BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 24 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

24 sierpnia 2025

Od Lodowego Omenu

 Niebo tego dnia było blade o świcie. Zasnute jasnoszarymi chmurami nie dopuszczało nawet promyczka słońca. Ziemia pod oporem regularnych opadów deszczu ze śniegiem zmiękła i zbłotniała, tworząc brodziki właściwie w każdym większym czy mniejszym wgłębieniu. To nie była przyjemna pogoda, ale z reguły życie bywało pełne nieprzyjemności.
Gdzieniegdzie płytkie warstwy śniegu, które zdążyły spaść z nieba nocą już roztapiały się i mieszały z wilgotną breją. Przynajmniej zima nie była wyjątkowo surowa. Problemem była tylko dostępność do zwierzyny. Zimno mogło być jedynie uporczywe, ale jeśli ktoś był ostrożny, to nie niebezpieczne.
W Klanie Wilka wrzało. Koty bardzo angażowały się w rozmowy o ostatnich zaginięciach, niektórzy rozprawiając o nich głośniej niż drudzy. Idealny temat do rozpoczęcia sporów i kłótni czy bezpodstawne oskarżenia o zdradziectwo, gdy nie było się zwolennikiem teorii, że stali za tym Klifiacy.
Niektórzy wciąż wylizywali rany po wojnie, choć Klan Wilka odniósł śladowe, właściwie znikome straty. Nikt nie zginął, a jedynie kilku nieszczęśników wróciło mniej lub bardziej poranionych. Część wciąż musiała odwiedzać Cisowe Tchnienie, która regularnie badała ich stan.
Widziała niemal od rana, że Pokrzywowy Wąs kręci się przy legowisku medyka. Nic dziwnego. Lód widziała, że wewnątrz był wciąż Trzcinniczkowa Dziupla, który na wojnie stracił wzrok. Jego były uczeń. Cóż, Lód była pewna, że kocur prędzej czy później, w mniej czy bardziej jasnych okolicznościach zniknie. Taka była rzeczywistość w Klanie Wilka.
Gdy Pokrzywowy Wąs wyszedł z legowiska medyka i skierował się bezpośrednio w stronę sterty, skąd zabrał małą, chudą mysz i odwrócił się, kierując się w stronę legowiska starszych. Lód, leżąca dotąd pod drzewem nieopodal innych mistrzów, podniosła głowę zainteresowana. Wstała i zrównała krok ze swoim dawnym uczniem, który widząc ją, natychmiast się zatrzymał.
— Zanosiłeś już dziś zwierzynę do legowiska starszyzny.
Przełknął ślinę. Wyglądał nerwowo. Choć zwykle wyglądał tak, gdy Lód mierzyła go tym swoim długim badawczym spojrzeniem.
— Tak, ale...
— Jest środek pory nagich drzew. Nie możemy szastać zwierzyną, gdy już i tak większość patroli wraca z pustymi pyskami.
Nie odpowiedział nic. Pokiwał głową i miał ją wyminąć, ale go zatrzymała.
— Jak się czuje Kwitnący Kalafior?
— J-jest zmęczona... Po chorobie — odparł. Odwrócił wzrok. Spojrzał gdzieś w gąszcze krzewów, choć wcale nie wyglądało na to, by był nimi zainteresowany.
— Opiekuj się nią. Z rozsądkiem, ale opiekuj.
Rzadko kiedy słyszała, by w głosie Pokrzywy brakowało tej nonszalanckiej pewności. Nic dziwnego, że był ostatnio tak przyćmiony. Kalafior nie była już w pełni swojej sprawności. Dziękowała sobie w duchu, że nie była zbyt dobra w miłość i jakiekolwiek więzi emocjonalne. Przynajmniej nie musiała się martwić, kiedy ktoś odejdzie z tego świata.
A bardziej przekonywała siebie, że tak jest.
Odprowadziła spojrzeniem Pokrzywę, gdy odłożył wziętą wcześniej zwierzynę i ruszył do legowiska swojej partnerki. Zimne błękitne oczy na moment wydawały się łagodnieć. Odwróciła gwałtownie wzrok i usiadła tam, gdzie wcześniej, w cieniu jednego z sosnowych drzew. Wiatr nie był tak bardzo uciążliwy, gdy gruby, wysoki pień tworzył naturalną barierę.
— Lodowy Omenie.
Odwróciła głowę. Powitał ją Blade Lico. Skinął jej głową i usiadł obok. Pysk wciąż miał zaczerwieniony od krwi myszy, którą przed chwilą zjadł.
— Jak zdrowie?
Spojrzał na nią tak wymownym i długim spojrzeniem, że przez chwilę zastanawiała się, czy to nie wyzwanie. Zmrużyła oczy.
— Czuję się dobrze.
— Cóż, co innego da się ostatnio usłyszeć w klanie — rzucił swobodnie, a jednak dostatecznie wymownie, by można było dłużej zastanawiać się nad tym, jaki był jego cel w poruszaniu tego tematu. Odwrócił się do niej plecami, by odejść, ale zanim to zrobił, rzucił jej jeszcze spojrzenie. — W każdym razie, wybieram się zaraz na patrol łowiecki. Idziesz?
Lodowy Omen skinęła krótko głową.
— Dołączę do ciebie.
Blade Lico odszedł bez słowa. Lód sama miała już się podnieść z miejsca i dołączyć do grupy mistrzów, teraz dziwnie małej, gdy zabrakło w niej Topielcowego Lamentu, by obgadać następne ćwiczenia. Ledwo jednak zdążyła ruszyć łapą, a cień znów rzuciła na nią sylwetka innego wojownika. Pokrzywowy Wąs, wyraźnie czymś przybity, patrzył na nią swoim złotym wzrokiem.
— Lód... czy... możemy porozmawiać? — spytał.
— A czy kiedykolwiek odmówiłam ci rozmowy?
— Możemy wyjść po  drodze na patrol łowiecki. Nie chcę marnować czasu na plecenie głupot, skoro można plec głupoty i jednocześnie robić coś pożytecznego. Masz rację, potrzebujemy zwierzyny — urwał skołowany. — A poza tym... Nie chcę o tym rozmawiać w obozie. Potrzebuję trochę ciszy. 
— Planuję wyjść z Bladym Licem. Możesz do nas dołączyć, ale jeśli liczysz na osobistą rozmowę, to nie sądzę, aby to cię usatysfakcjonowało.
— Nie — przytaknął Pokrzyw, zerkając w stronę legowiska Cisowego Tchnienia. — Ale to nic. Muszę jeszcze pomóc przy rannych... Trzcinniczkowa Dziupla... To mój uczeń, nie mogę go zostawić. Wciąż nie może się pogodzić z tym, co się stało. Wszyscy wiemy, co oznacza niepełnosprawność w Klanie Wilka — urwał, a głos mu zadrżał. Lód podniosła uszy.  — ...Od rana zanoszę Cis wilgotny mech. No i Kalafior... Jest coraz starsza i słabsza. Chcę spędzić z nią trochę czasu. Możemy spotkać się przy wschodniej rzece. Nad skarpą, wiesz gdzie. O szczytowaniu słońca — zaproponował.
Mistrzyni skinęła głową. Nie miała powodu, by odmawiać. To nie pierwszy raz, gdy Pokrzywowy Wąs prosił ją o rozmowę i najprawdopodobniej nie ostatni. Nie miała na głowie nic na tyle ważnego i zajmującego, by nie znaleźć dla niego odrobiny czasu. 
Gdy tylko wymiana zdań się skończyła, Lód skierowała się ku wyjściu z obozu, gdzie czekał już na nią Blade Lico. 
Równym krokiem opuścili obóz i udali się wydeptaną już dawno ścieżką. Pośród leśnych gąszczów tutaj trawa nie była tak wysoka, a przynajmniej na taką nie wyglądała. Tysiące kocich łap, które przez księżyce tędy przechodziły, już dawno utorowały drogę. Nie było śniegu, może poza kilkoma niedużymi zaspami, które i tak dogorywały,  z każdą sekundą rozlewając się w coraz mniejszą, wodnistą, błotną breję. Tam, gdzie ziemia nie była rozmiękczona błotem, tam była twarda jak skorupa i na tyle zmarznięta, że próby kopania  w niej skończyłyby się wyłamaniem pazura. Chmury nad ich głowami zwiastowały deszcz - a bardziej ulewę. Była to co najmniej tragiczna, a z całą pewnością niesprzyjająca pogoda na polowanie. Wojownik jednak nie znał spoczynku. Jego obowiązkiem było zadbanie, by klan miał się czym pożywić.
Gdy przechodzili przez kolejną już rozmokłą warstwę gleby, Lód zawróciła i wykonała w niej jeszcze kilka śladów. Blade Lico zerknął na nią, gdy została na chwilę z tyłu, unosząc pytająco brew.
— Pozwólmy samotnikom myśleć, że jest nas więcej — wyjaśniła Lód, od razu zrównując ponownie krok z wojownikiem. 
— Myślisz, że nas zaskoczą?
— Nie powinni. Gdybym była głodnym samotnikiem, wybrałabym lepszy moment na próby atakowania patroli łowieckich i wykradania im zdobyczy — mruknęła pod nosem, gdy jakiś pojedynczy niesiony przez wiatr listek osadził się na jej pysku. Potrząsnęła głową. — Mokre futro przestaje izolować ciepło. Jeśli ktoś życzy sobie przeziębienia i szybszej śmierci, to z pewnością skorzysta z takich warunków. Nie sądzę jednak, by taki był cel większości samotników.
— Ale są zdesperowani. W desperacji zwykle nie myśli się logicznie.
— To prawda.  Ale zdesperowani są na tyle słabi, by nie stanowić dla nas zagrożenia. Zaś ci wystarczająco silni, by nam zagrozić, nie są  zdesperowani — odparła, unosząc głowę do góry i otwierając pysk, by rozpoznać otaczające ją zapachy. — A przynajmniej nie na tyle zdesperowani, by atakować nas w takich warunkach pogodowych i narażać się na niepotrzebne ryzyko. Nawet wielu wojowników musi na siebie uważać w taką pogodę, a co dopiero samotników żyjących na własną łapę — przerwała. — Ale i tak powinniśmy zachować czujność. Tylko głupiec zakłada najlepszy scenariusz — zatrzymała się na chwilę i zawęszyła. Zapach był słaby, zwietrzały, rozmyty przez wilgoć, ale wciąż wydawał się dość świeży. — Czuję mysz.
— Ja też — mruknął Blade Lico, przysuwając pysk do ziemi. Coś rzuciło mu się w oczy. — Kawałek nadgryzionej kory.
— Była tu chwilę przed nami.
Coś zatrzeszczało w poszyciu. Leśne runo poruszyło się pod ich łapami. Lodowemu Omenowi prawie umknęłoby szaro-bure futro posuwające się od krzewu do krzewu. Przypadła mocniej do ziemi i cicho, delikatnie uniosła łapę, gdy tylko zobaczyła, że mysz ustała na dwóch łapach, rozglądając się wokół siebie.
Lód wyskoczyła z miejsca prosto na mysz, która nie miała żadnych szans na ucieczkę. Uderzenie serca i zwierzę już wisiało w pysku mistrzyni. Rozległ się głuchy trzask, gdy kotka połamała kości gryzonia jednym zaciśnięciem szczęk. 
Lód znalazła miejsce, gdzie utwardzona ziemia ustępowała miękkiej glebie, wykopała płytki dół i zakopała tam zdobycz, przysypując ziemią na nowo. 
Oblizała pysk z krwi.
— Mamy szczęście.  Coś musiało wypłoszyć ją z kryjówki. Musielibyśmy mieć duży traf, żeby złapać coś jeszcze — przyznała.
— Jeśli się nie uda, wrócimy z tym, co mamy. Lepsza jedna chuda mysz od niczego. Wiele patrolów nie znajduje nawet marnej kości.
Zgodziła się z Bladym Licem krótkim przytaknięciem. I stali tak jeszcze przez chwilę, w całkowitym milczeniu, w ciszy, by odsapnąć w towarzystwie  melodyjnego gwizdania wiatru. Lód przymknęła powieki i w tym samym momencie poczuła, jak delikatny deszcz mierzwi jej futro, a kropelki wilgoci osadzają się między jej sierścią. 
Otworzyła znów oczy i rozejrzała się. Byli na skraju polany. Mętna, pozłocona trawa, a wokół samosiej młodych sosen, które dojrzewały tak powoli, że Lód doskonale wiedziała, że nigdy nie zobaczy ich pełnej, dojrzałej formy. 
— Widziały, jak się rodzę i zobaczą, jak umrę — szepnęła do siebie pod nosem. Blade Lico na chwilę zerknął na nią pytająco, a potem sam zawiesił wzrok na drzewach i zdawało się, że doskonale rozumiał, co miała na myśli.
— A same wciąż są młode — dodał, prostując się i zerkając w ciemne niebo, którego chmury powoli pękały. — I takie same. Krótko żyjemy, prawda?
— Dlatego lubię zatrzymać się na chwilę i wczuć się w zapach sosnowych drzew — mruknęła. — Nasza przyszłość jest ograniczona, ale przyszłość świata... — westchnęła głęboko. — Czy świat też umiera, Blade Lico? Jak myślisz?
— Myślę, że wszystko umiera.
— Duchy nie umierają. Nie tak jak my.
— Duchy nie są namacalne.
— A jednak są rzeczywistością. Jak drzewa. Jak my — kontynuowała. — A może nie wszystko umiera. Może informacja jest wieczna. Nawet, jeśli nas zabraknie, nasze słowa, decyzje i gałęzie możliwości, z których nigdy nie skorzystaliśmy, będą ciągnąć się przez długi czas. Przeszłość nigdy nie mija, jedynie zmienia formę. Jest lasem jabłoniowym wyrośniętym z jabłoni, która wyrosła z pestek, jakie zakopaliśmy dawno temu. 
— Do czego dążysz? — spytał Blade Lico, doskonale przecież wiedząc, że Lód nigdy nie mówiła niczego bez celu.
— Spytałeś dziś, jak  moje zdrowie — wzruszyła ramionami. — Podejrzewam, że to ma związek z tym, co ostatnio słyszy się o mnie w obozie. Myślisz, że umieram?
Kocur zesztywniał. Rzadko kiedy okazywał po sobie coś innego niż po prostu obojętność, podobnie zresztą, jak Lód. Teraz jednak zrozumiał, że jego komentarz nie uszedł mu na sucho, a kotka była gotowa skonfrontować jego słowa. 
— Mówi się, że stokrotnie powtórzone kłamstwo staje się prawdą.
— Mówi się też, że  burza zawsze przychodzi z zachodu. A czy tak jest? 
Zamilkła, by jej pytanie wybrzmiało jeszcze bardziej wymownie. Gdy Blade Lico nie odpowiedział, kontynuowała:
— Stokrotnie powtórzone kłamstwo nie staje się prawdą, a tworzy jedynie iluzoryczną wizję, która kształtuje emocje i przekonania słuchacza. To nie kłamstwo tworzy zmianę, a ten, kto w nie wierzy. I to nieświadomie. Tak zaczyna się samospełniająca się przepowiednia. 
— Wciąż nie wiem, do czego dążysz.
—  Biorąc pod uwagę fakt, że wizja rzeczywistości niezależnych ode mnie obserwatorów jest  rozbieżna z rzeczywistością, której doświadczam na co dzień, i rośnie w siłę  mimo braku konkretnych zdarzeń i okoliczności, które dawałyby tej wizji (prościej: kłamstwu) wiarygodność i racjonalne oparcie, a także tworzyłyby warunki pozwalające jej zaistnieć, uzasadnione byłoby z mojej strony dojście do wniosku, że jej źródło nie jest przypadkowe. 
Znów zamilkła. Prześwidrowała kocura spojrzeniem na wskroś.
— Innymi słowy, plotki o mojej chorobie nie są zbiegiem okoliczności. 
— Tak sądzisz?
— To jest moja hipoteza.
— Czy twoja hipoteza zakłada również, że to ja jestem ich twórcą?
Lodowy Omen przekręciła głowę.
— Nie. To, jak rzuciłeś rano ten komentarz, badając moje granice czy to, jak zareagowałeś teraz, gdy znów o tym wspomniałam, mogłoby wzbudzić moje podejrzenia. Ale nie miałbyś powodu, by mi szkodzić.  To psuje mi całą układankę — mruknęła i zaczęła na nowo iść, wymijając młodą sosenkę, na którą rzuciła jeszcze ostatnie, długie spojrzenie.  Blade Lico od razu zrównał z nią krok. — Głupim byłoby zakładać, że kultysta miałby szkodzić drugiemu kultyście. Ani ty nie jesteś głupi, ani ja, więc nawet przez chwilę nie pomyślałam, żebyś miał coś z tym wspólnego. Ale kotów spoza kultu, które nieprzychylnie patrzą zarówno na mistrzów, jak i na lidera nie brakuje.
— Chcesz dociec, kto jest odpowiedzialny za rozpowiadanie tych plotek?
— Nie.  Począwszy od tego, że opieram się wyłącznie na swoich domysłach i nie mam żadnych dowodów na to, że było to celowe działanie - to znaczy, żadnych konkretnych dowodów poza tymi ściśle logicznymi - więc nie będę łapać hipotetycznej myszy, a skończywszy na tym, że jeśli było to działanie celowe, to jego inicjator  z dużym prawdopodobieństwem sam mi się wskaże.
— Doprawdy?
— O ile sprawca nie działa w sposób zaplanowany i wykalkulowany, a to się zdarza rzadziej. Presja to dobry przyjaciel dla tych, którzy szukają prawdy. Im więcej się o czymś mówi, tym ciężej znaleźć źródło słów - ale tym większy ciężar na barkach tego, kto je pierwszy wymówił. Wystarczy udawać, że wszystko wiesz, a woń strachu i potu powie ci wszystko, co musisz wiedzieć. 
Normalnie nie dzieliłaby się tą wiedzą, doceniając wagę i bezcenność milczenia. Z Bladym Licem mogła być jednak bardziej otwarta. Nie całkowicie; przed nikim nie była całkowicie otwarta, a Blade Lico, choć był jej bliski, to niewystarczająco, by powierzać mu o sobie więcej, niż to konieczne. 
Był za to mądry i Lód doskonale wiedziała, że żadne jej słowo nie było dla niego odkrywcze. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, o czym mówiła.
— Czy twój wywód o śmierci i przemijaniu był jedynie wstępem do... czegokolwiek, co mi teraz powiedziałaś, czy miał w sobie trochę szczerości?
— Miał w sobie nawet bardzo dużo szczerości.
I na tym skończyła. Nic więcej nie potrzebowała mu mówić. Ani o tym, jak bardzo łzawy kaszel popchnął ją do znacznie bardziej osobistych przemyśleń na temat śmierci ani o tym, jak jej lęki rozbudziły się na nowo, jeszcze bardziej upiorne, jeszcze silniejsze, w innej, dużo bliższej formie.
Dalej szli w milczeniu, nasłuchując odgłosów zwierzyny i próbując wykorzystać wszystkie swoje zmysły, by cokolwiek wytropić. Wszystkie ślady, jakie mijali po drodze - czy to skrawki futra, czy to żółć, czy odchody, czy pozostawione na błotnistej ziemi ślady łapek - było już zwietrzałe i wyraźnie miało swój czas. Oczywiście, można było pokusić się o szukanie siedliska ryjówek czy kretów nawet po przestarzałych śladach, co też zrobili, ale z marnym skutkiem. Zatrzymali się nad rzeką, której zimne, lodowate wody Lód mogła poczuć na swojej skórze nawet mimo tego, że do niej nie weszła i wchodzić nie zamierzała.  Wystarczył widok wartkiego nurtu i okazjonalne kropelki wody wytryskające przez to, że odbijała się od odłamków skalnych. Stali na skraju skarpy, o której wspominał Pokrzywowy Wąs. Dawniej chodziła tu czasem z Jadowitą Żmiją. Ostatnio nie miała powodów, by się tu przechadzać, a samotne wędrówki w tym sezonie nie wchodziły w grę.
— Już nic nie znajdziemy — powiedział w końcu Blade Lico. — Lepiej zawrócić i odejść z tym, co mamy, zanim jakiś głodny samotnik wykopie twoją mysz.
Zerknęła na niebo. Słońce właśnie dobrnęło do zenitu. Pokrzywowy Wąs zaraz tu będzie.
— Zanieś mysz do obozu. Ja tu zostanę.
— Na pewno? — Blade Lico uniósł brew.
— Znasz mnie. Nie podejmowałabym ryzyka, nie będąc go świadoma — zapewniła go. — Ślady wielu łap zniechęcą samotników do podążania naszym tropem, a wilgoć rzeki osłabia moją woń .  Poza tym niedługo będzie niedaleko przechodził kolejny patrol graniczny. Przyłączę się do innych wojowników. Nie zamierzam zostawać tu długo. Wróć i zabierz moją mysz do obozu.
Blade Lico pokiwał głową. Odwrócił się i odszedł, pozostawiając ją samą, na chwilę tylko jeszcze rzucając jej długie spojrzenie. Mogli mieć zawiłą i dziwną relację. Mimo tego, że oboje nie byli do siebie w żaden sposób emocjonalnie przywiązani, wciąż wydawała się w pewien sposób wyjątkowa. Wciąż byli sobie "bliscy", na swój sposób, choć żadne nie opłakiwałoby śmierci drugiego.
Lód przysiadła na skraju skarpy pozwalając, by chłód bijący od rzeki stał się jeszcze bardziej odczuwalny. Wiatr mierzwił delikatnie jej futro. Słońce, choć przykryte chmurami, znajdowało się prosto nad jej głową. 
Usłyszała szelest liści i cichy odgłos kroków na zmarzniętej trawie. Przez chwilę nie odwracała się.
— Przyjemnie jest patrzeć na rzekę — zaczęła. Potem wstała i powoli zwróciła pysk w stronę kocura, którego się spodziewała.
— Tak. Przyjemnie — odparł Pokrzywowy Wąs, jakby smutno. Oczy miał zamglone, prawie nieobecne, w jakimś skrytym żalu czy innej melancholii. Tak niepodobne do niego, tak zachwiane w swojej codziennej pewności. Coś go dręczyło i Lód widziała, że było to coś dużo głębszego niż nieudany poranek. — Lód-.... Lodowy Omenie — poprawił się. — Czy... mogę cię o coś spytać?
— Już mnie spytałeś — odparła, zerkając ponuro w taflę wody. — Choć podejrzewam, że nie to miałeś na myśli. Po co wahać się przed zadawaniem pytań? Ze wszystkich kotów ty wiesz najlepiej, jak cenię ciekawość.
Pokrzywowy Wąs przestąpił z łapy na łapę. Westchnął głęboko. Przez chwilę wiatr zawiał mocniej, jakby rezonował z panującym tu nastrojem, jakby wyczuwał piętrzące się w głowie wojownika emocje i wywlekał je na wierzch - przymusowo, lamentacyjnie, powodując, że przygnębienie było jeszcze mocniej odczuwalne. Oprócz rzeki towarzyszyły im tylko piękne, wysokie, sosnowe drzewa, stare jak świat, po których korze zaczynały spływać pierwsze kropelki narastającego z nabrzmiałych chmur deszczu. Nawet one płakały.
— Lód... Znamy się tak długo. Tyle mnie nauczyłaś. Bezemocjonalnie, chłodno, nieempatycznie, a jednak rozbudziłaś we mnie coś, co pomogło mi się odnaleźć w tym okropnym świecie. Może koniec końców nie jest taki okropny, jeśli dłużej się o tym myśli... — potrząsnął głową. — Wiesz, wszystko się kończy. Sama mi to mówiłaś. Wszystko się kończy, ale to dobrze, prawda? Wszystko musi się skończyć. Mój syn.... — jego głos zadrżał. Wojownik wysunął pazury. — Tak wiele mnie nauczyłaś. Nauczyłaś mnie akceptować świat takim, jakim jest. Tak wiele o mnie wiesz. Pomogłaś mi pogodzić się z tym, że go już nie ma. Tak dużo ci powierzałem. Tak długo się znamy, a ja mam wrażenie, że z każdym dniem wiem o tobie mniej, niż kiedy byłem uczniem.
Lód się nie odwróciła. Chłodnym, niewzruszonym spojrzeniem wpatrywała się rytm spokojnej wody, czując na sobie pierwsze krople deszczu. Pierwszy raz od tylu księżyców czuła coś, czego nie czuła nigdy. Nie patrzyła na Pokrzywowy Wąs, bo to spojrzenie by zabolało. Dobrze o tym wiedziała.
Dlaczego pozwoliła sobie na te uczucia? Dlaczego w ogóle czuła, że jego życie, że ON ją obchodził? Był jej pierwszym uczniem, ale nie jedynym. I z pewnością nie był jedynym kotem, który przychodził do niej po dobrą radę, po chłodne i logiczne wskazówki rozwiązania swoich problemów. Wiele kotów szkoliła, oficjalnie czy nie, ale tylko jego mogła nazwać uczniem, takim prawdziwym, a nie tylko noszącym formalny tytuł. Dlaczego?
Wiedziała, co powie. I to w tym wszystkim było najbardziej przytłaczające.
— Lód, proszę, powiedz mi. Chcę ciebie poznać, po tych wszystkich księżycach. Jesteś nie tylko moją mentorką, ale też przyjaciółką — mówił. Głos mu drżał. Nie wiedziała, skąd wzięły się w nim takie emocje. Brzmiał jak ktoś, kto wiedział, że umiera i w przypływie ostatniej nostalgii łapał się każdego skrawka uczuć, jakie trzymały go na tym świecie. — Czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć? Czy jest coś, czego o tobie nie wiem? Czy zawsze byłaś ze mną szczera? Czy kiedykolwiek mnie okłamałaś?
Była odwrócona od niego plecami tak bardzo, że nie mogła odwrócić się bardziej. A jednak, uniosła głowę, jakby uporczywie nie chciała na niego patrzeć.
— Nie wiem, skąd w tobie taki nagły przypływ nostalgii i sentymentu, ale każde pytanie jest ważne i godne odpowiedzi. Więc odpowiem: Nie, Pokrzywowy Wąsie. Nigdy cię nie okłamałam i nigdy cię nie okłamię. Szanuję cię na tyle, by być z tobą szczera. Choć z reguły jestem szczera nawet wobec obcych. Jedynie wybiórcza w słowach.
— Czy jest coś, co powinienem o tobie wiedzieć, Lód? — powtórzył pytanie Pokrzywowy Wąs. W jego głosie pobrzmiewała desperacja. 
— Nie — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie było nic, co musiał ani co powinien o niej wiedzieć. Wiedział dostatecznie dużo. 
— Kłamiesz.
— Mówię prawdę.
— Milczenie jest kłamstwem.
— Nie — Lód wreszcie odwróciła się pyskiem w jego stronę. Tylko na moment, by złapać z nim krótki kontakt wzrokowy, a potem znów skierować wzrok w głębię wody. — Nie, milczenie nie jest kłamstwem. Sądziłam, że powinieneś o tym dobrze pamiętać z moich lekcji. Umieć szczędzić słowa to cenny dar.
Pokrzywowy Wąs strzepnął ogonem. Uszy położył płasko po sobie.
— Czyli twierdzisz, że jesteś ze mną szczera. Że nie kłamiesz.
— Jesteś dzisiaj bystrzejszy niż zwykle, Pokrzywowy Wąsie — rzuciła doczepliwą uwagą. Nie była złośliwa, nie miała w zamiarze go też zranić. To było to dziwne, tak rzadko ujawniające się poczucie humoru mistrzyni powiązane tylko z jednym celem, czyli z tym, by wybadać jego granice i sprawdzić, jak mocno nad sobą panował. Czy czegoś się od niej nauczył.
Ale Pokrzywowy Wąs nie był w nastroju do żartów. Zesztywniał. Wyglądało na to, że jej uporczywe myślenie go załamało. Wyraz bólu pojawił się w złotych oczach, które nagle jakby przygasły.
— Jak możesz? — syknął. Nie był teraz zły. Jego głos przypominał bardziej manifestującą się w nim desperację, żałość i konfuzję, a nie jakąkolwiek furię. — Jak możesz mi to mówić? Spójrz mi chociaż w oczy!
Nie odwróciła się. Pokrzywowy Wąs zrobił krok w przód, ale zawahał się przy następnym uniesieniu łapy. Lód już wiedziała. Wiedziała, że on wiedział. Nie potrzebowała żadnych wyjaśnień.
Zerkając kącikiem błękitnych oczu na jego wstrzymaną, drżącą w powietrzu łapę, uśmiechnęła się spokojnie, chłodno, patrząc na cień, jaki wysokie sosny rzucały na rzekę. Wstała i zwróciła się w jego stronę, na chwilę zawieszając wzrok na jego wysuniętych pazurach, a potem na twarzy, zestresowanej i spanikowanej. Nic nie powiedziała. Łatwiej było milczeć, niż pozwolić, by jej głos ją zdradził. By zdradził to, że mimo tego spokojnego uśmiechu, mimo lodowatego spojrzenia, mimo swojego obycia... wcale nie była obojętna. Jego załamujący się głos sprawił, że poczuła ukłucie bólu, że poczuła się winna, a to nigdy się nie zdarzało. Nie w sposób tak osobisty i tak emocjonalny. I to ją przeraziło. Był dla niej ważny. Stał się dla niej ważny. Jak to się mogło stać?
Pokrzywowy Wąs cofnął łapę, a potem pokręcił głową z szeroko rozwartymi oczyma.
— Jesteś potworem. Jesteś okrutna. Jak mogłaś się taka stać? Kiedy się taka stałaś? A może zawsze taka byłaś... Może po prosu zbyt późno to odkryłem. Na kruki i wrony, nie wiem, co byłoby gorsze! — z każdym słowem mówił coraz głośniej, prawie krzyczał w złości i frustracji, ale gdy dobiegł do końca zdania, eskalacja głosu dobiegła do gwałtownego końca. Zamilkł, spojrzał na nią; tym razem nie z gniewem, furią i złością, ale ze szczerym bólem. — Dlaczego?
Lód nie odpowiedziała. Wpatrywała się w niego w milczeniu, z tym samym obojętnym spojrzeniem, pozwalając, by obrzucał ją tymi epitetami. Jego gniew i frustracja były zrozumiałe, więc przyjęła je na siebie bez mrugnięcia okiem. Nie winiła go za to, że tak o niej mówił. 
Nie dało się opisać tego, jak bolesny był strach odbijający się w jego oczach, gdy na nią patrzył. Odebrał Lód mowę, wyrwał słowa z jej gardła, o ile jakiekolwiek w ogóle była w stanie ułożyć w głowie. Jej uczeń, którego nauczyła, jak żyć, w którego przelała całą swoją ciekawość i zainteresowanie światem, w którym rozbudziła nowe pytania i żądzę odpowiedzi. Bał się jej i wyglądał, jakby jej nie rozpoznawał.
— Powiedz coś! — krzyknął głośniej. —  Czy te wszystkie chwile, które spędzaliśmy na treningach, czy te wszystkie nauki, które wpajałaś mi, gdy byłem dzieciakiem - to wszystko też manipulacja? Teatrzyk po to, żeby mnie zindoktrynować? Zamieszać mi w głowie? A kiedy przychodziłem do ciebie przybity po śmierci mojego syna? Mojego kochanego syna? Kiedy mówiłaś mi, że zamiast rozpaczać nad przeszłością  powinienem skupić się na tym, by dbać o tych, którzy żyją i którzy potrzebują swojego ojca, swojego partnera, swojego mentora? Że nie powinienem pozwolić, by zapamiętali mnie jako zmarnowanego, przegranego, nieszczęśliwego?  Czy to wszystko też były puste słowa tylko po to, żebym ci zaufał? Żebym myślał, że jesteś po mojej stronie?
Mistrzyni uniosła wyżej głowę. W kamiennym spojrzeniu, którym go zmierzyła, nie drgała żadna iskierka współczucia, poruszenia, choćby jakiejś zwyczajnej emocji. Nie była w stanie zapanować nad swoim wnętrzem, więc jedyne, co jej pozostało, to trzymać się skorupy. Nie wychodzić z roli. Nie dać sobie przyznać, że Pokrzywowy Wąs jest dla niej czymś więcej niż obojętnym dla niej istnieniem; narzędziem do czynienia świata lepszym, pełnym mądrzejszych, ciekawych kotów.
— Ty ze wszystkich kotów powinieneś wiedzieć najlepiej, że cenię sobie świadome decyzje. Nigdy nie naginałam twoich myśli pod to, byś był taki jak ja i byś kierował się podobnymi poglądami. Naprowadzałam cię jedynie na ścieżkę, którą uważałam za najlepszą. Mówiłam ci, co ja zrobiłabym na twoim miejscu, ale nigdy nie podejmowałam decyzji za ciebie. Jestem przeciwna zmuszaniu kotów do obierania konkretnej ścieżki. To działa przeciwko moim przekonaniom — tłumaczyła tonem na tyle zdystansowanym emocjonalnie, na ile było to możliwe. Nie mogła mu pozwolić myśleć, że łączy ich jakakolwiek przyjaźń, jakiekolwiek uczucia inne niż chłodna relacja ucznia z mentorem czy wojownika z mistrzem. To go zaboli. Ją jeszcze bardziej. — Świadomość i pełna wola podejmowania decyzji to to, co czyni nas mądrzejszymi i co nas rozwija. Wytoczyłam ci moim zdaniem najlepszą ścieżkę, a potem mogłeś zrobić z moimi naukami, co chciałeś. Nauczyłam cię jedynie tego, jak podejmować świadome decyzje, a nie kazałam ci podjąć konkretne z nich. Ty jesteś panem swojego losu i ty będziesz ponosić konsekwencje za swoje czyny i wybory, te negatywne i te pozytywne; twoje osobiste postanowienia mnie nie interesują. Ale zawsze byłam dla ciebie, gdy miałeś wątpliwości. By podsunąć ci możliwe rozwiązania, abyś sam doszedł do najlepszego dla siebie wniosku. Nigdy tobą nie manipulowałam. 
Pokrzywowy Wąs zaczął chodzić nerwowo w kółko. Przygryzł język zębami i powtarzał te same ruchy, co jakiś czas zerkając na nią to ze złością, to z żalem, to z rozczarowaniem. Kłęby myśli kotłowały się w jego głowie i Lód widziała to bardzo dobrze. 
— Skąd mam wiedzieć, że to też nie jest manipulacja?
— Słuszna uwaga. Nie masz pewności — odparła, obserwując ruchy jego łap. — Wygląda na to, że musisz bazować na zaufaniu. 
— Zaufaniu! — prychnął. — Jak mam ci teraz zaufać? Do stu kruków, Lód! Nie wierzyłem w to, że mogłabyś ukrywać przede mną... — urwał. Nie dokończył, ale oboje wiedzieli, co miał na myśli. — Wierzyłem, chciałem wierzyć, chciałem mieć potwierdzenie, że chociaż teraz będziesz ze mną szczera, więc dałem ci jeszcze jedną szansę. Spytałem cię, czy jest coś, co powinienem wiedzieć. Myślałem, że szanujesz mnie na tyle, by chociaż teraz powiedzieć mi prawdę. Ale nie. Znowu się zawiodłem. Ile jeszcze muszę się na tobie zawodzić? Milczałaś. Przekonywałaś mnie, że nie masz mi nic do powiedzenia. Nawet teraz nie podejmujesz się żadnych wyjaśnień. Niczego! Nie obchodzę cię, prawda? Czym dla ciebie jestem, co, Lód?
Milczała.
— Zabawne — prychnął oschle. Jego ton głosu znów się uspokoił. Teraz brzmiał na rozdartego. — Byłaś moją mentorką, nauczyłaś mnie żyć w tym paskudnym świecie, przez księżyce pomagałaś mi przejść przez żałobę i zacząć na nowo, a na koniec dnia nawet nie wiem, czy uroniłabyś choć jedną łzę, gdybym umarł.
"Tak. Uroniłabym, choć nie chcę w to wierzyć", pomyślała ponuro. 
— Mówiłam ci, żebyś nie pokładał we mnie żadnych sentymentów — powiedziała ostro, przez zęby, aż zalśniły jej kły. Lód, ostoja spokoju, wiecznie zdystansowana i niewzruszona, po raz pierwszy czuła emocjonalny ciężar rozmowy. To było uczucie tak obce, tak nieznane, tak dziwne. Nikt nigdy wcześniej nie wyprowadził jej z równowagi. Nie w ten sposób. Próbując się uspokoić, dodała już tym samym beznamiętnym tonem. — Nie biorę odpowiedzialności za to, że niezbyt mądrze zdecydowałeś inaczej i że równie niezbyt mądrze oczekiwałeś po mnie zaangażowania emocjonalnego.
— Nie mogę oczekiwać od przyjaciółki nawet zapewnienia, że ją cokolwiek obchodzę?
— To są twoje słowa. To ty nazywasz mnie swoją przyjaciółką, choć wyraźnie zaznaczałam, że nasza relacja jest ściśle formalna i powiązana z obowiązkami. Wspierałam cię w podejmowaniu decyzji, bo dobre i rozsądne decyzje jednostki sprzyjają całemu klanu. Nic poza tym.
Nie przyznawała się do jakichkolwiek uczuć.
— Więc wszystkie twoje rady były bezwartościowe — rzucił chłodno.
— Gdyby były bezwartościowe, prawdopodobnie wciąż siedziałbyś w legowisku wojowników i użalałbyś się nad losem swojego syna, martwiąc swoją partnerkę i pozostałe dzieci, którymi nie potrafiłeś się zająć przez większość ich życia.
To były mocne słowa i brutalna szczerość. Pokrzywowy Wąs wysunął pazury i zrobił gwałtowny krok wprzód.
— Nie mów tak!
— Dobrze wiesz, że to prawda. 
— A to?... — zerknął na jej ucho, gdzie wisiało sowie piórko. To samo pióro, które na zakrwawionym śniegu pozostawiła po sobie sowa odpowiedzialna za śmierć syna Pokrzywowego Wąsa. — To nic nie znaczy? Nigdy nic nie znaczyło? Zależy ci wystarczająco, by wykonywać symboliczne gesty, ale gdy przychodzi co do czego, masz mnie głęboko pod ogonem? Po co wciąż trzymasz to pióro? Po co, skoro mogłabyś je wyrzucić i zapomnieć? Naprawdę wierzyłem, że zachowałaś je, bo ci zależy. Najwyraźniej masz rację mówiąc, że byłem głupi. To tylko kolejny fałszywy trop w twojej odsłonie. Czasem się zastanawiam, czy w ogóle cokolwiek, co kiedykolwiek dla mnie robiłaś i co kiedykolwiek mówiłaś było prawdziwe. Czy w ogóle Lodowy Omen, jaką znałem i jaką szanowałem była prawdziwa.
"Trzymam to pióro, bo mi zależy. Bo łatwiej jest okazać przywiązanie czynem, niż słowami".
— Przypomina mi o tamtym dniu.
— To dziwne, że jeszcze nie zapomniałaś — rzucił oschle. — A pamiętasz o tym, że uratowałem ci wtedy życie?
— Tak. Pamiętam.
— Żałuję, że to zrobiłem — warknął głęboko, a potem jakby orientując się, co właśnie powiedział, rozluźnił mięśnie. Westchnął głęboko, jakby próbował się uspokoić. Przymknął na chwilę oczy, a potem znów je otworzył. — Powiedz mi wszystko. Dlaczego ją zabiłaś. Dlaczego tam byliście.... Dlaczego Nikła Gwiazda mówił o Mrocznej Puszczy.
— Dlaczego miałabym ci to zdradzać?
— Jesteś mi winna wyjaśnienia.
— Nie jestem ci winna nic ponadto, co już powiedziałam — odparła. — Nie udawaj, że sam dzielisz się ze mną każdym fragmentem swojego życia. 
— Powiesz mi prawdę — nie odpuszczał. Jego wzrok był stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. Jakby role nagle się odmieniły, a mentorka stanęła w pozycji zależnej od własnego ucznia. Ton jego głosu zainteresował Lód. Przekrzywiła głowę w charakterystyczny dla siebie sposób. — ...Albo cię za... zabiję — powiedział żałośnie, choć nie brzmiało to na groźbę. Głos mu drżał. Nie chciał tego robić.
Lód otworzyła szerzej oczy. Rozumiała jego gniew i targające nim emocje, ale nie spodziewała się, że posunąłby się do takich słów. Ciężko było jej rozpoznać w jego głosie blef, rozszyfrować tę zagadkę. Czy był w stanie to zrobić?
— To nie jest najlepsza opcja. Na twoim miejscu zaplanowałabym to inaczej — znów mówiła tym swoim tonem nauczyciela, który uwielbiał tego typu rozmowy. Tym razem jednak to nie była kolejna intelektualna zabawa, a desperacka próba ucieczki z emocjonalnej rozmowy, na którą nie była przygotowana i której nie potrafiła prowadzić, w głąb tego, w czym była najlepsza. Uczenie.  — Przede wszystkim nie pozostawiłabym śladów swojego futra na krzewie — podzieliła się z nim swoją uwagą. Wojownik spojrzał za siebie, podążając za nią wzrokiem; faktycznie: kępka niebieskiej sierści ostała się na jednym z krzaków. — I dopilnowałabym, żeby nikt nie mógł określić czasu mojego zaginięcia. Wyszedłeś samotnie, zgadza się? Jeśli mnie zabijesz, domyślą się, że to ty. Nikt nie wychodzi samotnie w ten sezon, przy tej pogodzie.
Pokrzywowy Wąs przerwał jej gwałtownie.
— Wyszedłem sam. Ale w obozie widziano, jak zajmuję się rannymi i starszymi. Pewnie myślą, że poszedłem po wilgotny mech — mówił dalej. Próbował brzmieć groźnie i dosadnie, ale ton głosu mu drżał, a oczy mrugały co uderzenie serca, by strzepnąć nagromadzającą się w nich wilgoć. Zaczerwienione białka patrzyły na Lód z taką desperacją, jakby liczył, że w końcu, jakimś cudem, sama zacznie mówić. — Wyszliśmy o różnych porach. Nie zorientują się, że mogłem z tobą przebywać — kontynuował, jeszcze bardziej desperacko, tak cierpkim i suchym tonem, że Lód miała wrażenie, że zaraz zajmie się głębokim kaszlem. — I myślą, że jesteś chora. Słaba, osłabiona mistrzyni, z dolegliwościami po chorobie, do których nie chce się przyznać. Czemu miałaby chcieć zostać sama w lesie? Czemu miałaby się odłączyć i już nigdy nie wrócić?
Lód uniosła brwi. Nie mogła powstrzymać zaskoczenia. Nie wiedziała, że Pokrzywowy Wąs mógłby być do tego zdolny. To zbyt skrupulatne, zbyt zaplanowane, zbyt chłodne dla kota, jakim był i jakiego znała. Jak bardzo musiało go zaboleć odkrycie o tej ciemnej, mrocznej i trzymanej w głębokiej tajemnicy części niej? Jak bardzo musiało go to dotknąć, skoro był skłonny posunąć się do upozorowania samobójstwa?
Rozluźniła mięśnie. Jeśli to, co mówił, było prawdą, to nie było sensu stawiać oporu. 
— Jestem pod wrażeniem — odparła chłodno. — To przemyślana zbrodnia. Nie w twoim stylu — miauknęła, po raz kolejny wbijając małą szpileczkę w jego sumienie. Być może dlatego, że zazdrościła mu, że je w ogóle miał. — Czyli jednak czegoś cię nauczyłam? — spytała, podejmując się kroku do przodu. Wojownik cofnął się, wbijając w nią ostre, uważne spojrzenie. — Tak... W Klanie Wilka dla chorych i słabych nie ma miejsca. Ci, którzy nie chcą być ciężarem sami odchodzą w las, by tam umrzeć. Czy przynajmniej by zacząć nowe życie — przekręciła głowę. — Bardzo sprytne, Pokrzywowy Wąsie. Musisz mnie naprawdę nienawidzić.
Kocur  odwrócił gwałtownie wzrok. Przejechał pazurami po rozmokłej ziemi, teraz jeszcze bardziej błotnistej, gdy z nieba zaczęły lać się krople deszczu. Choć próbował to ukryć, to Lód dobrze wiedziała, że każdy taki komentarz bolał go jeszcze bardziej.
— Skończ z tymi uszczypliwościami — warknął. — Skończ się ze mną droczyć, tylko choć raz uszanuj mnie na tyle, by...
— Chcesz znać prawdę? — podjęła w końcu. — Dobrze. Dostaniesz ją.
Wbiła w niego długi, nieprzerywany wzrok, czując, jak nawet jej własne niewzruszone oczy pokrywają się szklaną powłoką. Ile to już było księżyców, odkąd pozwoliła sobie na coś takiego?
Znów zwróciła się twarzą do rzeki. Może dlatego, że nie chciała patrzeć mu w oczy, przyznając się do czynów, które dla niego były krwawą zbrodnią. A może dlatego, że to ta rzeka była świadkiem wielu polowań, a ten las tworzył przestrzeń, w której setki samotników traciło swoje życia.
— Koty, które widziałeś.... Widziałeś je, prawda? — przerwała, by wtrącić pytanie. — Widziałeś nas w nocy, zgadza się?
Zerknęła na Pokrzywowy Wąs. Skinął głową bez mrugnięcia okiem. Bez słowa. Odwróciła się więc znów w kierunku rzeki.
— To byli kultyści Mrocznej Puszczy. Przynajmniej raz w księżycu wychodzimy, by zabić samotnika. Ich dusze są symboliczną ofiarą dla Mrocznej Puszczy, tak sądzę.
Pokrzywowy Wąs zatoczył się do tyłu. Lód obróciła gwałtownie głowę tylko po to, by zobaczyć jego obrzydzone, pełne wzgardy spojrzenie.
— To jest chore — syknął. — Obrzydliwe. Jak możesz w to wierzyć? Nie obchodzi mnie Klan Gwiazdy czy Mroczna Puszcza, ale jak możesz czcić cokolwiek na tyle, by ślepo zabijać w tego imieniu? Jak możesz?
Wyprostowała się i uniosła wyżej głowę. Jej głos, mimo, że utrzymany w dawnym tonie, stał się głośniejszy, ostrzejszy, twardszy. Nigdy wcześniej się tak nie czuła.
— Żadne moje zabójstwo nie było ślepe — wycedziła cierpko. — I nie czczę żadnych duchów. Ani Klanu Gwiazdy, ani Mrocznej Puszczy; wszystkie są takie same. Doznały wieczności, a z wiecznością przychodzi świadomość zupełnie inna, zupełnie rozleglejsza niż nasza. Czy naprawdę myślisz, że duchowi, który żyje już tak długo, że zapomniał, jak to jest być śmiertelnym - który żyje tak długo, że widział tysiące rodzących się i umierających kotów - myślisz, że jemu będzie zależeć na takich jak my?
Pokrzywowy Wąs nie odpowiedział. Cały czas wpatrywał się na nią pełnym wzgardy i rozczarowania spojrzeniem. Bał się jej. Czuła woń strachu, która ulatywała z niego jak dym z paleniska. Z każdym słowem coraz bardziej się jej bał. To było bolesne.
Lód parsknęła.
— Oczywiście. — Wiatr zawył głośniej, gdy na niego spojrzała, jakby rezonował z toczącymi się w jej głowie myślami. — Nie, Pokrzywowy Wąsie. Nie czczę żadnych duchów. Jeśli żyjesz wiecznie i masz czas, by widzieć tysiące urodzin, śmierci i codziennych problemów, przestajesz patrzeć na innych  jednostkowo. Stają się zbitą, szarą, nieinteresującą masą. Niewyróżniającą się całością i pionkami, którymi można sterować. Żyjąc w próżni nieskończonego szczęścia czy nieskończonego bólu tracisz swoją tożsamość. Zapominasz o tym, jak wygląda rzeczywistość poza tym, czego doświadczasz, bo uderzenia serca trwają dniami, a dni księżycami. Nie da się być "dobrym" kotem, jeśli doświadczyło się życia poza światem. Jeśli zapomniało się trudów śmiertelności, jeśli w ciągu swojej niekończącej się egzystencji widziało się tak dużo kotów, że ich charaktery przestają wydawać się odrębne, a historie poruszające. Nie wyznaję żadnych duchów i nigdy nie będę wyznawać.
Pokrzywowy Wąs dalej milczał. Obserwował każdy jej krok z taką uwagą, jakby miała czegoś próbować. Nie planowała żadnego ataku, ale ta uważność i ostrożność ją ucieszyła.
— Mroczna Puszcza i Klan Gwiazdy niczym się nie różnią. Oba są niewrażliwe na krzywdę i oba skłonne do krwawej ofiary w imię własnego dobra lub dobra swoich własnych ideałów. Jedyna różnica jest taka, że tylko jedno z nich zastrzegaj sobie prawo do nazywania siebie tymi dobrymi, wielkimi, i tylko jedno z nich narzuca swoje zasady i każe cię za nieprzestrzeganie zasad, na które się nie zgodziłeś. 
— Zasady?
— Mój dziadek — Lód zwróciła wzrok ku drzewom. — Został przez nich spalony na popiół. Piorunem. Może nie był "dobrym", cokolwiek ma to znaczyć, kotem, ale był dobry dla swojej rodziny. Był dobry dla swoich młodszych bliskich, którzy potrzebowali go żywego. Podejrzewam, że Klanowi Gwiazdy zależy bardziej na swojej dumie, a to była ich manifestacja własnych kompleksów wyższości spowodowanych wiecznym istnieniem, niż na uczniach, którzy musieli widzieć martwe spopielone ciało członka swojej rodziny — opowiadała. Nigdy nie zwierzała się nikomu z tak bliskich jej tematów. — Jeśli nie wierzysz w Klan Gwiazdy, czeka cię potępienie, na świecie i po śmierci. Nie podejmujesz świadomego wyboru, ale jesteś przymuszony do podążania wytyczoną dla siebie ścieżką. Mroczna Puszcza nie ma zasad. Nie określa się jako przodkowie, których należy czcić, nie zmusza do wiary; koty same to robią, z własnej woli, i same przyjmują na siebie tego konsekwencje. Przestrzegasz tylko tych zasad, na które się zgodziłeś. Z duchami da się dogadać, o ile masz w sobie wystarczająco sprytu, by nie dać się oszukać. Ślepych wyznawców jest w Klanie Wilka dużo. Oni są łatwym celem.
Pokrzywowy Wąs wysunął pazury i przejechał nimi po jednym z większych kamieni. Dwie ryski zdobiły teraz grafitową nawierzchnię odłamka skalnego.
— Jeśli nie jesteś ślepą wyznawczynią,  a robisz to wszystko świadomie, to jesteś jeszcze gorsza — syknął oskarżycielskim tonem. — Możesz sobie wierzyć w co chcesz, ale co z tymi samotnikami? Nie wierzę, że nie widzisz w tym nic złego. To obrzydliwe, potworne, okrutne... Jak można zabić dziecko? Jak można zabić kogokolwiek w ramach jakiegoś chorego rytuału? Co jeszcze robicie? Zmuszacie koty do dołączenia pod groźbą? A może te śmierci i zaginięcia w klanie to wasza sprawka?  Ile niewinnych osób już zabiłaś, Lód? Ile planujesz zabić?
Kotka omiotła go surowym spojrzeniem.
— Opanuj swoje emocje — powiedziała twardo. Sama starała się chować swoje własne. Tylko wtedy czuła, że miała kontrolę nad sytuacją. — Jeśli starasz się wywołać we mnie wyrzuty sumienia, to od razu cię informuję, że silisz się na daremno — kontynuowała. — Mam szacunek do każdego życia, które odbieram. Znam jego wagę. Znam wagę śmierci.
Pokrzywowy Wąs splunął.
— Bzdury! Gadanie niewarte przeżartego truchła! — warknął w przypływie furii. — Nie masz ŻADNEGO szacunku do życia, jeśli pozbawiasz jedno za drugim bez mrugnięcia okiem! Ta kotka wam ufała, widziałem to! Poszła z wami szczęśliwa! Co jej powiedzieliście? Co jej obiecaliście?
Lód nawet nie drgnęła, gdy na nią wrzeszczał. Wbijała w jego rozsierdzony wzrok własne błękitne oczy, twarde i tylko pozornie nieporuszone.
 — Co jej powiedziałam? — powtórzyła głucho jego pytanie. — Że tam, gdzie ją zabieramy, będzie spokojnie. Że nie poczuje już głodu. Czy to było kłamstwo? Jak myślisz?
Wojownik zamilkł, choć gniewny grymas na jego pysku jeszcze się nasilił. Odsłonił zęby.
Mistrzyni zerknęła na kamień, który jeszcze przed chwilą został zadrapany przez wojownika.
— Łatwo kogoś zranić. To prawda. Ale samotnicy, którzy decydują się na to, by pójść wraz z kultystami, są na tyle zdesperowani, by uwierzyć nieznajomym w lepsze jutro. Żyje im się na tyle ciężko, że najbardziej nieracjonalny i niebezpieczny czyn wydaje się najbardziej logicznym wyjściem. Jeśli ktoś tak bardzo cierpi, żyjąc, to śmierć nie jest dla niego okrucieństwem, tylko łaską.
— Mój syn mógłby być na jej miejscu — warknął Pokrzywowy Wąs. — Jego też byś zabiła?
— Gdybym musiała.
Pokrzywowy Wąs zaśmiał się cicho, histerycznie. Lodowy Omen z bólem w sercu patrzyła, jak jej własne słowa po raz kolejny przekłuły cierniem jego uczucia. Wbijały się w jego ciało i szarpały tak mocno, aż rozedrą na strzępy wszystkie narządy, przetną serce, rozleją krew na brudną ziemię. Za każdym razem, gdy próbował wierzyć w to, że ktoś, kogo tak szanował i komu tak ufał, nie mógł robić tego, co robił, dawała mu tylkk więcej powodów, żeby ją znienawidził. Ale tak będzie lepiej. Niech jej nienawidzi; niech zerwie każdą emocjonalną wiązkę, która powstrzymywała go przed zrobieniem jej krzywdy. Wtedy być może jej też będzie łatwiej z nim zawalczyć i nie uronić żadnej łzy ani po nim, ani po jego bliskich. Wtedy może uwolni się od tego przeklętego uczucia, że jego życie było dla niej ważne.
W rzeczywistości sama nie wiedziała, czy byłaby w stanie skrzywdzić któregokolwiek z jego dzieci czy jego partnerkę, gdyby dostała taki rozkaz. Nie chciała musieć podejmować takiej decyzji. Gdzieś we wnętrzu czuła nie tyle emocjonalną potrzebę, co obowiązek, by chronić jego dzieci, jego partnerkę.... może nawet jego ucznia. W każdym z nich drzemało tyle potencjału, tyle mądrości, tyle wartości. Z tym, że czuła, że nawet, gdyby brakowałoby im każdej z tych cech, nie przestałaby cenić ich życia ze względu na niebieskiego wojownika.
To ją przerażało.
Zawsze kroczyła samotną ścieżką. Zawsze odcinała się od świata zewnętrznego, od siebie, skupiając się na świecie. Nie miała w sobie dumy, arogancji czy  nawet egoizmu. Nie obchodziło jej jej własne dobro; jedyne, co ją obchodziło, to świat i życie, które ją otaczało. Które chciała poznawać, których chciała doświadczać.
— Jesteś okropną osobą.
— Umierający samotnicy doświadczą... czego?... Wiecznej nicości? — podsunęła, patrząc na dawnego ucznia intensywnie. — Umrą i znajdą spokój. Nie będzie ich męczył ani głód, ani ból. Zwyczajnie nie będą istnieć. Taki odpoczynek to przywilej, o którym większość kotów mogłoby jedynie marzyć.  Mnie czeka bolesna, wieczna świadomość i wieczne życie w żałowaniu za podjętymi przez siebie decyzjami; choć ja ich nie żałuję, ale czasu będzie wystarczająco, by nad tym myśleć. Ciekawe, ile zajmuje, by kot bez ciała paradoksalnie stracił swoją duszę. Wieczna świadomość jest gorsza od jakiejkolwiek śmierci, Pokrzywowy Wąsie. Coś, co było twoim darem na ziemi, staje się przekleństwem po śmierci; choć nawet i tutaj potrafi być dużym ciężarem.
Pokrzywowy Wąs skrzywił się, a pysk zmarszczył mu się w długim warkocie.
— A ktoś się ich pytał, czy chcą umierać?
— A ty się mnie spytałeś, czy chcę umierać, gdy mi groziłeś? — odbiła piłeczkę. — Cudze istnienie, podobnie jak moje własne, nie jest dla mnie na tyle ważne, co świat i to, co jest ponad nami. Jestem gotowa skrzywdzić kogoś lub siebie dla odpowiedzi, doświadczeń, informacji czy możliwości. To nie znaczy, że czerpię z tego przyjemność. Zabijanie samotników jest tylko obowiązkiem, który muszę wypełnić po drodze.
— "Po drodze"? — prychnął kocur z niedowierzaniem. — Ile kotów zabiłaś?
— Wystarczająco dużo, byś miał problem ze zliczeniem.
Kocur harknął głęboko.
— I ukrywaliście to przed całym klanem!
— Każdy coś ukrywa — odparła na tyle spokojnie, na ile mogła. — Nigdy nie zapewniałam cię, że nie mam nic do ukrycia albo że jestem czysta jak łza. Wręcz przeciwnie; mówiłam ci, że mam swoje tajemnice, że mam ciemniejszą część, którą znam tylko ja. Gdybyś mnie słuchał, nie byłbyś zdziwiony. Zawsze byłam szczera.  Mroczna Puszcza wykłada na wierzch wszystkie twoje lęki i każe ci się z nimi spotkać; nie z nimi walczyć, ale stworzyć z nimi jedność. Każe ci wziąć to, co cię przeraża, i spoić z tym. Trwać z najczarniejszymi fragmentami twojego serca i umysłu przez wieczność. Boję się, Pokrzywowy Wąsie. Boję się tego, co czeka mnie po śmierci - i właśnie dlatego do tego dążę — tłumaczyła. — Zabiłam dużo kotów. Z zimną krwią. Opowiedzieć ci? Jak moje szczęki przecinały się przez krwiste szyje innych kotów, jak moje kły przebijały tchawicę. Jak zostawiłam kogoś na mrozie, by zmarł powolną, bolesną śmiercią głodową, czekając na kota, któremu ufał. Dając mu wystarczajaco czasu, by mógł myśleć. W ciemnych, zimnych tunelach, z których nie było ucieczki — mówiła słowo za słowem, przerażającym szeptem, aż jej głos zaczął drżeć i się załamywać. Zostawiła swoją matkę, bo nie była w stanie jej zabić; pozwoliła jej umierać powoli, ze świadomością, że jej własna córka już nigdy po nią nie wróci. Że jej własne dziecko było już poza zasięgiem jej czułych słów, jej desperackich prób, by uchronić ją przed losem Wilczaków urodzonych w kulcie. Ale nigdy nie chciała być chroniona. Sama to wybrała.
Jedyny i ostatni raz, kiedy jej zabójstwo było przesiąknięte emocjami i głupim, ślepym przywiązaniem. Jedyny i ostatni raz.
Podchodziła powoli do Pokrzywowego Wąsa, wymawiając te słowa powoli, przeciągając sylaby, aż przytłoczony wojownik sapnął głęboko z przerażenia i zaczął się wycofywać. Słyszała jego szybki oddech, gdy tylna łapa nadepnęła na korzeń, a drzewo zablokowało mu jedyną drogę ucieczki. Wtedy się odsunęła.
— Boisz się mnie — stwierdziła, powracając do normalnego tonu, unosząc głowę. — Czułabym zapach twojego strachu  z drugiego końca lasu.
Pokrzywowy Wąs patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma. Nie rozpoznawał kotki, która go szkoliła. Która była jego autorytetem. Której ścieżką chciał podążać.
— Być może kiedyś zrozumiesz wagę akceptacji lęków w dążeniu do wiedzy — kontynuowała. Jej głos był przygnębiony, smutny, jakby wypełniony żalem. — Być może kiedyś zrozumiesz, że świat wymaga od ciebie poświęceń, by mógł dać ci to, czego szukasz. 
Pokrzywowy Wąs dyszał cicho; odebrało mu tchu w płucach i dopiero wtedy, gdy przełknął ślinę, odezwał się cicho.
— Po wszystkim, co zrobiłaś... jak możesz na siebie patrzeć?
— Nie patrzę — odparła szczerze. — Nie jestem ani swoim ciałem, ani swoją duszą. Spoglądam tylko na to, co mnie otacza. Nie na siebie. W końcu tak jak wszyscy, krwawię i kiedyś umrę; nie jestem nikim specjalnym. Jedynie zwierzęciem, podobnie jak inne, szukającym swojego celu. Częścią większego świata, do którego należę i któremu kiedyś wszyscy zwrócimy to, co nam dał — zerknęła znów na płynącą obok nich rzekę. — Dużo poświęciłam w drodze do odpowiedzi. Nie jestem za to zła, ani na siebie, ani na los. Byłam przygotowana na ryzyko od początku i decydowałam świadomie. Dowiedziałam się wielu rzeczy, ale z reguły im więcej wiesz, tym mniej rozumiesz. Ja nie rozumiem siebie. To takie zabawne; potrafiłam pomóc tobie pojąć swoją osobę, problemy i lęki - potrafiłam prześledzić wnętrze tylu kotów, a koniec końców największą i najtrudniejszą dla mnie zagadką jestem ja sama. 
Wzrok Pokrzywowego Wąsa złagodniał. Nie podszedł jednak bliżej i wciąż zachowywał ostrożność. 
— Liczę, że Mroczna Puszcza — miała na myśli stan, a nie dusze. — Pomoże mi znaleźć te odpowiedzi. Nie ma łatwych rozwiązań na skomplikowane problemy; nie ma odpowiedzi w komforcie. Nasze prawdziwe oblicza poznajemy tylko wtedy, gdy wychodzimy z bezpiecznej strefy. Tylko wtedy, gdy stajemy przed czymś, przed czym nigdy nie musieliśmy stawać.
Nie odpowiedział. Usiadł i skierował swój wzrok na własne łapy, jakby wciąż próbując przetrawić każde kolejne słowo, które padało w tej rozmowie. 
 — Gdy byłam młoda, próbowałam zaspokoić wewnętrzny niepokój spełnianiem oczekiwań kultu, moich rodziców, moich przodków. Osiągnięciami. Dziś największym osiągnięciem jest dla mnie informacja. Dziś zależy mi na tym, by Klan Wilka był przepełniony kotami pełnymi ciekawości i mądrości, których przewaga opiera się na wiedzy i umiejętnościach, a nie na ślepej sile, chciwości i nienawiści. To są wszystkie błędy mojego pradziadka, które do dziś rzutują na nasze losy. Które zbudowały światopogląd, wokół którego się obracamy i który nieświadomie przyjmujemy jako swój. Kult daje mi dostęp do informacji, które są skryte przed kotami takimi jak ty.  Daje mi przestrzeń komfortu właśnie dlatego, że nie jest komfortowy. Jest mroczny, okrutny, nieprzewidywalny. Nigdy nie zapewnia ci bezpieczeństwa; zmusza cię do myślenia, do ostrożności, do planowania kroków. Nie jest ostoją pozbawioną ryzyka i ciężkich decyzji. Nie jest złudzeniem szczęścia. 
— Staram się zrozumieć — westchnął głęboko Pokrzywowy Wąs. Spuścił wzrok i położył po sobie uszy. — Staram się. Nigdy z niczego mi się nie zwierzałaś. Zdążyłem zapomnieć, że też masz uczucia i problemy. Nie płakałaś nawet, gdy zmarła twoja siostra...
Uśmiechnęła się ponuro, z kroplą smutku przelewającą się jej w oczach.
— Wiedziałam, że to nadejdzie. Ale głupio łudziłam się, że Szadź będzie wyjątkiem. Poniosłam słuszny koszt za to, że pozwoliłam sobie na uczucia. Czemu miałabym płakać? Mogę winić tylko siebie. Znałam konsekwencje przywiązania.
— Dlaczego tak usilnie wzbraniasz się przed uczuciami? — spytał Pokrzywowy Wąs. Choć jego oczy wciąż miały w sobie iskierkę tego gniewu, konfuzji i frustracji, to był już dużo spokojniejszy. Teraz widziała w nim tylko wyraz smutku i rozczarowania. — Mówisz, żeby akceptować swoje lęki. Że są częścią naszej tożsamości. Boisz się uczuć. Więc dlaczego nie próbujesz nad tym pracować?
Lód parsknęła suchym, cierpkim śmiechem.
— Świetnie mnie przejrzałeś, Pokrzywowy Wąsie. Gratulacje — rzuciła. — Wiem. Powinnam przestać uciekać i chować się jak królik w swojej norze. To jest jedna z rzeczy, której nigdy nie udało mi się przełamać. Uczucia dekoncentrują mnie w celach. Sprawiają, że zaczynam mniej dystansować się od siebie. Stawiają mi emocjonalne ograniczenia i bariery, które nie będą mi pozwalać przejść dalej, mimo że nie istnieją nigdzie więcej niż w mojej psychice. Już byłam w takim stanie. Po śmierci matki i siostry,  które były jedynymi kotami, do których kiedykolwiek coś czułam. I jeśli mam być szczera, Pokrzywowy Wąsie; żadne zabójstwo, żadne morderstwo dokonane z zimną krwią, żadna ofiara, manipulacja czy intryga związana z kultem, żadna mroczna cząstka mojego życia, żaden mój lęk, żadne spojrzenie w głąb ciemności Mrocznej Puszczy  nie było dla mnie równie ciężkie do zniesienia, równie wyniszczające i równie traumatyczne, co śmierć dwóch najbliższych mi osób i życie z tym ciężarem przez kolejne księżyce, dopóki nie nauczyłam się izolować od tej garstki więzi, które kiedykolwiek poczułam. I to wszystko po to, by znów popełnić ten sam błąd. Jesteś dla mnie ważny, Pokrzywowy Wąsie. Choć wolałabym, żeby tak nie było. Jesteś moim uczniem. I choć kiedyś ceniłam cię wyłącznie za twój potencjał i chciałam wyszkolić cię na najlepszego z wojowników, dziś... Sama już nie wiem. Cenię cię chyba tylko za to, że jesteś. A to dalekie od rozwagi. Znów będę musiała coś poświęcić.
Pokrzywowy Wąs spojrzał na nią długim, zmartwionym spojrzeniem. 
— Nie będziesz musiała nic poświęcać  — powiedział cicho. Lód rzuciła mu tylko nieprzerwane ponure spojrzenie. Nie mógł jeszcze wiedzieć, co miała na myśli.
Odwrócił się, by odejść. Gniew całkowicie z niego zniknął, jakby deszcz obmył z niego całą furię i zgasił płonący w nim siarczyście ogień. Spuścił głowę i postawił już kilka kroków na mokrej ziemi. Zrezygnowany i przybity prawdą lub raczej jej małą częścią. Już miał zniknąć w krzewach...
Lód rzuciła się na niego. Koty złączyły się w śmiertelnym splocie i potoczyły z powrotem w stronę rzeki. Mistrzyni była dużo bardziej doświadczona od swojego ucznia. Nie miał z nią praktycznie żadnych szans. Kopnęła tylną łapą w jego brzuch; kocur syknął z bólu i rozluźnił ucisk. Upadł niedaleko jednego z krzewów okalających rzekę. Lód przycisnęła go z całej siły do ziemi i nachyliła się do jego gardła. Jedyny raz, gdy miała zabić w sposób niezaplanowany, niewykalkulowany. Gdy miała zabić w sposób charakterystyczny dla kotów, które krytykowała za zbrodnie podszyte emocjami, chaotyczne, przepełnione paniką i desperacją.
— Co ty robisz?! — wrzasnął zdezorientowany Pokrzywa. Siłował się z nią na łapy, ale nie mógł się podnieść. — Puść mnie!
— Przykro mi, ale nie mogę cię puścić. Wiesz zbyt dużo — powiedziała głucho, ponuro.  Nacisnęła łapą na jego szyję, aż zaczął się krztusić. Instynktownie wysunął pazury, którymi młócił bezradnie w powietrzu. Lód nie mogła na to patrzeć. Nie mogła go skrzywdzić. Nie mogła. Nie była w stanie.
Spojrzała mu w oczy, gdy patrzył na nią z wyrazem zaskoczenia, smutku i zdrady. Czy to było jedyne wyjście? Czy musiał umrzeć?
Już otworzyła pysk, by z bólem, z goryczą ukręcić mu kark, ale nagle zesztywniała. Ten wzrok przechodzący ze zinternalizowanej walki do pustej, przykrej akceptacji rzeczywistości, ten wzrok zmuszony do przyjęcia niechcianego faktu, o którym tak bardzo chciał wierzyć, że było kłamstwem. Znała ten wzrok. Znała go bardzo dobrze. Jej łapa opadła bezwiednie, pysk znieruchomiał. Zadrżała i cofnęła się nieznacznie.
"Lód, skarbie... Czemu to zrobiłaś?"
Miałaś ją chronić.
"Tak mi tu zimno, córeczko. Kiedy wrócisz, skarbie? Długo cię nie ma."
Och świecie, czy jest w tobie coś bardziej niebezpiecznego i niszczycielskiego, niż siostrzana miłość? Czy jest w tobie coś gorszego i okrutniejszego niż córka i jej chłodna miłość do kochającej, chorej matki?
Pokrzywowy Wąs wykorzystał swoją szansę. Gdy była zdezorientowana, smagnął jej bok wysuniętymi pazurami i przeorał nimi powłokę skóry. Syknęła, gdy krew zaczęła sączyć się z jej  z jej boku, gdy trysnęła na twarz wojownika, pokrywając go w odcieniach szkarłaci. Rzucił się na nią i powalił ją na ziemię, gryząc i szarpiąc tak mocno, że krew lała się wszędzie. Strzępki białego i niebieskiego futra uniosły się w powietrze i wylądowały w błocie. Łapy obu kotów posuwały się po miękkiej ziemi, przepychały się i stawały w blasku kropel deszczu; to nie wyglądało na walkę dwóch kotów, które chciały się zabić. To była walka pełna paniki, chaotycznej desperacji, smutku i żałości. Ciało instynktownie nakazywało się bronić, a umysł walczył, by w ogóle spojrzeć drugiemu w oczy. 
"Lód, martwisz mamę. Proszę, przestań. Nie musisz być jak oni."
Nie chcę być jak oni. Nigdy nie chciałam.
"Zaskakuje mnie, że akurat ty, ktoś, kto tak bardzo ma na względzie dobro klanu, odmawia udzielenia mu pomocy w największej potrzebie [...] Okazuje się jednak, że odwracasz się plecami od klanu, gdy cię potrzebuje."
Tania manipulacja. Nigdy w to nie wierzyła. Zrobiła to, bo uznała to za słuszne. Nie dlatego, że polecił jej to zrobić.
"Ty bezużyteczna, stara wronia strawo!"
Nic dziwnego, że tak bardzo chciała nas chronić. Nie obchodziło go, że kocięta patrzyły. Po prostu krzyczał.
Tak długo nie myślała o przeszłości. Tak długo nie myślała o matce, o siostrze. Myślała, że to zamknięty rozdział. Tymczasem uczeń przyszedł i rozpalił żal na nowo. Nie było jej żal dlatego, że żałowała tego co zrobiła, a właśnie dlatego, że nie żałowała. Nie potrafiła żałować. I teraz przypomniał jej, że nie potrafiła. Nie potrafiła żałować własnej matki czy siostry, ale żałowałaby po nim.
Walczyła, wymijając serię ataków, które wymierzał w jej stronę Pokrzywowy Wąs. Przejechała mu pazurami po pysku; wielka szrama prawie rozdarła mu powiekę. Krew skapała mu na oko. Ruchy Lód były nieprzemyślane, paniczne; to było tak niepodobne do niej. Nie chciała go krzywdzić. 
Była rozproszona. Wspomnienia w jej głowie jak urywany sen zdawały się wyraźniejsze od tego, co miała przed oczami. Gdyby była skupiona na celu, na walce, pewnie użyłaby kolejnej sztuczki, kolejnego sprytnego ruchu, który pozwoliłby jej wygrać z większym czy mniejszym poświęceniem. Ale nie była skupiona na walce i nie zależało jej na wygraniu jej. 
Zadrasnął ją po raz kolejny, i kolejny, ślepo, w panicznej próbie obrony. Rozumiała go. Nie wiedział, czy Lód go zabije. Nie mógł pozwolić sobie umrzeć. Miał rodzinę. Krew sączyła się już wszędzie. Czuła, że ciężar jej ciała coraz ciężej jest utrzymać na łapach. 
Znieruchomiała tylko na moment, gdy spojrzała mu w oczy, ale to wystarczyło, by powalił ją na ziemię. Teraz byli zwróceni do siebie twarzą w twarz. Wróciła myślami do rzeczywistości. Przyćmione demonami przeszłości oczy zrozumiały, co się dzieje. Łzy w oczach Pokrzywowego Wąsa były najprawdziwsze; nigdy nie widziała, by ktoś płakał tak mocno, nawet jej siostra po śmierci matki.  A może to po prostu wrażenie, bo tak rzadko widziała wojownika płaczącego.
— Co ci się stało? — wrzasnął w rozpaczy. — Dlaczego to robisz?
 Kotka zerknęła na niego.
— Już kiedyś widziałam te oczy — powiedziała.  — Dawno temu, gdy byłam świeżo mianowaną wojowniczką. Zostawiłam swoją matkę w ciemnym tunelu. Tak na mnie patrzyła.
Pokrzywowy Wąs przycisnął ją do ziemi jeszcze mocniej, jakby bał się, że to kolejna jej sztuczka dla odwrócenia jego uwagi. Ale gdy uświadamiał sobie, że mówiła poważnie i szczerze, jego pysk przyjmował jeszcze bardziej przerażony wyraz.
— Zostawiłam ją, bo nie byłam w stanie spojrzeć jej w oczy. Mroczna Gwiazda powiedział mi: "zabij ją. Ona jest słaba. Będzie tu żyć w męczarniach lub umrze w jeszcze gorszych".  Nigdy się go nie słuchałam. Tylko udawałam, że tak jest. Ale wtedy poczułam, że powinnam to zrobić, by oszczędzić jej cierpienia, a klanowi szkód. By oszczędzić jej patrzenia, jak jej córka wkracza do kultu i oddala się od niej; jak z każdym dniem dorasta i staje się bardziej odległym wspomnieniem dawnej siebie. By oszczędzić jej szyderstw w klanie i mojego ojca, który codziennie na nią krzyczał, a swojej drugiej, słabszej córki, nienawidził za słabość odziedziczoną po matce.  Mogłam zabić ją szybko i bezboleśnie. Nie zdążyłaby nawet zareagować.  Ale zamiast tego zostawiłam ją w tunelach. W mroźną zimę. Wiedziałam, że nie będę w stanie jej zabić, więc po prostu zaplanowałam, że ją zostawię. Nigdy nawet nie zobaczyłam jej umierającej. Nie zobaczyłam jej ciała. Ostatni raz, gdy ją widziałam, patrzyła na mnie z bólem, tak jak ty teraz — urwała. — A potem poszłam. Pozwoliłam, by umierała dniami sama w ciemnych, pustych, wilgotnych tunelach, widząc przed sobą wyjście, ale będąc zbyt słabą, by go dosięgnąć.  Ale to nie jest najgorsze. Nie jest najgorsze to, że umierała z głodu; chyba najbardziej bolesną  i długą śmiercią, jaka istnieje. Najgorsze jest to, że dałam jej wystarczająco czasu, by mogła myśleć.  Czasem się zastanawiałam, co sobie myślała, dogorywając w ciemnościach. Czy płakała? A może patrzyła głucho w ścianę licząc na to, że to nieporozumienie i że jej córka, radosna i ciekawa świata córka, jaką znała od kocięcia, wróci po nią. Nie wróciłam.
Pokrzywowy Wąs był zaskoczony. W osłupieniu wpatrywał się w nią, jakby nie spodziewał się od niej takiego momentu szczerości i wylewności. Wyglądał, jakby nie wiedział, co czuć. Gniew? Współczucie?
— Chciałbym cię nienawidzić za to, co zrobiłaś. Chciałbym cię nienawidzić za to, jaką jesteś osobą. Ale nie mogę.  Tak mi przykro...
—  Dlaczego mi współczujesz? — spytała. — Nie oczekuję współczucia. Nie chcę go. Nie żałuję tego, co zrobiłam.  Żałuję tylko tego, że nie umiem żałować; i tego, że nie miałam w sobie wystarczająco siły, by zabić Różany Step szybko i bezboleśnie. A Szadź podzieliła jej los. Nie uchroniłam jej. Wiem, kto ją zabił — otaksowała go wzrokiem błękitnych oczu. — Co przychodzi z uczuć, jeśli nie uwięź i oślepiająca głupota? Niepotrzebne cierpienie?
— Radość. Miłość. Rodzica do dziecka, partnera do partnerki, mentora do ucznia, przyjaciela do przyjaciółki.  Sama mi mówiłaś, że trzeba zaatakceptować straty i ruszyć dalej. Zauważyć, że nic nie trwa wiecznie i wykorzystać to najlepiej, jak się da. 
— Nie wyglądasz na radosnego — powiedziała z zaskakująco lekką przekorą. — Zabawne są te więzi - z zasady oparte na radości i przyjemności, a jednak oto jesteśmy, stojąc  w deszczu i walcząc ze sobą na śmierć i życie. Ja leżę w błocie, a ty stoisz nade mną gotowy, by przegryźć mi gardło. Powiedziałabym, że to ironia losu, ale z reguły nie wierzę w to, by los był zdolny do ironii. Świat jest, my jesteśmy. Nic poza tym. Żadnego przeznaczenia czekającego za rogiem lasu, żadnego dobrego zakończenia przygotowanego dla nas przez życie. Ani żadnego pecha czy życia skazanego na niepowodzenie. Tylko czyny, ich konsekwencje i wszystko, co daje im warunki do istnienia. 
— Przestań  — warknął Pokrzywowy Wąs. — Nie chcę cię zabijać. Nie każ mi tego robić. Ale co mam zrobić? Co mam zrobić, Lód? Mam pozwolić, by morderca chodził po tych samych łąkach, co moje dzieci?  Mam cię zabić i przeżyć resztę życia w nienawiści do samego siebie? Mam udawać, że nie zrobiłaś nic złego? Nie poznaję cię. Nie rozumiem.
— Dlatego głupio robisz, że rozmawiasz ze mną, zamiast walczyć. Powinieneś skorzystać z tego, z jakim trudem przychodziła mi walka z tobą.  Dlaczego się wahasz? Ja bym cię zabiła, gdybym była na twoim miejscu. 
— Nie zrobiłabyś tego. Nie mogłaś tego zrobić wcześniej i nie zrobiłabyś i teraz.
Wysunęła pazury i uczepiła się jego szyi, szarpiąc ją do dołu. Kocur zdążył tylko gwałtownie złapać powietrze. Zaczęła go dusić tak mocno, że na chwilę zwiotczał; zaraz udało mu się wyswobodzić łapę i uderzyć jej zgięciem w brzuch kotki, która natychmiast go puściła. Po raz kolejny przyszpilił ją do ziemi.
Miał rację. Nie zabiłaby go. Chciałaby móc być w stanie to zrobić. Chciałaby móc zabić go bez mrugnięcia okiem, tak jak zabiłaby każdego innego kota - tak jak to robiła. Ale nie mogła. Nie chciała.
Chciała natomiast, żeby on nie przeżywał tego, co ona. Żeby dla niego ten wybór był oczywisty.
— Tak przyjemnie jest trwać w tym ułamku rzeczywistości, gdy wszystkie z tysięcy gałęzi możliwych zdarzeń wciąż mogą zaistnieć, wciąż tkwią w oczekiwaniu na nasz wybór. Kiedy wszystko jeszcze jest możliwe. Kiedy możesz się wycofać.
— Przestań! — krzyknął kocur.  Zacisnął oczy, schylił głowę. — Czemu mi to robisz?
— W końcu będzie trzeba wybrać. Pójść jedną z możliwych ścieżek, by przestała być tylko możliwa. 
— Nie mogę. 
— Nie bądź głupi. Myślałam, że lepiej cię wyszkoliłam. Z szans się korzysta.
Ból palący ją po całym ciele teraz narastał jeszcze bardziej. Ledwo mogła cokolwiek zobaczyć. Krew napływała jej do oczu, a błoto pokrywało całe jej ciało.
Wojownik powstrzymywał się przed ruchem. Przed wyborem, przed decyzją. Na pewno wiedział, że raz dokonany nie mógł być cofnięty. Że teraz musiał być ostrożny tak, jak ostrożnym jest się z kocięciem. Lód to wiedziała. Znała go dobrze.  Był porywczy, był emocjonalny, ale zdawał sobie sprawę z wagi swoich wyborów. 
Wtedy coś zaszumiało w krzewach. Na tyle cicho, by móc mieć pewność, że dźwięk dobiegał z daleka, ale na tyle głośno, by wiedzieć, że się zbliża.  Lód dobrze rozpoznawała delikatny, mlaskający dźwięk błota, po którym stąpały łapy. Jego częstotliwość była na tyle duża, że Lód była pewna, że dźwięk wydawała grupa kotów.  Dźwięk rozlegał się częściej, niż gdyby były to kroki większej zwierzyny, które jednym swoim stąpnięciem pokonywały znacznie większą odległość. Małej zwierzyny nie byłoby za to słychać. 
Pokrzywowy Wąs i Lodowy Omen w synchronizacji obrócili głowy w tamtym kierunku. Wtedy mistrzyni wyrzuciła łapami i błoto pokryło pysk niebieskiego wojownika.
— Hej!
Lód uciszyła go wzrokiem. 
—  Wilgoć zakryje twój zapach. Uciekaj. Domyślą się, że to ty, ale przeżyjesz. 
— Co ty... 
Był zdezorientowany, ale nie miał czasu na odpowiedź. Krzewy zatrzeszczały, a z nich wysunęły się mocne sylwetki Wilczackich wojowników. 
— Odsuń się od niej! — warknęła Borsucza Puszcza. Masywnie zbudowana kotka o rdzawoburej sierści szła na prowadzeniu.  Pozostali wojownicy otoczyli dwójkę walczących kotów. Pokrzywowy Wąs nastroszył się i błyskawicznie osunął w tył. Blade Lico, Gąsiorkowy Trzepot i Jaskółcze Ziele zacieśniali wokół niego krąg, ostrożnie, odcinając go od Lód. Podniosła się z trudem, sapnęła głośno i już była gotowa ruszyć w stronę Pokrzywowego Wąsa, by stanąć przed nim i próbować go ochronić, ale gdy tylko postawiła krok, białka wyszły jej na wierzch, mroczki objęły pole widzenia, mięśnie stały się bezużyteczne.  Upadła; ostatnie, co widziała, to Pokrzywowy Wąs cofający się gwałtownie i  odsłaniający szereg zębów patrolowi. Otworzyła pysk, ale żaden dźwięk się z niego nie wydobył.  Straciła przytomność. 


* * *

Gdy się obudziła, w ciszy i dziwnym spokoju, przez chwilę myślała,  że wszystko, co się wydarzyło, było tylko dziwnym snem, a ona znów leży w legowisku medyka z łzawym kaszlem. Ale gdy tylko zobaczyła opatrunki z nagietka i pajęczyny na swoim boku, już wiedziała, że to były złudne myśli.
Nikogo poza nią tu nie było. Legowisko całkowicie opustoszało, jakby wszyscy nagle zniknęli. Łapy miała czyste; nie było na nich ani śladu po błocie. Ale pozostałości po walce zostały. Nieznaczne ranki i zadrapania. Wykręcając szyję, by obejrzeć się na resztę swojego ciała, przyjrzała się tym razem dokładniej opatrunkowi. Ciężko było zobaczyć rany przez warstwę bandażu, ale ból, który odczuwała dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że były wystarczająco głębokie, by umarła tam na miejscu, gdyby nie pomoc medyka.
Pozostałe zadrapania były płytkie i powinny całkowicie się zagoić. Pokrzywowy Wąs.  Walczył w amoku, rzucając seriami chaotycznych, ale krótkich i przerywanych ataków. Głębokie rany były efektem paniki, a nie  przemyślanego ataku czy wykalkulowanego okrucieństwa. Lód widziała już w życiu tyle zwłok i ran bitewnych, że była w stanie to ocenić.  
To, czego nie mogła ocenić, to ile czasu upłynęło i czy miała w sobie na tyle siły, by wstać. 
Zrobiła to.
Zakręciło jej się w głowie. Ból na uderzenie serca ustał, by uderzyć ze zdwojoną siłą. Zgięła nogi i ledwo doczłapała do wyjścia. Zachwiała się i omal by się nie przewróciła, ale Cisowe Tchnienie wracająca do swojego legowiska podbiegła, by ją podtrzymać. Lód nawet nie podziękowała. 
— Ile czasu minęło odkąd... tu trafiłam? — spytała bezceremonialnie.
— Dzień.
Lód obleciał pot. Pierwszy raz od wielu księżyców ktokolwiek widział ją tak niespokojną. To było do niej niepodobne.
— Pokrzywowy Wąs...
— Odseparowano go. Nikła Gwiazda czekał, aż będziesz miała siły, żeby z nim porozmawiać — poinformowała szybko. — Ale dla mnie to może sobie czekać do końca świata. Ledwo stoisz, a chodzisz jeszcze gorzej.
— Mogę z nim porozmawiać.
— Jesteś pewna?
— Tak.  Ale najpierw chcę się widzieć z Pokrzywowym Wąsem. 
— Zacze-...
Ale Lód już dawno pokuśtykała w stronę wyjścia z obozu. Kilka najbliższych kotów zerknęło w jej stronę z zaniepokojeniem. Nie zwracała uwagi. Już miała wyjść, ale ktoś ją zatrzymał; obróciła się i zerknęła na Jaskółcze Ziele.
— Nie możesz wyjść z obozu w tym stanie.
Lód westchnęła głęboko. Ten jeden raz w swoim życiu nie działała pod wpływem zimnej logiki, tylko silnych emocji. Raz w życiu pozwoliła sobie na uczucia i do czego to doprowadziło?
— Masz rację — przyznała w końcu. Nie było sensu się do niego dobijać. — Zabierz mnie do Nikłej Gwiazdy, proszę. Porozmawiam z nim.
Wojowniczka skinęła głową. Pomogła jej podeprzeć się na jej boku i podprowadziła do przywódczej norki. Dopiero tam schyliła lekko głowę i odeszła.  Lód odetchnęła ciężko, krzywiąc się z bólu. 
— Możesz wejść.
Nawet nie planowała czekać na pozwolenie, ale gdy przywódca ją wyprzedził, bez wahania weszła do środku. Potrzebowała chwili, by jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku.
—  Jak się czujesz? — spytał Nikła Gwiazda. Na chwilę nie było w nim przywódcy. Jedynie ten kolega kultysta, obok którego dorastała.
— Na tyle dobrze, na ile może czuć się żywy kot po starciu z własnym uczniem. Czyli kiepsko.  Ale łapy mnie nie bolą, jeśli o to pytasz.
Nikła Gwiazda uśmiechnął się cierpko. Najwyraźniej Lód nie straciła charakterystycznej dla siebie gorzkiej ironii, nawet ranna i przygnębiona. Nie pominęła żadnej chwili, by zaznaczyć, że ból umysłu jest dla niej dużo gorszy, niż jakakolwiek rana, jaką mogłaby odnieść w walce. I skrytykować branie pod uwagę jedynie to drugie. 
— Czy jesteś w stanie ze mną rozmawiać?
— Przychodziłabym tu, gdybym nie była w stanie?
— Tak.
 Uśmiechnęła się szorstko, głucho. Usiadła ciężko, dając mu znać, że była gotowa. Żadnej uszczypliwej uwagi, żadnego komentarza, by się z nim podroczyć; nic, tylko dłużące się z jej strony milczenie, które przywódca wreszcie przerwał.
— Co tam się, do licha, wydarzyło?
— Dokładnie to, czego sam się domyśliłeś. Zaatakował mnie.
— Ale czemu?
— Prostsza odpowiedź jest taka, że mógł mieć jakiś osobisty powód, którego nie znam, by to zrobić — powiedziała. — Cięższa odpowiedź jest taka, że mógł zwyczajnie wierzyć, że osłabłam po chorobie i chcieć oszczędzić mi cierpienia i wspomóc klan. Czy mogłabym go za to winić? W końcu zrobiłam kiedyś to samo — Nikła Gwiazda zerknął na ziemistą ścianę nory, a potem znów na rozmówczynię. — A najcięższa odpowiedź jest taka, że nie wiem, czy to był on. 
Przywódca naprężył mięśnie.
— Co masz na myśli?
— Mroczna Gwiazda miał wielu wrogów — powiedziała cicho, spoglądając na niego bez mrugnięcia okiem. Bez zawahania. — Wielu z nich skończyło w Mrocznej Puszczy.
Nikła Gwiazda otworzył pysk, znów go zamknął, a potem znów otworzył. 
— Jesteś pewna?
— Gdybym była pewna, nie mówiłabym "nie wiem" — zauważyła. — Ale to niewykluczone.  Widziałam w jego oczach niepodobne do niego szaleństwo. Mroczna Gwiazda miał...  jednego specyficznego wroga. Nazywał się Upadły Kruk... kojarzysz go? Musiałeś słyszeć to imię — ciągnęła. — Podobno po śmierci popadł w obłęd. Tak mówił Mroczna Gwiazda. 
— I myślisz, że mógł mieć z tym coś wspólnego?
— Istnieje taka możliwość. 
Nikła Gwiazda westchnął głęboko.
— Cóż, nie ułatwiasz mi zadania.
— Nie ma łatwych rozwiązań na skomplikowane problemy — odparła. 
— Twoje rany faktycznie wyglądają na zadane przez... kogoś, kto dawno odszedł od zmysłów — nachylił się nad jej łapami. Ułatwiła mu to, unosząc jedną z nich. — Nie jestem medykiem, ale...
— Są chaotyczne. Atakował seriami, przerywał, zastygał w miejscu i zaczynał dalej atakować. Nie ma w nich żadnej taktyki ani żadnej stałej cechy. Raz atakował głęboko, a raz ledwo drapał koniuszkami pazurów po moim ciele. Pokrzywowy Wąs by tego nie zrobił.
Nikła Gwiazda podniósł na nią wzrok.
— Wróć do Cisowego Tchnienia i odpocznij. Muszę pomyśleć. 
— Chcę się z nim zobaczyć.
— To nie jest...
— Nikła Gwiazdo, wiesz, z kim rozmawiasz.  Jestem świadoma, z czym to się wiąże.
— Jesteś łatwym celem. Ledwo się ruszasz, rany wciąż są świeże. Nie będzie potrzebować dużo wysiłku, by cię zabić. Potrzebujesz czasu, by się zaleczyły, a my nie możemy tak zwlekać...
— Nie zabije mnie. Poza tym, pilnują go wojownicy, prawda?
— Mogą nie zdążyć ci pomóc.
— To umrę — wzruszyła ramionami. — Może próbował mnie zabić, ale wciąż jest moim uczniem. Zaufaj mi, Nikła Gwiazdo. Tylko od niego możemy dowiedzieć się więcej i podejrzewam, że nie będzie tak skory do rozmowy z Bladym Licem czy kimkolwiek innym, jak ze mną. 
— Głos zdrajców mnie nie obchodzi — warknął przywódca. 
— Nie wiemy, czy jest zdrajcą — przypomniała mu. — I możemy w ten sposób się czegoś dowiedzieć.  Pozwól mi go przesłuchać. Na osobności, by był bardziej skłonny do mówienia. 
Nikła Gwiazda zmarszczył czoło i westchnął ciężko.
— Dobrze. Ale strażnicy muszą mieć was w zasięgu wzroku.
— Będą mieli — schyliła nieznacznie głowę, odwróciła się i wyszła. Krzywiąc się raz po raz, gdy rana na boku tryskała siarczystym ogniem. Drżały jej wszystkie kończyny, a rozchodzący się po nich chłód dawał się we znaki wystarczająco, by ją spowolnić.
Opuściła obóz. Zaraz poza nim zobaczyła krzew jeżyn i płytkie wgłębienie; dwóch wojowników stało przy wejściu. Blade Lico i Borsucza Puszcza.
Oboje wyglądali na zaskoczonych, gdy ją zobaczyli.
— Co u licha... — zaczęła bura kocica. — Lód, na Mroczną Puszczę, co ty tu robisz? 
— Chcę się z nim zobaczyć — wskazała pyskiem wejście do wgłębienia. 
— Zwariowałaś? Lisie łajno ukręci ci kark jak tylko postawisz łapę w środku — rzuciła Borsucza Puszcza. — Nawet nie będzie musiał, bo wystarczy, że ci rozdrapie opatrunek i wykrwawisz się tu na śmierć.
— Muszę z nim porozmawiać. Muszę go przesłuchać. Nie miałam okazji zanim  nie zemdlałam w lesie.
— Wpuśccie ją — rozbrzmiał donośny głos przywódcy. — I pilnujcie, by nie zrobił jej krzywdy.
Strażnicy spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale posłusznie osunęli się z przejścia, by zrobić miejsce mistrzyni. 
— Odejdźcie dalej — powiedziała.
— Ale...
Uciszyła Puszczę ruchem ogona.
— Nic nie powie, jeśli będzie wiedział, że podsłuchujecie. Musimy być sami. Wtedy dowiem się więcej.
— Jesteś niemożliwa — mruknęła Puszcza.
— Nie. Jestem zwyczajnie gotowa do poświęceń w imię obowiązku — odparła mistrzyni. Blade Lico i Borsucza Puszcza wycofali się na sześć lisich odległości od polowego, improwizowanego więzienia.
Lód schyliła się i weszła do środka. Syknęła z bólu, gdy liście zahaczyły o ranę. Kawałek pajęczyny zerwał się. 
— Po co  przyszłaś? Szydzić ze mnie? Czy może Nikła Gwiazda rozkazał ci mnie dobić? — spytał. W jego głosie nie było już furii, tylko frustracja i żal.
Nawet nie drgnęła. Zignorowała jego słowa.
— Jeśli powiesz, że... — zaczęła.
— Nie zamierzam słuchać żadnych twoich rozkazów — przerwał jej.
— Opanuj się i przestań wysnuwać tyle nielogicznych asumpcji — skarciła go. — Spędziłam ostatni czas usiłując ci pomóc, więc nie utrudniaj mi tego zadania i mnie posłuchaj. 
— Nie chcę cię widzieć.
— Nie masz szans na sprawiedliwy proces, ale jesteś w stanie zwiększyć swoje szanse na to, że dziś nie umrzesz — wytłumaczyła, po raz kolejny ignorując jego komentarze. Skupiała się na celu, a nie traceniu cennego czasu na odpowiadanie mu na jego przytyki.  Jeden raz wystarczył; wiedziała, że był w emocjach i nie myślał w pełni świadomie. — Jeśli przyznasz, że wierzyłeś w plotki o chorobie, a twoją intencją było pozbycie się słabego kota, Nikła Gwiazda może złagodzić wyrok. Powiedziałbyś, że uznałeś, że w ten sposób oszczędziłbyś mi wstydu i cierpienia, tak jak ja to zrobiłam ze swoją matką. Nie miałeś pojęcia, że pogłoski były fałszywe. Albo dostałbyś surową karę, ale byś przeżył, albo wywołałbyś podejrzenia - w końcu Trzcinniczkowa Dziupla jest ślepy i poraniony, teraz niesprawny, a mimo to wybrałeś na cel mistrzynię - akurat teraz, gdy straciliśmy jednego mistrza, a drugi nie pełni już swojej funkcji. Z punktu widzenia bardziej bystrych kultystów to będzie wyglądać jak sabotaż. Celowa próba pozbycia się kotów z największą sprawczością. Jest to więc jakaś opcja, ale dostatecznie ryzykowna, by przemyśleć jej wybranie.
Pokrzywowy Wąs parsknął cicho, smętnie pod nosem.
— Nie będę płaszczył się i przyznawał do popierania chorej ideologii, której nie popieram. Nie boję się wyrażać własnego zdania. Moje dzieci w każdym momencie mogłyby stać się niesprawne. Moja partnerka...
Lód westchnęła głęboko.
— Duma i honor - dwa najczęściej wybierane przez wojowników sposoby na samobójstwo — mruknęła. Lód była niezwykle praktyczna w tym, co robiła. Pokrzywa nic by nie stracił, robiąc to, a podążając za fikcyjną ideą honoru i ślepą dumą umarłby tylko na darmo, osieracając swoje dzieci i martwiąc partnerkę. W pewnym sensie podziwiała jednak jego gotowość do poświęceń w imię swoich poglądów. —  Jeśli pierwsza opcja nie jest twoim wyborem, co jest w pełni zrozumiałe, to mam kolejną. Powiedziałam Nikłej Gwieździe, że mam przypuszczenia, że mogłeś być opętany. Gdybyś przekonał go, że nic nie pamiętasz z tamtej walki; albo że pamiętasz cudzą duszę wstępującą w twoje ciało, mógłbyś zostać uznany za niewinnego. Jesteś silnym wojownikiem, więc być może uznałby, że potencjalne straty są gorsze od możliwych zysków i da ci jeszcze jedną szansę. Mroczna Gwiazda narobił sobie wielu wrogów. Tyle kotów czeka na zakończenie jego rodu, a ja jestem, jak wierzę, ostatnią lub jedną z ostatnich jego przedstawicieli. Niejedna dusza miałaby powód, by wysłużyć się tobą, aby mnie zabić. Chaotyczne rany, jakie pozostawiłeś, służą tej hipotezie. Masz coś w rodzaju "dowodu"... Albo będziesz żyć pod strażą pilnującą cię na każdym kroku, co nie opłaca się klanowi, albo zostaniesz uniewinniony i dostaniesz karę do odbycia, albo tak czy tak zostaniesz zabity, by zminimalizować ryzyko kolejnych morderstw. Nigdy nie wiadomo, czy dusza nie wróci do twojego ciała albo czy dalej w nim nie jest i tylko udaje nieświadomą, by zaatakować, gdy nikt nie będzie się spodziewać.
Pokrzywowy Wąs nie odpowiedział, ale wiedziała, że rozważał jej słowa. Tkwił w zamyśleniu i konsternacji, uważnie słuchając jej słów.
— Jest też trzecia możliwość — powiedziała po długiej przerwie.  — Możesz spróbować uciec. Ale na zewnątrz czekają wojownicy, a patrole, które teraz są poza obozem, wiedzą o tym, co zrobiłeś i gdy cię zobaczą, przytargają cię tu z powrorem lub zabiją na miejscu. Musiałbyś być wystarczająco szybki, by uciec stąd przed Borsuczą Puszczą i Bladym Licem, oraz wystarczająco zwinny, by nie dać się przyłapać i przekraść się przez tereny. Nie przeżyjesz przekroczenia zimnej rzeki ze swoimi ranami, więc pozostaje ci Klan Burzy, terytorium wroga. Otwarte tereny, na których będziesz dobrze widoczny. Lub Klan Klifu, o którym nie muszę chyba wspominać. Tutaj nie będę mogła ci pomóc.
Dalej milczał. Spuścił głowę.
— Czekam na twój wybór. Zaakceptuję, cokolwiek wybierzesz i pomogę ci na tyle, na ile będzie to możliwe bez pogarszania twojej sytuacji. 
— Nie chcę, żebyś mi pomagała — przełknął ślinę, podniósł powoli głowę i spojrzał jej w oczy. — Pójdę z nimi i niech się dzieje to, co ma się dziać. Przyznam się do swoich intencji. Nie zachowam się jak ostatni tchórz i nie ucieknę z podkulonym ogonem ani nie zacznę się wybraniać kłamstwami i czymś, czego nie popieram, tylko po to, by żyć na łasce kotów, które chcą mnie zabić i zrobiłyby to bez wahania — powiedział. — Uczyłaś mnie, by akceptować konsekwencje moich czynów. Znałem konsekwencje od początku.  Nie chcę twojej pomocy. Nie chcę niczyjej pomocy. Nie dlatego, że na nią nie zasługuję — zerknął na nią. — Dlatego, że nie chcę być od nikogo zależny. Jaka to jest siła, gdy polegasz na tym, co ktoś inny może dla ciebie zrobić? Gdy ktoś wyłącznie z własnej woli wyciąga do ciebie łapę? To jest mój wybór.  
Gdy skończył mówić, Lód na chwilę sama wstrzymała się od odpowiedzi.
— Jesteś pewien? — spytała.
— Tak.
Nigdy nie była typem osoby, która naciskałaby na to, by zmienił zdanie, która odmawiałaby zaakceptowania jego decyzji, która starałaby się go powstrzymać. Szanowała wolny, nieprzerwany wybór. To bolało, ale nie była osobą, która wykorzystywałaby ładunek emocjonalny, by wpłynąć na czyjś świadomy wybór. Nie powiedziałaby "Proszę, nie rób tego ze względu na mnie", ani "Nie możesz tego zrobić!".
Jej opinia i jej emocje nie były tutaj ważne.
Pokiwała z powagą głową.
— Rozumiem. 
Zawahała się.
— ...Nie jestem w stanie opisać bólu, który powodują twoje słowa; nie jestem pewna, czy gorzej byłoby nigdy się do ciebie nie przywiązać, czy stracić cię w ten sposób. Oba wydają się równie niezadowalające. 
— Lód, jeśli mogę spytać... — zaczął niepewnie. — Dlaczego to robisz? Dlaczego zaoferowałaś mi pomoc? Po tym, jak rozpowiadałem na twój temat oszczerstwa, jak wykorzystałem twoje nauki przeciwko tobie, jak prawie cię zabiłem.  Dlaczego w ogóle jeszcze cię to obchodzi?
Lód uśmiechnęła się lekko, pochmurnie.
— Wiesz, Pokrzywowy Wąsie... może przyjaźń i uczucia nie są takie złe — stwierdziła.
Kocur otworzył szerzej oczy. Jakby wtórując rozgrywającym się w legowisku dramatom, ciemne pochmurne niebo odsłoniło słońce, którego słabe promienie wpadły do środka i rozświetliły twarze ucznia i jego mentorki. — Może jest w nich coś dobrego.
— Mówiłaś mi, że wszystko przemija. Wszystko umiera.  Pamiętasz? Powiedziałaś "Wszystko musi umrzeć, by coś znaczyć". Trzeba to zaakceptować i iść dalej.
Pokiwała głową. Nie ma szczęścia w wiecznym szczęściu, nie ma początku bez końca. Nie ma pełni świadomości bez strat. Nie ma mądrości bez cierpienia ani sukcesów bez błędów.
— Nie jesteśmy nikim ani niczym specjalnym czy wyjątkowym — zaczęła cicho mistrzyni. — Nasze życia, problemy i historie utoną w tysiącach innych. Są ważne właśnie dlatego, że nie są ważne. Bo są kruche. Bo przeminą i znikną. Dlatego powinniśmy je doceniać. W tym małym, krótkim urywku rzeczywistości. Ale to nie jest złe. Twoja śmierć nie zmieni tego, że byłeś. Ślady pazurów nie znikną z kamienia, który raz zadrapałeś. Zmian nie da się cofnąć. I to dobrze. 
I zapadła głęboka cisza, gdy dwa koty patrzyły na siebie, nie odrywając wzroku nawet na chwilę.
Wtedy Lód bez słowa podeszła i go przytuliła. 
Pokrzywowy Wąs był zaskoczony. Wziął gwałtowny wdech powietrza, przez moment chciał się odwrócić. Ale potem odwzajemnił jej ruch i położył jej głowę na barku.
— Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli będę uważać cię za przyjaciela.
— Nie. Nie. Nie mam nic przeciwko — powiedział cicho, wciąż oszołomiony.
Odsunęła się. Zimne błękitne oczy wpatrywały się w niego uważnie. I nagle znów przekrzywiła głowę z ciekawością, jak sowa, którą zainteresował jakiś punkt w oddali.
— Czy ty płaczesz?
Pokrzywowy Wąs otarł łzy.
— Opiekuj się moją rodziną, proszę — zerknął na sowie pióro za jej uchem. — Bądź dla nich dobra. Zaopiekuj się nimi, gdy Kalafior odejdzie. Nie pozwól, by ich skrzywdzono. 
— Nie powinieneś pokładać we mnie nadziei — spuściła wzrok. — Raz już zawiodłam. Wiesz, że nie porzucę swojego życia. Ty dokonałeś wyboru. Ja też. Nie uciekasz przed swoimi oprawcami. Ja nie uciekam przed mrokiem. Zabiję jeszcze niejednego kota, Pokrzywowy Wąsie. Nie możesz mi ufać. Nie możesz mnie szanować. Nie możesz we mnie wierzyć. Nigdy nie byłam dobra i nigdy nie będę. Nigdy nie zapewniałam cię, że jest inaczej. Ścieżka, którą kroczę, jest pełna bólu i cierpienia. Zawsze była.  Ale postaram się znaleźć w niej miejsce na troskę. 
Dawny uczeń spojrzał na nią. 
— Wiem. Nie liczę na magiczne odkupienie, na cud, na naiwne, szczęśliwe zakończenie. Wiem, że okazałaś mi troskę nie dlatego, że jestem - zwyczajnie - osobą - ale dlatego, że jestem mną. Nie zrobiłabyś dla przypadkowego kota tego, co zrobiłaś dla mnie. Nie stałaś się nagle najczystszą łzą. I dlatego nigdy ci nie wybaczę.  Ale masz szansę choć raz zrobić coś dobrego. Nawet, jeśli zrobisz to tylko ze względu na mnie, to wciąż to zrobisz. I to tylko twój wybór, czy skorzystasz. Jeśli nie jesteś dobra, to bądź dobra przynajmniej dla tych, których kochasz.
— Spróbuję — powiedziała tylko. — Naprawdę się postaram.
Podniosła się z miejsca i stęknęła z bólu, gdy rana znów dała się jej we znaki. Zapomniała o fizycznym bólu, gdy ten toczący się w głowie był dużo okrutniejszy.
— Lód — powiedział Pokrzywowy Wąs, zanim wyszła. — Ja też... nie jestem dobry. Nie mogę tak o sobie powiedzieć. Też wielokrotnie używałem przemocy i gdyby dane mi było żyć dłużej, pewnie nieraz bym jej jeszcze użył. Zabiłbym za mój klan i rodzinę.  Pozwoliłaś mi zaakceptować, że naszą tożsamość buduje nie tylko lekka, wierzchnia strona, ale też ciemność, która kryje się głęboko, która zawiera największe lęki, która wypływa na wierzch dopiero w najczarniejszych i najboleśniejszych momentach. Posiadanie własnej rodziny mnie... zmieniło. Nie rozumiem, czemu robisz to, co robisz. Nie pojmuję tego i chciałbym cię za to nienawidzić. Ale nie umiem. Nie przestałaś być moją mentorką.
Nie odpowiedziała.  
Opuściła legowisko, a Borsucza Puszcza i Blade Lico od razu zajęli jej miejsce.

* * *
Krwiste niebo  rozlało się podniebnym jeziorem nad głowami zmartwionych Wilczaków. Wiatr w leśnym poszumie śpiewał swoją melodię za tysiącem żyć, których dola powiodła przez ścieżkę pełną cierni i niebezpiecznych szlaków.  Ze wszystkich ścieżek, jakie mogli wybrać, wybrali tą jedną, okrytą ciemnością, w której znajdowali spokój i schronienie. 
Gdyby tylko poszli inną drogą...
Miesiąc błyskał srebrnym blaskiem po przeciwnej stronie od słońca, które zaszło już za horyzont, ale jego złoto-szkarłatne światło wciąż widoczne było na połaci nieba. 
Sylwetka przywódcy stanęła na starym karczu, który widział już dużo gorsze rozlewy krwi. Agresywnie czerwone niebo jakby napędzało gniew w oczach Nikłej Gwiazdy, jak tańczące na niebie, gorejące płomienie. Ostatnie płomienie, które rozmyją się wkrótce w blasku nadchodzącej nocy.
— Stoi przed wami zdrajca, który zaatakował i prawie zabił jedną z naszych mistrzyń — rzucił spojrzeniem na Lodowy Omen, a klan podążył za nim wzrokiem. Była już w nieco lepszej kondycji, ale Blade Lico i tak siedział tuż koło niej, by przytrzymać ją, gdyby upadła. — Która dała mi powody, by sądzić, że wyrok mógłby zostać załagodzony, bo kocur nie był w pełni poczytalny. I choć zgadzam się, że surowa kara to dla mordercy wyrok dużo gorszy od śmierci, to nie możemy ryzykować, że skrzywdzi kogoś jeszcze, a tym bardziej karmić go naszą zwierzyną. Zdrada pozostaje zdradą i w Klanie Wilka karana jest śmiercią. Rozumiem ból mentora, który musi patrzeć  na własnego ucznia odwracającego się przeciwko klanowi, który dał mu schronienie, pożywienie i opiekę. Pokrzywowy Wąs był silnym i mądrym wojownikiem, więc ja również jestem rozczarowany tą sprawą. Klan jest jednak dla mnie ważniejszy od jednostki i nie interesuje mnie, w jakim stanie znajdował się, gdy dokonał swojej zbrodni. 
Lodowy Omen błądziła wzrokiem, aż nie złapała ze swoim dawnym uczniem kontaktu wzrokowego. Pokiwała mu głową.
Miała się nie wtrącać, więc się nie wtrącała. Uszanowała jego decyzję, choć była bolesna. Bardziej bolesna niż jakakolwiek krwawiąca, otwarta rana, jaką jej zadał. 
— Ostatnie słowa?
— Nie rozmawiam z idiotami.
Pysk przywódcy wykrzywił się w oburzonym grymasie. 
— Mógłbyś okazać trochę wdzięczności — warknął. — Borsucza Puszczo. 
Pokrzywowy Wąs zaśmiał się tylko, gdy wielka kocica wstąpiła na środek i stanęła z nim twarzą w twarz. Rzuciła się na niego; wojownik machnął łapą i sypnął jej w oczy garstkę piachu i brudnej, błotnistej ziemi. Kotka nie dała się nabrać. Odwróciła pysk, choć część drobinek i tak dosięgnęła jej twarzy.  Znów zwróciła się do niego i już miała chwycić go za gardło, gdy ten gwałtownie skręcił i chwycił ją od tyłu za kark, ciągnąc jej głowę do tyłu.  Kotka wyrwała się z jego szczęk, błyskawicznie obróciła i chciała spoliczkować go łapą z otwartymi pazurami, ale wyprzedził ją, chyląc się, by ściąć ją z łap, co końcowo spowodowało tylko to, że kotka się zachwiała, ale wcale nie straciła równowagi. Wojownik wyraźnie nie chciał jej skrzywdzić. Ataki nie były mocne - bawił się z nią, drażniąc ją i prawdopodobnie też zniecierpliwionego lidera. 
Lód przez chwilę miała ochotę się uśmiechnąć. Umrzeć tak, żeby przed śmiercią jeszcze upokorzyć wroga? Sprytne. Chyba nauczył się od niej nie tylko walki, ale i poczucia humoru. Mogła być dumna. 
Pokrzywowy Wąs spróbował po raz kolejny szarpnąć ją od tyłu, ale tym razem nie zdążył. Zabawa się skończyła. Borsucza Puszcza uderzyła go w pysk, a gdy na chwilę się rozproszył, uderzyła go znowu; tym razem złapała go za łapę i zwaliła go z nóg. Lód skrzywiła się, gdy dostawał kolejne ciężkie ciosy, gdy kolejne krzyki przecinały powietrze, a wśród tłumu słychać było grupowe nerwowe sapnięcia. W końcu bura kotka chwyciła go paszczą za głowę i Lód wiedziała już, co się zbliża. 
Odwróciła wzrok i usłyszała tylko słaby trzask. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz