Siedział w bezpiecznych czterech ścianach żłobka, jedynie co jakiś czas wyglądając poza jego obręb. Pora Nowych Liści już się zaczynała. Wszystkie koty w obozie cieszyły się z tego powodu, radując się nadchodzącą poprawą w dostępności zwierzyny, i dłuższymi, bardziej słonecznymi dniami. Tylko on siedział tu jak struty, ze zmrużonymi oczyma i skwaszoną miną, niepasującą zupełnie do ślicznej mordki. Nie cierpiał słońca. I nie cierpiał tego, że wszystkich innych cieszyła zmieniająca się pogoda.
Szczególnie silną nienawiść wzbudzały w nim irytujące przechwałki Ognika. Czy on mógł w końcu utkać ten głupi, głośny pysk?! I tak nie miał do powiedzenia nic mądrego, po co więc w ogóle się odzywał! Wyłącznie wyprowadzał Lotos z równowagi tym swoim przemądrzałym tonem, nieskalanym myślą spojrzeniem i słonecznym futrem, o które albinos wcale nie był zazdrosny. Podły szkodnik!
"Skoro tak przeszkadza ci zwykłe słoneczko, to może powinieneś zamieszkać w tunelach, he? Są idealne dla takich kretów... Tak samo ciemne jak wasz ojciec." W głowie wybrańca wciąż odbijały się te podszyte oczywistym jadem słowa. Jak on śmiał wyśmiewać się z niego?! Co z niego za skończony mysi móżdżek! Powinien wiedzieć, że Lotos i jego rodzeństwo było wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju i czysto gwiezdne. Nie miał też pojęcia, o co dokładnie chodziło mu z kretami i byciem ciemnym — ale to pewnie były jakieś kolejne jego idiotyczne wymysły! Nie to, żeby go to interesowało. Ani odrobinę.
... No dobrze, może trochę. Tak tyci-tyci. Naprawdę ledwo. Nie wiedział, o jakich tunelach mówił rudy. Ale chciał. Być może tamten się z niego wyśmiewał, ale jeśli rzeczywiście nie było tam słońca, to... Nie mogły być czymś złym, czyż nie? Tak przynajmniej sądził Lotos.
W pewnym momencie jego samotne filozofowanie brutalnie przerwał pojawiający się w zasięgu jego marnego wzroku, rozmazany obiekt. Bliżej niezidentyfikowane coś rozglądało się dookoła nieporadnie. Dreptało, stawiając małe kroczki i co jakiś czas chwiejąc się lekko, jakby traciło równowagę. W pyszczku za to trzymało jakiś niewielki badyl. Lotos na ten widok zamrugał kilka razy i zastrzygł uszami, przechylając głowę w bok, obserwując kocię (w końcu wydedukował, że tym musiało być to dziwne stworzenie) niczym obiekt badawczy.
— Wruszka...? — Kociak zatoczył się, szurając łapkami w stronę kociarni. Szukał jego siostry, huh? Ciekawe z jakiego powodu. Wróżka wiecznie przyciągała dziwne towarzystwo... Była zdecydowanie zbyt miła dla tych prostaków. I to jeszcze kompletnie szczerze!
Spojrzał na swojego żłobkowego sąsiada, ubierając na pyszczek czuły uśmiech. W rzeczywistości trudno było mu powstrzymać grymas zniesmaczenia. Wyglądał strasznie... niezdarnie. Powinien jakkolwiek się prezentować. Jak inaczej chciał wywalczyć swoje miejsce w klanie?
— Nie ma tu Wróżki, mały... — mruknął cicho, spokojnym tonem, przyprawionym nutą fałszywego zaangażowania.
Młodszy kocurek zatrzymał się na jego słowa, poruszając uchem. Nie spojrzał w jego stronę, na co Lotos uniósł delikatnie brew. Dziwne. Zmrużył delikatnie oczy. Czy ten mały naprawdę nie raczył obdarować go wzrokiem swoim bachorzych ślepek? Co za tupet, zupełny brak szacunku wobec niego, wobec wybrańca!
— Aha — mruknął, wyczuwalnie tracąc zainteresowanie. — A gdzie jest?
Skrzywił się nieco, ale prędko zapanował nad wyrazem mordki. Następnie nieco się do niego zbliżył, chcąc lepiej się mu przyjrzeć. Czy to kolejny kociak, który zamierzał skończyć jak Ognik? Nie pasowałoby mu to. W końcu, sądząc po jego aparycji, także był gwiezdnym kotem. Tak, pomimo faktu, że albinos sam zmyślił tę absurdalną teorię, po części sam zaczął w nią wierzyć. W tym momencie już dość poważnie.
— Och, na to pytanie niestety nie znam odpowiedzi... — odmiauknął, siląc się na współczujący głos. — Czemu jej szukasz?
— Chciałem jej pokazać kijek — wyjaśnił. — Mama mófi, sze kolniki go zjadly i telaz ma takie fajne szlaczki w ślodku, i jest fajny w dotyku.
Strasznie seplenił. Lotosowi trudno było rozszyfrować dalszą część wypowiedzi. Skupił się więc na tej pierwszej, delikatnie poruszając ogonem.
— Kijek? — Mrugnął kilka razy, zbity z tropu. W jakim celu? Dlaczego Wróżkę miałby interesować kijek?...
Potrząsnął łebkiem, biorąc głęboki wdech. No cóż. Schylił się i dotknął patyczka. Rzeczywiście, był... przyjemny w dotyku. I dziwny. Jak ten kociak.
— Jest fajny, rzeczywiście. Do tego całkiem ładny... Wyjątkowy, prawie jak ja — rzekł skromnie, mrużąc oczy. Nie chciał przyznawać mu całkowicie racji, ale... rzeczywiście, ten badyl był nawet trochę interesujący.
— Wyjątkowy jak Wruszka! — Uśmiechnął się kociak — Ale mama mówi, sze kaszdy jest wyjątkowy na swój sposób i ten kijek tesz. Chce więcej takich kijków.
Starszy kocurek na chwilę zamilkł. Cóż za idiotyczne słowa...
— Może... — Wzruszył ramionami, wewnątrz nieco złoszcząc się na kociaka. Każdy był wyjątkowy? Poważnie? Nawet jeśli, to ewidentnie niektórzy byli... bardziej wyjątkowi od innych. Przynajmniej w jego oczach. — Pewnie gdzieś leżą.
Kocurek wciąż na niego nie patrzył. Nie, żeby celowo unikał jego wzroku — po prostu go... nie widział? Coś w tym stylu. Ślepia też miał dziwne, dziwniejsze nawet od jego własnych!
— Ignorujesz mnie? — zapytał po chwili, nieco poirytowany. Starał się jednak utrzymać emocje na wodzy, a w tej sytuacji było to trudne. Jeśli istniało na tym żałosnym świecie coś, co denerwowało go bardziej od tępego pyska Ognika, to było to zdecydowanie ignorowanie go. Traktowanie jak szaraczka, kogoś nieznaczącego.
— Ignorować? A co to? — Przekrzywił głowę, a w albinosie jeszcze bardziej zawrzało. Czuł, jakby krew mu miała wykipieć. — I no, taki pan powiedział, sze mi przyniesie jeszcze kijki jak bęcie na zewnątsz.
Zmarszczył brwi. Jak to, co to? Co on miał w tej małej główce — pszczoły? Jego uśmiech nieco zadrżał, ale zdołał się jednak utrzymać na białej mordce.
— Nie patrzysz na mnie — odparł, niby nonszalancko, przyglądając się swojej wyciągniętej łapie. Przecież nie mógł pokazać, że zależało mu na poklasku od takiego... nikogoś.
Mały kociak nieco zmarkotniał, choć Lotos nie wiedział, jaki miał ku temu powód. Nie to, żeby szczególnie go to interesowało. Nie był jego matką.
— A po co? — spytał z rozbrajającą szczerością. — Przecież cię całkiem dobrze słyszę.
— Wiesz, zazwyczaj stara się utrzymać kontakt wzrokowy z rozmówcą. Inaczej to niegrzeczne — wytłumaczył spokojnym tonem. — Zwłaszcza, kiedy rozmawiasz z wybrańcem.
— Z czym... — Już całkiem się zmieszał, w dodatku przestraszył. Czy wszystko z nim było okay? Może jednak nie był takim bobkiem jak Ognik... — Nie... nie, nie, to nie tak, po prostu nie muszę na nikogo patrzeć, nie ma potrzeby! — Spróbował się wywinąć. Majtał się jak ryba wyrzucona na brzeg. Lotos mimowolnie skrzywił się na ten nieco żałosny widok.
— Z wybrańcem. Ja i Wróżka nimi jesteśmy — wytłumaczył. Pochylił głowę lekko do przodu z fałszywą skromnością. Miał ochotę unieść ją wysoko, z dumą, ale się powstrzymał. Musiał przecież wypaść wiarygodnie w swojej roli! — Nie widzisz, że wyglądamy inaczej od reszty klanu?
— Nie....? — Zmieszał się jeszcze bardziej, lekko ruszając uszkami.
Zamrugał kilka razy. Co, co, co? Chyba musiał widzieć jego futro i oczy! Przecież ślepy nie był! Przyjrzał mu się uważnie. Może te dziwne oczy...
— E?... W sensie... Co masz na myśli? — Zmrużył oczy.
— No nie widzę...
Ach. W końcu zrozumiał. Kociak wcale nie widział.
— A, w takim sensie... Cóż. Ja widzę w połowie. Chyba. Przynajmniej Ognik mówił, że słabo. Ale on się nie zna. Gwiezdni dali mi inne umiejętności w zamian.
— Umiesz stwoszyć więcej fajnych kijków? — spytał z nadzieją w głosie. Absurd...
— ... Nie — przyznał, zdziwiony jego pytaniem. Czy to naprawdę była dla niego najbardziej pasjonująca rzecz?
— Aleee... Mogę powiedzieć, że jesteś księżycowym kotem. Jak ja i Wróżka. Fajnie, nie?
— Aha... — Na chwilę zamilkł, wyraźnie rozczarowany jego odpowiedzią. — No, mama mówi, że mam futro wyglądające jak księżyc, dlatego mi dała takie imię — wyjaśnił, kiwając głową.
Parsknął cicho. No oczywiście. Nawet Lotos musiał przyznać, że swoim umaszczeniem kocurek bardzo przypominał księżyc. Całkiem to było intrygujące!
— Mądrze — mruknął, relaksując mordkę. Nie musiał przed nim udawać, skoro i tak go nie widział. — Bije od ciebie silna aura.
— Coś mnie bije? — spytał, lekko przestraszony — Nic mnie nie bije, przysięgam! Czasem mnie tylko Śniątko kopnie w nocy... ale to chyba niechcący.
— Nie... Chodzi o to, że wokół ciebie roztacza się taka poświata, wiesz? — wytłumaczył, unosząc do góry brew. Jeju, młode kocięta były takie... niedorzecznie nieporadne! Przynajmniej w jego oczach. On w ich wieku był przecież znacznie mądrzejszy. Lub też tak sądził. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, że sam niezbyt błyskotliwie interpretował rozmazane kontury obiektów jako znaki od gwiezdnych, co raczej szczytem inteligencji nie było.
— O, a jaka jest? Fajna? Co znaczy, że jest silna? — spytał zainteresowany. Wyraźnie się ożywił, co ukontentowało albinosa. Czyżby znalazł godnego kompana do dyskusji?
— To znaczy, że będziesz wspaniałym kotem w przyszłości — miauknął, dotykając łapką jego czoła. Uwielbiał te teatralne gesty. Alba pokazał mu kilka takich sztuczek i od tego czasu Lotos się w nich zakochał, często trącając inne koty ogonem lub łapką, by dodać powagi swoim słowom lub coś podkreślić. Bycie wymyślnym mógł już traktować jako swoje hobby.
— Ahaa.... To chyba fajnie, może znajdę więcej fajnych rzeczy o fajnej teksturze. Ale powiedz mi, jak wygląda, dobrze?
— Jest srebrna. Taka... eee... Lśniąca? Jasna. Ładna — odpowiedział, zgodnie z prawdą. Naprawdę była ładna. Budziło to w nim lekką zazdrość. Uważał że jej "błyszcząca" poświata była ciekawsza od ich własnej. Nawet, jeśli była ewidentnie mniej czysta od ich idealnej bieli.
— Kimkolwiek są... — mruknął cicho, po czym poszedł za młodszym, rozglądając się dookoła. Domyślał się, że było to jego rodzeństwo, ale szczerze nie przypominał sobie ich pyszczków. Nie przykuwał do nich szczególnej uwagi. Podążył jedynie za maluchem, lekko poruszając ogonem.
< Księżyc, Śniątko? >
< Księżyc, Śniątko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz