Początek Pory Nagich Drzew
To było oczywiste, że jako zastępczyni musiała dostać kiedyś kolejnego ucznia. Poza tym była zbyt wspaniała, żeby jej talent się marnował. Ale żeby szkolić takie coś? Kota spoza rodu, szylkretkę i do tego dziecko Baśniowej Stokrotki. To na pewno był błąd. Spieniona Gwiazda na pewno chciała wyznaczyć kogoś innego. Na przykład Biedronkowe Pole albo Krabowe Paluszki. Nie żeby miała coś do kotek, ale na pewno nie były tak majestatyczne, jak ona sama. Nie mogła tak o teraz pójść do przywódczyni. Musi zabrać Trzcinową Łapę na jej pierwszy trening - obchód terenów. W końcu w jej głowie pojawiła się złośliwa myśl.
"Będę ją męczyć do granic możliwości, a jak tylko się potknie, załatwię jej już pobyt w obozie" — pomyślała. Plan był świetny. Mogła subtelnie (lub nie) pokazać swoją niechęć do uczennicy. Potem będzie mogła samodzielnie zorganizować jej karę, gdy tylko coś pójdzie nie tak. A jeżeli takiej potrzeby nie będzie, to wytrenuje kolejną świetną wojowniczkę i okryje się jeszcze większą chwałą. Szkoda tylko, że przez następne księżyce jej zostaje wyznaczanie patroli, a nadzorowaniem treningów zajmie się Algowa Struga. Nie będzie miała tyle czasu, by błąkać się po terenach (niby służbowo) z piękną Wężynowym Kłem. Z zamyślenia wyrwał ją głos szylkretki. Czyli jednak to była prawda. Musi ją szkolić. Skrzywiła się nieznacznie jakby zdegustowana córką Dryfującej Bulwy. Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że jej ciotce robiło się coraz gorzej ze starości. Będzie ją trzeba zabrać niedługo do Różanej Woni na sprawdzenie stanu zdrowia.
— Pozwiedzamy tereny, chociaż wątpię, że dasz radę się na nich odnaleźć — prychnęła. Widząc jednak zdziwione spojrzenia kilku współklanowiczów, dodała słodziutko:
— Oczywiście przez to, że nas obóz został przeniesiony, będzie ci trochę trudniej, ale nie martw się.
Uśmiechnęła się przy tym wymuszenie. Nie może takich rzeczy robić w obozie, bo jeszcze ktoś wymyśli sobie, że nie jest piękną i miłą, charyzmatyczną zastępczynią. Trzcinowa Łapa położyła po sobie uszy jakby z irytacją lub zaskoczeniem. Spojrzała po innych, jednak nie były już w centrum uwagi.
— Um, jasne. Zwiedźmy nasze terytorium — odpowiedziała, grzebiąc łapą w leśnej ściółce. — Będziemy na granicach z innymi Klanami? Chce zobaczyć tych okropnych królikojadów! Wyrwałabym im wąsy z ich rudych pyszczków. — Zamachnęła się łapą w powietrzu, udając, że atakuje drugiego kota. Spojrzała wyczekująco na Mandarynkowe Pióro. Biedna Trzcinka trafiła nie w ten klan, co powinna. Gdyby tylko wybrała do obgadywania Klan Klifu, już rozwiałaby prawie całą niechęć do swojej osoby. Niestety w Klanie Burzy był pewien bardzo ważny dla Mandarynki ktoś. Ktoś o kim ciągle pamiętała, ale starała się zagłuszyć wspomnienie o nim, ustawiając sobie ładnie życie w Klanie Nocy. Jednak nadal był tą jedną osobą, przy której nawet Wężyna nie wydawała się najpiękniejsza na świecie… no może troszeczkę. Wyszły z obozu, a raczej z tego czegoś w lesie, gdzie aktualnie spali. Nie podobało jej się to ani trochę. Nie było wokół nich wody, nie było tak pięknie, a zapach drzew powoli zaczął osiadać na jej futrze. Zaczynała pachnieć jak Wilczak! Mandarynkowe Pióro od razu postanowiła jeszcze bardziej zamęczyć swoją uczennicę.
— Z takim podejściem prędzej skończysz z powrotem jako kociak, niż pozwolę ci dalej być moją uczennicą — odpowiedziała wrednie. Szylkretka urażona spojrzała na nią. Sierść podniosła jej się na karku. Zamilkła spuszczając głowę i gapiąc się w swoje przednie łapy. Szła w ciszy przy kotce.
"I dobrze, przynajmniej mnie nie zamęcza" — pomyślała, podczas gdy szły w stronę zrujnowanego obozu. Nie wiedziała, czy kotka go pamiętała. Tak, mieszkała w lesie tylko księżyc, ale była kociakiem. A kociaki są głupie, nie licząc może jej kociaków. One były mądre. Na przykład Laguna. Od razu wiedział, jak powinien zachowywać się książę.
— Jakie klany dzielą granicę z Klanem Nocy? — zapytała bura, przerywając piękne milczenie. Czemu ta mała musi być taka wkurzająca?! Czy uczniowie zawsze tacy są? Ze Zmierzch nie miała problemu, bo była już po jakimś treningu. Z Laguną też wszystko było w porządku. W końcu to jej syn. Może rodzice Trzcinki po prostu nie poświęcali jej uwagi i nie edukowali jej o Klanie Nocy?
— Klan Klifu i Klan Burzy — odparła tylko, po czym szły w ciszy jeszcze przez chwilę. Potem zatrzymały się. Były przy ich starym obozie. Postanowiła jeszcze jednak zadać kotce jedno pytanie, zanim wygłosi monolog.
— Co wiesz o terenach naszego Klanu?
— Wiem, że polujemy głównie w wodzie. Żywimy się raczej rybami, jesteśmy na terenie, gdzie znajduje się ujście rzeki do morza. — Przestąpiła z łapy na łapę, jakby piekły ją poduszeczki. Ciekawe, jej chyba też przyda się wizyta u Różanej Woni.
— Tak słyszałam od Żmijowcowej Wici.
O jak słodziutko. Żmijowiec edukuje kociaki? Nie wiedziała, że on w ogóle chce się zadawać z kociakami. Może to on powinien zostać piastunką? Tak czy siak, zawsze wiedziała, że to Żmijowcowa Wić jest najmądrzejszy z rodzeństwa. Przekonała się o tym już na ich pierwszym zgromadzeniu. Może dlatego, że jego rodzeństwo ustawiło poprzeczkę naprawdę nisko.
— Nie pytałam o ryby. Naucz się odpowiadać na pytania — upomniała kotkę. — Teraz jesteśmy przy naszym starym obozie. Aktualnie to ruina. Na tych mniejszych wysepkach były kiedyś różne ciekawe miejsca. Świetlikowa Wyspa, Wyspa ogrodników oraz Wyspa, na którą ma wstęp tylko rodzina królewska.
Trzcinowa Łapa zupełnie zignorowała jej jakże emocjonującą i edukacyjną wypowiedź, zamiast tego odpyskowując! Widać, że zdecydowanie nie jest czarno-biała.
— Rzeka przecież jest ściśle związana z rybami. Odpowiedziałam dokładnie na pytanie — obroniła się oburzona.
— Jak raportujesz, co jest na nowych terenach, to nie musisz zliczać, ile jest tam myszy. Następnym razem wymagam od ciebie konkretnej odpowiedzi na temat — nacisnęła na ostatnie dwa słowa. — Pójdziemy teraz tam w stronę kolorowej łąki.
Tym razem brązowooka się nie odezwała. Nareszcie. Ile ona musiała się namęczyć, żeby wreszcie przestała bezsensownie kłapać pyskiem. Już nawet Szałwiowe Serce ze swoją wadą zgryzu mniej otwiera pysk. Jako że kolorowa łąka nie była daleko od obozu, nie musiały długo iść. Niestety aktualnie porą nagich drzew nazwa "kolorowa łąka" niezbyt oddawała ten krajobraz. Aktualnie była to bardziej "błotnista płaszczyzna". Wszystkie kwiaty znikły, trawy też nie było za bardzo widać. Nie dość, że przymarzła, to jeszcze została w większości przykryta przez mokry chlupoczący śnieg.
— Znajdujemy się na kolorowej łące, tam dalej jest nasza wspólna granica z Klanem Burzy i Klanem Klifu. Co dziwne naszym sojusznikiem jest Klan Wilka, mimo że z nim nie graniczymy. — Postanowiła tym razem dodać również ciekawostkę. Może dzięki temu uniknie większej ilości pytań.
— Mamy sojusz z kimś, z kim nawet nie dzielimy granic? — Młodsza siostra Porywistego Sztormu spytała zaintrygowana. — To trochę dziwne...
Zamyśliła się, idąc obok mentorki. W końcu znów się odezwała.
— Czym charakteryzują się Klan Klifu oraz Klan Burzy, no i dlaczego nie mamy z nimi sojuszu? Co nam zrobili? — spytała. Czyli z omijania lawiny pytań nic nie wyszło. Eh, musi jej teraz odpowiedzieć.
— Klan Klifu mieszka w lesie i nad morzem. Koty tego klanu mają bardzo silne tylne łapy, wysoko skaczą i są dobrzy we wspinaczce. Klan Burzy zamieszkuje wrzosowiska, a jego członkowie są bardzo szybcy — odpowiedziała na pytanie uczennicy. — Przejdziemy teraz plażą z powrotem w stronę naszego zniszczonego obozu — poinformowała młodszą. Ta grzecznie ruszyła razem z mentorką. Mimo tego, że kocicy udało się od samego początku utemperować Trzcinową Łapę, tak po młodej było widać, że podobała się jej wycieczka po terenach.
— A Klan Wilka gdzie mieszka? — dopytała, schodząc bliżej wody, tak by poduszeczki łap były chłodzone przez wodę. Sama Mandarynkowe Pióro nie widziała w tym żadnej przyjemności. Woda była okropnie zimna, więc ona sama starała się iść z dala od fal, po miękkim piasku, który zresztą też był chłodny. Niestety jej plany zakładające suche łapy popsuły się, kiedy tylko jedna fala mocniej uderzyła o brzeg. Jej łapy były przemoczone a piasek pod tymi łapami już nie taki miękki. Zamiast tego był ziarnisty i niezbyt przyjemny. Nie chciała mieć łap całkowicie w piasku. No przecież trzeba się szanować! Szła więc jeszcze bardziej zdenerwowana po plaży. Spojrzała na horyzont nad morzem. Niebo było blade jak to porą nagich drzew. Słońce, zamiast być ciepłą żółtą kulą było bardziej białe. Wisiało już dość wysoko na niebie. Nie wiedziała, że tak dużo czasu już minęło od ich wyjścia z obozu. W końcu uczennica musiała się jeszcze o coś zapytać:
— Ze wszystkich Klanów tylko my umiemy pływać?
Szczerze wolałaby, gdyby uczennica siedziała cicho. Miałaby mniej roboty i mogłaby się skupić na w miarę przyjemnej przechadzce. Ale równie dobrze może jej czegoś nauczyć. W końcu jej uczennica musi zostać świetną wojowniczką.
— W gęstym lesie, pachną sosnami — rzuciła, po czym odpowiedziała na drugie pytanie. — Jeżeli chodzi o klany to tak, ale pojedyncze koty z innych klanów również umieją pływać. To najczęściej te, które były kiedyś samotnikami.
Koteczka pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Gdzieś jeszcze idziemy? Może nad jakąś granicę?
— Wycieczka po terenach dopiero się zaczęła. Jeszcze połowa terytorium przed nami. Granice Klanu Burzy i Klanu Klifu widziałyśmy z daleka. Bliżej zabiorę Cię innym razem — wytłumaczyła. Doszły ponownie do okolic zrujnowanego obozu. Niestety nie wyglądało na to, żeby mogły się tam wprowadzić w ciągu najbliższego księżyca. Westchnęła.
— Musimy przejść przez rzekę. Przy okazji nauczę cię podstaw pływania, chociaż ty powinnaś już jakieś znać. Uczyłaś się chyba jako kociak, tak?
Młodsza zatrzymała się przed zejściem do rzeki. Woda obmywała poduszki jej łap. Mandarynkowe Pióro podziwiała odporność na zimno młodszej. Ona sama, mimo że miała dłuższe futro, nie zapatrywała się tak entuzjastycznie na to pływanie.
— Tak uczyłam się pływać w kąciku zabaw. Z tego, co mówił mi Dryfująca Bulwa, to dobrze sobie radziłam. — Westchnęła bura, wciskając swoje pazury do mokrego piasku. Mandarynkowe Pióro zakłuło w sercu na myśl o świetnej relacji kotki ze swoim ojcem. Kiedy ona była mała, nie było jeszcze kąciku zabaw. Nie mogła się uczyć pływania tak wcześnie. Do tego jej ojciec był jedynym rodzicem, który im został, jednak i tak nie był super aktywny w życiu kociąt. Przychodził po prostu co jakiś czas z jakimś prezentem i wychodził. W sumie to babcia je wychowywała. Potem jak była starsza, jej relacja z Sumową Płetwą polepszyła się trochę. Rozmawiali co jakiś czas i dzielili się zwierzyną. A potem jej ojciec umarł. Zabity przez samotników. Wszystko dlatego, że Baśniowa Stokrotka wprowadziła ich patrol w pułapkę! Dlatego nie mogła jej wybaczyć. Dlatego musiała teraz zamienić życie jej córki w piekło. Mimo bólu postarała się dobrze to zagrać. Prychnęła na to tylko z wyższością.
— Świetnie, że twój tatuś cię wspiera, ale to ja jestem twoją mentorką, jak i zastępczynią tego klanu, to ja oceniam postępy uczniów, a już szczególnie twoje — powiedziała. — Przede wszystkim musisz być wyprostowana i trzymać głowę nad wodą, łapy mają poruszać się płynnie bez chlapania. Będę chodzić przy brzegu i asekurować cię.
Trzcinowa Łapa zmierzyła ją uważnie buntowniczym wzrokiem. Wyprostowała się i prychnęła, pokazując swoje kiełki.
— Pff, wiem przecież! Nie uczysz jakiegoś głupiego kociaka, który nigdy nie zamoczył łapy! — Futro na grzbiecie uniosło jej się.
— Jak dla mnie dokładnie to robię, to twój pierwszy trening, ledwo wyszłaś ze żłobka. W porównaniu z moim doświadczeniem jesteś właśnie takim malutkim kociakiem — odgryzła się. Calico urażona weszła bez większego problemu do wody i wykonała bez problemu polecenie kocicy. Szylkretka przepłynęła na drugą stronę blisko brzegu, tak żeby Mandarynkowe Pióro mogła ją asekurować. Co jakiś czas, był mały odstęp między wyspami. Wtedy zastępczyni płynęła pierwsza, żeby w razie czego wyskoczyć i pociągnąć kotkę za kark ratując ją od topienia się w lodowatej wodzie. Kiedy wyszły wreszcie na brzeg, skierowały się w stronę brzozowego zagajnika. Wtedy krótkowłosa zdecydowała, że to dobry czas, żeby jej odpyskować.
— Tak? A ty dla mnie jesteś... — Urwała pod jej ostrzejszym spojrzeniem. Dalej, szła zaraz za nią w milczeniu. Może na ogół pomarańczowooka nie była za mądra, ale akurat na wyzywaniu innych się znała. Dobrze wiedziała, że kotka dokończyła pewnie zdanie w myślach, wymyślając nowe wyzwisko pokroju "Wroniego łajna" albo po prostu nie umiała kłócić się z tak majestatyczną osobą, jak ona. Tak czy siak, na jej pysku rozkwitł triumfalny uśmiech. Czyli wygrała. W końcu doszły do brzozowego lasku. Wysokie i chude drzewa wystrzeliwały z ziemi, by rozłożyć swoje bezlistne gałęzie. Ich kolor wyglądał trochę jak ogon Mandarynki. Biały, z lekkim srebrzystym połyskiem, poprzecinany czarnymi pręgami.
— Oto brzozowy zagajnik. Kiedyś za nim kończyło się nasze terytorium i zaczynały tereny niczyje. Teraz te tereny zostały odkryte przez naszych wojowników, ale tam też nie będziemy się teraz zagłębiać. Zalecam ci nie wchodzić samotnie do brzozowego zagajnika ani na tereny za nim. Może tu grasować dużo lisów albo innych zwierząt — miauknęła, kończąc w głowie zdaniem: "Chociaż jak dla mnie równie dobrze może cię coś pożreć". Trzcinowa Łapa spojrzała na brzozy.
— Możesz być spokojna bądź nie, ale samej nie chciałoby mi się tutaj przyłazić. Wolałabym z jakimś ciekawym patrolem, na polowanie, bądź patrol graniczny — przyznała od niechcenia.
Ruszyła obok kocicy, rozglądając się na boki zaciekawiona lasem.
— Gdzie teraz?
Nie odpowiedziała jej. Szły w stronę opuszczonego cmentarzyska. Śnieg wymieszany z deszczem i błotem przylepiał się do ich łap, wydając ciche odgłosy chlupotania. Wzdrygnęła się. Będzie musiała się potem porządnie umyć. Co powie Wężynowy Kieł, kiedy zobaczy ją w takim stanie? Nie może do tego dopuścić! W końcu doszły na miejsce. Był to kawałek ziemi, gdzie rzeka skręcała. Na tej ziemi leżało kilka połamanych, dość dużych kamiennych sztabek. Na nich wyryte były dziwne, niezrozumiałe dla kotów symbole.
— To jest opuszczone cmentarzysko. Tak w sumie to nie ma tu nic oprócz tych dziwnych kamieni. Działa to bardziej jako punkt orientacyjny. Podobno pod ziemią są tu kości dwunożnych, ale chyba nikomu nie chce się tego sprawdzać — powiedziała, patrząc na swoją przednią łapę. Chyba będzie musiała zaostrzyć pazury, jak tylko się umyje.
— Jak podrosnę i nie będę uczennicą, to chętnie to sprawdzę. — Jej uczennica mruknęła bardziej do siebie niż do niej.
— Jak lubisz grzebać w ziemi… — Czarna dorzuciła swoje trzy grosze i podeszła do brzegu rzeki, na której drugim brzegu był ich tymczasowy obóz. Z rzeki wystawały jakby małe pnie jakiś drzew, ale bez gałęzi ani liści. Po prostu grube i solidne patyki. Niektóre były wyższe, inne niższe. W kilku kawałek drewna był odłamany. Stały w dwóch symetrycznych rzędach. No prawie symetrycznych, gdzieniegdzie brakowało patyków, żeby otrzymać perfekcyjną symetrię. Na drugiej stronie rzeki był mocny patyk wbity w ziemię. Przywiązana do niego była drewniana łupina, jak u orzecha, która falowała przy każdym ruchu wody.
— To jest zrujnowany most, a tamto to stara łódka. To by było na tyle, jeżeli chodzi o dzisiaj. Wracamy do obozu — rzuciła już od niechcenia. Trzcinowa Łapa dokładnie przyjrzała się drewnianym rzeczom (na tyle dokładnie na, ile mogła przez odległość).
— To wszystko zostawili dwunożni? — zapytała zaciekawiona. — Dwunożni pływają w takich? Nie płyniemy zobaczyć ich z bliska?
— Nie, nie mamy czasu na trening pływania. Idziemy do obozu.
Trzcinowa Łapa niechętnie, mimo zmęczenia podreptała za srebrną.
"Będę ją męczyć do granic możliwości, a jak tylko się potknie, załatwię jej już pobyt w obozie" — pomyślała. Plan był świetny. Mogła subtelnie (lub nie) pokazać swoją niechęć do uczennicy. Potem będzie mogła samodzielnie zorganizować jej karę, gdy tylko coś pójdzie nie tak. A jeżeli takiej potrzeby nie będzie, to wytrenuje kolejną świetną wojowniczkę i okryje się jeszcze większą chwałą. Szkoda tylko, że przez następne księżyce jej zostaje wyznaczanie patroli, a nadzorowaniem treningów zajmie się Algowa Struga. Nie będzie miała tyle czasu, by błąkać się po terenach (niby służbowo) z piękną Wężynowym Kłem. Z zamyślenia wyrwał ją głos szylkretki. Czyli jednak to była prawda. Musi ją szkolić. Skrzywiła się nieznacznie jakby zdegustowana córką Dryfującej Bulwy. Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że jej ciotce robiło się coraz gorzej ze starości. Będzie ją trzeba zabrać niedługo do Różanej Woni na sprawdzenie stanu zdrowia.
— Pozwiedzamy tereny, chociaż wątpię, że dasz radę się na nich odnaleźć — prychnęła. Widząc jednak zdziwione spojrzenia kilku współklanowiczów, dodała słodziutko:
— Oczywiście przez to, że nas obóz został przeniesiony, będzie ci trochę trudniej, ale nie martw się.
Uśmiechnęła się przy tym wymuszenie. Nie może takich rzeczy robić w obozie, bo jeszcze ktoś wymyśli sobie, że nie jest piękną i miłą, charyzmatyczną zastępczynią. Trzcinowa Łapa położyła po sobie uszy jakby z irytacją lub zaskoczeniem. Spojrzała po innych, jednak nie były już w centrum uwagi.
— Um, jasne. Zwiedźmy nasze terytorium — odpowiedziała, grzebiąc łapą w leśnej ściółce. — Będziemy na granicach z innymi Klanami? Chce zobaczyć tych okropnych królikojadów! Wyrwałabym im wąsy z ich rudych pyszczków. — Zamachnęła się łapą w powietrzu, udając, że atakuje drugiego kota. Spojrzała wyczekująco na Mandarynkowe Pióro. Biedna Trzcinka trafiła nie w ten klan, co powinna. Gdyby tylko wybrała do obgadywania Klan Klifu, już rozwiałaby prawie całą niechęć do swojej osoby. Niestety w Klanie Burzy był pewien bardzo ważny dla Mandarynki ktoś. Ktoś o kim ciągle pamiętała, ale starała się zagłuszyć wspomnienie o nim, ustawiając sobie ładnie życie w Klanie Nocy. Jednak nadal był tą jedną osobą, przy której nawet Wężyna nie wydawała się najpiękniejsza na świecie… no może troszeczkę. Wyszły z obozu, a raczej z tego czegoś w lesie, gdzie aktualnie spali. Nie podobało jej się to ani trochę. Nie było wokół nich wody, nie było tak pięknie, a zapach drzew powoli zaczął osiadać na jej futrze. Zaczynała pachnieć jak Wilczak! Mandarynkowe Pióro od razu postanowiła jeszcze bardziej zamęczyć swoją uczennicę.
— Z takim podejściem prędzej skończysz z powrotem jako kociak, niż pozwolę ci dalej być moją uczennicą — odpowiedziała wrednie. Szylkretka urażona spojrzała na nią. Sierść podniosła jej się na karku. Zamilkła spuszczając głowę i gapiąc się w swoje przednie łapy. Szła w ciszy przy kotce.
"I dobrze, przynajmniej mnie nie zamęcza" — pomyślała, podczas gdy szły w stronę zrujnowanego obozu. Nie wiedziała, czy kotka go pamiętała. Tak, mieszkała w lesie tylko księżyc, ale była kociakiem. A kociaki są głupie, nie licząc może jej kociaków. One były mądre. Na przykład Laguna. Od razu wiedział, jak powinien zachowywać się książę.
— Jakie klany dzielą granicę z Klanem Nocy? — zapytała bura, przerywając piękne milczenie. Czemu ta mała musi być taka wkurzająca?! Czy uczniowie zawsze tacy są? Ze Zmierzch nie miała problemu, bo była już po jakimś treningu. Z Laguną też wszystko było w porządku. W końcu to jej syn. Może rodzice Trzcinki po prostu nie poświęcali jej uwagi i nie edukowali jej o Klanie Nocy?
— Klan Klifu i Klan Burzy — odparła tylko, po czym szły w ciszy jeszcze przez chwilę. Potem zatrzymały się. Były przy ich starym obozie. Postanowiła jeszcze jednak zadać kotce jedno pytanie, zanim wygłosi monolog.
— Co wiesz o terenach naszego Klanu?
— Wiem, że polujemy głównie w wodzie. Żywimy się raczej rybami, jesteśmy na terenie, gdzie znajduje się ujście rzeki do morza. — Przestąpiła z łapy na łapę, jakby piekły ją poduszeczki. Ciekawe, jej chyba też przyda się wizyta u Różanej Woni.
— Tak słyszałam od Żmijowcowej Wici.
O jak słodziutko. Żmijowiec edukuje kociaki? Nie wiedziała, że on w ogóle chce się zadawać z kociakami. Może to on powinien zostać piastunką? Tak czy siak, zawsze wiedziała, że to Żmijowcowa Wić jest najmądrzejszy z rodzeństwa. Przekonała się o tym już na ich pierwszym zgromadzeniu. Może dlatego, że jego rodzeństwo ustawiło poprzeczkę naprawdę nisko.
— Nie pytałam o ryby. Naucz się odpowiadać na pytania — upomniała kotkę. — Teraz jesteśmy przy naszym starym obozie. Aktualnie to ruina. Na tych mniejszych wysepkach były kiedyś różne ciekawe miejsca. Świetlikowa Wyspa, Wyspa ogrodników oraz Wyspa, na którą ma wstęp tylko rodzina królewska.
Trzcinowa Łapa zupełnie zignorowała jej jakże emocjonującą i edukacyjną wypowiedź, zamiast tego odpyskowując! Widać, że zdecydowanie nie jest czarno-biała.
— Rzeka przecież jest ściśle związana z rybami. Odpowiedziałam dokładnie na pytanie — obroniła się oburzona.
— Jak raportujesz, co jest na nowych terenach, to nie musisz zliczać, ile jest tam myszy. Następnym razem wymagam od ciebie konkretnej odpowiedzi na temat — nacisnęła na ostatnie dwa słowa. — Pójdziemy teraz tam w stronę kolorowej łąki.
Tym razem brązowooka się nie odezwała. Nareszcie. Ile ona musiała się namęczyć, żeby wreszcie przestała bezsensownie kłapać pyskiem. Już nawet Szałwiowe Serce ze swoją wadą zgryzu mniej otwiera pysk. Jako że kolorowa łąka nie była daleko od obozu, nie musiały długo iść. Niestety aktualnie porą nagich drzew nazwa "kolorowa łąka" niezbyt oddawała ten krajobraz. Aktualnie była to bardziej "błotnista płaszczyzna". Wszystkie kwiaty znikły, trawy też nie było za bardzo widać. Nie dość, że przymarzła, to jeszcze została w większości przykryta przez mokry chlupoczący śnieg.
— Znajdujemy się na kolorowej łące, tam dalej jest nasza wspólna granica z Klanem Burzy i Klanem Klifu. Co dziwne naszym sojusznikiem jest Klan Wilka, mimo że z nim nie graniczymy. — Postanowiła tym razem dodać również ciekawostkę. Może dzięki temu uniknie większej ilości pytań.
— Mamy sojusz z kimś, z kim nawet nie dzielimy granic? — Młodsza siostra Porywistego Sztormu spytała zaintrygowana. — To trochę dziwne...
Zamyśliła się, idąc obok mentorki. W końcu znów się odezwała.
— Czym charakteryzują się Klan Klifu oraz Klan Burzy, no i dlaczego nie mamy z nimi sojuszu? Co nam zrobili? — spytała. Czyli z omijania lawiny pytań nic nie wyszło. Eh, musi jej teraz odpowiedzieć.
— Klan Klifu mieszka w lesie i nad morzem. Koty tego klanu mają bardzo silne tylne łapy, wysoko skaczą i są dobrzy we wspinaczce. Klan Burzy zamieszkuje wrzosowiska, a jego członkowie są bardzo szybcy — odpowiedziała na pytanie uczennicy. — Przejdziemy teraz plażą z powrotem w stronę naszego zniszczonego obozu — poinformowała młodszą. Ta grzecznie ruszyła razem z mentorką. Mimo tego, że kocicy udało się od samego początku utemperować Trzcinową Łapę, tak po młodej było widać, że podobała się jej wycieczka po terenach.
— A Klan Wilka gdzie mieszka? — dopytała, schodząc bliżej wody, tak by poduszeczki łap były chłodzone przez wodę. Sama Mandarynkowe Pióro nie widziała w tym żadnej przyjemności. Woda była okropnie zimna, więc ona sama starała się iść z dala od fal, po miękkim piasku, który zresztą też był chłodny. Niestety jej plany zakładające suche łapy popsuły się, kiedy tylko jedna fala mocniej uderzyła o brzeg. Jej łapy były przemoczone a piasek pod tymi łapami już nie taki miękki. Zamiast tego był ziarnisty i niezbyt przyjemny. Nie chciała mieć łap całkowicie w piasku. No przecież trzeba się szanować! Szła więc jeszcze bardziej zdenerwowana po plaży. Spojrzała na horyzont nad morzem. Niebo było blade jak to porą nagich drzew. Słońce, zamiast być ciepłą żółtą kulą było bardziej białe. Wisiało już dość wysoko na niebie. Nie wiedziała, że tak dużo czasu już minęło od ich wyjścia z obozu. W końcu uczennica musiała się jeszcze o coś zapytać:
— Ze wszystkich Klanów tylko my umiemy pływać?
Szczerze wolałaby, gdyby uczennica siedziała cicho. Miałaby mniej roboty i mogłaby się skupić na w miarę przyjemnej przechadzce. Ale równie dobrze może jej czegoś nauczyć. W końcu jej uczennica musi zostać świetną wojowniczką.
— W gęstym lesie, pachną sosnami — rzuciła, po czym odpowiedziała na drugie pytanie. — Jeżeli chodzi o klany to tak, ale pojedyncze koty z innych klanów również umieją pływać. To najczęściej te, które były kiedyś samotnikami.
Koteczka pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Gdzieś jeszcze idziemy? Może nad jakąś granicę?
— Wycieczka po terenach dopiero się zaczęła. Jeszcze połowa terytorium przed nami. Granice Klanu Burzy i Klanu Klifu widziałyśmy z daleka. Bliżej zabiorę Cię innym razem — wytłumaczyła. Doszły ponownie do okolic zrujnowanego obozu. Niestety nie wyglądało na to, żeby mogły się tam wprowadzić w ciągu najbliższego księżyca. Westchnęła.
— Musimy przejść przez rzekę. Przy okazji nauczę cię podstaw pływania, chociaż ty powinnaś już jakieś znać. Uczyłaś się chyba jako kociak, tak?
Młodsza zatrzymała się przed zejściem do rzeki. Woda obmywała poduszki jej łap. Mandarynkowe Pióro podziwiała odporność na zimno młodszej. Ona sama, mimo że miała dłuższe futro, nie zapatrywała się tak entuzjastycznie na to pływanie.
— Tak uczyłam się pływać w kąciku zabaw. Z tego, co mówił mi Dryfująca Bulwa, to dobrze sobie radziłam. — Westchnęła bura, wciskając swoje pazury do mokrego piasku. Mandarynkowe Pióro zakłuło w sercu na myśl o świetnej relacji kotki ze swoim ojcem. Kiedy ona była mała, nie było jeszcze kąciku zabaw. Nie mogła się uczyć pływania tak wcześnie. Do tego jej ojciec był jedynym rodzicem, który im został, jednak i tak nie był super aktywny w życiu kociąt. Przychodził po prostu co jakiś czas z jakimś prezentem i wychodził. W sumie to babcia je wychowywała. Potem jak była starsza, jej relacja z Sumową Płetwą polepszyła się trochę. Rozmawiali co jakiś czas i dzielili się zwierzyną. A potem jej ojciec umarł. Zabity przez samotników. Wszystko dlatego, że Baśniowa Stokrotka wprowadziła ich patrol w pułapkę! Dlatego nie mogła jej wybaczyć. Dlatego musiała teraz zamienić życie jej córki w piekło. Mimo bólu postarała się dobrze to zagrać. Prychnęła na to tylko z wyższością.
— Świetnie, że twój tatuś cię wspiera, ale to ja jestem twoją mentorką, jak i zastępczynią tego klanu, to ja oceniam postępy uczniów, a już szczególnie twoje — powiedziała. — Przede wszystkim musisz być wyprostowana i trzymać głowę nad wodą, łapy mają poruszać się płynnie bez chlapania. Będę chodzić przy brzegu i asekurować cię.
Trzcinowa Łapa zmierzyła ją uważnie buntowniczym wzrokiem. Wyprostowała się i prychnęła, pokazując swoje kiełki.
— Pff, wiem przecież! Nie uczysz jakiegoś głupiego kociaka, który nigdy nie zamoczył łapy! — Futro na grzbiecie uniosło jej się.
— Jak dla mnie dokładnie to robię, to twój pierwszy trening, ledwo wyszłaś ze żłobka. W porównaniu z moim doświadczeniem jesteś właśnie takim malutkim kociakiem — odgryzła się. Calico urażona weszła bez większego problemu do wody i wykonała bez problemu polecenie kocicy. Szylkretka przepłynęła na drugą stronę blisko brzegu, tak żeby Mandarynkowe Pióro mogła ją asekurować. Co jakiś czas, był mały odstęp między wyspami. Wtedy zastępczyni płynęła pierwsza, żeby w razie czego wyskoczyć i pociągnąć kotkę za kark ratując ją od topienia się w lodowatej wodzie. Kiedy wyszły wreszcie na brzeg, skierowały się w stronę brzozowego zagajnika. Wtedy krótkowłosa zdecydowała, że to dobry czas, żeby jej odpyskować.
— Tak? A ty dla mnie jesteś... — Urwała pod jej ostrzejszym spojrzeniem. Dalej, szła zaraz za nią w milczeniu. Może na ogół pomarańczowooka nie była za mądra, ale akurat na wyzywaniu innych się znała. Dobrze wiedziała, że kotka dokończyła pewnie zdanie w myślach, wymyślając nowe wyzwisko pokroju "Wroniego łajna" albo po prostu nie umiała kłócić się z tak majestatyczną osobą, jak ona. Tak czy siak, na jej pysku rozkwitł triumfalny uśmiech. Czyli wygrała. W końcu doszły do brzozowego lasku. Wysokie i chude drzewa wystrzeliwały z ziemi, by rozłożyć swoje bezlistne gałęzie. Ich kolor wyglądał trochę jak ogon Mandarynki. Biały, z lekkim srebrzystym połyskiem, poprzecinany czarnymi pręgami.
— Oto brzozowy zagajnik. Kiedyś za nim kończyło się nasze terytorium i zaczynały tereny niczyje. Teraz te tereny zostały odkryte przez naszych wojowników, ale tam też nie będziemy się teraz zagłębiać. Zalecam ci nie wchodzić samotnie do brzozowego zagajnika ani na tereny za nim. Może tu grasować dużo lisów albo innych zwierząt — miauknęła, kończąc w głowie zdaniem: "Chociaż jak dla mnie równie dobrze może cię coś pożreć". Trzcinowa Łapa spojrzała na brzozy.
— Możesz być spokojna bądź nie, ale samej nie chciałoby mi się tutaj przyłazić. Wolałabym z jakimś ciekawym patrolem, na polowanie, bądź patrol graniczny — przyznała od niechcenia.
Ruszyła obok kocicy, rozglądając się na boki zaciekawiona lasem.
— Gdzie teraz?
Nie odpowiedziała jej. Szły w stronę opuszczonego cmentarzyska. Śnieg wymieszany z deszczem i błotem przylepiał się do ich łap, wydając ciche odgłosy chlupotania. Wzdrygnęła się. Będzie musiała się potem porządnie umyć. Co powie Wężynowy Kieł, kiedy zobaczy ją w takim stanie? Nie może do tego dopuścić! W końcu doszły na miejsce. Był to kawałek ziemi, gdzie rzeka skręcała. Na tej ziemi leżało kilka połamanych, dość dużych kamiennych sztabek. Na nich wyryte były dziwne, niezrozumiałe dla kotów symbole.
— To jest opuszczone cmentarzysko. Tak w sumie to nie ma tu nic oprócz tych dziwnych kamieni. Działa to bardziej jako punkt orientacyjny. Podobno pod ziemią są tu kości dwunożnych, ale chyba nikomu nie chce się tego sprawdzać — powiedziała, patrząc na swoją przednią łapę. Chyba będzie musiała zaostrzyć pazury, jak tylko się umyje.
— Jak podrosnę i nie będę uczennicą, to chętnie to sprawdzę. — Jej uczennica mruknęła bardziej do siebie niż do niej.
— Jak lubisz grzebać w ziemi… — Czarna dorzuciła swoje trzy grosze i podeszła do brzegu rzeki, na której drugim brzegu był ich tymczasowy obóz. Z rzeki wystawały jakby małe pnie jakiś drzew, ale bez gałęzi ani liści. Po prostu grube i solidne patyki. Niektóre były wyższe, inne niższe. W kilku kawałek drewna był odłamany. Stały w dwóch symetrycznych rzędach. No prawie symetrycznych, gdzieniegdzie brakowało patyków, żeby otrzymać perfekcyjną symetrię. Na drugiej stronie rzeki był mocny patyk wbity w ziemię. Przywiązana do niego była drewniana łupina, jak u orzecha, która falowała przy każdym ruchu wody.
— To jest zrujnowany most, a tamto to stara łódka. To by było na tyle, jeżeli chodzi o dzisiaj. Wracamy do obozu — rzuciła już od niechcenia. Trzcinowa Łapa dokładnie przyjrzała się drewnianym rzeczom (na tyle dokładnie na, ile mogła przez odległość).
— To wszystko zostawili dwunożni? — zapytała zaciekawiona. — Dwunożni pływają w takich? Nie płyniemy zobaczyć ich z bliska?
— Nie, nie mamy czasu na trening pływania. Idziemy do obozu.
Trzcinowa Łapa niechętnie, mimo zmęczenia podreptała za srebrną.
<Trzcinowa Łapa?>
[2389 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz