Kilka księżyców temu, jeszcze przed wojną z Klanem Wilka itp...
Słyszała z czujnością, a jej wąsy drgały z każdym kolejnym słowem, które wypadało z pyszczka Mżącego Przelotu.
"Kolejny rozlew krwi, kolejne utracone dusze..." — pomyślała, a jej umysł opanował smutek. Trzymając łeb na barku koleżanki faktycznie czuła, że jej uszy natykają się na mniejsze i większe szramy i zabliźnione rany.
— Czy bolą Cię jeszcze? — zapytała cicho, dotykając jednej z nich delikatnie nosem. Z wyuczoną lekkością przejechała po całej jej długości. Łopatka Nocniaczki zadrżała.
— Już nie, na szczęście, ale za to łaskoczą, kiedy tak robisz Ciemko — odpowiedziała, według medyczki zbyt radośnie jak na temat, który poruszały. — Ale oczywiście... bolały... Ale cieszę się, że mogłam się wykazać i pokazać, że klan może na mnie polegać.
— Krew krwią... — mruknęła pod nosem niezadowolona.
— Och... Każdy z nas obiera swoją ścieżkę. Każdy wspiera swój klan tak, jak potrafi. Nie zgadzam się z niepotrzebnym rozlewem krwi, ale to nie na nas spoczywa wina — odpowiedziała w sposób, jakby tłumaczyła coś uczniowi.
— Wiem — rzuciła może zbyt sucho, zbyt szybko. Ugryzła się w język i złajała w myślach. — Wiem to... — dodała delikatniej, ciszej.
— Wiem, że wiesz. Przepraszam, ale sama rozumiesz, ciężko tak się przerzucić z trenowania na zwyczajną rozmowę. — Uśmiechnęła się, kładąc policzek na głowie młodszej. — Ale nie mówmy tylko o mnie. Czy w Klanie Klifu jest spokojnie? Wiem, że pytałam, ale... Tak mi głupio wiecznie opowiadać.
— Lubie słuchać — odpowiedziała, a jej głos został przytłumiony przez gęstą kryzę Mżawki.
— To też wiem, moja droga. — Śmiech ponownie rozniósł się po nocnej ciszy.
— Ale... Nie dzieje się nic, z czym bym sobie nie poradziła... — Na tym zakończyła. Wojowniczka nie naciskała już więcej, nie miałoby to sensu, a brązowooka o tym bardzo dobrze wiedziała. Och... Ona bardzo dużo wiedziała o swojej przyjaciółce. Resztę wspólnego wieczoru spędziły w niemal całkowitej ciszy. W końcu sen zaczął wirować wokół nich, siłą zamykać im ślepia... Wtedy każda z nich wyruszyła w swoją stronę, do swojego obozu, aby zwinąć się w kłębek w swoim legowisku.
"Kolejny rozlew krwi, kolejne utracone dusze..." — pomyślała, a jej umysł opanował smutek. Trzymając łeb na barku koleżanki faktycznie czuła, że jej uszy natykają się na mniejsze i większe szramy i zabliźnione rany.
— Czy bolą Cię jeszcze? — zapytała cicho, dotykając jednej z nich delikatnie nosem. Z wyuczoną lekkością przejechała po całej jej długości. Łopatka Nocniaczki zadrżała.
— Już nie, na szczęście, ale za to łaskoczą, kiedy tak robisz Ciemko — odpowiedziała, według medyczki zbyt radośnie jak na temat, który poruszały. — Ale oczywiście... bolały... Ale cieszę się, że mogłam się wykazać i pokazać, że klan może na mnie polegać.
— Krew krwią... — mruknęła pod nosem niezadowolona.
— Och... Każdy z nas obiera swoją ścieżkę. Każdy wspiera swój klan tak, jak potrafi. Nie zgadzam się z niepotrzebnym rozlewem krwi, ale to nie na nas spoczywa wina — odpowiedziała w sposób, jakby tłumaczyła coś uczniowi.
— Wiem — rzuciła może zbyt sucho, zbyt szybko. Ugryzła się w język i złajała w myślach. — Wiem to... — dodała delikatniej, ciszej.
— Wiem, że wiesz. Przepraszam, ale sama rozumiesz, ciężko tak się przerzucić z trenowania na zwyczajną rozmowę. — Uśmiechnęła się, kładąc policzek na głowie młodszej. — Ale nie mówmy tylko o mnie. Czy w Klanie Klifu jest spokojnie? Wiem, że pytałam, ale... Tak mi głupio wiecznie opowiadać.
— Lubie słuchać — odpowiedziała, a jej głos został przytłumiony przez gęstą kryzę Mżawki.
— To też wiem, moja droga. — Śmiech ponownie rozniósł się po nocnej ciszy.
— Ale... Nie dzieje się nic, z czym bym sobie nie poradziła... — Na tym zakończyła. Wojowniczka nie naciskała już więcej, nie miałoby to sensu, a brązowooka o tym bardzo dobrze wiedziała. Och... Ona bardzo dużo wiedziała o swojej przyjaciółce. Resztę wspólnego wieczoru spędziły w niemal całkowitej ciszy. W końcu sen zaczął wirować wokół nich, siłą zamykać im ślepia... Wtedy każda z nich wyruszyła w swoją stronę, do swojego obozu, aby zwinąć się w kłębek w swoim legowisku.
* * *
Teraźniejszość
"To nie jest dobry pomysł... Nie powinnam mieszać w to Mżawki, ona nigdy by mi tego nie zrobiła... Na pewno ma tyle swoich własnych problemów, kłopotów i obowiązków, a ja... Ja powinnam się tym zająć już dawno" — ganiła się w głowie, kiedy łapy przemykały po krótkiej, martwej trawie, przykrytej cienką warstwą śniegu. Migotliwa, jasna łuna tańczyła nad jej uszami.
— Jak pójdziemy tędy, będzie szybciej. Jest tam też mniej śniegu, będzie łatwiej — zaproponował Piórolotek. — Znaczy, ja nie pójdę, ja polecę, ale tobie będzie prościej.
— Jak pójdziemy tędy, będzie szybciej. Jest tam też mniej śniegu, będzie łatwiej — zaproponował Piórolotek. — Znaczy, ja nie pójdę, ja polecę, ale tobie będzie prościej.
— Dam sobie radę — rzuciła tylko, przedzierając się przez zaspy, które faktycznie zaczynały być coraz bardziej problematyczne.
— Skoro tak mówisz. A tak w sumie... Po co idę z tobą? Z tego co rozumiem to... idziesz spotkać się z przyjaciółką, tak? Nie chce wam przeszkadzać, przecież ona i tak mnie nie zobaczy, a skoro po nocach łazisz przez całe tereny klanu, to to musi być jakiś specjalny czas dla was, no i... Pewnie chciałybyście trochę prywatności — pluł słowami jak zwykle.
— Robie to też dla siebie — przerwała mu w końcu. — Dla spokoju...
— No dobrze. Skoro uważasz, że to może pomóc. — Po tych słowach nastał długi moment ciszy. Skrzypienie śniegu rozbrzmiewało miarowym rytmem. Coraz głośniej słychać było szum morza, którego brzegi pokryte były cieniutką warstewką lodu. Im bliżej plaży, tym łatwiej było się poruszać. Zapach Klanu Nocy nasilał się.
— Mam prośbę — odezwała się w końcu.
— Hm?
— Nie odzywaj się — powiedziała całkowicie bez emocji, bez skrupułów.
— To po co mnie tu wzięłaś, nie odpowiedziałaś wcześniej. — Dusza wydawała się być zirytowana.
— N-nie wiem... — powiedziała szeptem, niepewnie i z dozą... żałosnej nutki.
— Nie wiesz? — dopytał z niedowieszeniem, ale nie obruszył się znacząco.
— Wszystko może być pomocne — dodała w końcu, aby uspokoić siebie i Piórolotkowy Trzepot. Znów zamilkli. W końcu, niczym najwspanialszy kwiat, dotarł do niej zapach Mżącego Przelotu. Przyśpieszyła mimo zmęczenia i bólu łap, których poduszeczki były przemarznięte i piekące. Usłyszała, że wojowniczka również zaczęła pędzić w jej stronę, w końcu przecinając nocną ciszę swoim miłym głosem.
— Dobry wieczór Ciemko! — Zwolniła, aby nie uderzyć w zbliżającą się iskierkę. W końcu napotkała pysk przyjaciółki; polizała ją po policzku, a następnie przesunęła policzkiem po jej mordce, aż zatopiła swoją w puchatej kryzie. — Stęskniłam się.
— J-ja też, ale... — zaczęła, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Pierwszy raz miała faktycznie... ochotę wyżalić się przyjaciółce, a nie mogła... Nie mogła teraz przejmować się swoimi problemami. Dusza na nią liczy, a powoli kończyły jej się pomysły.
"Będziesz musiała znów sięgnąć po mak... Nie ma innego wyjścia." — Myśl pojawiła się w jej głowie, ale kocica odtrąciła ją.
— Mżawko... Posłuchaj mnie, dobrze — poprosiła twardo, siadając na ogonie i próbując ogrzać spód łap.
— Dobrze, oczywiście. Czy stało się coś poważnego? — Głos starszej widocznie wskazywał na jej przejęcie.
— Mam ducha... — wypluła te słowa tak szybko, że nie przyjaciółka nie miała czasu nawet zareagować, gdyż Ćmi Księżyc kontynuowała. — O-on... Był od was, ale... potem nie, no i nie wiem, co z nim zrobić... I lata za mną, i-i... Jest tu też
— Skoro tak mówisz. A tak w sumie... Po co idę z tobą? Z tego co rozumiem to... idziesz spotkać się z przyjaciółką, tak? Nie chce wam przeszkadzać, przecież ona i tak mnie nie zobaczy, a skoro po nocach łazisz przez całe tereny klanu, to to musi być jakiś specjalny czas dla was, no i... Pewnie chciałybyście trochę prywatności — pluł słowami jak zwykle.
— Robie to też dla siebie — przerwała mu w końcu. — Dla spokoju...
— No dobrze. Skoro uważasz, że to może pomóc. — Po tych słowach nastał długi moment ciszy. Skrzypienie śniegu rozbrzmiewało miarowym rytmem. Coraz głośniej słychać było szum morza, którego brzegi pokryte były cieniutką warstewką lodu. Im bliżej plaży, tym łatwiej było się poruszać. Zapach Klanu Nocy nasilał się.
— Mam prośbę — odezwała się w końcu.
— Hm?
— Nie odzywaj się — powiedziała całkowicie bez emocji, bez skrupułów.
— To po co mnie tu wzięłaś, nie odpowiedziałaś wcześniej. — Dusza wydawała się być zirytowana.
— N-nie wiem... — powiedziała szeptem, niepewnie i z dozą... żałosnej nutki.
— Nie wiesz? — dopytał z niedowieszeniem, ale nie obruszył się znacząco.
— Wszystko może być pomocne — dodała w końcu, aby uspokoić siebie i Piórolotkowy Trzepot. Znów zamilkli. W końcu, niczym najwspanialszy kwiat, dotarł do niej zapach Mżącego Przelotu. Przyśpieszyła mimo zmęczenia i bólu łap, których poduszeczki były przemarznięte i piekące. Usłyszała, że wojowniczka również zaczęła pędzić w jej stronę, w końcu przecinając nocną ciszę swoim miłym głosem.
— Dobry wieczór Ciemko! — Zwolniła, aby nie uderzyć w zbliżającą się iskierkę. W końcu napotkała pysk przyjaciółki; polizała ją po policzku, a następnie przesunęła policzkiem po jej mordce, aż zatopiła swoją w puchatej kryzie. — Stęskniłam się.
— J-ja też, ale... — zaczęła, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Pierwszy raz miała faktycznie... ochotę wyżalić się przyjaciółce, a nie mogła... Nie mogła teraz przejmować się swoimi problemami. Dusza na nią liczy, a powoli kończyły jej się pomysły.
"Będziesz musiała znów sięgnąć po mak... Nie ma innego wyjścia." — Myśl pojawiła się w jej głowie, ale kocica odtrąciła ją.
— Mżawko... Posłuchaj mnie, dobrze — poprosiła twardo, siadając na ogonie i próbując ogrzać spód łap.
— Dobrze, oczywiście. Czy stało się coś poważnego? — Głos starszej widocznie wskazywał na jej przejęcie.
— Mam ducha... — wypluła te słowa tak szybko, że nie przyjaciółka nie miała czasu nawet zareagować, gdyż Ćmi Księżyc kontynuowała. — O-on... Był od was, ale... potem nie, no i nie wiem, co z nim zrobić... I lata za mną, i-i... Jest tu też
<Mżafko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz