Kiedyś
Brukselkowa Zadra siedziała w legowisku starszyzny, uważnie śledząc ruchy boku swojej matki, który spokojnie unosił się i opadał. Wojowniczka wpatrywała się w nią, doszukując się choćby najmniejszej oznaki bólu czy cierpienia, by w razie potrzeby natychmiast zareagować. Nie mogła dopuścić do tego, by Kwitnący Kalafior odeszła we śnie, bez pożegnania. Jej ogon drgał nerwowo, a oczy, zmęczone czuwaniem, z wysiłkiem próbowały zachować ostrość, skupione na posiwiałym pysku matki.
Nagle do środka wszedł Senna Łapa i skłonił głowę na przywitanie Kwitnącemu Kalafiorowi oraz Brukselkowej Zadrze. Zdziwiona wojowniczka otuliła go ogonem i łapką pokazała mu, by zachował ciszę. Kiedy ten spojrzał na nią, nie rozumiejąc, czemu nakazano mu milczenie, ta pazurem pokazała na jej matkę, która spokojnie spała zwinięta w kłębek. Wypchnęła go na polanę, po czym sama wyszła na zewnątrz.— Chciałem wam tylko dać zwierzynę — od razu się wytłumaczył. — Chciałem z tobą porozmawiać, ostatnio nie spędzałaś z nami tak dużo czasu, z powodu choroby własnej matki. Dlatego pomyślałem, że przyniosę jedzenie i się dopytam…
Brukselkowa Zadra wpatrywała się w niego tępo, bez większych emocji, mrugając powoli, jakby jego słowa jeszcze do niej nie dotarły. Tej nocy wyjątkowo nie potrafiła zasnąć na dłużej, więc niemal całą przeleżała, pogrążona w myślach o własnym życiu. Doszła do wniosku, że rzeczywiście się stacza, choć jeszcze nie na tyle, by musiała działać od razu... prawda? Kiedy jednak spojrzała na szczerze zmartwiony pysk swojego przybranego syna, poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy naprawdę aż tak bardzo zaniedbała ich relację?
— Masz rację... Nie rozmawiamy ze sobą zbyt często — powtórzyła jego słowa, nerwowo uderzając końcówką ogona o ziemię i zastanawiając się, jak dalej poprowadzić rozmowę. — Mam nadzieję, że to rozumiesz. Sama wolałabym, żeby moja matka była zdrowa. Chciałabym spędzać z wami więcej czasu, ale ostatnio jest naprawdę ciężko.
Przygładziła zmierzwione futro na piersi, a potem znów uniosła spojrzenie na czarnego kocura. W duchu poczuła, że powinna zrekompensować mu wszystkie te dni, które straciła, tkwiąc u boku swojej matki w tym zapyziałym legowisku.
— Co powiesz na krótki spacer poza obozem? — zaproponowała ostrożnie. — Tylko, wiesz... nie na długo, bo mam jeszcze obowiązki do wypełnienia — dodała, zerkając w stronę legowiska starszyzny. Może spokojna rozmowa z kimś bliskim da jej choć odrobinę wytchnienia? Może to właśnie czas, by postawić kogoś innego na pierwszym miejscu niż tylko swoją matkę. Tak bardzo skupiła się na niej, że niemal zapomniała, iż jej własne kocięta, już jako uczniowie, zaczynają zdobywać osiągnięcia, którymi mogłyby się z nią podzielić.
Czarny kocur nadal trzymając piszczkę w pysku, pokiwał ze zrozumieniem.
— Jasne, możemy wyjść i chwilę porozmawiać — zgodził się z nią. — Wejdę jeszcze na chwilę do środka i zostawię mysz u Kwitnącego Kalafiora. Pewnie jak się przebudzi, będzie głodna.
Nie czekając dalej na sprzeciwy przybranej matki, wszedł do legowiska starszyzny, zachowując bezwzględną ciszę. Położył przed posłaniem przybranej babki jedzenie, po czym wyszedł.
— Możemy wyjść.
Brukselka skinęła głową i razem z Senną Łapą opuściła obozowisko. Na zewnątrz padał śnieg, a zimny wiatr rozwiewał ich gęste futra. Całe tereny wokół były pokryte białą pierzyną, co utrudniało widoczność. Brukselka szturchnęła delikatnie swojego przybranego syna.
— Chyba nie przepadasz za Porą Nagich Drzew, co? Twoje futro nie za bardzo kamufluje się w tym śniegu — zażartowała, po czym ziewnęła przeciągle. — Może przejdziemy się nad jezioro? Raczej nie zamarzło, ale możemy przynajmniej pospacerować brzegiem — zaproponowała, robiąc kilka kroków w tamtą stronę. Senna Łapa pokiwał głową w odpowiedzi i razem ruszyli w kierunku jeziora.
***
Dotarli nad jezioro, gdzie Brukselkowa Zadra przystanęła, patrząc w taflę wody. Jej odbicie rozmywało się w falach, ale nawet przez wodę widziała senność w swoich oczach.
— Chciałeś porozmawiać o czymś konkretnym? — zapytała, przenosząc spojrzenie na czarnego kocura. — Jak ci się podoba w Klanie Wilka? Radzisz sobie na nowej randze? — dodała, spoglądając w niebo. — Masz za mentorkę Wrotyczową Szramę, więc pewnie łatwiej ci się odnaleźć, bo już się znacie. Podobają ci się treningi z nią?
Czarny kocur usiadł obok niej, tak, że ich futra się stykały.
— Mógłbym powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do Klanu Wilka. Jest tu… fajnie? Dziwią mnie niektóre koty oraz jak się zachowują. Przykładem jest Nikła Gwiazda, który bez podstawy zmienił imię Horyzontu na Zaćmioną Łapę. To było dziwne i niepotrzebne. Tak samo mam wrażenie, że koty dziwnie się patrzą na Gwiazdnicową Łapę. Też ma ładne imię i wygląda normalnie. Nie odstaje od urody kotów w Klanie Wilka, a przecież Topielcowy Lament czy Lamentująca Toń też mają krótkie ogony... Nie to, co Niezapominajka i Koniczynek, oni mają dziwną urodę, którą na pewno odziedziczyli po Lodowej Sałacie, koty też z nich szydzą, jednak jedno i drugie są naprawdę fajnymi kotami — zawahał się na chwilę, nie wiedząc, czy powinien poruszać temat jego uczuć związanych z dymną kotką. — Bardzo lubię Niezapominajkę — mruknął, czując, jak pieką go policzki.
— Co do Wrotyczowej Szramy, to jestem bardzo zadowolony. Czuje się, jakbym uczył się od starszej siostry — zamruczał. — Szczególnie lubię chodzić z nią na polowania. Sami, czy z innymi kotami, nie ma to znaczenia. Ciekawią mnie zwierzęta oraz zapachy, a ona to dobrze wykorzystuje. Powiedziała, że dobrze sobie radzę. — Senna Łapa spojrzał dumnie na Brukselkową Zadrę, jednak po chwili jego spojrzenie znów było zmieszane. — Tylko nie wiem, czemu pobratymcy tak świdrują ją wzrokiem... Jest przecież dobrą wojowniczką. Wierzy w Klan Gwiazdy, to przecież dobre. Prawda?
Ucho Brukselkowej Zadry drgnęło. No tak, skoro znajdki zostały wychowane w wierze do Klanu Gwiazdy, dla nich to musiało być czymś naturalnym, zwyczajnym. Zagryzła wargę, zastanawiając się, jak dobrać kolejne słowa.
— Jej historia jest bardziej zawiła, niż ci się wydaje — mruknęła, z nerwów drapiąc pazurem ziemię. — Ale to nie ja powinnam ci o niej opowiadać. Jeśli chcesz, zapytaj ją samą. Nie wiem, ile ze swojego życia zechce ci zdradzić, a ile woli odesłać w zapomnienie. Ja na jej miejscu też nie chciałabym rozdrapywać starych ran.
Usiadła, ciasno owijając ogon wokół łap, wpatrując się w taflę jeziora. Przez chwilę obserwowała, jak woda falowała, a potem spojrzała na Senną Łapę, a wyraz jej pyska stawał się coraz bardziej poważny.
— Chyba nikt ci tego nie powiedział, ale... Klan Gwiazdy to nie jedyna wiara w Klanie Wilka i nie wszyscy... to znaczy większość kotów nie podąża tą ścieżką — wymamrotała, trochę niechętnie, jakby rozmowa na ten temat nie sprawiała jej komfortu. — Większość wierzy w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, dlatego musimy ukrywać się ze swoją wiarą. Koty mogą podejrzewać, że Wrotyczowa Szrama nie wierzy w to, co oni, dlatego bywają podejrzliwi. Póki jednak nie mają dowodów, nie mają prawa nas skrzywdzić — zapewniła go.
Po jej słowach zapadła cisza.
— No nic, trzeba sobie jakoś radzić. Ja... uważam, że znalezienie was nie było przypadkowe. To musiał być znak od Klanu Gwiazdy, że dla Klanu Wilka jest jeszcze szansa. Dlatego pokładam w was ogromne nadzieje.
Liczyła na to, że nie obarcza ich zbyt wielką odpowiedzialnością. Nie chciała, by jej dzieci czuły się przytłoczone. Nawet jeśli nie chciałyby angażować się w nawracanie Klanu Wilka, uszanowałaby to. Wierzyła, że Zaćmiona Łapa i Gwiazdnicowa Łapa także to rozumieją.
Senna Łapa zaintrygowany zastrzygł uchem.
— Pobratymcy, którzy wierzą w Mroczną Puszczę, mogą nas skrzywdzić — wtrącił się niepewnie.
Brukselka zmrużyła oczy, jakby krytykowała słowa Sennej Łapy.
— Ach, nie, nie! Przecież już ci mówiłam, że póki nie robimy niczego niebezpiecznego, nic nam nie grozi — powtórzyła, powoli kręcąc głową. — Musimy być tylko ostrożni i… nie wspominać zbyt często o Klanie Gwiazdy przy innych kotach. To wystarczy — dodała, wpatrując się przed siebie z powagą wymalowaną na twarzy. Rześki wiatr rozwiewał jej futro, a blady blask słońca oświetlał pyszczek. W takiej chwili wyglądała niemal dostojnie.
W końcu Brukselkowa Zadra podniosła się, otrzepując ze śniegu, który zdążył osadzić się na jej sierści.
— Wracamy już? — zapytała, zauważając, że Senna Łapa nie miał już kolejnych pytań. — Powinieneś odpocząć przed następnym treningiem! — wymyśliła wymówkę. Czarny kocur skinął tylko głową, jak miał w zwyczaju, i również wstał. Oboje ruszyli w stronę obozu.
— To… może opowiesz mi więcej o tej Niezapominajce?
***
Po egzekucji Pokrzywowego Wąsa
Minęło zaledwie kilka dni, odkąd Pokrzywowy Wąs – jej ojciec – został okrzyknięty zdrajcą i zabity. Nie była to jednak zwykła śmierć, a egzekucja. Borsucza Puszcza skręciła mu kark na oczach całego klanu, co dogłębnie wstrząsnęło Brukselką. Od tamtej chwili zupełnie straciła apetyt i wszelkie chęci. Jadła rzadko i tylko niewielkie kąski. Nie spuszczała też oczu z matki, nawet na jedno uderzenie serca, bo bała się, że straci także i ją.
Noce były jeszcze gorsze. Sen nie przychodził łatwo, a gdy już zasypiała, nawiedzały ją koszmary o śmierci ojca. Coś w tym wszystkim się nie zgadzało. To nie był on. Jej ojciec nie był mordercą. Nigdy nie podjąłby próby zabicia innego kota, to musiała być jakaś pomyłka! A jeśli to nie była pomyłka? Może zawładnęły nim duchy mrocznych przodków? Tak samo, jak kiedyś nią, podczas ataku na Jadowitą Żmiję?
— Brukselkowa Zadro? — rozległ się nagle głos zmartwionego Sennej Łapy, który właśnie zmierzał w jej kierunku, trzymając w pysku kosa. — Wiem, że nie jest z tobą zbyt dobrze, więc nawet nie będę pytał, jak się czujesz... Uczeń przysiadł obok niej, kładąc czarnego ptaka przed kocicą.
— Spróbuj wziąć coś na ząb.
Liliowa kocica spojrzała niechętnie na martwego kosa leżącego tuż obok. Zakrwawione pióra wywoływały u niej mdłości, a im dłużej się w nie wpatrywała, tym bardziej kręciło jej się w głowie. Zmrużyła oczy, a gdy otworzyła je ponownie, zobaczyła tego samego ptaka, ale z przekręconym karkiem. Syknęła, podskakując gwałtownie.
— Ty sobie żartujesz! Dlaczego mi go przynosisz?! — wyrzuciła z siebie gniewnie. Jednak gdy znów spojrzała na kosa, jego szyja wyglądała już normalnie. Ogon Brukselki drgał nerwowo, a w oczach zaszkliły się łzy, które szybko otarła łapą. — Przepraszam, Senna Łapo… To przez brak snu, jestem rozdrażniona. Chyba zaczynam mieć zwidy… — westchnęła, znów siadając. Czuła, jak jej skóra płonie od wstydu. Jak mogła tak nakrzyczeć na własnego podopiecznego?
Opuściła wzrok na swoje łapy, lecz po chwili zamknęła oczy. Nie chciała już patrzeć – bała się, że znowu coś sobie wyobrazi.
— Może powinnam wziąć mak, co? Brakuje mi tej dawnej mnie. Tej głośnej i pełnej życia mnie. Ostatnie wydarzenia mocno mnie zmieniły — prychnęła cicho, zła na samą siebie. — Ale to nieważne. Nie musimy teraz rozmawiać o mnie. Jestem dorosła, dam sobie radę.
Brukselkowa Zadra podniosła się i podeszła bliżej Sennej Łapy, delikatnie opierając się o jego futro.
— Kiedyś wspominałeś o tej Niezapominajce, pamiętasz? — mruknęła. — To smutne, że zniknęła. Pewnie za nią tęsknisz… Masz jakieś podejrzenia, co mogło się z nią stać? Może jej brat coś wie? Naprawdę bardzo ci współczuję.
Senna Łapa otworzył pysk, by sprzeciwić się kotce. Jednak ta wyszła z tematem Niezapominajki oraz jej zniknięcia, na co kocur spiął mięśnie.
— Wydaje mi się, że ta cała s-sprawa z dzikiem, to tylko zbieg okoliczności — wybełkotał. Starając się zrobić dobrą minę do złej gry, wskazał nosem idącego po przeciwnej stronie polany Koniczynową Łapę, który zmierzał na trening z Kruczym Piórem.
— Jestem pewien, że Koniczynowa Łapa bardziej przeżył zaginięcie Niezapominajki, bo to przecież jego siostra. Za to ja mogę wmówić sobie, że między mną a Niezapominajką nie było żadnego uczucia, gdyż byliśmy jeszcze za młodzi i nie rozumieliśmy tak ważnego uczucia, jakim jest miłość — odpowiedział. — Chociaż myślę, że powinniśmy się zająć twoim zdrowiem i samopoczuciem, Brukselkowa Zadro. Niezapominajki tutaj nie ma, za to ty jesteś i się o ciebie martwię.
Brukselkowa Zadra wbiła wzrok w swoje łapy, jakby czuła się winna, że jej własne dziecko musi się o nią martwić. To było miłe z jego strony, że się starał, ale ona nie chciała obarczać go swoimi problemami. W końcu to jej ojciec, z którym była dosyć blisko, niedawno został zabity na środku obozu podczas egzekucji.
— Tak... Wiem, ale nie chcę cię tym zadręczać. Po prostu... to takie dziwne. Pokrzywowy Wąs zawsze wydawał mi się lojalnym, mądrym wojownikiem i... nie mogę uwierzyć... a może raczej nie chcę wierzyć, że naprawdę mógłby chcieć kogoś zabić — wymamrotała, płaszcząc uszy. — To musiała być jakaś pomyłka albo... spisek. Nawet nie miałam okazji usłyszeć wyjaśnień od własnego ojca, bo od razu zamknęli go w tej izolatce, a potem... było już za późno. Może gdybym mogła z nim porozmawiać, wszystko potoczyłoby się inaczej...?
Liliowa poczuła, jak gardło jej się ściska, a oczy zasnuwa szklana powłoka.
— Może wtedy wyjaśniłby mi całą prawdę, zamiast odchodzić bez słowa. I... to nawet nie sama jego śmierć jest w tym najgorsza, tylko fakt, że wierzył w... no, sam wiesz co. Pamiętam, jak opowiadał mi o tym miejscu, o tej wierze... — jej głos co jakiś czas przerywało pociąganie nosem, jakby znów była małym, płaczącym kociakiem. — Na pewno właśnie tam trafił. To znaczy, że nie spotkam go nawet po śmierci. Ani ja, ani nikt z was — zwróciła się do Sennej Łapy. Dlaczego los miał rozdzielić ich nawet po odejściu? Dlaczego nie mogli wspólnie trafić do tego miejsca, by żyć razem na zawsze, jak ojciec z córką? — Chyba rozumiesz, co mam na myśli, prawda?
Czarnofutry milczał.
— Nieważne. Chcę tylko wiedzieć, co ty o tym wszystkim myślisz. Czy według ciebie Pokrzywowy Wąs naprawdę mógł chcieć skrzywdzić Lodowy Omen?
<Senna Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz