Parę dni przed ceremonią Wiciokrzewu
— Kruszynko, pomożesz mi? — zapytała czarna kotka, podskakując nerwowo i pokazując swoje poduszki łap. Mimo radosnego tonu widać było, że cierpi – łapy drżały przy każdym ruchu.
Kruszynka zmrużyła oczy. Dopiero wtedy dostrzegła, że poduszki łap Purchawki miały nienaturalny kolor, były popękane i zapewne bolesne.
— O... odmroziłaś sobie... — wyszeptała cicho.
— Co takiego? — nachyliła się Purchawka, mrucząc pytająco, jakby nie dosłyszała.
Szylkretka wzdrygnęła się i pobłądziła wzrokiem po ścianach, jakby szukała tam odpowiedzi. Po chwili zerwała się jednak i weszła do magazynku. Wzięła w pysk drobną roślinę o białych kwiatach, której słodki zapach wypełnił całą przestrzeń. Odwróciła się – i niemal wpadła na Purchawkę, która stała tuż za nią, jak cień. Kruszynka przeszła obok niej nieco skonfundowana i wskazała miejsce na posłaniu. Sama usiadła naprzeciwko.
— T-to podbiał — wyjaśniła spokojnie. — Pomaga przy oddychaniu, leczy kocięcy kaszel... i koi poduszki łap.
W jej głosie brzmiała nuta wyrzutu, jakby uważała, że Purchawka powinna już to wiedzieć. Zielarka pokiwała głową z dziecinnym entuzjazmem i położyła się tak, by wszystkie cztery łapy były dobrze widoczne. Kruszynka zaczęła przeżuwać podbiał, aż zmienił się w gładką papkę. Potem powoli i z wielką dokładnością rozsmarowała go na popękanych łapach Purchawki.
— Dziękuję, słońce! Już czuję, że robi mi się lepiej! — wymruczała czarna kotka, opadając z ulgą i kładąc głowę na miękkim mchu.
Kruszynka aż się wzdrygnęła. „Słońce”? To brzmiało tak ciepło, tak niespodziewanie miło... Poczuła, że policzki rozgrzewa jej gorący rumieniec. Jednak szybko wróciła do zwyczajowego, obojętnego wyrazu pyska. Do jej uszu dobiegł szelest – ktoś zbliżał się do dziupli. Nastawiła uszy i spojrzała w stronę wejścia. W progu stanął Mucha. Kotka lekko się skrzywiła. Odwróciła wzrok, potem zerknęła na niego ukradkiem, spod półprzymkniętych powiek. Wojownik mrużył jedno oko, a grymas na jego pysku jasno zdradzał ból.
— Cześć! — zawołała Purchawka, machając energicznie łapą.
Kruszynka od razu zmroziła ją spojrzeniem.
— P-proszę, nie rób tak. Maść może nie zadziałać — wyszeptała, przytłoczona jej nadmierną energicznością i hałasem.
Purchawka od razu przytaknęła, uspokajając się nieco. Kruszynka westchnęła i podeszła do Muchy, ostrożnie, jakby zbliżała się do czegoś obcego i potencjalnie groźnego.
— Co się stało? — zapytała sucho, nie patrząc mu w oczy, a raczej na pająka, który właśnie wspinał się po ścianie.
— Wczoraj, na polowaniu, gałąź uderzyła mnie w oko — wyjaśnił Mucha szybko. — Przemyłem je wodą, ale dzisiaj wygląda gorzej... i się zaniepokoiłem.
Napięcie między kotami było niemal namacalne. Żadne z nich nie potrafiło powiedzieć, skąd się brało, ale oboje czuli je wyraźnie – jakby zima nie tylko mroziła powietrze, lecz także serca.
— Jasne, usiądź — mruknęła uczennica i kłusem ruszyła do magazynku.
W środku usiadła na chwilę, biorąc kilka głębszych wdechów i wydechów, jakby musiała zebrać siły, zanim podejmie kolejne działanie. Szybko jednak otrząsnęła się i zaczęła przeszukiwać półki. W końcu jej wzrok padł na jaskółcze ziele. Roślina nie pachniała najładniej – wręcz odpychająco – ale to nie zapach miał tu znaczenie, a jej właściwości lecznicze. Kiedy wróciła do dwójki pacjentów, Mucha natychmiast zmarszczył nos i zatkał go łapą.
— Chyba nie chcesz, żebym to zjadł? — miauknął z niesmakiem.
— Nie, nie chcę — odparła spokojnie. Kocur nieco się rozluźnił, ale Kruszynka dodała szybko: — Muszę ci to nałożyć na oko.
Mucha natychmiast zesztywniał.
— Nie ma żadnej innej możliwości? — zapytał z nadzieją, trzepocząc rzęsami, jakby próbował ją przekonać, by znalazła inne zioło.
Szylkretka pokręciła głową. Wojownik westchnął ciężko, z rezygnacją. Nie czekając dłużej, Kruszynka zaczęła przeżuwać ziele, aż zamieniło się w gorzką, lepką papkę. Smak był ohydny – cierpki i piekący, sprawiający, że język drętwiał. Kątem oka widziała, jak Mucha krzywi pysk i rozgląda się po dziupli, jakby szukał drogi ucieczki. W końcu jednak papka osiągnęła odpowiednią konsystencję.
— Przymknij oko — poleciła cicho.
Mucha, niechętnie i ze zbolałym wyrazem pyska, spełnił prośbę. Kruszynka ostrożnie nałożyła ziołową maź na jego chore oko. Wojownik wystawił język z obrzydzeniem, ale nie powiedział ani słowa.
— Możesz zostać tu do końca dnia — oznajmiła Kruszynka, choć w głębi serca wolałaby, żeby poszedł. Najlepiej czuła się, gdy w dziupli panował spokój i było jak najmniej kotów.
Poza Purchawką i Muchą, wewnątrz znajdował się jeszcze Wiciokrzew. Jego ciało leżało nieruchomo, a boki unosiły się tak powoli i ledwo zauważalnie, że niejedno oko mogłoby pomyśleć, iż dawno już nie żyje. Ale żył – Kruszynka wiedziała o tym dobrze. Nie podobało jej się, gdy reszta obozu szeptała, że Świergot jest szalona, bo trzyma w norze martwe ciało. Bzdury. Kruszynka przechodziła obok kocura spokojnie, rzuciła na niego krótkie spojrzenie i westchnęła, po czym już miała położyć się na swoim posłaniu, gdy Purchawka głośno odchrząknęła, wyraźnie pragnąc zwrócić na siebie uwagę. Szylkretka obdarzyła ją pytającym spojrzeniem. Purchawka odpowiedziała tylko przyjaznym uśmiechem, przymknęła oczy i położyła pysk na łapach. Kruszynka nie rozumiała, co to miało znaczyć. Poczuła jednak, jak niepokój ściska ją mocniej. Przysiadła na ziemi, pogrążona w myślach. Zastanawiała się, gdzie podziała się jej mentorka. Świergot wyszła o poranku i od tamtej pory długo nie wracała. Bez niej szylkretka czuła się nieswojo, jakby grunt usuwał się spod jej łap. Potrzebowała jej – choćby samego zapachu, który dawał ukojenie, albo dotyku liliowego futerka, z wiekiem coraz bardziej zmierzwionego i przerzedzonego. To było jak pierś matki dla bezbronnego kocięcia: znajome, ciepłe, bezpieczne. Jej rozmyślania przerwał jednak kolejny pacjent. Kruszynka jęknęła w duchu – co to był za feralny dzień, że każdy nagle postanowił przyjść się leczyć?
Odwróciła się ku nowo przybyłej i natychmiast rozpoznała Leszczynę. Starsza czarna kotka niosła na sobie ciężar wielu księżyców pracy, co wyraźnie odznaczało się w jej sylwetce i w oczach. Zmierzyła wnętrze dziupli surowym spojrzeniem, a gdy jej wzrok spoczął na morskich oczach Kruszynki, lekko się uśmiechnęła. Uśmiech jednak szybko zgasł, a Leszczyna zmrużyła oczy jak nauczyciel, który właśnie przyłapał ucznia na ściąganiu. Szylkretka drgnęła, a po chwili, z widoczną ostrożnością, podeszła do niej powoli, jakby z rezerwą.
— Leszczyno, w czym mogę pomóc? — zapytała cicho Kruszynka, ale na tyle głośno, by starsza kotka na pewno ją usłyszała.
Leszczyna prychnęła i usiadła z taką gracją, jakby była rasowym pieszczochem prezentującym się na podium.
— Ząb mnie boli — odparła oschle, nawet nie patrząc na młodszą od siebie kotkę.
Szylkretka kiwnęła głową i natychmiast pognała do magazynku. Wiedziała, że Leszczyna była podejrzliwa i zawsze doszukiwała się złych intencji. To, jak jej spojrzenie co chwilę zatrzymywało się na leżącym Wiciokrzewie, nie wróżyło nic dobrego. Kruszynka poczuła narastający niepokój, więc szybko wyszukała korę olchy i wróciła, kładąc kawałek drewna przed starszą kotką. Leszczyna nachyliła się nad korą, wbijając jedno oko w jej strukturę, jakby oceniała jej przydatność.
— Pożuj — poleciła szybko Kruszynka, czując, jak futro na karku zaczyna jej się jeżyć, a nos i poduszki łap wilgotnieją od potu.
Nie mogła powstrzymać nerwowego spojrzenia w stronę Wiciokrzewa. On żył. Na pewno żył. Nie mógł być martwy – przecież ona sama albo Purchawka od razu by to zauważyły. A może... Może cała ich trójka była szalona? Nie. To było niedorzeczne. Kruszynka pokręciła głową, jakby chciała odgonić złe myśli. Zerknęła na Leszczynę, która spokojnie przeżuwała korę. Starsza w końcu podniosła się z gracją, skinęła łbem i niemal tanecznym ruchem opuściła dziuplę. Minęła się jednak ze Świergot. Gdy tylko Kruszynka ujrzała mentorkę, natychmiast podskoczyła do niej i przytuliła głowę do jej klatki piersiowej.
— Spokojnie, byłam tylko po zioła — oznajmiła starsza, jej głos był ochrypły i smutny. Po chwili delikatnie polizała uczennicę po głowie.
Za nią weszli Orzeszek i Puma, niosąc w pyskach świeże rośliny. Ostrożnie ułożyli je na ziemi. Orzeszek posłał Kruszynce ciepły uśmiech, a ona odwzajemniła go niepewnie. Po chwili obaj stróże opuścili dziuplę.
— No, to co się działo, gdy mnie nie było? — zapytała Świergot, po czym zakaszlała krótko, chrapliwie. Szybko jednak zamieniła to w śmiech i oblizała się po łapie, jakby chciała zatuszować słabość.
— Purchawce odmroziły się poduszki łap, Mucha miał infekcję oka, a Leszczynę bolał ząb — zdała szybki raport Kruszynka, przy okazji nerwowo kręcąc łapą kółka na ziemi.
— Poradziłaś sobie bardzo dobrze. — Świergot skinęła głową, a w jej głosie brzmiała dziwna nuta, jakby coś chciała ukryć. — Jesteś już gotowa.
Liliowa kotka podniosła się z ziemi i ociężale ruszyła do części dziupli wydzielonej dla uzdrowicieli. Kruszynka drgnęła, śledząc ją spojrzeniem. „Gotowa”? Na co? Ona wcale nie chciała być gotowa. Gotowość oznaczała zmianę, a każda zmiana pachniała utratą. Szybko podążyła za mentorką, mijając po drodze rozmawiających Muchę i Purchawkę. Zwinęła się na swoim posłaniu i wpatrzyła w Świergot, która po chwili zapadła w sen. W oczach szylkretki zakręciły się łzy. Wbiła swoje morskie spojrzenie w klatkę piersiową starszej, obserwując, jak powoli unosi się i opada. Nie było w tym nic rytmicznego – czasem ruch się rwał, a wtedy Świergot kaszlała cicho, krótko, boleśnie. Kruszynkę ogarnął nagły, niezrozumiały żal – taki, jaki przychodzi po stracie kogoś bliskiego. Tylko że ona nikogo nie straciła. I nie straci. Prawda? Świergot zawsze przy niej będzie. Zawsze.
* * *
— Chrząszczu… — zaczęła cicho, pytająco.
— Och, Kruszynko. — Wojownik spojrzał na nią z ulgą. — Coś mi się stało z uchem — wyjaśnił, siadając na ziemi i dalej drapiąc się energicznie.
— To infekcja. Drapanie nic nie pomoże — odparła spokojnie. Odwróciła się i ruszyła do magazynku, by przynieść aksamitkę.
Była idealna na takie przypadłości. Znalazła dwa pomarańczowe kwiatki. Wzięła je w pysk i wróciła do kremowego wojownika. Z wprawą wycisnęła sok prosto do jego chorego ucha. Chrząszcz od razu zaczął się wykrzywiać i wiercić, zaskoczony nieprzyjemnym uczuciem. Ale nie otrząsnął się – co Kruszynka uznała za dobry znak.
— Odczekaj, zanim potrząśniesz głową — poleciła.
Wojownik westchnął, skinął łbem i opuścił dziuplę.
Kruszynka powinna była czuć dumę – dumę z tego, że potrafiła pomóc, że jej wiedza i umiejętności naprawdę działały. Ale w sercu zamiast tego kłębił się niepokój. Za każdym razem, gdy leczyła kogoś, wracały do niej koszmary i natrętne myśli: A co, jeśli pomyliłam zioło? Jeśli dałam go za mało? A może za dużo? A jeśli przez mój błąd komuś stanie się krzywda?
Te myśli były jak kąśliwe muchy – nie do odgonienia. Drażniły, ale Kruszynka wierzyła, że zasłużyła, by je znosić. Spojrzała przez ramię – i napotkała wzrok Świergot. W nim, i tylko w nim, widziała dumę i radość. Te uczucia, które sama powinna odczuwać, ale których nie potrafiła.
[2083 słów]
Wyleczeni: Purchawka, Mucha, Leszczyna, Chrząszcz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz