Dawno, kiedy byli uczniami
Nie oglądał się za bratem. Wiedział, że ten potulnie idzie za nim, a więc pośpiesznie pomknął w stronę legowiska Różanej Woni, gdzie medyczka trzymała swoje... dziwne ziółka i swoją jeszcze dziwniejszą perełkę. Słyszał o niej od koleżanki mamy, która często do nich zaglądała. Teraz wiedział, że była z niej niezła szycha; mama Wężyna trzymała blisko z samą zastępczynią, członkinią ich wspaniałego rodu. Kocica była nieco zbyt poważna, zwłaszcza kiedy nie mówiła do karmicielki, a do jej pociech, ale co jej się dziwić, pewnie ma dużo na głowie.
Jeszcze przed wejściem do lecznicy dopadł ich aromat zielska i innych badyli, które w jakiś sposób miały pomagać chorym kotom. Zmarszczył nos, ale wszedł, w końcu odwracając się też, aby zobaczyć czy Lulek nie zaginął gdzieś po drodze z jego cennym dowodem. Ogrodniczek był jednak zaraz za nim, niemal nie wciskając zarobaczonej rybi w jego tyłek. Bury aż odskoczył. Miał zamiar go złajać, ale z ciemności odezwał się głos kotki.
— A wy co dzieciaki tu robicie, nie wyglądacie na potrzebujących pomocy — mruknęła czarna, wyłaniając się ze składziku.
— Przepraszamy za najście, ale... — zaczął grzecznie Lulkowa Łapa, który już dobrze znał księżniczkę z powodu ścieżki szkolenia, którą obrał.
— Ale ktoś próbował mnie zabić! — dokończył za niego Żmijowiec tonem niezwykle dramatycznym.
— N-no... może przesadzasz... — mruknął do niego brat, ale brew medyczki powędrowała do góry.
— Cóż ty mówisz? — zainteresowała się i zrobiła kilka kroków do przodu. — A tę rybę przynieśliście z powodu? Chcecie mnie przekupić, żebym stanęła po waszej stronie, czy co? — Wskazała na nadgryzionego truposza.
— To! — Zielonooki również pokazał pazurem pod łapy Lulka. — To jest żywy dowód, proszę Pani!
— Do żywego mu daleko... — miauknął żółtooki.
— Hm... — Starsza zbliżyła się jeszcze bardziej, dostrzegając w końcu wijące się larwy i inne robale, które zdążyły już całkowicie przegryźć się przez jasne mięso. — Coś takiego... I to prosto ze stosu zwierzyny?
— Kiedy ją brałem, była jeszcze mokra od rzeki! — Złapał się za pierś.
— Skóra jest jeszcze sprężysta, a oczy błyszczące — dodał drugi uczeń.
— To zasadzka! To-to... To coś haniebnego, coś głębszego i zaplanowanego, mówię Pani! — Smukły terminator zrobił krok w stronę księżniczki, która dalej oglądała owy "dowód".
Jeszcze przed wejściem do lecznicy dopadł ich aromat zielska i innych badyli, które w jakiś sposób miały pomagać chorym kotom. Zmarszczył nos, ale wszedł, w końcu odwracając się też, aby zobaczyć czy Lulek nie zaginął gdzieś po drodze z jego cennym dowodem. Ogrodniczek był jednak zaraz za nim, niemal nie wciskając zarobaczonej rybi w jego tyłek. Bury aż odskoczył. Miał zamiar go złajać, ale z ciemności odezwał się głos kotki.
— A wy co dzieciaki tu robicie, nie wyglądacie na potrzebujących pomocy — mruknęła czarna, wyłaniając się ze składziku.
— Przepraszamy za najście, ale... — zaczął grzecznie Lulkowa Łapa, który już dobrze znał księżniczkę z powodu ścieżki szkolenia, którą obrał.
— Ale ktoś próbował mnie zabić! — dokończył za niego Żmijowiec tonem niezwykle dramatycznym.
— N-no... może przesadzasz... — mruknął do niego brat, ale brew medyczki powędrowała do góry.
— Cóż ty mówisz? — zainteresowała się i zrobiła kilka kroków do przodu. — A tę rybę przynieśliście z powodu? Chcecie mnie przekupić, żebym stanęła po waszej stronie, czy co? — Wskazała na nadgryzionego truposza.
— To! — Zielonooki również pokazał pazurem pod łapy Lulka. — To jest żywy dowód, proszę Pani!
— Do żywego mu daleko... — miauknął żółtooki.
— Hm... — Starsza zbliżyła się jeszcze bardziej, dostrzegając w końcu wijące się larwy i inne robale, które zdążyły już całkowicie przegryźć się przez jasne mięso. — Coś takiego... I to prosto ze stosu zwierzyny?
— Kiedy ją brałem, była jeszcze mokra od rzeki! — Złapał się za pierś.
— Skóra jest jeszcze sprężysta, a oczy błyszczące — dodał drugi uczeń.
— To zasadzka! To-to... To coś haniebnego, coś głębszego i zaplanowanego, mówię Pani! — Smukły terminator zrobił krok w stronę księżniczki, która dalej oglądała owy "dowód".
— Sprawa faktycznie bardzo podejrzana. — Pogłaskała się łapką po brodzie.
— I... Zrobi coś z tym Pani? Słyszałem, że ma Pani czarodziejską perełkę... — mruknął Żmijowiec.
— To prawda, to prawda, mam taką, ale... Ah! Zostawcie mnie, muszę to zbadać... To może znaczyć katastrofę, coś większego, coś niecnego, zagładę dla klanu być może...
— Czy... Czyli nikt nie chce mnie zabić? Jest Pani pewna, Pani medyczko? — Reakcja starszej mu się nie spodobała. Jakim cudem nagle z zamachu na JEGO osobę wszystko przemieniło się w zagładę całego Klanu Nocy? Czy nawet nieszczęście musiał z kimś dzielić, być o nie zazdrosnym?
— Tego nie wiem, miejmy nadzieje. A teraz zmykajcie. — Wygoniła ich ruchem łapy.
Żmijowcowa Łapa ciężko usiadł przy wejściu do lecznicy. Lulek przyglądał mu się z niepewnym wyrazem pyszczka.
— Co się stało? — zapytał w końcu.
— Nie pomogła...
— Różana Woń powiedziała przecież, że to zbada...
— Chciałem zobaczyć, jak gada do perły.
— To pewnie jakiś rytuał...
— Srytuał...
— Żmijowcu! Nie obrażaj, ona chce ci pomóc.
— I... Zrobi coś z tym Pani? Słyszałem, że ma Pani czarodziejską perełkę... — mruknął Żmijowiec.
— To prawda, to prawda, mam taką, ale... Ah! Zostawcie mnie, muszę to zbadać... To może znaczyć katastrofę, coś większego, coś niecnego, zagładę dla klanu być może...
— Czy... Czyli nikt nie chce mnie zabić? Jest Pani pewna, Pani medyczko? — Reakcja starszej mu się nie spodobała. Jakim cudem nagle z zamachu na JEGO osobę wszystko przemieniło się w zagładę całego Klanu Nocy? Czy nawet nieszczęście musiał z kimś dzielić, być o nie zazdrosnym?
— Tego nie wiem, miejmy nadzieje. A teraz zmykajcie. — Wygoniła ich ruchem łapy.
Żmijowcowa Łapa ciężko usiadł przy wejściu do lecznicy. Lulek przyglądał mu się z niepewnym wyrazem pyszczka.
— Co się stało? — zapytał w końcu.
— Nie pomogła...
— Różana Woń powiedziała przecież, że to zbada...
— Chciałem zobaczyć, jak gada do perły.
— To pewnie jakiś rytuał...
— Srytuał...
— Żmijowcu! Nie obrażaj, ona chce ci pomóc.
— Phi! Sam sobie pomogę, sam się dowiem, kto jest za to odpowiedzialny! — No i odszedł.
* * *
Teraz
Nigdy się nie dowiedział. Nigdy też nie rozmawiał o tym z Różana Wonią, ale patrząc na to, że kilka księżyców później ich obóz został całkowicie zdemolowany, umarło wiele kotów, a jeszcze więcej zostało poturbowanych psychicznie... może faktycznie chodziło o zagładę klanu, a nie tylko samego Żmijowca.
Troche podbudowała go myśl, że to jemu przyszło odnaleźć taki znak... szkoda tylko, że nic to nie dało. Przynajmniej to nie on obudził się z mokrym tyłkiem. Wolał już skosztować robaka niż być jak Świtezianka. Mokrodupiec...
Życie po potopie wracało do normalności. Chociaż obóz był dalej... daleki od tego, jak prezentował się przed katastrofą, tak klan nie zaprzestawał pracy nad nim. Najgorsze było to, że nie każde zadanie było sobie równe. Żmijowiec robił wszystko, aby tylko uciekać przez tymi, które albo wykończą go fizycznie, albo zmuszą do pracowania z kimś, kogo szczerze nie trawi, albo sprawią, że jego futro będzie cuchnąć ziemią przez następne kilka wschodów słońca. Tym razem się udało. Z samego ranka, wraz z Kropiatką, wzięli się do roboty. Drobna uczennica okazała się być niczym gwiazdka z nieba, gdyż jej filigranowa postura była wspaniałym argumentem za tym, żeby zajmowali się wspólnie prostszymi, lżejszymi obowiązkami. Tego dnia ruszyli zbierać drewno pływowe, które woda rzeki naniosła na płyciznę, otaczającą obóz. Terminatorka zbierała głównie gałązki i patyczki, a wojownik, mimo niewielkiej siły, próbował radzić sobie z większymi kawałkami drewna. Zbierali je na jedną kupkę, aby potem sprawnie i po trochu zanosić je do środka, gdzie Algowa Struga zajmowała się pracami nad kociarnią, zdolnie rozdzielając praktyczne zadania między Stokrotką i Czaplą, którzy zręcznymi łapami zaplatali je między trzciny i tatarak. Chociaż nie musieli wciągać wielkich kłód, głazów i innych prawdziwe ogromnych przedmiotów, tak i tak byli całkowicie wymęczeni, kiedy słońce minęło moment szczytowania. Kiedy ostatni patyczek został położony obok łap zastępczyni z kręconym futrem, Żmijowcowa Wić oddelegował podopieczną do legowiska, aby odpoczęła. On sam zaczął rozglądać się po obozie. Dostrzegł w końcu Lulkowe Ziele, który z pyskiem pełnym ziół, dreptał w stronę swoich grządek. Część z nich była już porozkopywana; widział, jak z samego rana kocur się tym zajmował. Widział, jak głęboko zakopuję swoje cudne, życiodajne kuleczki, aby potem przyklepać je łapkami. Czasami nawet zazdrościł tej prostej pracy ogrodnikowi... Mógłby jak on zajmować się teraz tylko sadzeniem i kopaniem, a nie wnoszeniem głazów... Wojownik spokojnym krokiem skierował się w stronę brata.
Troche podbudowała go myśl, że to jemu przyszło odnaleźć taki znak... szkoda tylko, że nic to nie dało. Przynajmniej to nie on obudził się z mokrym tyłkiem. Wolał już skosztować robaka niż być jak Świtezianka. Mokrodupiec...
Życie po potopie wracało do normalności. Chociaż obóz był dalej... daleki od tego, jak prezentował się przed katastrofą, tak klan nie zaprzestawał pracy nad nim. Najgorsze było to, że nie każde zadanie było sobie równe. Żmijowiec robił wszystko, aby tylko uciekać przez tymi, które albo wykończą go fizycznie, albo zmuszą do pracowania z kimś, kogo szczerze nie trawi, albo sprawią, że jego futro będzie cuchnąć ziemią przez następne kilka wschodów słońca. Tym razem się udało. Z samego ranka, wraz z Kropiatką, wzięli się do roboty. Drobna uczennica okazała się być niczym gwiazdka z nieba, gdyż jej filigranowa postura była wspaniałym argumentem za tym, żeby zajmowali się wspólnie prostszymi, lżejszymi obowiązkami. Tego dnia ruszyli zbierać drewno pływowe, które woda rzeki naniosła na płyciznę, otaczającą obóz. Terminatorka zbierała głównie gałązki i patyczki, a wojownik, mimo niewielkiej siły, próbował radzić sobie z większymi kawałkami drewna. Zbierali je na jedną kupkę, aby potem sprawnie i po trochu zanosić je do środka, gdzie Algowa Struga zajmowała się pracami nad kociarnią, zdolnie rozdzielając praktyczne zadania między Stokrotką i Czaplą, którzy zręcznymi łapami zaplatali je między trzciny i tatarak. Chociaż nie musieli wciągać wielkich kłód, głazów i innych prawdziwe ogromnych przedmiotów, tak i tak byli całkowicie wymęczeni, kiedy słońce minęło moment szczytowania. Kiedy ostatni patyczek został położony obok łap zastępczyni z kręconym futrem, Żmijowcowa Wić oddelegował podopieczną do legowiska, aby odpoczęła. On sam zaczął rozglądać się po obozie. Dostrzegł w końcu Lulkowe Ziele, który z pyskiem pełnym ziół, dreptał w stronę swoich grządek. Część z nich była już porozkopywana; widział, jak z samego rana kocur się tym zajmował. Widział, jak głęboko zakopuję swoje cudne, życiodajne kuleczki, aby potem przyklepać je łapkami. Czasami nawet zazdrościł tej prostej pracy ogrodnikowi... Mógłby jak on zajmować się teraz tylko sadzeniem i kopaniem, a nie wnoszeniem głazów... Wojownik spokojnym krokiem skierował się w stronę brata.
— Lulku! Hej, Lulku! — zawołał, a brat skierował w jego stronę uszy. — Pomóc ci?
Ogrodnik zmarszczył lekko brwi i położył zawiniątka przed łapami.
— T-to jakaś podpucha, czy... — zapytał niepewnie, dalej świdrując brata żółtymi ślepiami.
— Nie. Skończyłem pracę z Kropiatkową Łapą. Nie chce jej aż tak męczyć, ale jeśli potrzebujesz łapy, to mogę ci ją podać — powiedział nonszalancko. Rozejrzał się. Miejsca, gdzie powinny rosnąć zioła, były delikatnie pozaznaczane pazurem, ale dalej ziemia była zbita i twarda, zwłaszcza przez pogodę. — To chyba nie jest zbyt męczące co? Mogę rozkopać ziemie. Nie jest bardzo wilgotna, więc raczej łatwo się ją zmyję... Możesz mi też dać trochę tych nasionek, jeśli myślisz, że źle coś pomiętolę. Chyba że jest w tym więcej filozofii, niż mi się wydaję, ale skoro nawet ty dajesz sobie z tym radę, to z czym ja miałbym mieć problem — zażartował, uderzając brata lekko ogonem w bark. Nie czekając na instrukcje, faktycznie podszedł to ziemi i zaczął przebierać łapami, spulchniając ją i rozgrzebując.
Ogrodnik zmarszczył lekko brwi i położył zawiniątka przed łapami.
— T-to jakaś podpucha, czy... — zapytał niepewnie, dalej świdrując brata żółtymi ślepiami.
— Nie. Skończyłem pracę z Kropiatkową Łapą. Nie chce jej aż tak męczyć, ale jeśli potrzebujesz łapy, to mogę ci ją podać — powiedział nonszalancko. Rozejrzał się. Miejsca, gdzie powinny rosnąć zioła, były delikatnie pozaznaczane pazurem, ale dalej ziemia była zbita i twarda, zwłaszcza przez pogodę. — To chyba nie jest zbyt męczące co? Mogę rozkopać ziemie. Nie jest bardzo wilgotna, więc raczej łatwo się ją zmyję... Możesz mi też dać trochę tych nasionek, jeśli myślisz, że źle coś pomiętolę. Chyba że jest w tym więcej filozofii, niż mi się wydaję, ale skoro nawet ty dajesz sobie z tym radę, to z czym ja miałbym mieć problem — zażartował, uderzając brata lekko ogonem w bark. Nie czekając na instrukcje, faktycznie podszedł to ziemi i zaczął przebierać łapami, spulchniając ją i rozgrzebując.
<Lulosław?>
Event KN: Umocnienie żłobka twardszymi gałęziami, trzcinami i patykami, Zasadzenie wraz z ogrodnikami roślin wokół źródełka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz