— Jarzębinowy Żar… — powtórzyła cicho imię kotki, jakby smakowała je na języku, niczym ostatni kęs mięsa tej pory. Przelotnie przesunęła po niej wzrokiem, odwracając go w kierunku nieba, zastanawiając się, co się kryje za tym imieniem. Może była to słodycz, lepka niczym miód, a może gorycz, gorzkawa jak jarzębina, pozostawiając cierpki smak na języku? Imię nowo poznanej kotki brzmiało tak obco, a jednocześnie przyjemnie, niczym cicha melodia śpiewana przez gołąbki o świcie słońca, gdy tylko zaczynało zaglądać zza drzew i horyzontu. Odczekała kilka uderzeń serca i delikatnie skinęła głową. — Miło mi ciebie poznać, Jarzębinowy Żarze — wyszeptała w końcu swoim cichym i spokojnym głosem, który można było porównywać do szelestu liści na drzewach. Choć słowa jej nie należały do nieuprzejmych, to ton jej głosu pozostał chłodny, a obojętna maska z pyska jej nigdy nie spadła. Twarde i puste spojrzenie, zdawało się przebijać ją na wylot, gdy spojrzenia ich się spotkały na trzy uderzenia serca. Amorphina jednak pozwoliła sobie na coś więcej niż na samo zerknięcie i zapamiętanie ogólnego wyglądu kotki. Jarzębinowy Żar należała do kotek wysokich, a smukła sylwetka kocicy na długich, zgrabnych jednocześnie silnych łapach zdawała się drżeć z każdym podmuchem lodowatego wiatru, sprawiając wrażenie, że szylkretowa jest zbudowana z samej skóry i kości. Zero mięsa na ciele, zero tłuszczu, który ochroniłby ją przed zimnem. Wyglądała ona na kruchą i drobną, nawet i wychudzoną. Choć w myślach użyła słowa “krucha” dodała do tego kolejne, bardziej niepokojące dla niej samej — delikatna. Kocica o lodowatych oczach skupiła się na ogonie kotki, który delikatnie zwisał nad samą ziemią. Ogon jej był długi i chudy, zakończony puszystą kępką, przykuwając uwagę Amorphiny. Samotniczka pozostawiła na nim wzrok dłużej, niż pragnęła, odwracając go, gdy się zorientowała, jak wlepia w nią swoje ślepia.
— Co robisz na terenach Klanu Wilka? — zapytała nagle druga, wyrywając ją z jej rozmyśleń nad wyglądem kotki. Amorphina wyprostowała się, niezręcznie przekładając łapy, gdy te zaczęły przymarzać.
— Nie jestem tu, by was ograbić — rzekła krótko samotniczka, zachowując spokój. — Tylko patrzę, tylko słucham, a zwierzyna pozostaje nietknięta, jeśli kłamię, to niech gniew gwiezdnych mnie spotka… — odparła cicho, przymykając oczy, mamrocząc, jakby się modląc. Nim świat pozwolił ciszy między nimi zapaść, coś zaszeleściło, coś się poruszyło, a z burych krzewów wysunęła się mysz, szarawa i chuda, nieświadoma tego, że wzrok dwóch drapieżników spoczął na jej chudym, marnym ciele. Poruszała się leniwie, niczym kropla rosy spływając po trawie, jakby dopiero wybudziła się ze snu, aby zapełnić swój własny żołądek. Śnieżnobiała dojrzała ją niemal natychmiastowo, a w oczach coś zabłysło, coś drapieżnego. Ucho jej delikatnie drgnęło, ogon przesunął po ziemi, a białe wibrysy poruszyły się nieznacznie, rozpoznając ten zapach. Myśl o skoku sama pojawiła się w jej głowie. Jednak, zamiast rzucić się ku zwierzynie, ta powoli uniosła swe spojrzenie na szylkretową, pozwalając jej samej to zrozumieć, że tak subtelna scena przed dwójką może być samym darem od czuwających nad nimi.
— Spójrz… — wymruczała cicho, nie podnosząc tonu swojego głosu. — Gwiezdni sami zsyłają zwierzynę nam pod łapy — rzekła, a jej spojrzenie złagodniało, ponownie zerkając na mysz. Może i w oczach jej tańcowała delikatność, ale nigdy nie opuściła jej gotowość do skoku. — Jarzębinowy Żarze, czy pragniesz, abym ją dla waszego klanu pochwyciła? — zapytała cicho, pozwalając, aby jej ciało zastygło w bezruchu, zatrzymując się niczym figura lodowa, aby nie spłoszyć gryzonia. — A może wolisz, aby to twoje łapy przyniosły dar gwiezdnych do twojego klanu? — zapytała.
<Jarzębinowy Żarze?>
[552 słowa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz