Nie mógł uwierzyć w głupotę Nocnej Tafli. Dalej nie pojmował, jak ona zgodziła się na ten jego idiotyczny pomysł. Szczerze? To nie skontaktowałby się z matką, gdyby nie jej zwodzenie nad uchem. Chciał ją po prostu uciszyć, a jednocześnie wykorzystać. Jeżeli wpadnie, mógł to zrzucić na pointke. Potrzebował odpowiedzi. Coraz częściej myślał nad całym planem matki, który tak naprawdę zawalił się dość szybko i sprawnie przez wnikliwość zastępczyni. Nie mógł go poprowadzić tak, jak oczekiwała od niego liliowa. Musiał nanieść poprawki, zatoczyć koło i po pierwsze skupić się na innym celu. Bo bądźmy szczerzy, ale był w czarnej dziurze. Sam, otoczony przez wrogów z jakąś marną namiastką sojuszników pod postacią łamag życiowych. Jak miał z nich zrobić szpiegów, czy też współpracowników w zbrodni, gdy nie był pewny co do ich lojalności? Nie. Musiał zrobić to sam.
Ściemniało się. Zaraz każdy powinien ułożyć się do snu. Starał się dusić w sobie emocję, by nie pokazać po sobie stresu. Wiedział, że był obserwowany. Nie mógł pozwolić sobie na błąd, a to co zamierzał zrobić było bardzo niebezpieczne i mogło kosztować go głowę.
Przyglądał się spod przymrużonych powiek, jak wojownicy wchodzą i układają się na posłaniach, by wypocząć po ciężkim dniu. Z tego co wiedział, nocą wyjścia pilnował jeden strażnik. Nocna Tafla miała się nim zająć, tak jak zresztą całą resztą z odwracaniem uwagi, gdy już dotrą na granicę. Miał nadzieję, że matka dostała jego wiadomość. Musiał ją zaszyfrować, ale wierzył, że kocica zrozumie przekaz. Ustalili go po to, by móc kontaktować się ze sobą w kryzysowych sytuacjach. Słowa brzmiały głupio i niewinnie, lecz ukrywały w sobie czas spotkania. I właśnie on nadchodził. Dzisiejsza noc. Tam, pod rozkładającymi się szczątkami potwora. Tam wreszcie uzyska odpowiedź na dręczące go pytania.
Oczekiwał w napięciu i skupieniu, aż wszyscy usną. Robiło się późno. Usłyszał jak Nocna Tafla powoli podnosi się z posłania i bezszelestnie opuszcza legowisko. Zaraz miał pójść jej śladem. Uchylił powoli powieki, dostrzegając otulone snem sylwetki. Wsłuchiwał się w ich miarodajne oddechy, gdy przemknął w stronę wyjścia niczym cień.
Uniósł łeb, biorąc głęboki oddech, by spojrzeć na niebo zakryte przez korony drzew. Rozejrzał się po otoczeniu dostrzegając ponaglający ruch ogona starszej wojowniczki, która wskazywała na śpiącego strażnika. Czyli los im sprzyjał. Już sądził, że kocica będzie musiała go jakoś odciągnąć, dając w łeb, budząc przy tym cały obóz…
Skinął jej głową, po czym szybko przeszli przez tunel w krzewie, wychodząc w las. Teraz nie musieli silić się na ostrożność. Granica z Klanem Burzy wzywała.
***
Obserwował patrol, który snuł się po okolicy bez celu. Że też chciało im się nocami pilnować granicy. Czy te koty miały czas na sen? Mroczna Gwiazda oszalał jeżeli sądził, że ktokolwiek to wytrzyma. No, ale było to na ich korzyść. Zmęczony przeciwnik jest łatwy do pokonania. Skinął łbem Nocnej Tafli, dając jej sygnał. Pointka szybko wzięła się do roboty, robiąc szum. Wojownicy zaniepokojeni odgłosami pękających gałęzi, odwrócili się, a zaraz usłyszeli jak coś, a raczej ktoś, umyka w te pędy.
— Intruz! Łapać go! — wrzasnął któryś z Wilczaków, ruszając w pogoń.
Chwilę odczekał, aż wszyscy znikną z zasięgu jego wzroku, po czym wynurzył się ze swojej kryjówki. Granica stała otworem. Miał nadzieję, że zdąży rozmówić się z matką i wrócić na czas nim patrol wróci. Powoli przekroczył zapachową linię, a następnie skierował kroki w stronę Upadłego Potwora. Ha… Ciekawa nazwa tak swoją drogą. Teraz pasowała idealnie do jego nowego imienia. Oby Zakrzywiona Ość na niego czekała. Stres go zżerał od środka, ponieważ obawiał się, że nie będzie zbyt miło powitany przez starszą kocicę. Ale… Doszło do czegoś, czego się nie spodziewali. Musieli przerobić plan, a on musiał zdobyć odpowiedzi na swoje pytania.
***
Upadły Potwór rzucał głębszy cień na puste wrzosowiska. Z tej strony wyglądał na większego, a zapach jaki wydzielał, przywodził na myśl potwory Dwunożnych. Rozejrzał się ostrożnie po otoczeniu, dostrzegając siedzącą samotnie sylwetkę, skrytą za kamieniem. To ona… Matka. Uśmiechnął się, przyspieszając kroku. Jak dobrze było ją widzieć! Tęsknił, chociaż obawa w nim rosła, gdy przypominał sobie ten sen, w którym kocica próbowała go zabić. Ale to była przecież tylko senna mara. Nic takiego się nie stanie.
— Jestem — powiedział do liliowej, która strzepnęła uchem i zwróciła łeb w jego stronę.
Jej wyraz pyska jasno wskazywał na to, że nie była zadowolona z tego nocnego spotkania.
— Co ja ci mówiłam? Żadnych kontaktów. Wiesz jak dużo ryzykuje wymykając się tu? — Wbiła w niego ostry wzrok.
Zacisnął pysk. A on niby nie ryzykował?! Mógł stracić życie! ŻYCIE! Gdyby ją nakrył jakiś Burzak, pewnie dostałaby tylko naganę i dalej żyła w dobrobycie. Nie chciał jednak rozpoczynać rozmów od kłótni. Nie przybył tu po to.
— Wiem, ale sprawy się pokomplikowały. — powiedział chcąc zobaczyć jej reakcję.
Wojowniczka zmarszczyła brwi, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
— Co to znaczy pokomplikowały?
— Oni… wiedzą. — Uderzenie było tak nagłe i niespodziewane, że aż się zachwiał.
Zamrugał zdziwiony, masując się łapą po policzku.
— Jak to wiedzą?! Miałeś jeden cel! Nie rzucać się w oczy, zdobyć ich zaufanie i wykonać zadanie! To takie trudne?!
Tak! Właśnie to było takie trudne! Nie wiedziała ile musiał poświęcić nerwów, by w ogóle zdobyć namiastkę ich zaufania. Zakrzywiona Ość zachowywała się tak, jakby nie rozumiała kim był ich przeciwnik. Sądziła, że Mroczna Gwiazda da się na to tak łatwo nabrać? A Irga? Czy uwzględniła ją w tym wszystkim? Irytacja w nim wzrosła. Może i knuła morderstwo lidera Wilczaków od wielu, wielu księżyców, ale z marnym skutkiem. Zwykle chodziła z Ostowym Pyłem, chcąc go ubić w jakiejś leśnej dziurze. No i co? I nie udało jej się tego nawet w małym kawałku osiągnąć, a żyła od niego już wiele księżyców!
— To było zbyt przewidywalne! Syn jego wroga, nagle zaczął się z nim spoufalać. To… To brzmi podejrzanie! Na dodatek Irgowy Nektar… Nie wiesz jaka to szczwana lisica! W tym planie jest masa dziur. Trzeba go zmienić, zmodyfikować. Ty nic nie myślisz — prychnął.
Zakrzywiona Ość wyszczerzyła kły.
— Jak ty się zwracasz do matki bachorze? Mój plan jest idealny. To ty nie wykonujesz tego poprawnie. — powiedziała co wiedziała, a on zacisnął pysk ze złości. — Może myliłam się. Może Kania Łapa powinien wziąć to na swoje barki, skoro ty nie potrafisz tego udźwignąć.
Wziął głęboki wdech. To go zabolało. Jak… Jak mogła tak mówić?! Przecież wybrała go, szkoliła i to dzięki niej był tym kim był. Jego brat nie był wcale mądry, a tym bardziej nie przepadał za wmawianą mu przez matkę propagandą. Ten mysi móżdżek wpadłby szybciej od niego! No i oczywiście zginął, bo nie potrafiłby utrzymać się w tej grze.
— Z całym szacunkiem, ale to byłoby jeszcze gorsze. — syknął, machając ogonem. — Nic nie da zmiana. Jak nagle Kania Łapa zacznie się łasić do Mrocznej Gwiazdy, to już całkowicie ten plan zostanie spalony. Może mi nie ufają, może wiedzą, że działam na twoje zlecenie, ale nie mają pewności. Staram się ich zwodzić, matko. Nie jestem bezużyteczny. Trzeba jednak zmienić plan. Pomyślałem, że… — nie dokończył, bo kocica mu przerwała.
— Skoro nie są pewni, to ciągnij to dalej. Stracą czujność prędzej czy później. Już niedługo Kamienna Gwiazda dowie się kto porwał jej wojownika. Wybuchnie wojna. Wtedy masz go zabić, raz na zawsze. — przypomniała mu o tym.
Nie zgadzał się z tym. To był zły plan. Nie uda mu się w tak krótkim czasie zbliżyć do kocura i jeszcze go ubić, gdy będzie otoczony swoimi psami. Frustracja zaczęła go coraz bardziej przytłaczać. Miał lepszy plan. Skuteczniejszy.
— A może zrobimy, że… — zaczął, lecz wojowniczka syknęła na niego, urywając ponownie jego wypowiedź.
— Żadnych ale czy że! Nie zawiedź mnie, Łasico. Jesteś naszą wolą zemsty. To ty skąpiesz łapy we krwi i uwolnisz klan od tyranii.
Na sam wydźwięk swojego dawnego imienia, zrobiło mu się niedobrze. Ugh. Nie. Widział do czego kocica zmierzała. Miał się poświęcić. Zginąć, próbując zamordować Mroczną Gwiazdę, gdy ona będzie świętować. Coraz bardziej przekonywał się w tym, co od jakiegoś czasu chodziło mu po głowie. Dla niej nie był synem… a narzędziem.
— Tak… Jasne… — mruknął niemrawo, nie zamierzając się z nią kłócić.
Słysząc jego zgodę, liliowa przygładziła nastroszoną sierść, uśmiechając się lekko z zadowoleniem.
— To wracaj i nie zawracaj już mi więcej głowy. Następnym razem nie stawię się tu, zapamiętaj to. — ostrzegła, podnosząc się z miejsca.
Szybko zatarasował jej drogę. Musiał ją o coś jeszcze zapytać. Nie przyszedł tu w końcu rozmawiać o planie. To była tylko wygodna wymówka, aby ją tu przywołać. Musiał dowiedzieć się prawdy.
— Jest jeszcze coś… — zaczął, powoli widząc jak wyraz pyska kotki zmienia się z zadowolonego, w przepełniony chłodem. — Łasica… ty i tata… co robiliście przed Klanem Wilka?
— Co to za pytanie? — fuknęła liliowa.
— Ważne. Proszę matko. Powiedz. — nalegał. — Inaczej nie odejdę.
Nie miał od kogo innego się o tym dowiedzieć, jak nie od niej. Ojciec nie żył, a brat był także zielony w tym temacie. Cisza przedłużała się. Słyszał tylko swój oddech i bicie swojego serca.
— Dobrze. — Dawna Wilczaczka usiadła na ziemi, próbując sobie przypomnieć tamte czasy. — Życie samotnika jest ciężkie. Łasica był pierwszym kotem, którego spotkałam. Był dla mnie niczym brat. Jego przebiegłość pozwalała nam przeżyć każde trudności. Nie miał w naturze się poddawać, uparte to było jak osioł. — Uśmiechnęła się na to wspomnienie. — Przyznaje, że nie byliśmy zbyt… dobrymi mieszkańcami Siedliska Dwunożnych. By przeżyć należało robić wiele niemoralnych rzeczy. Twój ojciec… Był taki jak my. Łasica go polubił. Musiałam wiele razy ustawiać tych mysich móżdżków do pionu, bo pakowali się ciągle w tarapaty.
— Ile ich było spowodowane zamordowaniem niewinnego kota? — zapytał.
— Nie oceniaj mnie. Twoje łapy również spłyną krwią, czy tego chcesz czy nie. Pisane ci to było tak jak i nam. — prychnęła.
— Musieliście uciec przed konsekwencjami, dlatego wybraliście ten las, gdzie wszystko się stało… — mruknął, przypominając sobie historię, którą od kocięctwa opowiadała mu matka. — Co tam dokładniej zaszło?
— Lepiej o tym nie wspominać… — Spojrzała w niebo. Obserwował ją uważnie, analizował każdy najmniejszy szczegół w jej mimice, by odkryć to, co starała się przed nim ukryć. — Na pewno rozeszło się to echem, tyle mogę ci zdradzić.
No świetnie. Miał matkę wariatkę, która w młodości doprowadziła najpewniej do jakiejś krwawej katastrofy i starała się teraz wybielić, nie mówiąc mu tego dosadnie w pysk. Ugh… Chociaż przeczuwał, że jej łapy nie spłynęły krwią dosłownie. Gdyby tak było, dawno już rzuciłaby się na Mroczną Gwiazdę, tak jak zrobił to jego ojciec. Musiała być mózgiem tej operacji, a całość zrzucać na barki kocurów. Brzmiało to… znajomo.
— Czy zaspokoiłam twoją ciekawość? — zapytała, chcąc już odejść i zostawić przeszłość za sobą.
Skinął łbem. Odsunął się, obserwując jak kocica go mija i odchodzi. Nie rzuciła pożegnania. Nie zapytała co u niego. Po prostu przypomniała mu o tym co miał zrobić, a skoro to zrobiła, mogła już odejść na odpoczynek, ciesząc się kolejnym, nudnym dniem, gdy on będzie walczył o przeżycie. Wbił pazury w ziemię. Podjął już decyzję. Dostał potwierdzenie swoich przypuszczeń. Odwrócił się i odszedł, znikając w wilczackich lasach.
***
Wszedł ostrożnie do obozu. Ciekawiło go czy Nocna Tafla już wróciła. Trochę mu zeszło, ale miał nadzieję, że uda mu się przemknąć niepostrzeżenie do legowiska i wstać ze wschodem słońca, tak jak każdy kot. Gdy zbliżał się do krzaka, dojrzał… czyjś błysk ślepi. Cholera. Na szczęście zdołał się cofnąć w porę, uderzając grzbietem o ogrodzenie z gałęzi, nim padł przed Irgowym Nektarem do łap. Kocica zdawała się nie poruszona jego pojawieniem się. Usiadła przed nim, świdrując go wzrokiem, a on starał się nie zejść tam na zawał.
— Gdzie byłeś? — zapytała spokojnie.
Musiał skłamać. Musiał, ale coś sprawiło, że zerknął w prawą stronę, dostrzegając jednego kota z patrolu, który zmęczony wisiał nad stosem ze zwierzyną, jak skarcony kociak. Cholera. Musiała wiedzieć. Spodziewał się tego. W końcu patrol rzucił się w pogoń za jakimś intruzem, Irga już musiała zostać powiadomiona. Jego pojawienie się w takim momencie stawiało go… w bardzo złej pozycji.
— Szukałem prawdy. — odpowiedział jej, co spowodowało, że na pysku złotej dostrzegł niewielkie zdziwienie. — Miałaś rację. — Wbił wzrok w jej oczy, pokazując, że mówił prawdę. Bo to była prawda. Taki był cel jego spotkania z matką. Odkryć jej fałszywą maskę i dostrzec to co skrywała przed światem.
Złota milczała przez jakiś czas, a on czekał na wyrok. Jaka była szansa, że powie o tym Mrocznej Gwieździe, a ten go publicznie straci? Duża. W zasadzie dobrze, że leżał, bo zaraz zrobiłoby mu się słabo. Już teraz czuł się niczym ofiara, czekająca na ruch drapieżnika.
— Idź spać. Pogadamy rano — zadecydowała, odchodząc.
Uniósł się ciężko na łapy, po czym przemknął do legowiska wojowników, widząc jeszcze jak nieodgadniony wzrok zastępczyni pali mu futro.
***
Co było gorsze od zgrai Mrocznej Gwiazdy? Jego brat. Kania Łapa znów zawalił walkę i był o włos od wylecenia na zbity pysk z klanu. Czy się tym przejmował? Niezbyt. Nie był z nim blisko. Wręcz nakłaniał lidera do tego, by przyjrzeć się mu bardziej, byle tylko jego wzrok znalazł sobie inny cel. Tym razem jednak to brat zainicjował spotkanie. Nie pamiętał kiedy ostatni raz ze sobą rozmawiali. Być może nigdy. Kocur wydawał się spokojny, gdy zaproponował mu wspólne polowanie. Nie miał pojęcia co knuł, ale już zdążył zauważyć, że jego rodzina była fałszywa. Nikomu nie mógł już ufać.
Nie za bardzo mu się chciało z nim gdzieś iść, zwłaszcza że po rozmowie z Irgą dalej czuł się… dziwnie obdarty ze skóry, chociaż ta nie tknęła go nawet łapą. Dodawanie kolejnych podejrzeń w jego stronę, nie było mu na łapę. Brat jednak nalegał, więc poszedł. Ciekawe o co mu chodziło. Szli dość długo, przedzierając się przez las, lecz na żadne myszy kocur nawet nie spojrzał, chociaż te umykały mu pod łapami. To udowodniło mu, że polowanie było tylko wymówką. Uczeń zaprowadził go nad rzekę, dokładnie na granicy, zatrzymując się i jeszcze sprawdzając otoczenie, by upewnić się, że nikt za nimi nie szedł.
— Co ty robisz? — warknął do niego czekoladowy, siadając przed nim. — Miałeś chyba ich nienawidzić, a nie się spoufalać.
Zamrugał zaskoczony tępotą brata. Więc o to chodziło? Zauważył, że za bardzo wnikał w kontakty z wrogiem? Obudził się. Matka najwyraźniej nie kontaktowała się z nim, skoro uważał to za coś niewłaściwego. Być może wtedy zrozumiałby, że taki był plan.
— Nie interesuj się tym. To nie twoja sprawa. — odparł, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
— Właśnie, że moja! Matka kazała mi cię pilnować. Ciężko było do ciebie podejść, przez te twoje plecy. Od kiedy to zmieniłeś strony, co? Zachowujesz się karygodnie. Przynosisz wstyd naszej rodzinie! Kto to widział, by kłaniać się przed swoim wrogiem?
Zacisnął pysk, wbijając pazury w ziemię.
— Nie wiesz o czym mówisz, więc się zamknij. Taki jest plan. — syknął do tego mysiego móżdżka.
— Plan? No chyba nie. Z tego co pamiętam mieliśmy pozbyć się Mrocznej Gwiazdy, a nie nawiązywać z nim przyjazne stosunki. — przypomniał mu te wiele lekcji Zakrzywionej Ości, którymi faszerowała ich umysły w żłobku. Najwyraźniej Kania Łapa zatrzymał się umysłowo na tym etapie, nie dostrzegając nic więcej poza tym.
— Posłuchaj… To moja sprawa.
— Miałeś okazję go zabić i ją zmarnowałeś. Świadomie! — oburzył się, krzywiąc nos. — Wręcz ci się podłożył!
Prawda. Pamiętał to. Wtedy miał szansę, by raz na zawsze wgryźć się w jego gardło i rozerwać je na strzępy. Brat to widział? Czyli rzeczywiście go obserwował. Nie zauważył tego, ponieważ za bardzo ignorował jego istnienie, by się czymś takim przejąć. Najwyraźniej popełnił błąd. Kocur nie mógł zepsuć tego, co starał się osiągnąć. Już wystarczająco Nocna Tafla się do tego przyczyniła. Musiał wszystko zmienić. Wszystko! Porzucił to co chciała matka na rzecz lepszej wersji. Jego wersji. Wszystko się zmieniało, zachowywało tak dynamicznie. Ktoś kto nie brał udziału w tym wszystkim nie powinien wtrącać się i narzucać mu z góry ustaloną wersję. Nie zamierzał dać się zabić przez idiotyzm Ości.
— Nie jestem zdrajcą, jeżeli to masz na myśli. — prychnął do kocura, zastanawiając się jak go przekonać do zmiany planów.
— O tak? Nie jesteś? Rozmawiasz z liderem i świetnie się bawisz, myślisz że tego nie zauważyłem? Widziałem twój uśmiech, gdy karał Ruinę i gdy wygnał Przebiśniegową Łapę. Matka na pewno zeszłaby na zawał, gdyby to widziała. Twierdzisz, że taki jest plan? Jej czy twój? Może powiem jej o tym wszystkim? Ciekawe jak na to zareaguje… — Chciał go wyminąć, ale mu na to nie pozwolił.
Zacisnął pysk, mierząc go spojrzeniem. Kania Łapa oszalał. Jeszcze tego mu było trzeba, by spotkał się z matką i nagadał jej jakichś bzdur o zdradzie i przyłączeniu się do wroga. Byłby skończony. Wojowniczka nie mogła dowiedzieć się, że przerobił jej plan tak, aby pozbyć się w pierwszej kolejności zastępczyni i psów Mrocznej Gwiazdy nim zabierze się za niego osobiście. Znał jego siłę. Doceniał intelekt wroga. By go pokonać, musiał nanieść poprawki i pozbyć się tego, co czyniło go niezwyciężonym. Może to była wymówka, by jeszcze chwilę nacieszyć się grą, a może chodziło o to, że jego cele się zmieniły. Nie zależało mu w końcu na śmierci kocura, o nie… Teraz chodziło tu o coś innego. Chciał go pozbawić wszystkiego co cenne, by patrzył jak jego imperium się wali. Chciał odebrać mu władzę.
Kania widząc, że nie powiedział nic, a nic wyminął go, chcąc najpewniej spełnić swoją groźbę. Nie mógł do tego dopuścić. Dostanie o matki kolejny raz w pysk, a brat zajmie jego miejsce. Odbierze mu szansę na skosztowanie bólu wroga. Szybkim krokiem podszedł do niego, po czym chwycił za jego ogon. Zdziwiony czekoladowy pisnął, ale zaraz dostał w łeb. Nie potrafił walczyć. Był… beztalenciem. Ktoś taki jak on, nie zabiłby lidera.
Zaczęli się szarpać. Czekoladowy pewnie uznał to za potwierdzenie swoich przypuszczeń odnośnie zmianie stron. Ale i tak było to bezcelowe w jego położeniu. Chwycił go mocno za kark, po czym zaczął ciągnąć w stronę rzeki. Uczeń szarpał się, a dostrzegając dokąd zmierzają, wydał z siebie pisk.
— Zwariowałeś?! Ja nie umiem pływać! Nie! Łasico! Nie! Czekaj! Ja żartowałem! Nie musisz tego robić!
Zacisnął mocniej zęby na jego skórze, czując posmak krwi. Te jego błagania były żałosne. Nie zamierzał puścić go wolno. Był kłamcą. Nie ufał mu. Pewnie doniesie o wszystkim Ości. Nie mógł do tego dopuścić. Wszedł do wody, po czym z całych sił cisnął kocura w jej silny nurt. Czekoladowy krzyknął, sięgając dna, machając szaleńczo łapami, by unieść się nad powierzchnie.
Obserwował jak znika pod taflą, jak jego łapy tracą siły, gdy prąd ciągnął go w głąb rzeki.
— Nie nazywam się już Łasica — zwrócił się jeszcze do wody, odchodząc.
Nie żałował tego co zrobił. Pozbył się tylko irytującej muchy, która mogła napsuć mu swoją głupotą krwi. Teraz był wolny. Mógł w spokoju dokończyć to co zaczął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz