— Widziałam, że dużo ostatnio rozmawiasz z Mandarynkowym Piórem, wpadłeś w jakieś poważne kłopoty, syneczku? — zapytała Wężynowy Kieł, kiedy wspólnie zajmowali się wplataniem roślinek w ściany lecznicy. Matka nie lubiła się brudzić, więc przez większość czasu próbowała zajmować się... wszystkim innym. Nie wydawała się zbyt przejęta tym całym odbudowywaniem obozu i tworzeniem bezpiecznego, komfortowego miejsca do życia dla Nocniaków żyjących i tych, którzy jeszcze mają się narodzić. Nie winił jej. Wiedział, że nie czuje się związana z klanem tak mocno jak jej pociechy, które jednak przyszły tutaj na świat, a tym bardziej daleko jej było do tego, jak ważne było to dla kotów, których matki, ojcowie, a nawet dziadkowie i dalsi, dalsi przodkowie, wychowywali się w tym samym żłobku, leczyli rany w tej samej lecznicy, słuchali przemów liderów, wygłaszanych z tej samej mównicy... Jak miała zmusić się do takiego podniosłego nastroju, do takiego zaangażowania. Nie była całkowicie niepotrzebna, co to, to nie! Wolała jednak polować, patrolować w spokojnym tempie, w cieniu drzew, pod promieniami wczesnego słońca Pory Zielonych Liści, a nie wysilać się i łamać pazury na twardych głazach. Nikt nie wydawał się mieć z tym zbyt wielkich problemów. Każdy znał Wężyne.
— Mówię do ciebie. Słuchaj, kiedy starsi poświęcają ci uwagę. Nie wychowała cie tak.
— A-ah! Przepraszam mamo... Mogłabyś powtórzyć, zamyśliłem się... — wybuczał kocur, dalej przeplatając bylinę między gałązkami. Praca była monotonna, ale bardzo relaksująca. Dawała mu dużo czasu do refleksji... Ale nie na swój temat. Przecież nie było czego poprawiać.
— Przeskrobałeś coś. Mandarynka obserwuję cię jak jastrzębica, a ty wchodzisz pod jej łapy niczym potulna myszka. Walczysz o przebaczenie win? — ponowiła pytanie, tym razem w innej formie.
— N-nie! — wzburzył się lekko, ale pysk szylkretki nie był wrogi, nie ukazywał złości, nie oskarżał o nic szczególnego. — Pomaga mi w prowadzeniu szkolenia Kropiatkowej Łapy. To tyle. Jest bardzo doświadczona, więc pomyślałem, że tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla samej Kropiatki. Nie chce popełnić żadnego błędu, zwłaszcza że sam nie byłem zadowolony ze swojego szkolenia — wyznał szczerze. Matka była najpewniej jedyny kotem, który był w stanie wyciągnąć z niego tak... żałosne słowa na swój temat.
— Coś takiego...
— To źle?
— Twoja siostra chyba nie ma takich problemów, że musi chodzić do zastępczyni. — Zabolało... Żmijowcowa Wić zagryzł zęby.
"Głupia, parszywa Wężynka..." — powtarzał w głowie niczym mantrę. "Zawsze musi być krok przede mną, zawsze lepsza, zawsze doceniona, zawsze stojącą w słońcu..."
— Czy możemy chociaż raz nie mówić o Wężynowym Splocie — wycedził w końcu, a zielone ślepia matki świdrowały mu dziurę między uszami. Sam wojownik próbował się opanować. Skupił się z powrotem na robótce. Wychodziło mu coraz lepiej. Miał dość drobne łapy, więc nie musiał dużo pomagać sobię zębami. Wstęgi trzciny tworzyły ładny, wytrzymały splot, który dobrze chronić będzie przed zimnem i opadami, które mogłyby dodatkowo przeszkodzić w procesie leczenia. Zaczął powoli używać też większej ilości patyków, aby cała konstrukcja stała się trwalsza.
— Możemy, oczywiście, że możemy — powiedziała, chociaż w jej głosie usłyszeć można było wyrzuty, jakby zaraz miała dodać, że jest najgorszą matką na świecie, bo miała czelność wpleść do rozmowy imię inne, niż Żmijowca. — Lulkowe Ziele też ma dużo pracy.
"Świetnie... Tego właśnie chciałem, kiedy mówiłem, że nie mam ochoty rozmawiać o mojej siostrze. Rozmawiać o bracie." — Przez złość złamał mu się jeden z patyczków. Trzask wydawał się o wiele głośniejszy z jego perspektywy. Ucho Wężynowego Kła nawet nie drgnęło.
— Tak. Pomogłem mu raz, ale nie lubię zabawy w błocie.
— Teraz pomaga mu Pierzasta Kołysanka, sadzą coś — rzuciła przez bark, siedząc odwrócona w stronę grządek ogrodników. Żmijowcowa Wić też zerknął. Faktycznie. Dwójka pracowała jak w zegarku. Córka Mandarynkowego Piórka zajmowała się układaniem malutkich kuleczek na odpowiednie miejsca, aby następnie podawać je swojemu dawnemu uczniowi. Nie musieli rozmawiać, każdy wiedział, co gdzie ma trafić. Ziemia była już rozkopana w wielu miejscach, ale przez nocne przymrozki w wielu miejscach trzeba było powtórzyć czynność. Lulek wkładał nasionka i łapkami zakopywał je głęboko w ciemnej ziemi, starając się usypać nad nimi kopczyk, aby nie zapomnieć, że w danym miejscu już coś rośnie. Oba koty były całe umorusane...
— To jego była mentorka, więc co się dziwić. Niech oni brudzą łapy, inni nie muszą.
— Nawet twoja czysta siostra mu ostatnio podała łapę.
"Oczywiście... wspaniała Wężynowy Splot pomogła Lulkowi i to jest najważniejsze... Niech ją Tojad kłodą zmiażdży."
Kolejny patyk trzasnął pod naciskiem jego szczęki. Nie miał już ochoty dalej pracować, miał tego dość
— Idę na polowanie.
— Złap coś za mamusię.
Event KN: Odbudowa ścian lecznicy, Zasadzenie wraz z ogrodnikami roślin wokół źródełka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz