— Pomóc ci w czymś? — zapytał. Ah ten Miodek. Złote dziecko. Zawsze chciał pomagać.
— Nie, dzięki — odpowiedziała może trochę za szybko. Szczerze chciała subtelnie wygonić syna z lecznicy, żeby nadal widział ją jako silną kotkę, a nie jako żałosny byt, którym była.
— A chcesz porozmawiać?
Po tym pytaniu zapadła cisza. Długa. Głęboka. Zdecydowanie namacalna. Jedynym dźwiękiem, jaki było słychać to uklepywanie mchu, którym zajmowało się Roztargniony Koperek. Nawet ona przerwała swoje zajęcie. Po prostu usiadła tam i zwiesiła głowę, wpatrując się we własne łapy. Trzęsły się. Czuła, że nie może nic powiedzieć. Była zbyt przerażona. Nie mogła. Ale została na tym świecie w jednym celu. Żeby chronić swoje dzieci. Nie mogła tak po prostu powiedzieć Miodkowi, że ma wyjść. Rodzina się tak nie zachowuje. Nie mogła zawieść. Nie kolejny raz. Nie kolejnego kota. Zawiodła przywódców, zawiodła rodziców, zawiodła Wrotyczową Szramę… zawiodła siebie. Kiedy wojownik już otwierał pysk, żeby coś odpowiedzieć, podniosła głowę.
— Porozmawiać? O czym? — zapytała. Mimo że syn tego nie widział, uśmiechała się nerwowo. Może jeżeli będzie udawać, że nic się nie stało, to coś pomoże?
— W sensie… jeżeli jesteś zajęta, to przyjdę później. Chyba że masz czas, ale nie wiem, czy w takim razie nie powinniśmy wyjść…
Przełknęła ślinę. Powinni wyjść? Czyli to coś poważnego? Już po niej. Już po niej. Już chciała wybrać kuszącą opcję: "przyjdź kiedy indziej", ale w ostatniej chwili oprzytomniała. Jakoś to przeżyje. To tylko rozmowa. Tylko rozmowa…
— Nie, spokojnie. Jasne, możemy gdzieś pójść. – obróciła się do liliowego z uśmiechem. Tym razem nie był już nerwowy. Bardziej zmęczony. Naprawdę starała się nadal być silna dla dzieci, ale to nie było takie łatwe. Było widać, że jest okropnie zmęczona. Miodek jednak nie zareagował. Dla niego chyba liczyło się po prostu to, że była. Za to była mu wdzięczna.
— Roztargniony Koperku, poradzisz sobie?
Asystent skinęło głową. Wyszli więc z legowiska medyka. Minęli przy tym Nikłą Gwiazdę, przywódcę ich klanu. Jego łapa nie wyglądała za dobrze. Była spuchnięta. Już się zestresowała i miała z kamienną twarzą powiedzieć, że idzie szukać ziół, jednocześnie spinając każdy mięsień pyska, żeby nie zdradzić swojego zdenerwowania. Przywódca jednak minął ich tylko. Ewidentnie miał teraz większe problemy na głowie. Wyszli z obozu Wilczaków. Poszli nad spaloną zatoczkę. Większość kotów uważała to miejsce za symbol zniszczenia. Nie było teraz tak często odwiedzane, jak za jej młodości. Ona jednak czuła tu spokój. Kiedy piorun z nieba trafił w drzewo, stanęło w płomieniach, jednak nie spaliło się do końca. Pień i Gałęzie nadal trwały. Może osmalone i bez liści, zupełnie inne niż kiedyś, ale trwały. Stąpali po spopielonej wyspie. Ich łapy robiły się coraz ciemniejsze. W końcu Cis usiadła niedaleko drzewa.
— O co chodzi? — zapytała spięta. Kocur rozpromienił się.
— Zostałem ojcem! Może i nie są to moje biologiczne kocięta, ale i tak je kocham. Nie chciałem nic przed nimi ukrywać. Miło mi, że im też to nie przeszkadza!
Kiedy jeden supeł w żołądku się rozwiązał, zawiązał się inny. Rozluźniła się lekko. Czyli chciał tylko nacieszyć się kociakami. Z drugiej strony ta cała gadka o adopcji i o tym, że kociaki wiedzą stresowała ją. Gdyby tylko Miodek wiedział… Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy mu teraz nie powiedzieć. Zrezygnowała z tego pomysłu. Chciała mu dać cieszyć się potomstwem. Powie mu inny razem… Chociaż… ile razy już to sobie powtarzała? Czterdzieści księżyców niewiedzy. Może tak jest lepiej? Jeżeli nie wie o swoim pochodzeniu. I o kulcie. Liliowy nigdy nie był przemocowcem. Wiedza o tym, co ona oraz jego siostra robią regularnie po nocach, mogłaby go zmiażdżyć.
— Gratulacje — miauknęła tylko.
— Mam trójkę synków! Wilgę, Kamyczka i Dąbka!
— Dąbek ma imię od drzewa, zupełnie jak ja i moi rodzice. Kiedy miałam was, przerwałam tę tradycję. Ale kto wie… może jednak nie została ona przerwana? — rzuciła.
— Nie zamierzamy niczego kociakom narzucać. Damy im żyć tak, jak chcą. Może odwiedzisz je kiedyś?
— Pewnie tak. Spróbuję osobiście zająć się następną kontrolą zdrowia kociaków i karmicielek w żłobku. Poznam je przy okazji.
Kocur uśmiechnął się.
— Dobrze, że mają taką kochającą rodzinę, to jedyne co się liczy. Chociaż… dlaczego ja właściwie nie mogę mieć kociaków? Dlaczego ja zawsze byłem taki chudy i chorowity?
Uśmiech zszedł jej z twarzy.
— Nie wiem Miodku. Urodziłeś się taki. Cały miot był słabszy. Ty po prostu dłużej zdrowiałeś. — Próbowała wytłumaczyć. Po chwili westchnęła cicho. – Pokażę ci coś. Coś, o czym nigdy wcześniej wam nie mówiliśmy.
"Jak z resztą wielu rzeczy" dodała smutno w myślach. Kocur zdezorientowany poszedł za nią.
— Nie możesz mi po prostu powiedzieć? O co chodzi?
— Chodź za mną, to się dowiesz.
Wrócili w okolice obozu. Konkretniej weszli na cmentarz. Jej syn nadal nie był ani trochę mniej zdezorientowany. Po drodze do odpowiedniego grobu poruszyła wargami w słowach "Cześć mamo, cześć tato". Wszystkie groby były oczyszczone, na niektórych leżały podarki. Wyjątkiem były groby zmarłych kociaków, których rodzice nie mogli już tam przyjść. Te były małymi skrawkami ziemi, które nie wyglądały ani trochę inaczej od reszty ściółki w lesie. Usiadła przed jednym z tych grobów i zachęciła ogonem syna, żeby zrobił to samo.
— Tu leży twoja siostra. Nazywała się Młódka. Nie przeżyła porodu.
Wyleczeni: Nikła Gwiazda
— Nie, dzięki — odpowiedziała może trochę za szybko. Szczerze chciała subtelnie wygonić syna z lecznicy, żeby nadal widział ją jako silną kotkę, a nie jako żałosny byt, którym była.
— A chcesz porozmawiać?
Po tym pytaniu zapadła cisza. Długa. Głęboka. Zdecydowanie namacalna. Jedynym dźwiękiem, jaki było słychać to uklepywanie mchu, którym zajmowało się Roztargniony Koperek. Nawet ona przerwała swoje zajęcie. Po prostu usiadła tam i zwiesiła głowę, wpatrując się we własne łapy. Trzęsły się. Czuła, że nie może nic powiedzieć. Była zbyt przerażona. Nie mogła. Ale została na tym świecie w jednym celu. Żeby chronić swoje dzieci. Nie mogła tak po prostu powiedzieć Miodkowi, że ma wyjść. Rodzina się tak nie zachowuje. Nie mogła zawieść. Nie kolejny raz. Nie kolejnego kota. Zawiodła przywódców, zawiodła rodziców, zawiodła Wrotyczową Szramę… zawiodła siebie. Kiedy wojownik już otwierał pysk, żeby coś odpowiedzieć, podniosła głowę.
— Porozmawiać? O czym? — zapytała. Mimo że syn tego nie widział, uśmiechała się nerwowo. Może jeżeli będzie udawać, że nic się nie stało, to coś pomoże?
— W sensie… jeżeli jesteś zajęta, to przyjdę później. Chyba że masz czas, ale nie wiem, czy w takim razie nie powinniśmy wyjść…
Przełknęła ślinę. Powinni wyjść? Czyli to coś poważnego? Już po niej. Już po niej. Już chciała wybrać kuszącą opcję: "przyjdź kiedy indziej", ale w ostatniej chwili oprzytomniała. Jakoś to przeżyje. To tylko rozmowa. Tylko rozmowa…
— Nie, spokojnie. Jasne, możemy gdzieś pójść. – obróciła się do liliowego z uśmiechem. Tym razem nie był już nerwowy. Bardziej zmęczony. Naprawdę starała się nadal być silna dla dzieci, ale to nie było takie łatwe. Było widać, że jest okropnie zmęczona. Miodek jednak nie zareagował. Dla niego chyba liczyło się po prostu to, że była. Za to była mu wdzięczna.
— Roztargniony Koperku, poradzisz sobie?
Asystent skinęło głową. Wyszli więc z legowiska medyka. Minęli przy tym Nikłą Gwiazdę, przywódcę ich klanu. Jego łapa nie wyglądała za dobrze. Była spuchnięta. Już się zestresowała i miała z kamienną twarzą powiedzieć, że idzie szukać ziół, jednocześnie spinając każdy mięsień pyska, żeby nie zdradzić swojego zdenerwowania. Przywódca jednak minął ich tylko. Ewidentnie miał teraz większe problemy na głowie. Wyszli z obozu Wilczaków. Poszli nad spaloną zatoczkę. Większość kotów uważała to miejsce za symbol zniszczenia. Nie było teraz tak często odwiedzane, jak za jej młodości. Ona jednak czuła tu spokój. Kiedy piorun z nieba trafił w drzewo, stanęło w płomieniach, jednak nie spaliło się do końca. Pień i Gałęzie nadal trwały. Może osmalone i bez liści, zupełnie inne niż kiedyś, ale trwały. Stąpali po spopielonej wyspie. Ich łapy robiły się coraz ciemniejsze. W końcu Cis usiadła niedaleko drzewa.
— O co chodzi? — zapytała spięta. Kocur rozpromienił się.
— Zostałem ojcem! Może i nie są to moje biologiczne kocięta, ale i tak je kocham. Nie chciałem nic przed nimi ukrywać. Miło mi, że im też to nie przeszkadza!
Kiedy jeden supeł w żołądku się rozwiązał, zawiązał się inny. Rozluźniła się lekko. Czyli chciał tylko nacieszyć się kociakami. Z drugiej strony ta cała gadka o adopcji i o tym, że kociaki wiedzą stresowała ją. Gdyby tylko Miodek wiedział… Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy mu teraz nie powiedzieć. Zrezygnowała z tego pomysłu. Chciała mu dać cieszyć się potomstwem. Powie mu inny razem… Chociaż… ile razy już to sobie powtarzała? Czterdzieści księżyców niewiedzy. Może tak jest lepiej? Jeżeli nie wie o swoim pochodzeniu. I o kulcie. Liliowy nigdy nie był przemocowcem. Wiedza o tym, co ona oraz jego siostra robią regularnie po nocach, mogłaby go zmiażdżyć.
— Gratulacje — miauknęła tylko.
— Mam trójkę synków! Wilgę, Kamyczka i Dąbka!
— Dąbek ma imię od drzewa, zupełnie jak ja i moi rodzice. Kiedy miałam was, przerwałam tę tradycję. Ale kto wie… może jednak nie została ona przerwana? — rzuciła.
— Nie zamierzamy niczego kociakom narzucać. Damy im żyć tak, jak chcą. Może odwiedzisz je kiedyś?
— Pewnie tak. Spróbuję osobiście zająć się następną kontrolą zdrowia kociaków i karmicielek w żłobku. Poznam je przy okazji.
Kocur uśmiechnął się.
— Dobrze, że mają taką kochającą rodzinę, to jedyne co się liczy. Chociaż… dlaczego ja właściwie nie mogę mieć kociaków? Dlaczego ja zawsze byłem taki chudy i chorowity?
Uśmiech zszedł jej z twarzy.
— Nie wiem Miodku. Urodziłeś się taki. Cały miot był słabszy. Ty po prostu dłużej zdrowiałeś. — Próbowała wytłumaczyć. Po chwili westchnęła cicho. – Pokażę ci coś. Coś, o czym nigdy wcześniej wam nie mówiliśmy.
"Jak z resztą wielu rzeczy" dodała smutno w myślach. Kocur zdezorientowany poszedł za nią.
— Nie możesz mi po prostu powiedzieć? O co chodzi?
— Chodź za mną, to się dowiesz.
Wrócili w okolice obozu. Konkretniej weszli na cmentarz. Jej syn nadal nie był ani trochę mniej zdezorientowany. Po drodze do odpowiedniego grobu poruszyła wargami w słowach "Cześć mamo, cześć tato". Wszystkie groby były oczyszczone, na niektórych leżały podarki. Wyjątkiem były groby zmarłych kociaków, których rodzice nie mogli już tam przyjść. Te były małymi skrawkami ziemi, które nie wyglądały ani trochę inaczej od reszty ściółki w lesie. Usiadła przed jednym z tych grobów i zachęciła ogonem syna, żeby zrobił to samo.
— Tu leży twoja siostra. Nazywała się Młódka. Nie przeżyła porodu.
<Miodek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz