Lulkowe Ziele krzątał się energicznie wokół niedawno powstałego źródełka w centrum obozu. Niesamowicie przypadła mu do gustu ta inicjatywa, zwłaszcza biorąc pod uwagę zadanie, jakie ogrodnikom w związku z tym przydzieliła Spieniona Gwiazda. Mieli udekorować je roślinami, spełniającymi zarówno funkcję estetyczną, jak i praktyczną. Postawił więc głównie na sadzonki lawendy. Przyjemny dla kociego noska zapach fioletowych kwiatów był bowiem niezwykle użyteczny. Skutecznie odstraszał wszelkie pasożytnicze moskity, dając Nocniakom choć chwilę wytchnienia od ich bezustannego brzęczenia. Gdy tylko robiło się ciepło, te krwiożercze owady potrafiły być prawdziwą plagą, masami wypełzając z rzeki i stadnie atakując bezbronne koty, jakby chciały wyssać je do sucha. Być może ten opis brzmiał nieco dramatycznie, ale czasami naprawdę ich okres lęgowy zamieniał ciepłe wieczory w walkę o przetrwanie!
Ogrodnik więc pracował w pocie czoła, przenosząc potrzebne rośliny na ich miejsce. Już wcześniej zaznaczył sobie miejsca pod nasadzenia, a niektóre nawet wykopał i dokładnie przygotował, chcąc, aby gleba nieco się przed tym natleniła.
Odłożył sadzonki delikatnie na grunt, nucąc coś pod nosem. Już miał zacząć kopanie, gdy nagle usłyszał znajomy głos za plecami. Postawił uszy na baczność, po czym lekko przechylił je w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Czy on się przesłyszał?...
— Lulku! Hej, Lulku! Pomóc ci?
Czyli jednak się nie przesłyszał. Ten głos rzeczywiście należał do Żmijowca. Gdyby wystarczającym zdziwieniem nie był sam fakt, że Żmijowiec odezwał się do niego z własnej, nieprzymuszonej woli (cud?), to ten dodatkowo... proponował mu pomoc? Tak po prostu? Sam z siebie? Ogrodnik zmarszczył lekko brwi, a końcówka jego ogona zadrgała delikatnie. Czyżby ktoś podmienił mu brata?
— T-to jakaś podpucha, czy... — zapytał niepewnie, dalej świdrując kocura żółtymi ślepiami.
— Nie. Skończyłem pracę z Kropiatkową Łapą. Nie chce jej aż tak męczyć, ale jeśli potrzebujesz łapy, to mogę ci ją podać — powiedział nonszalancko. — To chyba nie jest zbyt męczące, co? Mogę rozkopać ziemię. Nie jest bardzo wilgotna, więc raczej łatwo się ją zmyję... Możesz mi też dać trochę tych nasionek, jeśli myślisz, że źle coś pomiętolę. Chyba, że jest w tym więcej filozofii, niż mi się wydaję, ale skoro nawet ty dajesz sobie z tym radę, to z czym ja miałbym mieć problem — zażartował, uderzając brata lekko ogonem w bark.
Lulkowe Ziele wpatrywał się w niego wielkimi ślepiami, nawet nie mrugając. Nie bardzo wiedział, co miał na to odpowiedzieć. Nawet nie poczuł się szczególnie urażony tym dość jednoznacznym przytykiem. Zamiast tego delikatnie ugryzł się w łapę, chcąc sprawdzić, czy to aby na pewno nie był jakiś absurdalny sen. W końcu zażywane przezeń nasiona maku często wywoływały dziwne mary nocne. Wyłącznie się jednak skrzywił, czując delikatne uszczypnięcie. Cóż, najwyraźniej to rzeczywiście działo się na jawie...
Z powrotem przekierował wzrok swoich złotych oczu na brata. Wojownik ewidentnie, ku jego zaskoczeniu, nie czekał na jego instrukcje. Od razu wziął się do roboty, nie narzekając nawet na brudzącą jego łapy ziemię. Chyba uderzył się w głowę...
— Może nie jest to bardzo trudne, ale ten trening nie trwa tyle bez powodu... — westchnął cicho, po czym delikatnie uniósł jedną z sadzonek. Umieścił ją na przygotowanym wcześniej miejscu i delikatnie zakopał, ubijając sypką glebę tak, aby rosła prosto. Następnie podlał ją wodą, którą wcześniej przytargał tutaj w idealnie wyżłobionym kawałku kamienia.
Nie to, żeby miał to bratu za złe, naprawdę. Wiedział, że ich funkcja była ważniejsza. To oni bronili klanu, patrolowali, polowali. On był jedynie niezgułą, która zajmowała się kwiatkami, aby nie być kompletnym pasożytem dla reszty. W niczym innym by się nie sprawdził — jego niezdarne kroki na pewno wystraszyły by potencjalną zwierzynę, a brak koordynacji pogrążyłby go w walce. Kim innym miał więc zostać?
Mimo wszystko, nieco go to uwierało. Na samą myśl o pogardliwym podejściu, jakie wobec jego pracy przejawiało jego rodzeństwo, czuł nieprzyjemne mrowienie pod futrem. Chciałby, aby inni doceniali go tak, jak doceniali Wężynę. Chciałby umieć samego siebie doceniać tak bardzo, jak doceniali się Żmijowiec i Tojad. Chciałby potrafić coś unikatowego, coś, co inni mogliby doceniać — jak rzeczy tworzone przez Rosiczkę.
A zamiast tego był właściwie... Nikim specjalnym. Wow, potrafił zakopać roślinę i sprawić, aby nie zwiędła. Cóż za wspaniałe osiągnięcie! A tak poza tym? Nie umiał nawet dobrze pływać, a na sam widok rzeki czuł, jak wszystkie flaki przekręcały mu się w brzuchu! Nie mógł nawet spać bez maku, bo inaczej budziły go koszmary — jak jakiegoś strachliwego kociaka!
Być może dlatego tak mu to przeszkadzało. Potrafiłby przeżyć to, że był jedynym, który widział siebie. Prawdziwego siebie. Słabego, bezużytecznego i zbędnego. Bolało go jednak to, że było to boleśnie oczywiste także dla wszystkich innych w jego otoczeniu.
Nawet się nie zorientował, że przez cały czas swoich żałosnych refleksji ciągle kopał dołek, kompletnie bezmyślnie, doprowadzając go do stanu, w którym już dłużej nie można go było raczej nazywać zdrobnieniem...
Teraz było to raczej potężne dziursko.
Zamrugał kilka razy, przypatrując się wykopanemu przez siebie dziełu. Wspaniale. Nawet tego nie potrafił zrobić dobrze... Czy była na świecie łatwiejsza rzecz od wykopania dziury? Nie sądził, a nawet to udało mu się skopać. I to jak efektownie!
Wpatrywał się tępo w owoc swojej pracy, a na jego pyszczku zagościła mieszanka skwaszenia i goryczy. Nie był już sobą zawiedziony. Był po prostu... znużony? To chyba był trafny opis jego stanu. Znużenie swoją ogólną beznadziejnością. W końcu usłyszał ciche mruknięcie. Jego ucho zadrgało delikatnie, a on sam przekierował wzrok na swojego brata.
Żmijowiec patrzył na niego w taki sposób, jakby co najmniej wyrosło mu trzecie oko. Lulek sam nie wiedział, czy więcej w tym było drwiny, szoku, czy zniesmaczenia jego ufajdanym glebą futrem. Zapewne wszystkiego po trochu. Bury od zawsze był mistrzem ekspresji...
— Patrzysz się, jakbym co najmniej zaczął latać... — burknął, kładąc uszy po sobie. Ewidentnie popsuł się mu humor; i chociaż wewnętrznie wiedział, że sam był tego winowajcą, to nie potrafił nie obarczyć tym ciężarem swojego brata.
< Żmijowiec? >
Event: Zasadzenie roślin wokół źródełka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz