BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 grudnia 2022

Od Agresta cd. Kuklika

Urywany oddech, spuchnięte oczy, drętwiejące mięśnie.
Ojcobójca. Jesteś ojcobójcą. 
Przewracał się z boku na bok, jakby nawet jego ciało nie mogło znieść tego, kim się stał. 
Parę ogonów dalej leżał szylkretowy kształt. Dłużny mu przyjaciel wpatrywał się w niego tęsknie. Jak jego bok unosi się szybko, jak głowa próbuje wygodnie ułożyć się na posłaniu. Zapewne też nie potrafił zasnąć. Jednak obecnie Agrest nie mógł z nim porozmawiać. Już nie. 
Zrobił dobrze, zrobił to, co konieczne – powtarzał sobie. Dlaczego więc tak ciężko było mu do tego przywyknąć? 
Często w takich momentach wracał myślami do ojca. Czy czułby się lepiej, gdyby liliowy nadal trwał przy nim? Krecik wyznawała zasadę, że samotność jest lepsza od tkwienia w toksycznej relacji. A jednak pełniąc rolę czyjejś marionetki, był chociaż komuś potrzebny; miał jakiś cel, znaczenie. Nie musiał zastanawiać się nad sensem swoich działań, cała odpowiedzialność spoczywała na autorytecie, za którym wystarczyło tylko podążać. 
A może takie rozważania świadczyły tylko o poziomie jego desperacji i osamotnienia. 
Zastanawiał się jakby wyglądała jego sytacja, gdyby w tamtym momencie miał więcej samokontroli. Prawdopodobnie znów znalazłby się w ciernistej obroży od ojca, tym razem jeszcze ciaśniejszej, co zakładał, że i tak prędzej czy później skończyłoby się dla jednego z nich tragicznie. Możliwe również, iż aktualnie byłby martwy, co nie wydawało mu się taką złą opcją z perspektywy czasu. 
Albo jak sytuacja by się potoczyła, kiedy wkroczyłby do obozu z przynajmniej garstką godności w sobie. Pewnie wygnaliby go, a on włóczyłby się samotnie, dopóki nie padłby z wyczerpania i ostatecznie skończyłby gnijąc w jakiejś kałuży. Właściwie nie różniłoby się to wiele od jego obecnego stanu psychicznego. A przynajmniej wtedy nie topiłby się we własnym bagnie kłamstw i nie musiałby martwić się o każde rzucone mu spojrzenie. Ugrzązł w tym błocie swoich złych wyborów, a brak nadziei nie pozwalał mu się z niego wydostać. 
Niegdyś była przy nim Tajfun, która motywowała młodszego do nie poddawania się, gdy tylko ogarniało go zwiątpienie. „Utrata wiary w lepszą przyszłość to najgorsze co można sobie uczynić” – powiedziała mu pewnego razu.
Jednak jak miał w nią wierzyć? Jak miał w nią wierzyć, gdy z zalanymi mułem oczami, nigdzie nie był w stanie ujrzeć powierzchni? 

*Zanim doszli na nowe tereny*

Ból w jego klatce piersiowej z każdym uderzeniem serca stawał się coraz gorszy. Przeprowadzka uczyniła go tylko bardziej nie do zniesienia. Specjalnie szedł na przodzie grupy, aby uniknąć jego widoku, widoku swojej mentorki. Jednak nie zmieniało to faktu, iż nieustannie miał świadomość, że oni są gdzieś tam z tyłu. Że są obecnni, że mogą być nawet na wyciągnięcie łapy. Ta świadomość powoli go zabijała. 
Plan, jaki ułożył, by złagodzić cierpienie nie zadziałał. Rozmowy z Komarem jedynie na początku były czymś nowym. Szybko stały się przewidywalne i zauważył, że właściwie one wszystkie tak naprawdę były takie same. Albo przyjmowały postać narzekania na jakąś osobę (wliczając w to rozmówcę), albo burczenia na coś nieistotnego, albo dotyczyły czegoś wręcz odwrotnego. Zachwycania się swoim genialnym pomysłem na przyszłość lub jego jeziora zadowolenia z siebie bez dna. Nie był najlepszym słuchaczem. Agrest czasem zastanawiał się, czy on sam miał jakiejkolwiek znaczenie w tych konwersacjach, czy był po prostu pierwszą lepszą osobą lub właściwie jedyną, której lider mógł się wygadać. Aczkolwiek nawet mimo to próbował na nich skupić. Naprawdę się starał. Jednak coraz częściej przyłapywał się na wyłączaniu się. Myśli coraz bardziej wymykały się spod jego kontroli. Sądził, że to nie będzie aż tak trudne. Sądził, że przyniesie mu to chodziaż trochę ulgi. Sądził, że uda mu się przetrwać, uciekając od przeszłości. Ale teraz już wiedział, przekonał się, że cokolwiek by zrobił – zapomnienie było niemożliwe. 
Pamiętał jak po raz pierwszy zaczepił Kuklika i zalał pytaniami. Ich pierwsze prawie-zgromadzenie, na które nielegalnie się wymknęli, nieświadomi późniejsztch konsekwencji. Wściekłą Błysk, która ukarała obu gagadków pracami dodatkowymi. Pamiętał również przeszywający smutek jaki wówczas zaczął mu towarzyszyć, tysiące wylewanych łez. Jednak nawet gdy on sam przestał przypominać siebie, szylkret nadal przy nim był. Utulił, ułożył dla niego wierszyk, starał się wspierać, choć nie należało to do prostych zadań. 
Oczywiście istniały też momenty, w których to on czuwał nad przyjacielem. Noc dodawania mu otuchy za zgromadzeniu. Noc, kiedy specjalnie próbował nie spać, aby mieć całkowitą pewność, że liderka-wariatka go nie skrzywdzi. Noc podczas której leżał obok kocura z owiniętym wokół niego ogonem.
Nie mógłby również zapomnieć o śmiesznych sytuacjach, jakie ich spotkały. Kiedy przechwalał się Kuklikowi swoimi umiejętnościami rozwiązywania problemów. Gdy bez namysłu oskarżyli samą przywódczynię o morderstwa i spędzili resztę wieczoru panikując o swoje życia. Kiedy w porze nowych liści wskoczył bez namysłu do wody, zapominając, że nie potrafi pływać. 
Niegdyś te wspomnienia postrzegał jako pozytywne. Dodawały mu otuchy, przynosiły pocieszenie, rozweselały. Aktualnie jednak go dręczyły, dręczyły każdego wschodu słońca. Dręczyły ponieważ wiedział, że przeszłość już nigdy nie powróci. Stracił więź, która kiedyś wydawała się ostatnia w kolejce do zerwania. Jedyną, jakiej istnienie nie wydawało się nieustannie zagrożone. Jedyną, o jakiej stabilność nie musiał się bez przerwy martwić.
A wraz z upływem czasu, trzymanie się własnego postanowienia stawało się tylko bardziej nie do wytrzymania. Zaczęło się od zwykłego, kilkusekundowego zerkania na Kuklika podczas postojów. Wzrok Agresta po prostu jakoś sam zaczął w jego kierunku wędrować. Niestety sekundy szybko stały się minutami – najpierw kilkoma, potem kilkunastoma, a już wkrótce spoglądanie na szylkreta wykroczyło poza chwile przerw w wędrówce. Zaczął odwracać głowę podczas marszu, tylko po to, by móc na niego spojrzeć.
I tak się gapił, nieszczęsny. Za każdym razem rozpaczliwie pragnąc więcej, gdy tylko stracił go z oczu. 
Chciał przestać. Pajęczynami zakleić sobie oczy. Gałęziami skrępować szyję, żeby nie mogła poruszać się w tył. Wszystko tylko po to, by nie podążać za swoimi samolubnymi łaknieniami. 
Ale z czasem było jedynie gorzej. Coraz częściej temu ulegał, coraz rzadziej myślał o czymkolwiek innym.
Już dawno przestał być dyskretny. Wątpił, że inni tego nie zauważyli przez jego nieumiejętność do nie bycia żałosnym. Działając w ten sposób, nie mógł również uniknąć napotykania spojrzenia Kuklika, co skutkowało niezręcznym odwracaniem od niego wzroku za każdym razem, gdy to się stało. 
Tak wydarzyło się i tym razem. Pary zagubionych oczu ponownie odnalazły się w tłumie, a Agrest po raz pierwszy nie przerywał kontaktu wzrokowego. Zadrżał, wpatrując się w przepełnione źalem ślepia przyjaciela, jakże podobne do jego własnych. Zacisnął powieki, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo to go uderzyło. Kolorowe wzorki zatańczyły mu w polu widzenia, a on… on po prostu się poddał. 
Miał już zwyczajnie dość. Dość zmuszania się do udawania bycia kimś, kim nie był. Był już zmęczony, tak potwornie wykończony. Tym nieustannym szukaniem czegoś, co mogłoby odwrócić jego uwagę, tymi ciągłymi próbami, działaniem wbrew swoim pragnienieniom, staraniem się je zmienić, gdy z góry wiedział, że mu się nie uda.
Potrzebował z nim pogadać. A przede wszystkim przeprosić go za… wszystko. Nawet chcąc trzymać Kuklika z dala od siebie, nigdy nie powinien potraktować go w ten sposób. Co gorsza, znając swojego najlepszego przyjaciela, zapewne aktualnie jest przeświadczony, że Agrest go nienawidzi, czego czekoladowy nie mógł już dłużej znosić.
Poczekał na postój i wtedy od razu udał się w stronę kocura. Łapy mu drżały, kołotające w piersi serce wyznaczało tempo jego kroków. Podejście do szylkreta wydawało się najłatwiejszym, a zarazem najtrudniejszym zadaniem z jakim przyszło mu się zmierzyć. Dotknął jego barku tak delikatnie, jakby bał się, że mocniejszym naciskiem roztrzaska przyjaciela na miliony kawałków, z których już nigdy nie zdoła go poskładać. Brązowe oczy spojrzały na niego zaskoczone. Nadzieja wypełniła je po brzegi i zastępca zastanawiał się, jakim cudem jest jeszcze w stanie utrzymywać się na nogach.
— Chodź? — wydusił przez ściśnięte gardło.
Kuklik podniósł się z pozycji leżącej, oczekiwanie wymalowało się na jego twarzy. Agrest ruszył w stronę lasu nieopodal, odczuwając częściową ulgę. Napięcie jednak wciąż wisiało w powietrzu, instynktownie unosząc łaciate futro. 
Nie wiedział co dokładnie chciał mu powiedzieć. Ale pragnął, żeby go zobaczył. Zobaczył prawdziwego jego. Żeby nie żył w przekonaniu, iż bicolor go nienawidzi. Potrzebował tego tak bardzo. Boleśnie wręcz.
Rozum huczał nad nim, że to, co aktualnie robi jest egoistyczne. Z pewnością było. Jednak czy całkowicie, kiedy jego przyjaciel także zdawał się tego chcieć? Agrest nie będzie odbierał mu wyboru. Odda swój marny los w łapy najbliżej mu osoby i jeśli Kuklik zadecyduje, że nigdy więcej się do niego nie odezwie – niech tak będzie.
Zastępca zatrzymał się, gdy znaleźli się wystarczająco daleko od reszty. Biorąc głęboki wdech, odwrócił się, by znaleźć się naprzeciwko skrzywdzonego przez niego kota. Zapadła pomiędzy nimi cisza. Agrest jeszcze przed chwilą zamierzał powiedzieć tak wiele, ale teraz wszystko mu się poplątało i nawet nie potrafił wybrać od czego zacząć. 
Może to wcale nie musiało brzmieć jak perfekcyjnie przemyślane oświadczenie? Może mógł po prostu… pozwolić się temu z niego wyślizgnąć.
— Przepraszam — zaskrzeczał.
Spuścił głowę, przełykając wstyd. Czuł się głupio z powodu swojej logiki, która doprowadziła do zniszczenia ich relacji, jednak był winien wyjaśnienie szylkretowi.
— Nie jesteś potworem. Nigdy nie byłeś. Ja… powiedziałem tak, b-bo — głos zaczął mu się trząść — nie chciałem, żebyś zaraził się ode mnie tym… tym zepsuciem. Ale potraktowałem cię st-strasznie i-i żałuję wszystkiego co tobie wtedy wykrzyczałem. 
Ostatnie zdanie bardziej wypiszczał niż wymówił normalnie. Oczy zaczęły go mocno piec, nagły chłód ogarnął spięte ciało. Znów był na skraju załamania się. 
Miał teraz okropną ochotę błagać Kuklika, żeby go nie nienawidził, żeby zlitował się i go nie zostawiał. Ale pomimo rosnącej w nim desperacji, zagryzł swoje zęby z determinacją. Nie poprosi o to. 
Zamiast tego otworzył swój pysk innym w celu, nieznanym nawet samemu sobie. 
— J-ja po prostu… ja nie umiem– ja nie chcę– — załkał, już kompletnie zapowietrzając się i gubiąc w swojej wypowiedzi. — Ja przepraszam i przepraszam cię stasznie! — wyjęczał i rozkleił się na dobre.

<Kuklik?>

Nowy członek Pustki!

 
Powód odejścia: decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: przejechanie przez Potwora

Odszedł do Pustki!

Od Anubisa

Mizia zawsze widziała dobro we wszystkich. Anubisowi niegdyś zdarzało się rozpoczynać z nią filozoficzne dyskusje na ten temat, jednak nigdy nie trwały one długo – jego siostra nie była typem, który szczególnie lubił bronić swoich racji, a on sam nie zamierzał sprawić jej przypadkowo przykrości. Mimo to rozmowy z szylkretową kotką utkwiły w jego myślach na dobre.
To nie było tak, że Anubis nie wierzył w ideał świętości – wręcz przeciwnie, ubóstwiał przecież wspaniałą rasę Dwunożnych. Nieważne, przez ile prób musiał przejść, oni zawsze byli tam dla niego z miską pełną jedzenia i ciepłym domem. Prawda, mieli swoje wady, jednak był w stanie o nich zapomnieć w imię idealizowania ich obrazu. W końcu nigdy nie chcieli go poważnie skrzywdzić, prawda?
Nie byli dla niego zagrożeniem w przeciwieństwie do innych kotów. Anubis nigdy nie zapomniał o przerażającym widoku zamordowanej samotniczki. Wciąż czasami prześladował go ten okropny chrzęst kości i odgłos rozrywania ciała. Nie, w tych kotach nie było niczego dobrego. Były nieokiełznane, szaleńcze w swojej wściekłości, pragnące krwi i zemsty, której nigdy nie potrafiły osiągnąć. Anubis starał się przez wiele księżyców zrozumieć te istoty, a nawet je nawrócić na ścieżkę wiary w Dwunożnych, jednak w większości przypadków poległ. Może naprawdę większość kotów nie była godna jego zaufania?
Otarł się z miłością o nogę swojej Wyprostowanej, która czule podrapała go między uszami. Czuł się bezpiecznie pomimo wszystkich nagłych zmian, które miały miejsce w ostatnich tygodniach. Wiedział, że ona nigdy by go nie zostawiła. Była dobrą osobą – nawet jeśli często wydawała z siebie dziwne pokasływania, które straszyły kocura. Nie opuściła go, gdy wyprowadzili się z ich starego, dobrego legowiska i zamieszkali śmierdzącym tym nieprzyjaznym Synkiem. Anubisowi bynajmniej nie podobał się pomysł, jednak wspierał każdą decyzję swojej Dwunożnej, szczególnie że zostawała ona dużo częściej w swoim posłaniu i głaskała go całymi dniami.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i wślizgnął się przez nie Synek. Anubis z niezadowoleniem zmarszczył nos. Nie podobało mu się, jak często musiał się z nim widywać, nawet jeśli wydawał się on ważny dla jego Dwunożnej, która często głaskała drugiego Wyprostowanego po głowie, niemal jakby był jej kociakiem.
– Mamo, musisz być poważna. – Słowa wypowiadane przez niego nie były zrozumiałe dla kocura. Czarny otarł się o rękę swojej właścicielki, wpatrując się w nią z uwielbieniem. – Jesteś chora. Musisz się leczyć.
Ręka Dwunożnej zacisnęła się. Anubis, niezadowolony z przerwanej pieszczoty, spojrzał na nią z dezaprobatą.
– Spędziłam całe życie w podróży – przemówiła po chwili. Nawet pieszczoch potrafił poznać, że jej głos był niezwykle słaby. – Nie zamierzam umrzeć, gnijąc w szpitalu.
Kilka tygodni później Dwunożna zniknęła. Anubis nie rozumiał, co się działo, nie wiedział, dlaczego nagle legowisko wypełniło się najróżniejszymi Wyprostowanymi. Czekał cierpliwie, aż jego właścicielka wróci. Przecież zdarzało się wcześniej, że wyjeżdżała, prawda? Czemu teraz miało być inaczej? Dni jednak mijały, a jej wciąż nie było. Wszystkie rzeczy powoli zaczęły tracić ten charakterystyczny, słodki zapach. Wszystko wydawało się zapominać o istnieniu Dwunożnej.
Wszystko oprócz Anubisa.
Wspiął się na tylne łapy, drapiąc w drzwi. Synek był wyjątkowo niezainteresowany jakimkolwiek kontaktem z kocurem i rzadko kiedy wypuszczał go poza swoje śmierdzące legowisko.
– Durny kot – mamrotanie Synka rozległo się gdzieś za plecami Anubisa. Czarny zaczął kręcić się między jego nogami. Przecież mogli się jeszcze zaprzyjaźnić, prawda? Co tam, że w przeszłości łączyła ich niekoniecznie pozytywna relacja. Jego Dwunożna nigdy nie zostawiłaby go z kimś, kto by go skrzywdził. – Chcesz na spacer, prawda? Chcesz na spacerek?! – syknięcie wydobyło się z pyska Wyprostowanego. – W takim razie dostaniesz spacerek, pchlarzu.
Synek złapał pieszczocha i wrzucił go do klatki szybciej, niż ten potrafił zareagować. Anubis zamrugał ze zdziwieniem. Czyżby jechali do starego legowiska? Może Synek zamierzał go zabrać do Obcinacza? Zmarszczył nos z niezadowoleniem. Nie prosił o to! Będą musieli popracować nad komunikacją, jeśli będą musieli mieszkać razem, dopóki jego Dwunożna nie wróci.
Klatka Anubisa została wrzucona do Potwora, który wydał z siebie głośny ryk. Czarny kocur skulił się. Nigdy nie lubił być przewożonym. Synek mruczał coś pod nosem w swoim niezrozumiałym dla czarnego języku. Gdzie jechali? Czemu w piersi Anubisa pojawiło się rosnące uczucie niepokoju? Przecież mógł ufać każdemu Dwunożnemu! Nie byli tacy okrutni jak inne koty. Czasami tylko… testowali go, jednak nigdy by go nie skrzywdzili. Zwinął się w kłębek, ze spokojem oczekując, aż Potwór wreszcie się zatrzyma.
Warkot ucichł nagle, a Anubis uderzył w drzwi swojej klatki. Spojrzał z dezaprobatą na Synka. Dwunożny sięgnął w jego kierunku i chwycił przenośnik.
– Nie wiem, czemu moja matka cię trzymała. – Anubis zastrzygł uszami. Nawet nie rozumiejąc wypowiadanych przez Wyprostowanego słów, potrafił usłyszeć groźbę w jego głosie. Co się działo? Nagle poczuł, jak cała klatka się trzęsie i coś wyrzuca go przez jej drzwi prosto na twardą Drogę Grzmotu.
„Wróć!” chciał wrzasnąć, jednak z jego pyska nie wydobyło się żadne słowo.
Podmuch powietrza niemal go przewrócił. Zatrząsł się z przerażenia. Musiał po niego wrócić! Musiał! Jego oddech przyśpieszył. Sparaliżowany strachem, wpatrywał się w mknące Potwory. Nie, nie, nie mógł umrzeć! Przecież jego Dwunożna miała po niego wrócić! Blask reflektorów oślepił go, a nienaturalny huk maszyny całkowicie zagłuszył wszystkie inne dźwięki. W panice rzucił się przed siebie, cudem unikając zgniecenia. Wydał z siebie drżące westchnienie. Mógł się stąd wydostać. Musiał wziąć się w garść! Mógł wrócić do swojego ciepłego, starego legowiska, do starego życia, do swojej dobrej właścicielki. To nie mógł być jego koniec! Przecież dobrzy Dwunożni nigdy by go nie skazali na śmierć, prawda? To musiał być tylko test, test, który zamierzał przejść.
Bo przecież czemu miałby nie ufać Dwunożnym?
Uderzenie wstrząsnęło jego ciałem. Ból przeszył każdą kończynę. Rozległ się trzask łamanych kości i zgniatanego ciała.
Jeszcze po niego wrócą, prawda?
Potem była tylko ciemność.

Od Strzyżykowej Łapy

 — Nie bierz przykładu z Lecącej Łapy — prychnęła. — Znajdź sobie przyjaciół, przy których będziesz wyglądać dobrze. Którzy ci dorównują. A nie takich, którzy nie dosięgają ci do łap.
Kotka pokiwała głową. 
— Jakich na przykład?
— Śnieżna Łapa jest dobrym kandydatem na przyjaciela. Praktycznie wszyscy, gdyby odrzucić wszystkich słabych i tych, którzy wiernie wspierają twojego tatusia. A już na pewno trzymaj się z dala od takich, co przynoszą wstyd naszej rodzinie.
I tym razem skinęła głową, przybierając poważny wyraz pyska. Skrzywiła się na samą wzmiankę o wstydzie - tak dobrze wyryto jej we łbie, ile wstydu przynieśli ich poprzednicy, że za wszelką cenę chciała naprawić te błędy.
— Nie zamierzam przynieść jakiegokolwiek wstydu, jak poprzedni z naszej rodziny. Nie powinni nazywać się naszą rodziną. Rodzina powinna nie mieć podziału. Dzieci powinny słuchać się rodziców. Tak zawsze było i tak wychowałaś nas na silnych uczniów — miauknęła, nie wyobrażając sobie innego modelu życia. Przecież mama zawsze miała rację. Była tak dorosła i mądra. Słabe koty były plugastwem, nienadającym się do życia w klanie. Wystarczyło tylko tyle, żeby wspomagać klan, dawać coś od siebie. Daliowy Pąk uśmiechnęła się, zadowolona z tych słów. Strzyżyk przybrała za to pewniejszą postawę, wiedząc, że tak właśnie matka chciałaby, by się prezentowała. 
— Dobre dziecko — miauknęła, liżąc ją krótko po głowie. — Nie chciałabym zobaczyć cię w pobliżu pasożytów. Nie zawiedź mnie.
— Nie zawiodę — miauknęła, choć sama nie była co do tego pewne. Starała się jak mogła, by spełnić oczekiwania matki, ale nie zawsze jej się to udawało. Pokładała w to jednak wszystkie siły.

* * *
Makowe Pole i Kwitnący Łoś. Obserwowała, jak Muchomorzy Jad leczy te dwa koty, ona zaś sama pomagała mu w szukaniu odpowiednich ziół czy usztywnianiu kończyn, gdy było to potrzebne. Mogła odetchnąć dopiero po skończonej pracy. Kocur skinął jej głową, by mogła odpocząć. Ułożyła się więc na legowisku, patrząc jeszcze, jak Lecąca Łapa ma swoją kolej na wykazanie umiejętności medycznych. Jak Strzyżyk miała się trzymać od niej z dala, skoro była z nią uwięziona w jednych ścianach legowiska?! Była wręcz zmuszona do rozmawiania z nią, co jednak ograniczała do minimum, by nie zawieść matki. Nie powinna się przywiązywać do żadnych słabych kotów. Powinna trzymać się z silnymi. 
Wyleczeni: Makowe Pole, Kwitnący Łoś

[przyznano 5%]

Od Strzyżykowej Łapy

 Usiadła na skraju obozu, tam gdzie wcześniej. Ogon podrygiwał w rytm wodnych fal, stanowiących fosę dla obozowiska. Usłyszała za sobą kroki, co wzbudziło jej czujność, ale nie odwróciła się.
— Co robisz? — cichy i niepewny głos brata wyrwał ją z zadumy. Rzuciła momentalnie okiem w jego stronę, rozluźniając mięśnie. Klanie Gwiazdy! Jedyny brat, który nie był jakiś pomylony. Może jeszcze Skrzek - pomijając jego nadpobudliwość i kąśliwość, byłby dobrym kompanem do robienia czegokolwiek. Turkuć to była tragedia. Skąd mu się wzięła do łba cała ta dyskryminacja?
— To, co robią medycy. Segreguję ziółka i takie tam. Muchomorzy Jad mówił, że jak podrosnę i się poduczę, to będę robić bardziej wymagające czynności. Tylko nie wiem, co — prychnęła, a uczeń skulił się jakby samo wspomnienie o medyku.
— Przerażający jest. Nie wiem, jak ty z nim wytrzymujesz...
— Mogłabym spytać cię o to samo co do Sroczego Lotu — odparła. — Jest dobrą mentorką?
— Jest najlepszą mentorką! — oczy kocura zabłyszczały. 
Kotka zamruczała krótko i otarła się o bok brata.
— W takim razie powodzenia. 

* * *
Miała współlokatorkę.
Nie spodziewała się takiej decyzji ze strony ojca. Niemały ambaras w obozie ściągnął jej uwagę. Szkoda, że drugą uczennicą okazała się być Lot, a nie Śnieżek. Ona i kocurek mieli ze sobą tyle wspólnego. Nie narzekała jednak.
Nastroszyła lekko futro, gdy podeszła do niej Daliowy Pąk. Po kotce mogła spodziewać się wszystkiego; zazwyczaj pewna siebie postawa kotki w mgnieniu oka, na widok matki, zmieniła się w uległą, jakby przygotowywała się już na słowa, z których nie będzie zadowolona.

[przyznano 5%]

Od Strzyżykowej Łapy

 W wielkim skupieniu oglądała wirujące tafle wody tworzące się, gdy rzucała w nie listkami, a potem obserwowała, jak pływają niczym miniaturowe tratwy. Woda była tak... ekscytująca i ciekawa. Nie rozumiała, jak inne klany mogły żyć bez umiejętności pływania. Pomijając fakt, jak bardzo była to przydatna umiejętność, była to też dobra zabawa! Poza tym, gdy mama tłumaczyła jej, dlaczego obozowisko znajduje się na wyspie, mówiła, że w ten sposób byli bardziej bezpieczni. Ruda w to nie wątpiła.
— Strzyżykowa Łapo! — zesztywniała, słysząc głos swojego mentora. — Przyszłabyś i pomogłabyś mi posegregować zioła, z łaski swojej.
Kotka szybko podniosła się na łapy, czując buzującą w niej energię. Nie wiedziała, jak dać jej upust. Medycy nie mogą walczyć, bla, bla, bla... Irytowało ją takie gadanie, nawet jeśli było słuszne. Wolała jednak trzymać się zasad, żeby nie dostać opierdolu od matki i głosu jej rozczarowania, który bolał najbardziej. 
Weszła do swojego teraźniejszego legowiska tuż za Muchomorzym Jadem, spoglądając na składzik mieszczący się w dole pod głazem. Skrzywiła się lekko na widok całej górki różnorakich ziół, którymi trzeba było się zająć. 
— No, już, co dwie głowy, to nie jedna — miauknął z lekkim uśmiechem, co przynajmniej częściowo przekonało dziko pręgowaną do wzięcia się do pracy. Zaczęła segregować storczyki i inne nagietki. Musiała przyznać, że niektóre rośliny miały interesujące właściwości, ale najbardziej ciekawe były trucizny. To znaczy, nie zamierzała nikogo otruwać, ale wydawało jej się to wręcz nierealne, że od jednego ziółka koty mogą dostawać silnych halucynacji i widzieć nieistniejące rzeczy. A to tylko jeden przykład z naprawdę wielu. Chciałaby mieć tak rozległą wiedzę, by znać każdą jedną roślinę i każdy jeden skutek jej działania. Chciałaby... wiedzieć też rzeczy wykraczające nieco poza standardowe umiejętności medyczne. Wtedy Klan Nocy na pewno urósłby jeszcze bardziej w siłę.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, ale zmiany w pogodzie były wyczuwalne po samej woni. Odkładała do składziku właśnie ostatnie zioło (zupełnie zapomniała, jak się nazywało, ale głupio było jej pytać się o to Muchomorzego Jadu). Dopiero wtedy mogła z czystym sumieniem opuścić swoje legowisko.

[przyznano 5%]

Od Rudzikowego Śpiewu

Zatęsknił za zachmurzonym niebem i deszczowymi porankami. Im bliżej było Porze Opadających Liści, tym dni stawały się piękniejsze. Słońce w pełni rozgościło się na błękitnym tle, a panujący upał jedyne, do czego zachęcał, to do skrycia się w legowisku. Przynajmniej do wieczora, kiedy cienie na nowo nie pokrywały ziemi, dając wymarzony chłód.
Nie ruszył się. Wiedział, jaki nastał dzień i najbardziej w świecie nie chciał wychodzić na zewnątrz.
Tym razem nie mógł zaprzeczyć. Nie sobie, klan i tak nie wiedział. Ta dwójka kociąt, które wkrótce miały dostąpić zaszczytu mianowania na uczniów, nie była pierwszymi lepszymi maluchami ze żłóbka. Nie dla niego. Nie w momencie, kiedy w ich żyłach płynęła jego krew.
Nie chciał nigdy mieć dzieci. Nie nadawał się na ojca, nie kręciły go związki z kotkami i nie planował zakładać rodziny. Miał masę złych genów, a przekazywanie ich, skazywało Klan Nocy na porażkę. Stawali się przez niego słabsi.
Skrył pysk pod łapą. Znowu uczucie tęsknoty. Tym razem za młodością i za rodzicami. Za możliwością schowania się w ich futrze i odwróceniu tyłem do reszty świata. Nic się wtedy nie liczyło, prócz jego własnego bezpieczeństwa. Mógł być zwykłym egoistą, bo to nie w jego intencji leżało dobro całego klanu. On był tylko beznadziejnym kociakiem, który z biegiem księżyców stał się jeszcze bardziej beznadziejnym uczniem. Było chodzącą definicją tego, co żałosne.
Szelest dobiegający z wejścia zwrócił jego uwagę. Zakłopotanie ze strony Trzcinowej Sadzawki nie wróżyło nic dobrego. Już i tak wystarczająco nerwy zaszastała im strata Źródlanego Dzwonka. Kotka przepadła, a wojownicy milczeli. Nie miał sił na dochodzenia i osądzania każdego, kto tylko miał z nią gorszy kontakt. Nasłuchał się już plotek, że jako była samotniczka, mogła zechcieć wrócić do swoich rodzinnych stron. Trudno było mu w to uwierzyć, bo była dobrą wojowniczką. Taką, która miała szansę osiągnąć wiele, a z pewnością więcej niż on.
— Tak wiem — odezwał się, podnosząc ociężale ciało ku górze. Uprzedził swojego zastępcę, gdy ten ledwo co uchylił pysk. — Mianowanie. Już idę.
— Nie o to chodzi. — Pokręcił głową, zaszczycając go intensywnym spojrzeniem. To widoczne w zielonych ślepiach zmartwienie tylko bardziej go zdołowało i uświadomiło w tym, że spokojny dzień to zastać może jedynie w swoich marzeniach. — Śnieżna Toń chciałaby z tobą porozmawiać. Mówi, że to ważne i dotyczy jej dzieci.
Zbyt szybko spuścił wzrok. Przenikliwy dreszcz rozszedł się po jego grzbiecie, a wraz z przekroczeniem przez srebrną progu legowiska, przeszył go chłód. Uśmiechnięta kotka spojrzała z wdzięcznością na Trzcinową Sadzawkę i skinęła mu głową.
— Chciałabym porozmawiać z liderem w cztery oczy — przyznała nieśmiało, grzebiąc łapą w ziemi. W jej każdym ruchu kryła się pewna gracja, sprawiała wrażenie delikatnej i niewinnej, a gdy tylko zastępca opuścił to miejsce, dając im odrobinę prywatności, Rudzik był w stanie przysiąc, że jej wzrok był stokroć gorszy od tego, jakim zaszczycała go zazwyczaj Krucza Gwiazda.
Nie odezwała się. Pozwoliła mu przeżywać cierpiętniczo tę ciszę. Zapewne była ciekawa, w którym momencie przełamie się i zabierze głos, ale mu się nie spieszyło. To ona opóźniała swoim dzieciom mianowanie, nie on.
— Bardzo chciałabym porozmawiać z tobą o moich — urwała nagle, spoglądając na niego z natchnieniem. — Ups, przepraszam. Jestem taka samolubna! — pisnęła rozbawiona. — Naszych. Naszych dzieciach. A dokładniej o mentorach — przyznała, promieniejąc bardziej z każdym wyrazem, który uciekał z jej przesączonego jadem pyska.
Skrzywił się, ale znalazł resztki rozsądku i ugryzł się mocno w język, nim przyszło mu powiedzieć coś głupiego. Miał być rozsądnym liderem, a nie zachowywać się jak kocię w ciele starca.
— Interesuję cię, kim oni są? — zapytał. — Lot otrzyma na mentorkę Zajęczą Troskę, a Śnieżek…
— Nie — przerwała mu. — Śnieżek niech ma Zając. Lot ma trafić pod łapy Muchomorzego Jadu — orzekła z powagą, a Rudzik potrzebował zdecydowanie zbyt wiele czasu, by przyswoić jej słowa.
— Muchomorzy Jad? — powtórzył otępiale. — On ma już uczennicę. To stanowisko nie zwolni się raczej zbyt szybko — zauważył, próbując wyobrazić sobie, że jej tu wcale nie ma, a to, co patrzy na niego z wyrzutem, to jedynie koszmar wyśniony na jawie.
Kotka uderzyła gniewnie ogonem o ziemię, wzniecając do góry kurz.
— A więc to tak? — prychnęła, ściszając głos. — Własnej córce odmówisz, ale tej przybranej dasz wszystko, czego tylko zapragnie? A może plotki nie kłamią? To też twoje dzieci, tylko się nie przyznajesz? — zasypywała go masą pytań, krocząc powoli w jego stronę.
Odsunął się na tyle, na ile mógł. Gdy jego tył napotkał się z oporem, zmuszony był zadrzeć wysoko łeb, byleby uniknąć jej spojrzenia. Sponiewierany przez kotkę, tylko takiego upokorzenia mu brakowało do kolekcji na starość.
— Uważasz Lot za gorszą? — wysyczała, tykając nosem jego dolnej linii szczęki. Nienawidził tego, jak naruszała jego przestrzeń osobistą. Wiedząc, że nie jest nim zainteresowana w sferach miłości, a wkopanie go w ojcostwo było jedynie dla jej własnych korzyści, nie rozumiał tych prób kontaktu cielesnego.
— Nie. Traktuję ją jak każdego innego członka klanu. Skoro mamy już jednego ucznia szkolącego się na medyka, niepotrzebny jest nam drugi — skwitował łagodnie, opierając łapę o jej klatkę piersiową i odpychając ją do tyłu. Przesunęła się tylko na krok.
— W takim razie popełniasz błąd — warknęła, strosząc sierść wzdłuż grzbietu. Obejrzała się na wyjście z jego leża, a potem niespodziewanie wbiła pazury w jego przednią kończynę. — Jeżeli nie usłyszę, że jej mentorem zostaje Muchomorzy Jad, to gniew twoich "Gwiazdek" będzie najmniejszym dla ciebie zmartwieniem. Szykuj lepiej dobrą wymówkę, dlaczego po raz drugi próbujesz wymigać się od ojcostwa — ostrzegła, nie spuszczając z niego wzroku. Pomimo tego, że szła tyłem, dalej budziła swoją postawą lęk. Dumna i wyprostowana, opuściła to miejsce, pozostawiając go samego. Kotłujące się w jego głowie myśli nie pozwalały mu zaznać spokoju.

***

Nie krył się zbyt długo w swojej bezpiecznej norze. Choć czy mógł ją tak nazwać, skoro nawet ta wariatka dała radę tam bez problemu wejść? Unikając zaciekawionego Trzciny, od razu wspiął się na drzewo, z którego miał w zwyczaju przemawiać. O niczym bardziej nie marzył, niż przestać się tak bać odrzucenia. Już trochę egzystował jako lider, gdyby naprawdę byli niezadowoleni, z łatwością zostałby zrzucony ze swojej roli. Na razie najwyraźniej nikt nic nie planował. Albo dobrze kryli swoje zamiary.
Otrząsnął się, nim zabrał głos. Jednym poleceniem zwołał wszystkich do siebie. Wiedzieli, na co przyszli. Dzieciaki byłej samotniczki budziły zainteresowanie. Kotka wysunęła się z tłumu, pchając dwójkę swych kociąt do przodu. Wyglądała tak niepozornie i miło, że kryjąca się w niej żmija brzmiała jak coś nieprawdopodobnego.
Pochylił głowę w stronę Śnieżka, dając znać, że od niej chce zacząć. Młoda wystąpiła tuż przed nim, spoglądając nerwowo na tłum. Następnie zaszczyciła go przelotnym spojrzeniem, nim nie zgarbiła się i na nowo przybrała postać nerwowej kupki futra.
Rudzik był w stanie uwierzyć, że to jego dziecię. Barwa ślepi i zachowanie mówiły samo za siebie.
— Śnieżku, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Śnieżną Łapą. Twoim mentorem będzie Zajęcza Troska — urwał, odszukując wzrokiem wspominaną kotkę.
Liliowa bez wahania wyszła z tłumu. Lekki uśmiech na jej pysku wskazywał na zadowolenie. Przybliżyła się do swej podopiecznej i czekała na dalsze słowa lidera. W tym momencie nie czuł stresu. Odmówił standardową formułkę, a gdy stojąca blisko niego dwójka odsunęła się, spojrzał z niepokojem na Lot.
Teraz nadszedł czas na mniej przyjemną część.
— Lot będzie szkolić się na ucznia medyka — oświadczył z niespotykanym dotąd u siebie spokojem. Cisza, która wówczas zapanowała, zbiła z niego całą pewność siebie.
— Przecież tak nie można — wyparowała nieśmiało Popielaty Świt, rozglądając się z zaniepokojeniem po zebranych i czekając na jakąkolwiek reakcje poparcia z ich strony. Szepty, które rozeszły się wśród wojowników, zdawały się nie dążyć do zmiany w głośną opinię.
— Wiele się zmieniło od czasów, kiedy takie reguły były przestrzegane. Gwiezdni prosili, byśmy dbali o wiarę w nich i przestrzegali zasad, ale nie wspominali nic o tym, że nie można ich lekko zmodyfikować — oświadczył, powstrzymując mrowienie w kończynach. Ta sytuacja była dla niego bardziej niż stresująca. Nie umiał znaleźć odpowiedniego słowa. — Muchomorzy Jad jest już w podeszłym wieku, uważam, że skoro mamy kolejną chętną na zostanie medykiem, należy dać jej na to szansę — dodał, podnosząc wzrok na niebieskiego. Uzdrowiciel nic nie mówił ani nie reagował. Po prostu stał tam, jakby wszystko było mu obojętne i godził się na to.
Rudzikowy Śpiew myślał nad tym sporo, po tym, jak Śnieżna Toń zostawiła go w legowisku z groźbą. Momentalnie przypomniało mu się dzieciństwo. Wtedy przez jakiś czas w klanie również była dwójka uczniów medyka i nic specjalnie złego się przez to nie stało. Dlaczego by więc nie pozwolić historii zatoczyć w tej jednej kwestii koła? Mogło to przynieść więcej pożytku, niż się spodziewali.
— Dlatego też nie przyjąłeś imienia? Bo zmieniasz sobie zasady? — odezwała się z bulwersem Tulipanowy Płatek, rzucając mu wyzywające spojrzenie. — A może to Gwiezdni nie chcą ci dać żyć? — zasugerowała z niesmakiem.
Przełknął ślinę, próbując uspokoić bijące w szaleńczym tempie serce. Ta zagorzała fanatyczka mogła stanowić największy problem, reszta nie wydawała się mieć tak pretensjonalnego podejścia jak ona.
— Przodkowie nas nie opuścili. Powtórzę, że nasza wiara na tym nie ucierpi, a jedynie będzie to dla nas dobrym zabezpieczeniem, aby w przyszłości mieć więcej medyków. Klan jest niczym, jeśli nie ma kto go leczyć — zauważył, mając w panującej ciszy nadzieję na to, że temat można uznać za zakończony. — Uwierzcie mi, że nie odczujecie nawet tej zmiany. Jeśli przodkowie uznają, że to, co robimy, jest złe, poślą nam w związku z tym jakiś sygnał. Na ten moment nie ma powodu do zmartwień — zapewnił po raz kolejny, wręcz modląc się w myślach o spokój. — Czy możemy już wznieść triumf za nowych uczniów naszego klanu? — zagadnął i nim Tulipan zdążyłaby cokolwiek powiedzieć, zagłuszyły ją pierwsze okrzyki radości.
Śnieżna i Latająca Łapa oficjalnie zaczęły swoje treningi. Rudy powoli wycofywał się do siebie, nim drogi nie zastąpił mu Trzcinowa Sadzawka.
— To całkiem ciekawe — przyznał, patrząc na świeżo mianowanych. — To dlatego z tobą rozmawiała, tak? Powiedziała ci, że Lot chciałaby zostać medykiem? — miauknął szeroko uśmiechnięty. Jego reakcja była zdecydowanie najmilszą rzeczą, która spotkała dziś Rudzika.
— Tak — odparł, czując ulgę, że chociaż ta kwestia sama się wyjaśniła. — Martwiłem się do niedawna, że Muchomor odejdzie z tego świata zbyt szybko i zostaniemy z niczym. Wolałem się zabezpieczyć na przyszłość — wyjaśnił.
Bury pokiwał głową, a potem odpuścił. Nie pytał o nic więcej, ku uldze lidera.

***

Nie wiedział, po co znowu do niego przyszła. Już wystarczająco wiele stracił dzisiaj przez nią sił. Spełnił jej wolę, a ta nie odpuszczała. Była gorsza niż brzęcząca nad uchem mucha.
— A więc jak to jest z tymi waszymi Gwiezdnymi? — zagadnęła, choć mowa jej ciała nie wskazywała na jakiekolwiek zainteresowanie tym tematem. Beztrosko kręciła się przy ścianie jego legowiska, przeciągając pazurami po drewnianej powłoce. Pozostawiony przez nią ślad wzbudził w nim irytację. Oznaczała to miejsce, mając głęboko gdzieś fakt, że nawet nie powinno jej tu być. — Gdy kota nie ma, to myszy harcują, co? — zakpiła, wbijając w niego intensywne spojrzenie. Oblizała pysk, nie spuszczając wzroku. Te brązowe ślepia były jego zmorą. Paskudne, przynosiły mu na myśl kawałek spalonej ziemi, będącej metaforą dla jego życia. Wszelkie nadzieje na spokojny byt przepadły wraz z dniem, w którym zawitała w ich obozie. — Powiedz mi, czy oni w ogóle istnieją? Jest sens bać się ich, czy to zwykłe historyjki dla kociąt, aby nie dopuszczały się niemoralnych czynów?
Nie miał ochoty udzielać jej odpowiedzi. Zawiesił nisko pysk i opuścił wzrok na wyjście. Przez jej obecność, zdawało mu się, że jest tu niezwykle ciasno. Pomimo tkwienia po dwóch przeciwnych końcach, jej zimny oddech oplótł jego kark.
— Nie ignoruj mnie, Rudziku. To bardzo źle wpłynie na twoją i tak mocno poharataną opinię, jeśli wojownicy dowiedzą się, że łamiesz zasady dla własnej córeczki — wycedziła, a gdy spięty spojrzał na nią, narzuciła na pysk niewinną minę i uśmiechnęła się szeroko. — Wiem, ona nam nie wyszła. Nie podobna ani do ciebie, ani do mnie, a do tego zboczyła na tak żałosną ścieżkę. Gdyby inni nie słyszeli, nie pozwoliłabym jej na takie zepsucie — dodała z odrazą, marszcząc nos. — Za to Śnieżek… Ah Śnieżek, twoje oczka, moje futerko. Nie brzmi to jak idealne dziecko? Szkoda tylko, że nie potrafi być prawdziwym kocurem i lepiej mu wychodzi rola kotki z jajami — skwitowała, na co kocur skrzywił pysk. Była obrzydliwa, skoro myślała w taki sposób.
Los mu najwyraźniej nie darował zabicia Kruczej Gwiazdy. Postanowił stawić go w roli Niezapominajka, a sam zesłał mu własną manipulantkę, z tym że ta od samego początku zyskiwała uznanie wojowników klanu. Wiedziała, w którym momencie przestać zgrywać idealną, by nie wzbudzać podejrzeń. Znała umiar, a każdy jej ruch zdawał się przemyślany. Jak gdyby urodziła się z wiedzą, że trafi tu kiedyś i przyjdzie jej owinąć lidera wokół pazura. Gdyby klan szanował go bardziej, wyznałby prawdę i pogonił ją z niczym. Na ten moment pozostało mu jedynie walczyć z ciągłymi wątpliwościami w słuszność jego władzy.

30 grudnia 2022

Od Krokus

Krokus siedziała w starej szopie. Jej łapy były nieco przykurczone, z wysuniętymi pazurami wbitymi w słomę, a nieco napuszony ogon bił na boki.
Dwójka jej dzieci była poza zasięgiem. Sójka, która dostała tak dobre imię, przywodzące na myśl prababcię burej, zostało zhańbione. Głupie dziecko! Nie tak ją wychowała! Nie do tego ją namawiała, nie do tego szkoliła, nie do tego uczyła! Złość wylewała się do serca cętkowanej, gdy tylko myślała o tej małej gliście. Urodziła ją, by wsparła ich sprawę. Ich grupę. Ich wspólnotę czczącą kamienie. Wysłuchiwała jej pisków, siedziała na dupie, by ja karmić, gdy ta jeszcze nawet nie ogarniała świata. Co dostała w zamian za opiekę nad nią? Za wydanie jej na świat? Gówno! Tylko same problemy!
Za to Szczekuszka…Szczekuszka była porządnym dzieckiem. Dobrym. Była nieomal idealnym wzorem dziecka, jakie Krokus chciała mieć. Silna, o porządnej postawie, lojalna… ale wszystko szlak trafił przez Wypłosza, i tę głupią jasną szylkretkę! A niech ją orzeł porwie na najwyższy szczyt miasta i tam rozpruje na flaki! Byłaby gotowa wybaczyć córce tylko, gdyby ta przyszła jej pod łapy, błagając o wybaczenie. I dając się porządnie ukarać. Ale nie. Ona musiała sprawiać problemy. Nigdy nie była grzecznym dzieckiem. Nieokrzesana, bez kamienna. Niewierna. Psiocząca na rodzinę na każdym kroku. Że też coś takiego wyszło z jej łona! Szkoda, że nie skręciła jej karku gdy tylko to zauważyła!
Wiedziała jednak, że Bylica by nigdy się na to nie zgodziła. W końcu to było jej wnuczę, a zadaniem Krokus było sprawić, by było dobre. Porządne. Powinna była częściej karać Sójkę. Temperować ją. Żałowała. Żałowała, że tak spartaczyła sprawę, wydając na świat tego demona, i nawet nie będąc w stanie go podporządkować.
Niestety, Sójki już raczej nie naprawi, na to straciła już nadzieję.
Szczekuszka…może jeszcze gdzieś była, ale kto wie, co jej zrobili dwunodzy? Za to z pozostałych dzieci…jej uwaga była zaczynała się kierować w stronę Jeż, którą mimo to zwała Skrzypem.
Czekoladowa była ambitna. Wyrastała na silnego, porządnego kota. Wierzyła w kamienie. Nigdy nie powiedziała złego słowa na Bylicę. Szczekuszka miała lepszą postawę, mniej okazywała swój strach, nie ugniatała tak często mchu, gdy tylko coś ją denerwowało…ale i to przejdzie. Musiała obejść się smakiem.
Do tego Skrzyp miała talent. Doskonaliła się, pilnie uczyła, trenowała.
Nie mogła pozwolić, by ten talent, ta szansa, tak jak dwie inne się zmarnowały. Musiała dopilnować, by nic nie zepsuło jej dziecka. Takiego, które mogło wydać porządny kwiat. Zasilić ich społeczność, przedłużyć ród. Być dumą. Dumą burej i dumą jej babki, Bylicy.
Dlatego zaczęła uważnie obserwować młodą kotkę. Dostrzegała dużo zalet. Ale Jeż…nie była tak…podatna na słowa miodowookiej jak Szczekuszka.
Paraliżowało ją nieomal, gdy do niej bliżej podchodziła. A jak cokolwiek mówiła to już w ogóle… Ale to się jeszcze dało naprawić. Najważniejsze cechy miała. Jej niedoskonałości się jeszcze naprostuje…
Dostrzegła Jeż wchodzącą do ich domu. Na młodej kotce spoczęło uważne spojrzenie Krokus wodzącej za nią wzrokiem, patrzącej na każdy krok. Widziała zadowolenie w oczach uczennicy Bylicy. Dzisiaj przynosiła już trzecią piszczkę. Zapowiadała się na produktywnego członka wiernych kamieniom, a co ważniejsze ich grupie.
- To już trzecia twoja zwierzyna dzisiaj. – Stwierdziła bura kotka na głos, dalej patrząc chłodnym spojrzeniem na kotkę, która właśnie odkładała piszczkę. Jej córka zdębiała, słysząc jej głos i upuszczając zwierzynę na stos.
Srebrna odwróciła powoli głowę, by spojrzeć na Krokus, która skryta w cieniu siedziała na swoim legowisku z siana. Kotka przeskanowała swymi miodowymi oczyma Skrzyp od czubków uszu aż po końcówkę ogona, oceniając jej postawę i wartość.
Nie było dobrze, ale przynajmniej odwróciła do niej głowę, tyle dobrego.
- Spisujesz się całkiem nieźle. – padło jeszcze z pyska burej.
Postanowiła pochwalić kotkę. Może to sprawi, że wyjdzie z tego swojego transu. Komplementowanie jej, oczywiście zdawkowe i w małych ilościach, do tego tylko, jak sobie zasłuży, mogło jej wyjść na korzyść. Mogła zdobyć jakąś nić porozumienia z córką. Może ta w końcu przeprowadziła by z nią coś w rodzaju rozmowy? Nie jednostronnej? Z głosem, a nie kiwnięciami i piskami, a także cichymi „dobrze”?
Postawione na sztorc futro dziko pręgowanej podniosło się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
- Jestem z ciebie zadowolona. – dodała jeszcze Krokus, by wszystko było jasne jak słońce, by córka nie miała wątpliwości co do tego, do czego zmierzała. Jeż jak kołek stała przy stercie, gdy matka mijała ją, by wyjść z ich domu.
Wyszła ze środka. Może to zmotywuje kotkę do jeszcze cięższej pracy. Miała taką nadzieję. Nie chciała się ponownie zawieść na kolejnym dziecku.
Nie znowu.
***
Siedziała w dalszej części szopy, słuchając lekcji Sroki i Jeż. Jednym uchem to co mówiły sprawdzające i odpowiadające wpadało, drugim wypadało. Nie skupiała się na treści tego, co mówiły, choć jakikolwiek błąd byłaby w stanie wyłapać. Obserwowała za to zachowanie córek.
Mimo, iż wydała je na świat, nie wiedziała o nich na pewno wszystkiego. Do tego nie była za bardzo obecna w ich życiu, odkąd wyrosły. Była obserwującym je cieniem. Patrzącym na ich ruchy.
Chciała zobaczyć, czy coś jeszcze ciekawego w nich dostrzeże. Miała nadzieję na znalezienie dobrych rzeczy, ale wyszukiwała wad. Nie mogła w końcu pozwolić na kolejną porażkę.
Słysząc, że lekcja się kończy, wpatrzyła się w ruch Bylicy, która chciała polizać obie wnuczki po łebku. Jednak druga z córek burej, biała Sroka, zrobiła unik po czym uciekła w kąt ich domu.
Widząc to, ogon Kroku najeżył się ze wściekłości, a ta zacisnęła zęby, cicho prychając.
Jak śmiała.
Jak Sroka śmiała tak traktować Bylicę. Zachowywać się tak niestosownie wobec przywódczyni ich grupy…i matki. Ukochanej matki, którą Krokus tak bardzo chciała zadowolić. To dla niej powstały Szczekuszka, Sójka, Jeżyk i właśnie Sroka. A teraz ta ostatnia zachowywała się tak nie wdzięcznie…powstała, by być dobrą wnuczką, nie rozczarowaniem.
Będzie musiała popracować nad młodą białą samotniczką, oj będzie musiała. Wtedy właśnie Krokus dostrzegła, iż Jeż na nią patrzy. Najwyraźniej młoda zorientowała się, iż matka uważnie je obserwowała.
Widziała spięcie w ruchach szylkretki. Widziała, jak ta cofa się z napuszonym ogonem. Jak potem Deszcz coś do niej mówi, a ta odpowiada.
Jeż się jej bała. Nie miała wątpliwości już od dawna. Ale teraz dostrzegała, jakim problemem to może być. W końcu czekoladowa od razu się spięła. Mogła przez jej obserwacje popełnić błąd. Ale Krokus nie zamierzała ich zaprzestać. W jaki sposób miała w końcu się upewniać, że wszystko idzie zgodnie z jej wizją? Jej planem? Ich przeznaczeniem? Powodem, dla którego powstały?
Skrzyp odeszła w stronę Bylicy, która już ułożyła się na sianie. Młoda samotniczka położyła się obok starszej, po czym wtuliła w jej sierść.
Do umysłu Krokus napłynęły kolejne myśli.
Jeż traktowała Bylicę jako bezpieczną przystań. Możliwe, iż dlatego, że wiedziała, iż starsza nie da jej skrzywdzić.
Wtedy to właśnie coś ukuło Krokus w serce.
Bura znów wyszła z Drewnianego Gniazda, tym razem bez słowa.
Oddaliła się od szopy, by potem zacząć szybko biec. Krew szumiała w jej uszach, a wiatr rozwiewał sierść. Z oczu cętkowanej popłynęły łzy.
Czuła się…dziwnie. Jeż była bardzo doceniana przez Bylicę. Matka ją polizała.
Niby bura też dostawała czasem liźnięcia, ale widziała dumę w oczach swej matki. Dumę z wnuczki. Nie z niej.
Dumę z postępów szylkretowej, która zaskarbiała sobie miłość o którą Krokus tak zaciekle walczyła. O miłość tej jedynej kotki, jedynego rodzica, jakiego Krokus kiedykolwiek miała. Powodu, dla którego tak się starała. Dla którego codziennie wychodziła na masę polowań by zdobyć jedzenie, dla którego przynosiła tony ziół i wszystkie segregowała. Dla które patrolowała ich terytoria, by nikt im nie zagroził. Dla której przeganiała ewentualnych intruzów.
Dla której zabijała gangsterów w starym mieście.
Ale Jeżyk powoli ją doganiała. Była coraz lepszą łowczynią i coraz lepiej walczyła. Zioła też szły jej dobrze. Była ambitna. Czy równie co cętkowana?
Tego bura nie wiedziała. Ale wiedziała jedno. Bylica zwracała na nią minimalnie więcej uwagi, niż na Krokus. Tak starającą się dla niej Krokus.
Jeżyk odbierała jej część uwagi, której bura tak bardzo pragnęła.
Zatrzymała się, dysząc ciężko, po czym wrzasnęła w niebo, płosząc wiele czarnych ptaków i opadając na ziemię.
Nie powinna być zazdrosna. Jeżyk powinna być ich dumą. Przysłużyła się im.
Przysłużyła się matce. Do tego przecież szkoliła swoje dzieci, czemu teraz była niezadowolona?
Bo nagroda spływała na nie, nie na nią.
Bo mimo, iż nie raz robiła więcej i więcej niż one, to osiągnięcia dorastającej Jeżyk były większe. A Sroka…Sroka nie doceniała tego, że Bylica też dawała jej część swej uwagi.
Co ona miała teraz począć? Czemu nie czuła się szczęśliwa, że coś zrobiła dobrze? Że wydała na świat porządną Jeż? A co, gdyby była tu też Szczekuszka?
Co, jeśli byłyby dwie kotki, które zabierałyby jej uwagę matki?
Nie. Dobrze zrobiła je wychowując. To, że dalej nie czuła się szczęśliwa, świadczyło tylko o niej i jej zachłanności na uwagę. A może…
może powinna jeszcze bardziej się przyłożyć? Wtedy Bylica ją dostrzeże? Pobiegła w stronę jednego z miejsc gdzie często widziała duże ptaki, chcąc upolować jak największego, jakiego tylko znajdzie, nie ważne ile wysiłku będzie musiała w to włożyć.

Od Bielik (Bieliczego Pióra) cd Mrocznego Omenu (Mrocznej Gwiazdy)

Jego mentor, Jastrzębia Gwiazda. Słyszała o nim wiele opowieści. Tak bardzo chciała go kiedyś spotkać. Miała nadzieję, że będzie jej to dane, gdy tylko dorośnie. Jak na razie modliła się do niego prawie kilka razy dziennie i z marnym efektem. Ale nie poddawała się. Była uparta. Jeszcze go zachęci do rozmów. 
— Widać. Każdy ma jakiś cel na ziemi. Ja swój znam. — powiedziała. — Muszę wychować nowe pokolenie, by nasza sprawa nigdy nie wygasła. Będę uczyć się tego od cioci Irgi. — powiadomiła kocura. 
— Irga zna się na tym fachu — Skinął jej głową. — Znajdziesz dobrego partnera i wychowasz dobre dzieci. Jastrzębia Gwiazda chciałby, żeby nasz kult się rozwijał.
— A wiesz, że blizny pomagają zacieśniać więzi z przodkami w Mrocznym Lesie? Słyszałam, że kiedyś sam przeszedłeś podobny rytuał, jak byłeś mały — przypomniała sobie opowieści mamy.
— Oczywiście. Urwane ucho to pozostałość po moim dzieciństwie. — miauknął, przeczesując wspomniane ucho białą łapą. — Zrobiłem blizny mojemu synowi. Wojownik bez blizn jest jak ptak bez piór.
— Też chciałabym mieć blizny. Chciałbyś mi je zrobić? Podczas burzy w deszczu? — zaproponowała, próbując ukryć swoją ekscytację. 
Gdyby wróciła do mamy z takim fajnym uchem jak van, to może by ją pochwaliła? Tak bardzo chciała, aby mroczne duchy były z niej dumne! Zrobiłaby dla nich wszystko! Wszystko! Nawet nauczyła się latać!  
Wojownik pokiwał głową.
— Naznaczenie ci się przyda. To stary rytuał.
— To widzimy się później — Pomachała mu łapą, odchodząc, by podzielić się tymi radosnymi wieśćmi z mamą.

***

Bycie członkinią kultu Mrocznej Puszczy było wspaniałe. Rzadko się spotykali, ale sam fakt, że miała rozerwane ucho bardzo ją cieszył. Mogła teraz bez obaw wznosić modły do Jastrzębiej Gwiazdy, marząc skrycie, że zmarły się do niej odezwie. Długo myślała nad tym, czy by nie zaproponować Irgowemu Nektarowi, aby porobić jakieś rytuały. Starsza kocica znała się pewnie na tym, skoro kiedyś należała do podobnego ugrupowania. Niosła ze sobą mądrość, którą chciała poznać, póki jeszcze kroczyła wśród nich. Bo nie oszukujmy się. Wiek powoli odbijał się na złotej z każdym dniem wyraźniej. Pewnie dla niej to nic, że umrze, bo w końcu trafi do Mrocznej Puszczy, tak jak od zawsze tego pragnęła, lecz ona będzie za nią tęsknić. 
Westchnęła, owijając ogonem swoje łapy. Powinna chyba coś zrobić. Rozejrzała się po otoczeniu, mając nadzieję zobaczyć Szakalą Łapę, ale kocica najpewniej była jeszcze na swoim treningu. 
Widok lidera, który zmierzał w jej stronę był... niezbyt przez nią miło przyjęty. Mroczna Gwiazda zwykle podchodził, gdy miał w tym jakiś cel. Trudno było doszukać się u niego jakichś głębszych uczuć do swojego potomstwa zwłaszcza, że dalej pamiętała co kocur jej zrobił. Spięła się odruchowo, mając nadzieję, że nie zrobiła czegoś niewłaściwego i znów jej nie zleję jak psa.
— Bielicze Pióro, pamiętasz, co mówiłem ci ostatnim razem, gdy zawiodłaś podczas swojej pierwszej walki. Mam nadzieję, że dojrzałaś wystarczająco i otrzymałaś odpowiednie lekcje od Irgowego Nektaru. To już czas, żebyś urodziła kolejnych potomków naszej krwi, ku chwale Klanu Wilka. Rozumiemy się? — Spojrzał na nią, ale nim cokolwiek powiedziała, kontynuował. — Twoim partnerem będzie Szczurzy Cień.
Wiedziała, że ten dzień prędzej czy później nadejdzie. Łudziła się jednak, że kocur tak bardzo był zajęty swoimi sprawami, że o tym zapomniał. Myliła się. Na szczęście partnerem przez niego wybranym, nie był jakiś staruch pokroju Krzaczastego Szczytu. Jednak nie była zbyt usatysfakcjonowana jego wyborem. Szczurzy Cień był... Dziwny. Nie nadawał się na ojca jakichkolwiek kociąt. Prezentował sobą słabość, którą mogły odziedziczyć jej dzieci. Nie mogła jednak kręcić nosem, ponieważ jeszcze lider zmieni zdanie i w złości zmusi ją do czegoś niemoralnego. Skinęła więc wolno głową, nieco obawiając się wizji, która ją czekała ze starszym kultystą. 
— On wie? — zapytała chcąc wiedzieć, czy będzie musiała tłumaczyć temu podlotkowi sowy, że Mroczna Gwiazda rozkazał mu spędzić z nią noc. 
— Wie. Idź zrób to co do ciebie należy. Nie zawiedź mnie — rzucił jeszcze tylko odchodząc. 
Przełknęła ślinę. Wspaniale. Czyli nie miała co liczyć na odsunięcie tego w czasie. Bała się, ponieważ nigdy nie miała doświadczenia w tych sprawach. Podniosła się ciężko na łapy i udała do swojego "partnera", który przystępował z łapy na łapę przed wyjściem z obozu. Denerwował się? Ona również. Posłała mu krzywy uśmiech, którego nie odwzajemnił. 
— Gotowy? — zwróciła się do niego, na co skinął głową. 
W milczeniu udali się w odosobnione miejsce, by spełnić swoją powinność.

***

Minął księżyc czasu i nie czuła się jakoś inaczej. Odwiedzała co jakiś czas medyka, by ten potwierdził ciąże, lecz wciąż słyszała, że w jej brzuchu nie było kociąt. Nie wyszło? Mroczna Puszczo zlituj się! Nie chciała tego powtarzać! Miała nadzieję szybko zaciążyć, odchować pociechy i cieszyć się życiem dalej, nienękana już przez Mroczną Gwiazdę, który chciał wnuki. Zazdrościła przez to Frezjowemu Płatkowi, która już cieszyła się dużym brzuchem, w którym rozwijały się kocięta Chłodnego Omenu. No i co miała teraz począć? Spędzenie kolejnej nocy ze Szczurzym Cieniem brzmiało okropnie. Jednak... Jeżeli lider usłyszy, że się nie udało, na pewno rozkaże to powtórzyć. Miała masę czarnych myśli. Skierowała więc kroki do kogoś, przy kim nie obawiała się być sobą. Do swojej mentorki. Irgowy Nektar wypoczywała pod drzewem, ciesząc się ładną pogodą. Podeszła do niej, zwierzając się jej ze swoich trosk. Kocica w spokoju wysłuchała tego, co miała do powiedzenia, podnosząc ją na duchu. Takie rzeczy się zdarzały i nie trzeba było panikować tak, jakby to był już koniec świata. Podziękowała jej za wsparcie oraz rady, które nieco ją uspokoiły. Spróbują jeszcze jeden raz. Nie będzie zgłaszać nic liderowi. Jeżeli sam się upomni, to wtedy mu powie, jak sprawy się miały. 

***

Frezjowy Płatek urodziła dwójkę słodkich szkrabów. Przypominały bardzo swojego wujka, no i po części Mroczną Gwiazdę. Widać było, że maluchy wywodziły się z ich krwi. A jej potomstwo? No właśnie... Jej potomstwo... 
Spojrzała na swój brzuch, zastanawiając się co z nim było nie tak. Czyżby to była jakaś klątwa zesłana przez Klan Gwiazdy w zemście za to, że kultywowała Mroczną Puszcze? Ale przecież... jej przodkowie powinni odeprzeć wpływ dobrych duchów na jej ciało! Byli znacznie potężniejsi od tych wronich straw na Srebrnej Skórze. Co noc zadzierała łeb, mordując gwiazdy wzrokiem, gdy dojrzała prześwit przez liście drzew. Ich obóz był tak dobrze osłonięty, że ciężko się je oglądało, co dawało poczucie, że w żaden sposób Klan Gwiazdy nie miał dostępu do ich klanu. Najwidoczniej to było mylne pojęcie i nawet drzewa nie osłonią jej przed ich zgubną naturą. Musiała coś zrobić. 
Skierowała kroki poza obóz, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Upolowała po drodze jakąś mysz, mając nadzieję, że to wystarczy. Wyrysowała w ziemi okrąg, w którym umieściła martwą zwierzynę, po czym zamknęła oczy, by skupić się na tym co chciała zrobić. 
— Mroczna Puszczo usłysz moje wołanie — wymiauczała starając się całym sercem wczuć w wypowiadane słowa. — Oto piszczka dla was, by złagodzić wasz głód. Błagam was... Dajcie mi swoje błogosławieństwo. Odeprzyjcie zgubny wpływ Klanu Gwiazdy, który nie pozwala mi na poczęcie waszych nowych wyznawców. Zabijcie ich duszę. Niech cierpią męczarnie. Chwała wam — zakończyła modlitwę, po czym otworzyła oczy. 
Mysz dalej tam leżała. Nie zniknęła, nic jej nie tknęło. Mogła spodziewać się tego. W końcu duchy nie są materialne i nie żywiły się materią. Postanowiła jednak zostawić tam gryzonia. Nie zamierzała odbierać im daru.
Podniosła się, po czym wróciła do obozu, mając nadzieję, że kolejnym razem uda jej się zaciążyć. 

***

Kolejne starania i kolejne rozczarowania. Była powoli już tym zmęczona. Lider w końcu zainteresował się tym, że dalej nie miał wnucząt, a ją zżerał stres. Musiała mu wyjaśnić, starając się zachować twarz i nie rozpłakać się jak słabeusz, że to wszystko wina Klanu Gwiazdy. Nie widziała innego wyjaśnienia tego, dlaczego nie była w stanie zajść w ciążę. A może to ze Szczurzym Cieniem coś było nie tak? Pomimo tego jego płaczliwego zachowania i wyobcowania, wykazywał przy niej jakąś agresję. Widziała w jego oczach niechęć do jej osoby, ale też taki wzrok posyłał każdemu Wilczakowi, dlatego się tym na początku nie przejmowała. 
— Będę próbować do skutku — zapewniła Mroczną Gwiazdę, który zdawał się zirytowany faktem, że duchy mogły mieszać się w ich sprawy. 
— Gdyby coś się zmieniło to daj znać — odpowiedział kocur, odchodząc do swoich spraw. 
Została sama, gdy nagle podeszła do niej Sosnowa Igła, chichocząc pod nosem i trącając ją łapą. 
— Co tak się przejmujesz? Dzieciarnia to same problemy — miauknęła do niej, siadając obok. 
Położyła po sobie uszy, bo nie zgadzała się z tym stwierdzeniem. Bura słynęła z tego, że wydziedziczyła swoją córkę, a za synem nie przepadała. Nie była dobrą matką. Ale... ale mimo wszystko udało jej się dorobić potomstwa. 
— Może ten twój partner jakiś niedorobiony? — zasugerowała. — Mogę mu wlać. Od razu się ogarnie. 
Uśmiechnęła się lekko na tą propozycję, lecz pokręciła głową. 
— Nie bij go, Sosnowa Igło. Już teraz wydaje się taki... skopany — zażartowała, po czym głęboko westchnęła. — Poczekam chyba jeszcze trochę i znów spróbujemy. Jeżeli ponownie nie wyjdzie, zapytam się Mrocznej Gwiazdy, czy nie zmieni mi partnera. 
Wojowniczka prychnęła pod nosem. Najwidoczniej nie rozumiała tej jej upartości. Ona pewnie by się kłóciła z kocurem, aż by jej nie odpuścił. Bielicze Pióro jednak nie potrafiła tego zrobić. Od kocięctwa uczono ją, że tak skończy. Jak miała spełnić się w narzuconej odgórnie roli, gdy nie miała nawet szans doświadczyć tego, do czego ją szkolono przez całe życie? 
— Będę już szła — mruknęła do kocicy, podnosząc się i kierując kroki do legowiska wojowników. 
Tam też spostrzegła Szczurzego Cienia, który zmrużył na jej widok oczy. Widziała jego irytację. Pewnie nie chciał ponownie tego robić. Podeszła do niego powoli, otwierając pysk, aby powiadomić go o złych wieściach, kiedy sam zabrał głos. 
— Nic nie mów. — to powiedziawszy odwrócił się do niej grzbietem, kończąc tym sposobem ich "rozmowę". 
Westchnęła. Nie miała sił się kłócić, więc odeszła na swoje legowisko i położyła się na nim, martwiąc się tym, co przyniesie przyszłość. 

***

Jej stosunki ze Szczurzym Cieniem uległy pogorszeniu. Jego agresja sięgnęła zenitu. Zakrwawiona sierść oblepiała ją, a krok był słaby i nierówny, gdy wlokła się za nim w kierunku obozu. Zaatakował ją. To było... niedorzeczne. Co w niego wstąpiło? Czy powinna powiedzieć o tym Mrocznej Gwieździe? Bury twierdził, że mieli iść na wspólne polowanie, a zamiast spokojnego dnia dostała... to. Czyżby wojownik już kompletnie oszalał? Dalej szok ją trzymał, przez co nie była w stanie logicznie myśleć. Pamiętała jego wzrok. To było spojrzenie godne szaleńca, który stracił już całkowicie rozum. Pokręciła łbem, przystając. Wojownik zatrzymał się, strzygąc uchem i zwracając w jej stronę głowę. Nie powiedział nic. Nigdy nic nie mówił. Jedynie po oczach potrafiła poznać jego intencję. 
— Nie mów o tym Mrocznej Gwieździe ani nikomu innemu — jego głos przerywający ciszę był zaskakujący. Spięła się, wbijając w niego niedowierzające spojrzenie. 
— Dlaczego? Wpadłeś w jakiś szał... — miauknęła ostrożnie.
— Nie chciałem. Przepraszam — dodał tylko, po czym kontynuował wędrówkę. 
Nie miała pojęcia co o tym myśleć. O co mu chodziło? Czy działo się w jego życiu coś złego? Te i wiele pytań towarzyszyło jej aż do obozu. Tam też udała się do medyczki, a na pytanie o zadane rany, powiedziała tylko, że natknęli się na jakiegoś zbłąkanego samotnika.

***

Skierowała kroki do Kuniej Norki, która musiała już przywyknąć do tego, że wciąż i wciąż ją odwiedzała. Źle się czuła od rana. Położyła się na mchu, skarżąc się na mdłości i ogólne osłabienie. Miała nadzieję dostać zioła i nieco odpocząć, ale zamiast tego po przebadaniu do jej uszu doszły słowa, których nie spodziewała się nigdy usłyszeć. 
— Gratulacje! Nareszcie wam się udało. Jesteś w ciąży!
Była... w ciąży. Zamrugała zdumiona, dalej nie potrafiąc uwierzyć temu co mówiła. Była... w ciąży. Czyli... Czyli udało się. To nie była jej wina ani Szczurzego Cienia. Jej codzienne modlitwy do Mrocznej Puszczy zadziałały! Od razu podniosła się i zaczęła rozglądać za liderem. Musiała mu powiedzieć! Udowodniła, że nie była wadliwa! 
— Ej poczekaj, gdzie tak pędzisz? — usłyszała jeszcze za sobą głos medyczki, ale nie zwróciła na to uwagi. 
Podeszła do lidera, który właśnie opuszczał swoją jamę, po czym stanęła naprzeciw niego z szerokim uśmiechem, którego nie potrafiła ukryć. 
— Udało się! — miauknęła przejęta. — Niedługo na świat przyjdą kolejni nasi wyznawcy. 

<Mroczna Gwiazdo?>

Od Gepardziej Łapy

  Im dłużej była na tym świecie, tym więcej pytań sobie zadawała. Rozmyślała nawet nad pozornie prostymi, niewymagającymi zastanowienia czynnościami. Wcześniej nie miała takiego problemu. Żyła tu i teraz, potrafiła nieźle odpyskować, wręcz tryskała energią. A obecnie? Czuła się wyprana z jakichkolwiek emocji. Ciągle wypełniała ją nieprzyjemna pustka. Każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Dni niczym się nie różniły. Pobudka, posiłek, układanie ziółek, sen. I tak w kółko. Żadnych urozmaiceń. Coraz częściej zastanawiała się, czy dobrze zrobiła wybierając ścieżkę medyka. Z dziwnym uczuciem zazdrości patrzyła na swoją siostrę, czy innych wojowników. Mieli taką... Swobodę. Byli bardziej samodzielni. Mogli sami za siebie decydować i robić zupełnie co chcą. A ona? Wiecznie była na smyczy u Wiśniowej Iskry. Poniekąd, wstydziła się tego. Była traktowana jak jakiś kociak. Wychodzenie samemu z obozu? Tylko po roślinki. Znalezienie sobie kogoś? Nie, bo medyk nie może. Miała już tego dosyć. Gryzła ją myśl, że się marnuje. Czas leciał, a ona wciąż niczego nie osiągnęła. Za jej siostrą już oglądały się kocury, a ona siedziała w legowisku, stercząc nad jakimiś kwiatkami. Czasami myślała o Aksamitnej Łapie, lecz czy to nie było głupie? Zapewne miała już kogoś innego. Kto by nie lubił kogoś tak miłego i słodkiego, jak ona? Pokręciła łbem. To idiotyczne. To klifiaczka, z którą praktycznie nie ma kontaktu. Do tego, musiała wybrać sobie bycie tym cholernym medykiem!
Zjeżyła się lekko. Myśli przygniatały ją z każdej strony. Chciała się od nich uwolnić. Była już zmęczona. Dlaczego po prostu nie mogła być szczęśliwa? Od wielu już księżyców nie czuła radości. Tęskniła za kocięcymi czasami. Czy dało się uciec od tej strasznej monotonności? Nie miała żadnego pomysłu. Czy miłość rozwiązałaby jej problem? Czy marzyło jej się wysyłanie sobie całusków, słodkie przezwiska, czy co gorsza chodzenie w krzaczki? Wątpiła. Pragnęła w końcu poczuć się ważna. Znaczyć cokolwiek. Obecnie była tylko głupią, nieważną uczennicą medyka. Gdy były obydwie, zawsze zwracali się o pomoc do Wiśni. Nie do niej. Gdyby umarła, nikt by za nią nie płakał. Nawet matka jej nie chciała. Była tylko problemem. Wbiła szpony w ziemię, zalewając się łzami. Dlaczego w ogóle się urodziła? Z pewnością była wpadką.
— Byłabyś w stanie dać mi zioła na katar? — usłyszała nagłe mruknięcie.
Otworzyła szeroko oczy. Przy wejściu do legowiska spostrzegła Dzikiego Gona. Kocur wyglądał na osłabionego. Czy podobnymi przypadkami miała zajmować się już przez całe życie? Uciekła wzrokiem na podłoże, po czym skinęła łbem. Podeszła do stosu i wzięła potrzebne jej zioło. Było ich już mało. Będzie musiała uzupełnić stertę. Wiśniowa Iskra zapewne nie będzie mieć czasu. Zajmowała się nową karmicielką. Powolnym krokiem ruszyła w stronę rudego. Widział ją płaczącą! Ze wstydu nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Z pewnością będzie uznawać ją teraz za beksę! Będzie jej nienawidzić. Będzie z niej szydzić. Pragnęła uciec od tego wszystkiego. Miała dosyć.

wyleczeni: Dziki Gon

[przyznano 5%]

Od Tygrysiej Smugi CD. Rozżarzonej Łapy(Rozżarzonego Płomienia)

Poniekąd było to dla niej upokarzające. Była dorosła, tak samo, jak i Leśny Pożar, a mimo to mając z nim problem, nie potrafiła załatwić tego w cztery oczy. Pamiętając wszelkie konflikty zza jego uczniowskich czasów, traciła wszelkie chęci na konfrontacje. I dlatego też jej łapy skierowały ją wprost do legowiska uczniów, gdzie przebywał obecnie wojownik, który jej zdaniem miał szansę zdziałać w tej sprawie najwięcej. Rudzielec zdawał się zaskoczony, iż w ogóle podjęła się takiego tematu. Tkwił tak przed nią, wpatrując się w nią wyczekująco.
— Gdzieś bym miała, gdyby mnie obrażał — burknęła, odchrząkując, bo dalsza część wypowiedzi utknęła jej w gardle i z trudem ją przepchnęła. — Nasi synowie się spotykają. Są razem. W związku — wymamrotała, kuląc uszy z zażenowania. Nie powinna oceniać decyzji swojego potomka, a mimo to skręcało jej żołądek na samą myśl, co ta dwójka może ze sobą wyrabiać. Była dorosła i w pełni świadoma tego, co siedziało w głowie zakochańców. Ona w końcu sama zasmakowała miłości, dzięki czemu poznała życie z innej perspektywy. Stało się to jednak dosyć późno, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że srebrny był za młody na takie interakcje.
Brała ten temat na poważnie, więc niespodziewane parsknięcie śmiechem wryło ją w ziemię. Skrzywiła nieznacznie pysk, spoglądając na Rozżarzoną Łapą z niedowierzaniem. Niby był od niej starszy, ale po jego aktualnym przykładzie zachowania, trudno było jej w to uwierzyć.
— Czyli jesteśmy już rodziną. Nie spodziewałbym się tego. Skoro są razem szczęśliwi, to nie widzę co do tego przeciwwskazań — stwierdził ze spokojem. Całym sobą prezentował całkowite przeciwieństwo tego, co czuła teraz w środku. Panował w niej dotąd niespotykany chaos.
— Naprawdę? — wykrztusiła oburzona. Czy idąc dalej tym tokiem rozumowania, to ona była złym rodzicem? Nie spodziewała się akceptacji tego zdarzenia z jego strony. — To znaczy, bez urazy, ale bardzo mi się to nie podoba. On ma na niego zły wpływ — rzuciła hardo, kuląc mocniej uszy. Nie zniesie ani chwili dłużej z myślą, że ma mieć coś wspólnego z tym egoistycznym młodzieńcem.
— Przesadzasz. Wiem, co to miłość do kogoś z kim nie powinno się być — skrzywił się, a ona momentalnie zawiesiła na nim wzrok. Pamiętała dokładnie każdy problem, jaki wynikł z międzyklanowego związku zdegradowanego wojownika. — Ciesz się, że nie zakochał się we wrogu. Jak dla mnie Leśny Pożar wyprowadzi twojego syna na koty. Daj im szansę, skoro się kochają —  mruknął, a dopiero potem popadł w krótki zamysł. — Jednak skoro się obawiasz, to mogę pogadać na ten temat z synem. Mimo to sądzę, że nie skrzywdzi Jelenia. Wierzę, że nie jest taki — skwitował, przeciągając się beztrosko.
Uniosła zaskoczona spojrzenie. Nie znała go z tej strony i nie spodziewała się po nim takich słów. Może błędem było przychodzenie do niego z tym tematem? Spodziewała się całkowicie innej reakcji, zgody z jej zdaniem i próbą wywrócenia klanu do góry nogami, byleby cofnąć istnienie tego związku.
— A gdyby mój syn nie był rudy, miałbyś dalej takie podejście? — zapytała, analizując zbyt późno te słowa. To poszło samo, bez większej ingerencji ze strony jej rozsądku. Nie powinna mu tego wypominać, a jego reakcja jedynie to potwierdziła. Powieka mu drgnęła, po czym uśmiechnął się. Nie był to jednak szczery gest, wydawał się raczej wrzucony na siłę, byleby pokazać jej, że wcale się tym nie przejmuje.
— Skądże... Wyzbyłem się... rasizmu... — rzekł z wahaniem. — Nie wiem, o co ci się rozchodzi. Ich szczęście powinno być dla ciebie najważniejsze — dodał, odwracając wzrok. To był zły znak.
Przełknęła ślinę. Nie mogła powiedzieć tego, co chciała. Była za dobra na takie wyrażenia.
— Mojego syna owszem. Ale twój napsuł mi krwi i nie chcę, by zmienił mi Jelenia w kogoś podobnego sobie. Bez urazy — dodała po raz kolejny, choć w jej opinii ten zwrot zawsze służył za puste słowa. Jeśli coś brzmi, jakby miało sprawić przykrość, to ją sprawi. I mówienie czegokolwiek w stylu "Nie obraź się", nie miało jak tego zmienić. — Po prostu nie przepadam za Pożarem.
Kocur nie wyglądał na przejętego tym faktem. Po prostu zmrużył oczy i skinął bezradnie łbem.
— Dobrze... Pogadam z nim — westchnął cierpiętniczo. Tygrys czuła, że aż zanadto wykorzystuje jego cierpliwość. Poczuła lekkie ciepło w piersi, była wdzięczna za okazane przez niego chęci. — Jednak niczego nie mogę ci obiecać. Jeżeli kocha go szczerze, to nie będę stawał na ich drodze. Są już dorośli — przypomniał, ale to nie zmieniło jej zdania. W tym temacie była wyjątkowo uparta.
— Może i są, ale mój syn ma dosyć... — urwała. Nie powie wprost, że Jeleń bywa naiwny — ... zbyt pozytywne spojrzenie na świat. Za bardzo wierzy niektórym, a że ja nie ufam twojemu dziecku, to jestem pewna, że prędzej czy później go skrzywdzi — podsumowała, nie szczędząc szczerości.
Dopiero jego karcące spojrzenie ją lekko przygasiło.
— Mój syn nie jest kimś takim. Zapewniam cię, że jeżeli skrzywdzi twojego syna, przeoram mu grzbiet pazurem. Nie tak go wychowałem. Jestem pewny, że Jeleniowi nic nie będzie, a może nawet skorzysta i odnajdzie w sobie jakąś pewność siebie — zapewnił, prostując się dumnie. — Męczy mnie ten temat, masz coś jeszcze do powiedzenia, czy możemy uznać, że to wszystko? — zapytał bezpośrednio, a bijąca w tym momencie od niego pewność siebie, całkowicie pozbawiła ją chęci do dalszego prowadzenia tej rozmowy. Trochą pozwoliło jej się to opamiętać. W tym momencie to ona nie była obiektywna, a Żar zachował spokój, który był w teorii jedną z jej głównych cech. Przełknęła ślinę, nim z jej pyska nie uciekły słowa pożegnania.

***

Wpatrywała się niemrawo w Kamienną Gwiazdę. Liderka stała na miejscu wystąpień, znacznie górując nad klanem i skupiając na sobie jego uwagę. Czarne, krótkie futro zlewało się z zachmurzonym niebem. To, co mówiła, budziło wiele kontrowersji. I pomimo tego, że Tygrys była naprawdę zadowolona z obrotu sprawy związanej z Żarem, tak nie mogła zaprzeczyć temu, że werdykt odnośnie zniesienia kary Glinianego Ucha, był jej zdaniem nierozsądny.
Rudy kocur już dawno odpokutował swoje przewinienia i całym sobą wskazywał na to zmianę w postępowaniu. Za to o niebieskim nie była w stanie powiedzieć nic, a oburzenie ze strony sporej części klanu tylko potwierdzało słuszność jej myśli.
Nie potrafiła też stwierdzić, co sama czuła. Czy jako zastępczyni nie powinna wiedzieć o czymś takim wcześniej? Owszem, to Kamień miała pełną władzę i prawo do podjęcia każdej decyzji, jaką uzna za słuszną, a mimo to srebrna wiedziała, że gdyby mogła, to doradziłaby jej jakoś i  próbowała odwieść na jakiś czas od tej myśli. To nie była odpowiednia pora, aby decydować się na takie ruchy.
Gdy wojownicy się rozeszli, nie pomyślała o tym, by iść porozmawiać z czarną. Wręcz przeciwnie, zdjęcie kary z jej znajomego oznaczało dla niej co innego. Wierzyła w dobre intencje z patrolami szukającymi Jeleniego Puchu, ale wolała zadziałać też z boku na własną łapę, aby zwiększyć szansę na odkrycie prawdy.
— Rozżarzony Płomieniu? — zaczęła,  akcentując jego drugi człon. Bez problemu odnalazła go blisko legowiska wojowników. Najwyraźniej korzystał z tego, co mu dano. — Chodź, potrzebuję cię — poleciła. Nie zabrzmiało to jak prośba, choć powinno. Była jednak zbyt zawzięta na odnalezieniu swojego syna, aby przejmować się takimi kwestiami.
— Gdzie chcesz iść? — zdziwił się. — Nie zapomnij, że muszę mieć obstawę — dodał z wyczuwalną irytacją w głosie. Nie skomentowała tego, tylko machnęła ogonem.
— Trudno, idziemy sami, biorę to na swoją odpowiedzialność — zadeklarowała, spoglądając z utęsknieniem w stronę wyjścia z obozu. Odchrząknęła, nim na nowo zabrała głos. — Pomożesz mi go szukać.

<Żar?>

29 grudnia 2022

Od Tygrysiej Smugi CD. Jałowego Pyłu

Ciszę i względny spokój zakłócił jej jeden ze starszych wojowników. Przyszedł do niej z niczym niezwykłym, miał jedno, banalne pytanie, na które odpowiedź mogła udzielić bez większego problemu, jedynie w oparciu o własne obserwacje. Bo jedno się u niej nie zmieniło. Dalej była uważna, a jej wzrok stale błądził za przemieszczającymi się po obozie sylwetkami. Brakowało jej tego, by mieć wszystko pod kontrolą. Być świadomym tego, co robią inni i móc rozróżniać ich emocje na podstawie wykonywanych gestów.
— Ostatni patrol, który wyszedł z obozu, jeszcze nie wrócił — oznajmiła prosto, mrużąc ślepia, nim zaszczyciła starszego spojrzeniem. Coś musiało być na rzeczy, skoro niebieski, z którym w życiu wymieniła może kilka zdań, odezwał się tak nagle do niej. Pomimo tego, że była zastępczynią, mało kto zmienił swoje  podejście do niej.  — Jak mniemam, czekasz na kogoś konkretnego, prawda? — mruknęła, gryząc się w język o parę mysich oddechów za późno. Nie powinna się tym interesować, to nie była jej sprawa, a kocur mógł nie mieć nawet żadnego powodu, by kierować do niej takie pytania. Równie dobrze mógł liczyć, że grupa jeszcze nie wyruszyła, bo sam chciał zapolować w większym gronie.
Jałowy Pył zdawał się na moment utracić kontakt z rzeczywistością, bo gwałtownie wyprostował się i zamarł w bezruchu, nim jego powieki opadły bezwładnie i uniosły się. Zmęczony pysk i zgarbiona postura wskazywały na to, że na swoim karku miał już trochę księżyców.
Zresztą, z każdym dniem coraz bardziej uświadamiała się w tym, że połowę legowisk zasiedlają koty w podeszłym wieku. Ona sama tkwiła obecnie na półmetku i ciężko było jej uwierzyć, że ma już tyle życia za sobą. Rutyna sprawiła, że całkowicie utraciła poczucie czasu. Jej sposób egzystencji stał się już jedynie czystym schematem. Budziła się, chodziła na patrole, jadła posiłki i czasami gawędziła z niektórymi. Zawsze były to te same, nudne tematy, niewnoszące zbyt wiele do jej życia.  Dopadało ją na nowo to uczucie, które dręczyło ją, gdy była młoda.
Że to wszystko jest bez sensu. I nie dlatego, że świat jest zły. To ona się w nim nie odnajdywała. Nic nie było w stanie zainteresować ją na tyle, by mogło codziennie rozbudzać w sobie na nowo radość, której dotąd nie miała. Prócz Topaza i jej kociąt, nie miała nigdy nikogo, kto wywoływałby w niej tak wiele pozytywnych emocji.
Pod jakimś względem mogłaby również zaliczyć do tej gromady Rozżarzoną Łapę. Może i napsuł jej krwi i dalej nie zgadzała się z nim we wszystkim, ale to, ile z nim osiągnęła i w jakim stopniu się przed nią otworzył, było wręcz niezwykłe. Była w stanie nawet hardo stwierdzić, iż  fascynowała ją jego przemiana i to, ile prawdziwych emocji i szczerych uczuć kryło się pod tą grubą warstwą zarozumiałego fanatyka rudego futra i wielbiciela Piaskowej Gwiazdy.
— Może — wymamrotał w końcu w odpowiedzi, spuszczając wzrok na ziemię. — Chociaż nie jestem nawet pewien, czy ktoś, kogo, szukam, jest tam — dodał.
Srebrna wytężyła umysł, próbując zobrazować sobie przed głową idące w zwartym szeregu koty. Z pewnością była to trójka wojowników i dwóch uczniów. Raczej nie przyjrzała im się szczególnie, po prostu zapamiętała moment, w którym barwne futra umknęły między zielenią drzew.
 — Jeleni Puch i Ostowa Łapa — wykrztusiła, czując natłok myśli. Jej syn mentorem. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale skoro nie było żadnych skarg na niego, to na pewno sobie radził. — Zakrzywiona Ość i Koniczynowa Łapa, a na samym końcu szedł Koperkowy Powiew — sprecyzowała, hamując uśmiech satysfakcji, pchający się na jej pysk. Pamięć jej chociaż nie zawodziła. Zadarła w górę łeb i postawiła wysoko uszy. — Z tego, co słyszałam, szli w kierunku Przybrzeżnego Oka. Jeśli ci zależy, to masz wciąż szansę ich dogonić — dodała łagodnie, unosząc lekko łapę w kierunku wyjścia z obozu.

<Jałówku?>

Od Upadłego Kruka cd Wieczoru

Zaśmiał się, uśmiechając kpiąco. Co za bachor... Nie wierzył, że naprawdę zmuszony był po raz kolejny przez to przechodzić. Naprawdę ten glut nie rozumiał, że nie był żadną cholerną kotką?! Dlaczego każdy mu to wmawiał?! Czemu w tym klanie żyły same mysie móżdżki! A zresztą... Na jakiej podstawie dzieciak mu wytykał płeć? Czarno-biały sam nie był święty, ponieważ uważał się za samice, co było poniżej jego godności. 
— Już za późno. Mam oszpecony, widzisz? Jak prawdziwy kocur. Takie słodkie bubusie jak ty, tego nie mają. Piękno jest do kitu, maluszku. Lepiej zacznij przypakowywać, bo im będziesz starszy, tym będziesz bardziej wyglądać męsko, wiesz? — uświadomił ją.
Ciało zmieniało się wraz z wiekiem. Taka była kolej rzeczy. Samce często byli barczyści, o niskim tonie głosu. Jeżeli chciała pozbyć się swojej biologicznej płci, musiała bardzo się postarać, by zniżyć się do roli słabej i zgrabnej kocicy. Co było w jej przypadku niemożliwe... Ale był taki Astrowy Migot, który dalej brzmiał jak kocię... Może i Wieczór ominęłaby ta zmiana? 
— Zamknij się! Gadasz jakieś głupoty, nie będę marnować na ciebie czasu! Zajmij się swoimi sprawami i dalej sobie kotko wmawiaj głupoty! — syknęła dzidzia, po czym skoczyła na jego łapę.
I to miało go powstrzymać? Żałosne... Gdzie była ta jej matka? Nie potrafiła upilnować bachora, który plątał mu się teraz pod łapami, głosząc te swoje bzdury. 
— Ojej, to ty dalej sobie kocurku wmawiaj głupoty — nie zamierzał przestać. To było zabawne, lecz i irytujące. Byli do siebie podobni, ale on potrafił zaakceptować drugą stronę, a nie jak to... coś. Zwalił kocię ze swojej łapy sprawnie. Był w końcu silniejszy, a te jej ząbki nie robiły na nim wrażenia. — I mówię akurat prawdę. Zero w tobie kotki. No chyba, że stracisz jaja, to wtedy coś zyskasz.
— Jestem kotką tak jak ty, więc przestań to negować! Jesteś jakaś strasznie głupia, skoro tego nie rozumiesz!
Ugh! Ale go skręciło na te słowa. Jak on tego nie cierpiał! Dzieciak skutecznie podnosił mu ciśnienie. Czuł, że jeszcze chwila i da mu porządnie po pysku. 
— Nie jestem kotką, a ty tym bardziej. Denerwujesz mnie — warknął, wysuwając pazury. — Jeżeli chcesz, abym cię zaakceptował, to zacznij mówić do mnie w formie męskiej. Jeśli nie... Nie licz na moją sympatię. Wypatroszę cię, ostrzegam.
Oczywiście żartował. Chociaż wizja pozbycia się krwi Mrocznej Gwiazdy z klanu była kusząca, miał tak czy siak związane łapy. Lider pewnie sam wypatroszyłby go na miejscu, gdyby tylko jakoś mocno uszkodził tego dzieciaka. 
— Spoko. Spróbuj — zaśmiała się i wystawiła język. — Ale zapomniałam, jesteś słabą kotką... Masz zbyt kruche łapki...
— Chyba ty — prychnął. — Twoje łapki są cieńsze od patyczków. Jeden ruch i wszystkie połamane. — Wstał i odepchnął bachora tak, aby się przewrócił. — Ojej, to teraz się popłacz skoro jesteś kotką. Kotki to lubią, wiesz? — zadrwił. 
Wieczór upadła na ziemię, co nie zrobiło na niej wrażenia. Sądził, że się rozryczy. To była naturalna reakcja kogoś w jej wieku. Zaskoczyła go jednak tą swoją zaciętą minką. 
— Nie popłaczę się, bo mnie tylko popchnęłaś. Na więcej cię nie stać?
— Nie marnuje czasu na takie maminsynki jak ty, Wieczorze. Nawet twoje imię brzmi tak... męsko. — prychnął. — I tak z czasem zrozumiesz, że miałem rację. Skończysz jak napakowany, dojrzały kocur. Głos ci się obniży, zaczniesz śmierdzieć jak skunks i nawet czyszczenie futerka ci nie pomoże, by wmówić wszystkim, że jesteś kotką.
Do czego to doszło... Kłócił się z jakimś kocięciem! Nie potrafił jednak odpuścić. Musiał raz na zawsze wyplenić z jej umysłu te brednie, bo inaczej nie zazna spokoju. 
— To imię nie brzmi męsko. I nie skończę tak, zadbam o to. Tobie za to się coś nie wyszło w tym udawaniu kocura. Wyglądasz jak kotka, pachniesz jak kotka... Taka drobna i zadbana. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie muszę nikomu wmawiać prawdy.
— To chyba jesteś ślepy, bo nie jestem ani drobny, ani tym bardziej zadbany, a mój smród powinien cię dawno przybić do ziemi, mam też szpetny ryj — mruknął zgodnie z prawdą. 
Był napakowany, a nie smukły. Postarał się o to przez wykańczające treningi. Nie mył się też od wielu księżyców, przez co zapach błota, krwi i potu zmieszał się z zapachami lasu. Ale on był głupi, nawet jego skręcona i pozlepiana sierść, przeczyła temu wszystkiemu co ten bachor mówił. 
— Ty chyba naprawdę nie wiesz co mówisz. Żałosny jesteś. — dodał jeszcze, krzywiąc pysk z odrazy. 
Wieczór uśmiechnęła się do niego z sarkazmem. 
— Cóż, mam nadzieję, że kiedyś zdasz sobie sprawę z tego, że jesteś kotką. Tym swoim obskurnym wyglądem nic nie zmienisz.
— Nigdy — syknął do niej, po czym wyszedł ze żłobka. Nie będzie tracił czasu na tego wypierdka sowy. Już wystarczająco podniósł mu ciśnienie. Może zacznie ignorować to coś, to się od niego odczepi? Miał taką nadzieję... Teraz jednak wolał zająć się czym innym niż tym pomiotem Mrocznej Gwiazdy. Usłyszał jeszcze za sobą jej śmiech i słowa, które zaraz potem padły:
— Do zobaczenia mała!
On jej zaraz da mała... Widząc jego stan, każdy schodził mu z drogi. I bardzo dobrze, bo był o włos od przywalenia jakiemuś idiocie, który napatoczy się pod jego łapy, by tylko pozbyć się tego wszystkiego, co w nim się kotłowało.

***

— Dzień dobry proszę pani.
Powieka mu drgnęła słysząc ten piskliwy głosik bachora Chłodnego Omenu. Podeszła do niego jak gdyby nigdy nic. Kto wypuszcza takie coś w teren? Powinna nie opuszczać żłobka. Ta jej matka to jakaś ułomna? Nie znała się na wychowywaniu dzieci? A może uznała, że skoro jest wnuczką lidera, to może sobie pozwolić na więcej? Zasyczał na nią wrogo, mordując wzrokiem, siadając prościej.
— Proszę pana jak już zdechła larwo. Wracaj do matki, bo porwie cię ptak... — syknął. 
W zasadzie... Gdyby do tego doszło to by się cieszył. Coraz bardziej marzył mu się jej zgon. Niby chodziła na świecie od księżyca czasu, a już zdołała sobie zrobić w nim wroga. 
— Nie porwie, już jestem duża. A pani co tu robi taka... Samotna? — parsknęła. — Każdy od ciebie ucieka przez ten smród?
Wstał i odszedł od kociaka, słysząc jak ponownie zwraca się do niego jak do baby. Nie zamierzał z nim rozmawiać. Niech się wypcha, skoro uznał to za świetną zabawę. Miał ważniejsze rzeczy na głowie niż ten wypierdek sowy. Słyszał jak ta kreatura za nim drepcze. Nie chciała zostawić go w spokoju, uważając zapewne go za swoją jakąś zabawkę. Podszedł do drzewa, po czym wskoczył na nie, wspinając się na wysoką gałąź, gdzie też tam się położył, wpatrując się w horyzont. Tu go nie dosięgnie i nareszcie zazna odrobiny spokoju. Zignorował fakt, że niżej wylegiwała się Stokrotkowa Polana, skryta za gęstą połacią liści. Super... Musiał uważać na to co mówił. Gdyby jej nie zauważył, kto wie czy nie palnąłby czegoś głupiego, od razu zostając posadzony przed zastępczynią i zmuszony do tłumaczeń. 
— No weź się nie obrażaj. Straszna z ciebie maruda, kocurku. — powiedziała Wieczór, wlepiając wzrok w górę.
Spojrzał w dół na dzieciaka z wyższością, kładąc po sobie uszy. No proszę. Czyli zmądrzała? Trochę w to wątpił, aby tak szybko zaszła w niej jakaś zmiana. Była fałszywa... Tak jak cały ten klan. 
— Już się nauczyłaś? — rzucił do niej z chłodem w głosie. 
— Tak, tak... — mruknęła. — Wrócisz na ziemię, czy się bawisz w wiewiórkę?
— Lubię drzewa. — odparł, ale zszedł, stając przed dzieciakiem. Miał nadzieję, że nie będzie dalej go wyzywać. Nic nie stało na przeszkodzie, by znów wdrapał się na drzewo i miał ją pod ogonem na resztę dnia. — Czego chcesz?
— Musisz mnie czegoś nauczyć. Chcę wiedzieć więcej niż mój brat, bo to gnida. Nie wiem, może pokaż mi jak się walczy? Taki podrapany jesteś to może wiesz coś o tym...
Naprawdę? Parsknął aż pod nosem. To już wiedział, dlaczego zmieniła śpiewkę. Chciała być lepsza od rodzeństwa, by móc się popisywać. Było to bardzo żałosne i godne kocięcia, którym zresztą była. 
— Jak zostaniesz uczniem to twój mentor zajmie się twoim treningiem. — rzekł chłodno. — Gdybym miał cię uczyć walki, twoja rodzina oderwałaby mi łeb.
Właśnie. Nie mógł ryzykować, zwłaszcza że był obserwowany. 
— Weź nie cykorz. Do mojego mianowania jeszcze sporo czasu, który muszę dobrze wykorzystać. A to jest świetny sposób. No już, pokaż mi coś. Nie powiem nikomu. — dalej naciskała, jakby miało to jej pomóc przekonać go do dobroduszności. 
— Myślisz, że twoje "nie powiem" coś da? Pewnie już wiedzą, że ze mną gadasz. Nic się tu przed nikim nie ukryje. A zresztą co ci tak na tym zależy? Idź do matki i ciesz się dzieciństwem, zamiast marzyć o dorosłości. — wyganiał ją świadomie, a słowa jakie wypowiadał były tym bardziej uzasadnione. Kocica nad nimi musiała wszystko słyszeć. 
— Dzieciństwem? Dobre sobie. Nie zależy mi na tym. Wolę się uczyć czegoś mądrego, a nie tracić czas na zabawy. 
Nie wierzył w to co od niej usłyszał. Gardziła tym, że urodziła się w tak wpływowej rodzinie? Jej dziadek mógłby na jej jedno słowo oderwać każdemu głowę lub zmusić do upokorzenia, byle nie ryczała mu nad uchem. To było niedorzeczne zachowanie. Gdyby sam dostał taką szansę, na pewno skorzystałby z wpływów jakie niosło jej pochodzenie. 
— Szczęściara — prychnął pod nosem. — Lepiej doceniaj to co masz. Wiele osób by za to zabiło. 
— Nie potrafię tego docenić. To jest niby ciekawe, by biegać cały dzień za mchem? Naprawdę? Inne dzieciaki nie mają jakichś celów w życiu?
— Co tak powierzchownie na to patrzysz? Masz rodziców i wpływową rodzinę. Możesz żyć w luksusach i nie martwić się o nic. — uświadomił jej to. 
Coś czuł, że z takim nastawieniem, bachor straci. I to wiele. Ale w zasadzie nie powinno go to interesować. To była jej decyzja. Jeżeli skłóci się tym swoim podejściem z bliskimi, to było mu to na łapę. Takie rozbicie w rodzinie niosło ze sobą szum, co dawało mu idealną osłonę przed wprowadzaniem kolejnych kroków w życie. 

<Wieczór?>

Od Upadłego Kruka cd Mrocznej Gwiazdy

Co. Co on do niego powiedział?! Wykrzywił pysk ze złości. Miał ochotę podejść i dać mu w pysk. Wręcz rwał się do tego, ale gdy zrobił krok, to znów skończył na ziemi przez tą cholerną Irgę! Zagrała mu na nosie i również perfidnie się uśmiechała. Widział, że mieli ubaw. 
— Widzisz? Mówiłam ci, że zadziałało. Nie tknie nas swoją cwaną łapką. — powiedziała złota, a on wyszczerzył na nią wrogo kły. 
Mroczna Gwiazda skinął głową z podziwem.
— Genialne... Jest jak bezbronny pupilek — Popatał go łapą po głowie z niemałą satysfakcją. — Rozmawiałem niedawno z twoją koleżanką, wiesz?
Skręciło go wewnętrznie, a uszy położyły. Z gardła uciekł mu wrogi pomruk, ale nic nie zrobił. Nie mógł. Musiał znieść to upokorzenie. Jeszcze znajdzie sposób, by uwolnić się spod tego wyuczonego zachowania. Nic nie trwało wiecznie. Wierzył w to.
Na wzmiankę o koleżance, jego czujność się wzmogła. O kim on mówił? O Nocnej Tafli? A może Czerwonej Róży? Nie... Ta druga raczej nie była z nim w jakichś bliskich stosunkach. Spojrzał na kocura, trzymając głowę nisko przy ziemi.
— I co takiego ciekawego ci powiedziała?
— Wyszeptała mi do ucha, że robię sobie wrogów. Że dba, by nie wbili mi szponów w plecy, gdy będę spał. Możesz jej podziękować, bo tym samym zdradziła waszą dwójkę — zamruczał.
Rozszerzył oczy, szybko spuszczając wzrok na ziemie, chociaż wiedział, że musieli to zauważyć. Co za... co za zidiociała... No brak słów. Naprawdę użyła TAKIEGO wyrażenia?! Czy musiał jej pilnować jak jakieś kocię?! Robiła mu problemy!
— Ona sama się do mnie przyczepiła. Nie współpracuje z nią w żadnym razie. A tym bardziej nie knuje nic tak karygodnego, Mroczna Gwiazdo. Klan Wilka przecież nie byłby w stanie znieść rządów Irgowego Nektaru... gdybyś odszedł — Rzucił zastępczyni chłodne spojrzenie. — Nie wiem czemu to powiedziała. Może słońce spiekło jej głowę.
— Rządy Irgi byłyby równie dobre, co moje. Może nie dla ciebie — miauknął, kątem oka spoglądając na kotkę. — Och, ale to nie wszystko. Zdradziła jeszcze więcej. Na przykład, że planujesz założyć rebelię i planowałeś rekrutować już Czerwoną Różę, ale odmówiła ci ze względu na twoją tożsamość płciową. To tylko jeden z wielu przykładów.
Powieka mu drgnęła i niedowierzająco wlepił w niego wzrok. 
— Że co takiego? — padło z jego pyska. 
Co ona powiedziała?! Zwariowała?! Leżał bezbronny przed dwoma kotami, które mogły właśnie go zabić. Skulił się najbardziej jak mógł, starając opanować emocje. Będą mu tylko przeszkadzać. Teraz walczył o swoje życie. To brzmiało... Tak absurdalnie śmiesznie. Czyli tak właśnie zakończy swój żywot? O nie... Nie ma mowy... Jeżeli miał stracić łeb, to Nocna Tafla straci go wraz z nim. 
— Wiesz co? Ona kłamie. Pewnie nie wierzysz, ale mam to w dupie! Nie będzie twoja siostra wpychać mnie do grobu, bo sobie coś ubzdurała. Tak ci powiedziała, co? A sama chciała cię ukatrupić. Powiedziała mi wszystko. Ze szczegółami. Twierdzi, że ma plan. — prychnął. — Wcześniej chciała jeszcze uciec. Wiesz jak? WZIĘŁABY NOCNY PATROL I ZWIAŁA DO BURZAKÓW! Cholerna zdrajczyni! JA nie mam nic wspólnego z tym co mówiła. Irgowy Nektar wie o wszystkim. Czerwona Róża nie jest w żadnym spisku. Nie cierpi cię, fakt, ale w nic ją nie wciągałem. Za głupia jest, by coś takiego udźwignąć. A Nocna Tafla? Naprawdę sądzisz, że takiej idiotce zwierzałbym się z prawdy? Nie ufałem jej odkąd się pojawiła w moim życiu. A ja nie zamierzam cię zabić, bo jak widzisz nie byłbym w stanie tego zrobić. No i wybacz, ale to... to idiotyczne. W sensie... Jestem za mądry, by pokładać zaufanie w kimś innym, kto ma umysł na poziomie myszy — parsknął.
Lider uśmiechnął się, a go aż od tego zmroziło. 
— Dziękuję za użyczenie informacji, Kruku — miauknął. —  W takim razie mamy winnego. Wiedziałem, że kłamała mi w żywe oczy.
Uwierzył mu? Matko jedyna jak dobrze. Odetchnął z ulgą, bo się aż spocił. Teraz wszystko się komplikowało. Gra się rozkręcała, a to wszystko z winy tej idiotki. Zacisnął oczy, masując się łapą po głowie. 
— Zejdę przez nią kiedyś na zawał... Nienormalna jakaś... Nie wierzę jak można być tak tępym i głupim — mówił do siebie.
— Nie jest zbyt inteligentna... — zamruczał van. — Ty usłyszałeś o tym pierwszy raz, więc twoja emocjonalna reakcja jest naturalna. Mówisz prawdę. Ale ona? Gadała od rzeczy, jej słowa nie łączyły się ze sobą i nie pasowały do twojego charakteru. Nie szukasz spisku. Szukasz rozwikłania zagadki twojej rodziny. Jesteś bardziej wiarygodny, niż ona. Nocna Tafla jest... okropną kłamczynią. Miałbym uwierzyć, że dałbyś się jej oszukać w tak prosty sposób, jak patrzenie na mnie przez nią "dla zmyłki" czy zaufać jej na tyle, by zwierzyć swoje plany? Zaufać jej, gdy obroniła cię przed Sosną? Jak cię znam, nie postąpiłbyś tak... lekceważąco do mnie i Irgi, znasz siłę swojego przeciwnika i nie jesteś idiotą.
Zdziwił się, że kocur tak wylewnie o tym rozmawiał. Widać było, że lubił gadać i otwierać pysk. Szkoda tylko, że nie umiał mówić na ciekawsze tematy, które go by interesowały. Jednak... w jednym miał rację, Nocna Tafla była mysim móżdżkiem. Prawie przez nią stracił głowę! Tylko dlatego, że namotał im we łbach, że im odpuścił i zajął się pogonią za prawdą, co było prawdą, jeszcze tu dychał. Ostatnie słowa bardzo połechtały mu ego. Może by się uśmiechnął, gdyby nie był tak podirytowany.
— Ja nie wiem co ona sobie myślała. Przyczepiła się do mnie, zaczęła łazić i narzekać na ciebie, tak jakby chciała uzyskać moją sympatię. Szczerze? To przy niej nie powiedziałem nic złego o tobie, bo sądziłem, że była przez ciebie nasłana. To ona mówiła, że chętnie by uciekła. Niedawno mi zdradziła jak, ponieważ wypytałem o to. A kilka dni temu stwierdziła, że skoro jestem synem Ości, to ta musi ze mną mieć jakiś kontakt skoro żyje i zaczęła naciskać na mnie czy matka ma jakiś plan. Powiedziałem jej, że nic nie wiem, bo w żadnym razie nie spiskuje, to ta wiesz co odparła? Że kłamię. Zaczęła się drzeć, że cytuje "mordujemy mojego braciszka" i od razu zaczęła wymyślać swoje pomysły... Byliśmy w lesie, no ale co za zidiociała gnida. Ja się nie zgodziłem na jej plan. Pewnie zaczęła ci się podlizywać, by do ciebie zbliżyć. Wrobiła mnie, aby zdobyć twoje zaufanie, bo JA oczywiście jestem WINNY wszystkiego. — Machnął zdenerwowany ogonem. — Gdybym naprawdę knuł twoją śmierć Irgowy Nektar by widziała, bo spędzamy ze sobą "niemiło" czas, wręcz codziennie — prychnął. 
Mroczna Gwiazda uniósł uszy z zainteresowaniem, wsłuchując się w jego wywód, aż nie skończył.
— Mimo moich sarkastycznych komentarzy, wciąż brnęła w swoje i przekonywała mnie, bym jej zaufał. Nie należy do najinteligentniejszych kotów — powiedział. — Przydatne te informacje... Ach, sądziłem, że moja siostra jest mądrzejsza, ale czegóż się spodziewała, rozpowiadając wzdłuż i wszerz, że marzy jej się moja śmierć? — Jego wąsy zadrżały. Zwrócił wzrok na Irgę i ściszył głos. — Dowiedzieliśmy się, co było potrzebne. Muszę przemyśleć, co zrobić z moją siostrą — miauknął, by po chwili dać mu nieco luzu poprzez odejście od niego razem z kotką na wystarczającą odległość.

<Ty zły zwyrolu?>

Od Szakalej Łapy CD Cienistej Łapy (Ruiny)

Razem? Że co proszę? Ich mentorzy naprawdę wpadali na niespotykanie kiepskie pomysły. Rozpierniczające zachowanie Cienistej Łapy słychać było od jednego końca obozu do drugiego. Każdy, kto choć trochę zwracał uwagę na dwie siostrzane poczwary, wiedział że są jak ogień i woda - jedna spokojna, z kojącym tonem, a druga przypiekająca docinkami.
Wstały niechętnie i truchtem wyminęły liliowych. Choć raz zgadzały się w jednej kwestii - wstępny trening nie skończy się raźnie, jeśli mają ćwiczyć ramię w ramię. Szakal przeklęła pod nosem. Przyczepiła się Gęsiego Wrzasku, będącym jej "ochroniarzem", z nadzieją na choćby spokojną podróż. Cienista miała w stylu zaczepianie słabszych, kiedy tylko nachodziła na to ochota, a chęci jej były wielkie, wręcz za wielkie.
— Gdzie się ukrywasz, siostrzyczko? — zacmokała i zbliżyła się do złotego boku. — Czyżbyś znowu próbowała uciec? Ode mnie, od rzeczywistości, co gryzie jak ja? Poddaj się wreszcie i zaakceptuj, że nigdy nie dorównasz kultystom, pozostając na zawsze przebrzydłą kupą futra na miarę Paplającej Norki. Bycie świadomym swojego miejsca w stadzie nie jest złe, wiesz?
— Z-zostaw mnie! — zapiszczała. — Czy choćby jeden dzień dobroci nie istnieje w twoim słowniku?
— Nie. Dla plebsu nie ma litości.
Załkała. Niech się odczepi od niej! Ta sukowata dręczycielka! Wyjęła mocniej pazury i spojrzała nienawistnie w brązowe oczy. Cień cofnęła się. Czy zobaczyła w jej oczach... zaskoczenie? Nie, to niemożliwe. 
— Uspokójcie się. — Wiśniowy Świt podeszła do uczennicy. — A ty Szakal zacznij stawać na własnych łapach. — wymruczała łagodnie. — Nie możesz pozwalać, aby inni nachodzili ci na głowę. 
Starsza kocica miała rację. Musiała wreszcie wziąć się za siebie - była przecież uczennicą, a nie głupim kociakiem ssącym mleko matki! Zielonooka uspokoiła się i miarowym krokiem dotarła z resztą towarzyszy do granicy oddzielającej Klan Wilka od Klanu Burzy.
Iglaste drzewa otaczały to dziwne miejsce. Pośród roślinności, prócz resztek leśnego nawozu, znajdowały się czarne dziwadła, leżące spokojnie na trawie. Szakal widziała je po raz pierwszy, nie przypominały niczego, co dotąd zdołała ujrzeć. Ich obecność przerażała kotkę - schowała się za plecami liliowego, a Cienista przydreptała do przodu, obwąchując nietypowe znaleziska. 
— Fuj! — zmarszczyła nos i uciekła do swojej mentorki. — Co to ma niby być?
— Czarne Gniazda — odpowiedział Gęsi Wrzask. — odkrył je niedawno patrol Oszronionego Słońca. Nie pachną fiołkami, ale chociaż da się z nich zrobić jakiś pożytek. A teraz ucinamy gadu-gadu pierdu-pierdu i przechodzimy do spraw pierwszego rzędu. — przewrócił oczami. Nie cierpiał tej dwójki jak nic. — Przećwiczymy dziś precyzję skoku, wykorzystując tutejsze odpadki dwunożnych. Waszym zadaniem jest wylądować w środku koła tak, by nawet koniuszek ogona nie dotknął obramowania. 
Złota już widziała minę przeciwniczki. Niezadowolenie malowało się na twarzy, a ogon z głośnym łupnięciem lądował na ziemi. Miała ochotę się roześmiać, gdy widziała czarne futro emanujące furią. Ojoj, czyżby coś nie szło zgodnie z wygórowanymi przewidywaniami?
— Czy ty w ogóle mnie widziałeś? — zasyczała Cienista Łapa, wskazując na swoje krótkie kończyny. — Nie ma szans, abym wygrała ze Szma- Szakalem. Faworyzujecie i tyle!
W morskich oczach przewinęły się błyskawice. 
— Mały zasrańcu przebrzydły, nikt nie będzie układać wiecznie zadania pod twoje widzimisię. — liliowy zasyczał, nie dając kotce dojść do zdania. — Wrodzy wojownicy nie patrzą na to, czy masz łapy jelenia bądź kaczki. Przystosuj się do wymagań albo wypieprzaj jak bachor do żłobka. — podniósł podbródek, ukazując tym samym swoją wyższość. — Bo może tam powinnaś dziś siedzieć.
Zapadła niezręczna cisza, nieprzerwana nawet przez siedzące na gałęziach ptaki. Pokłóceni mordowali się nawzajem wzrokiem. Gdyby nie zasady i terror Mrocznej Gwiazdy, to zapewne Gęsi Wrzask rozszarpałby młodą na drobne strzępy. Zamiary widać było po napiętym ciele, gotowym w każdej sekundzie do skoku. 
— Milczenie wyraża zgodę. — kontynuował. — wracając - jeżeli którejś uda się wykonać dobrze wyzwanie, może liczyć na nagrodę. Ja i Wiśniowy Świt będziemy obserwować każdy wasz krok pod kątem dokładności. 
Zamachnął ogonem na lewą stronę, a jak na zawołanie z krzewów wyłoniła się Sosnowa Igła, niosąc sporą zwierzynę, dokładniej zająca. Bura uśmiechnęła się perfidnie, gdy ułożyła zdobycz pod swoją łapą. Też jej mentor miał gust - wybierać do pilnowania nagrody najgorszą kotkę ze wszystkich możliwych. Szakal spojrzała tylko i wystawiła język na znak znielubienia. Niech odejdzie tak szybko jak przyszła. Drażniła wszystkich tym swoim dziecięcym zachowaniem zmieszanym z agresją. 
— Rzadko kiedy zdobywamy na naszych terenach zajęcze mięso. — skinął kultystce. — Osoba z większą gracją zakosztuje rzadkiego rarytasu. Teraz ustawcie się w osobnych rzędach, niech wygra najlepsza. 
— Powodzenia — dodała od siebie Wiśniowy Świt. 
Szakal susem znalazła się przy oponach, zajmując tym samym lewą część toru - Cienistej pozostało prawe pasmo, równie śmierdzące i obrzydliwe. Kotki przygotowywały się, wykonując serię ruchów na rozgrzanie. Czarna wyostrzyła pazury na pobliskiej wyłamanej gałęzi, pomachała kolejno łapami w powietrzu i rozciągła się, by ożywić ospałe mięśnie. Złota z kolei włożyła skupienie w barki, pokręciła głową na boki oraz zamachała ogonem, sprawdzając jego synchronizację z jej wolą - przecież według słów mentora nie mogła dotknąć ogonem choćby skrawka czerni. Zapadłaby się pod ziemię, gdyby przez taką głupotę przegrała z siostrą. 
— Gotowe? — zawołała Wiśniowa, a obie nastroszyły się z ekscytacji i pokiwały twierdząco głowami.  —Trzy... Dwa... Jeden... START! 
Wyskoczyły. Szakal postawiła na powolne pokonywanie przeszkód, aby zapewnić sobie największą precyzję. Skok za skokiem kotki przechodziły kolejne metry, a za nimi skradali się wojownicy oceniający starania uczennic. Nikt podczas rozgrywki nie został zatrzymany. Na metę jako pierwsza doszła Cienista Łapa, która uśmiechnęła się triumfująco. Dopiero po minucie siostra wylądowała na bok, modląc się do Mrocznej Puszczy o pomyślny wynik. Chyba w tym wszystkim nie chodziło o szybkość, czyż nie?
Kontrolujący zeszli na bok. Szeptem wymieniali statystyki i opinie na temat przebytego testu. Starsza przytknęła nos do ucha tonkija, szmerem przekazując jakąś tajemną informację, która nie mogła trafić do kanałów słuchowych dwóch ciekawskich duszyczek. Kocur strzepnął małżowiną. Jego zimny wzrok zwrócił się ku młodym uczennicom.
— Wykonałyście zadanie przeciętnie. — westchnął przeciągle, przerywającym tym samym panujący bezgłos. — Jednakże zwycięzca nadal pozostanie wybrany. Cienista Łapo, z dwunastu kół osiem pozostało nietkniętych. Zahaczyłaś trzy razy ramieniem, a raz zadkiem. — wypowiedział dane i podszedł do złotawej. — Szakala Łapo, ty zaś potrąciłaś gniazda pięć razy, co daje wynik siedem do dwunastu. Starałaś się, lecz intensywne myślenie w ostateczności popchnęło do porażki. — pokręcił głową w rozczarowaniu. — Skupiono się na ogonie i przednich kończynach, a zapomniało się o tylnych. 
Gdyby była bezwłosym dwunożnym, zapewne teraz siedziałaby przed Gęsim Wrzaskiem cała zaczerwieniona. Los niezbyt za nią przepadał. Czarnawa kotka zdążyła już podejść do Sosnowej Igły, wyrywając kawałek mięsa, który uparcie tkwił pod pazurami kultystki. A ona? Mogła tylko patrzeć. 
— Co za marnotrawstwo. — bura wojowniczka zawarczała i odsunęła się od głodnego dzieciaka. — Dawać takie dobre mięso smarkaczowi...

***

Nadal uważała, że chodzi we śnie. Cienistą Łapę ukarano wepchnięciem do żłobka i nadaniem nowego imienia - Ruina.
Dlaczego akurat Ruina?
Długo zastanawiała się nad sensem zmiany miana. Czy lider zabawił się metaforą, by wskazać na zepsucie charakteru? Czy też może chodziło o wstyd, jaki przyniosła rodzinie, powodując że stała się wśród niej zepsutą krwią? Szakal doszła do wniosku, iż interpretacja miała być wolna - ostatecznie nazwa wybrzmiewała absolutnie negatywnie, odzwierciedlając stosunek Mrocznej Gwiazdy do wybuchowej kotki.
Potomkini Stokrotki wślizgnęła się pod rozłożysty krzew i przywitała z odpoczywającymi karmicielkami, wyglądającymi na zmęczone wieczną opieką nad szkrabami. Frezjowemu Płatkowi podała mięsisty kawał gołębia, a Jaszczurzemu Sykowi rzuciła starannie kilka mysz, by mogła się nimi podzielić z dziećmi. Została wyłącznie do wykarmienia jedna żywa dusza - siostra.
— Witaj. — mruknęła niechętnie do Ruiny, rzucając przelotnym spojrzeniem. — Chodź dzisiaj ze mną, po drodze wybierzesz coś, co lubisz.
— Dlaczego mam się ciebie słuchać? — burknęła. — Będziesz teraz się mścić, gdy masz ku temu okazję? Pokazywać swoją wyższość, bo mnie ukarano?
— Eh… — westchnęła. Ależ się zrobiła nagle podejrzliwa. — Powinnaś wiedzieć, że nigdy nie zniżę się do twojego poziomu, o to się nie martw. — usłyszała tylko parsknięcie padające z pyska kotki. — Chciałam, abyś zażyła świeżego powietrza i rozprostowała łapy, bo aż żal serce ściska, gdy widzę twój wzrok błagający o wyjście z więzienia.
— Takaś ty troskliwa, huh? Daruj sobie.
— Dobra, to może inaczej. — zbliżyła się do Ruiny i wystawiła groźnie zęby. — Pamiętasz słowa lidera, które wybrzmiały w dzień twojego rozszarpania? Masz obowiązek słuchać się kotów starszych rangą, a tak się składa, że ja do nich należę. Chyba nie chcesz ponownie wkurzyć przywódcy, prawda?
Zobaczyła zawahanie w brązowawych oczach i zgryz niepewności malujący się na czarnym futrze. Czyżby pojechała za mocno po ukaranej? Nie - pomyślała i zacisnęła szczęki - czasami musisz być ostra.
— Jesteś pewna, że możesz mnie od tak wyprowadzić?
— Z czego zrozumiałam, to owszem. — odpowiedziała. — W razie pomyłki całą odpowiedzialność biorę na siebie. Nie pozwolę, abyś dostała wpieprz z nie swojej winy.
Wyszły. Niektóre koty popatrzyły po sobie zaskoczone, widząc siostry w swoim towarzystwie. Był to rzadki widok - nie licząc sytuacji, w których Cień ganiała za Szakalem, by znowu się zabawić. Podeszły do rosnącej sterty zwierzyny. Kończąca się pora zielonych liści obdarowywała w sporą ilość pożywienia - nikt nie mógł narzekać na pusty brzuch, prędzej zwijano się z przejedzenia, gdy trening Chłodnego Omenu zdążył skręcić każdą kiszkę w organizmie. 
— Siostro, mam pytanie. — zawołała Ruina, wybierając najtłuściejsze zwierzę. — Dlaczego jesteś wciąż oschła? Myślałam, że przegadaliśmy już wszystko. 
— Nie nazywaj mnie "siostrą". — wysyczała i przymknęła ślepia. — Nigdy nią nie byłam. Tak - porozmawialiśmy, ale to nie oznacza, że nagle się pokochamy niczym najlepsze przyjaciółeczki. Do dziś śnisz mi się w koszmarach, do dziś pamiętam, jak wysyłałaś mnie po zwierzynę, nazywając od najgorszych. Gówniarz, szmata, przegryw - to tylko niektóre wyzwiska, które padły z twych ust. Nie dawałaś żyć, funkcjonować. Przypomnij sobie nasze pierwsze zgromadzenie. — przerwała, by dać Ruinie czas na analizę. — Co zrobiłaś w pierwszej kolejności? Złapałaś za kark! A żeby nie było mało, to uczepiłaś się mnie jak rzep ogona i nie dawałaś spokoju przez dobre pół godziny. I ja mam potem być dla ciebie miła? W twoich snach. — splunęła. — Traktuję cię jak "kogoś" tylko dlatego, że każdemu powinno zależeć na rozwoju członka klanu. Więzy krwi nie grają roli w moim kodeksie. Ja nigdy nie zapomnę o tym, co mi wyrządziłaś. 

<Ruino?>

[przyznano 5%]