Ciężkie krople deszczu bez przerwy bębniły o liście roślin, następnie ześlizgiwały się z nich i spadały na ziemię. Chmury, wiszące tuż nad ziemią przybrały ciemnoszary kolor. Chłodny wiatr wciąż nie poddawał się; toczył z nimi walkę. Może wygra, może rozgoni deszcz, dając chwilę wytchnienia mokrej ziemi, gnijącym roślinom i zwierzętom, z których sierści nieustannie spływała brudna woda.Ostry ból w brzuchu Diamenta dawał znać o głodzie, jakiego kocur nie czuł od bardzo dawna. Srebrny miał wrażenie, jakby przeraźliwie ostre szpony zaciskały się wokół jego żołądka, skręcały wszystkie jego wnętrzności, a wszystko tylko dlatego, że właśnie przez własną nieuwagę przepłoszył mysz. Stracił więc okazję do spożycia posiłku i należała mu się nauczka. Poza tym nie chodziło mu o to, aby się najeść, ale o to, żeby zapewnić pożywienie kociętom. To one teraz były najważniejsze w jego życiu, to o ich zdrowie dbał najbardziej. Nie mógł pozwolić, aby głodowały.
Kocur teraz powoli i ostrożnie przemierzał podmokły las. Za każdym razem, kiedy stawiał kolejny krok, słychać było ciche chlupnięcie. Nie sposób uniknąć wody i powiązanego z nią hałasu, kiedy jest się otoczonym przez prawdziwe bagna. Wszędzie było mokro, długie futro Diamenta już dawno całkowicie przesiąkło deszczówką. Dodatkowo je ochlapywał, gdy stawiał łapy w głębszych kałużach. W taką pogodę w lesie, najbezpieczniejszym miejscu, które srebrny znał, nie można było całkowicie się odprężyć. Zdradliwe, zamulone kałuże były niemal wszędzie, a skoro woda była brudna, trudno odgadnąć jej głębokość.
Te cztery czynniki: ostry głód, brudna woda, troska o ukochane kocięta i bezradność sprawiały, że kocur z każdej chwili robił się coraz bardziej zdesperowany. Jego frustracja nie miała końca, podsycana strachem o najbliższych. Zdecydowanie takie uczucia nie pomagały w żmudnym przedzieraniu się przez podmokłe tereny w próbie znalezienia czegokolwiek, co nadawałoby się do zjedzenia. Diament starał się trzymać emocje na wodzy i skupić się na polowaniu. To było w tej chwili najważniejsze.
Podniósł głowę, przenosząc wzrok z wody o niemal brązowym odcieniu stojącej pomiędzy źdźbłami trawy na połać luźnej przestrzeni, gdzie rosły Złote Kłosy. Między długimi łodygami często można było znaleźć pulchną mysz lub nawet ze dwie. Oczywiście teraz rośliny były ścięte przez wielkiego potwora dwunożnych, więc zwierzyny prawdopodobnie tak dużo nie było.
Warto jednak spróbować. Diament rozejrzał się, mrużąc oczy, aby lepiej widzieć. Żadnego kota nie było w jego polu widzenia, chyba że chował się przed wzrokiem srebrnego. Samotnik machnął ogonem, którego końcówka była ubrudzona błotem i postąpił jeszcze kilka kroków. Zalewał go coraz silniejszy zapach Klanu Klifu. Wyczuwał jednocześnie woń jaskini, wodospadu, ptaków i sosen. Zmarszczył nos z dezaprobatą i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu zdobyczy.
Przykucnięty, w niemal całkowitej ciszy i skupieniu chodził w tę i z powrotem po terytorium Klifiaków. Pysk trzymał tuż przy ziemi, jego nozdrza rozszerzały się, gdy docierała do nich fala zapachów, z których kocur rozróżniał te świeższe zapachy, jak i stare, lekko wyczuwalne. Uszy nieustannie obracały się, próbując wychwycić jakiś dźwięk, który mógłby być wydany przez zwierzynę łowną. Do tego wszystkiego Diament również co jakiś czas sprawdzał, czy nie nadchodzi patrol. Jednego wojownika z pewnością by pokonał, jednak z goryczą uświadamiał sobie, że z trójką czy czwórką, a nawet dwójką nie dałby sobie rady.
Coraz bardziej zaczynał się nudzić, jego frustracja znowu zaczęła narastać. Już miał zrezygnować i wrócić do lasu, a nie narażać się tutaj na spotkanie z Klifiakami, kiedy usłyszał szelest gdzieś za sobą.
Nadprzyrodzonym wysiłkiem powstrzymał wszelkie odruchy, które nakazywały mu rzucić się w kierunku zdobyczy; wtedy by jej nie dopadł. Srebrny odwrócił się powoli, w ślimaczym tempie. Nie chciał, aby jakikolwiek nagły ruch zaalarmował zwierzątko. Ciało kocura drżało z ekscytacji, słyszał szum krwi w uszach. Jego serce waliło mocno i szybko, tak jakby w klatce piersiowej zamiast organu znajdował się olbrzymi młotek. Dziwne, że stworzonko jeszcze tego nie dosłyszało, Diamentowi bowiem zdawało się, że głuche uderzenia przerywające tę napiętą ciszę, są jak ciężkie kroki Dwunożnych.
Uniósł lekko pysk, rozdął nozdrza, smakując powietrza. To ryjówka. Łapami wyczuł delikatne drgania ziemi przed sobą, były to kroki zwierzątka. Słyszał ciche chrobotanie. Długie wibrysy srebrnego poruszały się, wszystkie jego zmysły pracowały, aby zlokalizować małą istotkę. Wytężył słuch i wzrok, po chwili złapał ślad zapachowy.
Tak, ryjówka znajdowała się mniej więcej w odległości pięciu lisów od polującego. Kocur powoli się do niej skradał, błagając wszelkie kamienie i duchy świętych przodków, aby pozwoliły mu upolować to zwierzątko. Już wyobrażał sobie, jak jego kocięta z błyskiem w oczach spożywają piszczkę...
„Nie. Muszę się skupić”, powtarzał sobie w myśli Diament. „Powoli i ostrożnie”.
Omijał wszelkie zdradliwe, chlupoczące kałuże, wybierał trasę, która wydawała mu się najcichsza. Po chwili ujrzał skrawek brązowego futerka. Drobne ciałko kręciło się niespokojnie, węsząc w powietrzu. Na szczęście srebrny szedł od nawietrznej, więc jego woń nie dotarła do ryjówki, jednak kocur szczerze mówiąc, zapomniał o sprawdzeniu kierunku wiatru. Teraz podziękował Matce Kamieni za to, że ona o wszystkim pamiętała i pomogła mu w podejściu zwierzątka. Diament wsunął tylne kończyny pod brzuch i uniósł tułów, przygotowując się do skoku.
Chwilę potem, srebrne łapy wylądowały w odległości wąsa od ryjówki. Kocur zaklął gniewnie i rzucił się w pogoń za stworzonkiem. Szybkości mogło mu pozazdrościć wiele kotów, tak więc bez większego problemu dogonił zwierzątko i uśmiercił je szybkim ugryzieniem mocnych szczęk w kark.
Diament najpierw się uśmiechnął, patrząc na zdobycz, leżącą u jego łap. Następnie nie powstrzymał delikatnego parsknięcia śmiechu ulgi. Czuł się, jakby z jego serca spadł kamień, ciężki kamień. Kociaki tej nocy nie będą głodne.
Po chwili jednak usłyszał zdumione krzyki za sobą. Odwrócił się i jego niebieskie oczy ujrzały patrol Klifiaków pędzący ku niemu przez Złote Kłosy.
Grupę wojowników prowadziła szylkretka o jasnym, delikatnie falującym się futrze i lekkim kroku. Czujne spojrzenie oburzonych, pomarańczowych oczu wbiła w Diamenta, który poczuł się, jakby tymi oczami chciała go przewiercić na wskroś.
Za nią biegł młody, biały kocur o krępej budowie i jeszcze jeden nieduży, liliowy kot o krótkich kończynach.
Diament uśmiechnął się pogardliwie. Patrol znajdował się w znacznej odległości od samotnika. Chwycił ryjówkę w zęby i rzucił się do ucieczki. Był doświadczony w bieganiu, pracował całym ciałem. Jego mięśnie współgrały ze sobą, rytmicznie uderzał łapami o ziemię. Wybijał się w powietrze, przemierzał spore odległości w powietrzu i tak w kółko. Ledwo muskał kończynami trawę, a już ponownie leciał, aby wylądować o długość lisa dalej.
* * *
Jego kociaki powitały go z entuzjazmem w oczach, gdy tylko wszedł do ogrodu dwunożnych Cynamonki. Co prawda, pieszczoszka już nie żyła, co smuciło srebrnego, jednak Kamienna Sekta nadal mieszkała w szopie. Było to idealne schronienie.
– Mysz – oznajmił z dumą Turkawka, a jego siostry przytaknęły, kiwając głowami.
Kocur przeniósł wzrok teraz na swojego brata, Bazalta. Czekoladowy jednak tylko pokręcił głową. Diament wzruszył barkami, starając się zachować entuzjazm.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz