Kocurek kroczył w stronę wodospadu, chcąc w spokoju usiąść tam, by odetchnąć oraz uniknąć wszelkich obowiązków. Stawiając łapy po wyściełanej suchą trawą powierzchni wzdrygnął się nagle, niezręcznie wymijając kota, który prawie wpadł na niego. Podniósł łeb i wytrzeszczył oczy, chcąc dojrzeć słabo widoczną pod świetlistymi promieniami sylwetkę. Spodziewał się, iż ujrzy Gąsienicową Łapę, lecz nie, zobaczył Źródlaną Łapę.
— Gdzie masz oczy, z tyłu głowy? — parsknęła jego siostra.
— To ty stoisz na środku przejścia — odburknął, a następnie spojrzał na Bożodrzewny Kaprys, mentorkę siostry, która z pewnością mogła ostrzec swoją uczennicę przed nadchodzącym Lśniącą Łapą. Nim jednak zdołał wydusić z siebie tę uwagę, usłyszał przeciągłe westchnięcie pochodzące z pyszczka jego siostry.
Odwrócił wzrok od białej kocicy, by zauważyć, jak Źródlana Łapa przewraca oczami.
— Spokojnie, to tylko żart. Poza tym i tak nikt inny tędy teraz nie chodzi — wzruszyła ramionami — Ojciec planuje zabrać cię na trening? Trzeba skorzystać z ładnej pogody, kto wie, kiedy następnym razem przestanie padać — zmarszczyła brwi.
— Żart ma na celu bawić — przyuważył, a następnie spojrzał za niebieską koteczkę, by dostrzec Judaszowcowy Pocałunek, który wybierał patrole. — Myślę, że niedługo wyjdę z nim na trening... — Mruknął krótko, z cieniem zwątpienia w głosie.
Koteczka skinęła szybko głową, a następnie wykonała kilka kroków w tył, tak, by stać tuż przy swojej mentorce. Biała kotka mruknęła coś do niej, rudzielec nie zdołał jednak tego usłyszeć, gdyż głos jej zagłuszany był przez szum wodospadu. Biała splotła łapy ogonem, po chwili jednak wstała i ruszyła w stronę tunelu prowadzącego do wyjścia. Źródlana Łapa podeszła do brata, na jej pysku wymalowany był smutek, w oczach jej dostrzec dało się jednak jasny blask.
— Muszę lecieć, Pani Bożodrzew mówiła, że lepiej śpieszyć się, bo nie wiadomo, jak długo będzie słonecznie — wyznała, na co Lśniąca Łapa jedynie pokiwał głową. — Ale hej, na pewno spotkam cię, gdy będziesz trenował! — rozpromieniła się, by po chwili ruszyć w stronę nawołującej ją mentorki, machając jeszcze ogonem na pożegnanie.
Rudy odprowadzał kotkę wzrokiem aż do momentu, w którym jej sylwetka zniknęła w tunelu. Kocurek ruszył w stronę ojca, by spytać go o moment, w którym rozpocznie się ich szkolenie. Gdy tylko brązowy kocur dostrzegł syna, zmierzającego w jego stronę obdarzył go zadowolonym spojrzeniem pary swoich jasnych, żółtych oczu.
— Cześć, Lśniąca Łapo! — miauknął energiczne, będąc w wyraźnie dobrym humorze. — Masz ochotę na trening?
↬✵☽♡☾✵↫
Słońce świeciło, hojnie obdarzając futro Lśniącej Łapy swoim ciepłem. Kocurek wsłuchiwał się w swojego mentora, który powtarzał uczniowi zasady wojowniczego kodeksu, poszczególnych lokacji oraz ogólnie tych umiejętności, które nabył rudzielec na dotychczasowych szkoleniach. Uczeń nie słuchał, gdyż dobrze to wszystko pamiętał, nie miał jednak zamiaru przyznawać się do tego, ciesząc się z tego, że może spędzić czas na słońcu, którego ostatnio za często nie widywał. Otrząsnął się nagle, jak gdyby spadła na niego nieprzyjemna mżawka, a to wszystko za sprawą słów brązowego kocura, które nagle rozbrzmiały w jego głowie: „Często odwiedzałeś złote kłosy, by zaprezentować mi twoje umiejętności łowieckie” — tak krótka, nieskomplikowana wypowiedź, a jednak wzbudziła w rudym uczniu chęć odkrywania. Prawdą przecież było, że to właśnie w Złotych Kłosach został odkryty, lecz nigdy, nawet w momentach, w których odwiedził to miejsce, nie myślał o tym, że to właśnie tam został odnaleziony przez Judaszowcowy Pocałunek, to właśnie stamtąd przybył wraz z siostrą. Chciał to zbadać, chciał dowiedzieć się, czy znajdzie tam coś, co mogłoby naprowadzić go tego wszystkiego, co stracił. Ten nagły przypływ adrenaliny sprawił, że uczeń popędził niczym strzała w stronę pola pszenicy, nie pozostawiając własnego mentora z żadnym wytłumaczeniem. Poruszane przez lekką bryzę kłosy zadrżały, gdy zanurzał się w nich kocurek. Do uszu ucznia wpłynął cichy szmer oraz pisk, wydawany przez zamieszkujące złote kłosy gryzonie, nos jego również wyczuwał obecność małych zwierzątek, rudzielec nie przestał jednak stąpać na przód, nie poświęcając nawet myśli temu, co może czaić się w pszenicy. Przebył może parę długości ogona, jednak to wystarczyło, by woń myszy czy szczurów stała się słabo wyczuwalna i zastąpiona, przez nieciekawy fetor, który z każdym krokiem postawionym przez Lśniącą Łapę stawał się bardziej intensywny oraz bardziej paskudny, do jego uszu dochodziły też nowe dźwięki, przypominające cichy warkot oraz głośne dudnienie, wszystko to, co czuł nasilało się coraz, a choć uczeń był z natury tchórzem, to nie wiedzieć czemu nie potrafił zatrzymać się, jak gdyby chęć odkrycia tego, gdzie jest jego dawny dom, za którym bywało, że tęsknił. Kichając cicho, za każdym razem, gdy brał głębszy oddech, w końcu dotarł do czegoś, co przez chwile zdawało się mu być końcem pola. Przed jego łapami była teraz czarna jak noc, szorstka w dotyku powierzchnia, które oddzielała jedną część pola złotych kłosów, od drugiej. To gdzieś tutaj musiał stać blaszany potwór, z którego wnętrza postanowił uciec, teraz jednak droga była w zupełności pusta, nie pozostawiając na sobie nawet słabego zapachu dwóch, wcześniej młodych kociąt. Westchnął, czując, jak pod jego futrem kipi wyłącznie gorzkie uczucie rozczarowania. Liczył na to, że odkryje coś, co nieraz pochłaniało jego myśli, zwykle niewystarczająco mocno, by faktycznie miał chęć zająć się poszukiwaniem. A teraz, gdy w końcu nadarzyła się okazja, gdy nagle sobie przypomniał to... poniósł porażkę. Niby chciał już zawrócić, znów przedzierać się przez gęste samopsze, jednak jego uwagę przykuła nadchodząca z łoskotem blaszana figura, przejeżdżająca przez ciemną jezdnię, czy też „drogę grzmotu". Lustrował ją przez niedługą chwilę, by po chwili stwierdzić, że wydawała się podobna do tego samego metalowego potwora, z którego uciekał wraz z siostrą, tyle że ten przejeżdżający był innej barwy niż ten, z którego uciekał, a przy okazji był też wybrudzony piachem oraz błotem. Kocurek wzdrygnął się, gdy potwór przejechał obok niego, pozostawiając sobie jedynie niemiły zapach, o wiele silniejszy, lecz taki sam do tego, który w czuł, gdy tylko dotarł na skraj pola. Spoglądał chwile w stronę, w którą odjeżdżało stworzenie, by następnie przekręcić łeb w przeciwną, czyli w tą, z której potwór nadjeżdżał, i ujrzał budynki, czyli tak zwane gniazda dwunożnych. Było ich wiele, a ich różne, dziwne kształty rysowały się na odległym horyzoncie. Serduszko kocura zaczęło bić znacznie szybciej i czuł, że zaraz ruszy właśnie tam, że to właśnie tam znajdzie swój dawny dom, który naprawdę pragnął odwiedzić. Nie potrafił jednak zdobyć się na to, by leźć taki kawał drogi. Poza tym słyszał, jak Judaszowiec go nawołuje, postanowił więc wrócić, niby lekko tym przybity. Odwrócił się, a następnie zaczął kroczyć w stronę wyjścia ze złotych kłosów. Dziwne dźwięki oraz nieprzyjemne zapachy z każdym stawianym przez ucznia krokiem stawały się słabsze, by w końcu kompletnie zaniknąć, będąc zastąpionymi przez aromat oraz dźwięk zwierzyny. Nie wiedział, co ma zrobić ze swoim odkryciem, nie wiedział nawet, czy powinien w ogóle coś z nim robić, ale chyba by wymagało podjąć jakąś akcje... Po dłuższej wędrówce udało mu się dojść na zielony, nieporośnięty zbytnio kawałek terenu, na którym czekał na niego jego mentor. Brunatny kocur nie wyglądał na zadowolonego, patrząc na swojego ucznia dość niechętnym wzrokiem.
— Lśniąca Łapo, zechcesz mi to wytłumaczyć? — chrząknął, a po tonie jego wypowiedzi uczeń doszedł do wniosku, że dobry humor, który wcześniej towarzyszył jego ojcu zmył się, by najpewniej prędko nie powrócić.
— Wybacz, ojcze. Nie wiem, co stało za moim skandalicznym zachowaniem i chcę cię najmocniej przeprosić za to, że musiałeś doświadczyć tak wielkiej niedojrzałości z mojej strony. Chciałbym cię zapewnić, że moje zachowanie się już nie powtórzy. Nigdy. — Ze skruchą spoglądał na kocura, który w końcu prychnął coś pod nosem, a następnie przejechał ogonem po barkach syna.
— Wierzę w to — powiedział, a następnie ruszył w stronę tunelu, prowadzącego do obozowiska. Lśniąca Łapa kroczył za nim.
↬✵☽♡☾✵↫
Gdy dotarł, dostrzegł Źródlaną Łapę, która w samotności pałaszowała dzięcioła. Koteczka pochyliła się znad zdobyczy gdy tylko wyczuła woń brata. Niebieska wstała, zostawiając na wpół zjedzonego ptaka za sobą i ruszyła w stronę swojego rudego brata. Kocurek nie spodziewał się, że siostra zechce się z nim przywitać, jednak był tym faktem miło zaskoczony, gdyż rzadko kiedy ktokolwiek szedł w jego stronę, by się z nim witać.
— Złowiłam dziś mojego pierwszego ptaka! — Pochwaliła się mu, gdy tylko do niego dotarła. Po części zazdrościł jej tego, że udało jej się złapać jakiegoś ptaka, gdyż on sam wcześniej nie próbował, ale nie miał chęci zostawiać na ten temat żadnych komentarzy. — Chcesz go spróbować?
— Tak, jasne — mruknął i zgrywając obojętnego podszedł do nadgryzionego ptaka. Wziął gryza ze strony, na której nie widział śladów zębów, a następnie żuł trochę, by finalnie przełknąć kawałek. Oczywiście, wypluł pióra, gdyż ptak nie był oskubany. — Tak na przyszłość, postaraj się nie podawać mi dań, które zawierają pierze.
Kotka parsknęła śmiechem, spoważniała trochę, gdy zrozumiała, że nie jest to żart.
— Jak było na treningu? — Źródlana Łapa postanowiła zapytać się o to brata.
— Wiesz, dość ciekawie... — rozpoczął, a nim się obejrzał opowiadał siostrze o tym, co odkrył oraz wszystkie jego obawy, jak i inne odczucia z tym związane. Mówił chwilę, a czasem bywało, że język plątał mu się, to też często robił pauzy, z czego oczywiście nie był zadowolony, dając o tym znać głośnym sykiem. Gdy w końcu jednak przestał się tłumaczyć, z jego pyska padły następujące słowa: — Może chciałabyś sama to zobaczyć? Sądzę, że warto będzie choćby z odległości się temu przyjrzeć, czy coś...
[1589 słów]
[przyznano 32%]
<Źródlana Łapo, co ty na to?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz