BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 24 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 sierpnia 2025

Od Kruszynki

Parę dni przed ceremonią Wiciokrzewu

Tak jak każdy mógł przewidzieć po jesieni pełnej kolorowych liści i kapryśnej, nieprzewidywalnej pogody, nadchodziła zima. Nie była to jednak zima bajkowa, pokryta białym puchem, lecz mroźna i chaotyczna, z niewielką ilością śniegu. Ten, zamiast cieszyć oczy, mieszał się z błotem, tworząc zdradliwe, śliskie pułapki. Mróz przenikał powietrze i wciskał się w każdą szczelinę obozu. Z każdym dniem pogoda stawała się coraz gorsza, cięższa do zniesienia. Kruszynka siedziała skulona na swoim posłaniu, wpatrzona tępo w szorstką ścianę przed sobą. Czuła w sercu dziwną, dławiącą pustkę. Już od pewnego czasu obok niej i Świergot pojawiała się Purchawka. Ta szybko udowodniła, że ma zadatki na zielarkę. Kruszynkę ścisnęło w piersi jeszcze mocniej na samą myśl. Ostatnio rozmawiała ze Świergot o tym, czy pewnego dnia mogłaby zostać szamanką. Teraz jednak, odkąd pojawiła się Purchawka, te marzenia zdawały się oddalać, jakby topniały szybciej niż zimowy śnieg. Ale, jak miała w zwyczaju, nie powiedziała ani słowa. Na co dzień i tak wyglądała na smutną, więc nikt nie podejrzewał, że kryje w sobie burzę. Westchnęła głośno, zbyt głośno. Nagle poczuła, że ktoś nad nią stoi. Futro natychmiast stanęło jej dęba. Powoli odwróciła głowę i spojrzała prosto w entuzjastyczne, rozświetlone oczy Purchawki.
— Kruszynko, pomożesz mi? — zapytała czarna kotka, podskakując nerwowo i pokazując swoje poduszki łap. Mimo radosnego tonu widać było, że cierpi – łapy drżały przy każdym ruchu.
Kruszynka zmrużyła oczy. Dopiero wtedy dostrzegła, że poduszki łap Purchawki miały nienaturalny kolor, były popękane i zapewne bolesne.
— O... odmroziłaś sobie... — wyszeptała cicho.
— Co takiego? — nachyliła się Purchawka, mrucząc pytająco, jakby nie dosłyszała.
Szylkretka wzdrygnęła się i pobłądziła wzrokiem po ścianach, jakby szukała tam odpowiedzi. Po chwili zerwała się jednak i weszła do magazynku. Wzięła w pysk drobną roślinę o białych kwiatach, której słodki zapach wypełnił całą przestrzeń. Odwróciła się – i niemal wpadła na Purchawkę, która stała tuż za nią, jak cień. Kruszynka przeszła obok niej nieco skonfundowana i wskazała miejsce na posłaniu. Sama usiadła naprzeciwko.
— T-to podbiał — wyjaśniła spokojnie. — Pomaga przy oddychaniu, leczy kocięcy kaszel... i koi poduszki łap.
W jej głosie brzmiała nuta wyrzutu, jakby uważała, że Purchawka powinna już to wiedzieć. Zielarka pokiwała głową z dziecinnym entuzjazmem i położyła się tak, by wszystkie cztery łapy były dobrze widoczne. Kruszynka zaczęła przeżuwać podbiał, aż zmienił się w gładką papkę. Potem powoli i z wielką dokładnością rozsmarowała go na popękanych łapach Purchawki.
— Dziękuję, słońce! Już czuję, że robi mi się lepiej! — wymruczała czarna kotka, opadając z ulgą i kładąc głowę na miękkim mchu.
Kruszynka aż się wzdrygnęła. „Słońce”? To brzmiało tak ciepło, tak niespodziewanie miło... Poczuła, że policzki rozgrzewa jej gorący rumieniec. Jednak szybko wróciła do zwyczajowego, obojętnego wyrazu pyska. Do jej uszu dobiegł szelest – ktoś zbliżał się do dziupli. Nastawiła uszy i spojrzała w stronę wejścia. W progu stanął Mucha. Kotka lekko się skrzywiła. Odwróciła wzrok, potem zerknęła na niego ukradkiem, spod półprzymkniętych powiek. Wojownik mrużył jedno oko, a grymas na jego pysku jasno zdradzał ból.
— Cześć! — zawołała Purchawka, machając energicznie łapą.
Kruszynka od razu zmroziła ją spojrzeniem.
— P-proszę, nie rób tak. Maść może nie zadziałać — wyszeptała, przytłoczona jej nadmierną energicznością i hałasem.
Purchawka od razu przytaknęła, uspokajając się nieco. Kruszynka westchnęła i podeszła do Muchy, ostrożnie, jakby zbliżała się do czegoś obcego i potencjalnie groźnego.
— Co się stało? — zapytała sucho, nie patrząc mu w oczy, a raczej na pająka, który właśnie wspinał się po ścianie.
— Wczoraj, na polowaniu, gałąź uderzyła mnie w oko — wyjaśnił Mucha szybko. — Przemyłem je wodą, ale dzisiaj wygląda gorzej... i się zaniepokoiłem.
Napięcie między kotami było niemal namacalne. Żadne z nich nie potrafiło powiedzieć, skąd się brało, ale oboje czuli je wyraźnie – jakby zima nie tylko mroziła powietrze, lecz także serca.
— Jasne, usiądź — mruknęła uczennica i kłusem ruszyła do magazynku.
W środku usiadła na chwilę, biorąc kilka głębszych wdechów i wydechów, jakby musiała zebrać siły, zanim podejmie kolejne działanie. Szybko jednak otrząsnęła się i zaczęła przeszukiwać półki. W końcu jej wzrok padł na jaskółcze ziele. Roślina nie pachniała najładniej – wręcz odpychająco – ale to nie zapach miał tu znaczenie, a jej właściwości lecznicze. Kiedy wróciła do dwójki pacjentów, Mucha natychmiast zmarszczył nos i zatkał go łapą.
— Chyba nie chcesz, żebym to zjadł? — miauknął z niesmakiem.
— Nie, nie chcę — odparła spokojnie. Kocur nieco się rozluźnił, ale Kruszynka dodała szybko: — Muszę ci to nałożyć na oko.
Mucha natychmiast zesztywniał.
— Nie ma żadnej innej możliwości? — zapytał z nadzieją, trzepocząc rzęsami, jakby próbował ją przekonać, by znalazła inne zioło.
Szylkretka pokręciła głową. Wojownik westchnął ciężko, z rezygnacją. Nie czekając dłużej, Kruszynka zaczęła przeżuwać ziele, aż zamieniło się w gorzką, lepką papkę. Smak był ohydny – cierpki i piekący, sprawiający, że język drętwiał. Kątem oka widziała, jak Mucha krzywi pysk i rozgląda się po dziupli, jakby szukał drogi ucieczki. W końcu jednak papka osiągnęła odpowiednią konsystencję.
— Przymknij oko — poleciła cicho.
Mucha, niechętnie i ze zbolałym wyrazem pyska, spełnił prośbę. Kruszynka ostrożnie nałożyła ziołową maź na jego chore oko. Wojownik wystawił język z obrzydzeniem, ale nie powiedział ani słowa.
— Możesz zostać tu do końca dnia — oznajmiła Kruszynka, choć w głębi serca wolałaby, żeby poszedł. Najlepiej czuła się, gdy w dziupli panował spokój i było jak najmniej kotów.
Poza Purchawką i Muchą, wewnątrz znajdował się jeszcze Wiciokrzew. Jego ciało leżało nieruchomo, a boki unosiły się tak powoli i ledwo zauważalnie, że niejedno oko mogłoby pomyśleć, iż dawno już nie żyje. Ale żył – Kruszynka wiedziała o tym dobrze. Nie podobało jej się, gdy reszta obozu szeptała, że Świergot jest szalona, bo trzyma w norze martwe ciało. Bzdury. Kruszynka przechodziła obok kocura spokojnie, rzuciła na niego krótkie spojrzenie i westchnęła, po czym już miała położyć się na swoim posłaniu, gdy Purchawka głośno odchrząknęła, wyraźnie pragnąc zwrócić na siebie uwagę. Szylkretka obdarzyła ją pytającym spojrzeniem. Purchawka odpowiedziała tylko przyjaznym uśmiechem, przymknęła oczy i położyła pysk na łapach. Kruszynka nie rozumiała, co to miało znaczyć. Poczuła jednak, jak niepokój ściska ją mocniej. Przysiadła na ziemi, pogrążona w myślach. Zastanawiała się, gdzie podziała się jej mentorka. Świergot wyszła o poranku i od tamtej pory długo nie wracała. Bez niej szylkretka czuła się nieswojo, jakby grunt usuwał się spod jej łap. Potrzebowała jej – choćby samego zapachu, który dawał ukojenie, albo dotyku liliowego futerka, z wiekiem coraz bardziej zmierzwionego i przerzedzonego. To było jak pierś matki dla bezbronnego kocięcia: znajome, ciepłe, bezpieczne. Jej rozmyślania przerwał jednak kolejny pacjent. Kruszynka jęknęła w duchu – co to był za feralny dzień, że każdy nagle postanowił przyjść się leczyć?
Odwróciła się ku nowo przybyłej i natychmiast rozpoznała Leszczynę. Starsza czarna kotka niosła na sobie ciężar wielu księżyców pracy, co wyraźnie odznaczało się w jej sylwetce i w oczach. Zmierzyła wnętrze dziupli surowym spojrzeniem, a gdy jej wzrok spoczął na morskich oczach Kruszynki, lekko się uśmiechnęła. Uśmiech jednak szybko zgasł, a Leszczyna zmrużyła oczy jak nauczyciel, który właśnie przyłapał ucznia na ściąganiu. Szylkretka drgnęła, a po chwili, z widoczną ostrożnością, podeszła do niej powoli, jakby z rezerwą.
— Leszczyno, w czym mogę pomóc? — zapytała cicho Kruszynka, ale na tyle głośno, by starsza kotka na pewno ją usłyszała.
Leszczyna prychnęła i usiadła z taką gracją, jakby była rasowym pieszczochem prezentującym się na podium.
— Ząb mnie boli — odparła oschle, nawet nie patrząc na młodszą od siebie kotkę.
Szylkretka kiwnęła głową i natychmiast pognała do magazynku. Wiedziała, że Leszczyna była podejrzliwa i zawsze doszukiwała się złych intencji. To, jak jej spojrzenie co chwilę zatrzymywało się na leżącym Wiciokrzewie, nie wróżyło nic dobrego. Kruszynka poczuła narastający niepokój, więc szybko wyszukała korę olchy i wróciła, kładąc kawałek drewna przed starszą kotką. Leszczyna nachyliła się nad korą, wbijając jedno oko w jej strukturę, jakby oceniała jej przydatność.
— Pożuj — poleciła szybko Kruszynka, czując, jak futro na karku zaczyna jej się jeżyć, a nos i poduszki łap wilgotnieją od potu.
Nie mogła powstrzymać nerwowego spojrzenia w stronę Wiciokrzewa. On żył. Na pewno żył. Nie mógł być martwy – przecież ona sama albo Purchawka od razu by to zauważyły. A może... Może cała ich trójka była szalona? Nie. To było niedorzeczne. Kruszynka pokręciła głową, jakby chciała odgonić złe myśli. Zerknęła na Leszczynę, która spokojnie przeżuwała korę. Starsza w końcu podniosła się z gracją, skinęła łbem i niemal tanecznym ruchem opuściła dziuplę. Minęła się jednak ze Świergot. Gdy tylko Kruszynka ujrzała mentorkę, natychmiast podskoczyła do niej i przytuliła głowę do jej klatki piersiowej.
— Spokojnie, byłam tylko po zioła — oznajmiła starsza, jej głos był ochrypły i smutny. Po chwili delikatnie polizała uczennicę po głowie.
Za nią weszli Orzeszek i Puma, niosąc w pyskach świeże rośliny. Ostrożnie ułożyli je na ziemi. Orzeszek posłał Kruszynce ciepły uśmiech, a ona odwzajemniła go niepewnie. Po chwili obaj stróże opuścili dziuplę.
— No, to co się działo, gdy mnie nie było? — zapytała Świergot, po czym zakaszlała krótko, chrapliwie. Szybko jednak zamieniła to w śmiech i oblizała się po łapie, jakby chciała zatuszować słabość.
— Purchawce odmroziły się poduszki łap, Mucha miał infekcję oka, a Leszczynę bolał ząb — zdała szybki raport Kruszynka, przy okazji nerwowo kręcąc łapą kółka na ziemi.
— Poradziłaś sobie bardzo dobrze. — Świergot skinęła głową, a w jej głosie brzmiała dziwna nuta, jakby coś chciała ukryć. — Jesteś już gotowa.
Liliowa kotka podniosła się z ziemi i ociężale ruszyła do części dziupli wydzielonej dla uzdrowicieli. Kruszynka drgnęła, śledząc ją spojrzeniem. „Gotowa”? Na co? Ona wcale nie chciała być gotowa. Gotowość oznaczała zmianę, a każda zmiana pachniała utratą. Szybko podążyła za mentorką, mijając po drodze rozmawiających Muchę i Purchawkę. Zwinęła się na swoim posłaniu i wpatrzyła w Świergot, która po chwili zapadła w sen. W oczach szylkretki zakręciły się łzy. Wbiła swoje morskie spojrzenie w klatkę piersiową starszej, obserwując, jak powoli unosi się i opada. Nie było w tym nic rytmicznego – czasem ruch się rwał, a wtedy Świergot kaszlała cicho, krótko, boleśnie. Kruszynkę ogarnął nagły, niezrozumiały żal – taki, jaki przychodzi po stracie kogoś bliskiego. Tylko że ona nikogo nie straciła. I nie straci. Prawda? Świergot zawsze przy niej będzie. Zawsze.

* * *

Nastał kolejny dzień – choć trudno było to stwierdzić, bo całe niebo zasnuły ciężkie, ciemne chmury. Z nich sączył się deszcz, a może śnieg? Płatki topniały natychmiast, gdy tylko dotykały ziemi, zamieniając świat wokół w brudne błoto. Mróz szczypał w łapy i uszy, a lodowaty wiatr wciskał się do każdej szczeliny. Kruszynka siedziała skulona blisko Świergot i Purchawki. Obie młodsze kotki wsłuchiwały się w spokojny głos mentorki, która opowiadała im o chorobach, leczeniu ran i o tym, jak odebrać poród. Słowa starszej miały w sobie coś kojącego, jak szept starego drzewa, które zna sekrety świata. Purchawka jednak co chwilę wierciła się, podrywała z miejsca, jakby nie mogła usiedzieć spokojnie. Kruszynka z irytacją pomyślała, że ta czarna kotka chyba ma pchły. Ale najbardziej denerwowało ją coś innego – poduszki łap Purchawki wciąż się nie zagoiły, a ta, wbrew zaleceniom, wstawała i zdzierała z nich leczniczą maść. Przez to trzeba było marnować więcej podbiału, niż było konieczne. Szylkretka starała się jednak odgonić złość i skupić wyłącznie na głosie Świergot. Chciała nie tylko zapamiętać jej słowa, lecz także ich ton, rytm, by mogły na zawsze brzmieć w jej uszach. Te chwile były dla niej bezcenne – i właśnie dlatego ktoś musiał je przerwać. Do dziupli wszedł Chrząszcz, jeden z wojowników. Co chwilę trzepał głową i drapał się za uchem. Kruszynka od razu wiedziała, co mu dolega – widziała infekcje ucha tyle razy, że rozpoznawała je szybciej niż własne rodzeństwo. Zerknęła na Świergot, czekając, czy liliowa kotka sama zajmie się pacjentem. Ale ta tylko skinęła jej głową, zachęcając ją, by podeszła. Kruszynka poczuła, jak mentorka odprowadza ją wzrokiem, i ostrożnie ruszyła do wojownika.
— Chrząszczu… — zaczęła cicho, pytająco.
— Och, Kruszynko. — Wojownik spojrzał na nią z ulgą. — Coś mi się stało z uchem — wyjaśnił, siadając na ziemi i dalej drapiąc się energicznie.
— To infekcja. Drapanie nic nie pomoże — odparła spokojnie. Odwróciła się i ruszyła do magazynku, by przynieść aksamitkę.
Była idealna na takie przypadłości. Znalazła dwa pomarańczowe kwiatki. Wzięła je w pysk i wróciła do kremowego wojownika. Z wprawą wycisnęła sok prosto do jego chorego ucha. Chrząszcz od razu zaczął się wykrzywiać i wiercić, zaskoczony nieprzyjemnym uczuciem. Ale nie otrząsnął się – co Kruszynka uznała za dobry znak.
— Odczekaj, zanim potrząśniesz głową — poleciła.
Wojownik westchnął, skinął łbem i opuścił dziuplę.
Kruszynka powinna była czuć dumę – dumę z tego, że potrafiła pomóc, że jej wiedza i umiejętności naprawdę działały. Ale w sercu zamiast tego kłębił się niepokój. Za każdym razem, gdy leczyła kogoś, wracały do niej koszmary i natrętne myśli: A co, jeśli pomyliłam zioło? Jeśli dałam go za mało? A może za dużo? A jeśli przez mój błąd komuś stanie się krzywda?
Te myśli były jak kąśliwe muchy – nie do odgonienia. Drażniły, ale Kruszynka wierzyła, że zasłużyła, by je znosić. Spojrzała przez ramię – i napotkała wzrok Świergot. W nim, i tylko w nim, widziała dumę i radość. Te uczucia, które sama powinna odczuwać, ale których nie potrafiła.

[2083 słów]

Wyleczeni: Purchawka, Mucha, Leszczyna, Chrząszcz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz