Poranek w obozie był chłodny i wilgotny, a mgła pełzła nisko nad ziemią, jakby nie chciała opuścić obozu. Baśniowa Stokrotka wysunęła się z legowiska i przez chwilę po prostu patrzyła na rozległe niebo, na bladoniebieskie pasma chmur przesuwające się powoli na wschód, na ślady słońca przeciskającego się nieśmiało przez mleczne powietrze. Jej spojrzenie powędrowało na legowisko medyka, którego ściany wyglądały żałośnie: powyginane gałązki sterczały w nieładzie, mech oderwał się od narożników, a w miejscach, gdzie niegdyś była gęsta okrywa, teraz ziała pustka. Kotka poczuła lekkie ukłucie w sercu, tak nie mogło zostać.— Czas do pracy — mruknęła do siebie, przeciągając się i wyprostowując łapy. Chociaż nie była z natury pracowita, lubiła działać dla dobra klanu. Zanim ktokolwiek zdążyłby zaproponować pomoc, wysunęła się z obozu w stronę lasu, gdzie drzewa szumiały cicho na wietrze, a pod łapami chrzęściły wilgotne liście zeszłorocznego runa. Kiedy przedarła się przez wodę, otrzepała się z wilgoci. Las pachniał świeżością i mokrą korą. Stokrotka poruszała się wąską ścieżką, którą znała na pamięć, zatrzymując się co chwila przy krzewach leszczyny i jałowca. Starannie wybierała giętkie, młode gałązki takie, które można łatwo splatać, a które nie złamią się pod ciężarem śniegu ani przy uderzeniu wiatru. Nie brała byle czego: każdy patyk testowała zębami i łapą, sprawdzając, czy jest sprężysty i mocny. Po chwili zebrała ich na tyle dużo, że musiała układać je w pęki i przerzucać przez grzbiet, a do tego dorzuciła długie źdźbła trawy i kępy świeżego mchu, by wypełnić szczeliny. Gdy wróciła do obozu, Kijankowe Moczary już na nią czekał, obserwując lecznicę z zaciętym wyrazem pyszczka.
— Och, a czy mech i gałązki nie czekają w środku? — zapytał rozbawiony wojownik.
— Te będą na zapas — zaprotestowała cicho kremowa. Kijankowe Moczary uśmiechnął się kątem pyska, ale nic nie odpowiedział, tylko pomógł jej zrzucić pęk gałęzi na ziemię obok lecznicy. Przez chwilę oboje patrzyli na ściany, które wyglądały, jakby lada dzień miały się rozpaść. Wiatr z łatwością przedzierał się przez dziury, a poranny chłód wypełniał wnętrze.
— Zaczynajmy — powiedziała Stokrotka, mrużąc oczy, jakby już w myślach planowała, od której strony najlepiej się zabrać. Kremowa kotka stanęła przy najbardziej zniszczonym narożniku i powoli zaczęła wyciągać stare, spróchniałe patyki. Niektóre rozpadały się w jej łapach, inne musiała wyszarpywać zębami, bo tak głęboko wrosły w poprzednią konstrukcję. Odkładała je starannie na bok, nie chcąc zostawiać bałaganu. Kijankowe Moczary obserwował ją przez chwilę, ale widząc, jak dokładnie pracuje, usiadł z boku i pozwolił jej działać w swoim tempie. Stokrotka wybrała kilka najsilniejszych gałązek z przyniesionego pęku i zaczęła wplatać je w ścianę. Robiła to powoli, raz po raz cofając się o krok, by upewnić się, że układają się prosto i tworzą mocny szkielet. Czasem obracała patyk w łapach kilka razy, zanim zdecydowała, w którą stronę najlepiej go wpasować. Za każdym razem, gdy gałąź wsuwała się na swoje miejsce, odczuwała satysfakcję. Po chwili kawałek ściany był już wstępnie wzmocniony. Wiatr nie przedzierał się przez niego tak łatwo, choć dziury wciąż były widoczne. Stokrotka wzięła mech i gałązki, które zebrała i zaczęła wciskać je w szczeliny. Delikatnie układała warstwę za warstwą, próbując nie łamać przy tym patyków. Nie próbowała na razie naprawiać wszystkiego, chciała tylko sprawić, by lecznica choć trochę lepiej chroniła przed chłodem. Podczas pracy, czasami miała wrażenie, co by się stało, gdyby tam zasnęła. Pewnie zamieniłaby się w sopel lodu…
— Nie spieszysz się, co? — mruknął Kijankowe Moczary, zerkając na nią z rozbawieniem.
— A ty co, cichy pomagier?— prychnęła Stokrotka, nawet nie podnosząc głowy. Nawet jeśli naprawiła dopiero mały fragment ściany, każdy patyk i każda kępa mchu były idealnie dopasowane. Po dłuższym czasie narożnik lecznicy wyglądał znacznie lepiej. Stokrotka cofnęła się, obejrzała swoją pracę i westchnęła.
— To dopiero początek — mruknęła. — Ale przynajmniej wiatr nie będzie tu tak hulał. — Kijankowe Moczary podszedł bliżej i przyjrzał się ścianie.
— Tylko jeden kąt, a wygląda jak nowy — pochwalił ją, stukając ogonem o ziemię.
Przeciągnęła się, otrzepując łapy z kawałków mchu i opadłych liści. Słońce wspięło się już wyżej, ogrzewając kremowe futro wojowniczki. Kotka spojrzała jeszcze raz na swój fragment pracy. Był mały, nawet nie wiedziała, czy solidny. Jednak to nadal praca. Ziewnęła, pochylając delikatnie łeb. Miała wrażenie, że zaraz położy się przy Dryfującej Bulwie. Chciała poczuć na opuszkach łap to miękkie, bure futerko. Może zaraz je poczuje, za moment…
Event Klanu Nocy (Część 2)
Odbudowa ścian lecznicy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz