Pozwolił więc sobie na dłuższy odpoczynek z rana. Kotki oczywiście opuściły obóz wraz ze słońcem, które teraz wstawało coraz prędzej. Nawet je pożegnał; wiedział, że Mandarynce nie spodobałaby się wizja, że ten leni się w legowisku, a ona użera się z jego obowiązkiem, ba! Gdyby mogła, wyrzuciłaby go z klanu. Zwłaszcza że dalej nieustannie obijał mu się o uszy głos srebrnej kocicy, mówiącej, że fakt, że Kropiatka została jego uczennicą, jest jej i tylko jej zasługą...
W końcu z leniuchowego nastroju wyrwał go głos Biedronkowego Pola, która szukała wolnych kotów, aby pomogli jej w przenoszeniu kamieni, które przyniosła w nocy rzeczna woda. Jej kolorowy pyszczek zerknął wgłąb legowiska wojowników. Doświadczone, chociaż wciąż skrzące się ślepia zatrzymały się na rozciągniętym, leżącym kocurze.
— A ty co tu robisz? Słońce już dawno czyha na niebie, a ty wystawiasz brzuch do iskania? — rzuciła głośno, a kocur aż podskoczył. Podniósł łeb i jęknął. — Wstawaj, widzę, że aż z nudów jesteś zmęczony. Pomożesz nam.
— W czym? — zapytał zaspany.
— Przepychamy kamienie.
— Mam już dość tej pracy siłowej; nie mam na to mocnego grzbietu...
— A ja młodego wieku, a jednak wstaję i tym wszystkim się zajmuję — zauważyła z przekąsem starsza wojowniczka. Zrobiła krok do przodu i stanęła mu na ogon, który dalej pobolewał po tym, jak Tojad chciał zrobić z niego papkę. Bury pisnął i rzucił się na łapę szylkretki. — O! No i wstałeś!
— Siejesz terror...
— Poczekaj, aż naskarżę na twój leniwy zad Mandarynce, wtedy dopiero dowiesz się co to terror. — Dreszczyk przeszedł Żmijowcowi po grzbiecie, słysząc zimny, ale i żartobliwy ton Biedronki. Momentalnie stał na równych łapach. Przeciągnął się. Faktycznie takie dosypianie było kiepskim pomysłem; obudził się jeszcze bardziej zmęczony niż kiedy żegnał się z Kropiatkową Łapą... Może wyniesie z tego jakąś lekcje... albo nie.
Widział grupkę kotów, wśród których wyróżniała się właśnie Biedronkowe Pole. Wiedział, że zmarnował szansę na posiłek przed pracą, ale jakoś to przeżyje. Wokół niego już wrzała praca. Wężynowy Splot przemknęła obok niego, targając za sobą Zmierzchająca Łapę. Jego siostra miała pysk pełen tataraku, a czarny uczeń zaciskał kiełki na cienkich gałązkach. Nieśli je w stronę Latającej Ryby i Ćmiej Łapy, aby w czwórkę zająć się zaplataniem wszystkiego i tworzeniem nowej, wytrzymałej ściany lecznicy. Praca szła im całkiem dobrze, zwłaszcza, że wiedział, że zaczęły mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zastępczyni i terminatorki wychodziły na trening. Zręczne, drobne łapki Latającej Ryby sprawnie oplatała pałki wodne w giętkie byliny, aby potem utrwalić wszystko patykami. Wężynka za to bez przerwy biegała w te i wewte, aby przynosić nowe materiały. Uczeń ledwo za nią nadążał.
— Żmijowcowa Wicio, pośpiesz się no! Czy nawet czas ma kręcić się wokół ciebie? — zawołał Tojad, który oczywiście musiał znowu być w grupie kotów, z która miał pracować. Bury przewrócił oczami tak mocno, że bał się, że wypadną.
— Idę, idę... A on musi tu być? — zwrócił się do szylkretki, wskazując na brata.
— Przydam się bardziej niż ty, chuda witko... — syknął na niego rudy.
— Dajcie pokój, nie musicie ze sobą rozmawiać. — Zakończyła spór i skierował się bliżej wody. — Podzielimy się. Kamienie nie są tak ciężkie, więc popracujemy parami. Część kotów już pracuję.
— A ja młodego wieku, a jednak wstaję i tym wszystkim się zajmuję — zauważyła z przekąsem starsza wojowniczka. Zrobiła krok do przodu i stanęła mu na ogon, który dalej pobolewał po tym, jak Tojad chciał zrobić z niego papkę. Bury pisnął i rzucił się na łapę szylkretki. — O! No i wstałeś!
— Siejesz terror...
— Poczekaj, aż naskarżę na twój leniwy zad Mandarynce, wtedy dopiero dowiesz się co to terror. — Dreszczyk przeszedł Żmijowcowi po grzbiecie, słysząc zimny, ale i żartobliwy ton Biedronki. Momentalnie stał na równych łapach. Przeciągnął się. Faktycznie takie dosypianie było kiepskim pomysłem; obudził się jeszcze bardziej zmęczony niż kiedy żegnał się z Kropiatkową Łapą... Może wyniesie z tego jakąś lekcje... albo nie.
Widział grupkę kotów, wśród których wyróżniała się właśnie Biedronkowe Pole. Wiedział, że zmarnował szansę na posiłek przed pracą, ale jakoś to przeżyje. Wokół niego już wrzała praca. Wężynowy Splot przemknęła obok niego, targając za sobą Zmierzchająca Łapę. Jego siostra miała pysk pełen tataraku, a czarny uczeń zaciskał kiełki na cienkich gałązkach. Nieśli je w stronę Latającej Ryby i Ćmiej Łapy, aby w czwórkę zająć się zaplataniem wszystkiego i tworzeniem nowej, wytrzymałej ściany lecznicy. Praca szła im całkiem dobrze, zwłaszcza, że wiedział, że zaczęły mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zastępczyni i terminatorki wychodziły na trening. Zręczne, drobne łapki Latającej Ryby sprawnie oplatała pałki wodne w giętkie byliny, aby potem utrwalić wszystko patykami. Wężynka za to bez przerwy biegała w te i wewte, aby przynosić nowe materiały. Uczeń ledwo za nią nadążał.
— Żmijowcowa Wicio, pośpiesz się no! Czy nawet czas ma kręcić się wokół ciebie? — zawołał Tojad, który oczywiście musiał znowu być w grupie kotów, z która miał pracować. Bury przewrócił oczami tak mocno, że bał się, że wypadną.
— Idę, idę... A on musi tu być? — zwrócił się do szylkretki, wskazując na brata.
— Przydam się bardziej niż ty, chuda witko... — syknął na niego rudy.
— Dajcie pokój, nie musicie ze sobą rozmawiać. — Zakończyła spór i skierował się bliżej wody. — Podzielimy się. Kamienie nie są tak ciężkie, więc popracujemy parami. Część kotów już pracuję.
Faktycznie. Nocniaki porozrzucane były po wybrzeżu. Widział, jak Borówka pcha kamień z Pluskiem, widział, jak Rozpędzona Łapa próbuje poradzić sobie ze swoim samodzielnie, odrzucając propozycję pomocy Krewetki. Usłyszał westchnienie Biedronki, a potem jej donośny głos. — Pluskający Potoku, przejdziesz do Rozpędzonej Łapy i Krewetkowej Łapy, a do Borówkowej Słodyczy dołaczy Żmijowcowa Wić. Tojadowa Kryzo, ty weźmiesz Niezapominajkową Łapę. Do roboty! — Z tymi słowami sama znalazła sobie partnera i nie traciła już więcej czasu. Bury wojownik bez słowa sprzeciwu znalazł się przy białej kotce. Cieszył się po prostu, że nie musi użerać się z rudym bratem, a co gorsza ze śmierdzącym Pluskającym Potokiem, który z każdym dniem coraz bardziej zachodził mu za pazur.
— Jak ci idzie? — zapytał niebieskookiej, która czekając na partnera, zrobiła sobie małą przerwę. — W sumie nie tylko z kamieniem, też nie jesteś długo wojowniczką, co nie? Znaczy głupie pytanie, przez moment dzieliliśmy się Szałwiowym Sercem, wiesz... jak moją mentorkę jakieś morskie potworstwa porwały...
Event KN: Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki, Odbudowa ścian lecznicy
— Jak ci idzie? — zapytał niebieskookiej, która czekając na partnera, zrobiła sobie małą przerwę. — W sumie nie tylko z kamieniem, też nie jesteś długo wojowniczką, co nie? Znaczy głupie pytanie, przez moment dzieliliśmy się Szałwiowym Sercem, wiesz... jak moją mentorkę jakieś morskie potworstwa porwały...
<Borówka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz