Praktycznie dopiero co usiadł, by odsapnąć po patrolu, gdy wyczuł obecność czarnego vana. Kocur usiadł obok niego tak, jakby był jakimś jego kumplem. Spiął się nieznacznie, bo nie wiedział co mu chodziło po głowie. Jego słowa tylko wzmocniły w nim czujność. Czy zaraz go za to skrzyczy i każe się wziąć do roboty? Oby nie. Padał na pysk. Odbębnił trening, dwa patrole i polowanie. Zasługiwał na kilka uderzeń serca spokoju.
— Musiałem coś zjeść — miauknął w odpowiedzi, by nie myślał sobie, że się lenił.
— Ciekawy zapach — nie zważając na dziwny wydźwięk tych słów, wymiauczał do niego. — To od treningu? A może zamierzenie o niego dbasz?... Osobliwy i niecodzienny. U przeciętnego kota wzbudziłby zawahanie, strach i nieufność, gdyby widział cię po raz pierwszy. Właściwie to ciekawa metoda na zastraszenie wroga...
Zmrużył oczy słysząc co go takiego zainteresowało. A więc przylazł, bo wyczuł jak cuchnie? Niech sam siebie powącha albo innych wojowników po treningu. Też nie pachnęli kwiatami.
— Tak. To po treningu. Nie myślę o zastraszaniu nikogo. Jakoś nie miałem... okazji, by się porządniej wymyć. Chłodny Omen nie daje nikomu forów, a często używamy pazurów i kłów, więc powstają rany — wytłumaczył to liderowi, bo może o tym nie wiedział, chociaż skoro wybrał syna do tej roli, to pewnie z nim wszystko uzgodnił. W końcu był jego psem... Jak ci wszyscy, co mieli naderwane uszy. — No i miałem pracować ciężko, to pracuje — dodał jeszcze, zerkając na niego nieufnie.
Lider uśmiechnął się lekko.
— Dobrze, że słucha się moich poleceń. Próbowałeś spojrzeć na to z mojej perspektywy, jak tłumaczyłem ci ostatnio? Wystarczy otworzyć oczy i zobaczyć więcej, niż czubek swojego nosa.
Tsa... Żeby jeszcze to pamiętał... No dobra, zapomnieć coś takiego byłoby głupotą, zwłaszcza że miał do czynienia z kimś, kogo poznanie było dla niego dość ważne, by nie stracić głowy.
Strzepnął na to uchem.
— Tak... Przyglądałem się i powiem ci szczerze, że dalej widzę świat tak samo, ponieważ wyznawałem ten punkt widzenia, jeszcze przed twoją rozmową ze mną. Nie uznaję Klanu Gwiazdy, tylko naturę. — chciał dopowiedzieć, że przecież nie gapił się na czubek swojego nosa, ale kocur znów pewnie nazwie go kłamcą, a nie zamierzał go denerwować. Sam fakt, że się nim dzisiaj zainteresował, wskazywał na to, że musiał pewnie coś zrobić nie tak. Jak inaczej miał wytłumaczyć, to nagłe zainteresowanie z jego strony? Bo na pewno nie chodziło o smród...
Czarny van uniósł wyżej brodę.
— Skąd też takie poróżnienie między nami, jeśli wierzymy w te same prawa, bracie? — Rozejrzał się po całej przestrzeni. — Kiedyś wierzyłem w bogów. Dopiero czas pokazał mi, że bogowie to żadne mityczne istoty, żadne puste słówka i obietnice, a natura, która nas otacza. Ona zawsze jest okrutna, ale nigdy zdradliwa. Trzyma się swoich praw, a może raczej bezprawia, w przeciwieństwie do Klanu Gwiazdy. — Spojrzał na niego. — Nie spodziewałbym się po tobie takiego wyznania. Wierzyłeś wcześniej w cokolwiek innego?
Drgnął słysząc słowo "bracie". Co tu się do cholery działo? Kocur zdawał się spokojny i rozmawiał z nim inaczej niż jakiś czas temu. Jego czujność przez to tylko się wzmocniła. Coś knuł... Na pewno. Znów bawił się z nim w jakieś swoje chore gierki? Musiał jednak zachować pozory spokoju. Nie powinno go to ruszać. Może chciał się wygadać, bo większość wybyła... Ale i tak... To było dziwne.
— No nie wiem... Może dlatego, że wymordowałeś mi rodzinę, "bracie"? — prychnął na te słowa, kontynuując. — Nauczał mnie o tym Ośnieżone Słońce, gdy zajmowała się mną Wiśniowy Świt za kocięctwa. Lubił gadać o tej wierzę, a mi bardziej podpasowała od tego co wyznawał klan. I nie... Wcześniej byłem za młody by w coś wierzyć.
Kocur zaśmiał się krótko.
— Och, mój drogi, nazywasz rodziną Osta i Ość. Koty, które nie urodziły cię, by cię kochać, a po to, byś odwalał za nich całą robotę. Gdybyś stanął u mojego boku, miałbym pewność, że twoja matka nie omieszkałaby zabić własnego syna z tego powodu. Tyle warci byli twoi rodzice. A brat? Cóż, za to też możesz podziękować matce. Oko za oko, ząb za ząb. Nie zrobiłem nic złego... Po prostu wymierzyłem sprawiedliwość. Ona zabiła moje dziecko, więc ja zabiłem jej dziecko — miauknął. — Och... Ośnieżone Słońce. Mój brat. Doceniam to, że wciąż szerzy tą wiarę. I przyznasz Łasico, że jest o wiele bardziej logiczna i prawdziwa niż wiara, którą kultywuje większość klanowych kotów.
— Zmieniasz coś zdanie. Wcześniej mówiłeś, że nie zasługuję na twoje zaufanie, a teraz mówisz, bym stanął przy tobie. Gdzie tu logika? — Tak. Jak nic był podejrzany. Musiał zachować ostrożność. Proponował mu w sumie to, co chciała uzyskać matka, ale nie mógł się tak łatwo przekonać, bo jeszcze sam nabierze podejrzeń. — Na dodatek twierdziłeś, że już Różana Łapa dostała od ciebie szansę, a ja nie mam na co liczyć, bo mam zdradziecką krew — przypomniał. — Tak, przyznaję. Klan Gwiazdy jest śmieszny i głupi. Te ich... zasady brzmią jakby spisywały je kocięta. Natura za to rządzi się swoimi prawami. Niezapisanymi, niewypowiedzianymi, prawdziwymi. — odpowiedział mu, nie patrząc w jego stronę.
— Ależ ja w żadnym momencie nie powiedziałem, byś stanął przy mnie. Powiedziałem, co by się stało, gdybyś to zrobił - powiedziałem, że twoja matka najpewniej by cię zdradziła — odparł spokojnie.
Chciał prychnąć, ale powstrzymał się. Musiał nieco zamącić mu w głowie. Zasiać to ziarno niepewności, które mogło w przyszłości wydać plony. Niech myśli, że wierzył w jego słowa, że wątpi w miłość matki. Tak mógł się do niego zbliżyć bardziej.
— A skąd masz pewność czy tego już nie zrobiła? — powiedział cicho, by zaraz głośniej kontynuować. — I wybacz, że wcześniej nie pomyślałem. Tak się złożyło, że byłem kocięciem, które nie znało się na świecie, by podejmować tak poważne decyzje, zwłaszcza że twoja córeczka znęcała się nade mną, podczas naszego wspólnego szkolenia. To... Nie zachęcało, wiesz? — Zaszurał łapą w ziemi.
Miał nadzieję, że to kupi. Granie idioty było proste, a zwłaszcza kogoś pokrzywdzonego przez los. Nie mógł dać mu poczucia, że stanowił zagrożenie. Lepiej, aby sądził, że nie miał względem niego żadnych morderczych zamiarów.
Mroczna Gwiazda uśmiechnął się lekko.
— Nie oczekuję od ciebie, że od początku będziesz wiedzieć, kogo stawiać za wzór. Kocięta ślepo ufają swoim rodzicom, a to niekiedy nie prowadzi do niczego dobrego. Znęcała się nad tobą? To prawo natury, Łasico. Była silniejsza. Dawałeś jej sobą pomiatać. Pozwoliłeś sobie być ofiarą, być może przez twój wiek. Ale teraz równie dobrze możesz być drapieżnikiem. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zrobił jej krzywdę na szkoleniu. Niech się dzieje, co ma się dziać. Nawet na uczniowskich walkach nie ma zasad, więc nie płakałbym, gdyby ktoś został zabity. Każdy ma równe szanse na wygraną w naturze. Przynajmniej na początku. — miauknął. — I trafna uwaga. Ale póki jesteś jej przydatny, najpewniej zrobi wszystko, by zmanipulować cię do osiągnięcia swoich chorych ambicji... A prawda jest taka, że nie ma dymu bez ognia. Gdyby nie napadła na mnie i na moich wojowników, to teraz nie miałaby śmiertelnego wroga. Szuka w tym mojej winy z goryczy i straty bliskiego. Myśli pod wpływem emocji, a nie czystej logiki... Bo to przecież nie ja zacząłem tę sprzeczkę, mój drogi.
Och... Fajnie wiedzieć. Akurat wątpił w to, że kocur rzeczywiście nie ukarałby go za to, że skrzywdziłby jego córeczkę. Jakoś nie miał oporu przed nadaniem mu upokarzającego imienia za wlanie Bielik. Dalej zachowywał czujność, uważnie słuchając jego słów, by nie popełnić żadnego błędu. Wystarczyło złapanie go za słówka i mógł wpaść w poważne problemy. Dalej więc postanowił gapić się na ziemię, by ukazać mu, że był zrezygnowany i całkowicie się poddał.
— Nie wiem kto zaczął, ale to mnie męczy. Dowiedziałem się od wojowników, że była na zgromadzeniu i z tobą rozmawiała. Dlatego wtedy zarzuciłeś mi kłamstwo, bo myślałeś pewnie, że ze mną się spotkała. Otóż nie. Ty jesteś dla niej ważniejszy ode mnie, już to pokazała. Wolała się ujawnić tobie, a nie mi. Gdyby była mądrzejsza, nie pokazywałaby się publicznie, że żyje. To głupota. — prychnął, wciskając mu kit, bo oczywistym było, że rozmawiał z kocicą. — Nie jestem cenny. Powiedziałeś w końcu, że mnie nie kocha. Nie jestem jej przydatny, ponieważ nie jesteś głupi. Pewnie wiedziała, że mnie jako pierwszego oskarżysz. Cokolwiek knuje, ja nie mam z tym nic wspólnego. Zapytaj może Kanią Łapę. On nie ma pleców jak ja. Wiem, że twoje "psy" mnie obserwują. Mogą ci potwierdzić, że nie mam nic za uszami.
— Ale mógłbyś być jej potencjalnym narzędziem, Łasico. Nie musiałaby brudzić sobie łap, gdyby miała idealnego pośrednika już na miejscu. A wiesz, gdy planujesz morderstwo, posiadanie sprzymierzeńców blisko swojego wroga może być naprawdę pomocne. Nawet, jeśli są pod naporem oskarżeń, mają kontakt z celem i mogą być źródłem informacji — miauknął niebieskooki, nie spuszczając z niego wzroku. — Mówisz, że się z tobą nie spotkała? Głupim byłoby tak łatwo zaufać twoim słowom, prawda? Komu innemu zdesperowana matka mogłaby powierzyć ważne zadanie, jak nie synowi, który wie, jak ostrożnie stąpać po cienkim lodzie?
Zmusił się, aby nie dać kocurowi sygnału, który zdradziłby mu, że jego spekulacje są bliskie prawdy. Tak... To był jego cel. Van przejrzał go, lecz mimo to, nie mógł tego potwierdzić dla własnego bezpieczeństwa. Tylko głupiec popełniłby tak poważny błąd.
— Mam jeszcze jednego brata, jak już wspomniałem. Może on coś wie? Ze mną nie gada, a ja nic nie wiem, ale muszę przyznać, że ciekawy plan. Raczej bym się na niego nie zgodził, gdyby to co mówisz było prawdą, wiesz czemu? Bo nie jestem samobójcą, a zbliżanie się do ciebie, to ostatnia rzecz o jakiej marze — Skrzywił pysk, wbijając wzrok w łapy.
Modlił się w duchu by to kupił. Jeżeli się uda, plan pójdzie dość gładko. Zdobędzie jego zaufanie, poświęci brata i na końcu... na końcu uda mu się go zabić.
Kąciki ust lidera zadrgały.
— Naprawdę lubisz zrzucać cel i podejrzenia na kogoś innego — zauważył, wpatrując się w niego. — Może czujesz się przytłoczony pytaniami? Zmieszany niewygodnymi tematami rozmów? Może chcesz, bym zajął się kimś innym? — wypytywał, desperacko pragnąc dotknąć w nim jakiegoś czułego punktu. — Doceniasz moje możliwości. To dobrze. Świadczy to o tobie, że byłbyś bardzo dobrym łącznikiem. Bo wiesz, do czego mógłbym się posunąć, a co za tym idzie, zachowujesz odpowiednią ostrożność i masz podstawy, by przewidzieć pewne zachowania z mojej strony. A to byłaby bardzo dobra taktyka na atak w odpowiednim momencie. Nie sądzisz?
Spiął się nieznacznie na jego pytania. Owszem. Nie podobało mu się to. Zachowywał przez to wzmożoną czujność, ponieważ zdawał sobie sprawę, co może się stać, jeżeli się zdradzi. Zmarszczył czoło, sugerujące głębokie zamyślenie nad padającymi słowami kocura.
— A jakbyś ty się czuł, gdyby ktoś co po chwilę cię oskarżał o jakieś spiski? I to lider, który może mnie zabić, jeżeli uzna swoje słowa za prawdę? — Posłał mu długie spojrzenie spod byka. — Masz ciekawe pomysły. Tak jakbyś był tu najważniejszy i każdy planował cię zabić — prychnął. — To już paranoja. Nie lubię cię, jak już ci wcześniej wspominałem, ale gdybym cię nawet zabił, to twoje psy rozszarpałyby mnie na miejscu. To nie jest dla mnie korzystne wyjście — Wrócił do wpatrywania się w swoje łapy, a powieka mu lekko zadrgała. Odkąd przy nim usiadł, nie potrafił pozbyć się tego spięcia, które czuł w ciele. Dobrze, że się nie jąkał, bo każde jego pytanie powodowało w nim tylko większy stres. Nie kupił tego... Zaczął drążyć. Cholera, musiał wymyślić coś innego.
— Masz rację, Łasico, oszczerstwa nie byłyby dla nikogo przyjemnym doświadczeniem — Widział jak kocur przyglądał się mu wnikliwie, obserwując jego drobne spięcia czy podrygiwanie powieki. — A jednak, twoje zachowanie wskazuje na to, że masz coś do ukrycia, coś czego nie chcesz, by inni mieli do niego dostęp. Kot fałszywie obrzucany oszczerstwami byłby prędzej... Wyraźnie zestresowany. Zmieszany. Zbity z tropu. A ty zdajesz się to maskować — W skupieniu próbował analizować jego podejście do zarzutów. — Nie jesteś zdezorientowany. Wiesz, o czym mowa — zniżył ton głosu. — Wiesz, skąd wynikają z mojej strony takie podejrzenia. Z jakiegoś powodu nie chcesz się z nich oczyścić, a przenieść je na kogoś innego, z kim nie masz najmniejszego kontaktu. Sprytne — miauknął, nie spuszczając z niego wzroku.
— Nie chcę robić ambarasu na cały obóz tak jak Sosnowa Igła, bo ktoś coś mi zarzuca. Jeszcze mi brakuje na karku innych idiotów, którzy będą nazywać mnie zdrajcą. Starczy mi twoja trzoda. — burknął, starając się zachować zimną krew. — Nie popłacze ci się tutaj, jak jakiś kociak. Nie będę błagać cię o litość czy inne bzdety. Mam swój honor, a Sosna rzuca we mnie gorszymi oskarżeniami niż ty, więc możesz uznać, że przywykłem i nie robi to już na mnie żadnego wrażenia. — Uniósł wyżej łeb, prostując się pierwszy raz z przygarbionej postawy. — Oczyścić mówisz? A co to da? I tak uznasz mnie za winnego. No i niby w jaki sposób miałbym to zrobić, co? — Nie skomentował sprawy z bratem, puszczając ją mimo uszu.
— Bardzo gwałtownie zareagowałeś na moje słowa — miauknął czarny van — A przecież nie mówię, że to konkretnie ty spiskujesz. Zupełnie, jakbyś wziął to personalnie do siebie — Przekręcił łeb. — Jesteś pierwszą osobą, którą możnaby podejrzewać o zdradę. Wiesz z jakiego powodu. To dla ciebie dziwne, że jesteś obiektem podejrzeń? Gdybyś był przyzwyczajony, nie byłbyś już raczej spięty przy takich rozmowach. Nie chodzi tutaj o robienie ambarasu. Gdybym chciał cię zabić, to zrobiłbym to już dawno. A obecnie? Nie opłaca mi się to — odparł zgodnie z prawdą. — Sosnowa Igła nie potrafi myśleć logicznie. Nawet w walce polega na furii, a nie na strategii. Dlatego wymierzając ciosy widać, że kosztuje to ją wysiłek. Jej oskarżenia są warte tyle, co nic, Łasico — stwierdził, zachowując wciąż względny spokój. — Czemu miałbym uznać cię za winnego? Gdybyś był pewnikiem w mojej opinii, to byłbyś już dawno martwy. Karając cię, nie mając pewności, że robię to słusznie, sam podkopałbym pod sobą dołek, wstrzymując rozwój sytuacji. Straciłbym niewinnego wojownika, nie dowiadując się niczego nowego. Nie jestem bestią od morderstw, Łasico, nie zabijam wszystkiego, co nie jest zgodne z moimi poglądami.
Oblizał pysk, lekko się kołysząc na boki. Ta jasne. Nie był bestią. Nie uwierzy. Widział do czego jest zdolny. Ile poświęcił żyć. Ta ziemia spłynęła krwią już wiele razy, by mógł ją wybielić.
— Nie ufam ci. Twoje zachowanie udowodniło mi wiele razy, że jesteś niesprawiedliwy, a ja nie chcę za niewinność stracić głowy. — Widać było po nim, że chcę wstać i odejść od kocura. Nawet uniósł się na łapy, zerkając w jakieś bezpieczne miejsce. — Skoro uważasz mnie za niewinnego, to czemu wypytujesz? Sam przed chwilą wspomniałeś, że coś ukrywam i według ciebie odgrywam pokrzywdzonego. Zdecyduj się w końcu. A teraz wybacz, ale obowiązki mnie wzywają. Miło się gadało — parsknął jeszcze pod nosem, robiąc kilka kroków w bok, by sprawdzić, czy mógł sobie pozwolić na ten ruch.
— Nie powiedziałem, że uważam cię za niewinnego. Powiedziałem, że nie mam pewności, że jesteś winny. Ale mam prawo cię podejrzewać — zaznaczył. — Jestem niesprawiedliwy? Po prostu zachowuję środki bezpieczeństwa. Też robiłbyś to na moim miejscu. Trzymałbyś wrogów zajętych czymś innym, żeby nie mieli sił i czasu, by wbić ci pazury wprost w gardło. Mówię ci to, więc jednak mam jakieś resztki zaufania do ciebie — Widząc, jak się podnosi, przekrzywił nieznacznie łeb. — Niewygodna rozmowa? Nie wydaje mi się, byś musiał coś teraz robić. Rozmawiasz z przywódcą, a to ja mam prawo wyznaczać i zdejmować obowiązki — miauknął, świdrując go spojrzeniem.
Czuł jak ziemia paliła mu łapy. Nie chciał dalej z nim kontynuować tej rozmowy. Schodziła na bardzo niewygodne tematy, w których mógł popełnić błąd. Już mu starczyło uwagi lidera. Nie chciał aż nadto jej w swoim życiu. Musiał go spławić, bo czuł, że jeśli jeszcze trochę z nim tu poprzebywa, to straci głowę.
— Muszę iść na patrol, zapolować, sam przecież nałożyłeś na mnie prace powyżej oczekiwań. — Zatrzymał się jednak, chociaż łapy go wręcz ciągnęły do odejścia. — A ty jesteś bardzo zajęty i nie powinieneś zawracać sobie głowy rozmową z jakimś szczurem.
— Nie każę ci iść dziś na patrol ani na polowanie. A moje słowo jest ostateczne — rzucił od niechcenia. — Mam dla ciebie wystarczająco dużo czasu. Czasami lepiej jest się zmierzyć z przeciwnościami, zamiast ich unikać.
Cholera. Wolał już iść na ten patrol i polowanie niż z nim dalej gadać. Czuł się jak na przesłuchaniu, a obecność kocura tylko powodowała w nim masę negatywnych emocji.
— Jak łaskawie... Czuję się zaszczycony. — odparł kąśliwie, niechętnie zwracając wzrok w stronę miejsca, w którym siedział. Za bardzo nie chciał tam siadać i słuchać gderania lidera. Dlatego też bił się ze swoimi myślami, dalej stojąc, tak jakby kocur miał zmienić jeszcze zdanie.
— Na twoim miejscu uważałbym na słowa — miauknął Mroczna Gwiazda. — Kiedy jesteś na niższej pozycji, zamiast pyskować lepiej jest zachować pokorę. — Wstał i podszedł bliżej niego, przez moment wpatrując się mu w oczy. Po chwili szybko ustanął mu mocno na łapę i przewrócił na grzbiet, stawiając łapy po obu jego bokach. Jedyne co przeszło mu wtedy przez myśl to - Cholera. Ten ruch go zaskoczył. I to... bardzo. Nie ukrył przerażenia wymalowanego na swoim pysku, które na chwilę na nim się znalazło, nim szybko przybrał kamienną minę. Ta pozycja była... bardzo dosadna.
— Co ty byś zrobił, gdybyś był przywódcą? — spytał bezpośrednio ten potwór. — Sądzę, że twoje decyzje nie byłyby specjalnie inne. Jesteś jak ja, a wypierasz się tego tylko dlatego, że nie pałasz do mnie sympatią. A może i nienawidzisz? Kto wie, co się skrywa w tym umyśle. Nie zależy mi na wrogości wobec ciebie. Jesteś wart więcej niż twoja matka.
Przerwał kontakt wzrokowy z liderem, łapiąc głębszy oddech.
— Na pewno bym nie robił... takiego... czegoś... Jesteś za blisko. — stwierdził. Łatwo mógł teraz wgryźć się w jego gardło i go zabić. To była okazja, ale nie zrobił tego. To nie był jeszcze na to czas. Tylko udowodniłby mu kim był i stracił szansę na przeprowadzenie planu. — Już ci mówiłem co o tobie sądzę. Zejdź ze mnie.
Lidera uniósł brew.
— Boisz się mnie? — spytał. Otworzył pysk i wysunął pazury, szybko schylając się do jego gardła, żeby w ostatnim momencie specjalnie chybić i z niego zejść. — Nie martw się, nie jestem zainteresowany ubojem potomków Ości — rzucił, odwracając się, by odejść.
Prawie zszedł tam na zawał. Zaparło mu dech w piersi, a życie przeleciało mu przed oczami. Gdy odszedł, dał nogę do legowiska wojowników, nie odpowiadając mu na to. Drżał cały z przerażenia i w końcu dał upust emocjom, które tak usilnie skrywał przed liderem. Zignorował nawet pytający wzrok Krzaczastego Szczytu, który widział jak się hiperwentylował, by uspokoić swoje zszargane nerwy. Nie mógł uwierzyć, że pchnął go na skraj! Dobrze jednak, że tego nie widział. Ale tak... bał się go i to cholernie. Rozmowa z nim była niczym walka na śmierć i życie. Matka zwariowała wierząc, że podoła temu wszystkiemu. Przecież on tu zwariuje nim wykona jej plan! Na resztę dnia, wierząc w słowa tego potwora iż miał wolne, nie wychodził z legowiska, plując sobie w pysk na to wszystko co się stało. Stracił kontrole. Pierwszy raz.
***
Nie miał pojęcia czy iść sobie strzelić w łeb o drzewo, czy wskoczyć do wody, by się utopić. Jego życie coraz bardziej przybierało niepokojący obrót. Irgowy Nektar przyparła go do muru i nie dała szans na wycofanie się. Przysiągł jej lojalność, przez co zmuszony był stać się jej pionkiem w tej chorej grze. Inaczej... pożegnałby się z życiem. Ona wiedziała. Zawsze się jej obawiał i słusznie. Teraz jednak skoro skonfrontowała się z nim, by ukrócić jego zapędy, najwidoczniej popełnił poważny błąd, który zmusił ją do interwencji. Czy to szukanie sojuszników, którzy by go wsparli? Mogło tak być. Nocna Tafla za mocno rzuciła jej się w oczy. Trzeba było ją pogonić, a nie pozwalać, by pointka go ochraniała. Teraz... był stracony. Nie porzucił jednak swojego planu, o nie. To drobna niedogodność, ale poradzi sobie. Musiał tylko dać poczucie zastępczyni, że był jej wierny. Zbliży się tak do sojuszników Mrocznej Gwiazdy, tak jak chciała matka i wybada sprawę od środka. Tylko... Czy mu się to uda? Nie wiedział. To zadanie było ciężkie. Musiał je wykonać sam. Nie miał pomocy, a stawką było jego życie.
Wrócił do obozu, rzucając piszczkę na stos ze zwierzyną. Jego kondycja się poprawiła i już nie padał na pysk tak, jak podczas jego pierwszych treningów. Cieszył się z tego, bo czuł jak wzrastał w siłę.
Położył się na uboczu, ciesząc się ładną pogodą i przymknął oczy. Musiał pomyśleć nad kolejnym krokiem. Lidera unikał jak ognia. Schodził mu z oczu już od księżyca czasu. Zamierzał dalej to praktykować. Nie był gotowy na kolejne z nim starcie.
<Mroczna Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz