Tego ranka Borówka ponownie udała się na wyspę ogrodników. Nie zastała jednak Lulka, do którego miała się zgłosić przy swojej następnej wizycie. Cóż, być może następnym razem będzie miała okazję z nim pracować.
— Och, cześć, Borówko. Dobrze, że przyszłaś. Coś mało kotów pali się do sadzenia… Chodź. Weźmiemy sadzonki, a potem przeniesiemy je do obozu — mruknęła znajoma, srebrzysta Pierzasta Kołysanka, podchodząc od strony cienistej części zielarni, gdzie w wilgotnej ziemi rozstawiono rzędy młodych roślin.
Borówkowa Słodycz skinęła lekko głową, a potem ruszyła za kotką pomiędzy grządki, ostrożnie stawiając łapy, by przypadkiem nie uszkodzić żadnej z rosnących tu roślin. Powietrze na wyspie było nasycone zapachem ziół i świeżo rozgrzanej ziemi, przesiąknięte subtelną wilgocią, która osiadała na futrze cienką warstwą chłodnej rosy. Wokół nich panowała niemal absolutna cisza, przerywana jedynie pojedynczymi szelestami liści i cichym bzyczeniem owadów unoszących się nad roślinami.
Sadzonki czekały już gotowe — niewielkie kępki zieleni owinięte w wilgotne mchy, by nie wyschły podczas transportu.
Drobny przeskok czasowy…
Borówkowa Słodycz z zadziwieniem zauważyła, jak wiele przyjemności sprawia jej ta praca — zupełnie inna niż mozolne umacnianie ścian żłobka czy znoszenie kamieni. Tu nie chodziło o przetrwanie, ale o harmonię. O piękno. O cichy dar, który Klan Nocy mógł złożyć samej naturze.
— Te kwiaty będą też odstraszać niektóre owady — zauważyła Pierzasta, podsuwając jej kolejną sadzonkę. — I z czasem rozrosną się, tworząc coś w rodzaju zielonego okręgu. Otoczą źródełko jak poducha.
Borówkowa Słodycz spojrzała na nią z lekkim uśmiechem, choć nie oderwała wzroku od pracy. Czuła ziemię pod pazurami, ciepłą, pulchną, żyzną — gotową do przyjęcia nowego życia.
Po pewnym czasie źródełko zaczęło się zmieniać — jeszcze nie całkowicie, ale już nie przypominało surowego dołu obłożonego kamieniami. Otaczały je teraz smukłe łodygi, delikatne płatki i liście, których zieleń ożywiała przestrzeń w sposób naturalny, łagodny. Gdzieniegdzie między roślinami połyskiwały krople wody, osiadające na płatkach niczym klejnoty.
— Z czasem będzie ich tu więcej — mruknęła Pierzasta Kołysanka, prostując się i otrzepując łapy. — A kiedy zakwitną wszystkie, to miejsce stanie się... nie tylko przydatne, ale też godne podziwu.
Borówkowa Słodycz nie odpowiedziała od razu. Patrzyła na źródełko — teraz już naprawdę część obozu, nie tylko techniczny element. Przez moment pozwoliła sobie po prostu trwać w ciszy, słuchając dźwięków rzeki, zapachów ziół i ciepłego, choć przesianego przez chmury światła, muskającego grzbiet.
— Myślę, że będzie tu dobrze. — Jej głos był spokojny, ale pełen głębokiego przekonania. — Dla nas wszystkich.
Wtedy właśnie mała ważka, jakby przyciągnięta świeżością nowo zasadzonej rośliny, przysiadła na jednym z liści. Skrzydełka połyskiwały w świetle, a Pierzasta uśmiechnęła się cicho.
— Widzisz? Już zaczynają przychodzić.
W obozie Klanu Nocy wszystko płynęło — zmieniało się, rosło i odżywało. I Borówkowa Słodycz, wojowniczka o silnym sercu i spokojnych ruchach, była jednym z tych, którzy kształtowali to nowe życie. Z łapy do łapy. Z kamienia na kamień. Z nasionka w zarośla.
Wykonane zadania:
Zasadzenie wraz z ogrodnikami roślin wokół źródełka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz