Wstałam ze swojego posłania i delikatnie się rozciągnęłam, raz po raz cicho pojękując z bólu. Rany po walce nadal się zabliźniały, więc wciąż odczuwałam ból i dyskomfort podczas niektórych czynności.
Inni wojownicy też powoli wstawali. Kiedy obraz przed oczami przestał mi się już tak rozmywać, moje spojrzenie powoli powędrowało na moich współklanowiczów. Dopiero poprzedniego wieczora Miodek mógł wrócić do swojego legowiska. Większość nocy spędził że swoją ukochaną, jednak końcowo poszedł do siebie. Ciężko było mi nie pamiętać jego wrzasku (oraz wymiocin w gratisie), kiedy ten paskudny sęp oderwał mu ogon. Może nie wyglądał odrażająco czy dziwnie (a przynajmniej dla mnie), jednak nie mogłam się przyzwyczaić do widoku przyjaciela bez… Cóż, ogona.
“Kiedy się obudzi, spróbuję go później jakoś pocieszyć. Chociaż, co ja mogę… Nie znam jego bólu, sama żadnej części ciała nie straciłam… Biedny Miodek” — pomyślałam smutno, odrywając wzrok od kocura.
Obróciłam głowę i obejrzałam swoje wszystkie nowo nabyte blizny. Jedna była mała, powstała, kiedy wielki kamień spadł na… No właśnie. Na kota. Rokitnik uszedł z życiem, jednak w owym życiu nie będzie mu już tak łatwo, jak kiedyś… Bardzo mu współczułam i nie wyobrażałam sobie, jak można żyć bez dwóch tylnych łap.
“Ech, kolejny krzyk, którego nie zapomnę do końca swoich dni, tak naprawdę jak każdego innego z tej nieszczęsnej bitwy z wielkim, przerośniętym ścierwojadem…” — myśl przebiegła mi przez głowę, a ja skierowałam bursztynowe spojrzenie na następną bliznę.
Ta była od sępa. Wpatrywałam się w nią, a przed oczami cały czas od nowa pojawiał mi się obraz przerażająco spokojnych i niespokojnych na raz oczu Skałki, której zawdzięczałam… Życie.
Chlipnęłam cicho pod nosem, a następnie otarłam kilka pojedynczych łez łapką. Nie mogłam przestać odtwarzać dźwięku łamanego karku kotki, z którą tak na prawdę nigdy nie zamieniłam więcej niż kilku zdań, związanych z obowiązkami czy wspólnym patrolem. Raz próbowałam zagadać. Usiadłam obok i bąknęłam coś w stylu “C-cześć, jak Ci m-mija dzień?”.
Ona jednak chyba mnie nie usłyszała (lub mnie zignorowała) i odeszła jak gdyby nigdy nic. Nagle zza legowiska usłyszałam donośny głos liderki, która właśnie wzywała na zebranie klanu.
“O co może chodzić? Czyżby Sówka miała zamiar mianować jakiegoś ucznia?” — pomyślałam, powoli podchodząc do miejsca, w którym już zbierały się koty.
Czekoladowa kotka wyglądała na bardzo zmęczoną i niepewną. Rozumiałam dlaczego. Jej dziecko zginęło na “wojnie” i to na jej oczach.
— Zebrałam was tutaj, aby odciążyć pewną kotkę. Przepiórko, wystąp.
Zdziwiłam się wezwaniem, jednak nie protestowałam i nieśmiało wstałam, następnie szybko (i przy okazji nieudolnie, prawie się przewracając) stając naprzeciw liderki.
— Podczas ostatnio stoczonej walki wykazałaś się niemałą odwagą oraz oddaniem Owocowemu Lasowi. Każdy z nas wie, ile przeżyłaś oraz każdy z nas widzi, jak bardzo twoje imię ciąży ci na sercu.
Starsza kocica przerwała, mierząc wszystkich wzrokiem, a moje serce biło coraz szybciej z każdym wypowiedzianym przez nią słowem.
— W związku z tym postanowiłam, że od dziś będziesz nosić nowe imię.
Oczy czekoladowej były zmęczone, jednak na chwilę błysnęła w nich iskierka.
— Od teraz twoje nowe imię brzmi Orchidea. Owocowy Las wita cię wraz z twym nowym mianem. Niech ci służy!
Na chwilę na pysku kotki widniał słaby, acz szczery uśmiech. Zaraz później całe nasze ugrupowanie zaczęło skandować moje nowe imię.
— Orchidea! Orchidea! Orchidea!
Odwróciłam się uśmiechnięta, a po moim pyszczku spłynęła pojedyncza łza szczęścia.
Po kolei spojrzałam na każdego bliskiego mi kota. Na samym przedzie stał Puma, obok niego była Jeżyna, wraz z Figą i boku, trochę dalej był Miodek a na samym końcu tego szeregu była Pieczarka wraz ze swoim bratem, Czernidłakiem.
Byłam taka szczęśliwa! Uśmiechałam się do wszystkich zebranych kotów, a oni odwzajemniali go, zwyczajnie ciesząc się moim szczęściem! Nawet nie zauważyłam, kiedy pióro wypadło zza mojego ucha. Zawsze tam było. Zawsze, do teraz.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Koty powoli się rozchodziły, a liderka wróciła już do swojego legowiska. Właśnie rozmawiałam z Pumą, oraz Pieczarką. Czernidłak też miał z nami iść, jednak ktoś musiał zająć się kociakami, które zaadoptowali.
— Ale jednego wciąż nie rozumiem… Skąd Sówka wiedziała, że moje imię tak mi ciąży? — zastanawiałam się na głos, kiedy śnieg zapadał się pod moim ciężarem.
Podniosłam wzrok i ujrzałam TEN uśmieszek na pyszczku brata.
— PUMOOO — powiedziałam, świdrując go wzrokiem.
— No cooo? — spytał, udając, że nie wie o co chodzi.
— Ty już dobrze wiesz co! — mruknęłam, a kocur zamachnął się na mnie łapą. A raczej, próbował się zamachnąć.
— Haha, jakbym widziała siebie i Czernidłaka! — zaśmiała się biała kotka, szeroko się uśmiechając.
Wykorzystałam nieuwagę brata i wepchnęłam go w zaspę białego puchu.
— EJ!!! TO NIE FAIR!— wydarł się, jednak jego głos był stłumiony.
— Chodź, uciekajmy! — szepnęła Pieczarka, owijając swój ogon wokół mojego.
Na chwilę świat wokół mnie się zatrzymał. Zielone ślepka pełne radości zatrzymały się na moich, a ja patrzyłam w nie jak zahipnotyzowana. Zrobiło mi się dziwnie gorąco, a serce znów zaczęło mi walić. Rzeczywistość wróciła do mnie dopiero w chwili, kiedy kocicia rozplotła nasze ogony.
Zaczęłam za nią biec, jednak uczucie ciepła nadal się utrzymywało. Dopiero po jakimś czasie biegu uświadomiłam sobie, że się rumienie.
"Co się ze mną do jasnej cholery dzieje?!” — pomyślałam, kolejny raz potrząsając głową.
Biegłyśmy tak, dopóki nie wybiegłyśmy z owocowego lasku. Stałyśmy właśnie na łące przed śliwkowym gajem. A raczej, stałam.
— Pieczarko? — wywołałam zastępczynię, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi.
— Pieczaaaarkoooo — zawołałam, jednak znów bez skutku.
Mój delikatny głos odbijał się wśród gołych drzew, a panika w środku rosła.
"Dlaczego tak się nią przejmuję? Co jest ze-”
Galopujący myślotok zatrzymał nagły ciężar, jaki poczułam na plecach.
— WAAAH!!! — ryknęłam, lądując w białym puchu.
— HAHAHA! — zarżała biała kotka, zaraz później razem ze mną u boku zwijając się ze śmiechu.
— Białe futro jednak na coś się zdaje, haha! — zaśmiała się, kiedy już skończył się wielki atak głupawki.
Podniosłam się i otrzepałam, zamykając bursztynowe ślepka. Kiedy je otworzyłam, otoczył mnie krajobraz, który ciężko wyrzucić z głowy.
Miękki, acz lodowaty śnieg mienił się w tysiącach barw, spowodowanych przez promienie słońca, leniwie padające na cały krajobraz. Kolory tańczyły wokół, kiedy tylko poruszyć się choć odrobinę.
— Przepiękne… — wyszeptałam, obserwując to wszystko z tchem zapartym w piersi.
— Prawda? Zawsze przychodzę tu, kiedy muszę pomyśleć — odparła zielonooka, podchodząc do jednego z kwiatów.
Schyliła się, a następnie przerwała go zębami. Potem szczęśliwa podeszła do mnie i położyła przede mną.
— Mogę? — spytała, wpatrując się we mnie czułym spojrzeniem.
— Yyy… T-tak? — wyjąkałam, na co kocica tylko wywróciła oczami, wkładając przebiśnieg za moje ucho.
— Pięknie z nim wyglądasz Orchideo, idealnie do Ciebie pasuje, tak samo, jak Twoje nowe imię. Zdradzę Ci, że to ja je zaproponowałam! Puma podszedł do mnie po poradę, bo on sam miał tyle pomysłów, że nie mógł się zdecydować! Aaa… Mam pytanie.
— Możesz mówić — powiedziałam, uśmiechając się.
— My się przyjaciółkujemy, co nie? — spytała, wbijając we mnie przenikliwe spojrzenie.
W środku jakby coś mnie delikatnie zakuło. Jakbym nie chciała odpowiadać na to pytanie. To nie tak, że jej nie lubiłam! Lubiłam ją bardzo! Tylko problem leżał w tym, że… Że, to “lubienie”, nie było chyba TYLKO lubieniem. Chciałam, żeby to było coś więcej. Wspomnienia uderzyły mnie niczym jasny grom. Te wszystkie nieświadome zdecydowanie ZBYT długie spojrzenia w jej kierunku. Te wszystkie próby podejścia i zagadania “Hejka, co u Ciebie?”, zakończone niepowodzeniem. Może i byłam nieśmiała, ale jeśli już chciałam się z kimś poznać, to raczej prędzej czy później w końcu podchodziłam i zaczynałam.
"Czy ja się… Zauroczyłam? W kotce? I to jeszcze w zastępczyni, siostrze partnera mojego brata? Przecież podobne uczucia odczuwałam do Chwasta… W takim razie, skąd ta nagła zmiana?”
Szybko jednak skończyłam swoją analizę. Z bólem serca, który przykryłam niewyraźnym uśmiechem, odpowiedziałam.
— C-chyba tak? T-to znaczy, je-eśli ty tak u-uważasz, t-to tak! — bąknęłam, przednią łapą rysując jakieś wzorki w śniegu.
— No to mogę ci się do czegoś przyznać? Jak przyjaciółka przyjaciółce? Jak kotka kotce?
"Przyjaciółka przyjaciółce…” — każde z tych słów kuło mnie w serce, niczym szpon, który się w nie wbija, próbując wyssać ze mnie resztki szczęścia.
— J-jasne!
— No bo wiesz… Chyba ktoś z Owocowego Lasu mi się podoba! Nie wiem, czy się zauroczyłam, czy się… No, ten… Zakochałam, ale wiem, że to ten jedyny! Ten kot, na którego czekasz całe swoje życie! To jest właśnie ten kot!
— O-oh… W takim razie życzę Tobie i temu, a-albo t-tej je-edynej s-szczęśc-cia! — bąknęłam, obserwując, jak Pieczarka się rumieni, wpatrując się we mnie swoimi pięknymi zmielonymi oczami.
We mnie natomiast coś jakby zgasło. Ta iskierka, którą zidentyfikowałam dopiero teraz, umarła. Zawsze, kiedy byłam blisko białej kotki, czułam przyjemne mrowienie w brzuchu. Myślałam, że to od szczęścia, lub, że po prostu się najadłam, jednak to były motylki. Pojawiały się zawsze, kiedy nasze spojrzenia się spotykały.
Mimo wszystko szybko przegoniłam te myśli, zaczynając naprawdę cieszyć się szczęściem przyjaciółki.
— A powiesz mi kto jest tym szczęściarzem?
— E-e, hihihi! — miauknęła, przecząco kręcąc głową.
Otworzyłam pyszczek, aby odpowiedzieć swojemu obiektowi westchnień, jednak ona przyłożyła mi łapkę do pyszczka.
— Ciii — szepnęła, odwracając głowę w stronę, z której przyszłyśmy.
— C-co s-
Pieczątka odwróciła swoją głowę i… Liznęła mnie mysią łapkę odległości od mojego pyszczka? Stanełam jak wryta, czując, jak poliki zaczynają mnie na wpół przyjemnie, na wpół nieprzyjemnie piec.
Następnie kotka zbliżyła swój pyszczek do mojego ucha.
— Orchideo, tu i teraz, przysięgam ci, że jeśli nie zamkniesz tego swojego cholernie uroczego pyszczka, następnym razem nie spudłuje — wyszeptała, a do mojego noska doleciał kojący aromat stokrotek, unoszący się z jej pyszczka.
"Okej, dobra. Albo dostałam udaru, albo Pieczarka właśnie prawie mnie pocałowała, potem skomplementowała, a teraz wystawia mnie na próbę i mnie podrywa.“ — pomyślałam, z całych sił powstrzymując się od odwzajemnienia jej gestu, w tym samym czasie topiąc się w jej wyzywającym i wręcz… można to nazwać pożądającym spojrzeniu, od którego nie mogłam oderwać wzroku.
Zastępczyni odwróciła się i przybrała pozycję łowiecką, zmierzając w kierunku owocowego lasku.
"Czyli jednak udar.''
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz