Jakiś czas temu, kilka dni po pierwszym spotkaniu z Olimpusem
Leżała w drewnianej budce na kociej wieży. Zupełnie tak jak zawsze. Tylko tym razem nie robiła tego z nudów. Po prostu nigdzie indziej nie czuła się bezpiecznie. Spróbowała ułożyć swoją głowę na łapach i syknęła z bólu. Rana goiła się dobrze, po tym, jak zanurzyła ją w misce z wodą. Musiała niestety włożyć do niej trochę swojego obiadu, żeby dwunożni ją wymienili. Przekręciła się na drugi bok i spróbowała zasnąć. Nagle poczuła czyjąś obecność blisko. Futro na karku zjeżyło jej się i gwałtownie otworzyła oczy. On. Maximus. Cofnęła się w głąb budki, mając nadzieję, że może jakimś cudem jej nie zauważy. Niestety jej rude futro było dość widoczne.
– Idziemy.
Nie odpowiedziała. Nie poruszyła się. Może jeśli nie będzie reagować, kocur znudzi się i sobie pójdzie? Nagle czarna łapa wystrzeliła w jej stronę. Zacisnęła mocno oczy, przygotowując się na cios. Zamiast tego poczuła szarpnięcie. Czarny chwycił jej obrożę, przyciągając ją do siebie.
– Powiedziałem idziemy – warknął, obnażając zęby. Niechętnie zawlekła się za nim, najpierw wychodząc z budki, potem schodząc z drapaka, a na koniec wychodząc na ogródek. Porzucili obroże pod krzakiem tak jak zwykle i wyruszyli. Przynajmniej nie będzie już mógł nią szarpać.
***
Posłuchała wiwatów samotników witających ponownie swojego przywódcę. Zdecydowanie za bardzo się ekscytowali. Ten wielki Maximus był tylko dużym piecuchem! Poczuła na plecach muśnięcie ogona. Skierowała wzrok w kierunku niebieskookiego. Ten dał jej znak głową, by zeskoczyła z kamiennego podestu. Zrobiła to i spotkała się z nim oko w oko za podwyższeniem. Kocur podniósł białą łapę i poprawił futro na jej policzku, żeby bardziej przykrywało świeżą ranę.
– Widzisz, umiesz się normalnie zachowywać. Mogłabyś tylko uśmiechać się częściej. Przecież nie jesteś tu za karę – miauknął. Nie zareagowała. Według niej była tu za karę. Ale Maximus miał dziwny światopogląd i lubił czepiać się małych szczególików.
– Nieważne. Chciałem ci o czymś powiedzieć. Wiesz, jako szef gangu mam dużo spotkań poza naszą siedzibą. Nie mógłbym ryzykować twoją piękną mordką i zabierać cię tam. – “Ryzykować twoją piękną mordką – jakby cię to w ogóle obchodziło!” syknęła w myślach. – Myślę, Ambrozjo, że muszę zorganizować ci jakiegoś strażnika… A ja już nawet wiem kto to będzie – dodał po chwili, uśmiechając się dziwnie.
– Achilles, Odyseus!
Po chwili dwójka wielkich samotników podeszła do nich. Widziała ich wielokrotnie. Najwyraźniej byli jakąś strażą przyboczną Maximusa. Raczej chyba nie miała jednak zostać z nimi. W końcu Maximus musi pójść z kimś na to całe spotkanie. Szef gangu zaczął iść w stronę tłumu kotów. Naturalnie ona poszła za nim. Dwójka mięśniaków szła po ich bokach, odsuwając niektóre koty, które jakimś cudem nie rozumiały, że miały odejść na bok. Cała grupa szła bardzo powoli w kierunku wyjścia. Nagle jeden nieznany jej kocur stojący obok niej popatrzył na nią. Ewidentnie podobała mu się. Nie potrafił tego ukryć. Obrzydliwy typ.
– Panno Ambrozjo, słyszałem, że potrzebujesz straży na czas nieobecności Maximusa… Mógłbym zaoferować swoją- – Nie dokończył, bo przerwał mu mocny cios wymierzony w policzek. Wściekły Maximus zatrzymał się i oblizał łapę z teraz już schowanymi pazurami z krwi. Jeden ze strażników bez słowa wziął delikwenta za skórę na karku i pociągnął gdzieś. Jedno było pewne. Cokolwiek się stanie, nie będzie to dla niego przyjemne. Maximus wygładził ponownie futro uśmiechając się lekko.
– Niektórzy chyba naprawdę nie wiedzą jak się zachować. Wybacz. Kontynuujmy już.
Nadal było widać jego furię w oczach, ale poszli dalej. Przy prawie samym wyjściu przystanęli. Pieszczoch szepnął coś do pozostałego ze strażników. Ten zniknął na chwilę, po chwili wracając z pewną kotką. Kotka ta była lekko niższa od Ambrozji. Była również smuklejsza i umięśniona. Jej futro było kremowe z dodatkiem pręg tylko na nogach i ogonie. Gdzieniegdzie widać było na jej ciele blizny. Jej żółto-zielonkawe oczy patrzyły na nią zdecydowanie. Jedno z nich było przysłonione przez grzywkę, która wraz z naderwaniem na lewym uchu nadawała jej buntowniczego wyglądu. Kotka skłoniła głowę przed nimi.
– Artemis, to jest Ambrozja. Twoim zadaniem jest pilnowanie jej do mojego powrotu. Zabierz ją za mój kamień.
– Tak jest.
Kotka pokazała jej, żeby poszła spowrotem tam skąd właśnie przyszła. Szczerze, Ambrozja nie wiedziała, czy ta cała Artemis da radę ją obronić, ale dobrze było, chociaż na chwilę uwolnić się od Maximusa. Szczególnie miło było spędzić czas z inną kotką. Szczególnie z tak czystorudą kotką… Nawet jeśli miała tam być tylko po to, żeby nie uciekła. Kiedy doszły za kamień położyła się. Artemis za to usiadła tyłem do niej.
– Czyli… ty jesteś Artemis?
– Zgadza się, ty jesteś Ambrozja - partnerka Maximusa. Zostałam wyznaczona do dbania o twoje bezpieczeństwo. Nie musimy o sobie wiedzieć nic więcej.
Czyli jednak spędzą ten czas w ciszy. No cóż. Przynajmniej może zasnąć.
***
Mniej-więcej w teraźniejszości
Znowu została zostawiona z Artemis. Niestety nic nie poszło w kierunku polepszenia ich relacji. Za każdym razem, kiedy próbowała nawiązać jakąkolwiek rozmowę samotniczka zbywała to tylko słowami “to tylko rozkaz, nie potrzebuję wiedzieć nic więcej”. W sumie to od kiedy Ambrozji zależało na kontaktach z innymi kotami? Czuła się dziwnie. Pamiętała jak bardzo nudziło jej rozmawianie z kotami w klanie. Ale może Artemis wydała jej się ciekawa? Bo była inna? Albo dlatego, że była jedynym kotem, który chyba nie chciał rozszarpać jej na strzępy?
– Artemis?
– Nie dostałam żadnego pozwolenia na rozmowę z tobą.
– Ale ja ci pozwalam... Artemis?
– Nie jesteś moją szefową – odmiauknęła, uderzając ogonem o ziemię. Nastała chwila ciszy.
– Artemis? – Ambrozja spytała ponownie po chwili. Jej strażniczka odwróciła się piorunując ją wściekłym wzrokiem.
– Nie nazywaj mnie Artemis! – powiedziała głośno, po chwili poprawiając się. – …To znaczy, nie mam ochoty na rozmowę.
– Czemu mam nie mówić na ciebie twoim imieniem? – spytała zaintrygowana. Tym razem nie dostała odpowiedzi. – Nazywam się Pożar – powiedziała cicho tak, żeby tylko strażniczka usłyszała. Kremowa odwróciła się do niej. Widać było zaskoczenie w jej oczach.
– Ja… jestem Sahara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz