Przesunęła nosem po łapie, którą podstawiono jej pod nos. W pewnym momencie kocur wzdrygnął się i gwałtownym ruchem odsunął ją nieco, co spotkało się z cichym, karcącym pomrukiem.
— Nie ruszaj — rzuciła, nie ruszając pyska znad poduszki brata.
— Zabolało — odpowiedział kocur, czując potrzebę wytłumaczenia się.
— Nie ważne. — Po tym nastąpiła cisza, podczas której udało się kotce zlokalizować cierń, sprawiający wojownikowi dyskomfort. Delikatnie złapała go w przednie zęby i szybkim ruchem wyciągnęła. Jedna, samotna kropelka szkarłatnej krwi zebrała się w małej rance; medyczka zlizała ją. — Poczekaj.
— Na co? Masz jakieś specjalne, niesamowicie mocne ziółka, które sprawią, że moje łapy będą tak niesamowicie twarde i mocne, że żaden, nawet najostrzejszy kamień nie zdoła się przez nie przebić? I że będę mógł chodzić po rozgrzanych skałach, jakbym miał sarnie raciczki? A może nawet będą odporne na wilcze i borsucze kły i pazury? — Unosząc delikatnie łapę, człapał za siostrą, która nie raczyła nawet odwrócić w jego stronę ucha. Kontynuował niewzruszony: — A masz może coś, co sprawiłoby, że będę całkowicie na to wszystko odporny? Chociaż wiesz... Na jeden księżyc? — Kiedy znów nie dostał odpowiedzi, dodał: — Na jedno polowanie..?
Nie odpowiedziała. Wzięła patyk, wokół którego owinięta była pajęczyna i w końcu odwróciła się w stronę kremowego, niemal nie uderzając go w pysk.
— Hej, uważaj trochę, bo mi drugie oko wydłubiesz — zażartował wesoło, chociaż w jego głosie było słychać ziarenko zaskoczenia, a może nawet obawy. Spojrzał na badyl. — Na pewno nie masz nic innego? Wiesz... Bardziej imponującego. — Kotka zmrużyła jasne ślepia i zmarszczyła nosek. Wypluła go z pyska.
— Zakazi się i umrzesz — powiedziała twardo.
— Optymistka z ciebie, jak zawsze swoją drogą.
— Usiądź i daj. — Wyciągnęła swoją łapę do przodu. Promieniste Słońce podał swoją. Medyczka oczyściła ją jeszcze raz językiem (bo oczywiście Promyk i tak stawiał ją na brudnej posadzce), a następnie owinęła ją niezbyt grubą warstwą pajęczyny. — Już.
Po tych słowach nie powiedziała już nic więcej. Odwróciła się i milcząc, schowała się w składziku, który dzięki zaangażowaniu Zaćmienia, był pełen wonnych ziół. Usłyszała jeszcze, jak brat dziękuje jej, aby następnie prędkim krokiem odejść i zająć się swoimi sprawami.
* * *
Teraźniejszość
Wyzdrowienie Promienistego Słońca było niczym dar od Klanu Gwiazdy. W tych ciemnych dniach, które nastały dla Klanu Klifu, takie momenty sprawiały, że Ćmi Księżyc odczuwała jakąkolwiek radość. Oczywiście, wojownik nigdy nie będzie już tak sprawny, zwłaszcza że już kiedy był kocięciem, stracił wzrok na jedno oko, jak zdrowy kot w jego wieku, ale równie dobrze mógłby zwyczajnie nie przeżyć... to zdziwiłoby medyczkę mniej...
Mimo że opuścił już legowisko sióstr, nie mógł robić... wielu rzeczy, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Bardzo ważne było, żeby stawiał się, dość regularnie, na wizyty kontrolne. Co kilka wschodów słońca, z samego rana, zanim jeszcze zdążył wyjść na spokojny patrol lub polowanie, na które wychodzić miał najlepiej w większej grupie kotów, Promyk przychodzić miał do lecznicy, gdzie czekała już Zaćmienie lub Ćma, rzadziej obie.
Tym razem była to jedynie młodsza z kotek. Po sytuacji z chorym Gąsienicowym Ogryzkiem, o której sama bladooka nie musiała mówić głośno, gdyż niebieski wojownik wziął to w swoje własne łapy, szylkretka rzadko przebywała w obozie i większość czasu spędzała na zbieraniu roślin czy pajęczyn, opadając z sił mocniej i mocniej...
Raźne, chociaż już nie tak swobodne kroki kremowego kocura rozbrzmiały w jaskini.
— Dzień dobry — odezwała się Ćmi Księżyc, ubiegając brata. — Jak się czujesz?
Mimo że opuścił już legowisko sióstr, nie mógł robić... wielu rzeczy, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Bardzo ważne było, żeby stawiał się, dość regularnie, na wizyty kontrolne. Co kilka wschodów słońca, z samego rana, zanim jeszcze zdążył wyjść na spokojny patrol lub polowanie, na które wychodzić miał najlepiej w większej grupie kotów, Promyk przychodzić miał do lecznicy, gdzie czekała już Zaćmienie lub Ćma, rzadziej obie.
Tym razem była to jedynie młodsza z kotek. Po sytuacji z chorym Gąsienicowym Ogryzkiem, o której sama bladooka nie musiała mówić głośno, gdyż niebieski wojownik wziął to w swoje własne łapy, szylkretka rzadko przebywała w obozie i większość czasu spędzała na zbieraniu roślin czy pajęczyn, opadając z sił mocniej i mocniej...
Raźne, chociaż już nie tak swobodne kroki kremowego kocura rozbrzmiały w jaskini.
— Dzień dobry — odezwała się Ćmi Księżyc, ubiegając brata. — Jak się czujesz?
<Promyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz