotna Krasopani nikomu nie powiedziała o tym, że jej syn wie o kulcie. Nie nagadała Nikłej Gwieździe. Być może miał jeszcze szansę na naprawienie tego wszystkiego?
"Nie jesteś jej synem" — usłyszał z tyłu głowy syk. Wzdrygnął się, odwracając ciało i głowę w stronę dźwięku. Nie ujrzał... nic. Nagle poczuł, jakby coś go uderzało w klatkę piersiową. Ponownie usłyszał bolesne dla uszu słowa.
"Skrzywdziłeś ją. Nie należy ci się. Nie należy ci się nic!".
Nerwowo zmarszczył nos. Zamknął oczy. Nie znalazł tam spokoju; zamiast tego czuł się brudny, jakby był chwilę po starciu z Sosnową Gwiazdą.
"Nie należy...".
— Zamknij pysk! — krzyknął, jeżąc sierść. Wysunął pazury i zmarszczył brwi. — Zamknij…
Kosaćcowa Grzywa, zanim zdążył dokończyć swoje zdanie, poczuł na sobie zdziwione spojrzenia Wilczaków. Momentalnie jego skóra pod grubym futrem zaczęła płonąć, a oczy zaczęły piec. Kosaćcowa Grzywa spojrzał na wszystkich, otrząsnął się i fuknął, zwieszając głowę. Wymamrotał brzydkie słowa pod nosem, schował pazury i wymaszerował z obozu, a raczej z niego uciekł.
"Skrzywdziłeś ją".
"Zniszczyłeś wszystko".
Chciał uciec jak najdalej.
Czemu jego to spotkało? Czemu? Nic nie zrobił wbrew kodeksowi! Kochał Postrzępiony Mróz! To była miłość, nie zbrodnia przeciwko tym śmierdzących świętoszkom! Czemu... czemu spotkało to jego dzieci? Nie chciał! On nie chciał!
Nagle wpadł w drzewo. Skołowany i słaby, przewrócił się.
Na czole można było dojrzeć czerwoną plamkę, która zaczęła się rozprzestrzeniać po głowie, tworząc szkarłatny labirynt.
Kosaciec nie wstał i nie próbował.
Patrzył w górę, na śnieżnobiałe chmury. Był mokry, brudny, a jego futro było posklejane i zmatowiałe. Oczy nie miały tego młodego blasku, co u innych.
— Czy... czy to ma być mój żałosny koniec? — wyszeptał drżącym głosem, leżąc na plecach. Bolało go całe ciało. — Już... wolałbym dostać owocem w łeb, byle szybko... — westchnął, zamykając oczy.
Żałosny Kosaćcowa Grzywa, żałosny morderca, syn, brat, partner i ojciec trójki dzieci, które zostały przeklęte tylko i wyłącznie przez niego. Co jeszcze żałosnego mógł zrobić w tym jakże żałosnym życiu?
Zatrzepotał rzęsami, obracając głowę w bok. Zauważył ciemną sylwetkę, która zbliżała się do niego. Momentalnie otworzył szerzej oczy; poznawał te charakterystyczne rogi na głowie. Z jego gardła wydobyło się ciche i słabe: "Nie…", po czym pozwolił sobie tak bezwładnie leżeć. Nie miał sił, aby się podnieść.
Może ona już to wszystko zakończy.
<Mamo kochana najpiękniejsza najwspanialsza? Przepraszam cię, ok?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz