— Jasne, czemu nie... — odpowiedział, łapiąc jedynie przed tym jeszcze prędko ładnego leszcza. Ze swoją rybką usadowił się po lewej uczennicy, przyglądając się przez chwilę jej lekko zamglonym oczom. — Nie wyglądasz zbyt... chętnie do mielenia jęzorem. Ani w sensie rozmowy, ani jedzenia.
— Ah... Przepraszam, po prostu... wróciłam z treningu. — Potrzepała głową, chcąc się rozbudzić i napełnić jakąkolwiek energią. Faktycznie trochę to pomogło, a iskierki powróciły do jej oczu.
— Mandarynkowe Pióro nieźle cię męczy, co? — zapytał, chociaż spodziewał się tego, jaką odpowiedź dostanie. Znał zastępczynie bardzo dobrze, zwłaszcza niebieską, a jeszcze lepiej znał jej... podejście do treningów.
— Trochę tak, ale nie narzekam. Znaczy może troszkę, ale mogło być gorzej, co nie? — Uśmiechnęła się, jakby chciała pocieszyć samą siebie. Wojownik pokiwał łbem.
— Mogło. Ja dużo bym dał za taką mentorkę. Moja była niczym chuda brzoza. Ledwo co się na łapach trzymała, a miała mnie wszystkiego nauczyć, a to bardziej ja bałem się o nią... Wiesz, że ją nurt porwie, wiatr zwieje... Chociaż i tak nigdy mnie nie brała pływać, więc to pierwsze to zapomnij. Chyba że mówimy o deszczyku... On czasem bywał silniejszy niż moja nauczycielka. — Na same wspomnienia o Uszatce, kocur stroszył się na karku.
— O kim ty mówisz? — zainteresowała się terminatorka, przekrzywiając łeb z rozbawionym uśmiechem. — Próbuje sobie to wszystko we łbie uporządkować i raczej nie widzę takiej pokraki w gronie wojowników.
— Porwał ją nurt... Pewnie nie żyje — rzucił i machnął na to ogonem. Trzcinowa Łapa zamilkła na moment, nagle bardzo zainteresowana swoją uklejką. Żmijowiec wziął kęs białego mięsa i nie czekając aż do końca go przeżuje, kontynuował: — Ale potem poduczył mnie Szałwiowe Serce. On jest niesamowicie w porządku. Pływać nauczyłem się sam. Pewnie pamiętasz kiedy... — Przełknął. Nie chciał mówić o powodzi, przypominając sobie stratę, która dotknęła szylkretkę. — Ale technikę mi poprawił i inne takie...
— Ja dzisiaj pływałam. Na głodniaka jest ciężko — przerwała mu, krzywiąc się na samą myśl o tym, że to najpewniej nie będzie ostatni taki trening.
— Tak, paskudne... Ciesze się, że nie jestem już uczniem i mogę sobie coś normalnie przegryźć, zanim wyjdę. — Spojrzał na nią z góry, uśmiechając się lekko szyderczo. Nagle rozległ się wrzask. Nie bólu, nie smutku. Ktoś był bardzo wkurzony. Odwrócili się z Trzcinką w niemal tym samym czasie. Przy dziurze, która wkrótce ma stać się źródełkiem, siedziała spokojnie, niczym nieprzejmująca się Świteziankowe Jezioro. Ciemna wojowniczka była cała brudna od błota i ziemi, pod pazurami miała mokrą miazgę, którą nieustannie, niemal mechanicznie, przerzucała za siebie, nie patrząc nawet kątem oka, na co trafia. A trafiała na Wężynowy Kieł. Potężna kotka, z obrzydzeniem na pysku, syczała na młodszą, którą nieświadomie doprowadziła jej błyszczące futerko do ruiny (kilka piaskowych ziarenek przylepiło się do kryzy).
— Twoja mama ma niezły temperament. Dobrze, że ty nie jesteś aż tak dramatyczny. Chociaż wiadomo po kim masz w sobie tę nutkę szaleństwa — skomentowała terminatorka.
— Hej! Jakiego niby szaleństwa? Jestem spokojny jak poranny skowronek... — oburzył się i podniósł wysoko głowę, łapiąc się za pierś. — Nie wina mojej matki, że Świtezianka nie raczy się nawet obejrzeć. Macha tą łapą jak gałąź na wietrze, nie licząc się z nikim. Patrz no! — Wskazał na ruchy dziwnej pręguski, która nic nie robiła sobie z krzyków starszej zielonookiej. Niczym zaczarowana przebierała łapką, usypywała kolejny stosik, wprawiając niesforne, mokre ziarenka, w lot.
— Nie możemy się przyczepiać, bo nic nie robimy, wiesz o tym... — zaśmiała się Trzcinowa Łapa.
— Lepiej nic nie robić niż, jak twój starszy braciszek... — Tutaj przerwał, aby pokazać pazurem na Pluskający Potok. — Siedzieć od nie wiadomo jakiego czasu przy lecznicy i zamiast zając się umocnieniem ścian, oglądać robale.
Rudy wojownik faktycznie był zajęty tym, czym nie powinien. Wszyscy wiedzieli, że lubił insekty, ale... Mógł wybierać inne priorytety. Już z samego rana on, Krabowe Paluszki, Krewetkowa Łapa i Nenufarowy Kielich mieli zajmować się doprowadzeniem lecznicy do lepszego stanu. Reszta faktycznie dobrze sobie radziła, ale nie było ciężkim stwierdzić, że gdyby i Plusk całkowicie oddał się obowiązkom, szłoby im jeszcze lepiej... Kotki sprawnie oplatały tatarak i sumak wokół siebie, tworząc szczelną warstwę, a kocur... No cóż... Kocur przyglądał się pająkowi, który uciekł spomiędzy bylin, które przyniosła im Śnieżna Mordka. Fakt, że przestały zwracać mu uwagę musiało znaczyć, że albo o nim kompletnie zapomniały, albo były już zmęczone ciągłym proszeniem się o pomoc.
— Wydaję mi się, że ostatecznie wychodzi na to samo, wiesz Żmijowcowa Wicio — stwierdziła Trzcina.
— Czy ja wiem... Wstyd zachowywać się jak kocie, które nigdy nie widziało czegoś, co ma więcej nóg niż ty sam. No ale co ja tam wiem... Może jestem ślepy na cały wspaniały świat insektów, robali i innych stworów, które wejdą ci do ucha, wyjedzą resztki mózgu, a następnie złożą jaja...
<Trzcinka?>
Event KN: Odbudowa ścian lecznicy, Powiększenie dołu na nowe źródełko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz