Część ⅔
Czarne łapy jak smoła spływały z resztą rudzizny na dno nory, by móc zbliżyć się do Szakala. Nie wydawały żadnego hałasu. Z idealnym ustawieniem poruszały się przed siebie, aż natrafiły na wspólny grunt ze złotymi pasmami nowoprzybyłej. Ona za to nic nie zauważyła. Przestała już szaleńczo wydrapywać resztki "lidera", lecz furia na świat wyłączyła słuch, który by się przydał na tą okazję. Ciężko oddychała, gdy patrzyła na dzieło wcześniejszej niepoczytalności. Zjadł jej rozum, logikę i zdolność analizy. Po chuj jasny tak zajadle wyżywała się na czymś, co nawet nie istniało? Czy właśnie tak zachowują się ci, dla których droga do normalności zamknęła się na wieki? Wzdrygnęła się. Nie może więcej razy pozwolić sobie na brak kontroli.— Mam nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. — zasapała. — Gdyby jakiś kultysta podłapał słowa, to Mroczna Gwiazda wraz z Irgowym Nektarem zdzieliliby mnie na amen. Albo gorzej - zostałabym wygnana!
W kościach czuła ogromne zmęczenie. Co będzie, to będzie. Ospale zeszła wzrokiem z artystycznych bruzd pozostawionych przez pazury i odwróciła się. Odwróciła się, by ujrzeć złote oczy myśliwego, błyszczące w ciemności i czekające na reakcję. Zamurowało Szakal. Lis stał przed nią jak gdyby nic i gapił się na nią. Nie wyczuwała od niego bijącej wrogości, ale nie była na tyle głupia i głucha, by nie usłyszeć w żłobku o ich ostrych kłach wbijających się w ciała najpotężniejszych kotów, które następnie nieżywe padały na podłoże umoczone we krwi. Zwierzęta te, tak samo jak ona, polowały. Musiały się czymś żywić, by móc bez obaw prowadzić kolejny dzień, a do ich diety zaliczała się też ta mała popierdoła o nazwie Szakal. Jednak wszystko co mięsne, jest dobre dla drapieżników.
Cofnęła się do kąta. Co miała robić? Przeciwnik nie ruszył się z miejsca od czasu kontaktu wzrokowego, lecz nie mogła od tak sobie przebiegnąć koło niego. Z pewnością ruszyłby za nią, gdyby tylko tego spróbowała. Może powinna odwrócić jakoś uwagę albo czekać na następne posunięcie?
Patrzyła. Ruda istota z zaciekawieniem machała ogonem. W kolejnych chwilach wygięła grzbiet do góry z wystrzeloną do nieba kitą i obniżoną głową na dół. Małe łapy z ostrymi zakończeniami wysunęły się do przodu, ukazując typowo psowate pazury. Szakal nie rozumiała mowy ciała. Czy to przedstawiało pozycję do polowania? Lis zaszurał głośno kończynami i wydał z siebie głośny skowyt, zachęcający do podjęcia kolejnego działania.
— Myśl, cholero, myśl.
Postawiła na najgłupszy możliwy wybór - spapugowała postawę przeciwnika, próbując w ten sposób jakoś się z nim dogadać. Czy był to dobry wybór? Zaraz miała się o tym przekonać.
Minęło jedno mrugnięcie oka, a drapieżnik rzucił się. Szakal zakrzyczała w niebogłosy, widząc już przed sobą wizje śmierci. Nie potrafiła walczyć, nie mogła liczyć na wygraną. Głupia, głupia, głupia! Zakryła oczy ogonem jak kocię myślące, że gdy przestanie się widzieć, to również zniknie się nagle z egzystencji. Na grzbiecie czuła oddech lisa, pachnący niedawno zjedzoną wiewiórką.
I stało się coś, o czym nawet duchy Mrocznej Puszczy by nie pomyślały.
Rude stworzenie pacnęło lekko łapą w plecy Szakala i zaraz odskoczyło na bok, by wydać z siebie ponownie to dziwne szczeknięcie mieszające się z piskiem. Kotka przestała rozumieć sytuację, lecz nie na długo. Umysł rozjaśnił jawiącą się zagadkę. Pamiętała, jak kilka księżyców temu w podobny sposób została zaatakowana przez Cień, lecz nie po to, by stała się krzywda. Była to zabawa nazywana berkiem.
Berek.
Dotarł do niej cały sens. Zielonymi ślepiami przeskanowała młodego lisa i przestała się jeżyć, by wyglądać na kogoś "potężnego". Ze wzrostu nie mógł być dorosłym osobnikiem. Miała przed sobą po prostu wyrosłe dziecko, które szukało towarzysza dla miłego spędzenia nocy. Lecz gdzie podziewało się rodzeństwo bądź matka? Trzepnęła głową, nie czas na zastanawianie się nad takimi drobnostkami. Musiała nowemu kompanowi zapełnić jakoś biegnące godziny, nieubłaganie mijające z każdym uderzeniem serca. W oddali mienił się cel życiowy - pomagać każdemu, na ile jest to możliwe.
Teraz była jej kolej. Wyskoczyła w powietrze i pobiegła za rudzielcem, który uciekał w podskokach. Zapomniała o całym zmęczeniu, ciągnącym ją w dół jeszcze chwilkę temu. Wybiegła z nory i trafiła prosto na śnieg. Lawirowała pomiędzy białymi wybrzuszeniami, przeskakiwała przez zlodowaciałe konary i łapała gębą nieprzerwanie śnieżynki, gdy wzbierała w piersi oddech. Zbliżała się do lisa, który powoli męczył się wykonywanymi ruchami pomiędzy gęstą, pokrytą bielą ściółką. Uśmiechnęła się, kiedy była o krok od zwycięstwa. Tak się nie uciekało przed nią, oj nie.
Dotknęła długaśnego ogona. Pociągły pysk odwrócił się zaskoczony, a czarne łapy zatuptały w śniegu. Będzie ją gonił? Nie potrafiła odgadnąć, kiedy ta dziwna zabawa się zakończy.
Towarzysz ciemnej niedoli pokręcił głową, nawołując w ten sposób do siebie. Ich futra razem przenikały przez niekończące się tereny Klanu Wilka, przechodząc pod gęstymi gałęziami i połamanymi od ciężaru paprociami. Magia pory nagich drzew otaczała z każdej możliwej strony. Jaśniejące, przypominające nieco pustkę kolory oświetlały wyznaczoną ścieżkę. Ciężko było uwierzyć, że idzie się w noc - w oczach bardziej mienił się wieczór pełen gwiazd, kojący nieziemskimi barwami.
Spacer trwał tak długo, aż trafili do zasp śnieżnych. Co tym razem miało się wydarzyć? Szakal z zaciekawieniem wpatrywała się w piętrzący się widok, gdzie niczego szczególnego nie dostrzegała. Lis sprawnym krokiem wyminął ją i stanął nad drobną górką puchu. Parsknął do siebie. Przyłożył jedno ucho, a następnie drugie do wyznaczonego miejsca i skoczył. Ale nie tak, jakby normalny kot to sobie wyobrażał. Cała przednia część ciała zagłębiła się w zaspie, a tylne kończyny wraz z kitą wystawały ponad resztę, tworząc coś, czego złota nie potrafiła wytłumaczyć. W milczeniu przyglądała się poczynaniom psowatego, ledwo powstrzymując się od gromkiego śmiechu. Pierwszy raz widziała, aby niebezpieczny dla kotów łowca zachowywał się tak, a nie inaczej. Niedługo uświadomiła sobie, że chyba jako jedyna poznawała właśnie prawdziwą naturę lisów. Było to czysto fascynujące.
Nietypowy koleżka wydostał się wreszcie z myszą w pysku. Szakal patrzyła, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ten skok to polowanie?! Z rozdziawioną szczęką układała w umyśle zjawiska, których była świadkiem, jednakże mózg nie współpracował i jego jedyną odpowiedzią zdawało się słowo "co".
— J-jak t-ty to zrobiłeś? — odzyskała mowę. — M-muszę się tego nauczyć!
Naśladowała wcześniej pokazane kroki z największą dokładnością. Nasłuchiwała pojawiające się szmery malutkich pazurków, drapiących w ziemię oraz śnieg. Bez zawahania wskoczyła tam, gdzie źródło dźwięku się rozchodziło. Im mniej się zastanawiasz, tym większe szanse na sukces. Aczkolwiek zamiast wyjść z gryzoniem w zębach, pojawiła się na powierzchni z pyskiem pełnym śniegu, charcząc nim na lewo i prawo.
— Nie śmiej się! — krzyknęła do lisa, który wydawał z siebie gulgotanie przypominające duszenie się z rozbawienia. — t-to nie jest takie łatwe!
Spróbowała ponownie, i ponownie, jednak z marnym skutkiem. Uparte rzuty w zaspy trwały na tyle długo, że rudziak został zmuszony do odciągnięcia Szakal od terenów skaczących łowów. Przyszła uczennica zamachała nerwowo ogonem. A niech to! Jednak towarzysz miał rację, nie mogła próbować w nieskończoność po to, aby i tak nic nie osiągnąć. Zawrócili się, nie patrząc za sobą. Należało zostawić starania na bok, nie wszystko dla kota było możliwe.
***
Słońce jak zaspana mara wznosiło się ponad drzewa, krzewy i drogi, by dać znać żyjącej przyrodzie o nowym dniu. Czarne ptaki wyskoczyły ze swoich dziupl, jelenie przeszły przez puste pola, a zające nastawiły długie uszy w poszukiwaniu zagrożeń. Kotka również obudziła się w rytm doby, przeciągając się na pustej ziemi, gotowa do nowych wyzwań. Zamrugała. Szczenię lisa leżało w kącie legowiska z ożywionymi oczami. Przeżyła noc i tym samym została Szakalą Łapą.— N-nie wiem jak ci podziękować. — rzekła ze zmęczeniem w głosie. — Jesteś lisem, nie rozumiesz więc mojego języka. Nadal mam jednak nadzieję, że jakoś odbierasz moją wdzięczność. Tak bardzo chciałabym, abyś był wojownikiem, z którym mogłabym wymienić kilka słów. Jako Szakala Gwiazda nazwałabym cię... — zastanowiła się. Kątem oka zauważyła szramę na pomarańczowym barku. — Kojącą Blizną. Wiesz dlaczego? Nasze imiona są odzwierciedleniem charakteru bądź wyglądu. Zdajesz się być śmiertelnym niebezpieczeństwem, a rany tylko umacniają ten złudny obraz. Prawda jest jednak inna. Swoim lisim sposobem potrafisz wywołać uśmiech na pysku innych kotów, co każdy powinien cenić. Potrzebujemy sporo szczęścia na tym padole, bo uwierz mi - brakuje go.
Kojąca Blizna nie odpowiedział, jednakże zielonooka po obróconym uchu potrafiła wywnioskować, że słuchał ze skupieniem przemowy. Skinęła krótko głową i wyruszyła do wyjścia.
— Lepiej, żebyś uciekał. — zatrzymała się jeszcze na chwilę i obróciła złoto-czarnym pyskiem. — Dziwne, że cię jak dotąd nie znaleźli. Idź do swojej rodziny i poszukaj pogodniejszych lasów do życia... o ile posiadasz kogoś bliskiego.
Pożegnała się po raz ostatni. Czy ich drogi kiedyś się spotkają? Obolałymi łapami przeskoczyła przez kamienie i weszła wśród kłujących krzewów do obozu. Przekona się w przyszłości.
Cdn.
Wesołych Świąt! Życzę wam, abyście potrafili znaleźć wspólny język z każdą osobą,
Bo warto się dogadywać i żyć w zgodzie.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz