Zalotna Krasopani zatrzymała się na środku obozu, zaskoczona tym, co właśnie zobaczyła. Kosaćcowa Grzywa – jej syn – mówił sam do siebie! Żałosne. Pewnie ten cały Klan Gwiazdy już namieszał mu w głowie. Ona wiedziała lepiej. Wiedziała, że Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, to jedyna właściwa wiara. Wiedziała, co dla jej dzieci było najlepsze. Może nie zawsze podejmowała dobre decyzje, ale co do tego nie miała wątpliwości. Zbyt duża wiedza Kosaćca tylko sprowadziła na niego zgubę.
Patrzyła, jak wojownik opuszcza obóz – sam, słaby i rozkojarzony. Gdyby natknęli się na niego samotnicy, mógłby nie mieć tyle szczęścia, co ona. Postanowiła więc pójść za nim. Trochę obawiała się, że może stracić nad sobą panowanie i ją zaatakować, ale co miała do stracenia? Była już stara, cała obolała i pokryta bliznami. Zresztą i tak nie miała dobrych relacji z rodziną. Prążkowana Kita unikał jej jak ognia – pewnie bał się, że każde słowo na nowo rozpali konflikt. Czuła do niego żal. Bolało ją, że srebrny patrzył na nią jak na potwora. Przecież nigdy go nie skrzywdziła! Miała swoje powody, by być na niego zła. Wystarczyłoby, żeby ją przeprosił. Żeby odwiedził ją wtedy, gdy leżała i cierpiała. Dlaczego wszyscy w jej życiu musieli ją tak zawodzić? Czy cokolwiek mogło kiedyś pójść po jej myśli?
Na zewnątrz było już cieplej, a zwierzyna coraz częściej wychodziła ze swoich norek. Samotnicy przestawali być aż takim zagrożeniem, choć zawsze trzeba było uważać. Niektórzy byli żądni krwi i bólu, a nie jedzenia. Nagle dostrzegła, jak Kosaćcowa Grzywa uderza w drzewo. Parsknęła śmiechem. Jej “potężny syn”, pokonany przez drzewo? To było naprawdę śmieszne.
Zrobiła kilka kroków w jego stronę, choć ostrożnie. Nie była pewna, czy będzie chciał z nią rozmawiać i czy zachowa spokój. Futro na karku jej się zjeżyło – obawiała się nagłego ataku.
— Widzę, że coś z tobą jest nie tak — odezwała się szorstko, chłodno, jakby stwierdzała fakt, a nie próbowała zagadać. — Coś niedobrego — dodała, strzygąc uszami, gdy wiatr zawiał jej w pyszczek. — Widzę, jak twoje futro matowieje, jak twój pysk gaśnie z każdym dniem. Widzę, jak twoje oczy zasnuwa smutek i przygnębienie.
Zrobiła krok bliżej, patrząc na świeże obdarcie na jego czole.
— Wyjaśnisz mi wreszcie, co się z tobą dzieje? — zapytała ostro. — Jesteś jedną wielką zagadką. Nagle zacząłeś mnie unikać, nienawidzić, a potem jeszcze twierdzisz, że wiesz o kulcie? To absurd! — skrzywiła się. To wszystko było dla niej zbyt trudne. Tak bardzo pragnęła, by znowu stał się tym małym Kosaćcem, który w żłobku słuchał jej z zachwytem. Ale tamten kociak już nie istniał. Został po nim tylko cień przeszłości.
Kosaćcowa Grzywa spojrzał na nią z obojętnością, przysłuchując się jej słowom. Mimo tego nic nie powiedział. Zamknął na chwilę oczy, jakby mu wyschły.
— Ja... — Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Odchrząknął, otwierając oczy. Kocur westchnął, mozolnie wstając.
— Przecież wiesz, że dowiedziałem się o twoim kulcie za pomocą tych śmierdzących świętoszków — wychrypiał, próbując utrzymać równowagę. Otrząsnął się, wracając zmęczonym spojrzeniem w stronę matki. Zalotka przełknęła ślinę. Miała wrażenie, jakby zalał ją zimny pot.
— Kosaćcu… daj sobie pomóc — jej głos zadrżał. Zmarszczyła brwi, a ogon smagnął powietrze jak bicz. — Jeszcze masz szansę się nawrócić. Jeszcze możesz się do nas przyłączyć — dodała szeptem, jakby bała się, że ktoś usłyszy. To mogło się źle skończyć, choć bardziej dla niego niż dla niej. Mimo gniewu wciąż pragnęła, by wrócił. By ją przeprosił. Może wtedy by mu wybaczyła… jeśli to nie byłaby kolejna jego gierka.
— Wybór należy do ciebie — mówiła dalej. — Masz okazję wszystko odwrócić, sprawić, że twoje życie znów będzie takie, jak za kociaka. Albo… możesz zostawić to tak, jak jest. Może według ciebie łatwiej jest uciekać od rodziny. Może przyjemniej kłócić się z własną matką na każdym kroku — prychnęła z pogardą.
Na język cisnęły jej się kolejne słowa, ale powstrzymała się. To, co powiedziała, musiało wystarczyć.
Jej słowa mocno zszokowały wojownika. Otworzył pysk, ale nie mógł nic z siebie wydobyć. Zamiast tego stanął przed nią i spojrzał jej w oczy, które tak strasznie przypominały jego.
— Mam... szansę? — wypowiedział te słowa tak cichutko, jakby nie dowierzał. — Po tym wszystkim? Po tym, jak cię... skrzywdziłem? — Na jego pysku widniał ból, ale nie tylko przez ranę na czole. Zwiesił głowę, patrząc na swoje łapy. Zmrużył oczy, próbując nie dopuścić do siebie łez.
— Czy... — przełknął ślinę — Czy mi wybaczysz, matko? Wybaczysz mi, że zbłądziłem? — zapytał drżącym głosem, siadając i nieco się garbiąc, choć wciąż nie patrzył na Zalotną Krasopani. — To wszystko przez ten parszywy Klan Gwiazdy... — warknął — Myślałem, że jest dobre, że mnie ochroni przed złem... — dodał ciszej. Szylkretka nawiązała z nim kontakt wzrokowy, a w jego brązowych oczach tlił się płomień nienawiści. — Ale się myliłem. Łgali cały czas, wykorzystali mnie! — powiedział rozjuszony, wbijając pazury w podłoże — Byłem tylko kolejną marionetką w ich brudnej gierce — splunął. — Później się znudzili i zostałem przez nich przeklęty! — dodał, gwałtownie wstając. Z jego oczu wylały się przeźroczyste, słone łzy. Spojrzał na nią ze smutkiem w ślepiach.
— Mamo, czy... czy Mroczna Puszcza mi wybaczy? Czy mi wybaczy, że... — zawahał się na chwilę, po czym wziął głęboki wdech i wydech. — Czy Mroczna Puszcza mi wybaczy, że się zakochałem? — podjął ostrożnie, patrząc na wojowniczkę. — Czy Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd nie porzuci mnie przez to, że poczułem miłość? Chciałem... Ja... Ja tylko chciałem... — Jego głos się załamał. Potem pokręcił głową. — Pokochałem kogoś, przy kim czułem się dobrze i bezpiecznie. Przy niej wszystkie smutki odchodziły na bok... — uśmiechnął się słabo na wspomnienia. Chwilę później spoważniał i wbił spojrzenie w górę. — Ale gdy Klan Gwiazdy się dowiedział o tym, że zacząłem kochać i... stworzyłem rodzinę, zostałem przeklęty... — wyszeptał drżącym głosem, zwieszając głowę ze wstydu.
— Mamo, czy... czy mi wybaczysz za wszystko? Czy Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd przyjmie mnie z powrotem? — spojrzał na nią ze łzami w oczach. W jego ślepiach można było dojrzeć malutką nadzieję, która o dziwo jeszcze nie zgasła.
Zalotna Krasopani spojrzała na niego z czystym szokiem wymalowanym na swojej podstarzałej mordce. Nie zdążyła uchwycić zbyt wielu słów z jego monologu, ale jedno zdanie przykuło jej uwagę tak mocno, że zaczęło odbijać się echem w jej głowie. Kiedy Kosaćcowa Grzywa skończył mówić, zagryzła wargę, a jej ogon drgnął. Myślała o tym, że wspomniał o założeniu rodziny. Znalazł miłość i… miał kocięta? Tylko z kim? I gdzie one teraz były? Czy to oznaczało, że Zalotna Krasopani doczekała się wnuków? Jej oczy rozszerzyły się, kiedy dotarło do niej, o czym właśnie pomyślała.
— Kosaćcu, to… to wspaniale! — zapewniła go, zbliżając się do niego, choć nadal niepewnie. Robiła to tak, jakby obawiała się, że może wszystko to było tylko kłamstwem, mającym zbić ją z tropu. Czuła się, jakby bliskość syna była dla niej obca, jakby nie miała prawa być tak blisko niego. — Nie słuchaj tych gwiezdnych potworów… — zaczęła, siadając obok wojownika, głaszcząc jego grzbiet ogonem, a pyskiem opierając się o jego wilgotny policzek, jakby chciała go pocieszyć. Starała się mówić ostrożnie, żeby Kosaciec się nie speszył. — Dobrze, że zrozumiałeś swój błąd. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumna — rzekła powoli, miękkim głosem, jakby była tylko karmicielką szepczącą kociętom na dobranoc. Jej uszy drgały, zdradzając napięcie, ale Zalotka już nie czuła strachu. Była zaskoczona, może nawet oszołomiona. — Klan Gwiazdy nigdy nie był dobry. Nie był i nigdy nie będzie. Mówiłam już to twojej córce, Kosaćcu. Mówiłam jej, że ci gwiezdni przodkowie udają hojną i dobrą religię — mówiła z pogardą. — A potem krzywdzą niewinnych, takich jak ty. Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd nie ma takich ścisłych zasad, daje wolność. Jest dobre dla jednostek, które chcą cieszyć się z życia, dla tych, którzy traktują wiarę jako dodatek, a nie coś, co ma im rządzić życiem. I właśnie dlatego czcimy mrocznych przodków, Kosaćcowa Grzywo. Jesteśmy dumni, bo nie zabraniają nam robić tego, co nam się należy — kontynuowała, dobierając słowa z ostrożnością. W jej głosie nie było już złości, tylko spokój. — Nie daj sobie wmówić, że ten związek był błędem. Miłość ma być piękna, Kosaćcu, a nie zakazana. Dbaj o swoją partnerkę, o kocięta, i nie pozwól, by propaganda tych potworów cię zaślepiła.
Zalotka skończyła, czując dumę z własnych słów. Mimo że miała nadzieję, że po tym wszystkim jej syn w końcu jej uwierzy, że wróci do kultu, nadal nie mogła się pozbyć tej niepewności. Myślała już nad tym, jak bardziej przekonać go do wiary. W końcu wpadła na pomysł.
— Chodź, synku. Muszę ci coś pokazać — oznajmiła, podnosząc się z miejsca. Kiedy Kosaćcowa Grzywa zrobił to samo, ruszyła przed siebie.
***
Dotarli wkrótce do Ciernistego Drzewa. Miejsca, gdzie kontakt z mrocznymi przodkami był najsilniejszy. Tam zatrzymali się, a Zalotka podeszła bliżej drzewa i spojrzała wprost na swojego syna. Dopiero wtedy zauważyła, jak ciernie zaczepiają się o jej futro.
— To dla nas, kultystów, miejsce święte. To nic tajemniczego, wiesz już o kulcie — zaczęła, wbijając pazury w ziemię i mrugając powoli oczami, jakby coś do nich wpadło. Kosaćcowa Grzywa spojrzał w stronę Ciernistego Drzewa. Na wytłumaczenie przez Zalotkę roli drzewa, przytaknął.
— Nie przyprowadziłam cię tu przypadkowo... — dodała, robiąc kilka kroków w jego stronę. Ciernie szarpały jej futro, ale ona nawet nie drgnęła. — Masz teraz szansę, by w najbliższym czasie dołączyć do nas. Do kultu. Masz szansę odpokutować swoje winy, nawrócić się na Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd — dodała, ocierając się futrem o wojownika. Jej ucho lekko drgnęło. — Masz też przede wszystkim szansę powiedzieć mi, co się działo przez ostatnie księżyce. Synku… Powiedz mi, proszę, o co chodziło z tym Klanem Gwiazdy? Czy tylko ty zostałeś nawiedzony przez te gwiezdne szczury, czy może jeszcze innych dosięgły ich łapy? Masz wszystko, by nam pomóc. By zniszczyć to ziarno wiary w Klan Gwiazdy, by oczyścić Klan Wilka — mamrotała mu do ucha, licząc, że w końcu pęknie. Że powie jej wszystko, i że znów będą mogli być szczęśliwą rodziną.
Pysk wojownika szybko przybrał zaciekawiony wyraz, a zaraz po tym zaskoczony. Chciał coś powiedzieć, Zalotna Krasopani to czuła, a jednak żadne jego słowa nie docierały do jej uszu.
— Ja... — Wyraz pyska Kosaćca złagodniał, a spięte mięśnie nareszcie się rozluźniły. Pozwolił sobie na westchnięcie, a nawet na łagodny uśmiech, który bardzo do niego nie pasował. — To zaszczyt, mamo... — rzekł, niepewnie spoglądając raz na nią, a raz na Cierniste Drzewo. Końcowo jego wzrok spoczął na kotce. Wojownik delikatnie się odsunął, po czym odchrząknął, odwracając wzrok w stronę granicy z Klanem Klifu.
Zalotna Krasopani odchrząknęła, wyrywając syna z zamyślenia. Kosaćcowa Grzywa wzdrygnął się i spojrzał na nią.
— Ach... — wymamrotał, bawiąc się w ziemi prawą łapą. — Po trzech księżycach zostania uczniem, pewna gwiezdna kotka mnie nawiedziła pod pretekstem, że zostałem wybrany — wyjaśniał, choć niechętnie. — Miałem przyjść pod wierzbę pewnej nocy, gdy zakwitnie. Tam kazano mi zrobić okropną, bardzo okropną rzecz, mamo... — przełknął ślinę i spojrzał w dół. Zalotna Krasopani nie zdążyła nawet się wtrącić, gdyż wojownik kontynuował:
— Nie miałem na to wpływu — dodał pośpiesznie. — Wykorzystali mnie, jeden z tych świętoszków mnie opętał. Byłem głupi, myślałem, że robię dobrze... Ale to przyniosło o wiele więcej złego niż dobrego. — Kosaciec zamrugał i syknął nagle. Wyglądał, jakby cierpiał. — Ze mną był jeszcze mój przyjaciel, Zabłąkany Omen — skrzywił się na wzmiankę o nim, a potem spojrzał na Zalotną Krasopani i na chwilę zamilkł. Po jego spojrzeniu było widać, że rozważa swoje następne słowa.
— Była ze mną jeszcze Wrotyczowa Szrama — podjął twardo, spoglądając w dół. — Mieliśmy ją uratować, aby nie stała się następną ofiarą kultu... — dodał cicho — ...Ale wiesz co? — parsknął śmiechem i zmrużył oczy. — Nigdy jej nie lubiłem. Była słaba i głupia, tak jak kiedyś się nazywała — powiedział z uśmieszkiem. — Wcześniej byłem zbyt litościwy i za młody, by zrozumieć, matko. Dziś już nie.
Popatrzył na szylkretkę brązowymi oczami, mierząc ją intensywnym spojrzeniem.
— Czemu kult jej nie wyeliminował po misji? — zapytał. — Spełniła już swoje zadanie. Mogliście to przecież zrobić po cichu — zauważył i uniósł jedną brew. — Czy teraz nie ma idealnej okazji, aby się jej... pozbyć?
Zalotna Krasopani zatrzepotała uchem. Od zawsze nie przepadała za Wrotyczową Szramą, ale nie czuła potrzeby, by od razu rzucać się na nią z pazurami. Można by pomyśleć, że będzie wściekła, że zacznie krzyczeć i obrzucać liliową wojowniczkę wyzwiskami – lecz tak się nie stało. Może dlatego, że miała nieodparte wrażenie, iż Kosaćcowa Grzywa nie mówi jej całej prawdy, a jedynie niewielką jej część. Była niemal pewna, że ta zaraza miała znacznie większą skalę, niż chciał przyznać jej syn.
Wpatrując się w jego oczy, poczuła nagłe ukłucie w sercu. Zmusiła się, by przenieść spojrzenie na jego łapy, a wtedy – jak grom z jasnego nieba – przypomniały jej się słowa, które wciąż odbijały się echem w jej głowie: „Tam kazano mi zrobić okropną, bardzo okropną rzecz, mamo...”. Szylkretka zmrużyła oczy, czując, jak całe jej ciało napina się ze złości. To ona wtedy stała na straży obozu. Zabłąkany Omen… To wszystko musiało być zaplanowane. To nie było zwykłe wyjście na “siusiu”. To był plan, by zniszczyć Sosnową Gwiazdę i Jadowitą Żmiję.
Mimo to Zalotna Krasopani postanowiła zachować spokój. Wzięła głęboki oddech, a potem obdarzyła Kosaćcową Grzywę niemal błagalnym spojrzeniem.
— Kosaćcu, ja… czuję, że nie mówisz mi całej prawdy — zaczęła, kręcąc powoli głową z wyraźnym rozczarowaniem. Jej warga lekko drgała, jakby miała zaraz uronić łzę, lecz nie poddała się emocjom. Wiedziała, że by wygrać tę rozmowę, musi zachować trzeźwość umysłu. — To nie może dotyczyć tylko ciebie, Wrotyczowej Szramy i Zabłąkanego Omenu — wymamrotała, bardziej do siebie niż do niego.
Jej wzrok śledził pazury Kosaćca, jakby szukała na nich choćby śladu krwi czy kępki futra. Wreszcie podniosła głowę, by jej słowa zabrzmiały pewniej, bardziej stanowczo.
— A co z Miodową Korą? Jarzębinowym Żarem? Iskrzącą Nadzieją? Oni też muszą być w to zamieszani! — warknęła, uderzając łapą w ziemię, aż drobinki rozsypały się wokół. Szybko jednak odzyskała opanowanie, a na jej pysku pojawił się nerwowy uśmiech. — Synku… Czy naprawdę bardziej szanujesz ich niż mnie? Czy celowo ich chronisz, bo ci na nich zależy? — zapytała cicho, z niepewnością. — To znaczy, że fakt, iż urodziłam cię i wychowywałam przez sześć księżyców, nic już dla ciebie nie znaczy?
Westchnęła i mówiła dalej miękkim, lecz stanowczym głosem:
— Kosaćcu, ja nie chcę znać tylko połowy prawdy. Chcę znać całą. Teraz nic ci nie grozi, jesteś bezpieczny. Wystarczy kilka słów, a staniesz się szanowany… Pomyśl, co osiągniesz, gdy uchronisz Klan Wilka przed tą paskudną zarazą.
Obserwowała każdy ruch na jego pysku, każde drgnięcie, pragnąc, by w końcu się przyznał. Wiedziała, że kiedy powie jej wszystko, droga będzie już prosta. Wystarczy tylko przekazać wszystko Nikłej Gwieździe, a on zrobi to, co konieczne.
Zalotnej Krasopani ścisnęło się serce na myśl, że tak naprawdę chciała pozbyć się własnej córki. Ale jeśli miała to być cena za uratowanie Klanu Wilka, była gotowa ją zapłacić.
— Nie musisz udawać, że twoja siostra nie jest w to wmieszana. Ona wie za dużo. Tak samo, jak ty. Z tą różnicą, że ona jeszcze mnie nie przeprosiła, nie okazała skruchy. Jest niebezpieczna.
<Kosaćcowa Grzywo? Powiesz mi w końcu prawdę?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz