Zaczęło się. To czego obawiał się najbardziej. Frezjowy Płatek rodziła. Rodziła jego potomstwo. Krew Mrocznej Gwiazdy. Każdy już o tym wiedział, bo kotka darła się dość głośno. Mimo to czuł, że się z tego cieszyła. W końcu pragnęła tych kociąt znacznie bardziej od niego. Za bardzo nie chciał tam iść i oglądać jak powołuje na świat życie. Krzywił się za każdym razem, gdy wojownicy posyłali mu spojrzenia, tak jakby robił coś niewłaściwego, ignorując całą tą sprawę.
Jak urodzi, to urodzi. Co będzie stał nad kocicą, do której nic nie czuł?
— Chłodny Omenie — głos Deszczowej Chmury wytrącił go z rozmyślań.
Spojrzał na podstarzałego medyka, który niepewnie na niego spojrzał, głową wskazując na żłobek. — Już po wszystkim.
Te słowa były dziwne. Takie nierealne. Po wszystkim... Został ojcem. Jego dzieci już oddychały i kroczyły po tym świecie. Uniósł się na łapy, po czym ostrożnie wszedł do wylęgarni pomiotów. W wejściu uderzył go zapach krwi i pisk nowonarodzonych kociąt. Frezjowy Płatek wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą. Czule wylizywała dwie kulki u swojego boku. Rzucił na nie okiem, siadając. Nie widział za bardzo między nimi podobieństwa. Oba kocury były czarne z bielą. Aż nie mógł przez chwilę uwierzyć, że z jego krwi powstały tak mało barwne istoty. Ale to chyba dobrze? Nie będzie martwił się o to, że jak na nie spojrzy, to znajdzie w nich podobieństwo do samego siebie.
— Jakie piękne, prawda? — Kocica posłała mu uśmiech.
Tak... Już go skręcało na samą myśl, jakie to będą demony, gdy tylko nauczą się mówić i chodzić. Obserwował jak małe ciałka wtulają pyszczki w brzuch matki, ssając łapczywie mleko. To będzie koszmar. Nie chciał być ojcem. Nie chciał! Aż go skrzywiło na samą myśl, że czasu nie dało się już cofnąć. Ojciec wkopał go w tatowanie.
Królowa widząc jego milczenie, znów się odezwała.
— Może ich nazwiesz? — zaproponowała.
Nazwać? Na co zasługiwały te pomioty? Jakie imię mogło odpowiednio je opisać? Miał tego dość. Chciał odejść i zapomnieć o bachorach, ale wiedział, że nie mógł.
— Koszmar — warknął pod nosem, mając na myśli fakt, że musiał brać udział w tym cyrku.
Wojowniczka zamrugała, po czym skinęła głową.
— No dobrze... Skoro tak, a ten? — Wskazała na drugiego syna, a on posłał jej zimne spojrzenie.
Czy ona właśnie uznała, że nazwał dziecko? Przecież... to mu się wymcknęło przez przypadek! A zresztą... Nie zamierzał jej poprawiać. I tak z bachora nic dobrego nie wyrośnie.
Wzruszył ramionami, odwracając łeb gdzieś w bok. Frezja jednak się nie zraziła, mrucząc.
— Niech będzie Wieczór. — zaproponowała pewnie sądząc, że jak poszedł w mroczne imiona, to należało przechrzcić drugiego kocurka tak samo. Kiwnął tylko głową.
— Wychowaj je na porządne koty, z których nie będę się wstydził — powiedział wstając i wychodząc, ku jej zdumieniu.
Nie zamierzał jednak przy niej siedzieć nie wiadomo ile. Nie byli parą, a świadomość, że został ojcem dalej go dobijała. Musiał przywyknąć do tej myśli, ale nie potrafił.
To był najgorszy dzień w jego życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz