Pewnego razu nastał dzień. Borowik nie wiedział, który to dzień ani jaka to pora czy pogoda. On wiedział tylko, że jest głodny. Jego mama przybliżyła się do niego, dając mu mleka. Kocurek lubił je, było ciepłe i takie smaczne. Kiedy już skończył pić, chciał zobaczyć co u brata, jednak Kurki nigdzie nie było. Za to poczuł, jak jego kocia mama go unosi do góry i gdzieś go niesie. Pamiętał jedynie, że było jasno i był transportowany gdzieś przez miejsce, gdzie było bardzo dużo wysokiej zielonej rośliny, która miała gorzki posmak, kiedy pierwszy raz próbował poznać, czym ów roślina w istocie jest. Mama upuściła go gdzieś w tej trawie, zostawiając go samego... nie, nie samego. Tuż obok Borowik spostrzegł swojego mniejszego brata, który patrzył na niego z przerażeniem w oczach, w których starszy zobaczył wodę, taką jak raz spadała z nieba, kiedy był w domu.
– Gdzie poszła mama? – zapytał zrozpaczony i przestraszony Kurka.
– Nie wiem – odpowiedział Borowik, zaglądając w kierunku, w którym jeszcze przed momentem stała jego mama, której już teraz nie było. Borowikowi zrobiło się smutno i już sam nie wiedział, co dokładnie należałoby teraz zrobić. Jego mama zniknęła, a on nie wiedząc, co może zrobić, zaczął się nerwowo rozglądać dookoła, szukając czegoś, co nie było tą gorzką, zieloną rośliną. Wtedy nad ich głowami na dużym niebieskim obszarze, który przyprawiał pręgowanego, jak i liliowego o ciarki, przeleciał przerażający ptak, który wydał z siebie dziwny, acz głośny pisk.
– Schowajmy się – zakomenderował Borowik, ruszając przez zieloną roślinność.
Kociaki ruszyły w stronę dziwacznych wysokich roślin z brązowymi łodygami, które miały bardzo wiele rozgałęzień. Na każdym z nich było dużo pędów z liśćmi, które Borowik widywał często, jak bawił się z bratem. Szli tak spragnieni i głodni, bo nie udało im się znaleźć żadnego pożywienia w drodze do miejsca, gdzie mogliby napoić swoje małe brzuszki. Raz na jakiś czas w oddali słyszeli jeszcze piski tych strasznych ptaków, które szukały swych małych puchatych ofiar. Kiedy dzień już ustępował miejsca wielkiej ciemności, jaką mama kociaków zwykła zwać nocą, puchate kulki znalazły w końcu swoje miejsce gdzieś pod krzaczkiem, gdzie przytuliły się do siebie i poczęły spać po tej długiej wędrówce.
Kiedy promienie słońca zaczęły ogrzewać pyszczek kudłatego Borowika, ten postanowił, że poszuka jakiegoś dobrego jedzonka i schronienia, dla siebie i swojego braciszka. Kochał go i wiedział, iż jako ten większy musi zapewnić bezpieczeństwo małemu Kurce, dlatego nie budząc go, sam poszedł szukać. Poszedł w lewo od wschodzącego słońca. Nie chciał myśleć o tym, czego doświadczył poprzedniego dnia, tego, jak jego mama zostawiła go w niewiadomym miejscu razem z bratem. Dlaczego to zrobiła? Przecież była taka piękna i dobra. Dawała im jeść i czasem, na przemian z tatą przynosiła im zabawki. Ile dałby, żeby jego mama wzięła go stąd, z tego zimnego i tajemniczego miejsca, w jakim się teraz znalazł. A jeśli nie jego to chociaż jego brata, bo on dałby radę, sam nie wiedział jak ale dałby. Bardzo nie chciał, aby cokolwiek stało się Kurce. Rozmyślając tak o wszystkim, dotarł w końcu na dziwne miejsce, gdzie było więcej mchu i gdzie mógłby się razem z bratem położyć... lecz zauważył tam coś dziwnego. Na mchu leżało coś, co nie przypominało Borowikowi nic, co znał wcześniej, Było długie i czarne w dziwny sposób zawinięte za czymś, co chyba było głową wpatrującą się w kociaka. Z tej głowy co chwila wysuwało się coś dziwnego, co wydawało syczący odgłos. Kocur stał jak wryty, kiedy to coś po dłuższej chwili rzuciło się na niego. Borowik zaczął uciekać, jak najszybciej tylko potrafił, jednak nie był za szybki przez swój wiek i przez swoje rozmiary jakie, tylko na kociaka, były imponujące. Dziwne stworzenie szybko do dogoniło i nagle serce liliowego stanęło. Poczuł, jak w jego tylną łapkę gdzieś nad kolanem wbija się coś dziwnego, czuł to pierwszy raz i nie było to przyjemne. Ba! To było przeciwnością przyjemności, to było coś, czego nie mógł okiełznać. Chciał płakać, chciał krzyczeć, i chciał do mamy i taty, i Kurki. Lecz wtedy dotarło do niego, że to już koniec. Nie zobaczy już brata, nie napije się mleka matki, nie dostanie od taty nowego patyka albo nowego kamienia czy szyszki. I zrozumiał, że to koniec... Nagle usłyszał pisk. Ten sam przerażający pisk, który słyszał wcześniej, idąc z Kurką. Odwrócił się za siebie i zobaczył, jak wielki ptak ląduje tuż za tym czarnym odrażającym zwierzęciem. Ptak, z bliska wielki i dostojny, szybkim i sprawnym ruchem z finezyjną gracją złapał zwierzę do długiego dzioba i począł się unosić. Czarny zwierz puścił Borowika i z zaciekłością próbował w agonii ukąsić jeszcze ptaka, jednak ten zdołał już go prawie w całości połknąć. Borowik nie czekał. Mimo tego dziwnego i przenikającego uczucia, jakie poczuł po ukąszeniu, zaczął jak najszybciej uciekać, nie myśląc już o niczym. Chciał tylko być daleko, daleko od tego czarnego zwierzęcia i tego wielkiego ptaka o długich nogach, a w końcu od tego uczucia, które przez jego tylną, lewą nóżkę przenosi się przez pupę, brzuch i tułów aż do jego małej główki. Biegł tak, nie wiedząc, jak daleko już jest, ignorując zmęczenie, głód, pragnienie i wszystko, co działo się dookoła niego. Krzyczał, nie wiedząc, skąd ma na to siłę i czemu właściwie to robi. Biegł i biegł, i biegł. Aż znikąd na jego drodze pojawił się mały kociak, którego już znał. Kurka! Wykrzyknął, a na pewno wydawało mu się, że tak zrobił. Nie umiejąc wyhamować, staranował swojego mniejszego brata.
– Borowik! – zakrzyknął malec, tuląc się całym ciałem do zdyszanego i wykończonego brata.
Borowik nie wiedział co powiedzieć, a nawet jeśli wiedział, to nie mógł, bo był tak bardzo wycieńczony, że tylko uśmiechnął się, dysząc i odwzajemnił gest, przywierając do brata. Leżeli tak na trawie, nie wiedząc co ze sobą począć. Myślał i o domu, i o bracie, i mamie, i o tacie. Wiedział, że odzyskał wszystko, ale kiedy ta myśl do niego dotarła, od razu pojawiła się kolejna, która zdeptała i zmiotła z planszy poprzedniczkę: znalazłem Kurkę, ale nic poza nim nie odzyskałem. Nadal był głodny, lekko ugasił palące już pragnienie rosą z liści i ziemi jednak to nie było to, co on tak bardzo uwielbiał.
– Ja chcę do domu! – zakrzyknął wykończony i przepełniony smutkiem Kurka. Borowik położył mu wtedy łapę na główce i nic nie odpowiedział. Nie umiał. Nie miał już siły. Chciał jeść. A jedzenia nie było. Wsłuchiwał się tylko w dramatyczny i przerażony płacz brata. Kiedy nagle z krzaka przed nimi wyszło... inne zwierzę... To był inny kot! Miał jasną sierść i zmartwione oczy.
– O jeju! Chodźcie tutaj! Tu są jakieś kociaki! – Borowik resztką siły, której nie zostało za wiele, wstał. Bał się, bo nie znał zamiarów tych kotów i ponad wszystko chciał uchronić Kurkę przed kolejnymi oprawcami, choć miałby sam przy tym nie wytrzymać i paść.
– Och spokojnie maluchy. Spokojnie nic wam nie zrobię. Co wy tu robicie? – spytał nieznajomy, wpatrując się w nich pytającym wzrokiem. Borowik nie odpowiedział. Powoli osunął się na ziemię, zasłaniając brata. Ostatnie co pamiętał to trzy inne koty, które pojawiły się tuż za tym jasnym. Potem Borowik stracił przytomność.
Obudził się w innym miejscu, dziwnym miejscu. Ten sam kocur o jasnej sierści podsunął mu śniadanie, coś, co na pewno kiedyś było myszą. Borowik powolutku wstał i zaczął jeść, a wraz za nim, zza jego pleców wyłonił się Kurka, który również wziął się za jedzenie. Kiedy puszyste kulki zjadły, od razu podsunięto im wodę, z której te szybko skorzystały, pijąc tak, jakby nigdy tego nie robiły. Miękki mech, zapach wielu kotów i wszystkie spokojne rzeczy, które otaczały Borowika, dały mu wypoczynek i relaks, na jaki ten mały kotek niewątpliwie zasługiwał. Po pewnym czasie znów pojawił się kocur, który ich znalazł. Inne koty, które wchodziły i wychodziły z tego ciekawego i interesującego miejsca, na kocura wołały Puma. Puma poza jasnym futerkiem z przodu miał jeszcze czekoladową sierść na grzbiecie oraz pędzelki na uszach, które dla młodziutkiego Borowika były bardzo interesujące.
– Więc kim jesteście? – zapytał Puma, wręczając kociakom kolejną mysz.
– Nazywam się Borowik a mój brat to Kurka – powiedział większy kociak. Kurka nie przejmując się pytaniem, jak i odpowiedzią, konsumował już posiłek.
– W porządku – powiedział kocur. – Skąd wzięliście się w tamtym lesie?
Na to pytanie Borowik tylko posmutniał i zamiast odpowiedzieć, odwrócił się w stronę brata, by samemu zająć myśli tak prostą przyjemnością, jak jedzenie.
– I jak z nimi Puma? – zapytał inny kot wchodzący do pomieszczenia.
– Dobrze, zjadły. Chociaż tyle.
Ten drugi kot, który wszedł do pomieszczenia, był dziwny. Nie miał części pyska i jednego ucha. Borowik pamiętał go tylko jako jednego z czwórki, która pojawiła się z krzaków, kiedy był jeszcze sam z Kurką. Nie umiał powiedzieć czemu, Lecz ze zdziwieniem stwierdził, iż mimo przerażającego wyglądu tego kocura, czuje do niego szacunek. Sam też nie wiedział co z nim teraz będzie. Z nim i jego mniejszym bratem. Jedyne co jeszcze przypomniało się Borowikowi to jedna z opowieści jego biologicznego taty o dzikich kotach, które żyją gdzieś w lasach, ukrywając się przed zewnętrznym światem. Kiedy maluchy już zjadły, położyły się na swoim wygodnym posłaniu z mchu. Tuż za nimi podążył Puma, który wraz z nimi położył się, dając im ciepło. Mały Kurka przytulił się do Borowika, a on sam stwierdził, że zaufa kocurowi i oparł się o niego. Nie był tak piękny i tak miękki, jak jego mama, jednak maluch szybko zasnął przy jego boku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz