Time skip, bo kogo obchodzi głupi wyścig
"To całe mentorowanie to całkiem fajna sprawa. Nikt nic od ciebie za bardzo nie chcę, możesz robić, co ci się podoba, o ile nie złapie cię Algowa Struga lub, co gorsza, Mandarynkowe Pióro. Nieźle..." — myślał, kiedy zaczynali zbliżać się do obozu. Ziemia robiła się coraz zimniejsza, wilgotniejsza i bardziej piaszczysta.
— Uważaj, jakby woda zrobiła się za głęboka, to mi powiedz, złapie cię za kark, żebyś nie odpłynęła jak moja stara mentorka — powiedział, odwracając się na moment w kierunku idącej z tyłu koteczki.
— Mhm, oczywiście... — mruknęła, chociaż ostatnie słowa nieco ją skonfundowały. Kropiatka, mimo niskiego wzrostu, rzadko potrzebowała faktycznej pomocy czy asekuracji. Tak było i tym razem. Tym, co jednak zdziwiło wracające koty, był hałas przy samym wejściu. Żmijowiec nieznacznie przyśpieszył, uważając jednak żeby nie zostawić koteczki zbyt z tyłu. Szybko dowiedzieli się, o co chodzi. Już przy samym wejściu grupa kotów, w której umiał na ten moment odróżnić jedynie Tojadową Kryzę i Szałwiowe Serce, próbowała przepchnąć wielką kłodę.
— Chyba powinniśmy pójść im pomóc, prawda Żmijowcowa Wicio? — zapytała terminatorka, zerkając to na nauczyciela, to na zmagających się z konarem wojowników.
— Ty biegnij do środka. Jeśli chcesz się jeszcze na coś dzisiaj przydać, to znajdź sobie coś łatwiejszego do roboty, jasne? Poproś Algową Strugę, ona ci coś przydzieli. — Popchnął ją nosem, a bura popędziła, kiwając jeszcze łebkiem w stronę zdyszanych kotów. Zielonooki za to sam podbiegł do nich.
— No nareszcie! Ktoś się zainteresował... — wysyczał jego rudy braciszek.
— Ciebie też miło widzieć Tojadzie. — Posłał mu sztuczny uśmiech i szybko przeniósł wzrok na księcia, który niestrudzenie zapierał się łapami, aby ruszyć kłodę dalej. Dopiero teraz Żmijowiec zauważył, że po drugiej stronie stroszyła się Porywisty Sztorm, a Rysi Bór wykorzystał pojawienie się kolejnego kota na krótki odpoczynek i złapanie tchu. — Szałwiowe Serce, pomóc wam?
— Nie, nie, znakomicie sobie radzimy Żmijowcu, nie fatyguj się nawet, najlepiej idź się połóż i zdrzemnij! — wymiauczał nieproszony Tojadowa Kryza, ale szybko dostał ogonem po grzbiecie od pointa.
— Każda łapa się przyda. Musimy ją wepchnąć dalej, ale o coś musiała się zahaczyć, wcześniej szło o wiele, wiele prościej — wytłumaczył książę. Bury zrobił krok do przodu, aby obejrzeć piach, który zebrał się na samym przodzie. Faktycznie... Coś zablokowało go.
— Trafiliście na kamień, poczekajcie moment — polecił i sam zajął się wytarganiem go spod pniaka. Wojownicy wspólnie zrobili sobie przerwę, aby przy okazji go nie zmiażdżyć. Każdy miał to na uwadze. Każdy prócz Tojadu, który zbyt mocno oparł się o konar, kiedy lizał się po barku. Drewno zaskrzypiało i bez pośpiechu zaczęło toczyć się dalej, w końcu nie napotykając żadnej większej przeszkody. Żmijowiec pisnął. Niemal całkiem przepchnął już głaz, ale połowa jego ciała, jak i ogon, nadal znajdowały się na trasie pnia. W ostatnim momencie zabrał tylne nogi, ratując je przed całkowitym zmiażdżeniem, z ogonem jednak nie zdążył. Nie całkiem. Poczuł, jak ciężar napiera na jego koniuszek, powodując narastający ból. Wrzasnął, ale nic więcej mu się nie stało.
— Ty zawszała pało! — Zjeżył się i złapał się łapami za kitkę.
— Ojej... — miauknął rudy. — Sorki Żmijowcu, tym razem na serio nie chciałem...
— To weź czasem rusz tym wiewiórczym łbem! Nawet mózg masz wielkości orzecha! Nie! Twoja głupia łeb to jądro ciemności i pustki, wiesz?! — Postukał się wymownie w czoło pazurem. Szałwiowe Serce przewrócił oczyma.
— Możecie to zostawić na potem? — zapytał spokojnie, ale z widoczną nutą zażenowania.
— Nie zrobisz z nim nic?! To była zasadzka! — upierał się bury.
— Wypadek! Nikt ci nie kazał pakować się prosto pod ten głupi pień... — bronił się Tojad.
— Spokój... Tojadowa Kryzo uważaj bardziej, Żmijowcowa Wicio... Pójdź do Różanej Woni, kiedy skończymy, albo teraz, jeśli nie jesteś w stanie dalej nam pomagać. W każdym razie... Dziękujemy za wyjęcie kamienia. — Ciepło rozlało się po całym ciele kocura. Pochwała z pyska księcia była warta tego krótkiego momentu cierpienia, które mu zagwarantował jego orzechomózgi brat. Mógłby mu nawet podziękować... Ale tego nie zrobi.
— Nie no... Pomogę... — Wydął policzki i wepchnął się między niego i Szałwiowe Serce, odpychając rudego jak najbardziej odswojego kraszi starszego kocura. Wspólnie zaczęli znów pchać. Zielonooki nie spodziewał się, że ta praca była taka męcząca. Łapy zapadały mu się w sypkim piasku, uniemożliwiając użycie całej swojej siły. Mimo to nie chciał wyjść na mięczaka. W pewnym momencie jednak faktycznie się poślizgnął i poleciał na brata.
— Bierz swoją kościstą dupę z mojego brzucha! — warknął Tojad, próbując podnieść się z wilgotnej ziemi. Piach oblepił mu nawet pysk. Żmijowiec już otwierał pysk, żeby się odgryźć, ale został uciszony.
— Nawet nie zaczynajcie. — Zmęczony głos Szałwika był niczym kłódka na jego niezamykająca się mordkę. Potulnie powstał i wrócił na swoje miejsce. Chciałby mu jeszcze jakoś zaimponować... O!
— Przepraszam cię, moja wina — rzucił przez bark, a pysk rudasa wykrzywił się w paskudnym połączeni zdziwienia i grymasu. — Następnym razem postaram się polecieć na Szałwiowe Serce. On nie ma poczucia równowagi pokroju ślepego żuka.
Głośne westchnięcie obok ucha... Książę pokręcił łbem, ale już nic nie powiedział. Tojadowa Kryza bez słowa wrócił na swoje miejsce i w końcu udało im się dopchać pień do obozu. Nie był jeszcze na swoim miejscu, ale zgodnie doszli do wniosku, że nie ma już sensu dalej się męczyć. Grupa rozeszła się.
Żmijowiec odszukał wzrokiem swoją uczennicę, która razem z Rosiczkową Kroplą zajmowała się kopaniem źródełka. Cała umorusana, cała oblepiona piachem i ziemią Kropiatkowa Łapa uśmiechała się od ucha do ucha, wyciągając kolejne kupki i odkładając je za siebie zamaszystymi ruchami. Jego siostra wydawała się równie pochłonięta tym zadaniem. Co jakiś czas terminatorka mówiła coś do szylkretki, ale przez większość czasu między nimi panowała cisza. Wszelki harmider zdawał się je omijać, jakby ziemia, która narastała kolejnymi kupeczkami, tworzyła wokół koteczek bezpieczny mur. Wojownik uśmiechnął się smutno.
— Żmijowcowa Wicio, jak twój ogon? — odezwał się nagle za nim głos Szałwiowego Serca. Bury aż podskoczył.
— Ty zawszała pało! — Zjeżył się i złapał się łapami za kitkę.
— Ojej... — miauknął rudy. — Sorki Żmijowcu, tym razem na serio nie chciałem...
— To weź czasem rusz tym wiewiórczym łbem! Nawet mózg masz wielkości orzecha! Nie! Twoja głupia łeb to jądro ciemności i pustki, wiesz?! — Postukał się wymownie w czoło pazurem. Szałwiowe Serce przewrócił oczyma.
— Możecie to zostawić na potem? — zapytał spokojnie, ale z widoczną nutą zażenowania.
— Nie zrobisz z nim nic?! To była zasadzka! — upierał się bury.
— Wypadek! Nikt ci nie kazał pakować się prosto pod ten głupi pień... — bronił się Tojad.
— Spokój... Tojadowa Kryzo uważaj bardziej, Żmijowcowa Wicio... Pójdź do Różanej Woni, kiedy skończymy, albo teraz, jeśli nie jesteś w stanie dalej nam pomagać. W każdym razie... Dziękujemy za wyjęcie kamienia. — Ciepło rozlało się po całym ciele kocura. Pochwała z pyska księcia była warta tego krótkiego momentu cierpienia, które mu zagwarantował jego orzechomózgi brat. Mógłby mu nawet podziękować... Ale tego nie zrobi.
— Nie no... Pomogę... — Wydął policzki i wepchnął się między niego i Szałwiowe Serce, odpychając rudego jak najbardziej od
— Bierz swoją kościstą dupę z mojego brzucha! — warknął Tojad, próbując podnieść się z wilgotnej ziemi. Piach oblepił mu nawet pysk. Żmijowiec już otwierał pysk, żeby się odgryźć, ale został uciszony.
— Nawet nie zaczynajcie. — Zmęczony głos Szałwika był niczym kłódka na jego niezamykająca się mordkę. Potulnie powstał i wrócił na swoje miejsce. Chciałby mu jeszcze jakoś zaimponować... O!
— Przepraszam cię, moja wina — rzucił przez bark, a pysk rudasa wykrzywił się w paskudnym połączeni zdziwienia i grymasu. — Następnym razem postaram się polecieć na Szałwiowe Serce. On nie ma poczucia równowagi pokroju ślepego żuka.
Głośne westchnięcie obok ucha... Książę pokręcił łbem, ale już nic nie powiedział. Tojadowa Kryza bez słowa wrócił na swoje miejsce i w końcu udało im się dopchać pień do obozu. Nie był jeszcze na swoim miejscu, ale zgodnie doszli do wniosku, że nie ma już sensu dalej się męczyć. Grupa rozeszła się.
Żmijowiec odszukał wzrokiem swoją uczennicę, która razem z Rosiczkową Kroplą zajmowała się kopaniem źródełka. Cała umorusana, cała oblepiona piachem i ziemią Kropiatkowa Łapa uśmiechała się od ucha do ucha, wyciągając kolejne kupki i odkładając je za siebie zamaszystymi ruchami. Jego siostra wydawała się równie pochłonięta tym zadaniem. Co jakiś czas terminatorka mówiła coś do szylkretki, ale przez większość czasu między nimi panowała cisza. Wszelki harmider zdawał się je omijać, jakby ziemia, która narastała kolejnymi kupeczkami, tworzyła wokół koteczek bezpieczny mur. Wojownik uśmiechnął się smutno.
— Żmijowcowa Wicio, jak twój ogon? — odezwał się nagle za nim głos Szałwiowego Serca. Bury aż podskoczył.
— H-hah! Co..? — Wszelkie myśli wyleciały mu z głowy.
— Ogon. Ten, przez który niemal nie rzuciłeś się na Tojadową Kryzę... Chcesz iść do medyczki? — zapytał, bardziej z obowiązku.
— Ah... A-a... poszedłbyś ze mną..?
— Ogon. Ten, przez który niemal nie rzuciłeś się na Tojadową Kryzę... Chcesz iść do medyczki? — zapytał, bardziej z obowiązku.
— Ah... A-a... poszedłbyś ze mną..?
<Szałwiuś?>
Event KN: Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę, Powiększenie dołu na nowe źródełko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz