Tym razem dotarła na granicę z Klanem Klifu, tam, gdzie ostatnio spotkała Zajęczą Łapę. Była ciekawa, jak kocur sobie teraz radzi. Czy nadal był członkiem klanu, czy może uciekł? A może i jego ktoś porwał? Pacynka chodziła tam beztrosko, zupełnie jakby wojownicy Klanu Klifu nie stanowili dla niej żadnego zagrożenia. Słyszała wprawdzie ostrzeżenia, że nie wszyscy są tam gościnni i mili, ale nie była na tyle bystra, by to zrozumieć. Bo przecież kto chciałby ją skrzywdzić? Dla niej nie istniało coś takiego jak agresja – w jej dziwnym świecie każda walka była tylko zabawą, taką trochę ryzykowną grą. Takie myślenie zakorzeniło się w niej od pierwszych dni, odkąd zaczęła cokolwiek pojmować.
Nagle dostrzegła niedużą sylwetkę krzątającą się nieopodal. Wyglądała na młodą kotkę, pewnie uczennicę z Klanu Klifu. Była drobna, o burym futerku usianym w rude łaty.
— Hej, nieznajoma! — zawołała Pacynka i bez zastanowienia przekroczyła granicę, podchodząc do obcej. — Chciałabyś mi w czymś pomóc?
Pręgowana, która niedawno zbierała zioła, podniosła głowę.
— Po pierwsze, co robisz na terenach Klanu Klifu? Po drugie, w czym miałabym ci pomóc? Czy ty chcesz do nas dołączyć, czy co? Po trzecie, czy chcesz stracić życie? Ja... Ja cię nie zaatakuję, ale ktoś inny by mógł! Pająki ci mózg zasnuły? Potrzebujesz może pomocy medycznej? Albo nie wiem...
Od słów "po trzecie", zniżyła swój głos do szeptu. Brzmiała na zmartwioną stanem Pacynki, ale zachowywała ostrożność.
— Hę? — mruknęła zdziwiona, unosząc jedną brew. — Wszystko ze mną w porządku! — uparła się, kręcąc głową. Przecież nic ją nie bolało! Ani głowa, ani brzuch, ani nawet łapa! — A z tobą wszystko okej? Ach, wy, klanowe koty, strasznie dramatyzujecie! Zawsze tylko "kiedyś spotkasz kogoś, kto nie będzie taki miły", ale ja jeszcze nikogo takiego nie spotkałam! Jesteście pewni, że to nie tylko jakaś głupia opowiastka, żeby mnie przestraszyć?
Wygięła pyszczek w grymasie, po czym machnęła łapą, uciszając uczennicę, która chciała coś powiedzieć.
— W każdym razie, to nie o to mi chodzi! — zaczęła, wbijając wzrok w szylkretkę. — Widziałaś może Marionetkę? To samotniczka, ma bure futerko i cała jest w piórach! Wyglądamy całkiem podobnie, hah! — zaczęła się przechwalać. W końcu cała jej kryza była wypchana najróżniejszymi piórkami, podobnie jak u Marionetki.
Nagle ucho Pacynki drgnęło.
— Gdzie moje maniery! — wyrzuciła. — Tak by powiedziała Marionetka... — dodała szeptem, choć nie była pewna. Po prostu słowo "maniery" brzmiało bardzo jak ona. — Mam na imię Pacynka, a ty? Jak się nazywasz? Myślę, że to przydatna informacja, jeśli chcemy współpracować! — uśmiechnęła się szeroko, szczerząc ząbki.
Szylkretkę najpierw była zdziwiona, potem zdezorientowana, a na koniec autentycznie przerażona słowami samotniczki.
— Czy chodzi ci o kotkę, która mordowała koty dla zabawy, potem wkładając w nie kwiaty? W dodatku rzucając też głową jakiegoś ucznia na zgromadzeniu…? — powiedziała. Widać było, że waha się, czy podać Pacynce swoje imię. — Astrowa Łapa — mruknęła w końcu.
Pacynka na jej słowa wybuchła histerycznym śmiechem, jakby Astrowa Łapa rzuciła jakimś żartem. Jej pysk jednak wcale nie zdradzał rozbawienia, a czyste przerażenie.
W końcu bura otarła łezki z oczu, po czym położyła łapę na swojej klatce piersiowej.
— Tak... To bardzo do niej pasuje! Myślę, że mogłaby to zrobić — mruknęła, znowu uśmiechając się do szylkretki. — Jest taka zabawna! I taka mądra! Codziennie marzę o tym, żeby być jak ona! — westchnęła marzycielsko, mrużąc brązowe oczy. Potem odchrząknęła i wyprostowała łapy.
— Pacynka uwielbia Marionetkę i chciałaby być taka jak ona! Marionetka tak pięknie ubiera rzeczy w słowa, tak tajemniczo się porusza! To zawsze wprawia Pacynkę w zachwyt! — wyrzuciła nagle z siebie, a jej wąsiki drgnęły jakby z rozbawienia. Gdy skończyła, od razu się przygarbiła i wypuściła głośno powietrze.
— Marionetka właśnie tak mówiła! Ja też chciałabym brzmieć jak ona, ale jej głos tak dawno już nie brzęczał w mojej głowie, że chyba całkiem go zapomniałam... — jej ogon drgnął nerwowo. — A ty, choć tak dużo gadasz, jeszcze wcale mi nie wyjaśniłaś, co stało się z moją opiekunką... — mruknęła, kręcąc głową z rezygnacją. — Mówiłaś, że w tłum głową rzuciła, prawda? A co potem? Uciekła z tamtego miejsca, czy może ktoś ją porwał?
Przekręciła głowę.
— D-dlaczego ty się z tego śmiejesz... O-ona zabijała koty d-d-dla... zabawy! Och, biedna istotko, ona chyba wyprała ci mózg… albo nie wiem... A-ale, nawet jeśli, to jesteś jeszcze młodziutka, damy radę to naprawić.
Aster już otwierała pyszczek, aby opowiadać jej dalej, ale się zawahała.
— Obiecaj, że nie spanikujesz, ani mnie nie zaatakujesz.
Słowa Astrowej Łapy były dla niej dziwnie. Pacynka w ogóle ich nie rozumiała. Jaki sprany mózg? Z jej mózgiem wszystko było w jak najlepszym porządku! A to, że niby była jeszcze młoda? Przecież obie wyglądały na rówieśniczki! Nie było szans, że ta szylkretka była od niej starsza.
— Słuchaj... Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Powiesz mi wreszcie, co stało się z Marionetką, czy mam sobie iść? — burknęła, odwracając się od uczennicy. — Mam lepsze rzeczy do roboty niż gadanie z jakąś jąkałą! — dodała zirytowana, poruszając wibrysami. Astrowa Łapa wzięła głęboki wdech.
— Po pierwsze, nie jestem żadną jąkałą, a po drugie, próbowałam cię chronić, ale najwyraźniej naprawdę coś ci się stało. Mimo wszystko kłamać też ci nie będę. Marionetka zamordowała tyle kotów, że tłum rzucił się na nią jak wygłodniały kot na ostatni kawałek zwierzyny i twoja... twoja opiekunka została dosłownie rozszarpana na strzępy i… zmarła... — powiedziała na jednym wdechu, następnie delikatnie kładąc ogon na karku Pacynki.
— Może i zrobiła dużo złych rzeczy, jednak nadal dla ciebie była wzorem. Rozumiem to, sama przeżywam coś podobnego. Bardzo mi przykro…
Między kotkami zapadła cisza, a napięcie narastało z każdą chwilą. Świat jakby na moment zamarł. W uszach Pacynki świszczał tylko jej własny oddech, a atmosfera była tak gęsta, że zdawało się, iż można by ją przeciąć pazurami. Przestała słuchać rówieśniczki zaraz po tym, jak padły słowa, że Marionetka nie żyje. W jej wnętrzu coś się ścisnęło, a po ciele rozlało się dziwne, parzące ciepło. Dreszcze przebiegały po grzbiecie, serce waliło jak oszalałe, a pod skórą czuła ogień. Mięśnie napięły się, grzbiet wygiął w łuk, pazury wysunęły się same, bez jej kontroli. Pacynka nagle odwróciła się i, strącając ogon Astrowej Łapy, uderzyła ją łapą w pysk. Na policzku szylkretki pojawiły się krwawiące rysy. Czy zostanie blizna? Trudno powiedzieć może tak, może nie. Szanse były wyrównane.
— Ona nie umarła! — zawyła Pacynka, jej głos drżał od desperacji. Źrenice zwęziły się do cienkich igiełek, a całe ciało miała napięte jak cięciwa łuku. Wyglądała, jakby wpadła w trans. — Nie umarła! Nie umarła! To niemożliwe! — wrzeszczała, potrząsając maniakalnie głową. Jej słowa brzmiały tak, jakby coś ją opętało. — Ona tylko wróciła do swojej pierwotnej formy! Uwolniliście ją! Teraz Marionetka jest wszędzie... Teraz jest mną! — jej krzyki urwały się nagle, zastąpione przeraźliwym rechotem. Pacynka uniosła wzrok na Astrową Łapę, a w jej spojrzeniu błyszczało szaleństwo. — Och, Astrowa Łapo… gdybyś tylko mogła podziękować swoim towarzyszom! Podziękować im, że spełnili już swoje zadanie! — zapiszczała prawie wesoło. — I powiedzieć im, żeby mieli oczy dookoła głowy... bo ja wrócę! Wrócę, a przepowiednia się dopełni!
Na te słowa rzuciła się na szylkretkę, przewracając ją na ziemię. Jej łapy zacisnęły się na niej kurczowo, choć w rzeczywistości uścisk był słaby. Astrowa Łapa nie potrzebowałaby wiele siły, by ją odepchnąć, ale Pacynka była pewna swojej przewagi. W końcu miała w sobie siłę Marionetki, prawda?
— Jakieś ostatnie słowa? — wysyczała, nachylając się nad odsłoniętą szyją uczennicy.
— PANIE POMOCNY WRÓBELKU, PANI WIECZNE ZAĆMIENIE, POMOCYYYY! — zawyła, alarmując koty, z jakimi tutaj była. — Nigdy, ale to nigdy nie ufaj obcemu — wysyczała Astrowa Łapa, spychając z siebie Pacynkę. — Chciałam załatwić to po dobroci, jednak najwyraźniej albo całkowicie wyprano ci mózg, albo po prostu jesteś chora psychicznie! — miauknęła, strosząc sierść.
Następnie szylkretka wysunęła pazury i przejechała nimi po klatce piersiowej samotniczki.
— To za pysk, a teraz wynoś się za granicę Klanu Klifu, zanim moje wsparcie przybiegnie i rozszarpie cię tak, jak rozszarpali Marionetkę! I żebym Cię tu więcej nie widziała, bo następnym razem nie puszczę cię żywo!
W oddali było słychać wołanie dwójki kotów, które z każdym uderzeniem serca były coraz bliżej. Niebieskooka podniosła łapę do góry, demonstrując Pacynce jej krew.
— Nie zawaham się użyć ich ponownie!
Samotniczka złapała się za futro na piersi, czując, jak krew brudzi jej łapy. Nawet nie poczuła bólu. Wysoki próg wytrzymałości i kotłujące się w niej emocje całkowicie to zagłuszyły. Czuła jedynie, jak w jej klatce piersiowej coś narasta – nienawiść, żądza zemsty i rozlewu krwi. Nigdy wcześniej nie doświadczyła podobnego uczucia, dlatego całkowicie ją to przytłoczyło.
— Jesteście głupi! Głupi! Głupi! — warknęła, mierząc Astrową Łapę ostrym spojrzeniem. — Słabiak! Gdyby nie ten twój Pomocny Kundelek i Wieczne Przyćmienie, byłabyś nikim! Rozumiesz?! Nikim! — syknęła, cofając się o krok. W oddali zaczęły rysować się niewyraźne sylwetki dwójki kotów. — Zapamiętaj moje słowa, bo jeszcze tu wrócę!
Tym akcentem zakończyła wizytę, rzucając się biegiem do ucieczki. Jeszcze kiedyś znajdzie swoje siostry. Znajdzie je, a wtedy razem zniszczą te głupie klany i ich żałosnych członków! Jednak na razie musiała zdobyć nowe umiejętności, by żaden z tych sierściuchów nie mógł jej więcej przegonić.
***
W poszukiwaniu zemsty, Pacynka przez kilka dni kręciła się przy granicy z Klanem Klifu, licząc, że w końcu trafi na jakiegoś samotnego Klifiaka. Nigdy wcześniej nie czuła tak wielkiej nienawiści do nikogo, więc to uczucie było dla niej czymś zupełnie nowym. Nie potrafiła jeszcze do końca przepracować tych emocji. Często nocami krzyczała i wyzywała wszystko, co się poruszało, coraz mniej przypominając dawną Pacynkę. Tą radosną, ciekawską i wiecznie uśmiechniętą. Wmawiała sobie, że gdy tylko dokona tej zemsty, wszystkie negatywne emocje ją puszczą i będzie mogła znów żyć tak jak dawniej, choć teraz musiała dzielić swoje ciało z duchem zmarłej Marionetki.
Pewnego razu, gdy wychyliła pyszczek spomiędzy kłosów, jej wzrok padł na kotkę zbierającą zioła. Bardzo znajomą kotkę. Tę samą, której właśnie tu szukała. Brązowe oczy Pacynki wbiły się w nią uważnie, śledząc każdy jej ruch, jak drapieżnik obserwujący swoją ofiarę.
<Astrowa Łapo?>
[1662 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz