BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mirtowe Lśnienie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mirtowe Lśnienie. Pokaż wszystkie posty

08 sierpnia 2025

Od Mirtowego Lśnienia CD. Pchełkowej Łapy

— Jasne — mruknął do niej w odpowiedzi, nie odwracając głowy, lecz kątem oka dostrzegając jej skupiony wyraz pyska. W świetle przesączającym się przez liście jej bursztynowe oczy błyszczały, jakby płonęły od środka. — Nawet jeśli niczego nie złapiesz, to przynajmniej powtórzysz sobie skradanie oraz pozycję łowiecką.
Rudzielec ruszył pierwszy, przemykając z gracją między wysokimi paprociami, których rozłożyste liście drżały lekko od podmuchów wiatru. W powietrzu unosił się zapach mokrej kory i zgniłych liści, typowy dla głębokich ostępów lasu po deszczu. Wilgoć była wyczuwalna pod łapami – miękki mech uginał się cicho pod ciężarem kociego ciała, a ściółka, przesiąknięta wodą, delikatnie syczała pod naciskiem pazurów.
Mirtowe Lśnienie nie oglądał się za siebie, choć słyszał ciche stąpnięcia Pchełkowej Łapy, która z determinacją starała się dotrzymać mu kroku. Jej oddech był płytki, niespokojny – jakby lęk i ekscytacja ścigały się w jej klatce piersiowej. Szli w stronę najbardziej zalesionej części terytorium Klanu Klifu, gdzie wysokie dęby i sękate sosny gęsto splatały korony, pozostawiając na ziemi jedynie pojedyncze smugi światła. Ich świat stopniowo zmieniał barwy – ze złocistozielonych w głęboko szmaragdowe, a potem niemal czarne od gęstniejącego cienia.
Ściółka stawała się chłodniejsza, a zapach sosen mieszał się z zapachem porostów i starych, butwiejących konarów. Wśród drzew panowała cisza, ale nie była to cisza martwa – raczej skupiona, pełna ukrytego życia. Gdzieś daleko rozległo się pohukiwanie jakiegoś gołębia, a potem wszystko znowu przycichło.
Mirtowe Lśnienie uniósł lekko uszy, nasłuchując.
Wciąż dziwnie było mu kogoś trenować. Jeszcze niedawno sam był podopiecznym – zbyt młody, zbyt porywczy, z sercem pełnym pytań i niepewności. Teraz to on miał być tym, który prowadzi. To on miał być przykładem. Ciężar tej roli ciążył mu na łopatkach niczym mokry mech, przyklejający się do sierści po deszczu. A jednak... cieszył się, że jakoś dotarł do tego etapu.
I choć nie mówił o tym głośno, chciał być dla Pchełki jak najlepszym mentorem. Nie tylko nauczycielem, ale kimś, kto stanie przy niej, gdy inni odejdą. Kimś, kto nie tylko oceni, ale też poprowadzi przez wszystkie potknięcia, wszystkie chwile słabości.
Mimo to gdzieś pod powierzchnią cierpliwości tliła się w nim obawa.
Jak długo będzie w stanie powstrzymywać samego siebie przed ostrymi komentarzami, które nasuwały się zbyt łatwo? Zbyt znajomo? Klan potrzebował wojowników silnych, pewnych siebie. Nie tych, którzy pozwalają sobą pomiatać. A jeśli Pchełka w porę nie zrozumie, że nie może robić z siebie popychadła… cóż, świat nie będzie dla niej łaskawy. Las nie zna litości.
— Patrz, t-tam! To k-kos! — Cichy, lekko zdyszany głos kotki wyrwał go z zamyślenia.
Zatrzymał się bezszelestnie i spojrzał w kierunku, który wskazywała szylkretka. Pomiędzy korzeniami starego buka, którego pień porastała gruba warstwa zielonkawego mchu, kręcił się niewielki ptak. Jego czarne pióra błyszczały w smugach światła jak nocna woda, a każdy jego ruch był nerwowy, nieskoordynowany, jakby cały był spleciony z napięcia.
Kos dziobał mech z determinacją, poszukując ukrytych larw i chrząszczy, zupełnie nieświadomy obserwujących go oczu.
— Masz czujne oko — szepnął Mirtowe Lśnienie, nie kryjąc nuty uznania w głosie. — Spróbuj go teraz złapać, dobrze?
Pchełka niepewnie skinęła głową, po czym przyjęła postawę łowiecką. Jej drobne łapy sunęły po igliwiu jak cień, ledwo poruszając powierzchnię leśnej podłogi. Mech nie zadrżał, liście nie zaszeleściły – szara kotka była cicha, trochę jakby zrosła się z lasem.
Mirtowe Lśnienie obserwował ją w napięciu, niemal wstrzymując oddech. Każdy jej ruch był jak pierwszy krok na kruchym lodzie. Ciało miała opuszczone nisko, ogon sunął tuż nad ziemią. Dobrze. Choć w jej łapkach było widać niepewność, wahanie, jakby każdą decyzję musiała ważyć podwójnie.
I wtedy... coś się zmieniło.
Jakby z jej barków spadł niewidzialny ciężar. Oddech się uspokoił, kroki nabrały pewności. Las zadrgał delikatnie, gdy ruszyła do ataku. Między łapami przemykały jej drobne gałązki i szyszki, których nawet nie dotykała. Jakby widziała drogę nie tylko oczami, ale całym ciałem.
Każdy mięsień w jej ciele drżał gotowością.
Skoczyła.
W powietrzu wyglądała jak cień – smukła, skupiona, niewidzialna dla ofiary. Jej ciało przecięło powietrze niczym strzała.
Rozległ się krótki trzepot skrzydeł, suchy jak trzask gałęzi. A potem... cisza. Kurz opadł. Mech zadrżał jeszcze przez chwilę jakby wstrząśnięty wydarzeniem.
Pchełka stała z szeroko otwartymi oczami, trzymając w zębach bezwładne ciało kosa. Jej boki unosiły się i opadały w szybkim rytmie, a powietrze wokół niej wydawało się gęstsze, cięższe – jakby las sam wstrzymał oddech.
— Udało ci się — powiedział cicho Mirtowe Lśnienie, podchodząc do niej powoli. W jego głosie była mieszanka dumy i ulgi – jakby przez moment zapomniał, że sukcesy są możliwe. — Nieźle, naprawdę. O wiele lepiej niż się spodziewałem.
Kotka podniosła na niego wzrok. Jej oczy lśniły, pełne zaskoczenia i niepewnej radości.
— Myślałam... że zawiodę — wyznała cicho, odkładając ptaka przed siebie, jakby wciąż nie wierzyła, że naprawdę go złapała.
— I pewnie jeszcze nie raz ci się to zdarzy — odparł szorstko, ale bez złości. — Ale dziś? Pokazałaś mi, że potrafisz.
Kocur przeciągnął się leniwie, pozwalając napięciu spłynąć z mięśni. Powietrze było ciężkie od wilgoci, a gdzieś wysoko, wśród liści, wiatr zaszumiał donośnie.
Po chwili usłyszał szelest – znajomy, przytłumiony.
Mysz.
Dźwięk przemieszczającego się zwierzątka był ledwo słyszalny, ale wyraźny dla doświadczonego ucha. Mirtowe Lśnienie obrócił się w kierunku dźwięku i dostrzegł ruch w podszyciu – maleńkie drgnięcie paproci, cienki ogonek znikający między mchami. Dzieliło ich zaledwie kilka długości ogona.
Napiął mięśnie. Wycelował. Skoczył.
Zwierzę nawet nie zdążyło uciec — ogłuszył je precyzyjnym ciosem, po czym szybkim ruchem zębów zakończył jego życie i obrócił się w stronę Pchełki.
— Widziałaś to? — zapytał, odwracając się do niej na moment, lecz jego głos pozostał spokojny, pozbawiony triumfu. — Wykonując pewne, zdecydowane ruchy możemy oszczędzić sobie stresu, a także i czasu. Musisz działać pewniej. Nie tylko przy polowaniu, ale też i podczas walki.
Jego wzrok na chwilę przyciemniał.
— Czasem lepiej jest maskować strach. Twój przeciwnik nie może wyczuć, że go odczuwasz. Nie może wiedzieć, że ma nad tobą przewagę. Bo jeśli to zrozumie... wykorzysta to bez wahania.
Pchełkowa Łapa wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, jej zielone oczy były jak dwa małe ogniki pełne sprzecznych emocji. W końcu kiwnęła głową. Nie było w tym ruchu pewności – bardziej posłuszeństwo albo bezradność.
Mirtowe Lśnienie nie skomentował tego. Odwrócił się i ruszył powoli w stronę obozowiska. Stawiał kroki ostrożnie, choć cicho, czując, jak napięcie po treningu opuszcza jego ciało. W miarę jak oddalali się od zagajnika, krajobraz stawał się coraz bardziej otwarty – drzewa rosły rzadsze, a wiatr zyskał na sile, smagając ich futra jakby z zamiarem wypłoszenia ich z lasu.
Za nim, Pchełkowa Łapa dreptała dzielnie, z zębami zaciśniętymi na upolowanym kosie. Jej ogon, choć wciąż uniesiony, lekko drżał od zmęczenia.
— C-co będzie, jeśli mi się n-nie uda? — zapytała nagle, jej głos drżał jak młody listek na wietrze, zduszony, ale nie na tyle, by Mirtowe Lśnienie go nie usłyszał. — Jeśli nie potrafię działać pewnie?
Dogoniła go, a potem zaczęła desperacko próbować utrzymać jego tempo, jakby sam dystans między nimi był czymś więcej niż fizyczną odległością. Jakby bała się, że jeśli za bardzo się oddali, już nie wróci.
Mirtowe Lśnienie nie odwrócił głowy. Szedł przed siebie, uszy miał nieco odchylone do tyłu – nie po to, by ją zignorować, ale by lepiej słyszeć. Czuł na sobie jej spojrzenie – pytające, niepewne, może nawet błagalne. I coś jeszcze. Coś, co złośliwa część jego umysłu nazwała wyrzutem. Jakby obwiniała go za to, że nie potrafi wydobyć z niej odwagi, że nie potrafi jej nauczyć, jak być kimś silnym.
Nie odpowiedział od razu. Nie wiedział, co powiedzieć. Słowa, które nosił w sobie, wydawały się albo zbyt ostre, albo zbyt puste. A żadnych z nich nie chciał jej ofiarować. Zwolnił krok.
Dopiero wtedy poczuł, jak chłód wdziera się w jego sierść. Mróz nie był silny, ale był uporczywy, jak ciernie jeżyn oplatające ogon. Niebo przesłoniły ciężkie chmury – stalowe, bezkształtne, przypominające wielkie rozlane plamy. Wiatr przeszywał las coraz głębiej, szeleszcząc trawami i niosąc ze sobą zapowiedź deszczu. Była końcówka już tej łagodnej Pory Opadających Liści. Ale tego dnia czuło się już pierwszy szept Pory nagich Drzew.
Kątem oka spojrzał na Pchełkę. Szła obok niego, nie spuszczając z niego wzroku. Jej spojrzenie wciąż było pytające. Wciąż czekała. I właśnie to czekanie – ta cicha nadzieja – sprawiło, że w końcu się odezwał.
Wydobyło się z niego ciche, ciężkie westchnięcie.
— Ja nie jestem do końca pewien — wykrztusił, nie patrząc na nią. W jego głosie nie było ani stanowczości, ani ciepła. Było zmęczenie. Jakby mówił coś, co sam musiał usłyszeć wiele księżyców temu, a nigdy nie usłyszał. Poprowadził wzrok w bok, w stronę poszarpanego widnokręgu, gdzie dalekie wzgórza ginęły pod ciężarem niskich chmur.
— Musisz próbować. Czasem tyle wystarczy.
Zamilkł na moment, pozwalając, by las przemówił za niego. Szum liści, stukot oddalonego dzięcioła, skrzypienie gałęzi.
— Są sytuacje, które wymagają od nas asertywności. Odwagi, która nie bierze się z braku strachu, ale z decyzji, że i tak zrobisz to, co trzeba.
Zatrzymał się i dopiero teraz spojrzał jej w oczy.
— Nie każdy, kto do ciebie się uśmiecha, chce twojego dobra. I nie każdy wróg będzie na ciebie warczał. Czasem trzeba myśleć. Czasem trzeba poczuć. Ale w końcu musisz zdecydować sama.
Spojrzał na rysujące się w oddali wejście do obozu.
— Gdy czujesz zwątpienie… zatrzymaj się na chwilę. Przemyśl sytuację. I zdecyduj, co zrobisz. Nawet jeśli się boisz.
Pchełkowa Łapa nie odpowiedziała. Ale po chwili znowu ruszyła za nim, jej kroki były spokojniejsze, cichsze… może trochę pewniejsze. A może to tylko on chciał w to wierzyć.

***

Poranek nadszedł niemal niezauważenie, cicho i bez zapowiedzi, jakby sam las próbował jeszcze przez chwilę pozostać w objęciach nocy. Powietrze było przenikliwie chłodne, przesycone wilgocią, która osiadała srebrzystą warstwą rosy na liściach i nagich gałęziach. Niebo przybrało odcień wyblakłego popiołu, a sunące leniwie obłoki przypominały rozciągnięte pasma dymu po dawno wygasłym pożarze. Zimny wiatr przemykał przez obozowisko niczym duch – cichy, lecz niepokojąco obecny.
Klan powoli budził się do życia. W głębi obozu rozległo się ziewnięcie jakiegoś młodzika, gdzie indziej kotka przeciągała się ospale przy gnieździe ze zdobyczą. Mirtowe Lśnienie, leżący na posłaniu z mchu i wysuszonej paproci, uchylił powieki. Jego bursztynowe oczy błysnęły przez chwilę w bladym świetle świtu, lecz szybko zgasły, jakby rzeczywistość nie była warta uwagi.
Choć przespał całą noc – snem głębokim, pozbawionym koszmarów czy natarczywych myśli – czuł się, jakby przez jego ciało przetoczyło się stado borsuków. Było w nim zmęczenie, którego nie potrafił nazwać. Nie fizyczne – to nie łapy czy grzbiet odmawiały posłuszeństwa – lecz coś głębszego. Ciężar, który nosił w sobie od wielu księżyców, dziś zdawał się szczególnie nieugięty. “Może to wina pogody” – pomyślał ponuro, zerkając w kierunku szarego nieba – “A może po prostu coś we mnie pękło”.
Negatywne myśli zaczęły sączyć się do jego umysłu jak mroźna woda przez szczeliny lodu. Cichy syk wewnętrznego głosu, tego, który odzywał się rzadko, ale z zawsze niepokojącą pewnością, rozlał się echem po jego świadomości: “Po co się starasz? Co to wszystko zmienia?”. Zignorował go, tak jak robił to wiele razy wcześniej, choć wiedział, że to tylko odwlekanie nieuniknionego.
Z westchnieniem, które rozproszyło parę unoszącą się spod jego pyska, przeciągnął językiem po zmierzwionym futrze na karku. Szorstkie, nieco przesuszone włosy zadrżały pod dotykiem. Potrzebował porządnie się wyczyścić… ale i na to brakowało mu dziś sił.
W końcu podniósł się ospale, przeciągnął łapy przed siebie i ruszył w stronę sterty ze zdobyczą. Ściółka pod jego łapami była wilgotna i zimna jakby samo podłoże w drzemkę. Zastanawiał się, co dziś zje – jeśli w ogóle zje cokolwiek. Pora Nagich Drzew była bezlitosna, a zdobycz coraz rzadsza. Nie miał wielkich oczekiwań, ale widok kilku wychudzonych ptaków i pary przemarzniętych myszy i tak zdołał go rozczarować. Mimo wszystko wyciągnął jedną – wyglądała na w miarę świeżą.
Złapał ją w pysk i odszedł nieco na bok, by usiąść samotnie przy wodospadzie, skąd miał widok na rozciągające się poza granicami klanowego życia morze – teraz zaskakująco smutnawe, jak gdyby nawet ten majestatyczny widok, który zawsze wprawiał go w zaskoczenie, stracił swoje dotychczas wyraźne piękno.
Kęs był twardy, zimny. Mięso rozpadało się w pysku, ale pozbawione było tego soczystego, ciepłego smaku, do którego tak bardzo tęsknił. Jedzenie smakowało tak, jak się czuł – nijak. Nie było odrażające, ale też nie dawało satysfakcji. Przynajmniej nie czuł, jakby właśnie pożarł wronią karmę.
Gdy skończył posiłek, oblizał pysk z metodyczną dokładnością, przeciągając językiem po wargach aż do kącików pyska, jakby chciał zmyć z siebie nie tylko resztki mięsa, ale i cały ten poranny marazm. Ziewnął przeciągle, odsłaniając rząd ostrych zębów, po czym przymrużył oczy i uniósł wzrok ku wejściu do żłobka. Od jakiegoś czasu nie zaglądał do Półślepego Świstaka aż tak często… Miał nadzieje, że kiepska pogoda i wyraźny brak zdobyczy nie odbił się na kotce jakoś szczególnie, jednak znał ją i wiedział, że liczył teraz na niemożliwe.
Niechętnie przeniósł spojrzenie w stronę uczniowskiego legowiska – jaskini wypełnionej posłankami, teraz jeszcze bardziej szarą, niż zwykle. Przez moment tylko siedział, nieruchomy, jakby próbował wynegocjować sam ze sobą chwilę ciszy więcej. Wiedział doskonale, że jego obowiązki nie znikną tylko dlatego, że jego nastrój temu przeczy. Miał uczennicę. Miał być mentorem. A jednak myśl o wydostaniu się ze względnego ciepła obozu i zmierzeniu się z surową aurą Pory Nagich Drzew sprawiała, że nawet jego ogon oklapł z rezygnacją.
Może i miał ochotę zaszyć się znów w legowisku, pozwolić ciału zwinąć się w ciasny kłębek, schować nos pod ogonem i udawać, że świat zewnętrzny nie istnieje. Ale... może właśnie to był moment, by się rozruszać. Może tego właśnie potrzebował, by z jego pyska znikł skwaszony wyraz...?
Bez głębszego namysłu wstał i ruszył w stronę legowiska uczniów. Kroczył powoli, ostrożnie, jakby sam nie był pewien, czy chce tam dotrzeć. Przemknął obok wciąż zaspanych wojowników, których oddechy unosiły się w powietrzu drobną mgiełką. Kątem oka był w stanie dostrzec wyrazy ich pyszczków. Niektórzy byli wyraźnie niezadowoleni, tak jak i on, a inni poszukiwali pozytywów, niby zatraceni w cichej nadziei.
Dotarł do uczniowskiego legowiska. Wewnątrz panowała duszna cisza, przerywana tylko odgłosami cichych pomruków i drapania pazurów o mech. Po chwili jego spojrzenie padło na znajomą sylwetkę – drobną, zwięzłą, z krótkim, uroczym ogonkiem. Pchełkowa Łapa leżała zwinięta w ciasny kłębek; jej bok unosił się rytmicznie w spokojnym śnie.
Mirtowe Lśnienie uśmiechnął się pod nosem, cicho i bez przekonania, po czym ostrożnie przemknął między legowiskami, unikając nadepnięcia ogonów i łap. Kiedy stanął nad swoją uczennicą, pochylił się i delikatnie szturchnął ją łapą w bok.
— Mmm... je...sz...cze mo…mencik... — wymruczała przez sen, podnosząc lekko głowę i półprzytomnym spojrzeniem próbując skupić na nim wzrok, zanim jej łebek z powrotem opadł na posłanie, jakby ciężar snu był zbyt wielki, by go odrzucić.
Rudy wojownik zamrugał, rozbawiony. Jego wibrysy zadrgały lekko, a ogon poruszył się w cichym uderzeniu. Czy on też tak się zachowywał? Spróbował przypomnieć sobie swoje własne poranki z czasów, gdy był uczniem. Judaszowocowy Pocałunek, teraz Judaszowcowa Gwiazda zwykle budził go na poranne treningi. A mimo to... nie potrafił sobie przypomnieć, czy też przeciągał każdą chwilę snu, błagając go o jeszcze parę oddechów ciszy.
Z lekkim uśmiechem ponownie pochylił się nad Pchełkową Łapą i szturchnął ją nieco mocniej. Tym razem jej ciało zadrżało w reakcji, mięśnie naprężyły się pod futrem – była już przebudzona, choć starała się jeszcze udawać. Po kilku uderzeniach serca uniosła łeb, a jej zielone oczy rozwarły się szeroko, błyszcząc świeżą energią. Spojrzała na niego z mieszanką zaskoczenia i podekscytowania.
— Wstawaj, wstawaj — zamruczał łagodnie. — Przyda ci się jakiś trening, mam rację? Mam. Więc chodź, szkoda tracić czasu.
W głębi serca czuł, że choć chłód nie odpuszczał, a jego myśli wciąż były ciężkie jak przemoczone mchy, może – tylko może – ten dzień nie będzie aż tak bezbarwny, jeśli spędzi go w towarzystwie kogoś, kto jeszcze widzi w każdej chwili coś wartego odkrycia.
Pchełkowa Łapa prędko się przeciągnęła, po czym kilka razy przejechała językiem po zmierzwionym futrze na karku. Ostrożnie wyminęli wciąż śpiących uczniów, po czym ruszyli po wilgotnej ściółce w stronę tunelu, prowadzącego do wyjścia z obozowiska.
Tereny Klan Klifu były… inne, od tego, co znał. Trudno było dostrzec śnieg, ten, który nie raz objawił mu się poprzedniej Pory Nagich Drzew. Gdzieniegdzie leżało brązowo-szare błoto, które w rudym wojowniku wywoływało jedynie gorzkie uczucie niechęci oraz obrzydzenia. Przejechał łapą po zamarzniętym gruncie, niby sprawdzając, czy nie jest to przypadkiem błotna pułapka.
— Podłoże jest albo mokre, albo twarde, ale nieodpowiednie, do ćwiczenia walki — mruknął do Pchełkowej Łapy. — Ale to nic. Myślę, że i tak nie chciałabyś ze mną walczyć, więc… Mogę tylko powiedzieć, że masz szczęście.
Pchełkowa Łapa nie skomentowała, zamiast tego rozejrzała się po przyprawionych mrozem terenach; Jej uszy lekko poruszały się na wietrze.
— Hm… Cóż, niestety, chyba na nic nie uda mi się wpaść — kontynuował wojownik. — Pchełkowa Łapo, jest może coś, co sama chciałabyś przećwiczyć?

<Pchełkowa Łapo?>

[2698 słów]

[przyznano 27%]

31 lipca 2025

Od Mirtowego Lśnienia do Pchełkowej Łapy

Jeszcze przed wojną pomiędzy Klanem Klifu a Klanem Wilka…

W pysku czuł metaliczny posmak, który przypominał mu krew i żółć, a jego gardło drapało niemiłosiernie, jakby każda próba przełknięcia była karą. Ostatniej nocy znów wymiotował. Najpierw tylko raz, potem drugi… a później nie zdołał już zasnąć. Każdy skurcz w brzuchu, każda fala mdłości wypełniała go paniką, której nie chciał — i nie umiał — nikomu pokazać.
Tunel prowadzący do jaskini, będącej legowiskiem medyczek znajdował się po prawej stronie od legowiska przywódcy — z zewnątrz wyglądało dość niepozornie, zwykła, szara jaskinia. Jednak gdy tylko Mirtowe Lśnienie wsunął się do środka, ogarnął go inny świat.
Ściany legowiska wykonane były z wysuszonej gliny, na której odciśnięto dziesiątki łapek — małych, dużych, niektóre jeszcze świeże, inne starte czasem. Czuć było zapach suszonych ziół: mięty, kocimiętki, lawendy i czegoś ostrego, piekącego w nos — może korzenia łopianu.
Pomieszczenie dzieliło się wyraźnie na dwie części. Po jednej stronie — posłania dla chorych, utkane z mchu i suchych liści, ułożone półksiężycem wokół ściany. Po drugiej — porządek medyczny: równe rzędy wysuszonych pęków ziół, poukładane w płytkich zagłębieniach wykopanych w glinie. Wszystko pachniało surowością i bezpieczeństwem.
W środku tunelu, z łapami umączonymi od pyłu kwiatowego i z zielskiem w pysku, krzątała się Ćmi Księżyc — wysoka, łagodna kotka o smukłych kończynach i sierści koloru jasnego srebra. Jej bursztynowe oczy rozjaśniły się na widok wojownika.
— Mirtowe Lśnienie? — Zmarszczyła lekko czoło, odkładając kępę szczawiu. — Ty tu o tej porze?
Wojownik skulił się lekko, wchodząc głębiej.
— Tak, to ja — westchnął. — Przychodzę z powodu dręczących mnie od jakiegoś czasu wymiotów.
Ćmi Księżyc natychmiast porzuciła wszystko, co robiła. Jej ruchy były szybkie, ale spokojne — płynne jak u rzeki. Skinęła ogonem w stronę najbliższego posłania.
— Dobrze, daj mi momencik.
Mirtowe Lśnienie osunął się, by móc podeprzeć o ścianę. Futro kocura było wilgotne od porannej rosy, w jego oczach można było dostrzec cień wstydu. Wojownik nie powinien narzekać. Nie powinien się męczyć z taką błahostką, gdy reszta trenowała. Ale nie mógł już tego dłużej znieść.
— Usiądź. Muszę cię obejrzeć, ale najpierw zjedz trochę tego.
Medyczka ułożyła przed nim kupkę zieleniny; ostry, świeży zapach, który miał zająć się jego żołądkiem, prędko zawirował mu w nosie, jednak nie miał ochoty prawić uwag na ten temat. Rola medyka była w końcu jedną z najbardziej zajmujących, wykańczających. Ćmi Księżyc z całą pewnością nie potrzebowała słuchać jego narzekań. Przełknął zioła, a ich posmak dryfował na jego języku. Ku jego zaskoczeniu, zioła nie smakowały wcale tak źle, jak pachniały. Gdy usiadł, Ćmi Księżyc zaczęła go badać — delikatnie uciskając brzuch, przysłuchując się oddechowi, zaglądając mu w oczy i pysk.
— Twój organizm próbuje coś odrzucić. Albo coś, co zjadasz, mu nie służy… albo — i tu zawahała się — coś cię zżera od środka. Nie dosłownie, ale… lęk. Zbyt dużo napięcia, zbyt mało odpoczynku, zbyt mało troski o siebie. Czasem ciało krzyczy, kiedy serce milczy.
— To niemożliwe. — Pokręcił głową. — Przecież jestem… stosunkowo silny. Nie spanikowałbym na patrolu. Nie boję się walki. Nie jem trujących rzeczy.
— A jednak wymiotujesz, noc po nocy. — Jej głos nie był oskarżycielski, lecz cichy, jak nurt strumienia. — To znaczy, że coś cię trawi, choć może sam nie wiesz, co.
— Jesteś w stanie coś na to poradzić?
— Podałam ci już odpowiednie zioła. Myślę, że więcej tu nie zdziałam, jednak jeśli wymioty by wróciły, to masz mi dać znać, bym mogła przygotować kolejną dawkę.

***

Teraźniejszość…

Słońce zawisło nad obozem niczym czujne, rozżarzone oko — niemalże nieporuszone, jakby samo zamyśliło się nad losem tych, którzy przetrwali. Światło opływało kamienną posadzkę cienką warstwą ciepła, łagodząc chłód cienia zalegającego w zakamarkach jaskini stanowiącej obóz. Klanu Klifu nosił ślady nie tylko walki, ale i żałoby, która w najbliższym czasie nie miała zniknąć. Śmierć nie krzyczała tu głośno, lecz sączyła się z każdego spojrzenia, każdego niedopowiedzianego słowa i każdej zbyt długiej ciszy.
Wojna z Klanem Wilka okazała się druzgocąca — jak sztorm, który porywa nie tylko ziemię spod własnych łap, ale i tych, których się kocha. Klanowicze stracili swoją liderkę, Liściastą Gwiazdę, a wraz z nią trzech innych wojowników, których oddanie nigdy nie zostało postawione pod znakiem zapytania. Czarne Gniazda, niegdyś pozwalające młodym uczniom na naukę walki, przepadły — wchłonięte przez najeźdźców z niemal niewyobrażalną prędkością.
Mirtowe Lśnienie nie nosił na sobie głębokich ran, lecz jego serce tkwiło w zgliszczach. Źródlana Łuna, jego siostra, została poważnie ranna — podobnie jak Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Ta ostatnia, zwykle serdeczna oraz dobra leżała teraz bezwładnie w cieniu medycznej groty, niezdolna, by prowadzić dalej swoją uczennicę. I tak niemal bez uprzedzenia, obowiązek spadł na niego — ciężki i nieproszony, trochę jak brzemię, wypełnione lękami, których dotąd nie znał.
Nigdy nie marzył o tym, by być mentorem. A jednak los zapukał — z siłą burzy i nieodwołalnością fali przypływu.
Z wolna podniósł się ze swojego miejsca, przeciągając łapy niby z trudem, jakby każdy krok miał w sobie ciężar przyszłości. Powietrze było gęste, smakowało kurzem, skałą i czymś jeszcze — niepokojem, który nie do końca potrafił nazwać. Szedł przez obozowisko w kierunku legowisk uczniów, gdzie liczył, iż uda mu się zastać swoją nową uczennicę.
Gdy przeszedł przez próg, jego spojrzenie natychmiast padło na niby znajomą sylwetkę — szylkretową kotkę o delikatnie zaokrąglonym kształcie, ukrytą w głębi swojego posłania i… pełną cichej rezygnacji. Jej futro, utkane z szarości, pręg i kremowych smug, lśniło niepewnie w blasku wpadającym przez wejście. Oczy, duże i zielonkawe, wpatrzone były w przestrzeń przed sobą, lecz gdy tylko usłyszała jego kroki, uniosła wzrok, pozwalając mu dojrzeć połyskujące w nich przerażenie.
— Cześć, Pchełkowa Łapo — wymruczał, starając się nie pozwolić żadnej emocji przedostać się przez głos. Nie chciał, by zabrzmiał obco, ale też nie pozwalał sobie na ciepło, które mogłoby wzbudzić fałszywe nadzieje. Wolał być jak spokojna tafla wody — odbijająca, lecz nieprzenikniona. — Zwą mnie Mirtowe Lśnienie. To ja przejmę twoje szkolenie.
Kotka drgnęła ledwie dostrzegalnie, jakby każde słowo dotykało jej zbyt miękkiego miejsca pod skórą. Odwróciła łeb i spojrzała na niego z ukosa, jakby nie miała pewności, czy powinna zareagować. Przez chwilę milczała, a potem, ledwie słyszalnie, jakby jej własny głos mógł ją zawstydzić, wyszeptała:
— D-dzień dobry…
Była niepewna. Cicha. Ulotna jak smuga cienia pomiędzy skałami. I Mirtowe Lśnienie to rozumiał — w jej oczach tliła się strata, podobna do tej, którą sam czuł. Jej mentorka, a także i matka była teraz w opłakanym stanie. To, co czuła uczennica nie było raną, którą można było wyleczyć ziołami, a czymś dużo głębszym, jeszcze bardziej bolesnym.
Pozwolił sobie spojrzeć na legowisko, w którym się znaleźli. I wtedy dotarło do niego, że choć świat na zewnątrz uległ zmianie, to tutaj, w tej jaskini, wszystko wyglądało tak samo. Te same surowe ściany porośnięte skąpym mchem. Te same gniazda, wciąż utkane z traw i mchu przez łapy dawnych uczniów. Jakby czas zatrzymał się tu z rozmysłem, nie pozwalając zmianie wejść za próg.
— Mam nadzieję, że nasz wspólny trening przyniesie ci coś dobrego — powiedział spokojnie, po czym chrząknął cicho, jakby chciał wyczyścić gardło, ale też pozbyć się z głosu własnych niepewności. — Ale najpierw… opowiedz mi, co już potrafisz. Co sprawia ci trudność? Od tego zaczniemy, dobrze?
Zamilkł. Wolał jej nie ponaglać, nie przytłaczać, a po prostu pozwolić się wypowiedzieć, jeśli uzna, że powinna. Równie dobrze mogłaby siedzieć cicho. Prawdę mówiąc, nie sprawiłoby mu to większej różnicy — po prostu jej szkolenie trwałoby wtedy dłużej.

<Pchełkowa Łapo?>

[1179 słów]

[przyznano 12%]

Wyleczeni: Mirtowe Lśnienie

21 lipca 2025

Od Lśniącej Łapy (Mirtowego Lśnienia) CD. Judaszowcowego Pocałunku

Czuł pod sobą chłód piachu, wilgoć przenikającą przez futro do skóry. Jeszcze parę księżyców temu takie położenie oznaczałoby koniec walki. Poddanie. Duma nie pozwoliłaby mu wtedy powstać po czymś takim. Ale teraz… teraz był wojownikiem w trakcie kształcenia, nie kociakiem uczącym się polować na liście. Przewrócony nie znaczył pokonany.
— Może i zdradzam — warknął przez zaciśnięte zęby, nagłym ruchem skręcając ciało i próbując wyślizgnąć się spod łapy ojca. Udało się tylko połowicznie – Judaszowcowy Pocałunek był silny, jakby wyrzeźbiony z żywego dębu – ale Blask wykorzystał tę chwilę nieuwagi. Szarpnął się z siłą, która zaskoczyła nawet jego samego, i uderzył tylnymi łapami w bok ojca.
W przeciągu paru uderzeń serca rudzielec ponownie był na nogach; jego klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie, jakby sam wiatr wlany w jego płuca domagał się wyjścia. Siłę oraz staranie, jakie włożył w ucieczkę spod potężnej, brązowej łapy zastępcy wydawały się dla niego nienaturalnie duże, jak gdyby jego głowa nie była w stanie przyjąć tego, jak trudna może być walka z większym oraz dużo bardziej doświadczonym przeciwnikiem. Pomimo tego wyczuwał, że ta walka jest już przegrana, niemożliwa do wygrania. Nie widział w niej sensu, nie czuł również, że cokolwiek z niej wyciągnie, a mimo to chciał zadowolić Judaszowca. Jedynie to dawało mu na tyle siły, by jego nogi nie ugięły się pod ciężarem zdyszanego cielska. Zrobił kilka ostrożnych kroków w bok, zataczając krąg.
— Nie wiem, co zrobić, jak zaatakować. — W końcu przyznał, wciąż jednak nie pozwalając swoim spiętym mięśniom.
Mentor zmrużył oczy, obserwując każdy ruch Lśniącej Łapy. Spojrzenie brunatnego kocura niczego nie zdradzało, co wywoływało w rudym uczniu największy niepokój, mimo wszystko w parze jego brązowych oczu dało się dostrzec lekkie rozbawienie, zmieszane ze słoną nutą żałości.
— Nie musisz wiedzieć — mruknął nisko, a jego długie wibrysy zadrżały lekko. — Musisz czuć. Zaufaj instynktowi, nie myśl. Gdy na ciebie patrze widzę jedynie powątpiewanie, a to nie zaprowadzi cię do zwycięstwa. Działaj pewnie, nie jak kociątko, które zagubiło się w obozie własnego klanu.
Lśniący zacisnął szczęki, a w oczach błysnęło coś nowego — niepewność zmieszana z determinacją. Skinął lekko głową, po czym zrobił krok naprzód. Może nie wyglądał, jednak czuł się pewniej, zupełnie jakby odpowiedź ojca dodała mu pewnego rodzaju otuchy.
— Spróbuję... — wyszeptał, bardziej do siebie niż do mentora, po czym podniósł wzrok.
Uczeń zjeżył futro, czując, jak napięcie przechodzi przez całe ciało. Jego ogon drgał nerwowo, a pazury mimowolnie wysunęły się z łap, gotowe do ataku. Mimo że serce biło mu jak szalone, ruszył pierwszy — skokiem, szybkim jak błyskawica, choć nieco zbyt prostym, by naprawdę zaskoczyć.
Mentor odsunął się jednym, płynnym ruchem, jakby przewidział każdy krok. Zanim uczeń zdążył się zorientować, silna łapa uderzyła go w bok. Potoczył się po ziemi, wzbijając w powietrze kłąb kurzu i liści. Z trudem wrócił na cztery łapy, a jego boki unosiły się gwałtownie od szybkiego oddechu.
— Nie rzucaj się jak nowicjusz bez głowy! — warknął mentor, zbliżając się powoli, krok za krokiem, ciężki niczym cień. — Obserwuj. Słuchaj. Działaj, kiedy pora jest właściwa.
Z pyska Lśniącej Łapy wydobyło się ciche syknięcie. Zamiast znów szarżować, zaczął krążyć, miękkimi, ostrożnymi krokami zataczając łuk wokół przeciwnika. Oczy miał zmrużone, uszy ustawione płasko, jakby wreszcie zrozumiał, że nie siła, a spryt może dać mu przewagę. Wtem, Judaszowcowy Pocałunek rzucił się na niego bez ostrzeżenia — ogromna sylwetka kocura wzbiła się w powietrze i opadła z łoskotem tam, gdzie jeszcze przed chwilą był uczeń. Ten w ostatniej chwili uskoczył, przeczołgał się pod jedną z łap i z całej siły uderzył w tylne nogi przeciwnika. Ciężar mentora przesunął się, krok zachwiał się na mgnienie oka, pazury przecięły powietrze, a nie ciało. Uczeń wykorzystał okazję i z furią wskoczył mu na grzbiet, wbijając pazury między łopatki. Brązowy zaryczał i zrzucił go z siebie, ale nie od razu — przez ułamek sekundy zwolnił, a w jego oczach pojawiła się iskra uznania.
— Proszę, widzę, że nieco lepiej przemyślałeś ten ruch. — Zastępca przejechał swym szorstkim językiem po miejscu, w którym kilka uderzeń mysiego serduszka znajdowały się pazury jego ucznia. — A już się bałem, że mnie rozczarujesz.
Rdzawy kocurek usiadł, osłaniając przednie łapy swym grubym ogonem. Choć trwoga ulotniła się z niego podczas walki, to teraz na jego pysku dało dostrzec się jedynie przerażenie. Uczeń łykał hausty powietrza, teraz nie zwracając uwagi na nic, co działo się wokół niego. Kilka kolejnych chwil spędził w ciszy, nie będąc w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa, dopiero po dłuższym czasie z jego pyszczka padło krótkie:
— Chcę do domu.
— Przecież niedawno tu przyszedłeś — miauknął Judasz, nie hamując pomruku rozbawienia. — Ale rozumiem, walka wymaga dużo energii oraz siły. Może chcesz, abym pokazał ci kilka ruchów, tak, aby podczas naszego następnego starcia było ci łatwiej?
— W porządku. — Miauknął w odpowiedzi.

Teraźniejszość…

Gałęzie drżały od wiatru, lecz liście nie szeleściły — jakby same drzewa powstrzymywały oddech. Blask słońca gasł powoli wśród koron, sącząc się pomiędzy sosnami smugami światła barwy starego miodu. Mirtowe Lśnienie siedział przy wodospadzie. Jego ruda sylwetka wtapiała się w barwy kończącego się dnia, jakby natura próbowała go zatrzymać w chwili, której jeszcze sam nie potrafił pojąć. Spojrzenie miał nieruchome, wbite w ziemię, a ogon zawinięty ciasno wokół łap.
Czuł się zadowolony, osiągnął w końcu to, co chciał. Stał się wojownikiem, walczącym w szeregach Klanu Klifu, a jednak teraz, gdy cały ten ciężar treningów przeminął tak prędko, jak mżawka w Porze Zielonych Liści, zdawał się nie widzieć zbytniej różnicy pomiędzy sobą sprzed i po mianowaniu. Role wojownika pełnił już od kilku dobrych księżyców, choć podobało mu się to, że raz na jakiś czas mógł poprowadzić jakiś patrol, to prędko poczuł, że wszystkie nowe obowiązki zlewają mu się z rytmem dnia i nie tworzą niczego, z czego czerpałby większą przyjemność. Westchnął cicho, po czym zadrżał, gdy za sobą usłyszał trzask łamanej wpół gałęzi. Ktoś nadchodził — ciężko, powoli, jakby celowo. Mirtowe Lśnienie nie obrócił się jednak, by sprawdzić kto — już to wiedział.
— Zawsze miałeś tę manierę — odezwał się niski, chropowaty głos, nieprzystający do delikatności wieczoru.
Wojownik nie odpowiedział od razu. Nie ruszył się, choć jego ucho zadrgało.
— Jaką manierę? — zapytał w końcu cicho, zmuszając się do zachowania spokoju.
Gdy jego ojciec usiadł obok, ziemia zadrżała lekko pod ciężarem brunatnego cielska. Judaszowcowy Pocałunek wyglądał dziś starzej — jakby sama ceremonia odcisnęła się również na nim. Cień zmęczenia majaczył w jego oczach, ale łapy miał mocne, a grzbiet wciąż prosty jak pień dębu.
— Ciągłego uciekania od tłumu. — Głos mentora był spokojny, lecz miał w sobie coś twardego. — Kiedy byłeś kociakiem, robiłeś dokładnie to samo. Siadałeś przy wodospadzie, pamiętasz?
Lśniący Błękit przymknął oczy. Obraz przeszłości pojawił się przed nim tak nagle, że aż zabolał — maleńki rudzielec patrzący się w opadającą wodę, wiecznie zaskoczony tę samą głupią sztuczką.
— Nie lubię… robić z siebie widowiska — przyznał, a głos miał ochrypły, zmęczony. — Nie lubię, gdy inni patrzą na mnie jak na kogoś, kto pragnie zgrywać gwiazdę.
Judaszowcowy nie spojrzał na niego, ale jego wibrysy poruszyły się lekko, jakby złapał coś w powietrzu.
— A nie pragniesz? — spytał w końcu; w jego głosie nie dało się odczuć tonu złośliwości, bądź zaskoczenia, co w pewnym sensie zaniepokoiło rudzielca. — Gdy na ciebie patrzę, widzę kogoś, kto za wszelką cenę pragnie być w centrum uwagi, a jednak zbytnio boi się wychylić.
Słowa zapadły w powietrze jak ciężkie krople deszczu. Lśniący odwrócił głowę w jego stronę. Po raz pierwszy dostrzegł, że oczy Judaszowcowego były zmęczone — nie zmęczeniem fizycznym, ale tym, które przychodzi z latami odpowiedzialności i niewypowiedzianych myśli.
— Po prostu cały czas walczę z postanowieniami, myślami. — Westchnął, po czym wbił spojrzenie w ziemię. — Od dłuższego czasu chciałem się ciebie o coś spytać…
Judaszowcowy spojrzał w dal, a potem na syna. Mirtowe Lśnienie miał wrażenie, że widzi w spojrzeniu ojca ciekawość, nie był jednak pewien, nie chciał być. Musiał to powiedzieć za nim dojdzie do wniosku, że to nie odpowiedni moment. Wypalił więc:
— Czy Łuna i ja jesteśmy… czy kiedykolwiek byliśmy darami zesłanymi przez Klan Gwiazd?

<Judaszowcowy Pocałunku?>

02 maja 2025

Od Lśniącej Łapy (Mirtowego Lśnienia)

Jasne, złote promienie słońca połyskiwały na zewnątrz, podczas gdy Lśniąca Łapa dalej drzemał, jak gdyby blade lico księżyca wciąż połyskiwało na ciemnym, pełnym srebrzystych punktów niebie. Zbudził się, dopiero gdy poczuł, jak ktoś strzepnął go w ucho. Niechętnie podniósł łeb, by móc zobaczyć, kto był odpowiedzialny za zakłócenie jego spokoju. Z jego pyszczka wydobyło się zdziwione mruknięcie, gdy okazało się, że to Judaszowcowy Pocałunek. Zastępca spoglądał na swojego ucznia z wyraźnym wigorem, nie mniej jednak jego futro leżało płasko, a źrenice jego brązowych oczu były tej samej wielkości, co zwykle, jak gdyby kocur usilnie próbował zamaskować zaangażowanie, a może nawet ekscytacje, świstającą pod jego szorstką sierścią.
— Dzień dobry, Lśniąca Łapo. — mruknął, po czym usiadł przed swoim terminatorem; na jego pysku pojawiła się poważna mina. — Chcę, byś wyszedł dziś na polowanie. Nie będzie to nic typowego - wyruszysz sam. Oczekuje, że złowisz jak najlepszą zdobycz, nie popełniając przy tym nawet najmniejszego błędu.
— Co? — mruknął cicho, a następnie podniósł się, by przeciągnąć. — Chyba nie często chodzi się na polowania w pojedynkę. Czy to coś specjalnego?
— Na Klan Gwiazdy, popraw to futro! Wyglądasz, jakbyś przez księżyce go nie pielęgnował! — warknął do niego brunatny kocur, niby karcąc rudzielca za jego wyjątkową dociekliwość. — Za moment możesz wyruszać. Niech Klan Gwiazdy ma cię w swej opiece.
Skinął głową i poprawił zmierzwione futro na piersi i karku za pomocą kilku dokładnych liźnięć. Ziewnął, wciąż odczuwając lekkie niezadowolenie po utraconym odpoczynku i ruszył w stronę tunelu, prowadzącego do wyjścia na zewnątrz. Nim jednak zdecydował się przejść przez ciemny korytarz, jego wzrok powędrował w stronę sterty ze zdobyczą. Choć nie czuł głodu, to nie odmówiłby śniadania, zwłaszcza że zwierzyna leżąca w gniazdku wyglądała na świeżą. Pomimo szepczącej mu do ucha pokusy, westchnął ciężko i zdecydował się zjeść po polowaniu. Nie był do końca pewien, skąd oraz dlaczego Judaszowiec postanowił wysłać go na samotne polowanie, nie poświęcał jednak temu większej uwagi, zajmowało go teraz jedynie to, by zdobyć cokolwiek, czym mógłby się poszczycić przed brązowym kocurem oraz innymi pobratymcami. Gdy tylko oddalił się od wejścia do obozu, zaczął dokładnie węszyć. Nasunęła mu się woń wiewiórki, która dochodziła z bardziej zalesionej części terenów. Ruszył więc w stronę nowo przybranego celu, przy okazji licząc, że uda mu się zauważyć jakąś nieostrożną piszczkę, buszującą wśród leśnego podszycia. Niczego jednak nie znalazł, co nie miało jednak większego znaczenia - woń wiewiórki stała się silniejsza. Rozglądał się przez chwilę, aż do momentu, w którym spostrzegł rude zwierzątko na gałęzi jednego z drzew. Zwinnie zaczął wspinać się po brązowym pniu, zatopiwszy pazury w jego szorstkiej korze. Gdy tylko poczuł się pewnie, dał susa ku swojemu celu, rozkoszując się siłą, jaką dysponowały nasady jego tylnych łap. Wiewiórka czmychnęła, skacząc z gałęzi na gałąź, coraz i coraz to wyżej. Kocurek przykucnął, prędko idąc w jej ślady i choć był przekonany, że zwierze zdaje sobie sprawę z jego obecności, to wiewiórka przystanęła, by móc pogrzebać wśród liści, zupełnie nieświadoma obecności rudego kota. Gdy znalazł się w zasięgu skoku, uniósł ogon dla lepszej równowagi i jednym, szybkim susem rzucił się naprzód, ogłuszając zwierzątko, które kwiknęło głośno, a następnie znieruchomiało, po tym, jak jego pazury wbiły się w postrzępione, rude futro tuż przy nasadzie ogona. Chwycił wiewiórę w pysk, po czym zwinnie zszedł z nią po pniu na ziemię. Pomimo iż zwierzątko było pulchne, Lśniąca Łapa postanowił, że złapie coś jeszcze, a dokładniej sikorkę, której zapach nagle wirował mu w nozdrzach. Wiewiórkę zakopał zaledwie odległość ogona od drzewa, na którym ją złowił i ruszył dalej, z brzuchem nisko przy ziemi. Uszy ucznia poruszyły się lekko — wychwyciły trzepot skrzydeł zalatującego z konaru ptaka. Sikorka nisko, niemal bezszelestnie, przefrunęła między gałęziami, przysiadając na omszałym korzeniu. Podpełz nieco bliżej, cały czas dokładnie mierząc odległość, dzielącą go od stworzonka. W końcu przystanął oraz mocno spiął mięśnie. Jego ogon zamarł, a złociste oczy zwęziły się w szparki. Czekał, podczas gdy ptak o żółtym brzuchu przekrzywił swą niewielką głowę i zaczął dziobać w mchu. W jednej chwili kocur wystrzelił w górę jak napięty łuk. Jego pazury zatopiły się w powietrzu, a potem — w miękkim ciele sikorki. Niewielkie pióra rozprysły się w powietrzu jak płatki śniegu. Z triumfem uniósł złapaną zdobycz, czując, jak krew ptaka zabarwia jego futro. Choć ptak nie był tak pulchny, jak wiewiórka, to dla klanu każda zdobycz powinna się liczyć, zwłaszcza, przy nasilającej się z każdym wschodem słońca orze Opadających Liści. Wrócił do drzewa, obok którego dało się zauważyć niewielki kopiec, w którym spoczywała martwa już wiewiórka. Nie pozwalając sobie na większe przemyślenia, odłożył sikorkę na bok i odkopał wiewiórkę. Mimo że niełatwo jest wracać z dwoma kąskami zwierzyny w pysku, z lekkim krokiem oraz uniesioną z dumy głową zmierzał w stronę obozowiska. Już wyobrażał sobie zdziwione mruczenie Źródlanej Łapy, gdy będzie opisywać jej samotne polowanie oraz dwie, całkiem niezłe zdobycze, które złowił. Gdy wracał, na gęstą, wysoką trawę zaczęły padać niewielkie kropelki deszczu. Przez ostatnie kilka dni, pomimo rozpieszczającego swoim ciepłem słońca Lśniącą Łapę często spotykały lekki deszcz oraz mżawki, które zawsze trwały długo, jakby bawiły się nerwami wszystkich tych, którzy lubią dobrą pogodę. Na niebie, wśród puszystych, białych obłoczków pojawiły się szare chmury, to z nich właśnie spadały drobne kropelki wody. Przeszedł przez tunel, prowadzący do obozu i odłożył sikorkę. Wiewiórka jednak wciąż dyndała z jego czerwonego od krwi zwierzyny pyska. To ją właśnie chciał zanieść do Półślepego Świstaka. Gdy znalazł się w żłobku, przywitało go zaciekawione spojrzenie mierzone w jego stronę przez Pchełkę. Pomimo iż w żłobku nie dało się dostrzec Króliczka i Zajączka, którzy otrzymali już swoje uczniowskie tytuły, to na ich miejsce pojawiła się bura szylkretka imieniem Mamrok, która najpewniej spodziewała się kociąt. Gdzieś dalej siedziała Półślepy Świstak — jej mizerny widok nie przestawał wzbudzać w rudzielcu niepokoju. Podszedł do królowej o czekoladowym futrze i upuścił przed nią wiewiórkę. 
"Mam nadzieje, że medyczki mają ją pod swoją opieką..." — pomyślał, a głośno miauknął:
— Dzień dobry, Półślepy Świstaku. Nie śpisz? Słońce ledwo zaczęło górować.
— Och, taki zgiełk i gwar zewsząd słychać. Trudno byłoby drzemać przy hałasie całego klanu — mruknęła cichutko kocica. — Bardzo dziękuje za wiewiórkę, ale nie jestem głodna.
— Na pewno? Powinnaś zjeść chociaż trochę. Wyglądasz na głodną — mruknął, spodziewając się protestu ze strony kocicy. — Powiedź, chciałabyś może, żebym wyczyścił ci futro, zobaczył, czy znajdują się w nim jakieś kleszcze bądź pchły
— Sama potrafię o siebie zadbać — chrypnęła, a następnie pochyliła się nad wiewiórką. — Zjem ją, ale tylko dlatego, że nalegasz. Och, Lśniąca Łapo, nieznośny z ciebie sierściuch!
Uczeń powstrzymał się od komentarza. Wyszedł ze żłobka, tylko po to, by natrafić na Judaszowcowy Pocałunek. Ogon kocura drżał lekko, tak samo, jak jego wibrysy.
— Złapałem sikorkę oraz wiewiórkę, którą teraz je Półślepy Świstak. Myślę, że dwie zdobycze to niezły wynik, jak na samotne polowanie, jednak tobie pozostawiam to do oceny — miauknął, już przygotowując się na to, co przynieść mogła reakcja jego mentora.
— Jak widać, Klan Gwiazdy wsparł cię i dodał sił podczas twojego polowania. To, z jakim skupieniem oraz gracją łapałeś tę zdobycz, było na prawdę godne podziwu. Twojego talentu pozazdrościć mógłby ci nie jeden kot. — W jego oku dało się dostrzec błysk zadowolenia. — Spodziewaj się, że zaraz wstąpisz w wojownicze szeregi Klanu Klifu.
Przemowa jego ojca zdawała się jasna, nieskomplikowana, a jednak Lśniąca Łapa usiłował gorączkowo zrozumieć, co kocur miał na myśli. Nie zdążył jednak prosić rodzica o szczegóły, gdyż zdążył już zniknąć gdzieś w tłumie, rozpływając się pomiędzy wieloma barwnymi futrami. Rdzawy kocur stał więc przed żłobkiem, z pyskiem otwartym tak, jakby chciał coś powiedzieć — słowem się jednak nie odezwał. Ruszył w stronę wodospadu, a następnie ułożył się przed nim, jak gdyby liczył, że pozwoli mu to zrozumieć, co miał na myśli jego mentor, gdy mówił o tym, że zaraz powita go w wojowniczych szeregach Klanu Klifu.

O zachodzie słońca...

Słońce powoli znikało, podczas gdy nieliczni wojownicy wciąż próbowali ułożyć się w jego promieniach. Choć Lśniąca Łapa nie przejawiał oznak zmęczenia, Judaszowcowy Pocałunek, odkąd jego rudy syn wrócił z polowania, nie wykazywał żadnych chęci, by brać go na trening czy coś podobnego. Lśniąca Łapa spędził więc cały dzień plącząc się po obozie, ze skwaszoną miną wymalowaną na jego pręgowanym pyszczku. Teraz siedział na klanowej polanie, czujnym wzrokiem obserwując Liściastą Gwiazdę, która zasiadła na mównicy, przygotowując się na przemowę.
— Wszystkie koty zdolne do polowania, niech zbiorą się przy mównicy na zebranie klanu! — miauknęła w końcu, a jej donośny głos rozniósł się echem po obozowisku.
Starsi powoli zmierzali na polane, wojownicy, którzy i tak siedzieli na polanie, zatraceni we własnych pogaduchach teraz zwrócili swe spojrzenia w stronę liderki. Uczniowie odłożyli swoje zajęcia i zasiedli na polanie, podczas gdy Jastrzębi Zew wyszła z córeczką ze żłobka, z którego dało się ujrzeć dwie wystające głowy: Jedna należała do Półślepego Świstaka, druga do burej Mamrok.
— Wezwałam was tutaj, by móc przeprowadzić ceremonie pewnego ucznia — przemówiła, gdy tylko para jej czujnych oczu zauważyła, iż wszyscy są. — Lśniąca Łapo, wystąp!
Czuł, jak wszyscy zebrani rzucają mu pełne ciekawości spojrzenia. On, tak samo, jak i oni nie spodziewał się, że to właśnie jego ceremonia miała mieć teraz miejsce. Mimo stresu, gotującego mu się pod futrem podszedł pod mównicę. W jej spojrzeniu dostrzegał mieszankę dumy oraz radości.
— Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby wejrzeli w tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. — Poprowadziła wzrok wysoko w górę, tylko po to, by po chwili wbić go w rudego kocura. — Lśniąca Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam — miauknął krótko, nie będąc w stanie wypowiedzieć czegokolwiek innego.
— Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Lśniąca Łapo, od tej pory będziesz znany jako Mirtowe Lśnienie. Klan Gwiazdy ceni twoją determinację i chęć zgłębiana zasad wojowniczego kodeksu oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu.
Część kotów nagrodziła go radosnymi okrzykami, inna część jedynie zadowolonymi spojrzeniami. Lśniąca Łapa, a raczej Mirtowe Lśnienie wyprostował się oraz uniósł dumnie głowę, a następnie delektował się swoją chwilą sławy przez kilka długich uderzeń serca, nim w końcu, z dużą niechęcią, wrócił na swoje miejsce. 
"Być może faktycznie zesłał mnie sam wielki Klan Gwiazd" — pomyślał. — "W końcu czy da się wytłumaczyć to, że zostałem mianowany wcześniej od takiej Gąsieniczej Łapy w jakikolwiek inny sposób?"

[1676 słów]

[przyznano 34%]

29 kwietnia 2025

Od Lśniącej Łapy CD. Źródlanej Łapy

Siedział na posłaniu, nie zważając, na zaspanie wymalowane na szarobłękitnym pyszczku siostry. Jego śnieżnobiałe łapy skryte były za ciężkim, pełnym kołtunów ogonem.
— Zgromadzenie? — mruknął, nieco zdziwiony. Nie spodziewał się, że siostra będzie pytała go o tego typu sprawy, lecz skoro już postanowiła rozpocząć temat, to nie miał zamiaru go w żaden sposób zmieniać, to też, nie myśląc wiele, miauknął — To, co powiedziała nasza liderka... Cóż, było to co najmniej niepokojące.
Wspomnieniami wrócił do tamtej pamiętnej nocy, gdy srebrzysta tarcza księżyca unosiła się nad wszystkimi zebranymi. Wszystko, poza słowami przywódczyni teraz zdawało się rozmyte, jak gdyby czysta tafla wody, nagle zmącona czyimś niespodziewanym ruchem. Postarał się zanurzyć w słowa liderki, oczywiście w te, które wywołały w nim największy szok. Choć pamiętał, jak kocica błagała wszystkich zebranych o zjednoczenie, to w głowie utknęło mu coś innego. Liściasta Gwiazda mówiła wtedy, iż Klan Klifu zaatakowały duchy Mrocznej Puszczy, a także widziała je na własne oczy. Na jego pyszczku zauważyć się dało niepokój, zmieszany z nutą niedowierzania. To, z jak wielkim stresem oraz trwogą przemawiała wtedy Liściasta Gwiazda, było niczym obraz nie do wymazania, a treść jej przemowy z pewnością pozostawiło znaczną część zebranych w zmieszaniu.
Jego wąsy drgnęły delikatnie, poruszane przez wiatry zaintrygowania.
— Nie jestem pewien, co do wiarygodności jej słów, ale nie sądzę również, że chciałaby tak się ośmieszyć, ośmieszyć cały Klan Klifu bez konkretnej przyczyny. Może, ale tylko może, ma racje i na terenach klanów pojawiło się zniszczenie, sprowadzone przez Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd? — Myślał głośno, podczas gdy siostra przypatrywała się mu z uwagą. — Lecz nie rozumiem jednego: Jak, na wielki Klan Gwiazdy, Mroczny Las mógłby władać aż taką wielką potęgą?
Jego sierść aż nastroszyła się z oburzenia. Przecież odkąd przybył wraz z siostrą na tereny klanów, wpajane było im, że Gwiezdni są najpotężniejszymi kotami, które są w stanie zsyłać wizje oraz wszelkie omeny, ingerując tym w świat żywych, pomimo tego, że są martwi. Czyżby Klan Gwiazdy osłabł? A jeśli tak, to, jak? Oraz dlaczego? Pytania krążyły mu po głowie, a on mógł jedynie bezradnie je gonić, choć z pewnością nie przyniosłoby mu to żadnych odpowiedzi. W końcu westchnął ciężko, w jego dotąd rozwścieczonym spojrzeniu pojawił się smutek, wywołany niewiedzą oraz gorzką bezradnością. Z impetem padł na swoje posłanie, jak gdyby od dłuższego siedzenia jego nogi miały się ugiąć pod ciężarem płomiennorudego ciała. Zwrócił wzrok ku siostrze Łunie. Czy za parą jej złocistych, bursztynowych oczu kryła się odpowiedź, na dręczące go pytania, a nawet jeśli nie, to czy kotka mogła wnieść cokolwiek, do ich rozmowy?

<Źródlana Łapo?>
[414 słów]

[przyznano 8%]

22 kwietnia 2025

Od Lśniącej Łapy

Początek Pory Zielonych Liści…

Drżał lekko, gdy ostrożnie stawiał krok na wilgotnym podłożu ciemnego tunelu, w którym teraz się znajdował. Choć można powiedzieć, że był niemal odległość ogona od wejścia, to światło wpadające do podziemnego korytarza było bardzo słabe i w żaden sposób nie ułatwiało rudemu kocurkowi wędrówki w tym nieciekawym miejscu. Lśniąca Łapa, z każdym kolejnym uderzeniem serca czuł się coraz bardziej niepewny — szedł oparty o ścianę, przesuwając łapą po chropowatej powierzchni, by uniknąć nagłego spadku w dół. Jego mentor nie raz ostrzegał go przed możliwym wypadku w ciemności i widać było, że płomiennorudy wziął sobie wszystkie te ostrzeżenia do serca. Pomimo silnego stresu, nie był w stanie powstrzymać się od przeciągłego syku, który wydobywał z siebie za każdym razem, gdy przez brak uwagi trafiał na jakieś zagłębienie. W ciemnym miejscu nie podobało się kocurkowi praktycznie nic, najbardziej doskwierało mu jednak powietrze, które zdawało się wilgotne oraz gęste, choć, jak się okazuje, tunele nie były umieszczone jakoś strasznie głęboko pod ziemią. Nie brakowało również obawy, że zostanie zasypany żywcem, jednak za każdym razem, gdy dzielił się tym spostrzeżeniem ze swoim mentorem, dostawał tę samą, krótką odpowiedź: "Moja głowa w tym, byś prędko nie wrócił do Klanu Gwiazdy.". Cóż, gdyby uczeń poświęcił nieco dłuższą chwilę na to, by uświadomić sobie brak jakiegokolwiek ryzyka związanego ze śmiercią poprzez zasypanie, to z pewnością okazywałby nieco mniej strachu. Gdy po raz kolejny prawie wywrócił się z powodu nierównej posadzki, puściły mu nerwy:
— Możemy już wracać?
— A potrafisz nawigować w tunelach? — spotkała go odpowiedź przepełniona szorstkością oraz sarkazmem.
Jeśli jego mentor miał na celu zaimponować mu poczuciem humoru, to nie wyszło mu to najlepiej. Lśniąca Łapa, starając się wykazać jak największą posłusznością, powstrzymał jednak nieprzyjemny komentarz i ruszył dalej, szurając skórą o brudną ścianę tunelu. Czas powoli leciał i w końcu nadeszła pora, by zmierzał w kierunku wyjścia z tunelu. Oczywiście, z wielką chęcią to zrobił. Z pewnością nie myślał, że będzie wspaniałym nawigatorem, gdy jednak szedł w stronę wyjścia, każdy krok stawiał z coraz to większą lekkością, a nieprzyjemny fetor tuneli przestał sprawiać mu większy problem. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, przywitały go przyjemne promienie słońca oraz ciepła bryza.
— Gratuluje, nie było aż tak źle, jak na pierwszy raz. — Usłyszał brązowego kocura. — Myślę jednak, że stać cię na nieco więcej, niż to, co mi zaprezentowałeś, powtórzymy więc nawigacje w tunelach jeszcze kilka razy, aż do momentu, w którym będziesz czuł się nieco pewniej.
— W porządku — powiedział, choć błąkanie się w ciemnych, wilgotnych tunelach wcale nie było czymś, co chciałby powtórzyć, nieważne, ile razy. — Czy mógłbym zapolować, nim wrócimy do obozowiska? W końcu każda zdobycz powinna być mile widziana na starcie zwierzyny.
— Jasne, poluj. Przecież wyłącznie głupiec, stąpający po ścieżkach Mrocznej Puszczy nie pozwoliłby na poszerzanie starty ze zdobyczą. Tylko nie schodź mi ze wzroku, nie chcę szukać cię po całym terytorium.

Do obozowiska wrócił z myszą, zwisającą mu z pyska aż do momentu, w którym znalazła się na stercie zdobyczy. Lśniąca Łapa natychmiast zaobserwował, jak wiele pożywienia leżało w gnieździe, do którego wkładano wszelkie łupy.
"Klan Gwiazdy musiał zesłać na tereny mojego klanu wiele zwierzyny." — Pomyślał, a następnie uniósł swój wzrok do sufitu, tak, jakby zaraz ujrzeć miał tam koty o sierści pokrytej gwiezdnym pyłem.
— Słuchaj, czy mógłbyś wymienić mech na posłaniach w żłobku? Zdaje mi się, że od księżyców nie czyszczono tam legowisk... — mruknął, a następnie odszedł, by zniknąć gdzieś w tłumie.
Lśniąca Łapa wiedział, że słowa zastępcy były bardziej poleceniem, niż prośbą, nie zwrócił jednak na to większej uwagi. Pojęcia nie miał, gdzie mógłby znaleźć świeży mech, bo zdawało się, że w obozie nie ma żadnego kamienia czy drzewa, na którym ten mógłby rosnąć. Pozostawało mu więc iść do medyczek, które z pewnością miały go choć trochę w składziku. Gdy tylko wszedł do środka, przywitał go słodko-gorzki zapach ziół.
— Dzień dobry! — przywitał się z Liściastym Futrem, która w ciszy segregowała zioła. Jasne oczy kocicy natychmiast zwróciły się w stronę rudego ucznia.
— Ach, witaj, Lśniąca Łapo. Coś się stało i, czy mogę jakoś pomóc?
— Potrzebuje mchu, by móc wymienić posłania w żłobku. Czy znajdzie się go choć trochę w składziku? — spytał, równocześnie sięgając wzrokiem w stronę składziku z ziołami, w nadziei, iż zauważy tam to, czego szukał.
— Jasne, że się znajdzie — miauknęła w odpowiedzi medyczka, która nie powstrzymywała rozbawionego pomruku na widok wytrzeszczonych oczu nakrapianego ucznia. — Poczekaj chwilkę, zaraz ci go podam.
Kotka zagłębiła się w swoich ziołach, po czym wróciła z dwoma zielonymi kulkami; jedną trzymała w pysku, druga znajdowała się pod brodą medyczki. Kocurek skinięciem głową podziękował błękitno-szarej kotce, po czym wyszedł, zmierzając w stronę żłobka. Gdy tylko znalazł się w wejściu, poczuł na sobie spojrzonka kociąt: Króliczka, Zajączka oraz najmłodszej w klanie Pchełki. Prędko pozbył się starego mchu z posłania Jastrzębiego Zewu i po zaledwie kilku uderzeniach serca nałożył na jej posłanie świeżą ściółkę. Miał przy sobie jeszcze jedną kulkę, którą mógłby użyć na jeszcze jednym posłaniu. Natychmiast spojrzał w stronę Półślepego Świstaka, jego dawnej opiekunki, która zawsze obdarzała go opieką i zainteresowaniem. Czułby się źle, gdyby nie zaoferował jej wymiany posłania, podszedł więc nieco bliżej niej. Kotka była zbyt zajętą obserwacją bawiących się razem Króliczka i Zajączka, by zauważyć stojącego niedaleko od niej ucznia. Gdy spoglądał na nią, to czuł jedynie niepokój. Jej zgarbiona postawa budziła w nim zmartwienie, a słaby blask w oku lęk.
"Na Klan Gwiazdy, czy ja nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak słabo ona wygląda?" — Pomyślał, nerwowo strzygąc uszami. Czuł, że wieczna królowa nie powinna męczyć się z kociakami, a przebywać w legowisku starszyzny, gdzie nie spotkałyby ją żadne krzyki czy piski. Może lepiej czułaby się wśród kotów w podobnym wieku do niej? Przynajmniej miałaby tam towarzystwo, a kocięta z pewnością nadal spędzałyby z nią czas, na przykład wysłuchując jej historyjek. Taki styl życia na pewno pozwoliłby się jej martwić nieco mniej, a klan oferowałby jej dużo więcej opieki, niż teraz. Kocica zwróciła na niego uwagę, dopiero gdy głośno chrząknął.
— Psze Pani, a co to za kot? — Usłyszał pytanie Króliczka bądź Zajączka. „Kto nadaje rodzeństwu tak podobne imiona?” — W jego głowie natychmiast pojawiła się ta śmiała myśl.
— To Lśniąca Łapa — mruknęła spokojnie kocica. — Nie bójcie się, możecie podejść bliżej. — Dodała, gdy zauważyła jak dwójka kremowych kociąt wymienia ze sobą niespokojne spojrzenia.
Parka podskoczyła bliżej ucznia, teraz znajdując się zaledwie odległość paru kocięcych kroków od niego. Gdzieś z tyłu, za nimi siedziała Pchełka, której kruche ciałko drżało, najpewniej z niepewności. Nie wiedzieć czemu, czuł się źle, patrząc na małą szylkretkę. Zdawała się tak przerażona otaczającym ją światem, może coś w niej przypominało mu samego siebie? On sam przecież bał się wielu rzeczy, które w krótkim czasie przemieniły się w codzienność. Pozostawało mu jedynie pomodlić się, by koteczkę spotkał dobry los.
— Dzień dobry, Półślepy Świstaku. Chcę wymienić ci posłanie, czy mogłabyś mi wskazać, które należy do ciebie? — spytał dawną opiekunkę, ignorując kremową dwójkę, która dobrała się do jego gęstego ogona.
— Nie wiem, czy konieczne jest czyszczenie mi tego posłania... Może w wolnej chwili sama to zrobię. Z pewnością oszczędzi ci to czasu i problemów — mruknęła powoli. — Z resztą, mam większe doświadczenie w wymienianiu posłań, niż ty będziesz miał przez całe swoje życie.
Westchnął.
— Półślepy Świstaku, to nie ty jesteś uczniem. Pozwól mi wykonywać moje obowiązki, zwłaszcza jeśli dzięki temu będzie ci bardziej komfortowo — powiedział, tłumiąc zirytowane syknięcie. — Pokaż mi, gdzie jest to posłanie a, obiecuje, że za moment będzie lśniło.
Kocica jedynie wpatrywała się w niego. Czy miauknął nieco za ostro? Sam nie był pewien, odwrócił się, jednak gdy koło siebie zobaczył Pchełkę. Jej zielone ślepka wbite były w ziemię, domyślał się jednak, że koteczka nie bez powodu podeszła blisko niego. Z pewnością chciała mu coś przekazać.
— Coś się stało, Pchełko? — Spojrzał na nią, a następnie gniewnie strzepnął ogonem, gdy poczuł, jak jeden z kremowych kocurków zaczyna energicznie za niego ciągnąć.
— Polslepa Swistwak spi tam — szepnęła niepewnie, a następnie wskazała na posłanie, które, według niej, należało do jego dawnej opiekunki.
— Bardzo dziękuje ci za pomoc. — Uśmiechnął się do niej, po czym nachylił się nad wskazanym przez koteczkę posłaniem, by móc sprzątnąć starą i nałożyć nową ściółkę.

Słońce powoli zachodziło, a Lśniąca Łapa siedział ze swoim mentorem, Judaszowcowym Pocałunkiem koło niewielkiej kupki martwych, nierozłupanych krabów. Był nieco zestresowany, ponieważ nie często ćwiczył z brunatnym kocurem rozbijanie skorup, między innymi dlatego, że oboje uznali, iż ta umiejętność nie przyda się rudzielcowi aż tak bardzo, jak polowanie, wspinaczka po drzewach czy umiejętność nawigacji w tunelach. Po krótkiej powtórce, polegającej na oglądaniu, jak jego mentor starannie, za pomocą pazura pozbywa się kończyn oraz skorupy nachylił się nad kolejnym krabem i zaczął precyzyjnie ciąć. Czuł, że jego łapa drży, tak jak robiła to, gdy po raz pierwszy otwierał kraba. Pamiętał, jak najadł się wstydu po nieudanej próbie nauczenia się nowej umiejętności. Nie miał zamiaru ponownie się ośmieszyć, więc pomimo drżącej łapy, kończyny ciął nawet precyzyjnie. Gdy przyszła pora na skorupę, musiał znaleźć w sobie trochę siły, by ta pękła. Gdy jednak skończył, mógł czuć się dumnym ze swojego osiągnięcia. Judaszowcowy Pocałunek poradził mu usunąć to, co uznaje się za niejadalne i zjeść mięso, które znajdowało się pod rozbitą już skorupą. Lśniąca Łapa usnął to, co zdawało mu się niesmaczne, mięsa z kraba jednak nie tknął.
— W porządku, myślę, że otwieranie krabów masz już prawie opanowane. Nie ukrywam jednak, że w twoich ruchach zabrakło pewności i momentami były strasznie nieprecyzyjne. — Odsunął od ucznia to, co zostało z wcześniej rozłupanego kraba. — Spróbuj ponownie. — Dodał, umieszczając pod łapami rudego kocura kolejnego kraba.

[1558 słów, nawigacja w tunelach + otwieranie krabów]

[przyznano 31% + 5% + 5%]

20 marca 2025

Od Lśniącej Łapy

Początek Pory Zielonych Liści...

Oglądał pędzące po niebie obłoki, podczas gdy Judaszowcowy Pocałunek objaśniał mu, jak powinien walczyć. Płomiennorudy uczeń nie słuchał gadaniny brązowego kocura, myślami będąc bardzo daleko od treningu. Cichy, delikatny szmer poruszanych na wietrze gałązek zdawał się nagle wypełniać jego uszy. Lśniąca Łapa czuł, że od ostatnich kilku wschodów słońca nie towarzyszy mu nic poza gorzkim uczuciem znużenia. Choć starał się robić wszystko, by podczas treningów zadowolić mentora, to dziś cały jego zapał prysł, ulatniając się niepostrzeżenie. Przejechał języczkiem po wargach, a następnie oplótł ogonem łapy.
"Och, Gwiezdny Klanie, jak długo trwać będzie musiał ten niekończący się wykład?" - mruknął w myślach, po czym opuścił nieco wzrok, tak, by teraz móc spoglądać na mentora.
— Wszystko rozumiesz? — spytał brązowy kocur, natychmiast reagując na nieco niechętne spojrzenie, posyłane przez rudego ucznia.
— Tak — mruknął w odpowiedzi rudzielec. — Znaczy... Chyba.
Brązowy wojownik zastrzygł uszami, by po chwili mówić dalej. Lśniąca Łapa odwrócił swój wzrok w stronę wodospadu, który z daleka robił na nim jeszcze większe wrażenie, niż kiedy wpatrywał się na niego z bliska. Dziwnie pomyśleć mu było, że to tam właśnie najchętniej spędzał swój czas, w końcu była to jedynie bez przerwy opadająca w dół woda. Przeciągnął się, a następnie wziął haust powietrza, w nadziei, iż z daleka wyczuje przyjemną woń przygody. Cóż, żadnych atrakcji nie zwęszył, udało mu się jednak rozpoznać zapach nornika, który dochodził z porośniętej sosnami i świerkami części terenów jego klanu.
"Polowanie nie powinno być czymś, o co można by się zdenerwować..." - Kątem oka spoglądał na brązowego kocura i po krótkiej chwili poświęconej na rozważanie, czy aby na pewno warto iść za nornikiem, w końcu postanowił się odezwać:
— Przepraszam, czy mógłbym zagłębić się nieco w bardziej zalesioną część terenów naszego klanu? Zdaje mi się, że czuje wspaniałą zdobycz, która się gdzieś tam czai.
Zastępca burknął coś pod nosem, a następnie poprowadził parę swoich brązowych oczu w stronę lasku. Brązowy kocur zdawał się zastanawiać chwile, by w końcu znacząco skinąć głową. Lśniąca Łapa posłał mu wdzięczne spojrzenie, a następnie pobiegł za zapachem zwierzyny. Z każdym stawianym przez ucznia krokiem woń stawała się coraz to mocniejsza, kocurek zdawał więc sobie sprawę z tego, że jest już blisko upragnionej zdobyczy. Nie wiedział jednak, czy uda mu się dostrzec stworzonko, którego ciemnobrązowa sierść pozwalała na wtopienie się w leśne podszycie. Uczeń rozglądał się, licząc, że znajdzie ślady zdobyczy na resztkach białego śniegu, który pomimo nadciągającej pory Nowych Liści wciąż nie znikał. Na szczęście ucznia, dało dostrzec się pozostawione ślady krótkich łapek, za którymi wystarczyło teraz podążać. Przecisnął się więc przez krzewy malin, by po jakimś czasie ujrzeć wyszukującego w ziemi nasionek oraz korzonków nornika. Oczy Lśniącej Łapy zabłysły, gdy zbliżał się do kawałka zwierzyny z brzuchem niemal ocierającym o zimny grunt. Kocurek w końcu zatrzymał się, by wymierzyć odległość. Zdawało się, że nie będzie miał problemów z doskoczeniem do piżmowego zwierzęcia, to też naprężył się, by oddać potężnego susa, dzięki któremu ogłuszył, a następnie zabił stworzonko o krępym ciałku.
— Dobra zdobycz. — Z odczuwalną dumą w głosie pochwalił go Judaszowcowy Pocałunek, który zdawał się obserwować jego wyczyn z odpowiedniej odległości. — Obyś tylko nie myślał, że jedno dobre polowanie czyni z ciebie najlepszego łowcę. — Zmienił ton na nieco bardziej opryskliwy, nie raziło to jednak rudego ucznia.
— Bardzo dziękuje za pochwałę. — Pochylił głowę przed ojcem. — Postaram się cały czas szlifować moje umiejętności łowieckie! I, skoro już jesteśmy w okolicy drzew... Czy mógłbym jeszcze raz spróbować wspiąć się na drzewny konar?
Wąsy brunatnego kocura drgnęły.
— Cieszę się, że masz w sobie zapał do trenowania i z dużą chęcią zobaczę, jak prezentujesz mi swoje umiejętności.
Podeszli do jednego z drzew o grubszej korze. Lśniąca Łapa, nie czekając na żaden znak, wbił pazury w drzewne łyko, powoli pnąc się w górę. Nie często ćwiczył z ojcem wspinaczkę, miał jednak na tyle duże doświadczenie, by bez większego problemu wspiąć się na jedną z grubszych gałęzi. Gdy tylko tego dokonał, rozejrzał się po terenach Klanu Klifu, od razu stwierdzając, że od ziemi nie dzieli go więcej niż lisia długość. Postanowił więc, że będzie piąć się wyżej, wbijając pazury przednich łap w korę, a odpychając się tylnymi łapkami. Z każdym szybkim uderzeniem jego tchórzliwego serduszka czuł, jak adrenalina mu rośnie i choć to poczucie zbytnio mu się nie podobało, to nie mógł tak po prostu zaskoczyć, nie na oczach jego mentora. Wiatr łoskotał mu w uszach, a szelest liści i gałązek stał się dużo głośniejszy, niż wcześniej. Po jakimś czasie wspinaczki postanowił się zatrzymać na kolejnej grubej gałęzi.
Zimna bryza towarzyszyła mu podczas powrotu do obozowiska. Czuł, że jest wykończony, o czym dawał znać głośnymi, szybkim oddechami miał również wrażenie, że po treningu brud przykleił mu się do futra, lecz ignorował to nieprzyjemne poczucie, twardo idąc naprzód. Z pyska zwisał mu złowiony wcześniej nornik, który wydawał się zaskakująco pulchny. Och, z jaką chęcią wbiłby się w ten smaczny kawałeczek zwierzyny, lecz niestety, kodeks zabraniał mu jedzenia przed wykarmieniem starszych oraz karmicielek czy kociąt. Przeszedł za mentorem przez zimny, cuchnący wilgocią tunel, który był wejściem do obozowiska. Wędrówka przez ciemny korytarz, choć niedługa nie należała do ulubionych płomiennorudego kocurka, jednak nie mówił niczego na ten temat. Gdy tylko znalazł się w tętniącym życiem obozie, odetchnął głośno i niemal natychmiast po odłożeniu nornika na stertę ze zdobyczą walnął się na swoim posłaniu w legowisku uczniów.
— O, hej! — Usłyszał znajomy głos. — Zmęczony po treningu? Wiesz, znam to uczucie! — To Gąsienicza Łapa, siedzący na swoim posłaniu postanowił odezwać się do młodszego ucznia.
— Super. Czy mógłbyś zająć się sobą? Próbuje się zrelaksować po męczącym treningu, a ty mi w tym nie pomagasz — syknął, zwijając się w ciasny kłębek. — Z resztą, nie powinieneś teraz trenować? W końcu to robią uczniowie, mam racje?
Pręgowany kocurek kopnął leżącą blisko niego kulkę mchu, którą najpewniej sam ulepił.
— Dziś idę na trening nieco później — zaczął tłumaczyć się kocurek. — Moja mentorka jakiś czas temu wyszła na patrol i te sprawy, więc pozostaje mi wyłącznie czekać. — Zdawał się strasznie naburmuszony faktem tego, że nie będzie mógł męczyć się na treningu. — To strasznie niesprawiedliwe!
Rudzielec posłał w jego stronę dość niechętne spojrzenie, a następnie położył głowę na krawędzi gniazda, które było jego legowiskiem.

Teraźniejszość...

Jego ogon drgał nerwowo, aż do momentu, w którym lekki, dobrze znany wietrzyk uderzył go w pysk. Wraz z innymi uczestnikami jego patrolu dotarł na zewnątrz, gdzie trawy były już całkiem wysokie, a powietrze gęste. Uczeń ucieszył się na widok terenów, które nie były przykryte dłużej białym puchem, a w jego oczach pojawił się delikatny błysk, gdy tylko przypomniał sobie, że w dziś będzie uczestniczył w patrolu łowieckim. Gwiezdni zdawali się w końcu zesłać mu szanse, na pokazanie innym swoich umiejętności. Słońce grzało jego futro, podczas gdy on szedł jeszcze dalej, za Delikatną Bryzą, która zdawała się prowadzić patrol. Kotka dała wszystkim znak, machając ogonem, by się zatrzymali, gdy tylko dotarli do okolic Kaczego Bajorka.
— Dobrze. Gdy tylko słońce zacznie zachodzić na horyzoncie, mamy zebrać się tu wraz ze złowioną zdobyczą — wyjaśniła szybko liliowa szylkretka. — Pamiętajcie proszę, by nie polować blisko granic z innymi klanami. Nie chcemy, by doszło do sprzeczki przy granicach z powodu jakiejś byle myszy.
Każdy zgodnie pokiwał głową, by zaledwie parę uderzeń serca później oddalić się od siebie w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się złapać. Lśniąca Łapa zanurzył się w leśne gęstwiny, czując, że dużo lepiej idzie mu polowanie pomiędzy krzewami oraz drzewami. Nie wiedzieć czemu postanowił naprężyć się, a następnie skoczyć na przód, by wylądować z pazurami wbitymi w glebę. Nie wiedział, czy to nagły przypływ energii, związany z długo wyczekiwaną porą Nowych Liści sprawił, że wzięło go na wybryki, lecz nie dało się wytłumaczyć tego w żaden inny sposób. Szybko jednak otrząsnął się, zdając sobie sprawę, że przez swoje działania wypłoszyć mógł jakąś zdobycz. Postanowił rozejrzeć się wokół siebie, w nadziei, iż dojrzy jakiś nieostrożny kąsek zwierzyny, jego żółte oczy niczego jednak nie dostrzegały. Zaczerpnął więc powietrza, by stwierdzić, że z pewnością coś czai się, może nawet nie tak daleko od niego.
"Czyżby nornica?" — spytał siebie w myślach po ponownym zaczerpnięciu powietrza, w którym nagle unosić się zaczął zapach piżmowego zwierzątka. Ruszał się powoli, by zastygnąć kompletnie, gdy tylko usłyszał szelest dobiegający z krzewów. Odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk, a następnie przedarł się przez kępę krzewów, by ujrzeć brązowe stworzonko o krępym ciałku. Wydawało się zajęte wyszukiwaniem korzonków, to też uczeń bezproblemowo podszedł kilka kroków bliżej zwierzęcia, by finalnie wymierzyć odległość, spiąć się i skoczyć, ogłuszając i po chwili zabijając krótko łapę zwierzę. Postanowił, że zakopie je pod krzewem, przez który chwile temu przeszedł. Nie kopał długo, szybko tworząc płytki dołek, do którego wsadził nornicę, by następnie przykryć ją warstwą suchej gleby. Do jego nozdrzy wbił się kolejny zapach. Szedł za zapachem, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej intensywny. Nie długo zajęło mu pojęcie tego, że gdzieś niedaleko musi być ptak i, faktycznie, ujrzał kosa, wyszukującego robaków. Podkradł się do stworzenia, ostrożnie stawiając kroki do przodu. Wtem, niespodziewanie, spod jego łapy wydobył się głośny chrupot, który spłoszył ptaka. Uczeń syknął wściekle, zdając sobie sprawę z tego, że wdepnął w gałąź. Nie był zbytnio zadowolony z tego, iż zwierzyna mu uciekła, postanowił jednak zacisnąć zęby i szukać dalej. Przeciskał się pomiędzy krzakami oraz drzewami, niczego jednak nie czuł. Słońce zdawało się wędrować coraz niżej, postanowił więc, że odkopie nornice i powróci do swoich towarzyszy. Odnalazł gąszcz malin, pod którym leżał kopiec ze zwierzęciem i już miał zacząć odkopywać ciałko małego stworka, gdy do jego uszu wbił się cichy ćwierk. Zastrzygł nerwowo uszami, uświadamiając sobie, że może jest jeszcze nadzieja, by zaskoczył innych uczestników patrolu czymś więcej, niż wyłącznie nornicą. Zaczerpnął więc powietrza, w którym unosił się fetor kolejnego ptaszyska. Podążał za śladami zapachowymi zwierzęcia, aż w końcu dotarł do niego. Rudordzawy uczeń ledwo pohamowywał drganie ogona, podczas zbliżania się do dzióbiącego w ziemi kosa. Przystopował, a następnie wymierzył odległość, by finalnie skoczyć na ptaka, wbijając pazury prosto w jego niewielki łebek. Oddech ucznia zdawał się przyśpieszyć z powodu tej nagłej adrenaliny, nie zapomniał jednak odkopać nornicy i ruszył w stronę kaczego bajorka z dwoma kawałkami zdobyczy zapychającymi jego pyszczek.
— No, nareszcie! — Miedziany Kieł miauknęła, gdy tylko ujrzała zbliżającego się ucznia. — Zagapiłeś się? Słońce prawie zaszło!
Kocurek spojrzał w górę, dopiero teraz spostrzegając, że słońce nie tylko prawie już zaszło, ale i że na niebie pojawiają się pierwsze srebrzyste punkciki. Musiał faktycznie nie zwracać uwagi na porę dnia, będąc zbytnio pochłoniętym polowaniem. Wojownicy siedzieli jeszcze przez krótką chwilę, dając mu czas na uspokojenie oddechu przed powrotem do obozowiska.

[1730 słów]

[przyznano 35%]

02 marca 2025

Od Lśniącej Łapy do Postrzępionej Łapy

 W powietrzu unosił się nieprzyjemny chłód, który wdzierał się raz to w płuca, raz to pod futro rudego ucznia, który stąpał tuż za swoim mentorem. Promienie słońca nie przegrzewały sierści Lśniącej Łapy i choć słoneczko nie chowało się za śnieżnobiałymi obłokami, to młody drżał za każdym razem, gdy stawiał krok naprzód. Zastanawiało go, dlaczego właściwie wysyłany jest na treningi, skoro zewsząd panował mróz, który z pewnością zakatarzyć mógł większość młodych, nieuodpornionych uczniaków. Co jakiś czas pytał się swojego nauczyciela o moment, w którym dotrą do celu podróży, lecz z ust Judasza wychodziła wtedy ta sama, krótka odpowiedź: „Zaraz się przekonasz". Miał wrażenie, że księżyce miną, nim w końcu dojdzie z mentorem do tego niby celu, po czasie jednak zatrzymali się, a zrobili to przy jednym z drzew o ciemnej korze. Gałęzi rośliny szumiały na wietrze, spuszczając przy tym ostatnie, porośnięte szronem liście na biały, jasny śnieg. Judaszowcowy Pocałunek spoglądał chwile na drzewo, a następnie odwrócił się w stronę swojego ucznia, który już wiedział, na czym polegać będzie ten trening.
— Pokażę ci, jak należy wspinać się na korony drzew — zaczął brązowy wojownik — będzie to umiejętność potrzebna, która wbrew pozorom bardzo ci się przyda. Wspinanie się na drzewa może być formą nie tylko ciekawej, a także przyjemnej rozrywki i jest też najlepszą formą ucieczki przed drapieżnikami, których na szczęście często tu nie spotkasz.
Kocurek pokiwał głową, a następnie podszedł nieco bliżej drzewa, zastanawiając się, jak właściwie będzie musiał się wspinać. Postanowił, że na razie nie będzie o to pytać, woląc najpierw dowiedzieć się czegoś bez pomocy własnego mentora. Wysunął pazury u przedniej łapy, którą następnie zatopił w korze. Nietrudno było mu wbić tam jedną łapę, jak jednak umieścić miał trzy kolejne? Westchnął, aby po chwili zwrócić spojrzenie swoich jasnych oczu w stronę Judaszowcowego Pocałunku, który natychmiast otworzył pysk, by powiedzieć:
— Z pewnością zastanawia cię, jak dokładnie należy się wspiąć na koronę drzew. Kiedy kot wspina się na drzewo, zazwyczaj używa jednej łapy do chwycenia kory, a druga łapa przesuwa się nieco wyżej lub w bok, tak, by móc powtórzyć proces.
Lśniąca Łapa słuchał uważnie, a po chwili odsunął się, zauważając, iż jego mentor zbliża się do drzewa, by zaprezentować. Kocurek, gdy tylko zauważył, jak Judasz zanurza pazury w korze, podszedł bliżej, by móc mieć jak najlepszy widok na to, co sam najpewniej zaraz zaprezentuje. Ruchy, jakie wykonywał zastępca były nieskomplikowane, tak samo zresztą, jak podany przez niego opis, Lśniący mógł więc być spokojny, jeśli chodzi o całą tę wspinaczkę.
— Tylnych łap użyjesz, by „wypchnąć” się w górę — powiedział kocur, tym razem ograniczając swoją wypowiedź jedynie do krótkiego mruknięcia. — Pozwól, że zaprezentuję.
Klanowy zastępca najpierw zanurzył przednie łapy w drzewnym łyku, bo potem podobnie postąpić z tylnymi. Kocur wspinał się po drzewie, cały czas wysuwając którąś z łap na przód. Jego płynne ruchy sprawiały, że rudzielec był pod niemałym wrażeniem; nie mógł oderwać wzroku od brunatnego wojownika. Po niedługiej wspinaczce Judaszowcowy Pocałunek zatrzymał się na jednej z gałęzi drzewa, by usiąść na niej i z nieskromnym uśmiechem wpatrywać się w swojego ucznia. Lśniąca Łapa, nie czekając na potwierdzenie mentora, powoli podszedł do drzewa, by spróbować wspiąć się na jedną z jego gałęzi zupełnie tak, jak Judasz. Wysunął pazury przednich łap, które wbił drzewo, z którego aż posypały się wiórki. Kocurek powoli dołożył też i tylne łapy i podjął się próby wspinaczki, która niestety, ale zakończyła się jego upadkiem. Judaszowcowy Pocałunek parsknął śmiechem, a następnie zeskoczył z gałęzi, tak, by wylądować zaledwie parę kocięcych kroków od syna.
— Powiedz mi, jakim sposobem pomyślałeś, że dobrze będzie oderwać od kory dwie łapy naraz? — Brunatny poklepał kocurka po głowie. — Musisz mieć przynajmniej dwie łapy zaczepione na korze jeśli faktycznie chcesz się wspinać. Popatrz, pokaże ci ponownie, tym razem jednak będę nieco wolniejszy, aby lepiej szła ci obserwacja.
Judaszowcowy Pocałunek ponownie wspiął się na tę samą gałązkę, tym razem jednak wspinał się powoli, faktycznie pozwalając młodemu uczniowi zaobserwować to, na czym dokładnie polegać ma wspinaczka. Błysk w jego oku zapalił w uczniu coś, co przypominać mogło iskierkę determinacji. Szybko zatopił pazury w korze, tym razem jednak starając się, by nic go nie rozproszyło, a także, by zachował równowagę podczas wspinaczki. Choć piął się w górę, to zdawało się to trwać strasznie długo oraz mozolnie, jego ślamazarne ruchy były kiepskie w porównaniu do tego, co zaprezentował mu wcześniej klanowy zastępca. Szczerze? Nie cierpiał siebie za to, że tak wiele czasu pochłaniały mu te wszystkie treningi, spodziewał się, że załapie wszystko w tempie szybkim, w końcu miał dobrą pamięć co do poszczególnych rzeczy, a jednak skazany był na powtarzanie tych wszystkich, nim jego nauczyciel pozwoli sobie pokazać mu kolejną umiejętność i wiele razy ponosił porażkę podczas swoich treningów. Niby wiedział, że nie będzie on idealny w tym, co robi, a jednak to gorzkie uczucie poniżenia było tak bulwersujące, tak paskudnie nieprzyjemne.
— Masz zamiar się wspinać? — usłyszał głos Judasza, który jak gdyby obudził go z niespodziewanej drzemki. Nie poruszał się, nie parł naprzód, a to wszystko przez to, że rozmyślał nad problemami w niewłaściwym momencie.
— No ja... Ach... Przepraszam — wydukał, a następnie wrócił do wspinania się, równocześnie składając modlitwy do klanu gwiazdy o to, by brązowy wojownik nie patrzył na to, jak tragicznie wychodzi mu wspinaczka. W końcu westchnął cicho, ponownie się zatrzymując.
— Wszystko w porządku? — Zastępca spojrzał na niego parą zmrużonych oczu. Kocur musiał być lekko zaniepokojony dziwnym zachowaniem ucznia.
— Po prostu zimno mi. — chrypnął cicho, nie zauważając nawet, że z każdym uderzeniem jego małego serduszka zsuwa się z drzewa. — Możemy wrócić do obozu?
Judaszowcowy Pocałunek pokręcił głową.
— Wiem, że mróz nie jest przyjemny, jednak są umiejętności, które powinieneś przećwiczyć. Wiem, że nie wszystko przyjdzie ci z prostotą, a to, że dotychczas uczyłeś się całkiem szybko, to i tak jest całkiem niezłe osiągnięcie — miauknął spokojnie. — Może przećwiczmy sobie to, co już wiesz, a wspinaczkę powtórzymy jutro, bądź najdalej za kilka wschodów słońca.
Lśniąca Łapa westchnął, a następnie schował pazury, kompletnie zsuwając się z kłody, której jeszcze chwile temu desperacko się trzymał. Nie narzekał na to, że ojciec postanowił odpuścić mu dzisiejszy trening, czuł jednak, że po części go zawiódł. Niby Judaszowcowy Pocałunek nie wydawał się być za bardzo tknięty tym, że jego uczniowi lekko podwinęła się noga, a jednak to dziwne odczucie, kołyszące się z tyłu głowy kocurka sprawiało, że nie wiedział, czy postąpił dobrze, rezygnując ze wspinaczki. Uczeń wpatrywał się chwilę w drzewo, którego gałązki kołysały się na lekkim wietrze. Niby miał chęć, by się przełamać i powiedzieć, że może spróbować się ponownie wspiąć, jednak tym razem ustąpił. Odwrócił w stronę zastępcy, posyłając mu spojrzenie pytające jakby: „A więc, co właściwie mam robić?".
— Powtórzymy sobie informacje na temat granic, co ty na to? — Brązowy wojownik dość często powtarzał ze swoim uczniem granice poszczególnych klanów, choć Lśniąca Łapa nie miał większego problemu z ich rozpoznawaniem. Cóż, chyba jednak warto było powtórzyć ich umiejscowienie, tak od czasu do czasu.
— No dobrze...
A więc wędrował po przepełnionych śniegiem terenach, wsłuchując się w Judaszowca, który powtarzał mu to, co musiał wiedzieć o granicach z innymi klanami, opowiadał też o tym, że każdy kot, chcąc nie chcąc pozostawia po sobie oznaczenia zapachowe, a więc po wtargnięciu na nieswoje tereny od razu będzie dało się wyczuć intruza, a raczej klan, do którego przynależy. Zastępca przechodził do opisywania tego, jak członkowie poszczególnych klanów pachną, gdy Lśniąca Łapa usłyszał czyjś głos. Z początku nastroszył futro, już myśląc, że ktoś wtargnął na tereny Klanu Klifu, nie czuł jednak żadnych oznaczeń zapachowych, więc musiał usłyszeć kogoś, kto należał do jego klanu. I choć z początku nie był do końca tego pewien, to w jego przekonaniu utwierdziło go wołanie:
— Judaszowcowy Pocałunku, Lśniąca Łapo, dobrze was widzieć!
Oczom młodego ucznia ukazał się Stokrotkowa Pieśń, za którym stała Postrzępiona Łapa z neutralnym wyrazem pyszczka. Lśniąca Łapa najpierw lustrował jej mentora, by potem przekierować swój wzrok na nią samą. Nie spodziewał się, że napotka irytującą koteczkę podczas swojego treningu, cóż, los najwyraźniej potrafi zaskakiwać. Judasz podszedł do kremowego wojownika, by wdać się z nim w jakąś konwersacje, rudy uczeń domyślał się, że najpewniej dotyczyła ona tych, którzy byli przez nich szkoleni. Spodziewał się, że Postrzępiona Łapa się odezwie, kotka zdawała się jednak czekać na moment, w którym dwójka zakończy swoją rozmowę, by wrócić do treningu. W końcu jednak, gdy zrozumiała, że nie zwiastuje się na to, by kocury zakończyły pogawędkę w tak szybkim czasie, postanowiła odezwać się do ucznia.
— Cześć! — Na jej pyszczku pojawił się niepewny uśmieszek. — Jak tam twoje szkolenie? Jak twój mentor? — Na ostatnie wypowiedziane przez siebie słowo zdawała się położyć dziwny nacisk.
— Uhh... — Najpierw odwrócił od koteczki wzrok, by po chwili ponownie na nią spojrzeć. Nie chciał mówić jej, że nie potrafił wspinać się na jakieś byle drzewo, to też postanowił, że nie będzie szczegółowo opowiadać jej o jego treningu. — Moje szkolenie przechodzi pomyślnie. Dziękuje, że miałaś chęć się mnie o to zapytać i pozwól, że ja spytam cię o to samo.


[1462 słów]

<Postrzępiona Łapo?>

[przyznano 29%]

25 lutego 2025

Od Lśniącej Łapy CD. Źródlanej Łapy

Kocurek kroczył w stronę wodospadu, chcąc w spokoju usiąść tam, by odetchnąć oraz uniknąć wszelkich obowiązków. Stawiając łapy po wyściełanej suchą trawą powierzchni wzdrygnął się nagle, niezręcznie wymijając kota, który prawie wpadł na niego. Podniósł łeb i wytrzeszczył oczy, chcąc dojrzeć słabo widoczną pod świetlistymi promieniami sylwetkę. Spodziewał się, iż ujrzy Gąsienicową Łapę, lecz nie, zobaczył Źródlaną Łapę.
— Gdzie masz oczy, z tyłu głowy? — parsknęła jego siostra.
— To ty stoisz na środku przejścia — odburknął, a następnie spojrzał na Bożodrzewny Kaprys, mentorkę siostry, która z pewnością mogła ostrzec swoją uczennicę przed nadchodzącym Lśniącą Łapą. Nim jednak zdołał wydusić z siebie tę uwagę, usłyszał przeciągłe westchnięcie pochodzące z pyszczka jego siostry.
Odwrócił wzrok od białej kocicy, by zauważyć, jak Źródlana Łapa przewraca oczami.
— Spokojnie, to tylko żart. Poza tym i tak nikt inny tędy teraz nie chodzi — wzruszyła ramionami — Ojciec planuje zabrać cię na trening? Trzeba skorzystać z ładnej pogody, kto wie, kiedy następnym razem przestanie padać — zmarszczyła brwi.
— Żart ma na celu bawić — przyuważył, a następnie spojrzał za niebieską koteczkę, by dostrzec Judaszowcowy Pocałunek, który wybierał patrole. — Myślę, że niedługo wyjdę z nim na trening... — Mruknął krótko, z cieniem zwątpienia w głosie.
Koteczka skinęła szybko głową, a następnie wykonała kilka kroków w tył, tak, by stać tuż przy swojej mentorce. Biała kotka mruknęła coś do niej, rudzielec nie zdołał jednak tego usłyszeć, gdyż głos jej zagłuszany był przez szum wodospadu. Biała splotła łapy ogonem, po chwili jednak wstała i ruszyła w stronę tunelu prowadzącego do wyjścia. Źródlana Łapa podeszła do brata, na jej pysku wymalowany był smutek, w oczach jej dostrzec dało się jednak jasny blask.
— Muszę lecieć, Pani Bożodrzew mówiła, że lepiej śpieszyć się, bo nie wiadomo, jak długo będzie słonecznie — wyznała, na co Lśniąca Łapa jedynie pokiwał głową. — Ale hej, na pewno spotkam cię, gdy będziesz trenował! — rozpromieniła się, by po chwili ruszyć w stronę nawołującej ją mentorki, machając jeszcze ogonem na pożegnanie.
Rudy odprowadzał kotkę wzrokiem aż do momentu, w którym jej sylwetka zniknęła w tunelu. Kocurek ruszył w stronę ojca, by spytać go o moment, w którym rozpocznie się ich szkolenie. Gdy tylko brązowy kocur dostrzegł syna, zmierzającego w jego stronę obdarzył go zadowolonym spojrzeniem pary swoich jasnych, żółtych oczu.
— Cześć, Lśniąca Łapo! — miauknął energiczne, będąc w wyraźnie dobrym humorze. — Masz ochotę na trening?

↬✵☽♡☾✵↫

Słońce świeciło, hojnie obdarzając futro Lśniącej Łapy swoim ciepłem. Kocurek wsłuchiwał się w swojego mentora, który powtarzał uczniowi zasady wojowniczego kodeksu, poszczególnych lokacji oraz ogólnie tych umiejętności, które nabył rudzielec na dotychczasowych szkoleniach. Uczeń nie słuchał, gdyż dobrze to wszystko pamiętał, nie miał jednak zamiaru przyznawać się do tego, ciesząc się z tego, że może spędzić czas na słońcu, którego ostatnio za często nie widywał. Otrząsnął się nagle, jak gdyby spadła na niego nieprzyjemna mżawka, a to wszystko za sprawą słów brązowego kocura, które nagle rozbrzmiały w jego głowie: „Często odwiedzałeś złote kłosy, by zaprezentować mi twoje umiejętności łowieckie” — tak krótka, nieskomplikowana wypowiedź, a jednak wzbudziła w rudym uczniu chęć odkrywania. Prawdą przecież było, że to właśnie w Złotych Kłosach został odkryty, lecz nigdy, nawet w momentach, w których odwiedził to miejsce, nie myślał o tym, że to właśnie tam został odnaleziony przez Judaszowcowy Pocałunek, to właśnie stamtąd przybył wraz z siostrą. Chciał to zbadać, chciał dowiedzieć się, czy znajdzie tam coś, co mogłoby naprowadzić go tego wszystkiego, co stracił. Ten nagły przypływ adrenaliny sprawił, że uczeń popędził niczym strzała w stronę pola pszenicy, nie pozostawiając własnego mentora z żadnym wytłumaczeniem. Poruszane przez lekką bryzę kłosy zadrżały, gdy zanurzał się w nich kocurek. Do uszu ucznia wpłynął cichy szmer oraz pisk, wydawany przez zamieszkujące złote kłosy gryzonie, nos jego również wyczuwał obecność małych zwierzątek, rudzielec nie przestał jednak stąpać na przód, nie poświęcając nawet myśli temu, co może czaić się w pszenicy. Przebył może parę długości ogona, jednak to wystarczyło, by woń myszy czy szczurów stała się słabo wyczuwalna i zastąpiona, przez nieciekawy fetor, który z każdym krokiem postawionym przez Lśniącą Łapę stawał się bardziej intensywny oraz bardziej paskudny, do jego uszu dochodziły też nowe dźwięki, przypominające cichy warkot oraz głośne dudnienie, wszystko to, co czuł nasilało się coraz, a choć uczeń był z natury tchórzem, to nie wiedzieć czemu nie potrafił zatrzymać się, jak gdyby chęć odkrycia tego, gdzie jest jego dawny dom, za którym bywało, że tęsknił. Kichając cicho, za każdym razem, gdy brał głębszy oddech, w końcu dotarł do czegoś, co przez chwile zdawało się mu być końcem pola. Przed jego łapami była teraz czarna jak noc, szorstka w dotyku powierzchnia, które oddzielała jedną część pola złotych kłosów, od drugiej. To gdzieś tutaj musiał stać blaszany potwór, z którego wnętrza postanowił uciec, teraz jednak droga była w zupełności pusta, nie pozostawiając na sobie nawet słabego zapachu dwóch, wcześniej młodych kociąt. Westchnął, czując, jak pod jego futrem kipi wyłącznie gorzkie uczucie rozczarowania. Liczył na to, że odkryje coś, co nieraz pochłaniało jego myśli, zwykle niewystarczająco mocno, by faktycznie miał chęć zająć się poszukiwaniem. A teraz, gdy w końcu nadarzyła się okazja, gdy nagle sobie przypomniał to... poniósł porażkę. Niby chciał już zawrócić, znów przedzierać się przez gęste samopsze, jednak jego uwagę przykuła nadchodząca z łoskotem blaszana figura, przejeżdżająca przez ciemną jezdnię, czy też „drogę grzmotu". Lustrował ją przez niedługą chwilę, by po chwili stwierdzić, że wydawała się podobna do tego samego metalowego potwora, z którego uciekał wraz z siostrą, tyle że ten przejeżdżający był innej barwy niż ten, z którego uciekał, a przy okazji był też wybrudzony piachem oraz błotem. Kocurek wzdrygnął się, gdy potwór przejechał obok niego, pozostawiając sobie jedynie niemiły zapach, o wiele silniejszy, lecz taki sam do tego, który w czuł, gdy tylko dotarł na skraj pola. Spoglądał chwile w stronę, w którą odjeżdżało stworzenie, by następnie przekręcić łeb w przeciwną, czyli w tą, z której potwór nadjeżdżał, i ujrzał budynki, czyli tak zwane gniazda dwunożnych. Było ich wiele, a ich różne, dziwne kształty rysowały się na odległym horyzoncie. Serduszko kocura zaczęło bić znacznie szybciej i czuł, że zaraz ruszy właśnie tam, że to właśnie tam znajdzie swój dawny dom, który naprawdę pragnął odwiedzić. Nie potrafił jednak zdobyć się na to, by leźć taki kawał drogi. Poza tym słyszał, jak Judaszowiec go nawołuje, postanowił więc wrócić, niby lekko tym przybity. Odwrócił się, a następnie zaczął kroczyć w stronę wyjścia ze złotych kłosów. Dziwne dźwięki oraz nieprzyjemne zapachy z każdym stawianym przez ucznia krokiem stawały się słabsze, by w końcu kompletnie zaniknąć, będąc zastąpionymi przez aromat oraz dźwięk zwierzyny. Nie wiedział, co ma zrobić ze swoim odkryciem, nie wiedział nawet, czy powinien  w ogóle coś z nim robić, ale chyba by wymagało podjąć jakąś akcje... Po dłuższej wędrówce udało mu się dojść na zielony, nieporośnięty zbytnio kawałek terenu, na którym czekał na niego jego mentor. Brunatny kocur nie wyglądał na zadowolonego, patrząc na swojego ucznia dość niechętnym wzrokiem.
— Lśniąca Łapo, zechcesz mi to wytłumaczyć? — chrząknął, a po tonie jego wypowiedzi uczeń doszedł do wniosku, że dobry humor, który wcześniej towarzyszył jego ojcu zmył się, by najpewniej prędko nie powrócić.
— Wybacz, ojcze. Nie wiem, co stało za moim skandalicznym zachowaniem i chcę cię najmocniej przeprosić za to, że musiałeś doświadczyć tak wielkiej niedojrzałości z mojej strony. Chciałbym cię zapewnić, że moje zachowanie się już nie powtórzy. Nigdy. — Ze skruchą spoglądał na kocura, który w końcu prychnął coś pod nosem, a następnie przejechał ogonem po barkach syna.
— Wierzę w to — powiedział, a następnie ruszył w stronę tunelu, prowadzącego do obozowiska. Lśniąca Łapa kroczył za nim.

↬✵☽♡☾✵↫

Gdy dotarł, dostrzegł Źródlaną Łapę, która w samotności pałaszowała dzięcioła. Koteczka pochyliła się znad zdobyczy gdy tylko wyczuła woń brata. Niebieska wstała, zostawiając na wpół zjedzonego ptaka za sobą i ruszyła w stronę swojego rudego brata. Kocurek nie spodziewał się, że siostra zechce się z nim przywitać, jednak był tym faktem miło zaskoczony, gdyż rzadko kiedy ktokolwiek szedł w jego stronę, by się z nim witać.
— Złowiłam dziś mojego pierwszego ptaka! — Pochwaliła się mu, gdy tylko do niego dotarła. Po części zazdrościł jej tego, że udało jej się złapać jakiegoś ptaka, gdyż on sam wcześniej nie próbował, ale nie miał chęci zostawiać na ten temat żadnych komentarzy. — Chcesz go spróbować?
— Tak, jasne — mruknął i zgrywając obojętnego podszedł do nadgryzionego ptaka. Wziął gryza ze strony, na której nie widział śladów zębów, a następnie żuł trochę, by finalnie przełknąć kawałek. Oczywiście, wypluł pióra, gdyż ptak nie był oskubany. — Tak na przyszłość, postaraj się nie podawać mi dań, które zawierają pierze.
Kotka parsknęła śmiechem, spoważniała trochę, gdy zrozumiała, że nie jest to żart.
— Jak było na treningu? — Źródlana Łapa postanowiła zapytać się o to brata.
— Wiesz, dość ciekawie... — rozpoczął, a nim się obejrzał opowiadał siostrze o tym, co odkrył oraz wszystkie jego obawy, jak i inne odczucia z tym związane. Mówił chwilę, a czasem bywało, że język plątał mu się, to też często robił pauzy, z czego oczywiście nie był zadowolony, dając o tym znać głośnym sykiem. Gdy w końcu jednak przestał się tłumaczyć, z jego pyska padły następujące słowa: — Może chciałabyś sama to zobaczyć? Sądzę, że warto będzie choćby z odległości się temu przyjrzeć, czy coś...

[1589 słów]

[przyznano 32%]

<Źródlana Łapo, co ty na to?>

19 lutego 2025

Od Lśniącej Łapy

 Lśniąca Łapa siedział przy wodospadzie, pogrążony we własnych myślach i problemach, których ostatnio się trochę nazbierało… Niby to cieszył się, że teraz ma już tytuł ucznia, że te wszystkie strachy, związane z jego mianowaniem minęły i że miał wspaniałego mentora, a jednak wciąż bał się tego, co zgotuje mu los. Od czasu jego mianowania kołatała mu w głowie przerażająca myśl, mówiąca, że popełni jakiś głupi błąd, przez który straci respekt czy szacunek innych kotów. Nie tylko to jednak wprawiało go w nieprzyjemny dreszcz negatywnych emocji, gdyż dręczyła go jeszcze jedna sprawa, czyli jego towarzystwo, którego obecnie za dużo nie miał. Przepadał za Judaszowcowym Pocałunkiem, Łuną oraz Półślepym Świstakiem, ale w sumie chciałby pogadać z kimś innym. Chrypnął cicho, a następnie odwrócił się, czując za sobą znajomy zapach, należący do jego mentora.
— Witaj, Judaszowcowy Pocałunku — miauknął do kocura, który usiadł tuż obok niego.
— Cześć, Lśniąca Łapo. — Jego głos był spokojny, zastępca wyraźnie nie palił się do trenowania. — Dziś pokażę ci jak należy otwierać kraby.
Uczeń cicho prychnął. Liczył na ciekawszy temat treningu, w końcu otwieranie krabów to na pewno rzecz nieciekawa, pozostało mu więc pocieszać się faktem tego, że przynajmniej nie będzie musiał zbytnio się wysilać podczas tej nudnej lekcji. Uznał jeszcze, że w jakiś sposób musi zaznaczyć, że otwieranie krabów jest dla niego czymś zwyczajnie głupawym, postanowił rzucić w swojego mentora taką niby zabawną uwagą:
— Uczniowie innych klanów również uczą się, jak otwierać kraby?
Brązowy kocur pokręcił szybko głową, nie zwracając zbytniej uwagi na pyskaty ton docinki ucznia.
— Ciesz się z tego, że nie musisz męczyć się łowiąc śmierdzące ryby, tak, jak koty Klanu Nocy.
Lśniący dopiero wtedy uświadomił sobie, że w zasadzie nigdy nie interesowało go to, czego muszą uczyć się koty innych klanów. W sumie to nie czuł zbytniej chęci, do pytania się o tego typu sprawy, przecież nie należało to, do jego zmartwień, chciał jednak odwlec trochę to całe rozłupywanie krabów, to też postanowił kontynuować temat:
— A tak właściwie, to czego muszą uczyć się koty innych klanów?
— Każdy z klanów uczy swoich uczniów technik polowania, rozmieszczenia granic oraz poszczególnych lokacji, oraz tego, na czym polega walka. Ale tak, są też ważne umiejętności, które wpajane są jedynie kotom poszczególnych klanów. — Przerwał, by przełknąć ślinę. — Klan Burzy mieści się na terenach otwartych, gdzie nie ma leśnego podszycia. Liczy się więc tam prędkość… Ćwiczą biegi na długie dystanse oraz uczą się polowań na króliki.
Zabawne, rudzielec nigdy nie byłby w stanie gonić za królikiem. W sumie to z pewnością śmiesznie byłoby oglądać kota, który desperacko próbuje dogonić ciągle umykający kawałek zwierzyny.
— Jestem pewien, że ich polowania trwają w nieskończoność! — parsknął krótko, a po chwili zacisnął szczęki, by nie wybuchnąć nerwowym śmiechem.
— O ile mi wiadomo, to posiadają swoje sposoby, na łowienie zająców. Muszą poruszać się z wiatrem w taki sposób, by nic ich nie wyczuło i tak dalej… — mruknął dość obojętnie brązowy. — Chodź, wolałbym mieć otwieranie krabów za nami.
A więc ruszył za Judaszem, który zatrzymał się przed najpewniej wcześniej przygotowanymi krabami. Rudzielec nie miał zamiaru wracać do tematu innych klanów, uznając, że tak jak jego ojciec, chciałby mieć otwieranie krabów za sobą. Oglądał, jak Judasz otwiera kraba, najpierw pozbywając się nóg, potem skorupy. Widok ten uważał dość paskudny, nie miał jednak w sobie na tyle odwagi, by powiedzieć, że wolałby przełożyć tę lekcję.
— Gdy już oddzielisz nogi od reszty, pozostaje ci rozbić krabową skorupę. Proste, mam racje?
Spoglądał na to, co zostało ze wcześniej otwieranego kraba, licząc, że ominie go oglądanie otwierania kolejnego, lecz nie, nie ominęło go to, brązowy kocur ułożył przed nim kraba, niemal takiego samego, jak ten, którego chwile temu otworzył. Zrozumiał, że teraz to on będzie musiał rozłupać skorupiaka, czekał jednak na potwierdzenie ze strony zastępcy, który oczywiście szybko je podał za pomocą skinięcia głową. Zaczął więc oddzielać kończyny kraba za pomocą pazura i choć starał się wykonywać to precyzyjnie, to drżał dość mocno, gdy to robił i w sumie, to nie był nawet w stanie odciąć tego świństwa od reszty, jego pazur był tępy, nienaostrzony.
— Postaraj się do tego nieco przyłożyć — mruknął Judasz, który chyba nie zauważył paniki swojego ucznia.
Starał się, co miał jednak poradzić na to, że zwyczajnie nie mógł tego zrobić? W końcu jakoś oddzielił część jego odnóży, wiedział jednak, że będzie musiał męczyć się z tym stworzeniem jeszcze trochę czasu… Odciął dopiero dwie pary odnóży, z pięciu.

〔•《♧》•〕

Słońce już zachodziło, a więc ułożył się na swoim posłaniu. Czuł, że jego szkolenie nie będzie proste, a raczej żmudne, przecież komu rozłupywanie krabów zajmuje tyle czasu? Dobrze, że jego mentor miał w stosunku do niego jakąś cierpliwość, choć obawiał się, że z każdym takim treningiem ta cierpliwość będzie spadać, aż w końcu się skończy. Zwinął się w kłębek, zamykając powieki, chcąc jak najszybciej usnąć. Nie był jednak w stanie, po prostu czuł zbyt wielki stres. Chciał zająć czymś swoje myśli, nie wiedział jednak czym. Po krótkim czasie stwierdził, że powtórzy sobie lokalizacje, które poznał na swoim pierwszym treningu. „Złote Kłosy ogromne pole, miejsce, w którym wiele uczniów bawi się w chowanego, plącze się tam sporo myszy” — powtarzał sobie w myślach i chyba jakoś to działało, bo ziewał przeciągle, czując, że zaraz zwyczajnie padnie. — „Kacze Bajorko, to mały stawik, który podczas pory Nowych Liści jest pełen młodych, uroczych kaczuszek” — brzmiała ostatnia myśl przed jego zaśnięciem.

〔•《♧》•〕

Lśniąca Łapa ziewnął przeciągle, gdy Judaszowiec przebudził go, by zaprowadzić poza obozowisko. Cieszył się z tego, że zaraz zobaczy jak wyglądają tereny Klanu Klifu, lecz po jego skrzywionym ze zmęczenia pyszczku można przypuszczać, iż odczuwa coś zupełnie innego. Był jednak ranek i Lśniący ledwo zdążył wrzucić coś na ząb przed wyjściem. Wraz z ojcem przeszedł przez tunel, który wyprowadził ich na zewnątrz. Wietrzyk powiewał chłodno, poruszając przy tym kosmyki trawy. Otoczenie wydawało się niezwykle spokojne, w zasadzie mniej więcej tak zapamiętał je, gdy jakimś sposobem dotarł na nie wraz z siostrą. Sporą część terenów Klanu Klifu pokrywały sosny, świerki bądź inne drzewka. Pamiętał, jak Półślepy Świstak wspominała coś o tym, że jedną z umiejętności, jaką będzie musiał nabyć była wspinaczka po drzewach oraz przemieszczanie się konarach. Nie sądził, że uda mu się wspiąć na takie drzewo i w sumie to nie liczył na to, że kiedykolwiek będzie miał chęć, by spróbować. W sumie to ciekawiło go to, czego nauczyć go ma ojciec, przekręcił więc łeb w jego stronę.
— Przepraszam, czy mógłbym wiedzieć jaką umiejętność będę próbował dziś nabyć? — spytał go, w nadziei na ciekawą odpowiedź.
Judasz zastrzygł uszami i nie paląc się teraz do odpowiedzi szedł przed siebie. Jego krok był pewny, przepełniony energią. Na swojej drodze mijali kilka lokacji, które zostały krótko opisane przez Judasza. Kocur wiedział przecież, Lśniącemu obiły się nieraz o uszy opisy czy nazwy tych wszystkich miejsc. Jego mentor przystanął, pozwalając nieprzyzwyczajonemu do pokonywania przesadnie długich dystansów uczniowi odsapnąć.
— To pole przed tobą to Jasne Kłosy. Niedawno ci je pokazywałem i jak pewnie wiesz, to tutaj najprościej jest złowić mysz — wytłumaczył krótko, a następnie zwrócił swoje spojrzenie w stronę ucznia. — Nie raz miałeś okazje zjeść oraz zobaczyć takiego gryzonia, powinieneś więc kojarzyć to, jak wygląda oraz pachnie.
Rudzielec pokiwał głową, zastanawiając się, czy uda mu się dziś coś upolować, a jeśli tak, to czy zwierzyna ta będzie wystarczająca, by zaspokoić wymagania ojca? Choć nie ukrywał radości z tego, iż kocur stał się jego mentorem to czuł się kiepsko z myślą, że każdy najmniejszy błąd, jaki popełni w czasie szkolenia sprawi, że straci coś w oczach uwielbianego przez siebie kocura, a naprawdę nie chciał, by doszło do takiej sytuacji. Zdawał więc sobie sprawę, że musi słuchać uważnie Judasza, a potem liczyć, że jakoś uda mu się uzyskać imię oraz rangę wojownika, często jednak rozkojarzał się, co mogło nieco utrudnić mu sprawę...
— Warto zaznaczyć kilka spraw, które pozwolą ci zrozumieć jak dokładnie polować na myszy oraz inne gryzonie — mruknął zastępca. — Widzisz, myszy zwykle usłyszą cię szybciej, niż ty je. Należy więc skradać się w ich stronę, przyjmując przy tym postawę łowiecką.
Brzmiało prosto, Lśniący czuł więc, że szybko załapie technikę łowienia tych gryzoni. Domyślał się jednak, iż ta rada nie wystarczy i że Judasz powie mu jeszcze wiele, wiele więcej. Szczerze, rudy był zadowolony z tego, że ojciec podaje mu te wszystkie długie tłumaczenia, gdyż wolał siedzieć w miejscu i ich słuchać, niż z desperacją próbować upolować jakiegoś durnego szczura.
— Cierpliwie obserwuj ruchy myszy z daleka, wykorzystując swój bystry wzrok i niezwykły słuch do śledzenia ich najmniejszych ruchów. Jeśli kot podejdzie za szybko lub zbyt gwałtownie, mysz może uciec, zanim kot będzie w stanie sięgnąć po nią. Dlatego łowcy muszą być cierpliwi i dobrze zaplanować swój ruch, aby zmaksymalizować szanse na udane polowanie — tłumaczył dalej brązowy kocur. — Kot przyjmuje niską postawę, niemal leżąc na ziemi, z brzuchem tuż nad podłożem. Dzięki temu jest mniej widoczny dla swojej ofiary. Taka pozycja daje mu też pełną kontrolę nad ruchami, pozwalając na płynne i szybkie przejście do ataku. Spróbuj.
Uczeń nie był w stanie w pełni tego pojąć. Miał ułożyć się na ziemi? Poczuł, jak futro puszy mu się z przejęcia. Czas leciał, a on nie miał pojęcia, jak wykonać to na pewno proste polecenie. Wziął głęboki oddech, a następnie spojrzał na Judaszowca, aby powiedzieć:
— Przepraszam, ojcze, jednak nie jestem w stanie zrozumieć twojego polecenia. Czy mógłbyś mi je wytłumaczyć ponownie?
Zastępca westchnął cicho. Nie wydawał się jednak strasznie przejęty błędem syna, strzepnął ogonem, aby po chwili zaprezentować opisaną przez siebie pozycje. Lśniąca Łapa spróbował naśladować kocura, trudno mu było jednak ocenić, czy poprawnie wykonuje jego polecenia.
— Musisz bardziej zgiąć nogi. Zgięte nogi zapewniają kotu elastyczność, co umożliwia płynne i precyzyjne ruchy. Dzięki nim kot może łatwo dostosować swoją pozycję do zmieniającej się sytuacji.
— Co? — Poczuł, jak zaczyna panikować. — Jakiej sytuacji? Co masz na myśli?
— Na przykład szybsze podejście do ofiary.
Już rozumiał. Nie był jednak zadowolony z tego, iż jego wspaniały mentor aż tak musiał wysilać się, by wytłumaczyć te wszystkie działania. Czy Judasz pomyślał, że go nie słuchałem? — zapytał siebie w myślach, nie miał jednak wiele czasu, na szukanie odpowiedzi, gdyż wciąż nie zgiął nóg. Postarał się więc jakoś nagiąć te nogi i chyba nawet mu się to udało, gdyż nie usłyszał ze strony ojca żadnych nieprzyjemnych komentarzy.
— Dobrze, jakoś ci to idzie... Tak, świetnie. Teraz postaraj się nie ruszać ogonem. Musisz trzymać ogon nisko, bo jeszcze zwierzyna go zauważy i ci umknie. — Postarał się więc nie wykorzystywać ogona, nie ruszając nim oraz trzymając go nisko przy ziemi.— Super. Ogon pozwoli ci zachować równowagę, przez co nie runiesz w dół, gdy tylko postawisz kilka kroków naprzód.
Jakoś udało mu się stanąć w pozycji łowieckiej, choć było to dla rudzielca wyzwaniem... Dziwił się z powodu tego, że zastępca ma chęci, by uczyć go dziś polować, skoro wiedział, że młody nigdy nie próbował. Spróbował postawić krok naprzód, szło mu to kiepsko, gdyż gibał się, nie będąc przyzwyczajonym do chodzenia z ciałem przy ziemi.
— Nie szuraj brzuchem o grunt. — Usłyszał uwagę Judasza.
"Przecież próbuje!" — chciał syknąć w stronę ojca, w porę jednak się powstrzymał, unosząc swój brzuch wyżej, tak, by nie ocierał się on o ziemię. Odwrócił się za siebie, by dostrzec aprobujące spojrzenie ojca. Bał się upadku w dół, postawił jednak kolejne kroki w przód. O dziwo wciąż było z nim dobrze, mógł teraz poruszać się z nieco większą prostotą, a jego ciało drżało nieco mniej z każdym otarciem łapy o podłoże.
— Powiedź, czujesz gdzieś tu zapach myszy? — Nie myślał o tym, więc teraz dopiero stwierdził, iż nabierze powietrza, w którym faktycznie, unosiła się woń małego zwierzątka, jakim była mysz.
— Tak, czuje tu mysz. — Zapach stworzonka był specyficzny, taki dziwnie „ziemisty".
— Skąd dokładnie czujesz jej woń? — spytał ojciec. Rudzielec w odpowiedzi wskazał wzrokiem miejsce, z którego dochodził zapaszek myszy.
— Dobrze. Co byś zrobił, gdyby udało ci się podkraść do myszy?
— Ech... — Nie wiedział, co miałby wtedy zrobić. Właściwie, czy to była jego wina? Przecież nie dostał wytłumaczenia ani niczego w tym stylu.— No ja... Niestety nie wiem.
— W odpowiednim momencie musiałbyś rzucić się na swoją ofiarę z błyskawicznym refleksem — zastępca po krótkiej chwili milczenia podał odpowiedź.— Technika ta wymaga wyjątkowej koordynacji i wyczucia czasu, ponieważ kot musi dokładnie ocenić pozycję i trajektorię myszy, aby wykonać udany skok. Skoczyć na swoją ofiarę.
Hm, takiej odpowiedzi się nie spodziewał, choć pewnie była ona całkiem oczywista. Skokiem ogłuszyć ofiarę, by potem no... Chyba uśmiercić. Nie wiedział tylko, jak dokładnie ma wykonać taki skok i czy on mu się w ogóle uda. W końcu nigdy nawet nie przerzucił przez swoją głowę myśli, że będzie on musiał cokolwiek łowić. Judasz machnął ogonem, dając uczniowi znak, by ten podążał za nim.
— Załóżmy, że to jest mysz. — Kocur w końcu zatrzymał się na pustym skrawku terenu. W pysku wcześniej trzymał szyszkę, którą teraz wypluł na ziemie. — Postaraj się podkraść, a następnie skoczyć bym mógł ocenić to, jak na razie wychodzi ci polowanie.
Lśniący skinął krótko głową, a następnie ustawił się w pozycji łowieckiej, by podkraść się do myszy i skoczyć na nią. Skok ten był jednak dość kiepski, bo o ile podkradanie się do zwierzyny jakoś wychodziło uczniowi, to totalnie nie miał pojęcia, jak naskoczyć na cokolwiek w efektywny sposób, czyli tak, żeby chwilowo ogłuszyć.
— Przenieś ciężar ciała na tylne łapy. To pozwoli ci się wybić — mruknął brązowy, który przyglądał się temu, jak uczeń podkrada się do szyszki, aby następnie na nią skoczyć.
Rudzielec musiał więc spróbować ponownie. Podkradł się więc, aby potem spiąć się i wybić na tylnych łapach, na które przeniósł ciężar własnego ciała. Czuł, że poszło mu to lepiej, musiał jednak mieć co do tego pewność, więc spojrzał w stronę ojca, licząc na pochwałę czy coś podobnego.
— Dobrze, powtórz jeszcze kilka razy, aż w końcu będzie przychodziło ci to z większą prostotą i mniejszą obawą.
Wolał teraz być w klanowym obozie, nie protestował jednak, w kółko podkradając się do niby myszy, by naskoczyć na nią, za każdym razem mniej lub bardziej pewnie.

〔•《♧》•〕

Jakiś czas zdążył przeminąć, a Lśniąca Łapa zdążył do perfekcji opanować technikę skradania, skoku, a także końcowego ugryzienia w szyje lub głowę, problemem jednak było, że pomimo dość żmudnego treningu, wciąż nie miał okazji czegokolwiek złapać. Nie, żeby narzekał, po prostu chciał mieć już to z głowy. Gdy więc ponownie zaprezentował swoje umiejętności, zwrócił się w stronę Judasza, by spytać:
— Ojcze, czy mógłbym ruszyć w stronę Złotych Kłosów, by zaprezentować ci moje umiejętności?
— Powinieneś chociaż spróbować coś złapać, a więc chodźmy. — Zastępca wstał, aby ruszyć w stronę pola pszenicy. Jego uczeń szedł tuż przy nim, co jakiś czas przyśpieszając jednak, by dotrzymać mu tempa.
Byli przy Złotych Kłosach, to też rudzielec wziął haust powietrza, by móc wyczuć plączącą się gdzieś tam zwierzynę. Nie czekając na nic, zanurzył się w kłosach. Dziwnie było myśleć, że to właśnie z tego miejsca przybył wraz z siostrą, musiał jednak skupić się teraz na tym, co ma złapać, a więc węszył, cały czas podążając za zapachem pozostawionym przez mysz. Starał się stąpać ostrożnie brzuchem nisko przy ziemi. Po krótkim czasie błądzenia w kłosach udało mu się dostrzec piżmowe zwierzątko, jakim była mysz. Podszedł kilka odległości szczurzego ogona bliżej myszy, by wymierzyć odległość, która dzieliła go od zwierzątka, spiąć się, a następnie skoczyć z odsłoniętymi pazurami na stworzonko, które trwało chwile w ogłuszeniu. Wykorzystał ten czas, by zanurzyć pazury w łebku zwierzątka. Miał swoją pierwszą zdobycz! Nie spodziewał się, że tak szybko ją złapie, jednak był z tego powodu zadowolony, w końcu złapał zwierzynę, a więc może wracać do obozowiska, by w nim odpocząć, zebrać siły i przemyśleć to całe szkolenie. Pozostawało mu jedynie chwycić mysz za ogon i ruszyć z nią w miejsce, w którym czekał jego ojciec. Szybko dotarł do kocura, który spoglądał na swojego syna z zadowoleniem.
— Niezła zdobycz. Nie spodziewałem się, że uda ci się coś dziś złapać, jednak gratuluje ci.
— Dziękuje. Czy moglibyśmy wrócić już do obozu?
— Tak, jasne. Chodź.

[2598 słów]

[przyznano 52%]